 |  | Plakat filmu |
Nie mam nic przeciwko rozrywce nie wymagającej nadmiernego zaangażowania umysłu. Popcornowa zabawa też ma swoje dobre strony, jeśli tylko podejść do niej w odpowiednim nastroju i bez oczekiwań typowych dla tzw. kina ambitnego. Nie ukrywam zresztą, że często dokładnie tego poszukuję w filmach rozrywkowych - a więc rozrywki, odpoczynku, eskapistycznego oddechu od codzienności. Pierwsza część Mumii dostarczyła mi wszystkiego, na co w czasie tamtego letniego seansu miałem ochotę. Sommers zaproponował zgrabną, dobrze wyreżyserowaną, dobrze zorkiestrowaną i bezpretensjonalną rozrywkę. Niestety, druga część tej samej opowieści okazuje się pozbawiona większości elementów, dzięki którym pierwszy film uznałem za sukces kina rozrywkowego.
Po pierwsze, odniosłem wrażenie że wszystkiego jest w nowym filmie za dużo. Tam gdzie jego poprzednik zdawał się czerpać najlepsze wzorce z umiejętnie prowadzonych opowieści o Indianie Jonesie (odpowiednia ekspozycja, nacisk na interakcję postaci, rozwój skali stosowanych efektów w miarę rozwoju sytuacji), tam druga część zakłada, że im więcej, tym lepiej. W pierwszej "Mumii" Sommersa efekty specjalne i sama historia rozkręcały się krok po kroku. W "Mumia powraca" praktycznie od pierwszych sekund widz jest wystawiony na frontalny atak szybkich obrazów, komputerowych efektów specjalnych, pojedynków, bitew itp. Tempo tych scen jest na tyle duże, że ginie gdzieś zupełnie sens, a przede wszystkim rytm opowiadanej historii. Film składa  | Kadr z filmu |
się praktycznie z ciągłych kulminacji, z których żadna nie została wsparta odpowiednio umiejętnym wprowadzeniem. W rezultacie twórcy zagrali sami przeciwko sobie - zamiast ekscytować, film bardzo szybko zaczyna nudzić. Typowe hollywoodzkie podejście do kontynuacji udanego filmu (to samo, ale do kwadratu) i tym razem stanowi o porażce produkcji.
Po drugie, zniknęła gdzieś świeżość i bezpretensjonalność pierwszej opowieści. Główne postacie nie mogą już pozostać sympatycznymi everymanami - jedno musi okazać się członkiem starożytnego egipskiego bractwa, drugie nowym wcieleniem Nefretete. Pretensjonalne i fabularnie "ciężkie" rozwiązanie. Widać zresztą, że tym razem przy pracy nad scenariuszem Sommers po prostu nie zdołał wymyślić zbyt wielu oryginalnych rozwiązań; zamiast tego ratował się szeregiem większych i mniejszych zapożyczeń - z "Lotu Skazańców" Simone'a Westa (odzywka Frasera w muzeum: "pare lat temu wydawałoby mi się to dziwne"), z "Titanica" Jamesa Camerona (sekwencje dialogów na sterowcu), z pierwotnej wersji "Mumii" Karla Freunda z 1932 roku (dokładna kopia sceny między Imhotepem a kochanka na brzegu zamglonego baseniku, który prezentuje obraz sprzed wieków), z szeregu filmów Stevena Spielberga ("Zaginionego świata" - cała scena walki z "pigmejami", "ET" - pojedyncze ujęcia lotu sterowcem, i oczywiście z oryginalnych opowieści o Indianie Jonesie) itd. Nie miałbym nawet nic przeciwko tym zapożyczeniom (wzorce są w końcu niewątpliwie markowe), gdyby nie zostały wykorzystane tak ostentacyjnie i bez wyczucia. Sprawiały na mnie wrażenie wmontowanych do filmu za pomocą siekiery.
 | Kadr z filmu |
Po trzecie, jak na spektakl, którego silną stroną powinny być aspekty realizacyjne, "Mumia powraca" rozczarowuje techniczną stroną produkcji. Całkowicie zaskoczył mnie brak jakiegokolwiek wizualnego wyczucia twórców. Zdjęcia (autorstwa Adriana Biddle) są po prostu niedobre, przede wszystkim zupełnie pozbawione zmysłu kompozycji. Po seansie zapamiętałem zaledwie jedno dobrze skomponowane, przemyślane ujęcie, niestety, zapożyczone od Spielberga (zarys sterowca lecącego na tle słońca i księżyca). Bardzo niedbałe wydawało mi się też prowadzenie kamery - przy tym tempie narracji reżyser i autor zdjęć absolutnie nie mogą sobie pozwolić na to, aby widz gubił się w tym, co obserwuje na ekranie. Tymczasem co kilka chwil stwierdzałem, że kolejna chaotyczna sekwencja kolejny raz wywołała u mnie dezorientację.
Jeszcze większym zaskoczeniem była dla mnie kwestia komputerowych efektów specjalnych. Przez większość filmu obrazki wygenerowane przez Industrial Light and Magic wydawały mi się umiarkowanie wiarygodne i pomysłowe, jednak programiści kompletnie zawiedli w najważniejszej chwili - w zakończeniu filmu. Postać zmutowanego Króla Skorpiona wyglądała tak, jakby żywcem wyszła z nieudanych, nierealistycznie wyglądających gier komputerowych sprzed lat, w których dopiero raczkowała technika prezentacji ludzkich twarzy. Po co pokazywać na ekranie tak nieudany kawałek grafiki komputerowej, zwłaszcza jeśli w pierwszym kwadransie filmu udało się wiarygodnie wprowadzić jak najbardziej ludzką postać groźnego Króla Skorpiona? Dlaczego nie wykorzystać po prostu naturalnie groźnego wyglądu oryginalnego aktora?
 | Kadr z filmu |
Zatem czy skreślam film zupełnie? Mimo wszystko nie. Opowieść jest wprawdzie nierówna, chwilami mocno nudna, jednak widz z odpowiednio niewygórowanym nastawieniem zdoła w nowej Mumii znaleźć kilka przyzwoitych składników. Podobnie jak w pierwszym filmie, Brendan Fraser staje na wysokości zadania jako wiarygodny gwiazdor kina akcji. Również podobnie jak w poprzedniej części, John Hannah kilka razy rozpręża sytuację niespodziewanym komicznym komentarzem. Sądzę też, że warto zobaczyć dwie-trzy spośród szeregu scen akcji - pościg mumii za autobusem, atak "pigmejów" w lesie, sceny batalistyczne. Jednak jak na ponad dwugodzinny film to niewiele. Stanowczo za mało, aby usprawiedliwić seans w kinie. Nawet w bardzo nudny i bardzo gorący letni dzień sugerowałbym raczej drzemkę w domu - ciszej, spokojniej i nie trzeba sięgać po portfel.
"Mumia powraca" (Mummy Returns), USA 2001;
Reż./Scen. Stephen Sommers;
Wyst. Brendan Fraser, Rachel Reisz, John Hannah, Arnold Vosloo, The Rock
|
|