Magazyn ESENSJA nr 6 (IX)
lato 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Michał Chaciński
  Ni pies, ni wydra

Zawartość ekstraktu: 50%
Plakat filmu
Plakat filmu
Marketingowe marzenie: umieścić na jednym planie dwie spośród najbardziej kasowych gwiazd amerykańskiego kina dla zachęcenia szerokiej widowni (Julia Roberts i Brad Pitt), dorzucić aktora, który przekona bardziej wybrednych widzów, że film ma posmak "niezależny" (James Gandolfini), dostarczyć dobry scenariusz (J.H. Wyman) i reżysera z dobrym opanowaniem warsztatu (Gore Verbinski). Kinowa rzeczywistość: film zbyt mało masowy, aby przekonać szeroką widownię i zbyt zachowawczy dla wybredniejszego widza.

Co ciekawe, materiał wyjściowy jest tutaj bardzo przyzwoity. Scenariusz wprowadza odpowiednią ilość niespodzianek, umiarkowanie interesującą intrygę i kilka nieszablonowych postaci. W intrydze pobrzmiewają nawet chwilami wspomnienia meksykańskich wątków z filmów Sama Peckinpaha (głównie z "Przynieście mi głowę Alfredo Garcii"). Wizualnie filmowi również nic nie brakuje. Gore Verbinski wyreżyserował wcześniej "Polowanie na mysz" - jeden z ulubionych filmów mojego 12-letniego bratanka, z którym obejrzałem film kilka razy bez znudzenia. To właśnie reputacja "Polowania na mysz" zagwarantowała Verbinskiemu telefon z planu "The Mexican", gdzie zastąpił poprzedniego reżysera filmu. Niestety, "The Mexican" jest doskonałym przykładem tego, że nie każdy potrafi z dobrych składników złożyć równie dobrej całości.

Bardzo bolesny przypadek błędnej oceny swoich możliwości serwuje w "The Mexican" Julia Roberts. Zaledwie rok wcześniej zbudowała dobrą rolę u Stevena Soderbergha (Erin Brockovich), opierając się na serii dobrze rozegranych, ostrych monologów. W "The Mexican" aktorka próbuje tego samego zagrania, ale niestety tym razem z katastrofalnym skutkiem. Jej nagłe wybuchy i tyrady pod adresem narzeczonego brzmią sztucznie i zupełnie niewiarygodnie, przez co błyskawicznie irytują. Fatalna, źle skalkulowana rola. Strach pomyśleć, ale aktorka, która zainkasowała tegorocznego Oscara za najlepszą rolę w karierze, zaledwie kilka miesięcy później dała na ekranie pokaz takiej amatorszczyzny. O ile po ubiegłorocznym występie u Soderbergha miałem nadzieję, że Roberts dorosła do "prawdziwych" ról, o tyle po zakończeniu seansu "The Mexican" postanowiłem, że nie chcę jej oglądać na ekranie przez co najmniej kilka miesięcy.

Kadr z filmu
Kadr z filmu
Oczywiście za zamieszczenie w filmie scen tak źle zagranych przez jedną z gwiazd filmu odpowiedzialny jest również reżyser. Co mogło być przyczyną? Podejrzewam, że brak reżyserskiego doświadczenia. W odróżnieniu od Soderbergha, Verbinski nie ma na swoim koncie wieloletniego kontaktu z prawdziwymi gwiazdami. "The Mexican" to dla niego dopiero drugi film. Być może reżysera sparaliżowała myśl, że najbardziej kasowej kobiecie kina miałby powiedzieć kilka gorzkich słów (w końcu to z powodu nieporozumień z Julią Roberts z planu wyproszono poprzedniego reżysera...).

O ile jednak jako tako jestem w stanie zrozumieć oddanie przez Verbinskiego pola głównej aktorce, o tyle brak koncepcji przy orkiestracji całości filmu uważam za niewybaczalny. A dokładnie tak odebrałem "The Mexican" - jako film bez całościowej koncepcji. Verbinski nie znalazł dla filmu odpowiedniego tonu i wyreżyserował wszystko na jednej nucie, bez amplitudy dramatycznej, czy emocjonalnej. Zarówno sceny teoretycznie emocjonujące, jak i sceny konwersacji wydawały mi się równie mało wciągające. Intryga, zamiast rozkręcać się coraz bardziej, pod koniec po prostu ciągnie się jak telewizyjne wypowiedzi polityków po 22.00. W rezultacie film znacznie nadszarpnął moją cierpliwość i w końcówce już wyłącznie męczył.

Niestety, błędem okazało się też to, co w oczach pomysłodawców filmu musiało wyglądać na główną zaletę produkcji - połączenie Brada Pitta i Julii Roberts w ekranową parę. Ich wspólne sceny nie tylko zdają się pozbawione koniecznej iskierki wzajemnego zainteresowania, ale sprawiają wręcz wrażenie, jakby aktorzy odgrywali je oddzielnie, bez obecności partnera na planie. Przykład: scena konwersacji z Julią Roberts na balkonie z początku filmu. Jeśli segmenty wypowiedzi Pitta i Roberts kręcono oddzielnie i dopiero później zmontowano, to realizatorom nie udało się wywołać iluzji ciągłej konwersacji. Jeśli, co gorsza, podczas kręcenia sceny obie gwiazdy były obecne na planie, to reżyser fatalnie poprowadził aktorów i kamerę. Jakkolwiek było, scena ta rozpoczyna całą serię mało wiarygodnych interakcji Pitta i Roberts. Trudno było mi uwierzyć, że ta dwójka rzeczywiście może być parą.

Kadr z filmu
Kadr z filmu
Kto broni się w tym niedopieczonym filmowym daniu? W scenach bez Julii Roberts broni się Brad Pitt, w nietypowej roli średnio rozgarniętego posłańca. Nie powinno to być zaskoczeniem dla widzów, którzy znają jego wcześniejsze występy przeczące wizerunkowi "chłopca z plakatu" ("Kalifornia", "Siedem"). Broni się również James Gandolfini, co z kolei nie powinno być zaskoczeniem dla wielbicieli "Rodziny Soprano" (w końcu udowodnił w tym serialu, że jest jednym z największych aktorskich odkryć ostatnich lat). Dla dziwnej roli w "The Mexican" Gandolfini zdołał znaleźć właściwy ton, mieszając w odpowiednich proporcjach współczucie, wrażliwość i groźne gesty. Mimo wszystko broni się również sama intryga. Szkoda tylko, że reżyser nie potrafił zaprezentować jej z nieco większym entuzjazmem i wyczuciem nastroju. Szkoda też, że potencjalnie interesujące wątki zostały tutaj nadmiernie przytępione, zapewne w trosce o masowego widza (o ileż ciekawsze byłoby np. odwrotne rozwiązanie meksykańskiej konfrontacji 1 Gandolfiniego i Pitta).

"The Mexican" mógł być filmem dużo lepszym. Chciałbym zobaczyć, co z tego samego materiału byłby w stanie wykrzesać, powiedzmy, David Fincher w odpowiednio lekkim nastroju. Niestety, udział gwiazd (mimo, że przyjęły niższe stawki) nadmuchał budżet filmu do poziomu blisko 50 milionów dolarów i zapewne właśnie to zmusiło realizatorów do wygładzenia wątków potencjalnie kontrowersyjnych. W rezultacie powstała dziwna hybryda, która nie zadowoli chyba żadnego typu widowni. Dla widza masowego zbyt wiele tu nietypowych wątków, dla wielbicieli kina mniej hollywoodzkiego, film będzie zapewne zbyt wykalkulowany i zachowawczy. Zapowiadało się ciekawie, wyszło przeciętnie.



1 Dla mniej zorientowanych czytelników - tzw. Mexican stand-off, czyli w wolnym przekładzie "meksykańska konfrontacja" to sytuacja, w której dwie postacie jednocześnie mierzą do siebie z bardzo bliskiej odległości z pistoletów. Sceny tego typu można znaleźć m.in. w filmach Johna Woo, który zrobił z meksykańskiej konfrontacji swój znak firmowy.

The Mexican
USA 2001
reż. Gore Verbinski
scen. J.H. Wyman
wyst. Julia Roberts, Brad Pitt, James Gandolfini

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

64
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.