Magazyn ESENSJA nr 1 (IV)
luty 2001





poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Eryk Remiezowicz
  Zamiast Marsa dostaliśmy Snickersa

Zawartość ekstraktu: 30%
Plakat filmu
Nie idźcie na ten film, jeżeli podobał się wam "Czerwony Mars" Kima Stanleya Robinsona. Nie idźcie na niego również, jeżeli nie podobała się wam ta książka. W ogóle na niego nie idźcie. Ma on bowiem wszystkie wady do jakich przyzwyczaiły nas filmy sf ostatnich lat i żadnej z ich zalet. Nie ma tam bowiem żadnych oszałamiających efektów specjalnych, wyprano go z dowcipu, a fabuła jest nie dość, że nielogiczna (co można wybaczyć), to jeszcze nudna i przewidywalna aż do bólu.

Kadr z filmu
Ale do rzeczy - ludzkość od kilkudziesięciu lat wysyła na Marsa algi i ma nadzieję, że uda im się wytworzyć atmosferę. W świetle historii naszej własnej planety to bzdury, ale niech tam. Wysyłają wyprawę złożoną z jednej kobiety i sześciu mężczyzn, czyniąc w dodatku biedne dziewczę dowódcą. Nie jest to układ, który koniecznie gwarantowałby harmonijną współpracę, ale niech tam. Lecą. Nie wiem skąd mają grawitację (ach, gdzież jest niegdysiejsza Odyseja 2001?), ale niech tam. Przeżywają konieczną w każdym filmie katastrofę, kiedy nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego coś ich trafia, ale niech tam. Lądują na Marsie i w tym momencie skończyła się moja zdolność mówienia "ale niech tam".

Jeżeli już nic w filmie nie ma, to niech chociaż będą ładne obrazki. Ale nawet tego nie było mi dane ujrzeć. Mars - ten niezwykły, wspaniały sąsiad, planeta moich marzeń - wygląda jak posypane czerwoną farbą pagórki sprzed mojego bloku, w swoich najlepszych momentach przypomina zaś nieco kanion Kolorado. Czar prysł i było po filmie. Zamiast Marsa dostaliśmy Snickersa.

Kadr z filmu
Im dalej tym gorzej. Nasze najśmielsze wytłumaczenia spotykających załogę statku fenomenów są niczym wobec tego, co zostanie nam zaserwowane. Wynika to jednak nie tyle z wyobraźni twórców, co z ich niechęci do zdrowego rozsądku. Aha, żeby sprawę pogorszyć, dodano jeszcze kawał solidnej pseudofilozofii, wytworzone na siłę wewnętrzne rozterki członka ekspedycji i zupełnie zbędny wątek romantyczny, który w dodatku jest jednym gigantycznym spoilerem.

Nie wymagam wiele, "Armageddon" i "Dzień Niepodległości" mogę spokojnie obejrzeć, ale chłopaki od "Czerwonej planety" przesadzili z niedbalstwem. Ten film nie jest nawet śmieszny. W zasadzie ma on tylko jedną zaletę - Carrie-Anne Moss pojawia się na nim w samym podkoszulku, a raz nawet bez. Ale czy dlatego warto kręcić cały film?

Kadr z filmu


Czerwona planeta
(Red Planet)
USA 2000
reż. Anthony Hoffman, scen. Chuck Pfarrer, Jonathan Lemkin,
obsada Val Kilmer, Carrie-Anne Moss, Benjamin Bratt Tom Sizemore, Simon Baker, Terence Stamp

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

42
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.