Magazyn ESENSJA nr 2 (V)
marzec 2001




poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Michał Chaciński
  Niektóre można nagiąć, inne można złamać

        czyli jak M. Night Shyamalan potraktował komiksowe schematy w "Niezniszczalnym"

We wstępie pozwolę sobie uprzedzić, że tekst zawiera tzw. "spojlery", czyli "psuje" - informacje, które osobom nie znającym filmu z pewnością odbiorą część przyjemności z osobistego odkrycia w trakcie seansu pewnych wydarzeń i prawidłowości w opowiadanej historii. W moim odczuciu "Niezniszczalny" jest filmem, w przypadku którego nadmiar informacji na temat opowieści po prostu zniszczy efekt, jaki zamierzał wywołać reżyser (w tym ujęciu to jednak zniszczalny "Niezniszczalny"). Jeśli jeszcze nie znasz filmu, przerwij proszę lekturę w tym miejscu i podejmij ją ponownie dopiero po seansie.

Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Filmowy komiks przeżywa od 20 lat niespotykany rozkwit. Jeszcze do końca lat 70. godne uwagi ekranizacje komiksów zdarzały się niezwykle rzadko. Praktycznie dopiero ogromny sukces pierwszej części Supermana, w reżyserii Richarda Donnera, pokazał amerykańskim studiom filmowym, że istnieje ogromny rynek na filmowe opowieści o komiksowych bohaterach. Opinię tę potwierdził w następnej dekadzie gigantyczny sukces nowej ekranizacji "Batmana" autorstwa Tima Burtona. Pierwszy film tej serii do dziś uchodzi z jednej strony za przełomowy moment w filmowym marketingu, kładącym nacisk na synergię rynku kinowego, telewizyjnego i rynku wideo, zaś z drugiej strony za modelowy przykład mariażu artystycznej wizji utalentowanego twórcy z komercyjnymi wartościami dzieła. Bodaj żaden inny film nie zrobił dla zmiany wizerunku kinowego komiksu tyle, co "Batman" Burtona. Od jego premiery do dnia dzisiejszego oglądamy na ekranie zalew lepszych i gorszych filmów, odwołujących się do komiksu. Wiele z nich błędnie rozumie komiks, prezentując płytkie historie, tyle że nakręcone w wizualnie "komiksowym" stylu: z wykorzystaniem szerokokątnych obiektywów, ujęć o nieskończonej głębii ostrości i z naciskiem na charakterystyczną kompozycję pojedynczego obrazu. Bardzo niewielu twórców wykazuje faktyczne zrozumienie gatunku, jeszcze mniej rzeczywistą miłość dla komiksu (w ciągu ubiegłych kilku lat posądziłbym o to chyba jedynie braci Wachowskich, Briana Singera i oczywiście Tima Burtona), zaś absolutną rzadkością jest twórca, który rozumie komiks i próbuje gatunek na ekranie zrewolucjonizować. Witamy na scenie pana M. Night Shyamalana.

"Niezniszczalny" jest stylistycznie filmem bliźniaczym poprzedniemu filmowi Shyamalana - "Szóstemu zmysłowi". Podkreśla to każdy z recenzentów, pozwolę więc sobie nie poświęcać porównaniom obu filmów wiele miejsca (zbieżności widać zresztą gołym okiem). Najważniejszą różnicą między tymi dwoma obrazami jest fakt, że "Szósty zmysł" w znacznie mniejszym stopniu wykorzystywał pozafabularne odniesienia do określonej stylistyki. Owszem, film umiejętnie mieszał konwencję kina psychologicznego z horrorem, ale w gruncie rzeczy oglądaliśmy przede wszystkim zgrabnie skonstruowaną historię, nie odwołującą się w rozbudowany sposób do żadnych kontekstów gatunkowych. W "Niezniszczalnym" jest odwrotnie - odniesienie do gatunku stanowi sedno filmu. (Oczywiście z marketingowego punktu widzenia oznacza to, że reżyser właśnie strzelił sobie w stopę, powodując natychmiastową alienację tej części widowni, która nie zna, nie rozumie i nie lubi danego kontekstu, ale niech sie tym martwią producenci Shyamalana do spółki ze specjalistami od marketingu). Bez komiksowych odniesień film stanowi jedynie umiarkowanie ciekawą historię niezdrowo podnieconego wielbiciela komiksów i nagabywanego przez niego zagubionego pracownika agencji ochrony. Pewną przyjemność można tu czerpać z rysunku postaci, ale w gruncie rzeczy potraktowanie filmu w ten sposób pozbawia widza znacznej części przyjemności, jakie dla niego przygotował Shyamalan. Odnoszę wrażenie, że dokładnie to płytkie podejście prezentuje większość poważnych krytyków w rodzimej prasie filmowej, zatem w "Esensji" spróbujemy potraktować film odmiennie.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
"Niezniszczalny" jest filmowym komiksem i jednocześnie filmowym komentarzem o komiksie. Geniusz pomysłu Shyamalana polega na przedstawieniu znanej komiksowej historii z wykorzystaniem środków wyrazu natychmiast utożsamianych przez widza z dokładnie przeciwnym biegunem kina - z kinem obyczajowym i dramatem. Przez większość filmu próżno szukać w "Niezniszczalnym" charakterystycznych wieloplanowych kompozycji komiksu, próżno wypatrywać wyraźnego montażu wewnątrzkadrowego, czy umownych bohaterskich gestów. Postaci grane przez Willisa i Jacksona przeżywają prawdziwe życiowe problemy - zdrowotne, rodzinne, psychiczne. Spotkanie obu bohaterów jest dla jednego z nich szansą na odmianę w życiu, dla drugiego jedynie kolejnym problemem, którego powaga z czasem rośnie. Doskonałym zagraniem jest prezentacja sytuacji właśnie ze strony tej udręczonej, zmeczonej postaci, dla której drugi bohater jest tylko dziwakiem niepotrzebnie komplikującym i tak już męczącą egzystencję. Dzięki temu zaskoczeniem jest odkrycie, że rację może mieć właśnie ten dziwak. Prawdziwym zaskoczeniem jest jednak w filmie odkrycie motywów, jakie nim kierują, ale o tym za chwilę.

W głównej części film Shyamalana posługuje się klasycznym komiksowym archetypem - historią zwykłego człowieka, który ku własnemu zdziwieniu odkrywa (zwykle dzięki uświadomionemu mentorowi), że posiada szczególne nadludzkie możliwości. Ten sam motyw ogladaliśmy ostatnio choćby w "Matrix" i "X-Men". Tutaj scenariusz sprytnie wykorzystuje oczekiwania widza. Podobnie jak w "Matrix", nasz bohater spotyka postać, która pokaże mu jakiś "prawdziwy świat" i zdradzi prawdziwe przeznaczenie. Sztuczka Shyamalana polega jednak na tym, że o ile w "Matrix" mentor nieświadomego bohatera błyskawicznie zyskiwał zaufanie widza, w "Niezniszczalnym" jest inaczej. Postać Jacksona wysyła do widza tyle dziwnych sygnałów, że nie sposób jej zaufać. Automatycznie rodzi się w widzu przekonanie, że rację powinien mieć raczej Bruce Willis, ale kto wie... To zawieszone napięcie przeprowadza widza przez całą środkową część filmu, aż do momentu potwierdzenia nietypowych umiejętności bohatera. W tym momencie film zmienia styl prezentacji i wreszcie pojawiają się sygnały typowe dla komiksowej opowieści - objawienia bohatera, szybki montaż, wystylizowane ujęcia, charakterystyczny strój zamaskowanego mściciela itp. Wreszcie jesteśmy umiarkowanie przekonani, że dokonała się transformacja bohatera i nastąpiło pełne uświadomienie i postaci i widza... po czym kilka scen później okazuje się dopiero co dla Shyamalana oznacza w komiksie pełne uświadomienie. We wszechświecie nie może być przecież superbohatera bez knującego przeciw niemu arcyłotra.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
"Niezniszczalny" okazuje się archetypiczną opowieścią o walce Dobrego i Złego. Pomysłowość scenariusza Shyamalana tkwi w tym, że w odróżnieniu od większości tego typu komiksowych opowieści, tożsamość czarnego charakteru poznajemy dopiero w ostatnich chwilach filmu. Ale czyż nie jest to prawdopodobne? Czy prawdziwy arcyłotr nie próbowałby ukryć swojej tożsamości jak najdłużej i w ten sposób bezkarnie pociągać zza kulis za sznurki? A jednak komiksowy schemat jest inny - najpierw pojawia się czarny charakter, zaraz obok niego nasz superbohater i ....dopiero na dobre zaczyna się opowieść. Shyamalan zwodzi widza przez cały film, aż do końcowego wyjaśnienia. Robi to w jakiś niezauważalny i diablenie sprytny sposób, bo przecież jeśli spojrzeć na film po seansie, w tej historii od początku wszystko jest jawne, wszystkie karty leżą na stole. Postać grana przez Samuela Jacksona nie mogłaby być wyraźniejszym odpowiednikiem klasycznego komiksowego arcyłotra - dziwaczna fryzura, ekscentryczny strój, nadmiernie wyolbrzymiony żal do świata, jakaś wyraźna, nietypowa usterka fizyczna (nadzwyczaj klasycznie: problemy z mobilnością), charakterystyczny przydomek, niepokojące atrybuty w rodzaju dziwacznej laseczki, ekscentrycznego samochodu itp. Shyamalan krzyczy z ekranu: "Ten facet jest dziwny, a kto jest zawsze dziwny w komiksowych opowieściach o superbohaterach?" A jednak dałem się nabrać. Dzięki doskonałej reżyserii, dzięki tuzinowi drobnych elementów odciągających uwagę, wreszcie dzięki własnym przyzwyczajeniom, które wbrew wszystkim sygnałom podpowiadały, że "tak nie opowiada się komiksów, tak opowiada się dramaty obyczajowe". Shyamalan nakręcił więc film o walce dobrego i złego, ale podszedł mnie, wykorzystując styl opowieści, w której absolutne dobro i absolutne zło z natury nie występują.

Kolejnym komiksowym motywem, jaki przerabia Shyamalan, jest założenie, że kluczowymi scenami komiksu o superbohaterze są rozbudowane prezentacje pojedynków z czarnymi charakterami, czyli po prostu sceny akcji. Kino komiksowe (jeśli wolno mi wykorzystać taki termin) wychodzi z tego samego założenia i, z nielicznymi wyjątkami w stylu doskonałej pierwszej części filmu "Matrix", przedkłada konfrontacje nad konwersacje. Shyamalan nie tylko proponuje odwrotne podejście, ale wręcz w żywe oczy kpi sobie z oczekiwań widza. Dosłownie każda szansa na zaprezentowanie spektakularnej sceny jest przez reżysera wykorzystywana do gry z oczekiwaniami widza. Początkowa katastrofa pociągu nie pojawia się na ekranie w ogóle. Scena do niej prowadząca została nakręcona praktycznie w jednym ujęciu, z dziwacznej perspektywy dziecka i zakończona poruszającym ujęciem twarzy Bruce'a Willisa. Następnie przez 2/3 filmu jesteśmy świadkami mniej lub bardziej "obiecujących" scen, z których żadna nie prowadzi do konfrontacji (w jednej występuje sam reżyser - jako niepokojący człowiek przeszukiwany na stadionie przez Willisa). Nawet klasyczna komiksowa scena, w której od piersi Supermana odbijają się kule, jest u Shyamalana sprytnie zmodyfikowana i rozegrana w atmosferze rodzinnego dramatu. Oczywiście bez oczekiwanej kulminacji. Szansa na prezentację nadzwyczajnych zdolności pojawia się wreszcie po ostatecznym potwierdzeniu tożsamości bohatera, ale gdy oczekujemy jakichś superbohaterskich metod pokonania przeciwnika, nasz superbohater ...po prostu wisi mu na szyi jak pasożyt. Taka prezentacja jest przecież bliższa realistycznym kryminałom, niż komiksowej opowiesci. Wszystkie te sceny są kolejnymi kawałkami układanki, zdradzającej wywrotowe zamiary reżysera w stosunku do materii filmowego komiksu. Ostatecznym przewrotem jest zakończenie filmu.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Do chwili końcowego wyjawienia natury relacji postaci granych przez Jacksona i Willisa "Niezniszczalny" był sprawnie opowiedzianą historią o odkryciu tożsamości przez superbohatera. Wprawdzie stylistycznie niespotykaną w gatunku i pełną drobnych przytyków pod adresem widza przyzwyczajonego do komiksowych schematów, ale w swojej ogólnej wymowie jednak klasyczną opowieścią, która ma widza napawać nadzieją, że oto pojawił się obrońca ludzkości. W ostatniej scenie film całkowicie zmienił dla mnie ten pozytywny wydźwięk. Okazuje się, że potwierdzenie nadludzkiej tożsamości Willisa również dla Jacksona oznacza potwierdzenie własnej tożsamości - arcyłotra (znowu odwołanie do klasyki - Shyamalan przedstawia w ten sposób swoją wersję uwagi Jokera do Batmana: "Wciąż nawzajem się stwarzamy - Ty mnie, ja Ciebie"). Nowatorskie podejście scenarzysty polega na tym, że końcowe wyjawienie tożsamości oznacza tu zwycięstwo "niewłaściwej" strony. W typowym komiksie superbohater spotyka złoczyńcę, po czym po serii pojedynków ostatecznie go pokonuje, bo przecież dobro musi triumfować. U Shyamalana potwierdzenie tożsamości superbohatera nadaje sens wszystkim przeszłym zbrodniom jego antagonisty. Okazuje się, że przez cały film obserwujemy narodziny superbohatera, który po podjęciu wszystkich najważniejszych decyzji o realizacji własnego powołania ...okazuje się bezradny. Czarny charakter dokonał już szeregu zbrodni po to, aby odkryć istnienie superbohatera. Zła nie da się już odwrócić. Jako bohater, postać Willisa może wprawdzie dalej wykonywać swoje powołanie, czyli pomagać ludziom, ale nie będzie w stanie uniemożliwić swojemu głównemu wrogowi jego niecnych zamierzeń. Oto ostateczne odwrócenie najważniejszych konwencji komiksu - superbohater przez sam fakt istnienia stał się pra-przyczyną wszelkiego zła wykonywanego przez arcyłotra. Do ostatniej sceny filmu był przez niego nieświadomie wykorzystywany. Z jednej strony jest więc obrońca, z drugiej - jedną ze składowych zagrożenia. Musi przyznać, że jest co najmniej współodpowiedzialny za śmierć ofiar swojego przeciwnika.

Mamy zatem w "Niezniszczalnym" opowieść komiksową i jednocześnie film modyfikujący komiksowe schematy. Anty-komiks o superbohaterze, w którym dzięki realistycznej, wyważonej prezentacji Shyamalan doskonale zwodzi widza, aż do ostatniego aktu nie pozwalając definitywnie potwierdzić stylistycznej przynależności opowiadanej historii. Dzięki temu powstał film, w moim odczuciu, bardzo niezwykły i w swoim gatunku nietypowy. Przez umieszczenie komiksowej opowieści w pozornie realistycznym kontekście, Shyamalan zdołał opowiedzieć ciekawą historię z wielowymiarowymi postaciami, tchnąć nowe życie w znane komiksowe schematy i jednocześnie zwrócić widzowi uwagę w jak wielkim stopniu kieruje nami podczas seansu przyzwyczajenie do konwencji. Co dla mnie równie ważne, w żadnym momencie filmu reżyser nie oszukuje widza i nagle w końcówce nie wyciąga "diabła z pudełka" - praktycznie wszystkie elementy potrzebne do zrozumienia sensu opowieści mamy bez przerwy na ekranie. Po prostu nie potrafimy ich dostrzec. Dzięki tak szczeremu podejściu w realizacji, pomimo nietypowego mariażu stylu z tematyką, film zachowuje wrażenie spójnego. Natomiast już wyłącznie kunsztowi reżysera i scenarzysty "Niezniszczalny" zawdzięcza to, że prezentując na ekranie wszystkie karty, potrafi nadal zaproponować nadzwyczaj zaskakujące zakończenie, jednocześnie naturalnie wypływające z historii, doskonale ją podsumowujące i zmieniające jej sens. Chylę przed tym kunsztem czoła i polecam seans wszystkim osobom, dla których zwrot "komiks" nie ma wydźwięku pejoratywnego. Pozostali ...powinni się wstydzić.

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

40
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.