5. SIEDEM MIECZY, PAPIEŻYCA
Nie powiedziała; pozostają zatem dane z oficjalnych rejestrów Zakonu. Malareth Ltd. wynajmowała Yesadę Ori OHX, z licznymi przerwami, przez ponad dwa miesiące, poczynając od września. Odpisy rachunków znajdujące się w archiwach Zakonu mówią o siedmiuset dwunastu godzinach aktywnej Rzeźby oraz niemal równie długim sumarycznym okresie dyspozycyjności. Przysięgły pod Stróżem ujawnia wysokość honorarium xenotyczki, zwyczajowy jeden procent dla OHX. Lord Amiel, via atrapowa Malareth, wypłacił młodej Ori osiemdziesiąt osiem milionów dolarów brutto. Zważywszy na poziom obecnego popytu na usługi xenotyków, trudno uznać tę kwotę za wysoką. Jeśli jednak spojrzeć na to od strony Gabriela... Tylko najwięksi krezusi mają xenotyków na prywatnych kontraktach, a lord Amiel do nich nie należał. Osiemdziesiąt osiem milionów to musiał być dla niego spory wydatek.
W archiwach Zamku znajdują się jeszcze regulaminowe wypisy z dzienników pokładowych Yesady Ori, ale znów jest to absolutne minimum wymagane przez Zakon: nagie bilansy czasu i odległości. Nic o kierunkach i celach lotów. I tak być powinno - inaczej któżby zaufał xenotykowi? Każdorazowy najem równałby się dla kompanii zdradzie tajemnic handlowych. Przysięga, której Yesada tak kurczowo się trzyma, może faktycznie jest tylko zwyczajem - lecz w takim razie jest to jeden ze zwyczajów konsytutywnych dla współczesnego pojęcia xenotyka i jego roli w gospodarce. Słusznie Yesada się dziwiła: Aguerre nie miał prawa oczekiwać, iż wyjawi przedśmiertne tajemnice lorda Amiel. Po co zatem odwiedził ją w Wenecji?
Bo z góry wiedział, iż ucieknie się do tego, do czego xenotycy zawsze się w podobnych sytuacjach uciekają: wróżby irracjonalnej; a żeby wzbudzić rezonans, trzeba membranę jak najbardziej zbliżyć do źródła wibracji.
Jeszcze spacerując z Yesadą po deszczowej Wenecji, opuścił Aguerre City i Przerzeźbił się ponad atmosferę, do Ogrodów Orbitalnych. Ogrody Orbitalne Aguerre rozpościerają się na stu pięćdziesięciu kilometrach sześciennych, na stacjonarnej równikowej, powoli rozrastając się ku kształtowi pierścienia. Naturalny pierścień planety zaczyna się sporo wyżej, jednak Ogrody nie są bezpieczne od pochodzących stamtąd przypadkowych odprysków, kosmicznego gruzu spychanego na niższe orbity. Flanele miękkiego żywokrystu wypełniają dziesięciokrotnie większą przestrzeń, i to bynajmniej nie ku kształtowi kuli, ani elipsoidy - większość żywokrystnej waty, tak delikatnej, że całkowicie przezroczystej, buforuje przestrzeń pomiędzy Ogrodami a pierścieniem. Mniejsze i większe bloki kosmicznego gruzu grzęzną w tej niewidocznej gęstwie - kamienie i lód, aż po mikrometeory. Taki jest system chłonąco-trawiący Ogrodów. Z przechwytywanej materii żywokryst transmutacyjny dobudowuje nowe segmenty Ogrodów lub inne, niezależne moduły, wedle zapotrzebowania, priorytetów, stosunku podaży do popytu oraz proponowanych sum. Aguerre wszystko to niewiele obchodzi: posiada większościowe udziały w spółce kontrolującej Ogrody Orbitalne. Złożył zamówienie i niemal natychmiast reprogramowano podług niego żywokryst w jednym z granicznych sektorów. Zmienia się front fali przyrostu struktury.
Podczas gdy pod pierścieniem rośnie powoli jego prywatny Ogród, Aguerre dotrzymuje towarzystwa lady Amiel oczekującej przybycia kursowego transportowca na Błękit (niemal wszystkie regularne Rzeźby FTL zahaczają o planetę xenotyków, jej odległość od Punktu Ferza wciąż nie przekracza roku świetlnego). Wnętrze Ogrodów Orbitalnych zarastają ściśle wielokolorowe nieważkościowce kutrypiczne. Skłębione masy kutrypicznego życia odcinają widoki dalszych fragmentów Ogrodów; nie ma tu ścian żywokrystnych, jedynie sam szkielet - reszta to drzewa, kwiaty, pnącza, grzyby i mchy tudzież gatunki zupełnie pozbawione analogów w świecie flory DNArodnej. Tym bardziej nie widać przez nie gwiazd, pierścienia, ani planety; chyba że w Iluzjonie - ale oboje są w 90% w Glinie.
Aguerre rozkłada karty. Carla zagląda mu przez ramię.
- Na co wróżysz?
- Wędrówki Gabriela.
- Ach. No tak. - Przygląda się przez chwilę Arkanom. Aguerre ciągnie z potrójnie przełożonej talii, od serca. Blat okazuje się za krótki, więc wydłuża go szarpnięciem o kolejny metr. Carla marszczy brwi. - Mhm, ale jak właściwie? Przy takiej ilości zmiennych...
- Nie jest tak źle, a z archiwów Zakonu mam zgrubne dane na temat odległości, więc już zamykam się w sferze. Od tego odejmuję wewnętrzną kulę, bo nie było meldunków o Rzeźbie Ori w podanych przedziałach czasowych.
- Ale i tak - to są tysiące, miliony gwiazd. Mylę się?
- Nai.
- Więc? - Carla wychyla się do tyłu , kutrypiczna drzeworośl pochłania energię ruchu i przeorientowuje korzenną kolebkę, unosząc ją nieco ponad blat i obracając lekko na osiach prostopadłych. Wiszą teraz oboje nad złoto-srebrnym tarotem (talia według Wzoru Łużnego), rozłożonym na ebonitowo czarnym stole. - Nigdy do końca nie rozumiałam, na jakiej zasadzie to działa.
- Tarot?
- Wróżby xenotyków. Przecież to zabobon.
- Gaud, następna! - wzdycha Aguerre.
Carla posyła mu kose spojrzenie, przez sekundę znowu zdolna do arystokratycznej wyniosłości. Jedwabny wachlarz trzaska ostro, złożony szybkim ruchem palców.
- Okay, okay - mamrocze xenotyk. - Przeczytaj Sny o Karakorum Łużnego; ja ci mogę tu dać kulawe streszczenie. Że wszystko jest w gleju.
- Oczywiście - sarka kobieta. - Deus ex gluex, mogłam się spodziewać.
- Ale taka jest prawda. Zeroczasowe transmisje wewnątrzglejowe otwierają drzwi na otchłanie pozaobliczalności. Co prawda, na razie nie potrafimy tego wykorzystać - niemniej GRI i międzygwiazdna sieć informacyjna funkcjonują w czasie rzeczywistym tylko dzięki bioprzekaźnikom glejowym, chociaż niby ułomnym i tracącym nanosekundy na sztucznych sprzęgach. Przecież wiesz. Natomiast my, bezsenni, nie tylko że mamy go w modułach łączności wszczepek, w Stróżach - mamy go w genach, we krwi, w mózgach, m y ś l i m y n i m. Po części. Ta część impulsów nie idzie w ogóle przez synapsy, lecz przez residua glejowe. A glej i glej - we mnie, w innych bezsennych, w Bagnach, na Szadrze - jak odróżnić? gdzie się kończy, gdzie zaczyna? Nie posiada nawet liczby mnogiej.
Wykłada kolejną kartę: Papieżyca. Tak zamyka lewy krzyż, otwarty Rydwanem.
- Więc kiedy wróżę, próbuję sięgnąć właśnie tam. Dać szansę na ujawnienie się tej wiedzy, której nie mam prawa posiadać; zorganizować formę dla pochwycenia informacji nieuchwytnych; dać ujście rozumowaniom, których nie sposób przeprowadzić. Stworzyć matrycę dla odbicia kształtu rezonansu, jaki wzbudziły we mnie rzeczy, których nie byłem nawet świadomy. Złamana nuta w głosie frei Yesady. Ruch oczu Gabriela. Setna pogłoska na przyjęciu. Drobne anomalie w którejś z tysiąca statystyk; niedawno wchłonąłem wszystkie raporty Zakonu z ostatniego roku. Wiem tylko, że nie wiem. Wróżę więc.
Carla wachluje się w zamyśleniu. Spogląda na Aguerre, na karty, znowu na Aguerre; przygryza krawędź wachlarza.
- Tarot.
- Tak.
- Popularny.
- Tak. Większość z nas ucieka się do kart. Niektórzy rzucają zwierzęcymi kośćmi. Niektórzy łodygami krwawnika. Niektórzy składają ofiary; wróżą z wnętrzności lub krwi. W każdym razie musi to być jakiś zbiór podlegających randomicznej permutacji elementów o przypisanej bogatej symbolice.
- Rorschach.
- Z feedbackiem. Ujęty w reguły. Podlegający skupieniu.
- Czemu nie zapytasz od razu o mocodawcę Kameleona?
- W końcu zapytam. Gdy zbiorę wystarczająco dużo danych, by wzbudzić rezonans, i zamknę liczbę możliwych odpowiedzi.
Znowu dłuższą chwilę zamyślona. Aguerre rozkłada karty raz za razem. Kutrypowe owadoidy roznoszą szczepienia dla podróżnych udających się na Błękit, Szukacz i Wojtyłę. Jeden przysiada na ramieniu kobiety, kłuje przez bluzkę. To wytrąca ją z transu; a może z Iluzjonu.
- Musieli się spodziewać.
- Mhm?
- Suwereni Kameleona. Że któryś z was wyciągnie ich z takiej wróżby. Na litość boską... w stolicy xenotyków, na oczach całej ludzkości...! Musieli się spodziewać.
- Tak.
- A mimo to...
- A mimo to.
W Iluzjonie/Open/OrbitalGardenAguerre00 ogłoszone zostaje ustanowienie żywokrystnego korytarza z kursowcem na Błękit. Carla wciąga głęboko powietrze. Przechyla się ku Aguerre i drzeworośl gnie się wraz z nią. Chwyta xenotyka za ramię, ściska mocno.
- Powróź sobie, Fred - szepcze. - Powróż sobie samemu. Nie jesteście nieśmiertelni.
Aguerre mruga, zaskoczony. Z sekundowym opóźnieniem odrywa rękę od kart, unosi do dłoni kobiety; następnie całuje ją, wnętrze, nadgarstek. Spojrzenia złączone. Drżą kutrypiczne liście.
Półuśmiech.
- Lecz jakże głośno umieramy.
Przez następne szesnaście godzin, po odlocie Carli Paige ze zwłokami męża do ich majątku, zanim wyrośnie Ogród Aguerre, xenotyk wróży nieprzerwanie.
6. PRZECIWKO NIESKOŃCZONOŚCI
Cóż poradzi człowiek przeciw nieskończoności? Co poradzi xenotyk? Wróżba niepewna prowadzi frei Fredericka Aguerre krętym szlakiem przez galaktykę.
Ogród Aguerre, zrealizowany według standardowego programu, nie jest duży, lecz, jako struktura otwarta, stwarza złudne wrażenie przestronności. Sześć ażurowych płaszczyzn przecina się wzdłuż ośmiu linii, nie do końca prostopadłych i nie do końca równoległych, w ten sposób powstaje jedno pomieszczenie zamknięte oraz dwadzieścia sześć mniej i bardziej otwartych na gwieździsty kosmos. To jedno zamknięte też nie do końca jest zamknięte: żywokryst każdej z płaszczyzn jest nieco inny - a to półprzezroczysty, a to siatkowy - i do wnętrza komory sączy się zimne światło gwiazd. W komorze znajduje się jacuzzi oraz inne utensylia łazienne. Zapas wody i żywokrystne instalacje filtrujące zajmują kubik dolny, pięciościenny; z szóstej strony woda napiera tam na próżnię. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać patrzącemu na Ogród z zewnątrz. W rzeczywistości Ogród posiada ściśle określone granice: gruby, całkowicie przezroczysty żywokryst termoizolacyjny chroni go przed próżnią, zabudowuje w kształt bliski kuli.
Aguerre spoczywa na futonach w górnym przednim kubiku trójściennym. Wciąż w stu procentach w Glinie, obserwuje spod wpółprzymkniętych powiek, jak gwiazdy rozjeżdżają się na boki przed Ogrodem. NavigatorXG jedzie ostro na Aguerre, wykonywane są równolegle trzy makra, w tym klasyczny SpaceSculptor na 99.7% maxoct. Gdy w sumie wykorzystywany jest prawie cały oktomorficzny potencjał Fredericka, gdy mózg puchnie mu w uścisku Stróża - zapada się Aguerre w stan najbliższy snowi spośród mu dostępnych. Ogarnia go przyjemne ciepło, kończyny ciążą... Ogród tymczasem płynie przez kosmos z pozalokalną wielokrotnie przewyższającą prędkość światła.
Pierwsze makro, OnTheGround, zafiksowuje Rzeźbę lokalnej studni grawitacyjnej pod wodnym kubikiem Ogrodu, ustalając kierunki ciążenia. Drugie makro, bardziej wyrafinowana wersja Cage'a, ustanawia zewnętrzne ochronne pola grawitacyjne. Natomiast SpaceSculptor v. 16.12 (upgrade sprzed czterech dni) Rzeźbi "lokalne siodło" czasoprzestrzeni oraz w sposób ciągły przekształca bezpośrednie jego sąsiedztwo, z przodu ją "ściągając", z tyłu "rozciągając". Aguerre leci do pierwszej spośród gwiazd wskazanych przez tarot.
Tymczasem myśli półświadome dryfują mu ku Carli, Gabrielowi i Carli. Były trzy fazy jego niemałżeństwa z Carlą. Przez pierwsze lata po syzygii, kiedy nawet celibat stanowił po części kolejną ze snobistycznych ekstrawagancji, prawie w ogóle o Carli nie pamiętał. Potem poznał ją po raz drugi, jako żonę Gabriela Paige (jeszcze zanim otrzymał on szlachectwo) - i tak zaczął się jego niemożliwy związek z Carlą. Siedem, osiem lat żył tak, w najbardziej niespodziewanych momentach zapadając się w infantylne marzenia o życiu alternatywnym, w którym popłynął za nią na Sardynię; marzenia: substytut snów. Miał alternatywny dom (pod Sewillą), alternatywną karierę (jako tłumacz przy Lidze Suwerenów), alternatywnych przyjaciół, alternatywne smutki i radości; i dzieci, i chwile ekstazy, i miłość śmiertelną - dla których alternatywy nie było. Rzecz jasna, nigdy o tym Carli nie powiedział. Zresztą podczas owej fazy po pierwszym ponownym spotkaniu nie rozmawiał z nią ani razu; z Gabrielem - tak (Gabriel ogłosił już swe prace ksenobiologiczne, zabezpieczył patenty i zaczynał współpracę z ICEO i OHX), ale nie z Carlą. Nie należy mieszać marzeń z rzeczywistością, schizofrenia była sterylna. Więc faza trzecia zaczęła się od ich rozmowy w Glinie. Życie alternatywne zostało sfalsyfikowane: Carla była żoną Gabriela, nie jego. Nie było dzieci, nie było miłości, nie było niczego - istniała jedynie, przez chwilę, przez ułamek adriatyckiej nocy, m o ż l i w o ś ć, nigdy nie zrealizowana.
Zostało więc kłamstwo, sen bezsennego, pustka... tym niemniej p a m i ę t a ł. A pamięci nie odmieni, jak i nie odmieni siebie, chociażby chciał. (Nie chce). Toteż po prawdzie Carla jest jego żoną; w każdym razie jego stosunek do niej zbudowany jest w dużej mierze na wspomnieniach wspólnego z nią życia. Stąd wyrastają Frederickowe odruchy, reakcje psychologiczne, obecne jego dla niej uczucia, także kompleksy - jak na przykład ten, który każe mu teraz przemierzać na fali FTL Mleczną Drogę w poszukiwaniu tajemnic, które sprowadziły na lorda Amiel artystyczną śmierć z rąk Kameleona o nieznanym pochodzeniu.
A przecież czekają na niego ważne sprawy w Aguerre City, przecież wie, że źle czyni, wychodząc na tyle godzin z Iluzjonu. Lecz zarazem czuje, że powinien doprowadzić do końca to śledztwo; że inaczej nie potrafiłby spojrzeć żonie w oczy.
No i leci. Pierwsza gwiazda odległa jest od Punktu Ferza o ponad tysiąc siedemset lat świetlnych. Błękitny olbrzym, brak planet, w każdym razie odbicia żadnej nie wychwytuje rozpylony na miejscu z Ogrodu żywokrystny teleskop dyspersyjny, ani nie drga od jej rezonansu prowizorycznie rozstawiony grawitometr. Czy to tutaj Przerzeźbiła Gabriela Yesada? Uwolniony ze szponów NavigatoraXG stoi Aguerre przy krawędzi bocznego kubika i wygląda w ciemność, obracającą się wokół jaśniejszej od bieli tarczy olbrzyma; w dłoni - karafka z putaporrem. Dwa kubiki wypełnione zostały przed odlotem kutrypiczną biomasą i ze szczepionek zdążyły rozwinąć się wkomponowane w żywokryst rośliny, Ogród zaczyna przypominać ogród, żółte powoje płożą się pod bosymi stopami xenotyka. Klęka, odstawia karafkę, rozkłada nad próżnią dwie mandale, Trójka Pucharów przesłania słońce. Leci zatem dalej. Cóż poradzić przeciwko nieskończoności? Trzeba oszukiwać.
Układ podwójny. Pulsar. Poczwórny. Biały karzeł. Nebula. G3 z planetami. G5 bez planet. Dni, miesiące. Coraz dłuższe przystanki przy sprawdzanych gwiazdach - wtedy wchodzi w Iluzjon/Earth, Iluzjon/AguerreCity, wypełnia zaległe obowiązki.
Znowu krąży plotka o hackerskich atakach na Stróże, musi więc Aguerre zwoływać konferencje prasowe u Kabalistów. Podnosi się to z regularnością pływów odksiężycowych, na nic mu racjonalne analizy, strach jest przemożny. Co gorsza, boją się także sami xenotycy. - Ja już przestałem wierzyć, że kiedykolwiek się to skończy - wzdycha doktor Szarski, szef kryptologów Zakonu, gdy oczekują w atrium Pałacu Szyfrów w Aguerre City na otwarcie chatu iluzyjnego. Atrium mieści się na najwyższym, czterdziestym piętrze rozległej, barokowej budowli i przez otwarty dach wpada tu światło odpierścienne; przechadzający się między fontannami paw nie zwraca uwagi ani na kryptologa, ani na xenotyka, nie ma w nich ani promila Gliny. - To jest jak z Kennedym, Roswell albo Corradolami - tłumaczy Szarski. - Teoria żyje własnym życiem. Wystarcza wyobrażenie potencjalnego zagrożenia. Bo rzeczywiście, t e o r e t y c z n i e Stróże mogą wejść na obwodówki i edytować was w czasie rzeczywistym wbrew waszej woli, j e ś l i ktoś złamie ich kod. Fakt, że kody są nie do złamania, traci na znaczeniu, gdy się pomyśli o piekle, jakie by rozpętał jeden przemyślny programik na mózgach xenotyków; niech się Holocaust schowa. To proste prawidła psychologii. - Nie pomnę, ile już wydaliśmy na inżynierów memetycznych. - Wiem. Ale tak samo było podczas Zimnej Wojny z arsenałami jądrowymi. A wy jesteście jeszcze groźniejsi. - Czas. Atrium ekspanduje tysiąckrotnie, wypełniając się iluzyjnym tłumem.
ICEO odracza kolejną rundę negocjacji w sprawie sześcioletniej umowy zbiorowej z Zakonem. W hanowerskich biurach kancelarii Lowell, Lowell & Chei, reprezentującej Ordo Homo Xenogenesis, spotykają się pełnomocnicy stron. Mniej więcej od chwili zawiązania się trustu pomniejszych korporacji i agencji rządowych skierowanego przeciwko molochom zrzeszonym w Interstellar Commercial Enterprises Organization, ta ostatnia zaczęła stosować taktykę opóźnień i uników. Dla Aguerre i Marie-Anne Licozzi OHX, która nadzoruje działania prawne Zakonu, pozostaje to polityczno-ekonomicznym absurdem. Negocjatorzy Lowell, Lowell & Chei rozkładają ręce. - To nie ma sensu, frei. Oni właśnie powinni dążyć do jak najszybszego podpisania umowy, zanim jeszcze trust zdąży coś wykombinować. A w ten sposób strzelają sobie samobója. - Chyba że jakiś nowy Żłobek... - mruczy Licozzi. - Ale Elka z Syriusza niczego nie zarejestrowała.
Atak terrorystyczny na Windę Kordylierską; w efekcie kumulacja opóźnień i tłok na ziemskiej orbicie. Z trzech Wind ta jedna padała ofiarą sabotaży już sześciokrotnie. Nigdy nie spowodowano wielkich uszkodzeń (konieczne dla dokonania poważniejszych zniszczeń żywokrystnej instalacji rozmieszczenie ładunków wymagałoby faktycznej kooperacji zarządców Windy), jednak przestoje powstające na skutek ogólnego zamieszania, prowadzonych dochodzeń i nieustannych nalotów eksperckich ekip firmy ubezpieczającej Windę, kompletnie rozkładają harmonogram. Rząd Brazylii wykupuje usługi dwójki xenotyków na bezpośrednie Przerzeźbienie swego najpilniejszego cargo na orbitę. Jeden z tych wynajętych to John "Dowcipniś" LeMote: dla zabawy miesza w atmosferze nad Ameryką Środkową. Deszcze, powodzie i susze. Znowu Aguerre musi robić za ambasadora dobrej woli.
Odkrycie młodej ziemiopodobnej planety daleko wzdłuż ramienia: Wektor Ferza skręca i rośnie. Może czas najwyższy Przerzeźbić planetę Aguerre na orbitę gwiazdy przecinanej przez Wektor? Sytuacja dodatkowo się zaciemnia, bo grupa utytułowanych ekonomistów z Oxfordu występuje z rewizją niektórych współczynników pierwotnego algorytmu Ferza i teraz są dwa Wektory. Komu wierzyć? Tu mała różnica może skutkować stratami bilionowymi. Stary Ferz przeprowadził swoje obliczenia na zamówienie proto-ICEO. Każdej gwieździe przyporządkował zestaw wskaźników opisujących jej oddalenie od innych gwiazd, częstotliwość lotów, wartość wymiany gospodarczej etc.; wszystko w jednostkach sprowadzalnych do roboczogodziny xenotyka o 100 oct. Tak zapuszczona na algorytmach genowych symulacja galaktyki oczywiście zeruje się na 99.99999...% lokacji, lecz dla tego ułamka z okolicy Słońca znajduje miejsce stanowiące początek najbardziej ekonomicznych tras do wszystkich tych gwiazd. To właśnie jest Punkt Ferza i bynajmniej jego położenie nie pokrywa się z położeniem Ziemi: rozkład przestrzenny interesów ludzkości w galaktyce nie jest idealnie symetryczny. Niewiele trzeba: mały przewrót technologiczny, sprawniejsza metoda syzygii, ziemiopodobna planeta na peryferiach... i już - Punkt dryfuje przez kosmos o całe parseki. Często zmiany niwelują się wzajemnie; lecz czasami właśnie nakładają, kumulują, i wówczas Wektor wystrzeliwuje niczym hydrauliczna lanca. Wektor Ferza bowiem to wskaźnik wysoce spekulatywny: opisuje przewidywane przesunięcie Punktu w zadanym przedziale czasowym. Dla Primusa OHX wszakże jest kwestią honoru utrzymanie pozycji swej planety jako placówki najbliższej Punktowi, a zatem - centralnego węzła komunikacyjnego. Wszystkie drogi winny prowadzić do Aguerre.
Hesjog, prefekt policji Aguerre City, składa raport o zamknięciu śledztwa w sprawie mordu na lordzie Amiel; w świetle konstytucji zabitego po orzeczeniu sądu quinceyowców i tak było ono pustą formalnością. - Całe AC i Ogrody Orbitalne objęte są skanem Iluzjonu, więc mamy pełny zapis jego poczynań od chwili opuszczenia czarteru CT do śmierci, minus sfery prywatności. Występował jako Daniel Dilalle; miał jego fenotyp, genotyp, papiery i kody ID. Prawdziwy pan Dilalle nie opuścił domu na Horyzoncie; nie jest jasne, czy został przekupiony, czy też zmanipulowany. Ze szczątków Kameleona odzyskaliśmy nieorganiczne nano jego wszczepki, ale nie udało się odtworzyć struktury, ani, tym bardziej, rozszyfrować kodów jego software'u RNAdycyjnego. Trop finansowy także prowadzi donikąd: "Dilalle" płacił z kont hasłowych nabitych gotówką parę dni wcześniej. Słowem: czysto. Przykro mi. - Całuje pierścień Primusa i znika.
W Nowym Jorku, w Lidze Suwerenów, wystąpienie przedstawiciela Francji, składa on projekt rezolucji zakazującej stosowania wysokoenergetycznych RNAdytorów w technologiach wojskowych; poseł OHX popiera.
Yesada kupiła mieszkanie w Rzymie; oczywiście nie ma mowy o wynajmie dla xenotyka, dobrze, że nie musiała kupować całej kamienicy - residua postampowe potrafią utrzymywać się latami, drobne perwersje czasoprzestrzeni. Nie opuszcza Yesada miasta. Rzym! Tu będzie bezpieczna.
Utrakonwergencjonaliści założyli fundację, wynajmują xenotyków i latają na własną rękę szukać planet glejonośnych.
Wybory w UE, frekwencja jednocyfrowa.
Xenotycy w Watykanie, prywatna audiencja...
Dni, miesiące.
Czy owa pielgrzymka ma w ogóle sens? Chowa się w kolorowej gęstwie kutrypowego ogrodu/Ogrodu przed ogniem tych samotnych słońc, coraz odleglejszych od Punktu Ferza. Po ilu daremnych próbach zrezygnuje?
Kontynuacja tego utworu i inne ciekawe teksty w książce "Wizje Alternatywne 3"
|
|
|