Magazyn ESENSJA nr 2 (V)
marzec 2001




poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Konrad R. Wągrowski
  (Ki)Nowa widownia

Kino jest rozrywką masową. Niestety. O ile bardziej podobałaby mi się wersja kina, jako rozrywki dla nielicznych i oczywiście mojej wśród nich obecności. Marzę o tym, aby kina były odwiedzane wyłącznie przez ludzi, którzy idą tam tylko po to, aby obejrzeć film. Zależałoby im, aby uczynić to w skupieniu, broń Boże nie przeszkadzając innym w żaden sposób. Niestety, kinomani tego gatunku odchodzą chyba w przeszłość, a w kinach zaczyna się pojawiać zupełnie nowy rodzaj widza. Rodzaj, dodajmy, przez nowe kina kreowany.

Obserwujemy ostatnio, zwłaszcza w Warszawie, prawdziwy wysyp multipleksów, kin o kilkunastu salach, zwykle stanowiących cześć jakiegoś większego centrum rozrywkowo-handlowego. Miejsca zachęcającego do spędzenia tam każdej chwili wolnego czasu, zrobienia zakupów, napicia się piwa z kolegami, wieczornego pójścia do kina, często na pierwszy lepszy z brzegu film. Pozwolę sobie połączyć to zjawisko wraz z nasileniem się częstotliwości pojawiania się typu kinomana, który jest tematem tego felietonu. Tacy widzowie pojawiali się już wcześniej, lecz ostatnio właściwie nie ma tygodnia w kinie, abym się z nimi nie zetknął. A oto cechy owego "miłośnika" kina:

1. Wnoszenie na salę kinową dużej ilości rzeczy spożywczych. Pal sześć jeśli chodzi o popcorn. Choć jego zapach nie należy może do najprzyjemniejszych, to konsumpcja z kartonowych pudełek (a zwykle w takich jest podawany) nie powoduje dużo hałasu i nie przeszkadza innym. Gorzej, jeśli są to chipsy lub paluszki z szeleszczącej torebki. Ale bywa jeszcze gorzej. Jak wspominałem, kompleksy kinowe połączone są ze sklepami i barami. Dzięki temu do kina trafia grupa rozweselonych osób po kilku piwach. Problem w tym, że owe kilka piw to dla nowego kinomana za mało i seans musi połączyć z dalszym spożyciem napojów wyskokowych. Najczęściej bywa to butelka wódki popijana soczkiem z kartonu, która krąży wśród "widzów", zwiększając z każdym łykiem przyjemność oglądania seansu. Przyjemność dla uczestników tej biesiady, bowiem osoby siedzące obok niekoniecznie muszą lubić zapach unoszących się oparów. Jak wiadomo alkohol działa moczopędnie i zachęca do dalszego poprawiania sobie nastroju papierosem, tak więc pielgrzymki wzdłuż całego rzędu co kilka minut są na porządku dziennym. A to i tak lepiej, bo, aby zapalić papierosa, nie zawsze chce się wyjść. Zapewniam was, po takim doświadczeniu, postanowiłem, że w warszawskim kinie "Silver Screen" moja noga więcej nie postanie.

2. Telewizyjne przyzwyczajenie do rozmowy podczas seansu. Coraz popularniejsze w kinach. Wiadomo, że każdą scenę trzeba skomentować, najlepiej tak, aby słyszały to również osoby w kilku sąsiednich rzędach. Przecież to naturalne, że trzeba rozwój fabuły ciągle omawiać z sąsiadem. Scenka: na ekranie leży trup z wbitymi w pierś nożycami krawieckimi, co widać bardzo wyraźnie. Mój sąsiad do swojej sąsiadki: "Zabili go nożycami", "Co?", "Zabili go nożycami", "Co mówisz?", "ZABILI GO NOŻYCAMI!", "AHA". Nie wszystkim w rozmowach przeszkadza treść filmu, niektórzy potrafią przez kilkanaście minut prowadzić zawzięcie rozmowę z partnerką, nie zwracając uwagi na to, co widać na ekranie. Mam nadzieję, ze nikogo nie obrażę, ale zwykle w tym momencie zakładam, że ten osobnik jest bardzo krótko ostrzyżony, nie posiada wyróżnionego karku i nosi luźny dresowy strój. I mylę się rzadko.

3. Odmiana punktu drugiego - wersja "Trafiłem nie na ten film co trzeba". Nic tak nie umila seansu, jak słuchanie nad uchem "Ale bzdury", "Na jaki ja film przyszedłem?", "Beznadzieja", "Głupoty". Warto jednak czytać recenzje przed filmem. Wtedy nie przychodzi się na "Szósty zmysł" z nadziejami na film w stylu Wesa Cravena, czy też na "Cienka czerwoną linie", licząc na przygodową wojenną strzelaninę.

4. Jednokomórkowcy. Wiadomo, że trudno się rozstać ze swą komórką, a tym bardziej żal ją wyłączać na czas seansu. Na rekordowym seansie cztery razy słyszałem brzęczyki telefonu komórkowego, z czego dwie osoby pozwoliły sobie na odebranie go, jedna wyszła z sali, a druga rozpoczęła rozmowę w swoim fotelu - "Tak, jestem w kinie".

Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko kinom o wielu salach, ze świetnym nagłośnieniem, z wygodnymi fotelami. Problem w tym, że właśnie w takich kinach najłatwiej spotkać opisanych powyżej ludzi. Ostatnio pozostaje nam wybór - iść do kina, w którym można siedzieć wygodnie przez cały czas, nie stresując się tym, ze ktoś zasłania, znosząc towarzystwo reszty widowni, bądź też obejrzeć ambitny film wraz z widownią na poziomie, przez całe dwie godziny nie mogąc znaleźć sobie wygodnej pozycji na rozpadającym się fotelu (warszawski "Muranów"). Czy kiedyś doczekam się kina o wygodnych fotelach, tak ustawionych, aby nie trzeba było wyginać szyi, aby coś zobaczyć, bez sprzedaży produktów spożywczych, i z widzami, którzy przyszli obejrzeć dobry film? A może raczej ewolucja widza będzie postępowała w kierunku oglądania filmu tak jak w pierwszej scenie "Krzyku 2"?

Wiem, marudzę. Nic na to nie poradzę, że coraz bardziej mnie ta maniera irytuje. Jeśli nie podchodzicie pod żadna z powyższych kategorii, to przepraszam, tekst nie był adresowany do was. Jeśli zdarzyło się wam kiedyś tak zachować, miejcie na przyszłość na uwadze również wygodę innych widzów. Jeśli natomiast ten sposób oglądania filmu to wasza ulubiona rozrywka, napiszcie do mnie do jakich kin zwykliście chodzić - ja będę ich unikał.

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

3
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.