Byłem ostatnio u znajomego w sąsiednim wymiarze. Jako, że dawno go nie odwiedzałem (tyle spraw ma się na głowie), wziąłem ze soba flaszeczkę czegoś trującego i teleportnąłem się. Znajomy się bardzo ucieszył, a że wieczór się zbliżał, siedliśmy przy owej flaszeczce i zaczęliśmy wspominać, co to takiego się ostatnio wydarzyło.
Nad ranem stwierdziliśmy, że trzeba uzupełnić zapasy, więc poszliśmy do niedalekiego sklepu. Sklep jak sklep - supermarket, jakich i u nas dostatek. Wzieliśmy, co potrzebowaliśmy, kasjerka zczytała produkty i spokojnie wyszliśmy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie zapłaciliśmy...
"Uuuu.. Nowocześnie tu u was. Płatność bezgotówkowa?", zagaiłem. "Co?" - szczerze zdziwił sie mój gospodarz. "No. Zapłata za jedzenie i to" - wskazałem na pobrzękującą radośnie siatkę. "Jaka zapłata?" - nie rozumiał. "Za jedzenie. Rachunek. Pieniądze." - usiłowałem wytłumaczyć. Zrozumiał. "Za jedzenie i tym podobne się u nas nie płaci."
Zemdlałem.
Przy śniadaniu powoli dowiedziałem się, o co chodzi.
Wszystko zaczęło się od reklam. W jednej z agencji zmyślny pracownik doszedł do wniosku, że nie wszyscy czytają gazety, słuchają radia, oglądają wizję, ale każdy musi jeść. Jaki produkt najlepiej by się sprzedawał? Smaczniejszy? Markowy? Lepiej opakowany? Nie. DARMOWY. Wystarczy, żeby poza swoimi walorami smakowymi/odżywczymi/upajającymi był reklamą, za którą zapłacą inni. Proste, genialne i (co najważniejsze) skuteczne. Jak? Oooo... przykładów jest wiele. Jajka z nadrukiem reklamy opon, wielokolorowe masło z logiem firmy taksówkowej, gadające piwo.
W niedługim czasie wszystkie sieci supermarketów były własnością firm reklamowych. Produkty rozdawano za darmo. Za ich wytwarzanie płaciły, poprzez reklamy, firmy, które zamawiały właśnie te reklamy. Co prawda inne produkty lekko zdrożały, ale i ludzie mieli więcej pieniędzy (oszczędzonych na darmowym jedzeniu), więc nikt nie narzekał.
Oczywiście cała sytuacja miała i swoje ciemne strony. Większość rzeczy w supermarketach to chłam. Kolorowy, lekkostrawny, szybkoprzyswajalny, ale chłam. Czemu? Bo się najlepiej rozdaje! Okazało się, że wykwintne potrawy, które wymagają wyrobionego podniebienia leżą na mniej dostępnych półkach, w cieniu itp. Najczęściej produkty te były również nie pierwszej młodości.
Oczywiście powstało również kilka sieci (typu Hurtownia Bez Ograniczeń), w których, za miesięczną opłatą, można było dostać lepsze i młodsze produkty, z mniejszą ilością reklam.
Ciekawą sprawą było to, że w pewnym momencie Państwo wpadło w panikę. Nie mieli czegoś pod swoją kontrolą! Bardzo szybko wprowadzono więc prawo dotyczące handlu spożywczego. Otóż nie każdy już ma prawo prowadzić sklep. Stworzono Krajową Radę Spożywczości i Alkoholu (składającej się z członków partii rządzących), która decydowała, kto dostanie koncesję, na ile czasu i na jaki rodzaj handlu. Mało tego. Uchwalono, że Państwo ma obowiązek prowadzić własną sieć sklepów, które miały rozprowadzać towary powodujące rozwój smakowy społeczeństwa. Może i było tak na początku, z tym, że towary te umieszczano tam, gdzie nikt ich nie mógł znaleźć, wobec tego źle schodziły i były niepopularne, w wyniku czego "spadały z produkcji". Tak jak i gdzie indziej, na półkach jest chłam i lekkostrawna papka. Celowe działanie? Nie wnikałem. Aby nie było wątpliwości - w państwowych sklepach reklam jest tyle samo, co w komercyjnych. Jako, że sklepy Państwa były niedochodowe, ustalono prawo, iż każdy posiadający kuchenkę lub lodówke ma płacić państwu za ich posiadanie. Zwróćcie uwagę: "za posiadanie", nie "za branie jedzenia z państwowych sklepów". W tym momencie zobowiązano każdego, czy tego chce, czy nie, na dotowanie źle zarządzanych i kiepskich sklepów państwowych. Oczywiście inne firmy nie zobaczyły ani kredytki z tych pieniędzy, jedynie zostały zmuszone do płacenia haraczu (z roku na rok większego) za tzw. "koncesje na handel".
Ludzie, jak to ludzie. Część z przyzwyczajenia płaciła "bo to, co Państwo mówi, jest słuszne", a część doszła do wniosku, że nie. Złamanej kredytki od nich nie dostaną. Jeśli inni mogą to i państwówka się utrzyma, a jeśli jest kiepska, to niech zdycha.
Reszta wizyty upłynęła w miłej atmosferze, ale czas był wracać do siebie.
W domu dopadły mnie niemiłe myśli. Jak można kazać ludziom płacić za posiadanie lodówki czy kuchenki. Przecież Państwo nic w zamian nie zapewnia. Draństwo, żeby w ten sposób dotować własne, niedochodowe projekty. No bo, czy jeśli dostanie się w państwowym markecie produkt, po którym będzie mi się chciało wymiotować to dostanę zwrot pieniędzy? Nie, bo płacę za posiadanie lodówki a nie produkt... Czy, jeśli nie korzystam z państwowej twórczości (bo gorsza od innych) to mogę nie płacić? Nie. Bo płace za lodówkę, a nie korzystanie ze sklepu. Brrr...
Dobrze, że czegoś takiego u nas nie ma. Chociaż ludzie, by do tego chyba nie dopuścili.
A potem popatrzyłem na telewizor.
|
|