Magazyn ESENSJA nr 5 (VIII)
czerwiec 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Grzegorz Trębicki
  Astronom z Aaraaf (fragment)

        Grzegorz Trębicki znany z łamów Esensji, jako autor wierszy oraz opowiadań publikowanych w Fenixie, w tym numerze ujawnia się nam jako autor ciekawej powieści. Dodać trzeba, że jedna z jego powieści "Sztuka odejścia" czeka już na druk w wydawnictwie Prószyński. Poniższy fragment powieści "Astronoma z Aaraaf" to naprawdę zaledwie okruch opowieści, bowiem rzecz pomyślana jest na cztery tomy noszące wspólne miano "Teraia", z czego trzy pierwsze tomy ("Astronom z Aaraaf", "Strzała Świtu" oraz "Lśniące miasto") są już gotowe. O samym utworze autor pisze tak: "jest to utwór o nieco mieszanej przynależności gatunkowej, bardziej chyba jednak powieść fantasy niż cokolwiek innego. Jednym z głównych wątków jest przeniesienie bohaterów z naszego świata do alternatywnego, co samo w sobie nie jest rzecz jasna zbyt oryginalne, tyle, że punktem wyjścia jest tutaj nasza, że sie tak wyrażę "rzeczywistość polityczno-społeczna" końca lat dziewięćdziesiątych. Innymi słowy - dark fantasy po polsku. Oczywiście, już po przeniesieniu, każda z postaci zachowuje się całkowicie odmiennie od pozostałych (przeciwnie niż choćby w takim "Fionowarskim gobelinie" Kaya). Powieść koncentruje się nie tyle na walce pomiędzy dobrem i złem (już prędzej pomiędzy tęsknotą a codziennością, czy tez pomiędzy mitem a opowieścią), co na konflikcie pomiędzy bohaterami i ich sposobami widzenia świata."

     W przestronnej, jasnej izbie panował tłok i gwar. Ariel przystanął na środku, nieco onieśmielony. Wśród powszechnego harmideru nikt poza oberżystą nie zwrócił uwagi na jego wejście. Ten zaś podbiegł szybko, kłaniając się wpół, zwabiony porządnym wyglądem przybysza. Ariel kazał sobie podać jakiś ładnie nazywający się miejscowy specjał, po czym, wraz z kuflem chłodnego massilu, usiadł na brzegu jednej z mniej zatłoczonych ław. Ściągnął z głowy saliję i zawinął ją sobie luźno wokół szyi. Napój nieco przypominał w smaku piwo i przyjemnie orzeźwiał. Stanowił w każdym razie odmianę od czerwonego wina, które serwowano w Kraju Wzgórz. Zawierał też znacznie mniej alkoholu.
     Niebawem przyniesiono mu pieczone mięso, wymieszane z warzywami i zabójczo przyprawione. Jedząc, rozglądał się uważnie po izbie, obserwując pozostałych gości. Większość z nich stanowili kupcy, podróżujący wraz ze swoimi pocztami, w kącie siedziało także kilku miejscowych, ubranych w przybrudzone białe szaty i znane mu już czworokątne czapeczki. Dopiero teraz wyłowił spośród gwaru ciche dźwięki harfy i wysoki, lekko zawodzący głos śpiewaka, usiłujący wzbić się ponad hałaśliwe rozmowy. Nie całkiem na próżno; wędrownego bajarza otaczało zbite koło kilkunastu mężczyzn, raczących się massilem i wymieniających półgłosem jakieś komentarze.
     
     Oczy twe, miła, jak oczy sokoła,
     Gdy wzrokiem przestrzeń zamiata.
     Włosy twe, miła, jak wstęgi jedwabiu
     A wiatr w warkocze je splata...

     
     Ariel sprawnie uporał się z jedzeniem i trzymając w ręku gliniany kufel dołączył do słuchaczy, pragnąc skorzystać z jedynej oferowanej w tym miejscu rozrywki.
     Wędrowny śpiewak był przygarbionym starcem o długiej, siwej brodzie. Równie siwe włosy wystawały spod burej saliji, a puste, niewidzące oczy wpatrywały się gdzieś w przestrzeń. Jednak ręce zadziwiająco sprawnie dotykały strun harfy, a głos był czysty i mocny.
     
     Myśli twe, miła, jak rącze rumaki,
     Głos - o poranku śpiew ptaka.
     Czemuż, o miła, los dał ci serce
     Zimne jak lód w środku lata?

     
     Starzec nucił te słowa z niewzruszoną obojętnością, jakby chcąc zdystansować się w ten sposób od banalnej treści piosenki. Widać było, że temu co robi poświęca tylko drobną cząstkę swojej uwagi, cały czas przebywając duszą we własnym, wewnętrznym świecie. W niczym jednak nie umniejszało to jakości jego wykonania. W świecie realnym natomiast bez wątpienia przebywał pomocnik pieśniarza, młody dryblas o bujnej, brązowej czuprynie. Gdy tylko do grupy skupionej wokół starca dołączał ktoś nowy, bądź też nawet jedynie przystawał obok na krótką chwilę, wyrastał przed nim jak spod ziemi, natrętnie podstawiając swój koszyk. Ariel pogrzebał od niechcenia w kieszeni spodni i rzucił tamtemu garść miedziaków, które na wszelki wypadek trzymał na wierzchu. Chyba nieco przesadził, bo młodzian spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony i ukłonił się nisko, nim powrócił na swoje miejsce obok pieśniarza.
     - ... się spieszyłeś, czcigodny -  nagle dobiegły Ariela strzępy rozmowy.
     - Kilkukrotnie zmieniałem konia. Chcę dogonić mojego siostrzeńca nim dotrze do zatoki i załaduje się w Kenoksie na statek na Wyspy Białe. Wcześniej moja podróż nieco się opóźniła. Zbyt wiele czasu spędziłem na wschodzie...
     Ariel obrócił się nieco w prawo, tak by kątem oka móc obserwować rozmawiających. Tuż obok niego stało dwóch mężczyzn w średnim wieku. Mieli na sobie obszerne, jedwabne koszule z przydługimi rękawami jakie, jak zdążył się już zorientować, nosili tutaj ludzie o wysokiej pozycji społecznej. Wokół głów mieli owinięte równie kolorowe salije. Obaj wyglądali na zamożnych kupców. Zaczął dyskretnie przysłuchiwać się ich rozmowie, udając jednocześnie głębokie zaabsorbowanie treścią śpiewanych przez harfiarza piosenek. Zawsze był ciekawski, a poza tym ci dwaj sprawiali wrażenie ludzi bywałych i dobrze we wszystkim zorientowanych, mógł więc przy okazji dowiedzieć się czegoś pożytecznego.
     - A więc to prawda, że byłeś w Bahranie, czcigodny Tabiri? - zaciekawił się grubszy kupiec. - Jedynie nadzieja na potrójny zysk byłaby w stanie skłonić mnie, bym kiedykolwiek obrał Wschodni Szlak.
     - Całe dwa tygodnie pośród Czerwonogłowych, Jeminie - rzekł beztrosko szczupły, lecz muskularny mężczyzna o uważnym, stanowczym spojrzeniu. - Wierz mi jednak, że się to opłaciło. Choć przyznaję, że gdyby Manilowie rzeczywiście byli choć w połowie tak krwiożerczy, jak o nich powiadają, ktoś mógłby uznać moje przedsięwzięcie za ryzykowne.
     - Czy zauważyłeś coś szczególnego? - zapytał Jemin lekko napiętym głosem.
     - Co masz na myśli, przyjacielu? - odparł ostrożnie wyższy mężczyzna.
     - Nie wierzę, że nie słyszałeś plotek, o najodważniejszym z kupców. Mówią, że manilscy wodzowie grzmią w bębny i rozsyłają wici. Niektórzy tutaj wprost przebąkują o wojnie... Nawet na Wybrzeżu ludzie z lękiem zaczynają mówić o Czerwonogłowych.
     - Nie znasz dobrze Manilów, prawda, Jeminie? - Tabiri uśmiechnął się nieznacznie.
     - Na bazarze w Aaraaf często spotykam ich kupców. To kiepscy gracze i oszukiwanie ich nie daje mi satysfakcji. Nie życzyłbym sobie jednak, by kiedyś Haman podbili ich wojownicy.
     - O to się nie martw - roześmiał się wyższy kupiec. - Tak, potrafią być straszliwymi wojownikami, ale wątpię, czy byliby w stanie kogokolwiek podbić. Poznałem ich dobrze. Zbyt są przywiązani do własnej ziemi i do swych tradycji. Żyją w teraźniejszości, unikając daleko idących planów. Co innego wyprawy łupieżcze poszczególnych plemion, ale przecież już od dawna na całej północno-wschodniej granicy panuje spokój. Sądzę, że jeśli kiedykolwiek wybuchnie prawdziwa wojna pomiędzy nami a Manilami, to stanie się to raczej z inicjatywy jakiegoś władcy Hamanu, który zapragnie zdobyć nowe terytoria. Chosra Parrifi, oby iskra jego mądrości nigdy nie gasła, nie wydaje się być człowiekiem, który mógłby chcieć czegoś takiego.
     - Twierdzisz więc, że plotki kłamią i wśród Czerwonogłowych nic się nie dzieje...
     - Tego nie powiedziałem - westchnął Tabiri. - Zauważyłem w Bahranie oznaki... pewnego wzburzenia. Drobne, na pozór nieistotne szczegóły. Kto inny mógłby je przeoczyć, ale ja byłem tam już wielokrotnie i potrafiłem dostrzec różnicę... Jednak myślę, że ich przyczyna jest inna, niż przygotowania do wojny. Przypuszczam również, że jeśli istotnie mamy teraz powód do niepokojów, to nie są nim Manilowie - kupiec nagle spoważniał.
     - A więc jednak... - Jemin ściszył głos - Dotarły do mnie także inne wieści...
     - Jak wiele słyszałeś? - zapytał drugi mężczyzna, również niemal szeptem. Ariel pilnie nadstawił uszu.
     - Mówiono mi, że astrologowie z niepokojem spoglądają w niebo. Jeśli wierzyć starożytnym legendom... Dawno nie byłem w stolicy, przyjacielu. Podejrzewam, że wiesz więcej ode mnie.
     - Tak... - powiedział z namysłem Tabiri. - W Aaraaf na pozór jest spokojnie, ale... Doszły mnie słuchy, że manilski ambasador spędza niemal cały swój czas na naradach z naszym prześwietnym hazzim. O czym mogą tyle rozmawiać? Wszelkie możliwe traktaty już dawno zostały uregulowane. Gdy wyjeżdżałem rozniosła się też pogłoska, że widziano, jak kilku eskortowanych przez królewską straż mężczyzn przekroczyło nocą Pusty Plac i odwiedziło Szklaną Wieżę. Podobno w jednym z nich rozpoznano głównego astrologa... Niektórzy twierdzą, że był tam również sam Talled...
     - Nigdy nie słyszałem, by coś podobnego kiedykolwiek przedtem miało miejsce - oczy niższego mężczyzny aż rozszerzyły się z wrażenia.
     - To wszystko, co mi wiadomo. Na razie ludzie jedynie powtarzają plotki, ale... zdajesz sobie sprawę, jak szybko może wybuchnąć panika. Jeśli wkrótce pojawi się kometa...
     Ariel poczuł, że przebiega go przyjemny, chłodny prąd. Kometa, pomyślał. Kometa. Wiedział, dobrze wiedział, zanim jeszcze tamten wypowiedział to słowo.
     - Cóż, nie dalej jak dwie wiosny temu widzieliśmy na południowym niebie gwiazdę z warkoczem. I skończyło się na zwykłym gadaniu pospólstwa... choć ceny niektórych towarów zaczęły rosnąć, a innych spadać - nagły uśmiech rozjaśnił zatroskaną dotąd twarz Jemina. - Sądzisz, że to może się powtórzyć?
     - Mądrzy ludzie mówią, że złe czasy dla władców to często dobre czasy dla kupców. Lecz jeśli czasy są naprawdę złe, wcześniej czy później stają się takimi dla każdego. Za naszego życia wiele komet pojawiło się na niebie i nic z tego nie wynikło. Legendy mówią jednak, że to nie jest zwykła kometa, o ile w ogóle jest to kometa, zaś stepy Shar-Shegi wciąż noszą rany.
     - A więc uważasz, że istotnie coś może się wydarzyć? - w głosie Jemina na powrót pojawił się niepokój.
     - Nie wiem. Jakiż mędrzec może powiedzieć, że wie czego powinien, a czego nie powinien się lękać? Nie należy wpadać w panikę za każdym razem, gdy wróżą nam koniec świata, ale nie powinno się też zbyt opatrznie lekceważyć znaków. Dzieją się rzeczy, jakie nie miały miejsca ani za życia mojego ojca ani dziada. Sam wiesz, jak gwałtownie potrafi się czasem zmieniać sytuacja. I, rzecz jasna, ceny...
     Przez chwilę obaj mężczyźni milczeli, popijając massil i słuchając harfiarza, który właśnie rozpoczął kolejną piosenkę.
     - A ty, stary przyjacielu... - podjął Tabiri. - Czy do twoich uszu także doszły jakieś interesujące nowiny?
     - Na Wybrzeżu spadły ceny owoców. Był wyjątkowo dobry urodzaj. Mówią, że w Samirze i na Wyspach Zatoki bardzo wzrósł popyt na broń, nie mam jednak pojęcia, kto i po co miałby ją skupywać. Stąd też wzięło się moje pytanie o Manilów i groźbę wojny. Początkowo podejrzewałem, że być może kryją się za tym sekretne plany naszego władcy...
     - Nie - pokręcił głową wysoki kupiec. - Nie sądzę - zmarszczył brwi. - Słyszałem jeszcze jedną, lecz tym razem bardzo niepewną pogłoskę... - powiedział z wahaniem.
     Jemin utkwił w nim pytający wzrok.
     - To tylko plotki z północnego zachodu, jakie przyszły wraz z którąś z karawan. Mówią, że pośród górskich ludów trwa wojna. Że Uegowie ruszyli na wschód...
     - Przypuszczasz, że to może mieć jakiś związek? To tylko prymitywne plemiona, wobec których nawet Manilowie wydają się ludźmi cywilizowanymi. Czemu miałoby nas obchodzić co dzieje się wśród dalekich przełęczy na krańcu świata? Jedynie tutaj, na południu, Góry Zmierzchu stykają się z granicami Hamanu. Stąd zaś nie dotarły żadne niepokojące wieści.
     - Nie wiem, po stokroć nie wiem, drogi przyjacielu. Zważ jednak - dodał z namysłem Tabiri - że niektórzy spośród uczonych mędrców twierdzą, że Góry Zmierzchu zajmują obszar większy niż Haman, Kraje Wybrzeża, Północne Pustkowia i Bahrana razem wzięte. Wiadomo tylko, że ciągną się aż do zachodnich brzegów kontynentu, nikt tych brzegów jednak nigdy nie widział na własne oczy i nie wiadomo nawet, jak bardzo są od nas odległe. My zaś dla swej wygody połowę świata nazwaliśmy jego krańcami.
     - Nie ma takiego miejsca, do którego kiedyś nie dotrze wreszcie jakiś obrotny kupiec - stwierdził lakonicznie Jemin. - Kto wie, może będziesz to właśnie ty, Tabiri. Mnie brakuje odwagi, wolę przetarte szlaki, ty zaś... Czasem mam wrażenie, że podróżujesz nie dla zysku, lecz z ciekawości.
     - Cóż, jedno nie wyklucza drugiego - odparł pogodnie jego rozmówca. - Ale Góry Zmierzchu... Spójrz, jak dobrze znamy wyspy południa. Nasi żeglarze dotarli w miejsca, gdzie nie widać już na niebie Pucharu Władców, dalej nawet niż sam Mindaj. Byli też tacy, choć mniej liczni, którzy wyruszyli z Kenoksy, Gilaju lub innych portów Kraju Wybrzeża na wschód, okrążyli pół kontynentu, przedarli się przez niebezpieczne morza północy, popłynęli Białą Rzeką do Bahrany i w końcu powrócili do Aaraaf lądem, z północnego wschodu. Nikomu jednak z tych, którzy wyruszyli na zachód, aby morzem opłynąć Góry Zmierzchu, nie udało się tego dokonać. Jedni zawrócili, przestraszeni sztormami, inni zaś przepadli bez wieści.
     - Podobno tamtejsze wody są wyjątkowo burzliwe... - zauważył Jemin.
     - Podobno - mruknął drugi kupiec popijając ze swego kufla.
     - Ach, Tabiri, Tabiri! - roześmiał się gruby mężczyzna. - Manilowie, Góry Zmierzchu, krańce świata... Nie zazdroszczę ci twoich przygód. Wolę spokojne życie na szlaku łączącym Nal-Harat z Aaraaf. Dziękuję za wieści ze stolicy. Chyba zmienię plany i dziś jeszcze ruszę drogą przez Zurę, by przed świtem dojechać do Królewskiego Traktu...
     Twarz Tabiriego raptownie pobladła. Odstawił kufel na stojący za nim stół i przez dłuższą chwilę przyglądał się Jeminowi z wyraźnym wahaniem.
     - Nie rób tego - rzekł wreszcie. - Nie przejeżdżaj przez Puszczę Sedam. Na wszystkie świętości nie jedź przez nią po zmierzchu. Na rozstaju skręć w lewo, szlakiem na wschód. Dotrzesz do Traktu w Mehel, nadłożywszy co najwyżej pół dnia drogi.
     - Puszcza Sedam? - drugi kupiec popatrzył na tamtego z niedowierzaniem. - Już nasi pradziadowie przestali tak nazywać to miejsce. Na Najwyższego, cóż to za puszcza, którą można przejść na piechotę w niecały dzień. Przecież nie rozmawiamy już o Górach Zmierzchu, Północnym Pustkowiu, Bahranie czy innych odległych krainach. Przejeżdżałem tamtędy dziesiątki razy!
     - Jednak nie rób tego teraz - powtórzył swą przestrogę Tabiri. Na jego twarzy malowała się absolutna powaga. - Jest tam... niebezpiecznie. Z początku nie wiedziałem, czy ci mówić, ale...
     - Zbójcy? - prychnął lekceważąco Jemin. - Z moim pocztem nic mi nie grozi.
     - Nie, to nie zbójcy - westchnął jego rozmówca. - Owszem, działała tam jakiś czas temu niewielka banda, ale już dawno słuch po niej zaginął.
     - Tym lepiej.
     - Nie jestem pewny. Bo potem zaczęli ginąć także inni ludzie. Najpierw jakiś starzec zbierający zioła, później mężczyzna, który nocą szedł z wioski do wioski. Krewni szukali ich i niczego nie znaleźli. Nawet najmniejszego śladu.
     - Może drapieżne zwierzęta...
     - Jakie drapieżne zwierzęta? Lisy, zukuri? A przedwczoraj bogaty kupiec z pocztem. Też przejeżdzał przez las nocą. Tym razem zorganizowano poszukiwania z udziałem strażników. Znowu niczego nie znaleźli, ale mieli na tyle rozumu, by zakończyć przed zmierzchem. Teraz już na długo przed zachodem słońca nikt spośród tutejszych wieśniaków nawet nie zbliża się do lasu. Wczoraj wieczorem znów ponoć przepadło jakieś dziecko. Jeminie, ja... Ja tamtędy dzisiaj jechałem. W środku dnia, lecz samotnie. Tam się... coś zmieniło. Tam coś jest. Do tej pory się boję.
     - Ty - wyszeptał lekko strwożony Jemin. - Nieustraszony Tabiri, zdobywca nowych szlaków? Boisz się przejechać przez las Sedam?
     Wysoki kupiec niechętnie przytaknął. - Obawiałem się, że tak zareagujesz. Nigdy nie czułem się równie niezręcznie. I wstydzę się swojego lęku. Wiesz, co by było gdyby inni o tym usłyszeli. Wahałem się, czy ci o tym powiedzieć. Ale... Nie chciałbym byś zginął, Jeminie, choć kiepsko się z tobą robi interesy. A wiem, nie pytaj mnie skąd, lecz wiem, że nikt kto teraz odwiedzi to miejsce nocą, nie zobaczy już więcej słońca. Poprzedniego dnia miałem zły sen...
     Ariel omal nie wypuścił kufla. Na szczęście obaj mężczyźni zbyt byli pochłonięci rozmową, by to zauważyć.
     Mój sen, pomyślał. Moje koszmary.
     - Zły sen? - spytał ze zdziwieniem gruby kupiec.
     - Tak, Jeminie - w głosie Tabiriego pojawiła się nuta przeszywającego zimna. Ariel poczuł promieniujący od tamtego strach. Przez plecy przebiegły mu dreszcze. Znał ten strach. Jego własne koszmary nieoczekiwanie również powróciły i nabrały realności.
     - To nie był zwykły zły sen - ciągnął Tabiri. Widać było, że mówienie o tym nie sprawia mu przyjemności i że jak najszybciej chciałby o wszytkim zapomnieć. -  Przyśnił mi się, zanim wkroczyłem do Sedam. Nie powinienem był tego robić. Wiem, że dziś w nocy powróci, ale jestem już zbyt zmęczony, by ruszać w dalszą drogę. Pytałeś, czy sądzę, że dzieje się coś niezwykłego. Manilowie, dziwna wizyta królewskiego astrologa, plotki z Aaraaf. I teraz las Sedam. Jeszcze dwa dni temu ja sam powiedziałbym ci, że prastare, mroczne legendy wokół puszczy Sedam to tylko przesąd, ale dziś... Któż więc może powiedzieć co przyniesie jutro? Co zdarzy się, gdy na niebie zalśni Mroczna Gwiazda? Cóż... Co będzie, to będzie. Może Stwórca nie przesądził jeszcze o zagładzie świata. My zaś, Jeminie, uważnie obserwujmy znaki, lecz jeszcze uważniej ceny - roześmiał się nieco wymuszenie.
     Gruby kupiec nawet się nie uśmiechnął. - Przekonałeś mnie powiedział. - Nie będę tamtędy jechał. Ani w dzień ani w nocy.
     Ja również, dodał w myślach Ariel. Mnie też przekonałeś. Las Sedam. Legenda. Mroczna Gwiazda. Zły sen. Strach.
     Wtem spostrzegł, że Tabiri patrzy wprost na niego, najwyraźniej dostrzegłwszy bladość jego twarzy. Domyślił się, że ich podsłuchiwałem, pomyślał Ariel i odwrócił się w stronę harfiarza, udając, że nie zauważa stanowczego wzroku wysokiego kupca.
     Tymczasem starzec właśnie skończył kolejną ze swych bezpretensjonalnych piosenek, odłożył harfę i wziął do ręki podany mu przez młodego pomocnika kufel. Pociągnął kilka długich łyków, jednocześnie omiatając salę swym zamglonym, niewidzącym wzrokiem. Ariel drgnął, gdy wydało mu się, że puste spojrzenie starca zatrzymało się właśnie na nim.
     - Zaśpiewaj coś nowego - zażądał jeden z podróżnych. - Coś modnego. Podobno byłeś niedawno w Aaraaf... Co teraz śpiewa się w Lśniącym Mieście?
     Kilka głosów poparło ten pomysł, do koszyka wpadło parę monet.
     Harfiarz nie poświęcił temu wszystkiemu najmniejszej nawet uwagi. Trudno było stwierdzić, czy cokolwiek w ogóle do niego dotarło. Spokojnie dopił massil, odłożył kubek i sięgnął po swój instrument.
     Ariel poczuł dreszcz, gdy usłyszał ostry, przejmujący jęk harfy. To nie będzie piosenka miłosna, pomyślał odruchowo. Starzec wyprostował się i zaśpiewał, znów spogladając gdzieś daleko przed siebie:
     
     Nie chcę już walki, niech umrze moc,
     Niech świt włada w świetlistej koronie,
     Pragnę tylko nim skończy się noc
     Raz jeszcze zasiąść na czarnym tronie.
     
     Zgaśnie czerń i umilknie krzyk,
     Nowe gwiazdy zabłysną na nieboskłonie,
     Resztę lśnienia nim skończy się noc
     Oddam, by znów zasiąść na czarnym tronie.
     
     Straszą - dla mnie władza, ich krew,
     Im niewola i śmierć przeznaczone,
     Lecz ja tylko nim skończy się noc,
     Chcę znów zasiąść na czarnym tronie...

ciąg dalszy na następnej stronie
poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

10
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.