Magazyn ESENSJA nr 5 (VIII)
czerwiec 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Grzegorz Trębicki
  Astronom z Aaraaf (fragment)

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Niemal potknął się w mroku o zwłoki. Przez chwilę wpatrywał się w zastygłą z przerażenia twarz brodatego mężczyzny. Człowiek ten umarł ze strachu - coś wyssało cały jego lęk, wszystkie ludzkie emocje i wyrzuciło wysuszony ochłap. To coś nie było zwykłym potworem. Było pradawnym koszmarem.
     Wypuścił wodze Filozofa i pozostawił drżącego wałacha za swoimi plecami. Zahipnotyzowany szedł w stronę siedziby złych snów. Jestem sam - pomyślał - jestem sam.
     Nagle wokół niego zaszumiał wiatr, porywając ze sobą liście.
     Nie, wyszeptał mu swoją ulotną, zbyt nieuchwytną dla ludzkiego ucha piosenkę. Jestem z tobą. Służyłem Jej, a teraz będę służył tobie.
     Ariel wyciągnął rękę ku niebu, wydając milczący rozkaz. Zapuścił się głęboko na teren wroga - tutaj nie krępowała go logika zwykłej rzeczywistości, można było ominąć prawa, które obowiązywały na zewnątrz. Uśmiechnął się drwiąco pod nosem - tamto zapewne nigdy nie przypuszczało, że ktoś zechce walczyć z nim jego własną bronią.
     Wiatr przesunął chmury i otaczającą dom polanę zalało światło gwiazd. Były zamglone, oddzielone znienawidzonym murem, ale i ten nikły blask wystarczył. Noc zstąpiła z góry i osłoniła Ariela szczelnym kokonem tajemnic, marzeń i szeptów. Tamten drugi mrok bezskutecznie szturmował, usiłując przebić chroniącą go tarczę. Zmierzał ku chacie, ukryty przed wzrokiem wroga swoją własną ciemnością, ciepłą, unoszącą krople rosy mgiełką. Minął kolejne pożarte przez strach zwłoki.
      Zdał sobie sprawę, że znów się pomylił. To nie koszmar przebił granice światów i ściągał go ku sobie. Nikt świadomie nie usiłował zwabić go w pułapkę. To jemu samemu podarowano wrażliwość nocnego łowcy, by przybył tu tropem tamtego.
     Stanął przed ciemnymi drzwiami. Wyłowił swoim słuchem cichy, tlący się już tylko na dnie sparaliżowanej duszy płacz dziecka i złowrogie, zadowolone mruczenie wroga. Lecz w głębi było coś jeszcze - odległy, delikatny śpiew kryształu, szum skrzydeł uwięzionego motyla.
     Ponownie się uśmiechnął. Tamto dobrze zabezpieczyło swoją siedzibę, zachwiało prawami realności, narzucając tej przestrzeni logikę koszmaru, ale nie spodziewało się kogoś takiego jak on. Kogoś, kto potrafi zmienić logikę Koszmaru w logikę Snu i obrócić wszystko na swoją własną korzyść.
     Wydał ciche polecenie i wiatr uderzył w drzwi chaty. Noc, jego noc, rzuciła się do nagłego szturmu, odepchnęła tamten drugi mrok i wdarła się do środka wszystkimi otworami. Wkroczył w ślad za nią, opierając dłoń na rękojeści miecza, wiedząc, że może zarówno zwycieżyć jak i zginąć, i że w tej chwili fakt ten nie ma już absolutnie żadnego wpływu na cokolwiek. Był poza strachem i odwagą, poza decyzją i wyborem, poruszał się w śnie wewnątrz Snu.
     Wewnątrz panowała ciemność, lecz światło gwiazd, które kroczyło obok niego nie pozwoliło mu się w niej zagubić. Po prawej pod ścianą, dostrzegł ośmioletniego może chłopca, który stał nieruchomo, wznosząc przed sobą ręce, otoczony niewidzialną klatką. Jego oczy wypełnione były przerażeniem, ale gdzieś w głębi żarzyła się jeszcze świadomość.
     Pomieszczenie zawalone było dziwnymi rzeczami - zbyt mglistymi, by można było uchwycić je wzrokiem. Jeszcze dalej Ariel ujrzał zarys korytarza. Ostrożnie ruszył do przodu, uważając, by nie dotknąć żadnego ze stojących na środku przedmiotów.
     Korytarz był krótki i prowadził w dół, do drugiego, znacznie ciemniejszego i większego pomieszczenia. Na jego końcu zobaczył niezwykły, niepasujący do tego ponurego miejsca blask. Usłyszał jego cichą skargę. Z tej odległości nie mógł jednak dojrzeć niczego wyraźnie. Mrok zagradzający mu drogę był zbyt gęsty. Powoli szedł dalej, klucząc pomiędzy rozmazanymi, dużymi przedmiotami, którym jego wyobraźnia nadawała najbardziej przerażające kształty.
     Wtem, ostry, przenikliwy syk odepchnął go do tyłu. Gdyby nie otulający go kokon, umarłby w tym samym momencie. On jednak poczuł jedynie krótki dreszcz i mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
     - Kim jesteś? - usłyszał chrapliwy głos. Głos nie będący głosem człowieka. Światło gwiazd schowało się za jego plecami i zacząło topnieć w zastraszającym tempie.
     - Kim jesteś? - niska, przygarbiona sylwetka wynurzyła się z mroku po lewej stronie, kilkanaście kroków od niego. Upiorne, zielone źrenice rozbłysły w ciemności.
     - Jak udało ci się tutaj dotrzeć? - zaskoczenie, jakie zabrzmiało w tym głosie przyniosło niewielką tylko ulgę. - Kto zdradził ci drogę? On? Czy ten jego ambitny czarownik?
      Kątem oka Ariel dostrzegł nieznaczny ruch - znajdujący się na krańcu pomieszczenia więzień wysłał kilka promieni czarnego blasku, który dyskretnie oświetlił czającą się przed nim sylwetkę.
     Wyglądała jak stara kobieta, o zadziwiająco pomarszczonej, suchej skórze; widział kiedyś w muzeum mumię, która sprawiała o wiele lepsze wrażenie. Nie była człowiekiem. Jej ciało wydawało się tak kruche, że jedno dotknięcie mogłoby rozsypać je w proch, ale w oczach kłębiła się straszliwa moc.
     - Kim jesteś? Kto cię przysłał? - zapytała, wysyłając mu paraliżujący ładunek strachu. Mgiełka wokół niego znów się przerzedziła. Zatoczył się i jednocześnie przesunął lekko do przodu, w stronę uwięzionego blasku.
     Żebym to ja wiedział, powiedział na dnie jego duszy ostatni, umierający właśnie strzęp ironii.
     - A jak sądzisz? - odrzekł na głos, chcąc zyskać na czasie.
     Istota, którą z braku lepszego słowa nazwał w swych myślach wiedźmą, wbiła w niego świdrujące spojrzenie, nadaremnie usiłując przebić spowijający go kokon.
     - Gdyby to on cię przysłał, uprzedziłby mnie wcześniej. Nie, nie jesteś posłańcem... Przyszedłeś, żeby mnie zabić? - zaśmiała się drwiąco. - Lecz kto w takim razie wskazał ci drogę? Ten zbyt ambitny czarownik? Tak on się mnie boi, nie lubi Hragi, nie lubi... Straszy mnie tą śmieszną, głupią dziewczyną. Tak, jakby człowiek mógł straszyć Hragę... A ona czuje coś, ale niczego nie rozumie, chodzi w kółko i tańczy jak tamten jej zagra. Ale ty nią nie jesteś. Nie jesteś tą dziewczyną. To nie czarownik cię przysłał...
     - Kim t y jesteś? - zapytał Ariel, robiąc kolejny krok. Wzrok wiedźmy osadził go w miejscu.
     - Nie znasz mnie? Nie znasz Hragi? To jak się tutaj dostałeś? Nabierasz mnie? Sprawdzasz? Po co tu przyszedłeś? Nikt jeszcze z własnej woli nie przyszedł do Hragi. To ja ich wzywam do siebie, a oni nie mogą mi się oprzeć. Przybywają z daleka. Sądzisz, że można mnie pokonać?
     Nie, nie sądzę, pomyślał z rozpaczą. Nagle z przeraźliwą jasnością zdał sobie sprawę, że jego jedyna szansa tkwi w tym, by dotrzeć do krańca izby, pod osłonę tamtego wysyłającego czarne światło przedmiotu, nim do reszty roztopi się ochraniająca go mgiełka. Zrobił następny krok.
     Zmartwiał widząc, że Hraga podąża za jego spojrzeniem.
     - Gdzie patrzysz? - jej głos zabrzmiał niemal pieszczotliwie.
     - Tam - odparł, stawiając wszystko na jedną kartę. - Ta wstrętna, błyszcząca rzecz. Co to jest? Po co ją tu trzymasz?
     - Ach, też ci się nie podoba - ton wiedźmy podejrzanie złagodniał. - Nie wiesz? To okruch z serca Królowej Lodu. Wszyscy go szukali, ale to ja go odnalazłam! Zmusiłam go, by mi służył. Teraz jego moc wciąż wzrasta, a ja wykorzystuję go ją swoich celów. Wspomaga moją ciemność. Myślisz, że sama mogłabym sięgać tak daleko? Słodka, słodka zemsta.
     - To dobrze - uśmiechnął się Ariel. Gdy wiedźma na moment odwróciła się, uczynił jeszcze jeden krok.
     - Sprawdzasz mnie? - zapytała podstępnie. - Kto cię przysłał? On? Czerwona Pani? Mogę służyć im obojgu, niczego nie zapomniałam, nie osłabłam.
     - Istotnie nie zapomniałaś? - spytał Ariel. Od celu nadal dzieliło go ponad trzydzieści kroków. Wytężył wzrok. Blask pochodził od gładkiej, czarnej płytki, uwięzionej w utkanej z mocy, ciemności i strachu klatce.
     - Istotnie nie zapomniałaś? - powtórzył. - Wydajesz się taka stara i słaba. Czy rzeczywiście potrafisz jeszcze być użyteczna?
     - Ach, więc sprawdza mnie, sprawdza! Tak, On przecież nigdy nikomu nie ufa, więc przysłał niespodziewanego posłańca - zatańczyła w miejscu, chichocząc złowrogo. W jej oczach dostrzegł błysk złowieszczego, nieludzkiego obłąkania. - Nie znasz mojej historii?
     - Opowiesz mi ją? - powiedział, starając się uśmiechnąć. Nie wyszło mu to zbyt dobrze.
     - Nie znasz historii Hragi? - zaczęła tamta, wciąż pląsając w kółko. - A on zapomniał, jak wiele mi zawdzięcza? Przypomnij mu, przypomnij. Byłam tutaj wcześniej, niż pojawił się on, nim przyszli tamci, choć wyglądałam wtedy inaczej. I gdy tamci w końcu odeszli, mogłam pojawić się w nowej postaci. Ach, potężna byłam, potężna. Nie tak silna jak on, lecz moja władza była bardziej trwała. Tak, to były dobre czasy. A jeszcze później wszystko zaczęło się zmieniać. Czerwona Pani rosła w siłę, a on słabł. Bał się jej, bał, choć nigdy się do tego nie przyznawał. Przyszła z południa, lecz później zajęła także wschód i północ, jemu pozostał zaś jedynie zachód. Stawała się coraz silniejsza. Nie chciała się zadowolić ochłapami z jego stołu. A Hragi nie obchodziło, które okaże się mocniejsze. Oboje mnie potrzebowali. O tak, wszystko jedno, czy mrok jest daniną płaconą ciemnej stronie natury czy też biczem w ręku skrzywionego światła. Hraga zadowoliłaby się i jednym i drugim. Nie narzekałam, oboje dobrze mnie karmili. Z drwiną patrzyłam na jego lęki. Był taki silny, a tak się bał. Czasem wydawało mu się nawet, że żałuje tego, co zrobił na początku. On zawsze wszystkich się bał, choćby nie wiem, jak bardzo sam był potężny. Udawał przed sobą, że chce uwolnić tamtych. Władcę Świtu, Enidę, Tedena i pozostałych - wiedźma skrzywiła się ze wstrętem, wypowiadając te imiona - Udawał, że chce wszystko przekreślić, i zacząć od nowa, byle tylko znów uznali jego władzę. Nie zrobiłby tego, nie zrobił. A oni by go nie posłuchali. Ale lubił tak sobie myśleć. A Hraga śmiała się, śmiała, bo było jej wszystko jedno. Zawsze zdołała się sprytnie ukryć przed jego gniewem.
     Oczy wiedźmy błyszczały coraz bardziej dziko, jej głos ociekał wzbierającym szaleństwem. Ariel znowu przesunął się do przodu, modląc się w duchu, by tego nie zauważyła.
     - Potężna byłam wtedy, potężna - śmiała się Hraga, nadal wirując wokół własnej osi. - Któreś z tych dwojga próbowało co jakiś czas przełamać chwiejną równowagę, a ja tylko przyglądałam się temu z boku. Pomagałam obojgu. Ale wtedy pojawiła się tamta trzecia - w słowach wiedźmy zadźwięczała nienawiść, równie nieludzka i potworna, jak wcześniejsza wesołość. - Zawisła nad murem i spojrzała w oczy Czerwonej Pani. A ta roześmiała się tylko, wiedząc, że chronią ją nowe prawa, których nikt dotąd nie ośmielił się złamać. Ale tamta runęła w dół i przebiła się przez barierę, przez którą nie można było się przebić, choć omal nie unicestwiła samej siebie. Szalona była, szalona, bardziej nawet szalona niż tych dwoje. Wylądowała na północy, wśród śniegu i zamarłego śmiechu Czerwonej Pani. Czarne rydwany runęły na pałac. I Władczyni Krwi uciekała na południe, tracąc coraz to nowe obszary, aż wreszcie schroniła się na wyspie Worr, której już nie ma... Jemu się to na początku podobało, cieszyło go, że jego rywalka osłabła, nie widział dla siebie zagrożenia. A Hradze wciąż było wszystko jedno, służyła jemu, służyła Władczyni Krwi, mogłaby służyć i tamtej... Ale tamta. O, tamta zrobiła coś strasznego, coś czego nie powinna była robić. Przybrała sobie nowe imię, tak jak ci, co byli na początku. Przeklęci, przeklęci. Ale nawet żadne z nich nie ośmieliło się sięgnąć po imię, które ona wybrała. Rozumieli, że do nich nie należy. Znali prawa. Wiedzieli, że ciemność nocy jest haraczem dla pierwotnego chaosu. Lecz ona znów złamała reguły. Szalona była, szalona. Stanęła na szczycie lodowej góry Irhan i wymówiła swe nowe imię, a wiatr poniósł je na wszystkie strony świata i tak utraciłam moje piękne królestwo. Wyszarpnęła mi je jednym słowem, wypowiedzianym w tym ohydnym języku, choć ono do niego nie należało. Nie trzeba było go wypowiadać. Nikt nigdy tak nie skrzywdził biednej Hragi...
     Wiedźma nagle stanęła w miejscu i znów spróbowała przebić otaczającą Ariela mgiełkę. Tym razem omal jej się to nie udało. Osłona słabła i czuł, że powoli zaczyna ogarniać go paraliż.
     - Na pewno jesteś posłańcem? - spytała Hraga. Odniósł niepokojące wrażenie, że tamta cały czas bawi się z nim w kotka i myszkę. Do utkanej ze strachu i mocy klatki nadal dzieliło go prawie dwadzieścia kroków.
     - I co było dalej? - powiedział. - Co zrobiła Hraga?
     - Uciekła do niego i poprosiła, żeby tamtą ukarał - zachichotała wiedźma. - Ale on zwlekał, a tamta umacniała się na północy. Zbudowała twierdzę i czujnie strzegła tego, co udało jej się zdobyć. Dawni wyznawcy Czerwonej Pani zebrali się, by teraz żyć w jej cieniu. Sądzili, że ich ochroni, wybudowali miasto. Głupi byli, głupi. Ale on był jeszcze głupszy. Mówiłam mu, żeby zawarł przymierze z Władczynią Krwi i ruszył do ataku, zanim będzie za późno, ale on czekał, czekał... Aż z północy zaczęły nadchodzić wieści. Popadł w jeszcze większe szaleństwo. Zazdrościł jej tego, co stworzyła i jednocześnie pragnął to zniszczyć. Głupiec - zawsze pożądał światła, choćby po to tylko, aby móc je skrzywić. Odeszłabym do Czerwonej Pani, ale ona była już wtedy zbyt słaba, więc zostałam przy nim. O, tak, wreszcie wyruszył na czele swych wojsk, świętując przyszły triumf. Nawet wtedy jednak wyruszył nie po to, by ją unicestwić, lecz po to, by ją dla siebie zdobyć. Wciąż dręczyło go pragnienie tego, czym był kiedyś. Pożądał jej, pożądał. Jego armie zalały step i zbliżały się do granic Północnego Królestwa. Och, jaki był pewny siebie. Zapomniał o strachu. Zapomniał też, że kiedyś był Wojownikiem. Sądził, że tamta zlęknie się jego majestatu i od razu podda. Ale ona była Wojowniczką. Zebrała swe siły, choć o wiele mniej liczne i wyszła mu na przeciw. No i spotkali się. Spotkali się na stepach Shar-Shegi! - wiedźma zaśmiała się drwiąco. - Już nigdy potem nie udało mu się stworzyć takiej armii. Zawarli krótki rozejm, bo ona także osłabła. Odrzuciła jego propozycję, a on nie chciał słuchać jej wezwań. Każde wróciło do siebie, by szykować się do nowej wojny. Dopiero wtedy popadł w prawdziwy obłęd. Śmiał się, płakał, wzywał niebiosa i je przeklinał. Tęsknił za tym, czym był kiedyś i coraz bardziej tego nienawidził. Podziwiał ją i jednocześnie chciał ją złamać. Wpadł w panikę. Wytłumaczyłam mu, że tamta musi w końcu przegrać, że cała jej strategia opiera się na bezczelności i szaleństwie, że czas działa na jej niekorzyść. Tym razem posłuchał mojej rady. Spotkał się z Czerwoną Panią i razem obmyślili rozwiązanie. A potem Moce Ziemi rozerwały wulkan Migra, a wraz z nim dziesiątą część świata. Ale nawet kiedy tamta przepadła, nic nie było już takie jak przedtem - oczy wiedźmy znów rozbłysły nienawiścią - Świat się zmienił. Czerwona Pani musiała zrezygnować ze swej dawnej postaci. On także schował się w cień. Nawet moja władza bardzo się skurczyła... Musiałam zasnąć i nie śledziłam już nowych er... Lecz to się zmieni, zmieni, i to za sprawę tej, która kiedyś odebrała mi moje królestwo. Teraz pomoże mi je odzyskać - ze śmiechem wskazała na błyszczący przedmiot. - Powiedz mu, że czekam i jestem gotowa...
     Spojrzenie wiedźmy na powrót zatrzymało się na Arielu. Poczuł, jak przenika przez osłonę. Jeszcze tylko dziesięć kroków...
     - Czy to on cię przysłał? - w głosie Hragi zabrzmiał niepokój. Nagle roześmiała się i uderzyła, rozbijając otaczającą Ariela mgiełkę. Wczepiła się w niego wzrokiem i zawyła, przygotowując do zadania śmiertelnego ciosu. Z krzykiem rzucił się w stronę klatki, wiedząc już, że nie zdąży. Przez krótką chwilę Sen usiłował powstrzymać Koszmar, ale tamten w końcu przeważył. Ruchy Ariela spowolniały, a jego świadomość zaczęła odpływać - wydarzeniami znów rządziły prawa złego snu. Ogarnęła go fala paraliżującego lęku. Stał twarzą do klatki i rozpaczliwie usiłował odwrócić się przodem do nadchodzącej wiedźmy. Próbował wyciągnąć miecz, ale Hraga zyskała już przewagę. Czasoprzestrzeń wokół Ariela zacięła się na jej rozkaz. Jego ruchy były coraz wolniejsze, a jej coraz szybsze, zbliżała się w podskokach, by rozerwać go na strzępy szponami strachu.
     Wtem uwięziony przedmiot zamigotał gwałtownie, zalewając pomieszczenie smugami czarnego światła. Klatka rozsypała się w proch. Hraga zastygła nieruchomo w miejscu, oślepiona uwolnionym blaskiem. Tym razem to jej ruchy zostały spowolnione. Sen odepchnął koszmary. Ariel poczuł rytm swojej własnej czasoprzestrzeni. Wyszarpnął miecz. W oczach wiedźmy nadal żarzyła się upiorna zieleń, lecz wiedział, że jego lśnią teraz jak antracyt. Doskoczył i wbił ostrze prosto w serce Hragi. Powietrze przeciął rozdzierający krzyk, świat zaczął się rozpadać. Szarpnięciem wyswobodził miecz i ciął wiedźmę przez kark, zdziwiony hipnotyczną sprawnością własnych ruchów. Głowa Władczyni Sedam spadła na podłogę i potoczyła się wśród leżących na niej niewyraźnych kształtów.
     Nagle, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, cały Koszmar zniknął. Nie było już Hragi, nie było złowrogiej, pradawnej puszczy. Wokół szumiał las. Sen zaśmiał się z triumfem, sprawdził jeszcze, czy na pewno wszystko jest w porządku, i także rozwiał się bezgłośnie, odsłaniając pnie pogrążonych w mroku drzew.
     Ariel potrząsnął głową i zamknął powieki. Gdy znów je otworzył, stał na oświetlonej zamglonymi gwiazdami polanie. Powróciła rzeczywistość - lub też przynajmniej ta płytsza warstwa Snu, która otaczała go od dziesięciu dni.
     Odwrócił się i schylił, by podnieść z trawy błyszczący przedmiot. Był mokry od rosy. Niewielka czarna płytka, lśniąca własnym, głęboko ukrytym blaskiem. Doskonale gładka z obu stron, nierówna i obszarpana na brzegach. Odłamek z rozbitego lustra, diament bogów, okruch z zimnego serca Królowej Śniegu. Zdjął saliję i starannie wytarł nią płytkę z rosy i ze swoich łez. Potem rozejrzał się wokół.
     Chłopiec leżał na trawie, dygocząc z zimna i ze strachu. Ariel uklęknął obok niego i zajrzał mu w oczy, szukając w nich świadomości, która musiała wciąż jeszcze tlić się gdzieś pod spodem, przytłoczona warstwami koszmaru. Uniósł swą płytkę i pozwolił, by czarny blask przegnał łagodnie resztki tamtego drugiego mroku. Choć nie wszyscy o tym wiedzą, czasami noc najskuteczniej leczy rany.
     Schował płytkę do zawieszonego na szyi skórzanego woreczka. Wzrok chłopca stopniowo stawał się coraz bardziej przytomny, aż w końcu pojawiło się w nim zaskoczenie.
     - Co się stało? - spytał szeptem malec.
     Sam chciałbym to wiedzieć, pomyślał Ariel.
     - Zabłądziłeś w lesie - odrzekł na głos. - Natknąłem się na ciebie przypadkiem. Chodź, odwiozę cię do domu.
     Filozof czekał na skraju polany. Już nie drżał, ale gdy podeszli, popatrzył na Ariela z wyrzutem.
     Wsadził chłopca na konia, sam zaś poprowadził wałacha za uzdę, zasłaniając się ręką przed wyłaniającymi się z ciemności gałęziami. Z trudem odnalazł trakt. Paradoksalnie, gdy tylko koszmar ulotnił się z tego miejsca, okazało się, że bardzo łatwo jest tu najnormalniej w świecie zabłądzić.
     Niebawem stanęli na skraju lasu. Zdjął malca z grzbietu wierzchowca i wskazał na odległą o niecałą milę wioskę.
     - Boję się iść sam... - tamten spojrzał na niego nieśmiało. W niczym nie przypominał rezolutnego Ubajda.
     - Nie będziesz sam - uśmiechnął się Ariel. - Będą z tobą wiatr i gwiazdy. One muszą wystarczyć. Chyba nie boisz się nocy?
     Chłopiec spoglądał na niego przez dłuższą chwilę.
     - Nie - powiedzał wreszcie. - Nie boję się.
     Ariel skinął głową - Idź już. Czekają na ciebie.
     Jakiś czas stał jeszcze pomiędzy drzewami, odprowadzając malca wzrokiem. Potem wsiadł na konia i pomimo jego sprzeciwu, pogalopował otulonym leśną ciemnością traktem, chcąc poczuć na swej twarzy podmuchy wiatru. W końcu zwolnił i przeszedł w kłus, a potem w stępa, by nie zmęczyć zbytnio biednego Filozofa. I tak zafundował mu już tego dnia wystarczającą ilość wrażeń.
     Wtedy, dziesięć dni wcześniej postanowił przeobrazić się z Tomasza Sowińskiego w Ariela głównie po to, by dodać sobie w ten sposób otuchy i choć częściowo uchronić przed szokiem, jaki niosła ze sobą nowa sytuacja. Teraz, gdy sobie o tym przypomniał, nie mógł powstrzymać się od ironicznego uśmiechu. To wszystko było takie doskonale niepotrzebne.
     Nie potrafiłby powiedzieć, kiedy przekroczona została ostatnia granica. Gdy po raz pierwszy zobaczył Błękit? Kiedy przystał na propozycję Ubajda? Gdy wyszedł z ciężką sakiewką ze sklepu Isnaya? W momencie, w którym wyciągnął z pochwy ostrze miecza, czy też w chwili gdy spojrzał w roześmiane oczy Emary? Kiedy uderzyło go zamglone niebo? Gdy usłyszał tamtą piosenkę, czy też dopiero wyruszając na spotkanie koszmaru? Teraz nie miało to już znaczenia, tak samo jak nie miał znaczenia fakt, że kiedyś wydawało mu się, że jest Tomaszem Sowińskim.
     Usłyszał wezwanie nocy i coraz głębiej zapadał w Sen. Nie było powrotu. Nic nie łączyło go już ze światem jawy. Nic poza wspomnieniem złocistych, prostych włosów i błękitnych oczu, smutniejszych nawet niż jego własne. Lecz ono także było już w tej chwili tylko kolejnym snem wewnątrz Snu, odległym mitem, kojącą ból legendą.
     Czarny jeździec gnał na północ, wsłuchany w ciche, łagodne kołysanki, które nuciła mu ciemność.
     
     Nie chcę już walki, niech umrze moc,
     Niech świt włada w świetlistej koronie,
     Pragnę tylko, nim skończy się noc,
     Raz jeszcze zasiąść na czarnym tronie.

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

12
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.