Na wielkim ekranie taktycznym znajdującym się na mostku kapitańskim, obok symboli statków "Smarków" nagle zaroiło się od małych punkcików. Znak iż wypuścili myśliwce. Komandor Sedess, nudzący się w swoim myśliwcu, czujnie obserwował komunikaty komputera.
- No chłopaki!! - wykrzyknął Sedess - Rozpoczynam akcje "Płukanie"! Spłukać tych skurwysynów!!!
Drugiego dnia swojego pobytu na "Biddonie" Loos spotkał jednego z "inżynierów", czyli facetów z maszynowni. Na innych jednostkach byli to anonimowi technicy odpowiedzialni za sprawne funkcjonowanie systemów napędowych. Tutaj oczywiście było inaczej. Loos siedział sobie w kantynie, nad kuflem "Mocmocza". Zastanawiał się dlaczego wszyscy mówią "ech... personel medyczny", a nie po prostu - personel medyczny. Taki zwyczaj, czy to ma jakieś głębsze przyczyny? Rozmyślania owe przerwało mu pojawienie się ciekawego osobnika. Dziwne, ale poznał od razu kto to jest. "Inżynier". Facet był ubrany w jakiś brudny, fioletowy fartuch, beret, krzywo zresztą założony. Popaćkany był na twarzy jakimś smarem (rany, gdzie on znalazł smar w maszynowni?!!), do tego pet w ustach. Kolorowa persona. Gość rozejrzał się po sali, dojrzał Loosa który świecił swoją nową gębą, po czym się przysiadł do niego.
- Nowy co? - zagaił.
- Tak. Jestem komandor Loos - przedstawił się Loos.
- Oficjalnie to jestem komandor Wkrętakowski. Ale my tam panie, w Silniku, nie mamy czasu na oficjalnie pierdoły. Wkręcio jestem.
- Aha... nie ma sprawy... - Loosa zawsze raziła taka familiarność.
- Huh! Co sądzisz o naszym Pupilu? Prawda że śliczny? - zapytał Wkręcio.
- Uchm... - O kim on...? zastanowił się Loos. Oż prawda! - taak... ładny, wygląda na trochę przebudowany...
- Przebudowany??! Panie! Z oryginalnego Dioga został tylko szkielet. Ja, i chłopaki wprowadziliśmy tu sporo zmian...
- Ale to wbrew przepisom. Konwencje zabraniają na pewne modyfikacje...
- Panie! Co pan! Capsa pan nie zna? No i Emil to złoty człowiek, dał nam wolną rękę byle to latało! I lata, panie, lata! I to tak, że... ech... gdyby tak mieć okazje na... ech... panie... wszystkim gały by wyszły gdyby zobaczyli co potrafi statek o tak dużej masie... - tu się rozczulił i wyjął z pod pachy jaką brudną butlę.
- Łyka? - zaproponował - To własnej roboty, nie tam jakieś szczyny co tu podają!
Loos przez chwilę się wahał, ale w końcu uległ. Wkręcio popatrzył na niego uważnie.
- Hmmm... wygląda pan, tak na oko, coś na trzy czwarte... Hej! obsługa! Butelkę wody podać!
- Jakie trzy czwarte? - zdziwił się Loos.
- A co, nie wygląda pan na więcej - odparł i wychylił łyka z butli - Uch! dobre...
Trzy czwarte okazało się proporcją między płynem z butli a wodą. To że wody było więcej uraziło początkowo Loosa.
- No to za Pupila! - zaproponował toast Wkręcio.
- Za Pupila - zgodził się Loos i wypił duży łyk.
JEB! Coś jakby drut kolczasty spłynęło mu do żołądka. Po czym stwierdziwszy że to paskudne miejsce, ów drut zaczął planować ucieczkę. Aktywnie planować. Jakby uważał że żołądek to ściśle chronione więźnie. Gniazda karabinów maszynowych, strażnicy, klawisze, mury, kraty, psy... Rany... w rzyć... Nie mógł wykrztusić słowa... Co za trunek... Pewne proporcje stały się jasne dla Loosa.
- Dobre co? Pewnie że tak. Stary wojskowy przepis.
- Hhgh grhbuu buu! - odparł Loos. "Odparł" to znaczy myślał że odparł, bo do jego uszu doszedł jakiś niski charkot połączony z wilgotnym bulgotem...
- Pewnie! Czym się zajmujesz?
- Argh hgf effg hjujhd! hgsfssj ksjhs X15?!
- Aha... nieźle... ludzie z wywiadu biedzą się nad tym od dawna. Trudna sprawa...
- Sght bfgtd jikdgrs? "dsd djusd ghjert"! dhgtda djhsy sj sys nbgdv vvgd? dhgd dgfsre dg, dhsa dhyued abnv fvdo fsf? - Loos postanowił skorzystać z okazji.
- He he he... Każdy nowy o to pyta! - roześmiał się Wkręcio - chyba nie widziałeś pan jeszcze nikogo od nich. Nie zadawałbyś pan wtedy takich pytań!
- Cvh, dhgtdf - potwierdził Loos.
- No właśnie! To poczekaj pan sobie, aż na nich natrafisz...
- Dfhf! dfd, fsfuh? fjshf sfhai! dfj? - nalegał Loos.
- Panie, co tu dużo mówić... To pański pierwszy przydział na statek kosmiczny?
- Cvh! Dffj fsf fhujth fjesc "Becket" fksj fhs bvdfs.
- To pewnie wiesz, panie, jak wygląda, tak średnio biorąc, personel medyczny?
- Husg! Fdfju sf sjfs cvh dsh dja... - Loos aż się wzdrygnął na wspomnienie obsady pielęgniarskiej z "Becketa".
- I otóż to! Emil to stary znajomy Karthona, no i Caps, więc razem to naprawdę dużo zmienia. Zrobił i to dla swojej załogi. Pamiętaj pan, że przebywa tutaj sporo chłopa...
- Fghg fdg dgss fsjfs asfj shgghhg??!! - wykrzyknął Loos.
- Jasne! Dlatego mówi się "ech... personel medyczny" - odparł Wkręcio - jest tu paru prawdziwych lekarzy, ale reszta to "ech... pielęgniarki"...
- Thdsyu! Yextu! Fdfj, fskfsu! Dffjief!
- Panie, tak właśnie powinno wyglądać wojsko! Ciesz się pan!
- Yextu!!
- Wdepnij pan kiedyś do maszynowni. Pokaże panu nasz Silnik, przy nim cała obsada "pielęgniarska" to nic... - zaproponował Wkręcio - a tym czasem może jeszcze jednego?
- Ghjuk!
- A pewnie...
Tutaj nastąpiła stosowna przerwa w konwersacji. Dzielny drut kolczasty najwyraźniej poległ podczas ucieczki. A żołądek Loosa odkrył empirycznie na czym polega działanie tego co w niego wlano, mianowicie cala rzecz leży w gwałto-masażu jego ścianek. Odbywało się to nie bez przyjemność dla zainteresowanego. Oraz oczywiście jelit. Początkowa nie ufność wnętrzności komandora Loosa, stopiła się jak lód po paru dalszych łykach na rzecz niczym nie pochamowanego entuzjazmu...
- Yextu!! - wykrzyknął Loos.
- He he - uśmiechnął się Wkręcio - będą z pana ludzie...
- Z brusht sxzxhuego? - spytał się ciekawie Loos - brdshd djfh texye...
- Panie... Co pan? - jego rozmówca był wyraźnie zdziwiony - Nie chciej pan tego wiedzieć... Skład jest... eee... specjalny...
Dalsze wywody Wkręcia przerwało wejście do kantyny pewnego osobnika. Loos kiedy potem próbował sobie przypomnieć jak to było, miał wrażenie że w jakiś dziwny sposób najpierw weszły oczy tego osobnika, potem długo, długo nic aż wreszcie pojawiła się reszta ciała. Przybysz był czerwony na twarzy, miał rozczochraną fryzurę, wytrzeszczone oczy - i wręcz promieniał jakimś napięciem. Od czujnych czubków butów, poprzez podejrzliwe spodnie, nieufny pas, patrzącą spod oka bluzę kończąc na nerwowym kołnierzyku...
- Huh... - mruknął Wkręcio - komandor Bucholtz... właśnie urodził mu się syn... oj nie dobrze, panie, nie dobrze...
Loos zatkało... Czy to możliwe aby to był TEN Bucholtz z TYCH Bucholtz'ów???
- Tak... panie, tak - Wkręcio pokiwał smutno głową - to TEN Bucholtz z TYCH Bucholtz'ów... I właśnie urodził mu się syn...
Ta wizyta w kantynie okazała się naprawdę brzemienna w skutki. Wtedy bowiem narodziła się w głowie Loosa pewna intuicja.
Wczoraj było Albina. Albin to co prawda rzadkie imię, szczególnie wśród pilotów... Znalazł się jeden Albin na dziesięć tysięcy chłopa. Ów Albin to nie jest gość któremu można w kaszę dmuchać. Toteż postanowił urządzić imieniny, skromne oczywiście. Chłopaki z maszynowni dostarczyli mała cysternę czystego "Tomasza". Nie trzeba chyba mówić że imieniny udały się wspaniale, nawet jak na kogoś kto ma na imię Albin.
"Nie lubię pić sam, może chłopaki wpadniecie na małą imprezkę...?" - słowa Albina Etyszysty do kolegów.
Szczerze uśmiechnięty od ucha do ucha Sedess, siedział w swoim myśliwcu. Pierwsza setka statków bojowych radośnie oddalała się od burty "Biddona". Komandor Sedess nakazał przyspieszenie. Myśliwce mają sterowanie neuronalne. Miłe uczucie wciskania w fotel, i... wspaniały widok rozgwieżdżonego nieba... I wspaniała Pani na kadłubie... Och... ten Kosmos... te bitwy... Sedess długo się tym widokiem nie rozkoszował, z krzykiem w mikrofonie rzucił się na wroga... Cały sekret "Płukania" polegał na jego braku... "Płukanie" nie oznaczało dosłownie nic. NIC. Całe skrzydło myśliwców po otrzymaniu rozkazu "Płuczemy chłopaki tych skurwysynów" miało po prostu wolną rękę dalej... I to wcale nie było szaleństwo... Bowiem to nie byli zwykli piloci... Za Sedessem poleciało około tysiąca gości, dwa razy tyle chłopa miało kaca po wczorajszych imieninach Albina, toteż rozsądnie uznało że będzie osłaniać tyły "Biddona". Reszta podzieliła się na mniejsze grupki i poleciała sobie w różnych kierunkach...
Na doskonale technicznym i estetycznym ekranie taktycznym statku flagowego generała Czop-Wdoopa, pojawiły się jakieś brzydkie i niekoniecznie punkty.
- Mmmm... - mruknął do siebie generał - ich myśliwce... mało ich... wątłe to siły... bardzo niekonieczne... I jakież nie estetyczne!
To ostanie spostrzeżenie zastanowiło go. Czy niekonieczność jest nie estetyczna? A może... Te przykre rozważania przerwał mu widok wspaniale rozwiniętego ataku jego myśliwców... Jego estetyka i siła wyrazu zupełnie uspokoiły Czop-Wdoopa co do wyniku potyczki...
Wspaniałe zaplanowane uderzenie skrzydła "Smarków" trafiło w próżnię, ponieważ ci z Ziemskich Sił Kosmicznych, którzy tu przed chwilą byli, uznali że skoro, cholera, tyle chłopaków siedzi sobie na tyłach "Biddona" to, cholera, widocznie jest tam coś ciekawego... Natomiast część imprezowiczów ubzdurała sobie, iż jest przecież zupełnie trzeźwa, i do "Mocnego Mocmocza" dobrze było by się gdzieś ruszyć. I ruszyli się wpadając przy tym na zupełnie zaskoczonych "Smarków" wracających z miejsca gdzie powinny być jakieś siły wroga...
Część pilotów, którzy mieli wcześniej zamiar podejść wroga z boku, zmieniło zamiar i pomyślało iż lepiej to zrobić od frontu. Duża grupa pod przewodnictwem pilota Anana, podzieliła się na 2 mniejsze, uznając go za zupełnego palanta nie mającego zielonego pojęcia o walce w kosmosie... Sedess szalał w środku formacji wroga, do jego skrzydła co rusz ktoś się przyłączał, ktoś się odłączał...
Ten Sedess to albo geniusz albo szaleniec... - pomyślał Loos rzuciwszy okiem na ekran taktyczny. Ale czas na Finał. Przez duże "F". Teraz albo nigdy!
- Maszynownia... - powiedział Loos do gadziora łącząc się z "silnikiem" - komandorze Wkrętakowski...
- Taak... - głos Wkręcia był cośkolwiek zachrypnięty. Jego znajomy miał znajomego, który znał kogoś co znał kogoś innego a ten ktoś znał kogoś kto znał Albina, więc nie wypadało przecież ominąć jego imienin! - ile? - Dwie! - rzucił Loos, mając przy tym uczucie jakby rzucał na szalę całą swoją przyszłość...
Uznanie siostry pilota Ellito za dziwkę przez pilota Ytryska, spowodowało tak szybką zmianę w formacji w której on leciał, zamiast dwóch skrzydeł zgodnie atakujących dolną-lewą stronę jednego z dużych skupisk wroga, pojawiło się jedno i to na dodatek w odwrocie, ścigające obrazoburcę. Takie gromadne oburzenie części pilotów nasuwało jednak pewne podejrzenia co do rzeczonej siostry dzielnego pilota. Czego nie omieszkał oznajmić pilot Ytrysk. Piloci "Smarków" z okrzykiem estetycznego triumfu rzucili się za nimi, odsłaniając przy tym tyły dla innej grupy która właśnie uznała że być może warto kopnąć się na drugi koniec floty wroga aby sprawdzić co tam się też dzieje...
Wkrótce na mostek wlewitowały dwie spore cysterenki. Całe żółte. Na których ktoś wypisał "św. Tomasz z Akwinu". - Uch... - westchnął Biddon - Zaraz się przekonamy... Proszę obsłużyć Gości - rozkazał urządzeniom. Jedna z cysterenek niepewnie zadrżała, głęboko analizując kogo właściwie ma obsłużyć. Po wykreśleniu, z zbioru przedmiotów znajdujących się na mostku, tego co nie jest Gościmi, zostało to co właściwe: Goście! Żółta cysterna bardzo zadowolona z pomyślnego rozwikłania tak trudnego zamówienia, wdzięcznie podleciała do trzech X15... Loos poczuł rosnącą kule w gardle... Jednak ten prosty, wspaniały i odwołujący się do najgłębszych pokładów człowieczeństwa gest cysterny - wyciągnięcie pełnego kubka z słomką w środku - nakazał mu milczeć. Kubeczek pełen "Tomasza" i duża, przyjazna słomka, śmiało zatem stanęły przed Obcym. Grupka X15 przestała kręcić się wokół własnej osi. Zamarła nieruchomo. Wszyscy na mostku skupił wzrok na małej cysternie, która dzielnie trzymała wysięgnik z kubkiem z słomką. Nic się nie działo....
"Późniejsze obserwacje potwierdziły pewien fakt. X15 bez słomki firmy "Przyjazne ssanie", nie widziały kubeczków z "Tomaszem". Nie istniały dla nich. Całe lata frustrujących prób kontaktu. Lata upływające wśród drinków i barów. Lata bezowocne, bo brakowało połączenia słomki i kubeczka z "Tomaszem". Przypadek? Może. Bardziej jednak wygląda to na instynkt samozachowawczy. Czystego "Tomasza" większość istot mogła pić tylko poprzez słomkę. Rozcięczony owszem, tak się dało." - raport dla Towarzystwa Miłośników Tłumczłonków "Łączmy się Członkami!"
Kubeczek z słomką powoli podniósł się z tacki. Ostrożnie zbliżył się do X15. I zamarł. Mostek też zamarł. I nic.
Po wieczności... czyli po chwili czasu absolutnego.
- To panowie... Za zwycięstwo - podjął toast Biddon, zdecydowany przełamać jakoś ten przykry impas. Albowiem nie jest grzecznie pić samemu. Zwłaszcza przy takich okazjach.
Umysł Loosa miał może przez chwilę jakieś wątpliwości, ale jego dzielny żołądek i uparte jelita szybko przekonały go że jest w mniejszości i jako abstynent to w ogóle powinien milczeć... Zerknął kątem oka na ekran komputera... Chaos jak był tak był, wszystkie nasze jednostki tak się rozproszyły, tylko co jakiś czas coś się krystalizowało, by potem znowuż zniknąć w odmętach... Po chwili nastąpiło zrozumiałe "Huh", "Ouch" i takie różne, mówiące że cysterna mieniąca się mianem pewnego filozofa, zawierała to co trzeba...
- Hmmm... jestem ciekaw - mruknął Biddon do Loosa - jestem ciekaw... Czy im też będzie smakować? Bo jak na razie, to tylko się na to patrzą. No panowie! Trzeba dać przykład nieobytym kolegom! Tomasz - poprawka!
Bucholtz... Bucholtz... Bucholtz... Słynne nazwisko... I jakież wymowne! Buch! Oltz! Posiadacza takiego mienia łatwo poznać, nawet w wypadku kiedy się nie go nie zna. Zaraz przychodzą na jego widok myśli w stylu "Buch!", "Tratatata", "Ziuuut", "Sruuuu" i podobne... Słysząc potem owe, krótkie, wypowiedziane z precyzją nazwisko, jak płomień z miotacza, jak wytrysk siłacza, tylko kiwa się zgodnie głową. Tak... Bucholtz... To musi tak być! Bucholtzów było czterech (rzecz jasna tylko w historii Kosmicznej Floty Ziemskiej, bowiem przedtem i potem, było ich jeszcze całkiem sporo w innych dziedzinach życia). Pra-dziad, dziad, ojciec i sam zainteresowany - czyli Bogumił Bucholtz IV. Duma armii - tak jak jego dumni przodkowie. Kłąb nerwów - jak jego przodkowie. Nieufne i czujne ubranie - jak jego przodkowie. I sławne czyny, które jak na razie dotyczyły tylko jego przodków. Bogumił od małego był wychowywany w wojskowej, znakomitej atmosferze. Przez wdowę po ojcu, wdowę babcie po dziadku i wdowę bra-babcię po pradziadku. Słowem nasz Bogumił od małego wychowywany był w szacunku do swych męskich przodków i ich walorów bojowych. Kiedy inne dzieci oglądały przygody "Wesołego Króliczka i jego Przyjaciół", Bogumił oglądał album rodzinny. "A popatrz robaczku - to Twój Tatuś" - mówiła jego mama, pokazując na zdjęcie w którym jakiś rosły, czerwony na twarzy mężczyzna stał obok dużej kupy gruzów i przerażonej grupki żołnierzy. "Widzisz Boguś dziadziusia?" - pytała babcia, wskazując na duże zdjęcia przedstawiające dymiący krater, obok uśmiechnięty osobnik o czerwonej twarzy i (jak to mały Bucholtz IV wkrótce odkrył) nieodłączna grupa przerażonych żołnierzy. "Bogumił! Popatrz no: oto Twój pradziad!" - skrzypiała prababcia, kierując trzęsący się palec na miejsce w albumie gdzie jeszcze jeden rosły, czerwony na twarzy mężczyzna stał obok ruin/gruzów/kraterów/zwłok/szczątków/resztków/części/kawałków i nieodłącznej grupki przerażonych żołnierzy. Owa tajemnicza grupka męczyła małego Bucholtza do czasu kiedy umiał już stopnie wojskowe. Byli to oczywiście przerażeni podwładni danego Bucholtza. Przerażeni czynami swego dowódcy. Bucholtzowie bowiem, jak łatwo było zresztą domyśleć się z treści albumu rodzinnego, który przypominał raczej jakąś kronikę dewastacji, byli Bohaterami. To znaczy takimi osobnikami których wysyłało się na miejsce dopiero po starannym przeliczeniu wartości zgromadzonego tam mienia. Powód takiego postępowania jest prozaiczny; mało co zostawało z tego potem. Bucholtzowie dokonywali rzeczy niemożliwych i niestworzonych. Dosłownie. Ich poddani nie mieli nawet czasu się przerazić na czas - osłupienie najpierw brało ich w swe ręce, a jak puszczało by dopuścić dreptające niecierpliwie przerażenie i krzyk, to było już po wszystkim, a aktualny Bucholtz robił sobie właśnie zdjęcia na tle teatru swego działania... I jeszcze jeden drobny szczegół, który Bogumił odkrył wkrótce po swej pierwszej erekcji. Wpłynęło to, oczywiście w jakiś sposób na jego dalszy rozwój, ale nie bądźmy drobiazgowi. Otóż tak się dziwne składało iż aktualny Bucholtz - i był tylko taki jeden, z powodów jak niżej - otóż ów aktualny czynny wojskowo Bucholtz kiedy dowiadywał się że urodzono mu pierworodnego syna, dokonywał (choć wydawało się to niemożliwe) jeszcze bardziej niestworzonego czynu niż zazwyczaj. Z tą drobną różnicą iż pozostawał po nim nieco większe niż zazwyczaj ruiny /gruzy/kratery/zwłoki/szczątki/resztki/części/kawałki i obok nieodłączna grupka żołnierzy ale tym razem z osłupieniem na twarzy... Były tylko trzy takie zdjęcia. Ostatnie zdjęcia danego Bucholtza, a aktualna wdowa-żona zajmowała się przekazywaniem wiedzy o swym mężu - nowemu małemu aktualnemu Bucholtzowi. Bogumił Bucholtz IV właśnie dowiedział się że urodził mu się syn. Przygniatało go jedno, co u licha pokaże mu wdowa po nim?! Co mały Bucholtz V będzie oglądał zamiast "Króliczka i jego Przyjaciół"??!! Szanowna małżonka przysłała mu zdjęcia malca - czerwony na twarzy berbeć w nieufnej pieluszce i czujnych śpioszkach, z małą dedykacją "Kochanie, Twój syn i Przodkowie czekają... Twa kochająca Cię przez te wszystkie te lata - Cecylia". Jego żona wykazała się wrażliwością i finezją właściwym swej płci, adresat bowiem od razu nabrał otuchy wraz z jeszcze większą czerwonością na twarzy, czujnością ubrania, wytrzeszczem oczek i ogólnie rzecz biorąc większą Bucholtzowatością... Bo już czas...
Generał Czop-Wdoop czuł obrzydliwą, nieestetyczną i absolutnie konieczną niechęć... Na doskonałym ekranie komputera taktycznego, widniał w całej okazałości... Obrzydliwy... Uouch... Malowany w męskich szkolnych toaletach przez najgorszych degeneratów... Czop-Wdoop pamiętał z swego dzieciństwa pewnego obrzydliwego i nie estetycznego osobnika, który został przyłapany na tym ohydnym czynie... Ale tutaj?! I w takiej skali?! Otóż na ekranie widniał ten ów... kolorowy... duży... CHAOS!!!!
- Panie... - nieśmiało wybąkał niekonieczny element pod-pierścienia taktycznego komandor Czo-Pek.
- Tak... - Czop-Wdoop oderwał się od niekoniecznych wspomnień szkolnych i skupił wzrok na komandorze - Taak?? Co tu - na rzyć syntetyczną - się dzieje?! Czemu komputer, czemu wy, czemu do ciężkiej cholery nikt nic nie robi? Czemu nie kontratakujecie???
- Panie... - wyjąkał Czo-Pek - Panie... Siły niekoniecznych Wrogów nie dają się ująć w żadne schematy... Oni... Oni... Wybacz Panie... Ale oni nie stosują ŻADNEJ taktyki...
- !!!! - przez całe ciało generała przebiegł skurcz obrzydzenia -!!!!!! - nie stosują... O wybacz mi Estetyczna Ideo Pierścienia za to słowo... nie stosują taktyki...?????
- Panie... - biedny komandor zdawał sobie sprawę że do jego ostatni rejs, użył TAK nie przyzwoitego słowa przy oficerze - jednostki koniecznej Pierścienia Floty - to oznaczało koniec... - Panie... wybacz... Ale ani nasi analitycy, ani Element Świadomy Rdzenia Komputera, nie potrafią wykryć żadnej prawidłowości, wybacz Panie, Wróg nie ma formacji, nie ma kierunków ataku, nie ma celów ataku, nie ma nic co my byśmy mogli zaatakować, siły wroga potrafią z pełnego uderzenia przejść w ucieczkę, z ucieczki w atak, z ataku oskrzydlającego na atak bezpośredni, oni... oni, wybacz Panie, oni co chwila się z... zmieniają i, och wybacz Panie za to słowo, ale a..le ich flota myśliwców działa zupełnie... wybacz Panie... ch... ch... ch... ch... cha... chao... chao... cha.. o... t... t... ttt... yy... y.. cz... c... z... n... ni... nie...
Czop-Wdoop poczuł zimny skurcz w swym dumnym elemencie rozrodczym... Wielka Heglise nie rzuca słów na wiatr... Straty wśród własnych myśliwców były już znaczne i nadal rosły... A jeśli by rzucić do akcji wszystkie statki? Mmmm... odrażająca estetyka tego pomysłu raniła jego umysł, ale... ale tylko tak mogą zniszczyć statek flagowy Wroga. Cóż z tego iż harmonia tego pomysłu jest zła. Generał był zszokowany takim obrotem sprawy, nie spodziewał się że będzie musiał użyć ciężkich krążowników swej floty. Obrzydliwy Ziemianie na pewno nie pochwalą zniszczenia im tak dużej jednostki, będą kłopoty dyplomatyczne... Lecz "Róża" będzie już w naszych rękach... Jeszcze raz przypomniał sobie audiencję u Heglise... O nie! Ten układ zdobędzie za wszelką cenę... Niekonieczni Ziemianie sami się o to proszą...
- Wyko... - zamierzał właśnie wydać stosowny rozkaz, gdy nagle coś wstrząsnęło statkiem... WSTRZĄSNEŁO JEGO STATKIEM FLAGOWYM??!!! CO DO...
|
|