Magazyn ESENSJA nr 6 (IX)
lato 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Andrzej Zimniak
  Wirtualny fandom

        Oczekiwania, koncepcje i propozycje

W coraz większym stopniu uzależniamy się od elektronicznego świata, realna rzeczywistość bywa wypierana przez wirtualną, symulacje przestają być oczywistymi namiastkami, a światowa "pajęczyna" staje się coraz ważniejszym bytem równoległym do "realu". Jakie są oczekiwania wobec sieci formułowane przez użytkownika, który może być statystycznym Janem Kowalskim, ale także odbiorcą specjalistycznych informacji, naukowcem czy globtrotterem, lub kimś, kto chce zaprezentować swoje dzieło, czyli autorem? Spróbuję przedstawić niektóre potrzeby tych sieciowych konsumentów, a także moje własne postulaty wobec ludzi obecnie kreujących światową sieć internetu.

Temat technik informatycznych i rzeczywistości wirtualnej jest tak silnie eksploatowany, że wiele pytań i odpowiedzi przeszło już do kategorii truizmów, a czasem nawet... idiotyzmów. Zaliczają się do nich takie np. pytania: czy internet jest dobry, czy zły? Czy jest skarbnicą, czy śmietniskiem? Czy siedzenie przed monitorem ogłupia, czy może kształci? Z podobnym efektem można dociekać, czy klimat na Ziemi jest dobry, czy zły, czy biblioteka jest aby źródłem mądrości, albo czy czytanie czasopism robi człowiekowi dobrze. Oczywiście, jaki klimat jest, każdy widzi, i póki co nic nie jest w stanie go zmienić. Tylko od człowieka zależy, po jaką książkę sięgnie, bo w bibliotekach na sąsiednich półkach stoją dzieła Sokratesa i traktaty o urynoterapii oraz erotycznych doświadczeniach z kosmitami. Podobnie jest z lekturą czasopism - większość z nich to chłam, ale kto powiedział, że koniecznie trzeba sięgać po to, co występuje w nadmiarze?
Wobec wielości zagadnień, związanych z głównym tematem, trzeba skupić się na kilku wybranych sprawach. Chcę podkreślić, że nie jestem specjalistą informatykiem, lecz występuję z pozycji użytkownika, a więc napiszę o "konsumenckich" oczekiwaniach dotyczącychod cyberświata. Oczywiście niektórych jedyniewybranych, bo przecież nie da się wymienić wszystkich. Oto te, którym poświęcam szczególną uwagę:
a/ wydawanie, dystrybucja i sposób na wygodne czytanie elektronicznych tekstów - będą to oczekiwania autora, a zarazem czytelnika,
b/ udostępnienie bibliotecznej strony polskiej fantastyki - oczekiwania dużej grupy czytelników, a także badaczy literatury;
c/ budowa encyklopedycznej strony polskiej fantastyki - oczekiwania fandomu,
d/ budowa stron globtrottera - oczekiwania obieżyświatów.

Ad a/ Publikowanie w sieci.
W obszernym artykule p.t. "Rola słowa w cywilizacji obrazkowej" (do znalezienia w części publicystycznej mojej strony "http://zimniak.art.pl/") opisałem już swoje prognozy nt. publikowania książek w tym, XXI stuleciu, więc nie chciałbym zanadto się powtarzać. Dodam tylko, że obserwuję coraz większe możliwości wydawania i przesyłania elektronicznych książek za pomocą sieci. Korzyści są nie do przecenienia - przede wszystkim odpadają koszty materiałów i produkcji samej książki, rozumianej jako zbiór dawniej zszytych, obecnie byle jak sklejonych kartek, zaczernionych drukiem i włożonych w kolorową okładkę. Autor wprost z dysku może bez ograniczeń rozsyłać swoje dzieło po świecie. Po drugie: skala dostępności zwiększy się niepomiernie, odpadnie drogi i zazwyczaj mało sprawny kolportaż. Każdy będzie mógł przeszukiwać nowości, a także archiwa, według tematyki, gatunku, konwencji, autora, sprzedawalności, mody, koloru i rozmiaru, pobrać i przejrzeć próbki, a następnie ściągnąć żądaną pozycję wprost na swój dysk, z dowolnego miejsca na świecie, sam nie ruszając się z fotela. Czy to nie kusząca perspektywa?
Cóż, jednak zawsze znajdą się malkontenci, którzy poszukają dziury w całym. Już słyszę ich utyskiwania, że nie każdy lubi czytać długie teksty z monitora. Otóż tak się składa, że i ja sam zaliczam się do ich grona, bo wolę walnąć się z książką na fotel albo i do łóżka, niż ślęczeć przed szklanym pudłem, a lekturę w tramwaju zaliczam do swoich rutynowych, a nawet obowiązkowych czynności. Z monitora, owszem, szczytuję krótkie informacje, gdy jednakale jak muszę przewijać stronę kilka razy, ściska mnie w dołku. Ale bez paniki, widzę światełko w tunelu - książkę można przecież sobie samemu wydrukować. Założę się z każdym niedowiarkiem o pół litra soku grejpfrutowego (może być pół na pół z dżinem), że już niebawem pojawią się na rynku drukarki, które według dostarczonego wraz z książką programu zadrukują dwieście stroniczek w odpowiednim formacie, a nawet same je skleją i umieszczą w migiem polakierowanych, błyszczących okładkach. Jak ktoś nie będzie miał drukarki, pójdzie z krążkiem do najbliższej księgarni albo zakładu foto-ksero-drukarskiego i tam wykonają mu usługę w 10 minut. Jak wyliczyłem, tak czy owak wyjdzie 3-krotnie taniej niż kupowanie gotowych książek, nawet po uwzględnieniu doli dla autora. Przy takim sposobie dystrybucji nieistotny stanie się problem małych nakładów, z których książki dziś są właściwie nie do zdobycia, natomiast internetowe wydanie trafi selektywnie wprost do zainteresowanych odbiorców. Zresztą za kilka lat sprawa uprości się jeszcze bardziej, bo do masowego zastosowania wejdą przenośne monitory w postaci folii, które można będzie złożyć i schować do kieszeni, a potem poczytać w tramwaju czy nawet w tradycyjnie ciemnym autobusie, bo druk będzie podświetlony. A więc definitywnie odpadnie problem (i koszty) drukowania.
Pierwsze polskie próby publikowania w internecie już były i trwają nadal. Olga Tokarczuk podobno prezentowała swoją książkę "Dom dzienny, dom nocny" pod adresem "www.swiatksiazki.pl", ale teraz jest tam tylko reklama wydania klasycznego, czyli papierowego, oraz fragmenty. Później pod tym samym adresem darmo udostępnił swoją powieść "Madame" Antoni Libera, natomiast pod "ksiazka.arena.pl" można za jedne 7 złociszy kupić elektroniczną wersję dzieła Jarosława Kamińskiego "Jak nie dać się ogłupić - 46 krótkich kazań", którą można najpierw ściągnąć, a potem uczciwie za nią zapłacić przelewem na podane konto. Bodajże już w końcu 2000 roku rozpoczął działalność portal "www.literatura.net.pl", który niemalże sięgnął ideału: publikuje książki w sieci i płaci autorom honoraria! Nawiązałem z tą instytucją kontakt i mam pewne zastrzeżenia dotyczące opłat abonamentowych i procentowego udziału honorariów autorskich, poza tym oferowana proza sf jest tam mało reprezentatywna dla polskiego rynku, lecz duży krok w dobrą stronę został zrobiony. Z fantastycznej enklawy podobną drogą próbuje iść Rafał Ziemkiewicz, publikując na zachętę w sieci po kilka rozdziałów swoich książek. Ja także daję na swojej stronie fragmenty prozy, ale znacznie krótsze, a także streszczenia, docelowo wszystkich utworów.
Sprawy finansowe, zasadniczo wspólne dla wszystkich przedsięwzięć internetowych, omawiam w następnym punkcie.

Ad b/ Sieciowa Biblioteka Fantastyki.
Uważam, że biblioteczna strona polskiej fantastyki powinna stanowić duże i ambitne przedsięwzięcie, albowiem mieściłaby nie tylko oryginalne utwory literackie (opowiadania i powieści), lecz także ważne przeglądowe eseje i materiały krytycznoliterackie w postaci opracowań. A więc rola strony byłaby dwojaka: zarówno jako wydawnictwa, udostępniającego nowości, jak i obszernego archiwum.
Istnieje potrzeba stworzenia takiej specjalistycznej strony, oferującej szeroko pojętą fantastykę, ze względu na zdefiniowany profil zainteresowań ok. 100-tysięcznej rzeszy krajowych fanów. Aby przedsięwzięcie się udało, stronę powinni redagować ludzie z branży, sami rekrutujący się z fandomu, a nie przypadkowi redaktorzy przydzieleni do obsługi jeszcze jednego działu w dużym wydawnictwie.
Proponuję wprowadzenie następujących działów biblioteki:
- klasyka,
- wznowienia,
- utwory nowe,
- eseistyka,
- opracowania krytycznoliterackie,
- biografie i życiorysy.
Komercyjność. Podobno dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, ale dżentelmeni to wymierający gatunek, więc zajrzyjmy do kiesy. Zarówno autorzy, jak i rozmaici webmasterzy czy sieciowi graficy muszą coś z tego wszystkiego mieć, inaczej zajmą się inną działalnością, aby zarobić na masełko do chleba. Niestety, miecz jest obosieczny: jak powszechnie wiadomo, łatwość przesyłania danych owocuje przy okazji możliwością pirackiego ich rozpowszechniania i, jak na razie, najwięksi spece od internetu z tą sprawą nie mogą sobie poradzić. King, który bodajże pierwszy zaczął sprzedawać książki przez sieć, musiał uciec się do sposobu: ogłosił, że jeśli 60% czytelników (procenty cytuję z pamięci) nie zapłaci, to zastrajkuje i nie napisze następnych rozdziałów. Nie podejmuję się tutaj i teraz konstruktywnie przedyskutować, ani tym bardziej rozwiązać problemu hakerstwa i piractwa sieciowego, bo jakbym miał jakiś genialny pomysł, nie siedziałbym tutaj, lecz robiłbym grube miliony dolców w jakiejś Krzemowej Dolince za oceanem albo za Żółtym Morzem. Można tylko żywić nadzieję, że jak pojawi się dużo elektronicznych książek, hakerzy nie wydołają z łamaniem zabezpieczeń tysięcy tekstów. Także nie wolno zapominać o tych uczciwych czytelnikach, którzy jednak wysupłają parę groszy, nie chcąc okradać swoich ulubionych pisarzy. Do tego jednak powszechny musi stać się pogląd, że piractwo to także sposób oszukiwania autora, nie zaś tylko krzewienie narodowego dorobku kultury.
Załóżmy jednak optymistycznie, że kogoś ruszy sumienie i wspaniałomyślnie zechce zapłacić autorowi złocisza lub dwa. Taki dobroczyńca może wszelako stanąć przed barierą trudną do sforsowania, bo w Polsce mało kto jest posiadaczem karty kredytowej, a nawet jak ją ma, niechętnie wpuszcza do sieci pilnie strzeżony numer. Najbezpieczniejsze są "elektroniczne portmonetki", z których możesz wydać tylko tyle, ile wcześniej załadujesz - takie rozwiązanie oddali groźbę spłacania nie swoich długów przez całe życie, a porządne szyfrowanie przekazywanych danych zwiększy bezpieczeństwo.
Aby nie ryzykować przesyłania przez sieć numeru "klasycznej" karty kredytowej, można przekazać informację telefonicznie lub za pomocą faksu, lecz wtedy koszt rośnie, i to sporo, zwłaszcza gdy telefon jest zamiejscowy. Większość obywateli uda się więc na pocztę, a wtedy frycowe sięgnie okrągłej sumy 300% przelewanej kwoty np. 1 złotego, natomiast jeśli skorzysta z usług banku, haracz wzrośnie nawet do 500%! Jednak i na to jest sposób, który można zastosować od zaraz: to sprzedaż wiązana, np. płaci się hurtem za 10 książek, a wybierać je i ściągać można od razu lub przez okres kilku miesięcy.
Płatności realizowane byłyby kartami kredytowymi lub przelewami bankowymi i mogłyby być wzorowane na systemie kart, wypróbowanych w telefonii komórkowej. W takim wariancie klient rejestruje się przez sieć i przekazuje na podane konto pewną sumę (wykupuje "kartę"), np. 30 zł, po której otrzymaniu operator podaje mu hasło. To hasło powinno być związane z serwerem klienta, tzn. niemożliwe do wykorzystania z innego serwera. Od daty otrzymania hasła klient ma pół roku na korzystanie z zasobów biblioteki, ale może ściągnąć tylko np. 10 powieści lub odpowiednio więcej opowiadań - każdy utwór, artykuł czy opracowanie będzie miało swoją cenę, hity oczywiście sprzedadzą się drożej. Po wykorzystaniu limitu cenowego trzeba będzie zapłacić następne 30 zł, i znów otrzyma się możliwość korzystania z zasobów biblioteki przez maksymalnie pół roku od dnia otrzymania nowego hasła.
Alternatywą byłby system tańszy w obsłudze, lecz w dużej mierze oparty na dobrej woli klienta - czytelnik po rejestracji mógłby ściągać utwory, a zapłatę uiszczałby "z dołu", po lekturze. Można byłoby przypominać mu przez mail, że jest dłużnikiem, ale nie wiadomo, jak wielu uległoby takiej perswazji, więc jestem raczej zwolennikiem pierwszego rozwiązania. Jeszcze prościej byłoby w ogóle zrezygnować z monitorowania klientów i oczekiwać na wpłaty po lekturze, ale w takim przypadku wynik finansowy byłby mizerny.
Takie były możliwości uiszczania zapłaty do wczoraj - bo dziś pojawiły się nowe sposoby. Dało się to przewidzieć, bo sieciowy pieniądz coraz mocniej napierał na wrota banków, a wkrótce rozpocznie zmasowany atak. Od dawna zastanawiałem się, kiedy będzie u nas możliwe przelewanie dowolnych sum, także niewielkich, za pomocą jednego kliknięcia, a pobierana za tę operację opłata wyniesie jakąś kwotę pomijalną w budżecie. Wreszcie otworzyła się taka droga, a marża wynosi zero, jeśli przelew następuje pomiędzy wirtualnymi kontami! Jest to ogromna szansa dla nas, autorów, i dla was, czytelników, po prostu szansa dla internetowych wydawnictw, dla upowszechnienia zakupów elektronicznych produktów, przesyłanych przez sieć, jak programy, a także dla interaktywnej telewizji. Więcej informacji o takich kontach znajdziecie pod adresem "http://www.inteligo.pl".
Niewielkie opłaty - np. 3 zł za powieść lub zbiór opowiadań, złotówka za nowelę - mogłyby zachęcić do masowego korzystania z biblioteki, wszakże pod warunkiem dużego wyboru utworów i innych tekstów. Autorów należy przyciągnąć możliwością uzyskiwania uczciwych honorariów - 50% wpływów trafiałoby na ich konta, jeśli dostarczą tekst w postaci elektronicznej. Istniejące obecnie wydawnictwa sieciowe próbują oszczędzić na autorach, płacąc im stawki podobne do niegdyś stosowanych, kiedy to wydawca musiał dużo zainwestować w materiały i kolportaż, ale to się wkrótce zmieni - np. Random House podnosi tantiemy do 50% od sprzedanego egzemplarza (Nowa Fantastyka 6/01, 69).
Nie wszystkie wejścia byłyby płatne, np. klasyka, nie objęta majątkowymi prawami autorskimi, mogłaby być udostępniana za darmo, także wolne od opłat byłyby utwory i artykuły, przekazane przez autorów po rezygnacji z honorariów, np. opracowania krytycznoliterackie. Oczywiście nieodpłatnie byłyby publikowane również streszczenia i fragmenty tekstów, aby potencjalny czytelnik mógł zdecydować o kupnie bądź rezygnacji.
Animatorzy. Sprawą animatorów tego przedsięwzięcia byłoby zachęcenie autorów i zgromadzenie jak największej liczby dzieł, docelowo wszystkich znaczących pozycji polskiej fantastyki oraz szerokiego kompendium opracowań i esejów. Wtedy strona byłaby nie tylko źródłem dobrych tekstów do poczytania, lecz stanowiłaby ważne archiwum pozycji trudno dostępnych i dawno wyczerpanych, a także mogłaby służyć do prowadzenia badań i studiów.
Kto mógłby zająć się budową takiej strony? Dobrym miejscem jest środowisko któregoś z czasopism internetowych, poświęconych fantastyce, bo tam działają zamiłowani fantaści, jednocześnie doskonale znający się na internecie i posiadający sprzętową bazę. Być może trzeba będzie wejść w kooperację z jakimś większym wydawnictwem, choć podejrzewam, że wtedy wzrosną koszty, a przedsięwzięcie straci na "fantastycznej" wyrazistości.
Jestem przekonany, że niemal wszyscy polscy autorzy zechcą wydawać w internecie, zwłaszcza jeśli publikowanie klasycznych papierowych książek będzie przebiegało niezależnie.

Ad c/ Encyklopedia polskiej fantastyki
Uważam, że niezależnie od strony bibliotecznej powinna powstać obszerna strona encyklopedyczna, dotycząca szeroko pojętej fantastyki. A więc "mydło i powidło": hasła traktujące o autorach, wydawcach, tłumaczach, fanach, klubach, komiksach, filmach, bohaterach utworów, legendarnych postaciach, rekwizytach, itd., itp. Taka encyklopedia powinna żyć, ewoluować, czyli być stale na bieżąco uzupełniana. Oprócz działu krajowego można oczywiście dołączyć także zagraniczny, ale zapewne będzie on miał charakter wybiórczy ze względu na ogrom materiału.
Kto będzie robił tę stronę? My wszyscy! Proponuję, aby każdy chętny nadsyłał hasła o limitowanej długości. Ów limit musi być rygorystycznie przestrzegany, ponieważ celem przedsięwzięcia będzie przekazanie najważniejszych informacji, bez zanudzenia czytelnika nadmiarem szczegółów. Dla żądnych poszerzenia wiadomości zainstaluje się linki do opracowań eseistycznych, kronikarskich, a także innych stron, np. klubowych czy do czasopism internetowych. Pieczę nad całością oczywiście musi sprawować webmaster (jego rolę może pełnić zespół kilku lub kilkunastu osób), i ów człowiek czy zespół albo będzie zamieszczał hasła od razu, albo z miejsca je odrzuci, albo też prześle do oceny i adiustacji komuś z grupy współpracowników. A tych współpracowników-specjalistów musi być przynajmniej kilkudziesięciu, żeby całość sprawnie funkcjonowała, no i żeby strona była wiarygodna i merytorycznie rzetelna. Hasła będą także zamawiane u specjalistów i erudytów, jeśli tacy zechcą współpracować. A mogą nie zechcieć, bo całe przedsięwzięcie powinno być niekomercyjne, a więc zarówno wykonawcy nie otrzymywaliby honorariów, jak i klienci nie płaciliby za wejścia na stronę. Niech to będzie coś w rodzaju forum wymiany informacji, albo kopalni fantastycznej wiedzy, którą wszyscy wzbogacają, a każdy może z niej czerpać do woli. Gdyby były potrzebne pewne kwoty na zakup programów, sprzętu czy utrzymanie serwera, trzeba szukać sponsorów lub zamieszczać płatne reklamy wydawnictw i dystrybutorów filmowych, a także - w razie konieczności - apelować o dobrowolne składki od klientów. Na koniec dodam, że przy tworzeniu strony encyklopedycznej szczególną rolę powinny odegrać kluby sf i zorganizowany fandom, no bo któż zrobi to lepiej od bezinteresownych entuzjastów?

Ad d/ Strona globtrottera
Kolejna propozycja dotyczy stworzenia stron globtrottera, czyli czegoś dla prawdziwych obieżyświatów, a także dla tzw. "podróżników fotelowych". Chodzi o zbudowanie w miarę kompletnego alternatywnego elektronicznego świata, po którym można byłoby podróżować nie ruszając się sprzed monitora. Taką wyprawę traktuję jako rozpoznanie przed właściwą, niewirtualną podróżą, a więc bynajmniej nie namawiam tutaj do porzucenia rzeczywistości na rzeczkorzyść zwidów i fantomów. Doceniam natomiast ogromną rolę informacyjną i edukacyjną przedsięwzięcia.
Już dziś istnieje wiele interesujących i szczegółowych opracowań dla różnych regionów, lecz ja chciałem zaproponować coś bardziej usystematyzowanego, jednolitego i w gruncie rzeczy prostszego. Chyba warto by było dla każdej miejscowości i każdego regionu stworzyć rodzaj ilustrowanego sieciowego informatora. Chcesz np. wybrać się do Zielonej Góry (sam wybieram się tam od wielu lat na sławetne fantastyczne winobranie), więc wchodzisz na stronę "Globtrotter", i wpisujesz do wyszukiwarki nazwę, no i po kilku sekundach jesteś na miejscu. Widoczki z miasta - proszę bardzo, jest ich kilkanaście, są nieduże, więc ładują się szybko. Opis miejscowości - oczywiście, na stroniczkę, z linkami do stron specjalistycznych, traktujących o muzeach, zabytkach, cyklicznych corocznych imprezach, noclegach, restauracjach itd. Pogoda - jest informacja, czego można się spodziewać w różnych miesiącach, z mapkami opadów i wykresami temperatur dla bardziej wnikliwych. Historia - i owszem, krótki eseik od prapoczątków do dziś. Zdjęcia ukazujące wybrane okolice miasta też do wglądu, wraz z kilkoma propozycjami ciekawszych wycieczek.
Ogólnie chodzi o to, aby każda strona miejscowości czy regionu zawierała zestaw najważniejszy standardowych informacji, podanych skrótowo i kompleksowo, a nie tylko wykaz cen hotelów i pensjonatów. Po wirtualnej wizycie na takiej stronie masz już wyrobiony pogląd na sprawy, i albo pakujesz walizkę i puszczasz się w "real", albo szukasz czegoś, co by ci bardziej odpowiadało.
Zastanówmy się po raz kolejny, kto mógłby podjąć się tej pracy. Wydaje mi się, że naprawdę nie byłoby trudno znaleźć entuzjastów, chętni wręcz będą ustawiać się w kolejkach, a to dlatego, że każda miejscowość ma swoich wielbicieli, tzw. lokalnych patriotów, i ich motywacja stanowiłaby aż nadto wystarczającą siłę napędową. Ktoś jednak powinien zaplanować ogólny schemat pierwszych stron, aby przedsięwzięcie nie utonęło w chaosie indywidualnych opracowań autorskich. Takie dodatkowe opracowania, owszem, byłyby dopuszczalne, a nawet pożądane, ale jako "ponadobowiązkowe" rozszerzenia, do których trafiałoby się przez linki.
Czytałem już o próbach konstruowania podobnych krajoznawczych stron za granicą, również konsorcja biur podróży budują swoje informatory, choć stanowią one raczej reklamę, a nie informację. Pewnym wzorem mogą być książkowe informatory turystyczne, np. Pascala. Wydaje mi się, że internautom nietrudno byłoby nawiązać międzynarodową współpracę w tworzeniu "Globtrottera" lub czegoś podobnego. Marzy mi się, aby powstały rzetelnie informacyjne strony obejmujące cały nasz glob, a więc mielibyśmy prawdziwy świat równoległy w koncentracie albo, jak kto woli, eliksir podróżniczej wiedzy, która stanowiłaby punkt odniesienia do poznawania i penetracji bardziej złożonego, rozległego i mniej jednoznacznego świata rzeczywistego.

Chętnych do przekazania uwag lub projektów proszę o kontakt przez moją stronę: http://zimniak.art.pl/

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

74
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.