Magazyn ESENSJA nr 8 (XI)
październik 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Autor Eryk Remiezowicz
  Jeden śmiech

        Polemika z felietonem Pawła Pluty.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ekipa Esensji w rzeczywistości. Dla niepoznaki używamy wielu nazwisk i losowo odnalezionych w internecie zdjęć.
Polemizowanie z własnym współpracownikiem na łamach wspólnego nam obu pisma zawsze niesie ze sobą delikatną sugestię, że tylko my czytamy "Esensję" i tylko my o niej dyskutujemy. Ale Paweł Pluta swoje tezy na temat przewspaniałego "Shreka" postawił, uzasadnił i znalazł oddźwięk, więc zakładam ostrogi, zamykam przyłbicę i ruszam bronić najsensowniejszej mym zdaniem życiowej zasady - śmiejmy się!

Życie jako takie jest zjawiskiem dość ponurym, choćby dlatego, że kończy się śmiercią (przeszkody zjawiające się w międzyczasie pomijam). Jedna jest nasza w tym interesie radość, jedno zjawisko wygładza nierówności tego świata - mianowicie śmiech. I mówcie co chcecie o terrorystach, głodzie i chorobach - odpowiednia dawka humoru łagodzi wszystkie boleści, daje spragnionym wodę, a zarazem nikomu nie szkodzi, gdyż daje jedynie radość i ulgę w starciu z dniem codziennym. Dlatego doszukiwanie się nadmiernej filozofii i medytacje nad zjawiskiem, którego jedynym celem ma być rozbawienie widza, jest pracą zarazem bezcelową i ponurą.

Każdy zarzut dotyczący przezabawnego "Shreka" rozbije się o wszechpotężny argument - ten film jest śmieszny! Zgadzam się, że z anatomicznego punktu widzenia scena z wężem i żabą jest przeraźliwą torturą dwóch niewinnych zwierzątek, z niewątpliwie śmiertelnym finałem. Ale, na Boga (dowolnego), w tym momencie, w tym miejscu, w tej sytuacji jest to rzecz zabawna! Absurdalne skojarzenie pradawnych chłopięcych dowcipów (okrutnych, nie przeczę) ze sceną miłosną połączone ze zderzeniem niezwykłych możliwości wątłej królewny - wywołuje śmiech. Niestety, żaba zginęła, a i wąż ma się kiepsko, ale hej, jesteśmy w kinie i patrzymy na ekranowe wizje, a nie na zabawy młodocianego klubu sadysty! Jest tu pewna, istotna moim zdaniem, różnica.

Zwalczę też niechętny opis walki tytułowego ogra z rycerzami. Utrzymana jest ona w realiach popularnego w Stanach wrestlingu (na Wrestlemanii V było ponad 90 000 widzów!), będącego w istocie pokazem cyrkowych możliwości dwumetrowych i dwustukilowych gigantów. Nie jest to sport - jest to widowisko, gdzie zawodnik jest zarazem akrobatą i aktorem. I tak można, a nawet trzeba, czytać przezabawny turniej rycerski, w którym Shrek kładzie przeciwników "drop-kickami". Jest to walka bez krwi i okrucieństwa, która z założenia jest oszukaną zabawą, mającą pokazać cielesną sprawność zawodnika. Nic więcej. Śmiech, śmiech, śmiech.

Zgodzę się z równie niechętnym opisem sceny w założeniu wzruszającej, kiedy dwójka głównych bohaterów szlaja się po właściwych sobie pomieszczeniach ze smętnym wzrokiem i dobijającą muzyczką w tle. Ale braki tego ujęcia biorą się z jego niezgodności z resztą filmu i zasadą dowcipu przy każdej okazji. Zamiast utrzymywać wybitnie rozweselający klimat filmu, szanowni scenarzyści fundują nam, nie wiedząc czemu, scenę rozrzewniającą, pasującą do reszty filmu jak pięść do nosa. A można było kazać osłowi i Shrekowi odbijać księżniczkę, dając im okazję do następnych gagów.

Wchodząc w poważniejsze klimaty - dziecko, obserwując ekran, bierze zły przykład ze skatologicznych zachowań głównego bohatera, uczy się złych zachowań i gania potem godzinami za niewinnymi płazami, aby je nadmuchiwać. Argument częsty i błędny. Ile głupot popełnia dowolna latorośl pod wpływem swoich kolegów, czy też złego przykładu rodziców? O ile więcej niż pod wpływem telewizji i filmu? Żaden film nie jest w stanie wygrać z argumentacją kochanego przez dziecka dorosłego i dlatego proszę o zaprzestanie demonizowania wpływu "Shreka" na polską młodzież (i od królika Bugsa też się odczepcie!). Zaś sięgając po nieco postmodernistyczną psychologię dziecięcą - tak naprawdę nie wiadomo, jak dziecko odbiera ten film - i jaki wynosi z niego przekaz. Młodociane homo sapiens doprawdy wyposażone są w dziwaczny i całkowicie inny od naszego aparat poznawczy.

A co do tytułowego zarzutu - jednego narodu. Otóż polski dubbing filmu został stworzony w oparciu o nasze prywatne mity oraz legendy kulturowe - i z amerykańskimi wypowiedziami głównych bohaterów nie ma wspólnej najmniejszej uncji. Polska kultura broni się w tym filmie w najwspanialszy możliwy sposób - nie zwalcza i nie kastruje cudzej wypowiedzi, lecz przenosi ją na nasz własny grunt, czyniąc w ten sposób piękniejszą. Jakież może być piękniejsze świadectwo prężności narodowego ducha, niż taki dubbing niemożliwie popularnego filmu, który czyni go cudem w kinach jednego niewielkiego kraiku, a jednocześnie jest doskonale nieodczytywalny dla reszty ludzkości? Jedyne, co łączy rozmieszczonych w kinach całego świata widzów "Shreka", to głośny śmiech w tych samych momentach. A ten typ globalizacji ponad podziałami to ja jak najbardziej popieram.

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

58
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.