Magazyn ESENSJA nr 5 (XVII)
maj 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Michał Król
  Zbuntowana marionetka

        Historia śmierci z HAPPY END'EM
Autor pisze o sobie:
Mimo młodego wieku (18 lat), Autor już teraz jest niemal klinicznie uzależniony od twórczości literackiej. Pisze właściwie wszystko: wiersze, opowiadania, felietony, dramaty... tyle, że dotąd - prawie wyłącznie "do szuflady". Niniejszym postanowił jednak, że już najwyższy czas to zmienić i artystycznie "zaistnieć". Duże nadzieje wiąże z rychłą przeprowadzką z Kielc do Warszawy i podjęciem tam Międzywydziałowych Studiów Humanistycznych, na które indeks ma już w kieszeni. Opowiadanie "Zbuntowana marionetka" jest przykładem doskonalonej obecnie przez Autora nowej techniki "stwórczej", zgodnie z którą ostateczny literacki rezultat ma być wypadkową matematycznie precyzyjnej koncepcji oraz artystycznego wykonania. Ciąg Dalszy na pewno Nastąpi.

     "SZAMBELAN: Lepiej nigdy nie wnikać zanadto."
     (W. Gombrowicz "Iwona, księżniczka Burgunda")

     
     ***
     
     Jest ciemno, słońca nie ma. Ot, może zaszło sobie, może diabli je wzięli - dość na tym, że go nie ma.
     Zresztą lepiej nie wnikać zanadto czym to się kończy, o tym przekonał nas najlepiej Krzysztof K, bohater niniejszego obrazka.
     Zastajemy go w chwili, gdy rychło w czas dokonuje aktu samozniszczenia.
     To jednak tylko symbol. Unicestwienie czegoś, co jest niczym, ma wartość zgoła znikomą. Lecz może nie dla K.?
     Widzimy go z przyłożoną do skroni bronią, na strychu domu o krętych schodach, a bladą jego twarz jakby oderwaną od zawieszonych w ciemności dłoni, które ją mordują. Ba, może to i dobrze, że reszta jego ginie w mroku, że zlewa się z czarnym tłem...?
     Błogosławiona niechaj będzie święta wola cząstek elementarnych!
     A przecież widzimy teraz naszego bohatera po raz pierwszy i ostatni.
     Choć, z drugiej strony, nie po raz pierwszy go widzimy i nie ostatni także.
     I jeszcze drobny szczegół - w chwili obecnej spust jest już naciśnięty. Wszystko więc rozstrzygnięte, odwrotu nie ma, śmierć w drodze. Choć niewidoczna na obrazku, to jednak w połowie drogi przez lufę. Zastaliśmy K. w chwili, gdy niby jeszcze żyje, a jednocześnie - już jest martwy. Za ułamek sekundy nie będzie już i tego "niby".
     Ile razy w tym czasie zdąży mu przemknąć przed oczami wszystko, co dotąd przeżył, co mu się zdało, że przeżył...?
     raz... może dwa...?
     ...milion?
     Tak czy inaczej, K. nic już nie ma do stracenia w swym zakładzie, a do zyskania wciąż wiele - godną śmierć. Jeśli zaś determinizm nie dopuszcza wyjątków, to kula dla Krzysztofa K. była już w drodze od początku świata i od początku był on żywym trupem, idącym nieświadomie tutaj, w to miejsce, po krętych schodach na strych.
     Co się tam teraz dzieje - w nim, w środku? Kto by to odgadł? Kto by odgadł?! Całe szczęście, że wiemy, bo nigdy byśmy nie odgadli. Otóż K. myśli o trzech słowach, które, jak mu się zdaje, napisał rano na skrawku papieru. Trzyma go nawet w ręce, ale to bez znaczenia. Trzy słowa, tylko trzy słowa - a jak szybko straciły ważność...
     W tym wszystkim K. zapomniał już nawet o swoich marzeniach. Porzucił je - bez nich umierać lżej.
     Czy to już wszystko w tej scenie? Jeszcze może przestroga, by nie grać w sens pod zastaw życia.
     Jeszcze może na ścianie portret Filozofa - nie bez znaczenia także.
     "Myślę, więc jestem. Myślę, więc jestem."
     Cóż z tego, gdy myśli Krzysztofa K. nie są już jego własnością. Teraz należą do nas.
     On zaś tylko pozornie jest, bo tak naprawdę...
     ...nie ma go.
     ...nie będzie go.
     ...i nigdy nie było.
     Jesteśmy tylko MY.
     
     ***
     
     K. wchodzi wolno po krętych schodach. Pamięta, że postanowił się zabić, bądź też ktoś postanowił za niego. "Czy to możliwe" - myśli nasz bohater - "aby świadome życie było złudą, aby martwa materia mogła samoczynnie generować swe kolejne stany?"
     Czy istnienie może być tylko serią slajdów, które ktoś poukładał... które poukładały się same?
     Czy to, czym i w czym jest K., to tylko pojedynczy i statyczny kadr, krótki jak strzępy myśli w nim wyryte...? Czy warto wyglądać poza swoją ramkę, tę niewidoczną granicę, za którą nic już nie jest pewne? Tylko po to, by ujrzeć nieskończony ciąg równoległych wszechświatów, z których każdy to fatum poprzedniego...
     By uwierzyć na koniec w ten znikający punkt, w złośliwy podmiot chaosu, decydujący o wszystkim.
     Widz to jest, czy reżyser - będzie tak czy inaczej gwarantem zniewolenia takich jak Krzysztof K. Zna ich przyszłość, albo też mógłby znać ją, gdyby istniał... To wszystko jedno.
     My zaś widzimy K. w otchłani owej czarnej dziury, gdzie można już tylko dalej pytać i bardziej komplikować, gdzie promyk słońca waży tonę, gdzie można tylko wnikać głębiej...
     Lecz otrzymuje jeszcze nasz bohater ostatnią pociechę. Wie już, że nie jest sam na dnie.
     W tej samej bowiem chwili, w nieskończonym ogromie wszechświata, trylion Krzysztofów K. bezwolnie, krok po kroku, po identycznych krętych schodach maszeruje w półmroku na śmierć...
     ...gdy tymczasem gdzie indziej, porozrzucany tu i ówdzie, inny trylion dopiero ciągnie losy, rzucając w górę trylion srebrnych monet. I zawsze, zawsze wypada reszka i zawsze K. musi zginąć.
     Bo wszystko zawsze, bo każdy zawsze, bo taki sam, w takim samym - zawsze kończy tak samo.
     A może jednak...
     ...kiedyś
     ...gdzieś
     ...choćby jeden?
     
     ...zawieruszony w tej nieskończoności, zapomniany przez przeznaczenie, jakimś cudem nie tknięty przez odwieczny spisek atomów.
     K. wierzy w niego, wierzy w tego Człowieka, w sens poświęcenia oraz w to, że zawsze...
     ...zawsze ktoś nie być musi, aby BYĆ mógł ktoś.
     
     ***
     Oto dość smętny obrazek. Tu - zachodzące słońce, pierzaste chmury, ptaki; tam - Krzysztof K., nasz bohater. Po co to było komplikować proste rzeczy? Po cóż to było - zamiast być sobą, w sobie - stawiać się ponad sobą i - oglądając się za siebie - wyrywać się i pędzić hen, przed siebie... ale już bez siebie...?
     Gdyby pokazać tę scenę innemu Krzysztofowi K. - na przykład temu, który tuż obok budzi się ze snu - pewnie by nie uwierzył własnym oczom, widząc, że oto gotów jest los swój uzależnić od przypadkowej gry.
     Tak to już jest, że żaden kadr nie zrozumie innego, póki się nim nie stanie. No, a wtedy z kolei - nie będzie rozumiał siebie.
     Zostańmy jednak przy tym, co widzimy, to jest przy głównym bohaterze spoglądającym w górę. Idąc za jego wzrokiem, dostrzegamy zawieszoną w powietrzu monetę, której K. - o ironio - powierza swoje życie. Zgodnie z tym, co pamięta, właśnie przed chwilą postanowił, że jeżeli wypadnie orzeł - zabije się (zakładając, że jest w stanie to zrobić), a jeśli reszka, no to jeszcze poczeka. Skąd wzięła się tak straszna, dramatyczna decyzja? My wiemy, że najpewniej powstała ot, tak sobie, naprędce, uformowana w tejże chwili z chmury pyłu wraz z całym wszechświatem. K. sądzi jednak, że wszystko to rozgrywa się przez niego, że rozporządza sobą, powodowany beznadziejną prawdą, którą odkrył. Jaką prawdą? Już nawet nie pamięta dokładnie - doszedł bodaj do wniosku, że przeszłość jest iluzją, co z kolei - w drodze dalszych rozważań - doprowadziło go do tezy, iż przyszłość jest z kolei z góry określona, że nie zależy od niego. Że zatem cokolwiek uczyni - będzie to coś, co uczynić musiał, bo po każdym stanie wszechświata następuje zawsze jedynie słuszna, logiczna kontynuacja, czyli kolejny, jeden jedyny, ściśle zdeterminowany stan. Ta myśl - jak instynktownie czuje nasz bohater - była przyczyną jego szału.
     Nie pamięta już K., jak się ten cały obłęd zaczął, brnie jednak dalej, uświadamiając sobie właśnie, że także wynik owej rozpaczliwej próby - tego z pozoru losowego doświadczenia - jest ustalony przez takie a takie czynniki, że zatem w tych samych okolicznościach rezultat również będzie zawsze taki sam.
     Więc może już... wiadomo? - myśli z rozpaczą K. - Może już, gdzieś tam... jednoznacznie zaszufladkowany jestem jako żywy lub martwy? Może już... Ktoś... określił moje życie albo śmierć, a ja, choćby nie wiem co, nigdy nie zdołam zrobić czegoś innego, niż to, co tam jest zapisane...
     Lecz nie - któż by potrafił dokonać analizy nieskończonej ilości czynników kształtujących rzeczywistość, analizy niezbędnej, by przewidzieć przyszłość?! Nie, nie - może i wszystko musi dziać się tak dokładnie, jak się dzieje, ale na pewno nikt nie wie, bo wiedzieć nie może, którą stroną upadnie na ziemię ta nieszczęsna moneta!
     Tak twierdzi K. My dodajmy, że wypadnie reszka.
     A jeśli... jeżeli jednak... ktoś...? Co, jeśli jest ich wielu? - dręczy się, już przez nawyk chyba, nasz bohater. - Co wreszcie, jeśli istnieje gdzieś wszechświat równoległy do naszego, a tylko przesunięty nieco naprzód w czasie? Może ktoś patrzy na ten świat i na nas, idących jego śladem jak cienie, głoszących wszem i wobec swoją wolność...
     Najpewniej jednak - pociesza się K. - właśnie uświadomienie sobie tego faktu, to pierwszy krok...
     ...do wyzwolenia?! Do obłędu chyba!
     
     Po raz pierwszy i nie pierwszy oraz ostatni, a nie ostatni współczujemy tu Krzysztofowi, podziwiając za to wnikliwość K. w najmroczniejsze zagadki czasu. Zaiste, bliski jest prawdy!
     Nie wie tylko, że czas już się skończył, że dawno temu rozerwało go na strzępy...
     I nawet nie przypuszcza, że gdzieś, tuż obok, ktoś podobny do niego trzyma już w ręku monetę, przyjmując rychło w czas do wiadomości dawno wiadomy rezultat. Że wciąż, nie wiedzieć po co, nie chce pogodzić się z losem, bo do szaleństwa doprowadza go świadomość, że wolność nie istnieje, że Ktoś już wszystko sobie wyreżyserował, ułożył według własnej koncepcji.
     Patrząc na wciąż wiszącą w powietrzu monetę, K. nie domyśla się nawet, że gdzieś, tuż obok, osobnik do niego podobny pragnie koniecznie zrobić temu Komuś na złość, że myśląc z satysfakcją "Tego nie przewidziałeś!"- nieodwołalnie postanawia zabić się na przekór. Gdzieś, kawałeczek dalej, nie wiedząc o tym, że i to "na przekór" było przewidziane, wpada już ten jegomość do wnętrza najbliższego domu, prosto ku krętym schodom wiodącym na strych...
     "Tymczasem" nasz bohater wciąż patrzy pytającym wzrokiem na zawieszoną w powietrzu monetę.
     "Nie być, czy nie być?" - oto jest pytanie. Odpowiedź prosta: nie być.
     
     Może to jednak lepiej sądzić, że się stwierdza?
     
     TEN Krzysztof K. nie dojrzał jednak całkiem, by się z tym pogodzić. Myśli natomiast, że jest w stanie oszukać Reżysera. Nie wińmy go za to - jest tylko człowiekiem, kimś, komu trzeba współczuć. Bo przecież "jutro" Krzysztofa K. nie należy dłużej do niego. Już nie jest pewien, czy był, nie jest pewien, czy będzie.
     Wie jedynie, że jest - teraz, zawsze i nigdy.
     
     ***

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

8
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.