Magazyn ESENSJA nr 1 (IV)
luty 2001





poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Jarosław Loretz
  Zielone górą!

Zawartość ekstraktu: 80%
Kadr z filmu
A jakie zielone? Oczywiście Grinch. Czy może raczej Jim Carrey jako Grinch.

Carrey znany jest już polskiej widowni - zarówno z filmów ewidentnie głupich, choć chwilami śmiesznych (przykładowo "Ace Ventura - Psi detektyw"), jak i mądrych ("Truman Show"). "Grinch" łączy obie te tendencje, bowiem film, tradycyjna produkcja świąteczna, jest i niegłupi, i śmieszny (ale tym inteligentnym, najczęściej złośliwym humorem).

Historia jest prosta. W jednym z miliardów opadających na Ziemię płatków śniegu mieści się malutkie miasteczko pełne bajkowych domków - Ktosiowo. Mieszka w nim kilkaset osób, które co roku wpadają w świąteczną gorączkę zakupów. Nie podoba się to jednak dwóm osobom: mieszkającemu na szczycie wysypiska (idiotycznie przetłumaczonego jako Mont Zsyp) zielonemu, włochatemu Grinchowi, który szczerze nienawidzi świąt i usiłuje je obrzydzać i zakłócać, oraz małej Mary Lou - dziewczynce, która (ku oburzeniu dorosłych) uważa, że święta nie polegają wyłącznie na kupowaniu prezentów. Zafascynowana postacią Grincha Mary Lou usiłuje dowiedzieć się (metodą klasycznego śledztwa), dlaczego ten samotnik znienawidził Boże Narodzenie. W tym czasie Grinch (w towarzystwie swego nieodłącznego przyjaciela - psa Maksa) obmyśla plan, jak zniszczyć mieszkańcom Ktosiowa święta. Więcej nie powiem, choć w przypadku tego akurat filmu fabuła ma drugorzędne znaczenie.

Film został oparty na wydanej w 1957 roku obrazkowej opowieści Dr. Seussa (Theodora S. Geisela) "How The Grinch Stole Christmas". Podejrzewam, że po części także na animowanym serialu, który powstał na tej samej podstawie parę lat wcześniej, i który przy odrobinie samozaparcia można było złapać na jednym z kanałów telewizji kablowej. Oceniać ten film jest jednak bardzo trudno. W prasie i w Internecie dominują negatywne opinie. Frekwencja w polskich kinach też nie wydaje się powalająca. Dlaczego?

Ano - wylazła tu albo wada książki (nie da się jej zekranizować jako miłej bajki na dobranoc), albo chciwość producentów, którym się zamarzyło, że za jednym zamachem ściągną do kina zarówno dzieci (zwabione specyficzną oprawą), jak i dorosłych (którzy - przynajmniej na Zachodzie - wychowali się na książce). I dzięki temu powstał film dla nikogo. Dla dzieci zbyt inteligentny i zawierający odniesienia do rzeczy im nieznanych (stare dowcipy, stare filmy), a dla dorosłych po prostu niezauważalny (bo reklama kładła nacisk na fabułę. A przecież rozsądny dorosły człowiek nie pójdzie na film, w którym występują nazwy w rodzaju "Ktosiowo", zaś bohaterowie mają nosy i wąsy zapożyczone od domowego kota). Zauważył to chyba zresztą i nasz, krajowy dystrybutor, bowiem oznaczył film zaskakująco wysokim progiem wiekowym - piętnaście (15) lat. Taki próg miał głupi i brutalny "Jade", a wyświetlany obecnie "Szósty dzień", mimo pokaźnej dawki brutalnych scen, jest dopuszczony do rozpowszechniania wśród widzów od lat dwunastu. A przecież w "Grinchu" nikt nie dybie na czyjeś życie, nikt do nikogo nie strzela, a domy i ludzie mają wygląd iście bajkowy (dużo krzywizn, wszystko w jaskrawych kolorach). W dodatku głównym bohaterem - prócz Grincha, który zachowaniem przypomina rozkapryszone dziecko - jest mała, rezolutna dziewczynka. Takie filmy na ogół nie miewają ograniczeń wiekowych...

Kadr z filmu
"Grinch" to jedna z tych perełek, które warto wyławiać z pulpy nijakich i głupich filmów, jakie królują w polskich (i chyba w ogóle światowych) kinach. Film bowiem jest sympatyczny, sprawnie zrobiony, i, co chyba najważniejsze, dowcipny. W dodatku w nieznacznym tylko stopniu dotknęła go hollywoodzka zaraza w postaci happy endu i towarzyszącej mu powszechnej radości. I, co najważniejsze, ma kilka niezapomnianych scen, np. całowanego w podogonie psa (chyba nie tylko ja się zdziwiłem, że coś takiego przeszło w amerykańskim filmie dla dzieci). Ciekaw jestem, czy to właśnie dlatego ktoś podwyższył próg wiekowy? Chyba bym się nie zdziwił. Prawdą jest jednak, że na widowni od początku filmu nie było spokojnie. I podczas gdy ja z przyjemnością obserwowałem wydarzenia na ekranie, obecni na sali rodzice kombinowali, jak by tu wyprowadzić z sali dzieciaki. Biedacy... Na "South Parku" pewnie zeszliby na zawał...

Na koniec może jedna złośliwa uwaga - film jest dubbingowany. Nie, spokojnie, nie jest to dubbing typowy, to znaczy koszmarny. Da się przeżyć. No, może prócz piosenek (a owszem, jest kilka). Chodzi mi o coś zupełnie innego. Otóż - w sytuacji, gdy w Polsce film dostępny jest wyłącznie w formie dubbingowanej, głupotą jest umieszczanie w materiałach reklamowych informacji: "w roli narratora wystąpił zaś zdobywca Oskara sir Anthony Hopkins". Bo w Polsce to on nie wystąpił. Nad czym zresztą boleję...


The Grinch - Świąt nie będzie
(Dr. Seuss' How The Grinch Stole Christmas!)
reż. Ron Howard
scen. Jeffrey Price, Peter S. Seaman na podstawie opowiadania Theodora S. Geisela (Dr. Seuss)
wyst. Jim Carrey, Anthony Hopkins (jako narrator - wycięty w związku z dubbingiem i zastąpiony Markiem Barbasiewiczem), Christine Baranski, Taylor Momsen, Jeffrey Tambor
muz. James Horner
zdj. Don Peterman
Czas: 106 min.

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

44
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.