KIR BUŁYCZOW - OSTATNIE DZIESIĘCIOLECIE
 |
Zakon dlia drakona |
1. Skłamałbym, gdybym powiedział, że po 1991 roku, kiedy to z naszego rynku praktycznie zniknęły tłumaczenia rosyjskiej fantastyki, najbardziej brakowało mi tekstów Kira Bułyczowa. Leonid Panasienko, Andriej Łazarczuk, Swiatosław Łoginow, Witalij Babienko, Borys Sztern... O, tych żałowałem; Bułyczowa - nie za bardzo. Owszem, była świetna nowela "Przełęcz", ale jej rozwinięcie w powieść ("Osada") było już dużo słabsze. Były znakomite utwory z cyklu guslarskiego, ale znane mi opowiadania powstałe w drugiej połowie lat osiemdziesiątych nie wzbudzały już we mnie takiego zachwytu jak te pochodzące chociażby z tomu "Ludzie jak bogowie"; można było odnieść wrażenie, że konwencja guslarska Bułyczowowi się wyczerpała. Było jeszcze dłuższe opowiadanie "Żuraw w garści" - pamiętam, że swojego czasu wywarło na mnie duże wrażenie, była jeszcze sympatyczna powieść "Miasto na Górze" - solidna sf, ale bez rewelacji. Jeśli się zważy, że Bułyczow był najczęściej tłumaczonym autorem sf zza naszej wschodniej granicy (w sumie doliczyłem się przeszło sześćdziesięciu opowiadań i pięciu powieści), to nie było to zbyt wielkim osiągnięciem. Gdy więc we wspomnianym 1991 roku nakładem Wydawnictwa Prawniczego (też mi edytor fantastyki!) ukazała się mikropowieść "Podziemie wiedźm", uznałem po jej lekturze, że można z czystym sumieniem, a co najważniejsze - bez większego żalu rzucić się na zaczynające zalewać nasz rynek księgarski stosy fantastyki anglosaskiej.
Dziś wiem, że jednak było czego żałować.
Po raz pierwszy miałem okazję przekonać się o tym już w roku 1994, kiedy to na warszawskich targach książki dokonałem zakupu zbioru opowiadań Bułyczowa, noszącego tytuł
Wstriecza tiranow oraz powieści
Zapowiednik dlia akademikow (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to tylko fragment zakrojonego na wielką skalę projektu
Rieka Chronos).
Możno poprosit' Ninu?, Smiert' etażom niżie, "Spasitie Galiu", Starien'kij Iwanow czy wreszcie sam
Zapowiednik... - to był kawał naprawdę wspaniałego pisarstwa. Byłem zaskoczony także i z innego powodu - to był Bułyczow, jakiego dotąd nie znałem. Potrzebowałem jednak jeszcze kilka kolejnych lat, by móc ostatecznie utwierdzić się w mych podejrzeniach i zakrzyknąć bez cienia wątpliwości: Bułyczow jest wielki!
Poniżej spróbuję pokrótce uzasadnić powyższe - dla niektórych być może nieco ryzykowne - twierdzenie. Zrobię to na przykładzie czterech cykli, które stanowią zasadniczy zrąb najnowszej twórczości Bułyczowa. Nie oznacza to, oczywiście, że nic innego w tym czasie nie pisał, bo pisał, i to sporo. Kilkadziesiąt nowych opowieści o Wielkim Guslarze, kolejne przygody Alisy, pojedyncze powieści i opowiadania (tłumaczenie powieści
Liubimiec ukazało się kilka miesięcy temu w wydawnictwie Prószyński i, z tego co wiem, powieść ta została ciepło przyjęta przez polskich czytelników). Ale właśnie owe cztery cykle, poza fragmentami jednego z nich zupełnie u nas nie znane, pozwoliły mi wysunąć tak śmiałą tezę. A zatem...
 |
Korałłowyj zamok |
2. ...czas wstąpić do
Rieki Chronos. To zakrojona na szeroką skalę próba wykreowania alternatywnej historii dwudziestowiecznej Rosji, Związku Radzieckiego i całej ludzkiej cywilizacji. Do tej pory powstało osiem elementów tego wielkiego przedsięwzięcia: powieści
Nasliednik, Szturm Diul'bera oraz
Wozwraszczienije iz Trapiezunda, tworzące w zasadzie trzytomowe dzieło, opublikowane po raz pierwszy w 1992 roku pod tytułem takim samym jak całość cyklu (
więcej na ich temat napisałem w pierwszym numerze Esensji, teraz zatem wspomnę jedynie, że obejmują one lata 1914-1917, i opisują wydarzenia bezpośrednio poprzedzające wybuch I wojny światowej oraz mające miejsce w jej trakcie, aż do wybuchu rewolucji październikowej w 1917 roku; Bułyczow próbuje - niejako na marginesie wspaniałej opowieści o miłości pomiędzy dwojgiem młodych ludzi - znaleźć odpowiedź na kilka pytań: jak właściwie doszło do tego, że rewolucja bolszewicka miała szansę zaistnieć, dlaczego odniosła zwycięstwo i czy można było jakoś zapobiec temu nieszczęściu),
Zapowiednik dla akadiemikow (Stalin w ramach czystki likwiduje także genialnego fizyka, który miał szansę - takie założenie przyjął Bułyczow - odkryć tajemnicę bomby atomowej już w drugiej połowie lat trzydziestych ubiegłego stulecia; Bułyczow opowiada, co mogłoby się stać, gdyby represje stalinowskie owego fizyka ominęły; jak Związek Radziecki wykorzystałby potężną broń?) oraz
Kupidon, Mładieniec Friej, Takich nie ubiwajut i
Usni, krasawica. Akcja ostatnich z wymienionych powieści toczy się w czasach nam współczesnych, bliżej im do kryminału niż do fantastyki. Poszczególne powieści łączą postaci Lidy i Andrieja, którzy dzięki pewnym urządzeniom mogą opuścić rzeczywistość, w której żyją, i przenieść się w przyszłość, bez możliwości powrotu. To właśnie stąd wzięła się nazwa cyklu; główni bohaterowie nurzają się w nurtach Rzeki Czasu, od czasu do czasu tylko wychodząc na suchy ląd.
Sam Bułyczow określa
Riekę... swym ukochanym, choć jeszcze nie donoszonym dzieckiem. Liczy, że znajdzie dosyć sił, by doprowadzić to dzieło do szczęśliwego końca. Jak na razie tworzy poszczególne fragmenty układanki, mając nadzieję połączyć je kiedyś w całość, wypełnić treścią przerwy między nimi.
Nasliednik, Szturm Diul'bera i
Wozwraszczienije iz Trapiezunda to - jak powiedział z lekkim chyba przymrużeniem oka - pierwsze trzy części,
Zapowiednik dla akadiemikow - część szósta, siódma, a może nawet dziesiąta,
Mładieniec Friej zaś - być może część czternasta lub piętnasta. Jak widać - wiele jest jeszcze do zrobienia!
 |
Lisznyj blizniec |
3. Innym cyklem, w odróżnieniu od
Rieki... znanym już u nas - opowiadanie
Kotieł, opublikowane po raz pierwszy w roku 2000 w kwietniowym numerze Nowej Fantastyki - są
fantasticzieskije istorii, imiewszyje miesto w gorodie Wierewkinie Tul'skoj obłasti i jego okriestnostiach, czyli fantastyczne opowieści, mające miejsce w mieście Wierewkino Rejonu Tulskiego i jego okolicach. Bułyczow, wykorzystując fantastykę "bliskiego zasięgu", opisuje rzeczywistość dzisiejszej Rosji, widzianą oczyma człowieka bezsprzecznie wrażliwego, czułego na to, co w jego ojczyźnie się dzieje. A że dzieje się nie najlepiej, ba - że dzieje się źle, nikt, kto zagłębi się w lekturę opowieści
cyklu wierewkinoskiego, zebranych przede wszystkim w tomie
Lisznyj blizniec (1999), nie będzie miał najmniejszych wątpliwości.
Niewiele - poza samym miastem oraz wspomnianą rosyjską rzeczywistością - łączy te historie ze sobą. Co my tu mamy? Dla przykładu, w noweli
Lisznyj blizniec w pewnej rodzinie rodzą się bliźnięta, pomimo tego, że ciąża była pojedyncza. To - jak podejrzewa (zresztą słusznie) czujny emerytowany nauczyciel, sąsiad szczęśliwych rodziców - wstęp do inwazji Obcych na naszą planetę. Jeden z braci jest kosmicznym podrzutkiem, drugi zaś - zwykłym ziemskim dzieckiem; jak ich jednak rozpoznać? Czy kosmitą jest ten, który zrobił karierę w nowej rosyjskiej rzeczywistości, gdzie sukces może osiągnąć tylko osoba bezwględna, wyzuta z wszelkich ludzkich odruchów i z sumienia, czy też ten, który od najmłodszych lat był buntownikiem i nonkonformistą, a który jako jedyny (prócz wzmiankowanego nauczyciela) miał odwagę przeciwstawić się swemu bratu i siłom, które za nim stały?
W innym opowiadaniu -
W kogtiach strasti - pewien noworosyjski dorobkiewicz przypomina sobie, że w młodości przeżył nieszczęśliwą, nieodwzajemnioną miłość. Teraz, dzięki możliwościom, jakie stwarza klonowanie, chce wyhodować sobie dziewczynę (a nawet kilka), do której wzdychał prawie pół wieku wcześniej. Z kolei w
Killerie pewien fantasta najmuje obdarzonego zdolnością do podróżowania w czasie płatnego zabójcę, by pozbyć się "podkradającego" mu pomysły konkurenta...
Poza wymienionymi powyżej w skład cyklu wchodzą jeszcze następujące utwory:
Buduszczieje naczinajetsia siegodnia, Gienij i złodiejstwo, Zołuszka na rynkie, Czuma na waszie polie oraz
Pokazania Oli N.
Generalnie rzecz biorąc cykl ten uważam za najsłabszy z czterech tu prezentowanych. Co bynajmniej nie znaczy, że nie znajdzie się tu nic wartego przeczytania.
W kogtiach strasti, Killier czy
Pokazania Oli N. - oto utwory, które, moim zdaniem, warto byłoby przybliżyć polskiemu czytelnikowi.
 |
Wid na bitwu s wysoty |
4. Trzecim znaczącym elementem najnowszej twórczości Kira Bułyczowa jest trylogia (przynajmniej na razie)
Teatr tieniej. W jej skład wchodzą powieści
Wid na bitwu z wysoty, Staryj god (znany również pod tytułem
Mir biez wriemieni; swoją drogą bardzo adekwatnym do całości cyklu) oraz
Opieracija "Gadiuka". Ich akcja toczy się w Świecie Bez Czasu - krainie, gdzie czas się zatrzymał, a może wcale go nie było. Ni to piekło, ni to czyściec: prócz wegetujących na podobieństwo zombie ludzi nie spotkasz tu żadnych zwierząt, nie ma roślin, wiatru, deszczu, maszyny - poza tymi napędzanymi siłami mięśni - nie działają... Ludzie, by funkcjonować, nie muszą ani jeść, ani pić. Po pewnym czasie - odpowiedniku kilkuset ziemskich lat - zapewne "zużywają się", ale to tylko teoria, albowiem nie wiadomo, od jak dawna trwają migracje pomiędzy oboma światami. Obywatela Świata Bez Czasu można pozbawić tej jego namiastki życia, związane jest to jednak z pewnym wysiłkiem (trzeba delikwentowi uciąć głowę, bo w innym przypadku "odżyje" i na nic wszelkie trudy). W Świecie Bez Czasu wreszcie ludzie nie są w stanie się rozmnażać, nowi mieszkańcy zatem pojawiają się tylko w jednym, jedynym dniu w roku.
Bułyczow - podobnie jak Philip J. Farmer w cyklu o Świecie Rzeki - zestawia ze sobą postacie, które nie miały możności spotkać się w "normalnej" rzeczywistości choć, w przeciwieństwie do swego anglosaskiego rywala, skupia się na osobach raczej mało z historii znanych. Postaci rodem z podręczników historii zbyt wiele się tu bowiem nie spotka, można je zliczyć bez trudu; dla przykładu, w
Opieraciji... mamy okazję poznać jednego z przedstawicieli dynastii Romanowów oraz Berię, który, rzekomo zlikwidowany przez Chruszczowa, tak naprawdę zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach (choć my, dzięki Bułyczowowi, wiemy dobrze, w jakich...) z celi śmierci w nocy z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia 1954 roku...
I to jest - moim zdaniem - najciekawsza strona Teatru cieni. Pomysł z takim skonfrontowaniem ludzi pochodzących z różnych epok może nie należy do najświeższych, ale, trzeba przyznać, jest bardzo nośny. Z drugiej strony, udanie skonfrontować ludzi o odmiennej mentalności, wychowaniu, obarczonych różnym brzemieniem historycznej przeszłości wcale nie jest łatwo. I tym większa jest przyjemność z lektury próby, która się powiodła; nie mam wątpliwości, że do tej grupy zaliczyć należy
Teatr tieniej.
 |
Na połputi s obrywa |
5. I wreszcie -
InterGpol, czyli seria opowieści o przygodach agenta nr 3 Intergalaktycznej Policji, Kory Orwat. To znakomita, napisana wspaniałym językiem (ech, żadna sztuka - wszystko, co wyszło spod pióra Bułyczowa, zdaje się takie właśnie być...), przesycona humorem, może mało odkrywcza (czasem pachnie odrobinę masówką Resnicka, ale tylko troszeczkę na szczęście), ale mimo to świetnie się czytająca fantastyka. Poza wymienionymi jest jeszcze jeden powód, dla którego zwłaszcza my powinniśmy odczuwać przyjemność z lektury przygód pięknej agentki. Kora mianowicie jest praprawnuczką Bronisława Orwata, pochodzącego ze starego szlacheckiego rodu osiadłego w wielkopolskiej osadzie Krzywda, aktywnego uczestnika powstania 1863 roku, zesłanego po jego klęsce w rosyjską głuszę, tj. do wsi P'janyj Bor nieopodal Wielkiego Guslaru, gdzie ożenił się z rosyjską dziewczyną Paraszą, napłodził całą masę potomstwa i umarł przeżywszy sto trzy lata.
Kora dzięki swej niebywałej inteligencji, urodzie i szczęściu wychodzi cało z największych nawet opresji, rozwiązuje najbardziej nawet zagmatwane tajemnice, udaremnia najgenialniejsze spiski, pokonuje najgroźniejszych wrogów... Razem z nią trafiamy na najodleglejsze planety ludzkiego imperium, do świata równoległego na matce Ziemi i wirtualnej rzeczywistości. To przez Korę upadają najśmielsze nawet plany podbicia Ziemi, to ona ochrania odbywającego wirtualne wędrówki po mitycznej Grecji następcę tronu pewnego królestwa z zacofanej części naszej galaktyki, to Kora prowadzi śledztwo w sprawie tajemniczego zgonu słynnego archeologa chroniąc z konieczności swój umysł w ciele gigantycznej kury (ten utwór cyklu Bułyczow szczególnie lubi), czy wreszcie w swoistym pastiszu fantasy próbuje ustalić, jak i dlaczego znikają jedyne we Wszechświecie smoki.
Jak widać, przygód Kory nie da się traktować nazbyt poważnie; nie jest to jednak, broń Boże, przytyk. To po prostu znakomita fantastyka humorystyczna, z barwnymi postaciami (cyniczny, ale zupełnie nie po chandlerowsku, przełożony Kory, komisarz Miłodar, cała gama złoczyńców, z którymi przychodzi toczyć boje Korze), z wartką akcją i niesamowitymi pomysłami.
W skład cyklu wchodzą następujące powieści:
Dietskij ostrow, Na połputi z obrywa, Pokuszienije na Tiesieja, W kurinoj szkurie, Priedskazatiel' proszłogo, Posliednyje drakony oraz
Zierkało zła.
6. To co, kochani wydawcy? Kiedy uraczycie nas kolejnymi tłumaczeniami utworów Kira Bułyczowa?
Poniżej przedstawiam wybrane nowości ostatniego miesiąca. Ukazało się sporo interesujących książek (Fantastika-2001, Siniakin, Oldi, Diaczenko), z niecierpliwością oczekuję na nadejście dostawy.
Na pierwszych dwóch miejscach - bez zmian. Tołstaja wygrywa z Rowling; i dobrze. Dwa spektakularne powroty, jedna nowość z prawdziwego zdarzenia (brawo dla Diaczenków!; pierwsza bodaj książka opublikowana w tym roku, która dostała się do tego elitarnego towarzystwa), jedna - jakaś trochę oszukana (Asprin z 1997 roku). Poza tym - wszystko w normie, czyli Łukianienko, Wasiliew i Strugaccy...