Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Z dziennika podróży do ziemi kijowskiej

Paweł Laudański
1 2 »
Relacja naszego wysłannika z „Portalu 2005”, największego, po charkowskim „Zwiezdnym Mostie”, ukraińskiego konwentu (i nie tylko).

Paweł Laudański

Z dziennika podróży do ziemi kijowskiej

Relacja naszego wysłannika z „Portalu 2005”, największego, po charkowskim „Zwiezdnym Mostie”, ukraińskiego konwentu (i nie tylko).
Zmagania wieczorne. Wołodia Wocha Wasiliew i Wojtek Sedeńko.
Zmagania wieczorne. Wołodia Wocha Wasiliew i Wojtek Sedeńko.
adin
Bladym świtem w czwartek, 14 kwietnia 2005 roku, pojawiliśmy się w Dorohusku, na polsko-ukraińskim przejściu granicznym. My, czyli Małgosia i Wojtek Sedeńko, Ewa i Rafał Wichmanowie oraz autor niniejszej relacji. Naszym celem jest Kijów, a dokładnie – drugi z kolei konwent o dźwięcznej nazwie Portal. Przy okazji chcemy zobaczyć trochę naszych dawnych kresów; mam nadzieję, że zobaczę więcej niż podczas wcześniejszych wypraw na Ukrainę. Cóż, z okien samolotu i pociągu mniej widać…
Pięknie opracowany plan (o piątej przekraczamy granicę na pustym praktycznie przejściu, zero czekania, potem grzejemy do muzeum kosmonautyki w Żytomierzu, o czternastej jesteśmy w Kijowie, wyrabiamy się na otwarcie konwentu i konferencję prasową) legł w gruzach już na samym początku. Okazało się, że nie mamy potwierdzenia ubezpieczenia, tak zwanej zielonej karty. U nas już nikt jej praktycznie nie wydaje, bo jakoś agentom ubezpieczeniowym nie przychodzi do głowy, że zwykły człek może w celach turystycznych wyjechać własnym wozem na wschód, czyli tam, gdzie tej cholernej zielonej karty wymagają. Choć i to nie zawsze – ale o tym za chwilę.
Odbijamy zatem od granicy. Poszukiwania agenta ubezpieczeniowego w jej pobliżu o tak wczesnej porze nie przynoszą rezultatu, wracamy więc te marne trzydzieści kilometrów do Chełma. Na miejscu okazuje się, że inspektorat PZU otworzą o wpół do ósmej; bagatela, półtorej godziny czekania.
Na przejściu jesteśmy ponownie przed dziewiątą. Kolejka zdążyła się już ustawić. Polacy jeżdżą na Ukrainę przede wszystkim po benzynę, prawie dwa razy tańszą niż u nas, Ukraińcy do Polski – po stare lodówki, pralki i tym podobny szmelc. Dwa na trzy z przekraczających granicę samochodów na ukraińskich numerach mają, czy to przytroczony do dachu, czy w bagażniku, czy wreszcie na tylnim siedzeniu, wspomniany sprzęt AGD. Szczególne wrażenie wywiera na nas przedpotopowa, zielona wołga z lat sześćdziesiątych – na chodzie! – z wielgachną lodówką wystającą z bagażnika.
Arkadij Sztypiel, Maria Galina, autor.
Arkadij Sztypiel, Maria Galina, autor.
Gdy o dwunastej (trzynastej według obrządku wschodniego) udaje nam się przebrnąć przez ostatnią kontrolę i wjechać na gościnną ukraińską ziemię, oddychamy z ulgą. Jakoś nawet nie wzbudza naszej irytacji fakt, że tym razem nikt nawet słowem nie zająknął się na temat zielonej karty. Choć ta przydała się – jedziemy samochodem zarejestrowanym na firmę, do przekroczenia granicy niezbędna jest poświadczona notarialnie zgoda pozostałych wspólników na ów niecny czyn. Rzecz jasna nic takiego nie mamy – Wojtek jednak nie stracił zimnej krwi i wepchnął ukraińskiemu pogranicznikowi zieloną kartę. Zaprawdę powiadam – poważny był to dokument! Urzędowy papier, mnóstwo pieczątek, podpisy bardzo ważnych osób. Ukrainiec pokiwał ze zrozumieniem głową, wyraźnie usatysfakcjonowany widokiem bumagi… i machnął ręką. Można jechać!
Prze pierwszych kilkanaście kilometrów droga jest nawet nawet. Dwupasmowa, z w miarę równą nawierzchnią. Dość szybko jednak zwęża się do jednego pasa, a nawierzchnia… Szkoda gadać. Choć i tak jest lepiej niż się spodziewaliśmy.
Po jakiejś godzinie jazdy docieramy do Łucka. Muzeum w Żytomierzu zamykają o siedemnastej, nie mamy najmniejszej szansy na to, by zdążyć. Robimy zatem postój, zwiedzamy zamek, zaliczamy wizytę w przyzamkowej restauracji. Przepyszny barszczyk ukraiński! Mówię o prawdziwym barszczu, nie o tej zupie jarzynowej z burakami, którą przyjęto u nas określać tym mianem. Warto się wybrać do Łucka choćby po to, by spróbować tego cuda. Później, z przewodnika Pascala, dowiadujemy się, że najzupełniej przypadkowo trafiliśmy do najlepszej knajpy w mieście.
Uroczyste zamknięcie konwentu. Przemawia Misza Litwiniuk.
Uroczyste zamknięcie konwentu. Przemawia Misza Litwiniuk.
Dalej z drogami bywa różnie. Zdarzają się naprawdę fantastyczne (na przykład obwodnica Żytomierza), ale większość to jednak koszmar. Trzeba uważać, żeby nie zostawić koła wraz z połową podwozia w jakiejś dziurze. Zauważyłem, że tamtejsi kierowcy mają w zwyczaju jeździć z głową nad kierownicą, przysuniętą jak najbliżej przedniej szyby. Wzrok skupiony w poszukiwaniu przeszkody…
Po drodze tylko raz usiłowano zepchnąć nas do rowu. Sprawcą nieudanego zamachu na nasze życia był, nawalony jak stodoła, kierowca lanosa… Fajnie. Do Kijowa docieramy o wpół do ósmej (podaję według czasu miejscowego), akurat na bankiet powitalno-rocznicowy (sześćdziesiąte urodziny Siergieja Diaczenko).
Przed hotelem, jak i wewnątrz straszny ścisk. Co i rusz miga mi jakaś znajoma twarz – Wołodia Areniew, Misza Litwiniuk, H. L. Oldi (dwie twarze), Dmitrij Bajkałow, Siergiej Łukianienko, Andrzej Sapkowski… Długo by wymieniać. Zakwaterowanie przebiega początkowo z pewnymi zgrzytami, ale w końcu jakoś trafiamy do swoich pokoi. Mam szczęście – sam w dwójce. Salonik z telewizorem i oknem z widokiem na las, łazienka z prysznicem, antresola z miejscami do spania. Czysto, sympatycznie.
Sam bankiet nie trwa długo. I dobrze; czas odpocząć po podróży.
dwa
Piątek wita nas piękną pogodą. Słońce, cieplutko. Wyśmienita aura na zwiedzanie Kijowa. Korzystamy z konwentowego autokaru – kwaterujemy na samych obrzeżach miasta, a impreza odbywa się zaś niemalże w samym centrum. Całkiem niezły punkt wypadowy – rzut beretem do Andrejewskiego Spuska, Sofijskiego Soboru i kilku jeszcze interesujących nas zabytków.
Bankiet pożegnalny. Rafał i Ewa Wichmanowie, Witalij Kwitka, Wojtek i Małgosia Sedeńko.
Bankiet pożegnalny. Rafał i Ewa Wichmanowie, Witalij Kwitka, Wojtek i Małgosia Sedeńko.
Autokar mile zaskakuje – dziwnym trafem wylot rury wydechowej ma na zewnątrz. Pojazd, z którego miałem wątpliwą przyjemność korzystać w trakcie ubiegłorocznego Portalu, miał to rozwiązane zupełnie inaczej. Z tym większą przyjemnością przyglądam się zmaganiom kierowcy pokonującego zakorkowane ulice stolicy, zmuszonego przy okazji walczyć z oporną dźwignią zmiany biegów. Na szczęście ma pomocnika, który w newralgicznych momentach śpieszy mu z pomocą; jakoś we dwóch dają sobie radę ze złośliwą maszynerią.
Śniadanie jest już zimne; wrzucam coś symbolicznie na ząb, dochodząc do wniosku, że zdążę się jeszcze gdzieś najeść. Szkoda czasu – choć większość zaplanowanych na ten dzień atrakcji już zaliczyłem, wciąż jest to dla mnie nie lada atrakcja.
Muzeum Bułhakowa (wszędzie biel, biel, biel), Ławra, panorama Dniepru, Chreszczatik, Majdan Niezalieżnosti… Na więcej czasu nie starcza.
Do „Proliska” wracamy metrem, chcemy zrobić po drodze jakieś zakupy. Wieczór szykuje się obfity w wydarzenia.
Na początek – wizyta u Wasilija Gołowaczowa. To jedyny z rosyjskojęzycznych autorów „Solarisu”, którego twórczość zupełnie do mnie nie przemawia. Nakłady osiągane w Rosji i naprawdę znaczna popularność tego autora na wschodzie robią jednak duże wrażenie. Wojtek dogaduje szczegóły wydania najlepszej ponoć jego rzeczy; pierwszy tom grubaśnej dylogii (chyba) ma się ukazać już niedługo, w czerwcu lub w lipcu tego roku. Wypijamy po lampce szampana (Gołowaczew wyznaje nam, że z alkoholu przyjmuje tylko wina musujące) za sukces przedsięwzięcia i ruszamy do pokoju Sedeńków, gdzie wkrótce, prócz Wichmanów, stawiają się Maria Galina z mężem, Siergiej Diaczenko z synem, Władimir „Wocha” Wasiliew, Oleg Diwow… Zaczynają się wieczorno-nocne fanów, pisarzy i wydawców rozmowy, nakrapiane napojami wzmacniającymi. Załatwiamy interesy: dogrywamy szczegóły przyjazdu Marii na Festiwal, Siergiejowi wręczamy jeszcze cieplutkie egzemplarze „Magom wszystko wolno”, Wochę namawiamy usilnie na to, by zrezygnował z czerwcowych regat na Morzu Czarnym i jednak wpadł do Nidzicy, z Olegem umawiamy się na wydanie „Wybrakowki”…
Bankiet. Drugi od lewej – Robert Sheckley. Po jego lewej stronie – ładniejsza połowa Aleksandra Zoricza.
Bankiet. Drugi od lewej – Robert Sheckley. Po jego lewej stronie – ładniejsza połowa Aleksandra Zoricza.
Gdy po północy wracam do swego piętrowego apartamentu, nawet nie mam zbyt wiele siły na to, by cieszyć się, że nikogo mi nie dokwaterowano.
tri
Budzi mnie szum deszczu za oknem. Niech to szlag! Czeka mnie wyprawa na Pietrowkę, po książki, a ja nawet parasola nie mam…
Sedeńki i Wichmany zaraz po śniadaniu wyruszają do Humania, zobaczyć przepiękny park. Chętnie też bym się z nimi wybrał, ale kiedy mam zrobić zaopatrzenie książkowe, jak nie dziś? Jutro jedziemy do Lwowa… No i te, bagatela, 200 kilometrów w jedną stronę; nie, zostaję w Kijowie.
Parasol, a właściwie damską parasolkę pożycza mi Witalij Kwitka, szef marketingu wydawnictwa „Moj komp’juter”, współorganizatora Portalu. Od góry zatem jako tako jestem chroniony przed wodą; niestety, kanalizacja deszczowa jest jeszcze w Kijowie niezbyt dobrze znana, i ulica, którą przyszło mi iść (a raczej: płynąć) przypomina raczej rwący, górski potok. Po jakichś pięciu minutach w butach zaczyna mi nieprzyjemnie chlupać. Super.
W końcu docieram do stacji metra na Majdanie Niezalieżnosti. Na szczęście deszcz słabnie; gdy wysiadam z metra na Pietrowce, już w zasadzie przestaje padać.
Pietrowka – to raj dla moli książkowych. Dziesiątki, a może nawet setki straganów z książkami, tańszymi niż w księgarniach. Ceny wahają się średnio w granicach 12-20 hrywien (jakieś 8-15 złotych), rzadko je przekraczając. Czy muszę dodawać, że moja torba nie pomieściła wszystkich łupów?
W drodze powrotnej zaliczam jeszcze jedną z księgarń; mam zamówienie na „Riekę Chronos” Bułyczowa, której na Pietrowce nie znalazłem. Już jest trochę drożej, ale i tak nieźle. Jakby co, polecam sieć księgarni „Bukwa”; o sieci tej będzie jeszcze zresztą mowa.
Wracam na jakąś godzinę przed oficjalnym zamknięciem konwentu. Andrzej Sapkowski sprawiał wrażenie ucieszonego moim widokiem; od rana żaden z Polaków nie nawinął mu się na oczy, i jakoś tak się stęsknił za rodakami. Chyba.
Główne nagrody – a jest ich sporo – trafiają do Marii Galiny za powieść „Giwi i Szenderowicz” i do H. L. Oldiego za nowelę „Az wozdam” z cyklu „Piesni Petera Sliadeka”. Część artystyczna nie odbyła się; w ostatniej chwili zakontraktowani artyści, z niewyjaśnionych przyczyn, zrezygnowali z występu. Biedny Misza Litwiniuk musiał gęsto tłumaczyć się zgromadzonym, na jego barki spadł też cały niemalże ciężar prowadzenia gali zamknięcia konferencji.
Jurij Siemieckij z autorem.
Jurij Siemieckij z autorem.
A potem był bankiet w „Prolisku”. Tańce, hulanki, swawole. Siedzieliśmy przy jednym stole z Sheckleyem; dziarski staruszek, nie wyglądał na takiego, kto jakieś dwa tygodnie później na tyle poważnie zapadnie na zdrowiu, że bez podłączenia do respiratora się nie obejdzie… Wpadam w objęcia Jurija Siemieckiego, legendarnego nieboszczyka rosyjskiego fandomu, zabijanego już przez tylu autorów i na tyle wymyślnych sposobów, że nawet wspomnienie po nim powinno wyekspirować. Ale Siemieckij się trzyma, i to całkiem nieźle. Pijany w trzy de zaczyna – w najlepszej wierze – przedstawiać mi Marię Galinę, Tanię Kochanowską i parę innych jeszcze bardzo dobrze znanych mi osób. Jest sympatycznie.
O jedenastej obsługa wygania nas z Sali. Każdy chwyta po flaszce lub dwie (albo i więcej; Wojtek widział rano Diwowa, opuszczającego jedną z wiat w pobliskim lesie, który sprawiał usilne wrażenie, że na zawartości dwóch butelek w jego przypadku się tej nocy nie skończyło), by podjąć przerwany bankiet w hotelowych pokojach, w ramach zajęć w podgrupach.
My idziemy spać. Jutro czeka nas ciężka jazda na zachód, do Lwowa. Jeszcze tylko kilka słów zamieniam z Miszą Litwiniukiem; tak się złożyło, że nie mieliśmy okazji dłużej pogadać. Może w Nidzicy…?
1 2 »

Komentarze

26 XI 2016   01:06:59

Wszystko to bardzo piękne, a pani Zoriczowa nawet bardzo. Aż mi się jeść zachciało od opisów. Bania musiała być solidna bo aż Sheckley zachorzał, szkoda chłopa choć swoje przeżył i napisał

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Wiatr ze Wschodu (74)
Paweł Laudański

9 X 2019

Fantasy (choć nietypowe), science fiction (utrzymane w najlepszych tradycjach gatunku), horror (z rosyjską duszą). O tym wszystkim słów kilka w kolejnym raporcie o aktualnym stanie rosyjskojęzycznej fantastyki.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (73)
Paweł Laudański

19 VI 2019

Trochę prozy najświeższej (Salnikow, Iwanow, seria „Зеркало”), i trochę prozy klasycznej (Warszawski, zbiór „Фантастика 1963”, czyli kolejna, już 73 edycja WzW.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (72)
Paweł Laudański

5 IV 2019

„Wyspa Sachalin”, „Zapomnienia”, „Uśmiech chimery”, „Oddział”… - czyli krótki, subiektywny przegląd najciekawszych książek rosyjskojęzycznej fantastyki roku 2018.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (65)
— Paweł Laudański

Tegoż autora

Ballada o poświęceniu
— Paweł Laudański

Wspomnienie o Maćku
— Paweł Laudański

Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Rok 2007 w muzyce
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Paweł Laudański

Kir Bułyczow – polska bibliografia
— Paweł Laudański

Kroki w Nieznane: Sześciu wspaniałych
— Paweł Laudański

W sieci: Rodem zza wschodniej granicy
— Paweł Laudański

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.