Magazyn ESENSJA nr 6 (IX)
lato 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Autor Konrad R. Wągrowski
  Fantastyczne podróże :  Smutny powrót z gwiazd

Wstyd się przyznać, ale dopiero ostatnio przeczytałem po raz pierwszy klasyczną już powieść Stanisława Lema "Powrót z gwiazd". Jakoś tak się złożyło, że akurat ta powieść Lema wcześniej nie wpadła mi w ręce - może po prostu nie było jej w osiedlowej bibliotece, z której, w latach osiemdziesiątych, wypożyczałem wszystkie dzieła Mistrza. Sięgając po "Powrót z gwiazd" obawiałem się, że lektura dzieła sprzed z górą czterdziestu lat może sprawić wrażenie ramotki, tak jak obecnie "Astronauci". Nie - literacko powieść nie zestarzała się zupełnie, problem może być jak najbardziej aktualny i prawdziwy, a i scenografia jest całkowicie akceptowalna. Można poznać rękę Mistrza. Jednakowoż moje główne odczucie po lekturze było dość zaskakujące - poczułem się jak przeniesiony wehikułem czasu do innej epoki - epoki klasycznej fantastyki naukowej.

"Powrót z gwiazd" jest jakby uzupełnieniem wcześniejszej powieści Stanisława Lema "Obłok Magellana". "Obłok" opowiadał o pionierskiej wyprawie do innego układu planetarnego. "Powrót" zaś mówi o tym co astronauci zastaną po powrocie na Ziemię. Po podróży, która na pokładzie rakiety trwa kilkanaście lat, podczas gdy na Ziemi mija ich ponad 100, kosmonauci trafiają do zupełnie innego świata, społeczeństwa, które nie rozumie celu i sensu ich podróży, które nie jest w stanie docenić ich poświęcenia, w którym oni nie będą w stanie się odnaleźć.

Zatęskniłem za taką fantastyką - za opisami pionierskich lotów, odkrywania nowych planet. Za starymi powieściami (przy ich różnicach) Van Vogta, Clarke'a, Bradbury'ego, Weinbauma, Asimova, Lema czy (z nowszych) Aldissa, Pohla i Zajdla. Tego już się prawie nie pisze, tego się nie filmuje - fantastyka kosmiczna zaniknęła całkowicie. Bo przecież nawet powstające space-opery nie opowiadają o wyprawach do gwiazd tylko o kosmicznych wojnach w skolonizowanym Wszechświecie. Zniknęło gdzieś bohaterstwo i ryzyko, nie ma odkrywania tajemnic. Nikt nie jest już w stanie dostarczyć tego dreszczu stawiania pierwszego kroku w obcym świecie, ukoronowaniu długiego i niebezpiecznego lotu przez przestrzeń kosmiczną. Niekoniecznie musiała to być to literatura najwyższych lotów (choć na pewno najdalszych), ale zawsze w jakiś sposób pobudzała wyobraźnię, a przede wszystkim pozwalała marzyć.

Zdaję sobie sprawę z tego, że literatura ewoluuje. Że stare tematy przestają być atrakcyjne dla czytelników, a co za tym idzie, dla pisarzy. Ale tematy nie pojawiają się i nie znikają tak sobie - fantastyka kosmiczna swój największy rozkwit przeżyła w okresie pierwszych lotów, a zgasła, gdy loty ograniczyły się do rutynowych misji umieszczania satelitów telekomunikacyjnych i meteorologicznych. Wtedy też zniknęło, a przynajmniej bardzo zmniejszyło się zainteresowanie kosmonautyką. Podbój kosmosu, temat dawnej fantastyki, został wstrzymany. Od małego kroku człowieka, a wielkiego kroku ludzkości w 1969 r., nie zrobiliśmy żadnych nowych kroków. Piszę to w roku 2001, roku podróży do księżyców Jowisza - przynajmniej według Clarke'a i Kubricka. Sądzę, że w latach sześćdziesiątych, gdy powstawała "Odyseja kosmiczna", ta data wydawała się całkiem realna. Ale nie tylko nadzieje nie zostały spełnione - zmienił się też odbiór postępów kosmonautyki. Obecnie lotami do innych planet wydaje się być zainteresowana jedynie mała grupka miłośników fantastyki, a większość pyta o sens ładowania wielkich kwot pieniędzy w program marsjański. Zaiste, gdyby lemowski "Prometeusz" odlatywał do gwiazd w roku powstania powieści, to właśnie dziś mógłby powrócić - napotkałby takie społeczeństwo, jakie opisał Stanisław Lem

Kończąc mogę dodać, że cieszę się z jednego powodu - po raz pierwszy udało mi się wreszcie dokładnie nawiązać tematem do tytułu tego cyklu felietonów.

Postscriptum.

Korzystając z okazji chcę się pochwalić - w poprzednim numerze zabawiłem się w typowanie powieści i opowiadań, które dostąpią zaszczytu nominacji do nagrody im. Janusza A. Zajdla. Trafiłem 5 na 5 powieści i 4 na 5 opowiadań (piąte wstawiając jako rezerwę). Mogę więc zaryzykować stwierdzenie, że albo jestem takim ekspertem w dziedzinie polskiej fantastyki naukowej, albo "Esensja" jest tak opiniotwórcza. Muszę przyznać, że obydwie te opcje bardzo mi się podobają.

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

77
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.