Magazyn ESENSJA nr 5 (XVII)
maj 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Achika & Cranberry
  [GW] :  Druga strona Mocy
Od autorek:
Drodzy czytelnicy!

Oddajemy do Waszych rąk mini-powieść "Druga strona Mocy", którą napisałyśmy wspólnie na przełomie roku 1999/2000. Mówiąc w skrócie, opowiada ona o rzeczach, które mogłyby się wydarzyć w jakimś alternatywnym odgałęzieniu czasowym prawdziwych "Gwiezdnych wojen". No bo wyobraźmy sobie, że...

...Obi-Wan wcześniej, niż to się stało w filmie, przestaje być padawanem Qui-Gona i staje się pełnoprawnym rycerzem Jedi. Jednak nadal często jeżdżą razem w misje i w czasie jednej z nich spotykają silnie obdarzonego Mocą chłopca o imieniu Anakin. Ratują królową Amidalę, przy czym Qui-Gon nie ginie w pojedynku - Darth Maul tylko rani go i ucieka. Mały Anakin zostaje uczniem Kenobiego, ponieważ Qui-Gon ma już od kilku lat następnego ucznia. A właściwie uczennicę.

Akcja "Drugiej strony Mocy" rozgrywa się w jedenaście lat po Epizodzie I. Anakin z żądzy władzy przeszedł na Ciemną Stronę, senator Palpatine ogłosił się Imperatorem, ale jeszcze nie ujawnił się oficjalnie jako Sith. Oczywiście pisałyśmy to wszystko nie mając pojęcia, co wydarzy się w Epizodzie II, dlatego już za kilka dni (piszę te słowa 11 maja) nasza opowieść stanie się *jeszcze bardziej* alternatywna...

W tworzeniu akcji i bohaterów opierałyśmy się na naszych wyobrażeniach o rycerzach Jedi, Mocy, Starej Republice i innych sprawach, wyobrażeniach opartych wyłącznie na filmach (klasyczna trylogia + Epizod I). Żadna z nas nie jest wielbicielką książek z cyklu "Gwiezdne wojny" i zawarte w nich informacje o Akademii Jedi i tym podobnych sprawach starannie pomijałyśmy. Dla nas klasyką i obowiązującym kanonem są filmy - wyjątkiem są tylko midichloriany (przepraszam za wyrażenie), których nie uznajemy z zasady, i podana bodajże w nowelizacji E1 zasada, jakoby Sithów zawsze miało być tylko dwóch (zwróćcie uwagę, że w filmie nie ma mowy o "tylko"! "Always two of them there are", czyli raczej coś w stylu, że gdzie jeden tam i drugi, tak, jak nieszczęścia chodzą parami).

Oby lektura sprawiła Wam taką przyjemność, jak nam pisanie ^___^

Achika & Cranberry






1

     Obi-Wan stał na balkonie i patrzył na zachód słońca. Będzie wiatr, pomyślał odruchowo, przyglądając się krwistej czerwieni. Potem przypomniał sobie, że na Coruscancie nie ma sensu przewidywać pogody sposobami z dzieciństwa. Zawsze jest piękna.
     Gorączkowy ruch miasta był dzisiaj inny niż zwykle. Obi-Wan czuł wokół rozedrgane powietrze.
     "Kiedy oni wreszcie przyjdą?"
     W głębi pokoju holokamera nadawała bez przerwy publiczny serwis informacyjny. Migały obrazki z Senatu i świątyni Jedi.
     "...dla dobra Republiki i bezpieczeństwa mieszkańców Terytoriów Zewnętrznych..."
     W budynku naprzeciwko mężczyźni w mundurach pukali ostro do czyichś drzwi. Obi-Wan odwrócił się i wszedł do mieszkania. Położył się w butach na kanapie i czekał.
     Zgrzyt otwierających się metalowych drzwi poderwał go na nogi.
     - Już się bałem, mistrzu.
     Qui-Gon wszedł szybko, za nim obie dziewczyny. Wysoka Cranberry - zielonooka, z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi - i niższa od niej, szczuplejsza Nessie, której jasne włosy jak zwykle wymykały się z kucyka, jeszcze trochę za krótkie, żeby dało się je porządnie związać.
     - Wyłącz to.
     Obraz zniknął.
     - W mieście jest nieprzyjemnie - zaczął Qui-Gon. - Wszyscy czujemy, że ludzie się boją, ale na razie nic się nie dzieje.
     - Palpatine nigdy nie przepadał za Jedi - usiłowała podsumować swoje wrażenia Nessie. - Nie rozumiem, dlaczego nikt z nas nie protestuje. Przecież to jest właściwie zamach stanu.
     - Już od roku w ogóle nie mamy przywódcy. Od śmierci Mace Windu - Obi-Wan rzucił szybkie spojrzenie na Cranberry.
     - Wszyscy są przeciw, ale kiedy przychodzi do działania, to im się wydaje, że sprawa sama się rozwiąże - mruknęła.
     - To co zrobimy? - spytała Nessie.
     - Nic - odpowiedział Qui-Gon. - Żadne z nas nie należy do Rady. Jesteśmy prywatnymi ludźmi...
     Obi-Wan prychnął i oparł się ciężko o ścianę w miejscu osmalonym jakiś czas temu przez miecz jego byłego ucznia. Qui-Gon spiorunował go wzrokiem.
     - Jesteśmy prywatnymi ludźmi i możemy w każdej chwili wyjechać.
     Spojrzeli na niego zdziwieni.
     - Mamy obowiązki, mistrzu.
     - Wyjeżdżamy jeszcze dzisiaj - Qui-Gon zignorował uwagę Nessie. - Nes i Cranberry na swoją rodzinną planetę. Przyczaić się i patrzeć, co z tego wyniknie. Ja z Obi-Wanem polecimy na Naboo. Królowa nie powinna być teraz sama.
     Pół godziny później przytulne mieszkanie Obi-Wana było już puste.
     
     ***
     
     Wyszli z nadprzestrzeni w pewnym oddaleniu od celu podróży. Obi-Wan wprowadził statek na orbitę okołoksiężycową.
     Nessie stała przy iluminatorze, wpatrując się w niebieską tarczę Ziemi. Próbowała zdefiniować sprzeczne uczucia, które ją ogarniały. Dom? Zapomniała już, co to słowo znaczy. Od tylu lat ciągle w drodze, wiecznie w jakichś misjach ze swoim mistrzem, jedynym domem, jaki znała, były kwatery na Coruscancie. Owszem, czuła lekkie podniecenie, jak zawsze, kiedy gdzieś przylatywali, ale przytłumiał je smutek z powodu konieczności rychłego rozstania z przyjaciółmi.
     I niepokój z powodu tego, co ostatnio działo się w Republice.
     
     ***
     
     Statek wylądował cicho w głębi lasu. Pożegnali się na trapie.
     - Niech Moc będzie z wami - powiedział Qui-Gon, a one pochyliły głowy.
     Patrzył, jak znikają między sosnami. Nie wiedział dlaczego, ale cieszył się, że Cranberry zostaje na tej zupełnie odciętej od centrum galaktyki planecie.
     - Nes jej przypilnuje - odezwał się niespodziewanie Obi-Wan. - Jeżeli będzie jej szukał, Nessie nas zawiadomi.
     Qui-Gon spojrzał zdziwiony na swego dawnego ucznia. Czasem go przerażał.
     - Spędzała z nami bardzo dużo czasu. Za dużo - usiłował się wytłumaczyć Obi-Wan.
     - Dlaczego miałby jej szukać?.
     Qui-Gon wszedł na pokład, dając do zrozumienia, że temat jest zamknięty.
     "Myślisz o tym samym co ja, mistrzu. Dokładnie o tym samym."
     
     ***
     
     Nie zajęło im to dużo czasu. Pewne nawyki wchodzą w krew. Na przykład nawyk działania za każdym razem inaczej, stosownie do obcego środowiska. A to nie było aż tak obce. Tylko język trochę się zmienił. Odrobinę, ale to zauważyły.
     Siedziały na ławce w parku. W kieszeni Cranberry czekały klucze do wynajętego mieszkania. Starała się na kolanie napisać prośbę o przeniesienie z University of Guilford na trzeci rok matematyki na UMCS.
     Na kasztanowcu, pod którym siedziały, zieleniły się kolczaste kulki.
     - Wrzesień - szepnęła Nessie.
     - Wrzesień - powtórzyła dźwięczną nazwę Cran.
     Złożyła pod podaniem zamaszysty podpis swoim dawnym nazwiskiem.
     - Gotowe. Jestem geniuszem dyplomacji.
     - Dobra robota, młody padawanie.
     - Myślałby kto, Jedi z trzymiesięcznym stażem.
     Nessie tylko się uśmiechnęła. Cran schowała pismo i wyciągnęła przed siebie nogi w wysokich butach.
     - Ładnie tu, ale pora się zbierać. Musimy kupić projektor, no ten, jak to szło, telewizor.
     "To jest odruch." pomyślała Nessie "Żywność, baza i dostęp do informacji. Nigdy się tego nie pozbędziemy. A co nam da ten projektor. Tutaj nic nie wyczytamy między wierszami."
     - Po co ci?
     - Jak to... Ano, tak - Cranberry załapała. - Muszę wiedzieć, jak wygląda planeta, na której mieszkam - wybrnęła w końcu.
     Nessie bawiła się kartą kredytową. Kolejna pamiątka upojnego wieczoru spędzonego przez Obi-Wana przy komputerze podłączonym do ziemskiej sieci. Przechodzili przez hasła, szyfry, nieznane języki programowania bezbłędnie i bez zostawiania śladów. Maszyny, z którą pracował Obi-Wan, nie programował kryptolog. Zbudowali ją kiedyś we trójkę: Kenobi, Cran i Anakin. Zwłaszcza Anakin.
     Teraz Obi-Wan pozmieniał tylko kilka szczegółów w bazach danych. Do fizycznej obecności dziewczyn na Ziemi dodał jej formalne potwierdzenie. Między innymi całkiem pokaźne konto.
     Nessie przyglądała się rysunkowi na karcie. Wreszcie powiedziała wprost:
     - Nie podoba mi się to. To jest właściwie kradzież.
     - Daj spokój - przerwała jej Cranberry. - "Każde państwo członkowskie ma obowiązek udzielić rycerzowi Jedi jak najdalej idącej pomocy."
     - A jeżeli oni by tego porozumienia nie ratyfikowali?
     - Przesadzasz ze skrupułami, Nes - Cran mówiła nagle poważnie. Zielone, lekko skośne oczy opalizowały w słońcu. - To jest służba, zawsze, całe życie. Staramy się, żeby im się kiedyś świat nie zawalił na głowę, żeby ich piękne miasta nie poszły z dymem. Oni często nawet o tym nie wiedzą. Chcemy transportu, czasem nadajnika. Dla siebie - tylko, żeby mieć co jeść i gdzie spać. To nie jest dużo, naprawdę.
     Nessie opuściła głowę.
     Siedziały na ławce do zmroku. Ich stroje wtapiały się w park. Wdychały słodkawy zapach, który - dawno zepchnięty do najgłębszych wspomnień - wydawał się Cran już tylko dziełem jej wyobraźni. Wiele było planet, wiele miast, ale tak pachniało tylko jedno.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

17
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.