Esensja |
Nie ma jednego postmodernizmu |
2 część wywiadu z Maciejem Parowskim, redaktorem naczelnym Nowej Fantastyki; część pierwszą zamieściliśmy w poprzednim numerze Esensji. |
 |
Maciej Parowski: - Dyskutujemy nad plebiscytowymi werdyktami. W plebiscycie "Nowej Fantastyki", inaczej ułożonym, inaczej pomyślanym, podobnie w plebiscycie "Sfinksa" były zdecydowanie inne wyniki, niż w głosowaniu na Nagrodę Zajdla.
Esensja: - Sfinksa nie kupują ludzie, którzy jeżdżą na konwenty.
- Różni ludzie jeżdżą na konwenty, widzę ich czasem pijanych, skłóconych. I widzę, że tam się odbywa przepychanka o głosy.
- Ja nie uważam, że konwentowicze są jedyną reprezentatywną grupą czytelników fantastyki, natomiast "Sfinks" jest równie niereprezentatywny. Sfinks jedno, konwenty drugie. Czy ten średni fan fantastyki nie jest po środku, gdzieś pomiędzy tymi grupami?
- Nie robię pisma dla "przeciętnego fana". Nie rozumiem takiego pojęcia. Czy będzie taka rozmowa z "Feniksem"?
- Nie wiem.
- Mam najwyższy nakład literackiego pisma w Europie...
- Który ciągle spada.
- Wszystkim spada.
- "Feniksowi" się utrzymuje.
- Nieprawda. Spada! Szczęśliwie mam inną filozofię niż "Fenix". Na tyle inną, że ja nie biorę CyberJoly Drim, a "Fenix" bierze. Na tyle inną, że "Fenix" nie bierze "Zabitego" Kresa, a ja biorę. O co chodzi? Przecież dla autorów i czytelników dobrze, że się różnimy.
- Pan sobie wykoncypował czytelnika.
- Ty sobie wykoncypowałeś mnie koncypującego czytelnika. W ogóle nie myślałem o czytelniku dając do druku "Karlgoro, godzina 18", "Złotą Galerę" czy "Bombę Heisenberga". Po prostu umierałem z zachwytu.
De Gaulle powiedział kiedyś: zawsze kiedy miałem rację, byłem w mniejszości. Redaguję pismo o największym nakładzie wśród pism literackich w Europie. Pismo, które ludzie czytają, w którym piszą, debiutują, rysują. I przychodzą do mnie fanowie wśród, których rozpoznaję rozgniewanych autorów grafomańskich tekstów. Albo oczerniają mnie w fanzinach i w Internecie. Bonzowie fandomu za karę, że nie przyjechałem kiedyś na ich wspaniały konwent. Zrobiła się z tego rasowa nagonka. Oni wszyscy teraz wzięli sprawy w swoje ręce i będą wymierzać literacką sprawiedliwość. Komu? Lepszym od siebie. Dukaj przegrywający w Warszawie jest hańbą na honorze polskiego fandomu. Ale Dukaj zastępczo oberwał po części za mnie. Tak uważam.
Na tej imprezie były nadreprezentowane redakcje trzech pism i jednego wydawnictwa, z których wszyscy mieli interes w sukcesie Brzezińskiej. Promowali jej książkę i promowali swoje pisma. Była dobra okazja, żeby przygwoździć Parowskiego "czemu tego nie wziąłeś, co dostało nagrodę?". Tak wymierzyli mi sprawiedliwość. Jeśli na sali siedzi rodzina jednego z podsądnych, i za stołem sędziowskim (ja nie mówię o fałszowaniu głosów, chodzi mi o liczbę przysięgłych) ciekawe, jaki będzie wynik. I ja mam się ugiąć przed tą ławą widząc jej skład? Uważam, że opowiadanie Dukaja było lepsze! Pytałem się kolegi, co sądzi o "A kochał ją, że strach", powiedział że jest niedobre. Wziąłem ołówek i zacząłem to opowiadanie poprawiać ponieważ potykałem się na zdaniach. Ale myślę - z jakiej racji ja to robię, przecież mam do tego numeru opowiadanie Ziemkiewicza "Żywa gotówka" i Żerdzińskiego, a następnie "Serce mroku". Z jakiej racji mam to robić? Kowal [Mirosław Kowalski z wydawnictwa SuperNowa - przyp. Esensja] naciskał, bo Kowal chciał promować jej książkę. I Warszawa mu zrobiła werdykt. Większości było na rękę wylansować swoje i pokazać, że ja się nie znam.
- Na nagrodę Zajdla głosowało kilkaset osób. Protokół jest dostępny.
- Gdzie jest dostępny? Było głosowanie w roku 2000 - czy mają być ujawnione wyniki? Liczby? I fandom głosami bodaj 64 do 41 jednoznacznie ustalił, że nie chce tego wiedzieć, czyli nie chce, żeby inni wiedzieli.
I to jest po prostu niepoważne. Tak się nie robi. Widziałem najnowszego "Locusa", też głosy - rozkład wszystkich jest bardzo precyzyjnie podany.
- Tak samo nie wiadomo, kto w tym roku przegrał nagrody Nobla.
- Słuchaj. To jest społeczność pięćset osobowa. Do tego dochodzi niezrzeszona społeczność pięćdziesięciotysięczna.
- Kto jest tą zrzeszoną?
- Fandom, ci którzy kupują "Feniksa" i "Fantastykę". Jest ich trzydzieści -czterdzieści tysięcy. Czytających te pisma jest pięć razy więcej.
- A te pięćset osób, to jest kto?
- Konwentowicze. Autorzy. Wydawcy. Fanowie. Aspiranci. Krytycy, Akolici. No i dusze, szable czy stosy, jak to na sejmiku. Wszystko samozwańcy.
Ja jestem wśród tych pięciuset przecież. I teraz oni mówią, że oni są fantastyką, a ja nie. Ziemkiewicz mi w ogóle praw do Janusza odmówił. To kto z Nim, z Zajdlem znaczy, popijał, dyskutował - fanowie czy ja?!
Nie wiem, czy są fantastyką. Historia, która przyznaje rację jednym a odbiera drugim, rozstrzygnie.
Przyjmuję do wiadomości werdykt Warszawy i moralnie z nim się nie godzę. Koniec.
- Może warto więc odnowić nagrodę "Fantastyki".
- Myślałem o tym. Ale byłbym śmieszny, przyznając nagrodę z Jęczmykiem, Oramusem i Szolginią! Po pierwsze, miałbym wybierać pomiędzy autorami ze swoich łamów, urażając jednego z nich. Po drugie pomiędzy autorami cudzymi i swoimi, czym uchybiałbym zasadzie sprawiedliwości. Jak było jedno pismo "Fantastyka", to mogło przyznawać nagrodę. I sięgać po Ziemkiewicza z opowiadaniem "Człowiek z pociągu" z "Problemów". A teraz ścigamy się, wojujemy. Pierwszą ofiarą na wojnie jest prawda.
Można zrobić coś innego, myślałem o tym. Ale powinno się umówić ze wszystkimi pismami. We wszystkich pismach lista wszystkich polskich opowiadań, kupon ankiety, i do jednego centrum zsyłane. Nie nagroda Zajdla ani "Sfinksa" tylko nagroda czytelników czterech czy pięciu redakcji. Mówię o "Portalu", "Magii i Mieczu", "Feniksie", "Fantastyce". Natomiast ja nie mam prawa zrobić swojego jury. To byłoby niepoważne. Ja uczestniczę w grze. Jak mógłbym wybierać między, powiedzmy opowiadaniem "Śpiąca Królewna" Ziemkiewicza, gdy w tym samym roku było u mnie dobre opowiadanie Dukaja, Białołęckiej, Ziemiańskiego, Huberatha czy Żerdzińskiego. Co powie Żerdziński, jeśli wybiorę Ziemkiewicza. Mój autor. Natomiast czytelnik jest obiektywnym sędzią, pod warunkiem, że nie jest jednocześnie redaktorem, wydawcą, dziewczyną albo szwagrem autora.
Na pewno obiektywnym sędzią nie jest publiczność, złożona m. in. z trzydziestu współpracowników tych trzech pism, czy wydawnictw, które są akurat zainteresowane promocją jednego konkretnego autora.
- Teraz będą pytania z sali. Od ludzi różnych zebrane. Pierwsze: gdzie Pan znajduje w fandomie miejsce dla graczy RPG i co to według Pana jest fandom?
- Przez większą część życia czytanie było moją prywatną sprawą, a nie organizacyjną. Nie jestem od tego, żeby graczom wymyślać miejsce w fandomie.
- Stosunek "Nowej Fantastyki" do graczy był chłodny, jeśli nie wrogi.
- Nieprawda!
- Był jeden porządny artykuł o RPG. Jeden!
- Są pisma poświęcone grom? Są. Był w nich porządny tekst poświęcony literaturze? Czy w pismach graczy zastanawiają się, gdzie się ma podziać ktoś, kto kocha literaturę a nie gra? Dlaczego wymagasz, żebym wymyślał im miejsce?
- Chodzi o wrogi stosunek "Nowej Fantastyki" do graczy.
- Najostrzejszy tekst o graczach napisał w "Nowej Fantastyce" Ziemkiewicz.
- Najgorszy tekst o graczach w Pańskim piśmie napisały Materska i Popiołek.
- Zawsze może być gorszy, a to są przytomne dziewczyny.
- Z tekstu widać, że nigdy nie grały i nie zrozumiały w ogóle, o co w tym chodzi.
- Nie odważyłbym się szukać graczom ich miejsca gdziekolwiek, bo to jest ich problem i ich zadanie. Wiem tyle, że jak jestem na imprezach literackich, fantastycznych, i literacko graczowskich, czyli mieszanych, to patrzę na graczy z boku, robię zdjęcia, wymieniam z nimi parę uwag. Pytam, czy to, że coś wystaje jest wynikiem tego, że klej się wypuczył, czy to jest element maskowania? Oni odpowiadają, że to jest niedoskonałość modelu, uśmiechają się.
Oto jedna z przygód człowieka dorosłego, że ilekroć przeczyta coś na temat dziedziny, na której się zna, zawsze dotyka fenomenu niekompetencji albo niekompletności.
- Nie chodzi o rzeczy techniczne, tylko o to, że np. sesji RPG na oczy nie widziały, na przykład, napisały, że sesja RPG toczy się ustalonym torem, a to jest kompletnie nieprawda. Gracze mają swobodę wyboru działań postaci.
- Odpowiadam bardzo ogólnie: świat, odbiorcy, Polska, podzielili się na fanów, miłośników i fanatyków pewnych dziedzin, i że strasznie ostro tych dziedzin pilnują. Wrogim okiem patrzą na każdego, kto przyjdzie z zewnątrz. Asimov to opisał w tomie esejów "Magia i złoto".
Wewnętrzna krytyka fantastyki była zawsze surowsza wobec kogoś, kto przychodził z zewnątrz. Wszystkie książki autorów nie pochodzących z getta, nie znanych w fandomie, były tępione a priori. Dopiero potem się zastanawialiśmy, czy nie należało tego gościa utopić zamiast ściąć. Tak podzieliła się rzeczywistość kulturowa na małe poletka, każdy warczy na innego i wszyscy z taką nonszalancją formułują pogląd, że ktoś w ogóle nie ma pojęcia, o co chodzi, i że tylko jest jedno odczytanie, które reprezentuje nasza grupa.
Dostawałem wydruki dyskusji internetowych na temat mój i "Nowej Fantastyki", ale musiałem o nie prosić. Byłem przerażony wpisaną w wasze rozważania, aprioryczną, założoną z góry moją złą wolą. Waszym zacietrzewieniem, małostkowością, chciwością. Ale potem nastawiam radio i słucham, co ludzie próbują na sobie nawzajem powiedzieć. Jest dzisiaj w Polsce wielkie stężenie zjadliwej, nieuczciwej, nierzetelnej, niechętnej drugiemu człowiekowi, negatywnej opinii, że jedno, co można zrobić, to się nie przejmować się i robić swoje. Albo się powiesić.
- Następne pytanie z sali: jak Pan sądzi, jakie są przyczyny spadającego czytelnictwa "Nowej Fantastyki", jakie działania ma Pan zamiar podjąć w celu pozyskania czytelników? Czy są planowane jakieś zmiany w piśmie?
- Mam wrażenie, że przyczyny spadku czytelnictwa "Fantastyki" są identyczne z przyczynami spadku czytelnictwa innych pism i książek w Polsce. Funkcjonowanie na tym tle miesięcznika literackiego o pięćdziesięciotysięcznym nakładzie jest fenomenem, sukcesem. To drażni.
Jest wielka rewolucja medialna, w Polsce dochodzi problem biedy, w Polsce dochodzi problem oszołomienia nowymi możliwościami, które nie polegają na czytaniu tylko na podróżowaniu, na słuchaniu, na oglądaniu, na graniu i buszowaniu w cyberprzestrzeni. Sposobem powstrzymania spadku i odwrócenia tendencji - na którym się znam najlepiej, nie mówię, że jedynym i nie mówię, że najlepszym jest zapewnienie pismu opinii wiarygodnego, uczciwego, merytorycznego pisma, które daje produkt najwyższej duchowej i profesjonalnej jakości. Myślę też o aktualności, o prezentach, pokazach, konkursach, rabatach, myślę o ciekawych pomysłach, literacko i publicystycznie. Chcę żebyś zwrócił uwagę, że za "Fantastykę" czasem kilkaset osób w miesiącu idzie w Polsce do kina za darmo.
- Ale liczba czytelników maleje i któregoś pięknego dnia nie starczy na chleb...
- Jest taka możliwość...
- I co wtedy?
- Nie wiem. Wiem tylko, że próbowałem powiązać pismo z czymś, co wychodzi we wszystkich badaniach socjologiczno-marketingowych. Mój czytelnik jest kinomanem. Na tym się oparłem, tego się trzymam, i to mi chyba daje powstrzymanie spadku sprzedaży i niezbędne dla funkcjonowania pieniądze z reklam filmowych. Myślę o Internecie, chociaż nie jestem tego pewien, bo nie wiem, w jakim stopniu Internet powiększa czytelnictwo, w jakim weksluje na inny nośnik. Tego się boję.
- Dziękuję. Następne pytanie: dlaczego w "Nowej Fantastyce" dominują teksty o bardzo aktualnej wymowie politycznej, przy czym ich wymowa polityczna jest forsowana z zupełnym pominięciem strony artystycznej?
- Nie zgadzam się z oceną "Nowej Fantastyki" zawartą w tym pytaniu. Jakie teksty polityczne?
- Na przykład felietony Jęczmyka albo ten nieszczęsny Regalica, teksty Pawła Solskiego...
- Regalica był dwa i pół roku temu i wchodził w samo centrum wielkiego polskiego sporu, który trwa do dzisiaj. Pawła Solskiego był jeden tekst prowokujący, który szydził z agresywnego feminizmu i pokazywał, jak są uwikłane korzenie amerykańskiej kultury. Nie zgadzam się więc z tezą, że dominują polityczne rzeczy. Nie zgadzam się z tezą, że są to rzeczy wykonane źle artystycznie. Był jeden jaskrawy polityczny tekst Jacka Komudy, bardzo interesujący, który dostał w plebiscycie równie wiele głosów na najlepszy, jak i najgorszy tekst roku. Uważam, że w kraju podzielonym jak Polska, nie jest niczym dziwnym, że powstają opowiadania na ten temat.
- A czy jeśli tylko dają świadectwo i nie mówią niczego ciekawego, to zaraz je trzeba drukować?
- Uważam, że tekst Jacka Komudy był bardzo ciekawym studium knajaka, który próbuje się poderwać do moralnego lotu i mu nie wychodzi. I bardzo mrocznym doprowadzeniem do krańca duchowych konsekwencji stanu wojennego. Wyrzucenie tego opowiadania z numeru byłoby posunięciem cenzorskim. Postkomunistycznym.
- Pamiętam, jak Pan lansował we wstępniakach, że będą teksty o powodzi. Potem pojawiło się opowiadanie "Mokre palta", przeczytałem je dwa razy i do dzisiaj nie wiem o czym było. Na pewno nie o powodzi.
- Nie lansowałem. Napomknąłem w jednym (!) wstępniaku. Zrozummy się do cholery. Pozwoliłem sobie na chwilę intymnej rozmowy z czytelnikiem. Doświadczeniem mojej generacji jest, że w prozie przewijają się intensywne przeżycia zbiorowości. Dla mnie wielkim zaskoczeniem na przykład była fala powieści socjologicznych: Zajdla, Wnuka-Lipińskiego, Oramusa, Wolskiego, Żwikiewicza, moja wreszcie. Myślałem, że ja jeden piszę taką książkę. Potem się zrobił Sierpień 80, w 1981 wydawcy zaczęli to drukować, a mnie powiedział jeden z wydawców: "odrzuciliśmy parę takich rzeczy jak pańska, ale nam się oczy otworzyły". Czyli istniało coś w kulturze pod spodem i było przytrzymane, ale wybuchło. A teraz była powódź. Gówno o niej wiedziałem, bo nic z telewizji nie zrozumiałem, mało ją oglądałem, redagowałem jakąś książkę. Dopiero mi powiedział krewny z Wrocławia, jak to wyglądało.
Pokazał - dotąd podchodziła woda, powiedział, że ta woda śmierdzi, powiedział co ona niosła, powiedział mi o biegunce, o tym wszystkim.
Zacząłem rozumieć, co przeżyło miasto. Wtedy sobie uświadomiłem, że dla takiej liczby ludzi, a Wrocław nie jest głupim ani małym miastem, ta powódź była czymś podobnym do tego, czym dla mnie był komunizm i Marzec 1968. A ponieważ ja ten Marzec wyplułem z siebie w postaci prozy, felietonów i miniatur literackich. Po czterech-pięciu latach zacząłem podejrzewać, że Wrocław tę powódź wypluje. Tylko tyle. I to powiedziałem. "Mokre palta" były jedynym powodziowym tekstem, który po ostrych poprawkach wydrukowałem. Ponieważ w tym tekście był emocjonalny zapis tego, co mi ten mój kuzyn opowiadał, zapis tej grozy nałożony na poetykę horroru. To rzeczywiście nie było opowiadanie wielkie, to może z mojej strony ryzykowne było, że wydrukowałem je trochę dlatego, że realizowało moje literackie zapowiedzi. Ale ono mi się szczerze podobało, fakt, nie bezinteresownie, ponieważ weszło dokładnie w matrycę moich pseudo-proroctw.
Zrozum! Pałowany w Marcu, ganiając z różnymi ludźmi po ulicy, nie wiedziałem, że biorę w siebie coś, co będzie we mnie do końca życia. I że ci, którzy biegną obok mnie, albo po drugiej stronie ulicy też to wzięli. To się potem wylało w fantastyce socjologicznej. Opowiadano o tej powodzi z takim samym ogniem z jakim, ja opowiadałem o Marcu. Może jeszcze coś na ten temat przeczytałem w "Odrze" i zareagowałem. Wstępniak nie polega tylko na pisaniu o tym co jest, na której stronie.
Ale wy jesteście wkurwieni na o wszystko, cokolwiek zrobię, bądź nie zrobię. Innym uchodzą prawdziwe przekręty.
- No to lżejsze pytanie: Na Krakonie '97 mówił Pan, że odrzucił opowiadanie, które później ukazało się w "Feniksie" "Święty miesiąc Rin".
- Wiem! Chcę o nim mówić!
- Chwileczkę, to jest dwuczęściowe pytanie: mówił Pan, że je odrzucił, bo propaguje mordowanie dzieci. A teraz ukazało się opowiadanie "Prawdziwe osiołki świecą po ciemku", w którym jako wspaniali superfaceci są przedstawieni scjentolodzy.
- Jak to wspaniali? Niebezpieczni. Dziwni, groźni. Którzy, de facto, mordują. Robią transfer duszy. Palą ludzi w oleju.
- Ale im to wszystko działa, ta psychotechnologia. Czy nie boi się Pan, że po publikacji "Osiołków", ktoś mógłby się nawrócić na scjentologię?
- "Osiołki" są dziwnym, egzotycznym, niepokojącym opowiadaniem, wprowadzającym ten niebezpieczny proceder transmisji dusz, który, nie daj Boże, by ktokolwiek naśladował. Wydało mi się to literacki interesujące, chociaż do dzisiaj uważam to opowiadanie za literacko nie skończone w tym sensie, że było parę hm, "platońskich" akapitów, które wystarczy dopisać, żeby było super, tylko, że był to produkt na trzy i pół, mocne trzy i pół, a nie na cztery z minusem. Nie wiedziałem co autorowi doradzić.
- Pytam, bo do autora opowiadania zgłosiło się centrum do walki z sektami z zarzutem, że on propaguje scjentologię.
- Myślałem, że zgłosiła się sekta. To opowiadanie wprowadziło na scenę nową jakość, nie tak bardzo nową, jak u Baranieckiego transfer telepatyczny bioenergii, ale powiedziało coś, czego nie było w naszej fantastyce. Były miasta, rakiety, roboty, policja, potem był cyber. A to było coś innego. Przyznaję, że nawet nie drgnął mi ołówek cenzora w dłoni, że to niby lansuje niebezpieczne transmisje, trzeba to skreślić. Chcę powiedzieć rzecz inną. Przy opowiadaniu Łazarczuka też mi nie drgnął ołówek cenzora, bo ja takiego ołówka nie mam. Po prostu nie kupiłem tego opowiadania.
Zresztą dokładnie pamiętam, w jakich okolicznościach wyjaśniałem czemu nie drukowałem Łazarczuka.
Spytał mnie Piotr Cholewa na Krakonie '98, czy ja odrzuciłem jakieś opowiadanie z powodów światopoglądowych. Powiedziałem uczciwie, że oczywiście. Nie zgadzałem się z opowiadaniem Łazarczuka. Jest w nim państwo, rzeczywistość, są jakieś istoty, których elementem metabolizmu jest spożywanie własnych dzieci, upraszczam bardzo.
Kosmonautów z Ziemi to brzydzi. I oni się przeciwko temu burzą. Ale finalna filozofia opowiadania jest taka - nie sądźcie, nie wyrokujcie, być może tak musi być. Następuje ustępstwo i ja się z tym ustępstwem nie zgadzam. Ja się chowałem na innej literaturze. Jak Phileas Fogg w 80 dni dookoła świata jechał do Indii i tam zobaczył, że palą kobietę na stosie, żonę zmarłego, to on nie mówi "taki los", tylko rozpędza tłum i ją ratuje. Oczywiście nie jestem za tym typem interwencji, jaki był opisany u braci Strugackich w "Trudno być bogiem", natomiast jestem za literaturą, która zna swoją powinność. A literatura nie jest po to, żeby mówiła - mordują dzieci, trudno, tacy są, na tym to polega. Chodziło mi o to, że Łazarczuk wprowadzał na scenę pewien typ międzygwiezdnego tumiwisizmu, pewien typ moralnego indyferentyzmu.
- Ta rasa była tak skonstruowana, że kiedy ich tego oduczono, zostali skazani na wymarcie.
- To opowiadanie wydało mi się pułapką, cichą, zakamuflowaną strukturalnie reklamą draństwa, bierności. Ucieszyłem się, że to opowiadanie ukazało się w "Feniksie" i cieszę się, że nie ukazało się u mnie, ponieważ uważam je za paskudne. W świecie, w którym też zresztą z nieczystych powodów, armie NATO jadą interweniować w Jugosławii, bo ktoś tam kogoś wysiedla i morduje, powiedzenie "trudno, na tym to polega", albo na przykład że "ulubioną rozrywką Kambodżańczyka jest wpaść w gliniany dół z motyką w tyle głowy, nie nam to rozsądzać...". Było w tym Łazarczuku coś podobnie wrednego, podłego.
- Ale oni to robią nie dlatego, że lubią tylko dlatego, że muszą.
- ICH nie ma, są wymyśleni jako nosiciele podłej tezy, ukrytej perwersji. Można było skonstruować opowiadanie o tym, że mężczyzna musi zbić kobietę, bo wtedy wydzielają się w jego organizmie pewne enzymy, które pozwalają mu żyć. Jak raz na dzień nie zbije swojej kobiety, nie skopie jej, to nie może żyć. Bo jego organizm jest tak skonstruowany, że potrzebuje silnych podniet. A tu dzikie zwierzęta wymarły, klimat złagodniał, góry się spłaszczyły. Dopiero jak mężczyzna skopie swoją kobietę, to mu się w mózgu wydziela stymulująca substancja i on może dalej żyć.
Dlatego przyjezdni widząc, że on kopie swoją kobietę, mówią "trudno, nam nic do tego".
- Takie opowiadanie też było. "Potwory" Sheckleya.
- Nie dokładnie takie, ale dziękuje! I to też było opowiadanie wredne i ja to powiedziałem na kolegium, bodaj w 1987: słuchajcie, pomysł, że żony wrzeszczą, żeby je zabić ogonem, że niech nie przyjeżdża z ratunkiem żadna inna cywilizacja... To było opowiadanie, które obrażało kobiety, człowieka i konkretnie mężczyznę.
- Ale ono nie było o ludziach.
- W świecie, w jakim żyjemy opowiadanie, które mówi "cóż nam do tego, gdzież nam do tego", to nie cenzor we mnie zdjął to opowiadanie. Tylko esteta. I pewnie moralista. Uważam, że możemy, że czasem powinniśmy wybierać między przekazami. Ten przekaz wydał mi się wredny. Niósł perswazję podpowiadającą bierność i tolerancję dla wszystkiego. Obdzierają kogoś ze skóry - jeśli nie mogą inaczej uzyskać spełnienia, cóż... Nie kupiłem tej kulturowej postawy. Śmierdziała mi i była zatruta.
- Pan się ciągle podpina do postmodernizmu.
- Ciągle podpina? Nieładne sformułowanie. Ale powiedzmy, że czasem tak. Estetycznie.
- Sensem postmodernizmu jest relatywizm moralny.
- Nie! Nie ma jednego postmodernizmu! Nie ma jednej definicji postmodernizmu. Ja mówię o postmodernizmie wtedy, kiedy Sapkowski, w opowiadaniu poświęconym facetowi z mieczem na plecach wędrującemu przez bezdroża ni stąd ni zowąd wciska smaczne aluzje do pięciu innych utworów mitologicznych i literackich. To jest dla mnie postmodernizm.
A to, że wszystko jedno czy zjadam czy jestem zjadany, czy gotuję czy jestem gotowany, czy gwałcę czy jestem gwałcony to nie, to dla mnie nie jest postmodernizm. Dla mnie to jest chaos, nihilizm.
Postmodernizm to stan ducha, w którym przeżyte utwory, książki, filmy, koncerty, komiksy, są równie ważne, jeśli nie ważniejsze od doświadczeń życiowych. I te utwory przeżyte, przeczytane, wchodzą do moich utworów, do mojego życia, do mojej duszy.
Postmodernizm jest dla mnie dialogiem, igraniem z naturą i z kulturą. Natomiast to, co się działo u Łazarczuka, u tego Sheckleya, to była sytuacja kabaretowego nieodpowiedzialnego żartu i zarazem filozoficznej agresji. Przeciw człowieczeństwu, przeciw wielkości, prawdzie.
Nie jestem feministą, ale dołączyłbym do feministek protestujących przeciwko opowiadaniu Sheckleya. Było głupie. Pomysł na wizerunek literackiej żony, wszystko jedno czy gada czy człowieka, która chce być zabita przez swojego męża i mówi niech się odpierdoli przybysz, niech się do nas nie wtrąca - jest równie interesujący, jak pomysł na żonę alkoholika, którą on tłucze, i która mówi rozdzielającemu ich mężczyźnie "zostaw mnie, on mnie leje, bo on jest mój mąż, za to go kocham".
- A gdyby było opowiadanie o żonie pająka, która pożarła swojego męża?
- Ale tam były istoty człekokształtne.
- U Łazarczuka tak, u Sheckleya nie.
- Pominąłeś jeden utwór wielki, gdzie w zbliżonej dziedzinie moja moralność ustąpiła przed estetyką: myślę o wspaniałej noweli i filmie "Ballada o Narayamie" Tam idą starcy na górę zimą umierać, żeby zrobić młodym miejsce, przestrzeń życiową. Ja byłem przerażony wymową tego. Wyobraź sobie, jak bardzo mogą przejąć się tym filmem ludzie w kraju, w którym żyją po trzy rodziny w jednym mieszkaniu. Powiedzą "no to teraz babciu szoruj na dach, bo jest minus piętnaście i będziesz się krótko męczyć". Ale w tym filmie była okrutna godność, było to przerażające, ale był tam też element zwycięstwa nad sobą. A Łazarczuk zirytował mnie zakamuflowaną, szemraną perswazyjnością. Nie drukuje się wszystkich tekstów poprawnie napisanych. Drukuje się teksty, które człowiekowi ideowo odpowiadają. Nie kupił Grzędowicz "Zabitego". Nie kupiłem Liedtke, kupił Grzędowicz. On by pewnie "Wampirów z Odrzykońskiej" nie wziął, ja z ochotą. Tak ma być. Na tym polega pluralizm, a nie na tym, że mogę drukować tylko te rzeczy, które mi wskaże Piotr Cholewa. Strasznie mnie niepokoi, kiedy moje uczciwe i szczere odpowiedzi są wykorzystywane przeciwko mnie. Zapytał mnie Piotr, czy zdarzyło się, że nie przyjąłem tekstu z powodu przekonań. Odpowiedziałem najuczciwiej jak umiałem - wszyscy drukują coś, co im jakoś pasuje, chodziło o to, że nie mogły działać względy warsztatowe, bo tam warsztatowych błędów specjalnie nie było.
- A propos doboru tekstów do pisma - dlaczego zrezygnował Pan z robienia kolegiów redakcyjnych w "Nowej Fantastyce"?
- Nie zrezygnowałem. Ostatnio znowu odbyły się kolegia.
Prawda jest taka, że kolegium nie jest rzeczą świętą, do której się modlimy, tylko jest pociągnięciem operacyjnym. Kolegia się odbywały, jak w redakcji było 15 osób. Kiedy pismo robią cztery osoby - dział publicystyki, dział plastyki, dział polski, dział zagraniczny, z których jedna przyjeżdża, co jakiś czas, a inne są bardzo zajęte, to czasem ciężko jest je zebrać. Załatwia się te sprawy telefonicznie.
- A czy to nie jest tak, że pismo, którym rządzą trzy osoby i do którego te trzy osoby sporo piszą, traci kontakt z czytelnikiem?
- Trochę jednak jeździmy po Polsce. Co miesiąc organizuję w Warszawie spotkania na Elektoralnej. Mamy jako jedyni na rynku rubrykę listów, mamy wysoki współczynnik debiutów. Mamy cały czas młodych, nowych autorów we wszystkich działach - i w dziale publicystyki, i grafiki, i w literackim, i w recenzjach, które piszą autorzy z całej Polski, pod pseudonimami i pod nazwiskami.
Rubryka krótkich recenzji powstała w 1990, kiedy się okazało, że na rynku jest nie dwieście książek fantastycznych rocznie tylko tysiąc i Hollanek powiedział "coś musimy z tym zrobić. Panowie, tych książek jest pięć razy więcej". Oramus w jedną noc - niby nie słuchał Hollanka - pomyślał, że ten stary ma rację, wymyślił rubrykę króciaków, która sprawiła, że jest w piśmie recenzji dwanaście zamiast czterech. I tak powstały króciaki. Pod wpływem rynku... i w wyniku wolności.
Natomiast nieśmiałość z ich podpisywaniem wynika ze zdawkowości. Nie wypada się chwalić krótkim tekstem. W "Feniksie" króciaki jeśli są, też podpisywane są enigmatycznie.
- A czy to nie rodzi niebezpieczeństwa, że będzie jak kiedyś. Jak wtedy, kiedy Inglot książki uwalał na siłę, bo nie musiał się bać, że ktoś się do niego przyczepi, bo był pod pseudonimem?
- Większość tych recenzji nie jest uwalająca. Natomiast twoja inkryminacja intencji Inglota, wydaje mi się uwalająca i naciągana.
- Musimy kończyć, czas nas goni. Dziękuję za rozmowę.
W imieniu Esensji z Maciejem Parowskim rozmawiał Janusz A. Urbanowicz.
|
|
 |
|