 |
 |  | Plakat filmu |
Marketingowe marzenie: umieścić na jednym planie dwie spośród najbardziej kasowych gwiazd amerykańskiego kina dla zachęcenia szerokiej widowni (Julia Roberts i Brad Pitt), dorzucić aktora, który przekona bardziej wybrednych widzów, że film ma posmak "niezależny" (James Gandolfini), dostarczyć dobry scenariusz (J.H. Wyman) i reżysera z dobrym opanowaniem warsztatu (Gore Verbinski). Kinowa rzeczywistość: film zbyt mało masowy, aby przekonać szeroką widownię i zbyt zachowawczy dla wybredniejszego widza.
Co ciekawe, materiał wyjściowy jest tutaj bardzo przyzwoity. Scenariusz wprowadza odpowiednią ilość niespodzianek, umiarkowanie interesującą intrygę i kilka nieszablonowych postaci. W intrydze pobrzmiewają nawet chwilami wspomnienia meksykańskich wątków z filmów Sama Peckinpaha (głównie z "Przynieście mi głowę Alfredo Garcii"). Wizualnie filmowi również nic nie brakuje. Gore Verbinski wyreżyserował wcześniej "Polowanie na mysz" - jeden z ulubionych filmów mojego 12-letniego bratanka, z którym obejrzałem film kilka razy bez znudzenia. To właśnie reputacja "Polowania na mysz" zagwarantowała Verbinskiemu telefon z planu "The Mexican", gdzie zastąpił poprzedniego reżysera filmu. Niestety, "The Mexican" jest doskonałym przykładem tego, że nie każdy potrafi z dobrych składników złożyć równie dobrej całości.
Bardzo bolesny przypadek błędnej oceny swoich możliwości serwuje w "The Mexican" Julia Roberts. Zaledwie rok wcześniej zbudowała dobrą rolę u Stevena Soderbergha (Erin Brockovich), opierając się na serii dobrze rozegranych, ostrych monologów. W "The Mexican" aktorka próbuje tego samego zagrania, ale niestety tym razem z katastrofalnym skutkiem. Jej nagłe wybuchy i tyrady pod adresem narzeczonego brzmią sztucznie i zupełnie niewiarygodnie, przez co błyskawicznie irytują. Fatalna, źle skalkulowana rola. Strach pomyśleć, ale aktorka, która zainkasowała tegorocznego Oscara za najlepszą rolę w karierze, zaledwie kilka miesięcy później dała na ekranie pokaz takiej amatorszczyzny. O ile po ubiegłorocznym występie u Soderbergha miałem nadzieję, że Roberts dorosła do "prawdziwych" ról, o tyle po zakończeniu seansu "The Mexican" postanowiłem, że nie chcę jej oglądać na ekranie przez co najmniej kilka miesięcy.
 | Kadr z filmu |
Oczywiście za zamieszczenie w filmie scen tak źle zagranych przez jedną z gwiazd filmu odpowiedzialny jest również reżyser. Co mogło być przyczyną? Podejrzewam, że brak reżyserskiego doświadczenia. W odróżnieniu od Soderbergha, Verbinski nie ma na swoim koncie wieloletniego kontaktu z prawdziwymi gwiazdami. "The Mexican" to dla niego dopiero drugi film. Być może reżysera sparaliżowała myśl, że najbardziej kasowej kobiecie kina miałby powiedzieć kilka gorzkich słów (w końcu to z powodu nieporozumień z Julią Roberts z planu wyproszono poprzedniego reżysera...).
O ile jednak jako tako jestem w stanie zrozumieć oddanie przez Verbinskiego pola głównej aktorce, o tyle brak koncepcji przy orkiestracji całości filmu uważam za niewybaczalny. A dokładnie tak odebrałem "The Mexican" - jako film bez całościowej koncepcji. Verbinski nie znalazł dla filmu odpowiedniego tonu i wyreżyserował wszystko na jednej nucie, bez amplitudy dramatycznej, czy emocjonalnej. Zarówno sceny teoretycznie emocjonujące, jak i sceny konwersacji wydawały mi się równie mało wciągające. Intryga, zamiast rozkręcać się coraz bardziej, pod koniec po prostu ciągnie się jak telewizyjne wypowiedzi polityków po 22.00. W rezultacie film znacznie nadszarpnął moją cierpliwość i w końcówce już wyłącznie męczył.
Niestety, błędem okazało się też to, co w oczach pomysłodawców filmu musiało wyglądać na główną zaletę produkcji - połączenie Brada Pitta i Julii Roberts w ekranową parę. Ich wspólne sceny nie tylko zdają się pozbawione koniecznej iskierki wzajemnego zainteresowania, ale sprawiają wręcz wrażenie, jakby aktorzy odgrywali je oddzielnie, bez obecności partnera na planie. Przykład: scena konwersacji z Julią Roberts na balkonie z początku filmu. Jeśli segmenty wypowiedzi Pitta i Roberts kręcono oddzielnie i dopiero później zmontowano, to realizatorom nie udało się wywołać iluzji ciągłej konwersacji. Jeśli, co gorsza, podczas kręcenia sceny obie gwiazdy były obecne na planie, to reżyser fatalnie poprowadził aktorów i kamerę. Jakkolwiek było, scena ta rozpoczyna całą serię mało wiarygodnych interakcji Pitta i Roberts. Trudno było mi uwierzyć, że ta dwójka rzeczywiście może być parą.
 | Kadr z filmu |
Kto broni się w tym niedopieczonym filmowym daniu? W scenach bez Julii Roberts broni się Brad Pitt, w nietypowej roli średnio rozgarniętego posłańca. Nie powinno to być zaskoczeniem dla widzów, którzy znają jego wcześniejsze występy przeczące wizerunkowi "chłopca z plakatu" ("Kalifornia", "Siedem"). Broni się również James Gandolfini, co z kolei nie powinno być zaskoczeniem dla wielbicieli "Rodziny Soprano" (w końcu udowodnił w tym serialu, że jest jednym z największych aktorskich odkryć ostatnich lat). Dla dziwnej roli w "The Mexican" Gandolfini zdołał znaleźć właściwy ton, mieszając w odpowiednich proporcjach współczucie, wrażliwość i groźne gesty. Mimo wszystko broni się również sama intryga. Szkoda tylko, że reżyser nie potrafił zaprezentować jej z nieco większym entuzjazmem i wyczuciem nastroju. Szkoda też, że potencjalnie interesujące wątki zostały tutaj nadmiernie przytępione, zapewne w trosce o masowego widza (o ileż ciekawsze byłoby np. odwrotne rozwiązanie meksykańskiej konfrontacji 1 Gandolfiniego i Pitta).
"The Mexican" mógł być filmem dużo lepszym. Chciałbym zobaczyć, co z tego samego materiału byłby w stanie wykrzesać, powiedzmy, David Fincher w odpowiednio lekkim nastroju. Niestety, udział gwiazd (mimo, że przyjęły niższe stawki) nadmuchał budżet filmu do poziomu blisko 50 milionów dolarów i zapewne właśnie to zmusiło realizatorów do wygładzenia wątków potencjalnie kontrowersyjnych. W rezultacie powstała dziwna hybryda, która nie zadowoli chyba żadnego typu widowni. Dla widza masowego zbyt wiele tu nietypowych wątków, dla wielbicieli kina mniej hollywoodzkiego, film będzie zapewne zbyt wykalkulowany i zachowawczy. Zapowiadało się ciekawie, wyszło przeciętnie.
1 Dla mniej zorientowanych czytelników - tzw. Mexican stand-off, czyli w wolnym przekładzie "meksykańska konfrontacja" to sytuacja, w której dwie postacie jednocześnie mierzą do siebie z bardzo bliskiej odległości z pistoletów. Sceny tego typu można znaleźć m.in. w filmach Johna Woo, który zrobił z meksykańskiej konfrontacji swój znak firmowy.
The Mexican
USA 2001
reż. Gore Verbinski
scen. J.H. Wyman
wyst. Julia Roberts, Brad Pitt, James Gandolfini
|
|
 |
|