Magazyn ESENSJA nr 3 (XV)
marzec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Esensja
  Krótko o...

        Neal Stephenson "Zodiac. Thriller ekologiczny" (Zodiac - the Eco thriller), Scott Adams "Radość z pracy według Dilberta" (The Joy of Work), Kornel Bracki "Oddaj mi moją magię", Terry Pratchett "Panowie i Damy" (Lords and Ladies), David Weber "Honor Królowej" (The Honor of the Queen)

Zawartość ekstraktu: 90%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Okładka wydawnictwa
Eryk Remiezowicz     Poradnik myślącego ekologa

To, że zanieczyszczamy środowisko, jest nie do ukrycia. Niestety, nie ma już powrotu do szemrzących strumyków Lorien i wypadałoby się zastanowić, jak żyć ze smrodem, który razem i zgodnie fundujemy sobie na co dzień. Nie uciekniemy bowiem przed odpadami nowoczesnej chemii, chyba, że zdecydujemy się na powrót do czasów pługa za koniem, morowego powietrza i kilkudziesięcioprocentowej śmiertelności niemowląt.

Stephenson napisał książkę o ekologii, a właściwie o ochronie środowiska (naukowe znaczenie słowa ekologia jest zupełnie inne od medialnego!), ale potrafił zastanowić się nad celem organizacji proekologicznych i przedstawił go nad wyraz rozsądnie. Autor przy pomocy Sangamona Tylera, swojego fascynującego głównego bohatera, pokazał palcem najważniejszych trucicieli. Pamiętać należy bowiem, że plująca ściekami fabryka działa dzięki ludzkim rękom i umysłom. Za każdym mililitrem cuchnącego ścieku stoi zaniechanie i świadoma decyzja o rezygnacji z pewnych działań. Ktoś musi stwierdzić, że oczyszczalnia będzie droga, trudna w obsłudze i że w imię zwiększonego zysku należy z tego elementu zrezygnować. To właśnie ci truciciele w drogich garniturach dostali się pod najcięższy ostrzał Neala Stephensona, który polewa ich atramentem bardziej trującym niż najgorsze ścieki.

Nie oszczędził też autor ludzi zwykłych i przeciętnych. Owszem, Stephenson rozumie ciężką dolę pracownika fabryki, a i do policji bywa nastawiony pozytywnie, ale nieznajomość swojego otoczenia i niezrozumienie praw nim rządzących, który emanuje homo codzienny doprowadza Sangamona Tylera do białej furii i bezbłędnie usztywnia jego środkowy palec. Bo niestety, wielki przemysł swoje odchody ma, ale nie da się ukryć faktu, że w USA zużycie wody na mieszkańca jest trzykrotnie większe niż w Niemczech. I tu już nie da się pokazywać tych brzydkich przemysłowców i zwalać na nich grzechy tego świata, bo każdy z nas ma nieco zapaskudzone sumienie.

Podtytuł "Thriller ekologiczny" należy traktować jako ostrzeżenie. Po pierwsze - odstrasza on astrologów. Książkowy Zodiak jest bowiem typem pontonu, podstawowym sprzętem obrońcy środowisk wodnych. Po drugie - książka jest dreszczowcem i puszcza niewątpliwie po plecach ciarki, ale skromne słówko "ekologiczny" wymaga od czytelnika porządnego wgryzienia się w chemiczne detale, bo to właśnie tam Stephenson poukrywał największe strachy. Autor nie idzie na łatwiznę i nie straszy na okrągło zatruciami i nowotworami, lecz stara się przekazać inną prawdę - każdy związek może być trujący i przy tworzeniu nowych chemikaliów wskazana jest najwyższa ostrożność. A już nie powinno być to wyłączną domeną rekinów biznesu, którym w głowie jedynie bilans, a problemy ochrony środowiska są istotne jedynie wtedy, kiedy burzą pieczołowicie konstruowany obraz firmy.

Najważniejszą jednak chyba wypowiedzią tej mądrej i świetnie napisanej książki jest proste stwierdzenie "I Ty możesz coś zrobić". Sangamon, sportretowany znakomicie, może wprawdzie zdawać się nadczłowiekiem o mocach godnych Supermana, ale tak naprawdę jest zwykłym facetem, który umie skorzystać ze swego doświadczenia i wykształcenia. Wszelkie jego przygody, opisane ze swadą i królewskim tempem, świadczą jedynie o tym, że w swoją działalność trzeba włożyć wiele wysiłku. Ale może być lepiej.



Neal Stephenson "Zodiac. Thriller ekologiczny" (Zodiac - the Eco thriller)
tłum. Tomasz S. Gałązka
Wyd. Zysk i S-ka Poznań 2001
ISBN 83-7150-760-7
Cena 25 PLN




Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Okładka wydawnictwa
Wojciech Gołąbowski     Cudowna zapchajdziura

Przyznam szczerze - nie potrafię jednoznacznie ocenić najnowszej pozycji wydawniczej Scotta Adamsa. Bo też nie jest ona "normalną" książką o Dilbercie & Co. To znaczy jest - do 165 strony. A co potem?

Nim jednak przejdę do "potem", kilka słów o "przedtem". Kto nie zna postaci Dilberta, inżyniera, pracownika biurowej zagródki? Ręka w górę... Nie widzę. Moją sympatię do niego wzmiankowałem już przy okazji recenzowania poprzedniej książki Adamsa - która jednak okazała się rozczarowaniem. Na szczęście "Radość z pracy..." bazuje na nieco innych poziomach abstrakcji.

Cóż otrzymujemy za niecałe 25 złotych? Sporą dawkę pseudofilozofii i życiowych porad, które niekoniecznie zagwarantują nam sukces w życiu zawodowym, ale na pewno przyniosą liczne chwile odprężenia, odreagowania - po prostu radości. Tytuł książki najlepiej oddaje jej treść, przytoczę także nazwy kilku rozdziałów: "Zarządzanie własnym szefem", "Kawały biurowe", "Jak przeżyć zebranie", "Jak zarządzać kolegami". Bogato ilustrowane paskami i true-story e-mailami czytelników, świetnie oddają nastroje panujące w wielu firmach. Autor ostrzega jednak lojalnie:

Uwaga! Przedstawiam niektóre z najlepszych kawałów, jakie zebrałem dla czytelników książek o Dilbercie. Korzystaj z nich na własne ryzyko. Większość sprawi, że wywalą cię z pracy albo pobiją.

I tak, dobrze się bawiąc podczas lektury, niepostrzeżenie dochodzimy do strony 166, do podrozdziału zatytułowanego: "Skąd wziąć dobry żart". Oto, pod pozorem nauki czerpania humoru z miejsca pracy, Adams przeprowadza regularny wykład. Objaśniając zasadę "dwa na sześć", omawia sześć wymiarów humoru. Kolejne akapity mówią za siebie: "Wskazówki do pisania dialogów", "Styl pisania", "Jak radzić sobie z krytyką"... Czyżby podręcznik? Ależ tak - i to dobry, bo pisany przystępnym, lekkim piórem!

Na dokładkę Scott Adams wspomina zdarzenie rodem z własnych komiksów - gdy w porozumieniu z pewnym prezesem został konsultantem w stylu Dogberta; rozprawia się z nieprzychylnym mu krytykiem literackim; opisuje wreszcie własne zwierzęta domowe. Wszystko to wygląda na zapchajdziurę, mającą jedynie zwiększyć objętość książki...

Jestem jednak w stanie wybaczyć to autorowi właśnie dla owego podrozdziału - istnego podręcznika tworzenia humorystycznych stripów komiksowych czy po prostu - dobrego humoru.



Scott Adams "Radość z pracy według Dilberta" (The Joy of Work)
Tłum. Radosław Januszewski, Andrzej Milcarz, Wojciech Szypuła
Amber 2001
ISBN 83-7245-844-8
Cena 24,80zł




Zawartość ekstraktu: 60%
Jarosław Loretz     Z dużej chmury mały deszcz

Tym razem w łapki wpadł mi krajowy wyrób z gatunku literatury niesamowitej, ocierający się trochę o mistycyzm. Jest w nim mowa o odwiecznej walce Dobra ze Złem (obie te siły są upersonifikowane jako bracia), jest również miejsce na odrobinę magii i dreszczyk grozy (choć zgoła niedreszczykowo przedstawiony). A mówię o wydanej w roku 2000 książce "Oddaj mi moją magię", autorstwa Kornela Brackiego, osoby bliżej mi nieznanej.

Książka ta mile mnie zaskoczyła, jest bowiem zaskakująco sprawnie napisana. Język potoczysty, pomysły interesujące, dialogi żywe i bardzo prawdziwe - nic, tylko polecać. Zwłaszcza, że polskich pisarzy, którzy poprawnie klecą zdania i na dokładkę lubią fantastykę, można zliczyć praktycznie na palcach jednej ręki. Również fabuła - przynajmniej z początku - wygląda ciekawie.

Oto bowiem Krystian Wolski, mieszkający w Krakowie pisarz, chcąc w spokoju dokończyć swoją drugą powieść, wyjeżdża nad morze, do Szczytnicy. Tu wikła się w kilka znajomości, z których ta z Alfredem Mityńskim jest najdziwniejsza. Człowiek ten twierdzi bowiem, że zawarł kiedyś pakt z tajemniczym mężczyzną, dzięki czemu poznał tajniki magii. Teraz zaś nadchodzi czas wywiązania się z umowy. Krystian obiecuje Alfredowi pomóc uniknąć egzekucji warunków paktu. Nie wie jednak, przeciw jakim siłom przyjdzie mu stanąć...

Jak nadmieniłem, książkę czyta się bardzo przyjemnie i szybko - i doprawdy nie przeszkadza to, że autor praktycznie czyni z Krystiana Wolskiego swoje alter ego. Dlaczego więc nie oceniam książki wyżej? Ano - jest powód. I to dość poważny. Książka jest praktycznie pozbawiona fabuły. Innymi słowy - pierwsze 190 stron należy traktować jako rozbiegówkę dużej powieści, a ostatnie 10 - jako pospieszne zakończenie wątków - nic nie wyjaśniające i irytująco mdłe. Wątek Mityńskiego, mimo że praktycznie najważniejszy w powieści, sumarycznie zajmuje może z 10 procent książki. Reszta to plażowe romanse i dyskusje w piwnym barku, czyli - innymi słowy - zapchajdziury. O Mityńskim w końcu nic nie wiadomo i los tej postaci niespecjalnie wzrusza, choć chyba powinien, sądząc z zapowiedzi na tylnej okładce, oraz z pierwszego spotkania, które zdawało się być zwiastunem jakiejś mrocznej tajemnicy. A tu figa z makiem. Kolejne spotkania (nie tak znów liczne) są kropka w kropkę podobne do pierwszego - ani bohater, ani tym bardziej czytelnik prawie nic się z nich nie dowiaduje na temat natury umiejętności Alfreda, czy mocy tajemniczego wysłannika Zła. Po cóż więc było takie rozdmuchanie wątku? No i po cóż była umieszczona na samym początku tajemnicza scena zabójstwa spacerującej plażą kobiety?

Gdyby Bracki troszkę dłużej posiedział nad książką i ją nieco wydłużył, albo chociaż w większym stopniu zapanował nad fabułą i przestał bawić się drobnymi, niewiele znaczącymi scenkami, wyszłoby to powieści zdecydowanie na dobre. Bo warsztat autor ma naprawdę niezły. Widać jednak Polacy mają w sobie coś takiego, co nie pozwala tworzyć dzieł skończonych; już nawet nie wybitnych, a po prostu dobrych. Zawsze w którymś momencie wylezie z dzieła albo niewiedza twórcy, albo jego nadmiar chęci przy braku umiejętności, albo - najczęściej - lenistwo. Nie inaczej jest w tym przypadku. Zwyczajnie żal zaprzepaszczonej szansy...



Kornel Bracki "Oddaj mi moją magię"
Baskerville 2000
s.197
ISBN 83-88203-07-X
cena 27.00




Zawartość ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Okładka wydawnictwa
Eryk Remiezowicz     Elfom się nie damy

Za dużo oczekiwałem. Trzy wiedźmy zawsze zwiastowały nielichą zabawę i miałem wielki apetyt na "Panów i Damy", najnowszy z Pratchettowskich fantazyjnych wiców. Wyruszyłem więc w imaginacyjną podróż do Lancre, czekając niecierpliwie, co też za dekokt mistrz humoru tym razem uwarzył. I niestety, zawiodłem się.

Nic oryginalnego - tak należałoby tą książkę pokrótce streścić. Terry Pratchett tradycyjnie postanowił walczyć z dogmatami, ale tym razem miał pecha. Niewiele można bowiem interesującego powiedzieć na temat elfów i podłości ukrytej za szlachetnym obliczem w kraju, w którym pisze Andrzej Sapkowski. Cały główny wątek powieści nie jest więc dla czytelnika niczym odkrywczym. Gorzej - ponieważ jest to pisane stylem dość poważnym, to i pośmiać się nie ma z czego.

Dopadały też autora wtórność i odgrzewanie. Najbardziej widać to, kiedy czyta się o podróżach czwórki magów. Mimo starań, jest to nużące, bo kiedyś, gdzieś, w poprzednich tomach, to już było, i nie czujemy się zaskoczeni. Kpina i paradoks, tak niegdyś ostre, stępiały i nie dają tyle radości. Nie udały się też autorowi rozważania na temat wszechświatów równoległych, i problemu gdybania. Pomysł był niezły, ale zanadto został rozcieńczony. Nie można więc zapisać "Panów i Dam" do ekstraklasy Świata Dysku. Należy jednak dodać, że Terry Pratchett poniżej pewnego poziomu nie schodzi, i nadal jest to lektura w czytaniu przyjemna, niegłupia, i momentami zabawna.



Terry Pratchett "Panowie i Damy" (Lords and Ladies)
Tłum. Piotr W. Cholewa
wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2002
ISBN 83-7337-106-0
Cena 28 PLN




Zawartość ekstraktu: 30%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Okładka wydawnictwa
Magda Fabrykowska-Młotek     Odpowiedź jest oczywista

Po przeczytaniu średnio udanej "Placówki Basilisk", z niecierpliwością czekałam na kolejną część przygód Honor Harrington. Tym razem dzielna pani kapitan zostaje wysłana z misją dyplomatyczną do zacofanego, choć istotnego, systemu Yeltsin. Sytuację komplikuje fakt, iż dla głęboko religijnych mieszkańców planety Grayson sama myśl o kobiecie-dowódcy jest herezją i obrazą. W dodatku planecie grozi inwazja odwiecznych wrogów - fanatyków z Masady, wspomaganych przez Ludową Republikę Haven. Czy i tym razem Honor zwycięży? Odpowiedź jest oczywista.

Druga część cyklu jest niestety równie przewidywalna co pierwsza, ale za to niepomiernie bardziej nużąca. Na próżno można oczekiwać śladowego choćby prawdopodobieństwa psychologicznego postaci. Nawet szybka akcja nie ratuje miałkiej fabuły. Z sześciu tomów cyklu, jakie dotąd przeczytałam, "Honor Królowej" jest zdecydowanie najsłabszy. Jedynym powodem, dla którego warto jest sięgnąć po tę książkę jest ciągłość fabularna z pozostałymi częściami.

Jedynie dla zagorzałych fanów.



David Weber "Honor Królowej" (The Honor of the Queen)
Tłum. Jarosław Kotarski
Rebis 2001
ISBN 83-7120812-X
cena 27 zł

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

69
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.