Magazyn ESENSJA nr 5 (XVII)
maj 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Daniel Reutt
  [bez tytułu]

     Znał każdy jego zakamarek, każdą najmniejszą szczelinę. Wyczuwał każdą nierówność, rozpoznawał każdy rowek, pamiętał każdą wypukłość.
     To był jego głaz.
     O, ta duża, podłużna rysa świetnie pasowała do dłoni... A tuż pod nią jest ta mniejsza, zygzakowata... o, jest! Teraz trzeba się będzie dobrze zaprzeć nogami i lewą dłonią poszukać tego kanciastego narożnika...albo nie. Lepsza będzie ta wąska szczelina po prawej....
     -DOBRA, WYSTARCZY.
     Zaskoczony, przystanął. Kamień natychmiast wykorzystał nadarzającą się okazję i wymsknął mu się z rąk. Syzyf patrzył, jak toczy się w dół, podskakując niezgrabnie na wybojach. Nie był zły.
     Zdążył się do tego przyzwyczaić.
     -To ty, Zeusie? Nie rozumiem....
     -KONIEC KARY. JESTEŚ WOLNY.
     Wolny? Syzyf obracał to słowo w myślach, bawił się nim jak drogocennym pierścieniem, przesypywał między palcami jak garść monet, gładził jak jedwabiste włosy żony, smakował jak wyborne wino, nawet wąchał - jak róże z królewskiego ogrodu. W końcu odważył się je wyszeptać na głos:
     -Wolny?
     -TAK. WOLNY. MOŻESZ WRACAĆ.
     -Przecież miałem....jak wtoczę kamień... Dlaczego?
     -TAKA JEST MOJA WOLA. IDŹ JUŻ.
     -Dziękuję - wykrztusił w końcu, bo nie mógł nic innego...nie. Po prostu nie wiedział. Nie wiedział, co ma powiedzieć, co powinno się powiedzieć w takiej chwili.
     Był pierwszym człowiekiem pozostawionym samemu sobie.
     Poczekał jeszcze chwilę, ale Zeus najwyraźniej już skończył. Ruszył więc niepewnie w dół zbocza. Minął sękaty korzeń, kamień w kształcie litery L i znajomy krzak głogu, małą rachityczną roślinkę, która jakimś cudem zdołała zapuścić tu korzenie i utrzymać się przy życiu. Parę kroków dalej była niewielka kupka kamieni, potem jama Starej Ropuchy a obok niewielkie nieckowate zagłębienie. To najtrudniejszy fragment. Zwodniczy. Niby małe zagłębienie w ziemi.... a tu proszę. Rosnąca nieopodal macierzanka widziała wiele niegodnych króla scen i słyszała wiele niegodnych króla słów, którymi obdarzał toczący się chyżo w dół kamień.
     Ale teraz to już nie miało znaczenia. To koniec kary.
     Koniec.
     Doszedł do głazu i zatrzymał się. Dotknął ostatni raz znajomej siatki pęknięć, przejechał zrogowaciałymi dłońmi po szorstkiej powierzchni granitu. Przez te wszystkie lata zdążył go poznać jak nic innego.
     -JESZCZE TU JESTEŚ?
     -Już idę. Zamyśliłem się....- dłoń powędrowała do dużej szczeliny w kształcie sierpa. Od niej zawsze zaczynał. Można było wygodnie zaprzeć się obiema rękami. Równowaga. Tak, równowaga była najważniejsza.
     -Zeusie?
     -SŁUCHAM.
     -Czy zanim wyjdę....Czy mógłbym jeszcze raz..., no wiesz..., potoczyć go kawałek?
     -OCZYWIŚCIE.
     -Tylko jeden raz....Tylko jeden raz, Zeusie...Ostatni. I już pójdę.
     Ujął głaz, naprężył grzbiet i, szczęśliwy, rozpoczął mozolną drogę pod górę.

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

31
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.