Magazyn ESENSJA nr 5 (XVII)
maj 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Sławomir Mrugowski
  Za cenę najwyższą...

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     IV
     
     Po ciepłym dniu wygasły łuny, zapadł zmrok. Pogodne niebo zalśniło płomykami gwiazd. Księżyc wniósł się ponad drzewa. Przybierał po niedawnym nowiu. Jego blade odbicie bujało się na łagodnej fali.
     Jezioro miało brzegi zarośnięte tatarakiem, rogożą i żywokostem. Łodygi ajeru pachniały intensywnie, szumiały tańcząc na wietrze. Uderzały o siebie grube kolby wodnych pałek. Na wodzie, pływały liście zakwitłej białymi pąkami mamałuchy. Wąski skrawek brzegu porośnięty był wysokimi trawami i różnorakim, skotłowanym zielskiem. Dalej czerniała ściana lasu. Pod drzewami w otoczeniu krzewów tlił się ogień. Wabił robactwo.
     - Psiejuhy ! - ężczyzna uderzył się po karku. Syknął i usiadł przy żarzących się trzaskach. Dołożył chrustu i wpatrzył się w rudy płomień, który gnąc się niczym tancerka łapczywie pochłaniał nowe gałęzie.
     - Zanim w popiół się zmienię... - szepnął wojownik. Zmagał się z myślami, odganiał je. Powracały uporczywie, nachalnie wdzierając się pod powieki. Wszystkie zmieniały wijące się ogniki w postać rudowłosej czarodziejki. Wspominał jej oczy błyszczące jak gwiazdy, chwilę, gdy ujrzał w nich siebie i zaczął czytać odpowiedzi na tyle pytań... Wspominał wiotkie ciało zawieszone w mglistej przestrzeni, szept i zapach palonego jantaru. Wzbierało w nim dzikie pożądanie. Prawie czuł jej gorące usta przylegające do niego. A może to nie wiedźma... Twarz rozmazała się, zmieniła rysy. Wszystkie one były niczym ogień, niczym płomień trawiący myśli, czucia i gasnący gdy tylko nie stało pokarmu, kiedy wszystko zmieniało się w pył i dym. Wszystkie one zostawały w sercu niczym żarzące się drzazgi, pozostawały wspomnieniem płomienia, ulotnych nadziei, wspomnieniem ceny - zawsze zbyt wysokiej, niemożliwej do zapłacenia, najwyższej.
     Blask oświetlił twarz siedzącego. Ślady po oparzeniach zabliźniły się. Rany na ciele zbladły, te wewnątrz, głęboko w myślach, uwierały. Mężczyzna nauczył się ten ból gasić krzykiem, głosy wspomnień topić w szaleństwie. Dopiero tam nie był sam. Była z nim Opiekunka.
     Przestrzeń zadrgała. Najpierw niezauważalnie. Strzygonia potrząsnął głową. Zwidy nie ustępowały. Potem, razem z pulsującym płomieniem, fale zgęstniałego powietrza oblały całą jego postać. Szepty wypełniły ciszę. Razem z nawiami nadleciała upiorzyca.
     Strzyga spłynęła miękko z niebytu. Zakradła się pod powieki. Wyprężyła się. Strzygonia poczuł jej dzikość. Jad wlał się w serce. Mężczyzna drgnął.
     Krew uderzyła nagle. Żyły nabrzmiały od jej nadmiaru. Zmysły oszalały. Opiekunka oplotła kręgosłup i wypełniła myśli. Nie mięli przed sobą tajemnic - jak kochankowie. Kasztanowłosy bał się chwil, kiedy miała przyjść, ale wciąż czekał głodny szaleństwa jak wilk. Czekał, by choć na moment nie być sam. Strzyga wypełniała go, dawała wszystko to, czego nie umiała dać żadna z kobiet. Szeptała mu tajemnice, historie pełne okrucieństwa jak baśnie. Słuchał i szedł przed siebie, wciąż ocierając się o śmierć, o tamtą stronę bytu. Oglądał kamienny portal dzielący światy. Nigdy nie odważył się przejść pod łukiem tęczy. Opiekunka tyle już razy zawracała go z drogi.
     Strzyga odzyskiwała siłę po nowiu. Była niespokojna i pobudzona. Mężczyzna poczuł mrowienie.
     Zdjął ubranie. Nagi zanurzył się w ciemnej, zimnej wodzie. Piaszczysty, płytki brzeg ciągnął się daleko, kończył się uskokiem i głębią. Wojownik rzucił się w odmęt. Prądy zmroziły grzbiet. Studziły krew i uspokajały zmysły. Szaleństwo i gniew odchodziły. Strzygonia nurkował aż do omdlenia, do skurczu mięśni. Łapczywie chwytał powietrze, do bólu w płucach.
     Wiatr owiewał jego mokrą twarz. Blade lśnienie rodzącego się księżyca grało na ostrych rysach twarzy najemnika. Ogniki gwiazd odbijały się w tafli jeziora.
     Brzeg zniknął w ciemności, w oddali. Na wodzie zaczęły snuć się mgły. Niczym strzępy płótna tkanego rękoma driad, lekkie i zwiewne dotykały fal i ulatywały gnane podmuchami. Gęstniały i nikły, ale z każdą chwilą było ich więcej. Układały się w kształty, zarysy postaci. Strzygonia czuł odrętwienie. Chłód wody przenikał go.
     Łódź pojawiła się nagle, wychynęła z tumanu. Przecinała fale bez ruchu wioseł, bezgłośnie. Wojownik dostrzegł najpierw wysoki kadłub ozdobiony wizerunkiem Jaroga, potem niskie burty i postaci. Ponad statkiem kłębiły się smugi. Mgliste sylwetki przenikały się, kładły się na wodzie i rozświetlały mrok mdłym, widmowym światłem.
     Kobieta o rozpuszczonych, rdzawych włosach leżała pod rzeźbą. Jej twarz o miękkich rysach rozjaśniona była poświatą. Spała niespokojnie. Rękoma trzymała się burt. Na jej piersi ułożył się jasnowłosy chłopak. Strzygonia rozpoznał. Przez chwilę zbierał myśli.
     - Wirgo... - szepnął wreszcie. Młodzik nie poruszył się. Po przeciwnej stronie kucała dwójka niskich postaci o dziecięcej urodzie. Jedna z nich trzymała w rękach lutnię. Poruszała palcami i otwierała usta, ale żaden dźwięk nie docierał do uszu wojownika. Łódź płynęła wprost na niego. Gdy była już blisko kasztanowłosy wyciągnął zgrabiałe ramię. Nie poczuł dotknięcia burty. Dłoń zacisnęła się w pustce, przeniknęła przez widmo i upadła w wodę. Najemnik poczuł jak strach ściska mu gardło. Opiekunka skryła się w mrokach świadomości. Strzygonia czuł jej strach. Statek przeniknął przez jego postać na wskroś. Odpływał razem z mgłami.
     Kasztanowłosy zaczął płynąć w stronę brzegu. Wtedy poczuł dotknięcia. Odwrócił głowę. Nad nim kłębiły się widma.
     Spadły nagle, bez żadnego dźwięku. Zasłoniły świat. Wojownik rzucił się do ucieczki. Płynął, podświadomie wybierając drogę. Nawie oplatały jego głowę, wnikały do płuc z każdym oddechem. Wdzierały się w myśli. Tam Strzygonia usłyszał ich krzyk. Skurcze szarpały mięśniami, ramiona odmawiały posłuszeństwa. Oddech rwał się niczym sukno z babiego lata. Wojownik rozpaczliwie rzucał członkami, ratował się przed utonięciem. Nie poczuł kiedy woda zamknęła się nad nim. Opiekunka miotała się bezsilnie. Nie umiała pomóc.
     Chwyciły go mocne, kościste dłonie. Strzygonia był nieprzytomny, kiedy szczupły, wysoki człowiek wynosił go na brzeg.
     Kiedy się ocknął, zwymiotował wodą. Zanim sprzed oczu ustąpiły krwiste plamy, posłyszał znajomy głos.
     - Więc tu się ukryłeś?! - postać stała w świetle księżyca. - Ile jeszcze razy będę cię ratował? - starzec westchnął. Kasztanowłosy poznał Uzdrowiciela.
     - Wodę trzeba szanować. Prądy niejednego wciągnęły w głębinę.
     - Prądy?! - Strzygonia kaszlał. Wreszcie wróciły mu zmysły. - Ja... - spojrzał na Morriona. Po chwili nie był już pewien niczego. - Cholerne zwidy... - dodał ciszej.
     - Jak moje maści? - starzec rzucił wojownikowi ubrania.
     - Dziewki i tak idą za bogactwem - odparł najemnik. Usiadł. Oddychał nierówno. Wstrząsnął się z zimna. - Cnota ma swoją cenę... - zaczął się ubierać. - ...jak wszystko.
     - Gdzie w tym świecie miejsce na miłość? - westchnął z rezygnacją starzec. - Za moich czasów...
     - Wiem, wszystko było idealne - mruknął wojownik.
     Uzdrowiciel kiwając głową podszedł do gasnącego ogniska. Rozdmuchał resztki żaru i dodał gałązek.
     - Pozwolisz, że się dosiądę? - nie zaczekał na zgodę. - Trudno tu nocą o kogoś do pogawędki. Łatwiej o wilkołaka, biesa albo gryfa - ogień strzelił wesoło. - Zdarzają się jeszcze strzygi... - Morrion zerknął na najemnika ściągając brwi.
     - I nie boisz się?
     - Ja stary. Ani dobry do nażarcia, ani chwała mnie ubić. Licho mi nie straszne.
     Siedli po przeciwnych stronach ognia.
     - Każdy czegoś się boi... - kasztanowłosy patrzył na tańczące płomyki.
     - Tylko ci, którzy nie noszą w sobie spokoju - starzec złowił wzrok wojownika. Chwilę patrzyli sobie w oczy. Strzygonia dojrzał w nich coś, co przypominało mu dni na Lednicy, u Barwina - kapłana, jego ojca.
     - A w tobie, Strzygonia, spokoju nie ma. Tam, w lochu, miałem sporo czasu żeby słuchać... mówiłeś przez sen. Poznałem cię... na tyle, żeby wiedzieć, że podjąłeś się niebezpiecznego zadania. Dla ciebie może niewykonalnego. Żyjesz na granicy światów, widzisz rzeczy, których nie powinieneś, wchodzisz w drogę siłom, którym nie podołasz. Mimo wszystko jesteś tylko człowiekiem.
     - W odróżnieniu od ciebie, prawda?
     Morrion nie odpowiedział.
     - Pojawiasz się niewiadomo skąd, znikasz bez znaku... Może jesteś jedną ze zjaw... może twoja pomoc to pozór - najemnik chwycił miecz. Wyjął brzeszczot do połowy. Uzdrowiciel pokiwał głową i westchnął.
     - Masz dar, cenny dar, kasztanowłosy, dar, który może być błogosławieństwem, ale i zgubą. Może być drogą do koszmaru, bo w końcu nie odróżnisz jawy od snu, dobra od zła, przyjaciół od wrogów... Dla każdego to byłby zwykły skurcz, zbyt mocny wir, a ty je widziałeś, mgliste nawie, sługi Goplany. Niewielu widziało ją na jeziorze, niewielu widuje boginki na bagnach, utopce, mary. To potrafi poplątać zmysły, to prosta droga do obłędu. Tak czy inaczej, przyjdzie ci zapłacić wysoką cenę... Może nawet najwyższą.
     - Śmierć pisana jest każdemu...
     - Są rzeczy dużo gorsze - Morrion podniósł wzrok. - Obaj to wiemy. Boisz się, to dobrze, ale strach może być złym doradcą. On każe ci być ostrożnym, ale nie musisz szukać wrogów, gdzie ich nie ma. Chcesz wiedzieć kim jestem? - zawiesił głos. - Dobrze. Jestem jedną ze zjaw, żyję na granicy tego, co ludzie zwykli nazywać koszmarem, na granicy niepojętego, tak jak twoja Opiekunka, jak po części ty sam. Mówią o mnie różnie - leszy, borut... Gadają bzdury o tym, że żywię się krwią. Chociaż o tobie mówią podobnie - parsknął. - Ludzie nie muszą znać prawdy. I tak wierzą tylko w to, w co sami chcą, co jest prostsze, łatwiej wytłumaczalne...
     - A ty otwierasz grzybom kapelusze...
     - Przestań - Uzdrowiciel skrzywił się. - Znam ją, Goplanę, czarownicę, charakternicę. Kochałem ją, jak teraz ten młodzik, Wirgo. Wykorzystała mnie, jak teraz wykorzysta jego... I ciebie, jeśli nie odejdziesz. Jest piękna, mądra, groźna i bezwzględna - to magiczny eliksir miłości, jak płomień zbyt jasny aby nie pragnąć w nim spłonąć. Nie wiesz, ile trzeba było trudu aby uwięzić ją tu, nad Gopłem. Nie wiesz, ile sił potrzeba aby upilnować ją...
     - To tylko kobieta - Strzygonia przełamał z trzaskiem gałązkę. Niecierpliwie cisnął ją w płomienie.
     - To bestia... Przy niej jesteś niczym ten chrust. Opiekunka nie pomoże. Nie da rady, choć cię kocha... - Morrion wyciągnął dłonie do ognia. - To też jest dla mnie niepojęte. Strzyga nie uchroni cię przed wiedźmą.
     - To jak z nią walczyć?
     - Sercem i wiarą... Nie tak jak z ludźmi, najemniku. Nawet Jaroga łatwiej ubić, starczy miecz, bo on jest z krwi i kości, czuje ból i strach, ale ona... Patrzę na ciebie i wiem, że ta walka nie pozostawi cię takiego samego... Jest ci przeznaczona, ale to jedna z tych chwil, kiedy możesz wybrać, kiedy potrzeba zrobić rachunek zysków i strat, pomyśleć, czy cena...
     - Nie wierzę w brednie - przerwał Strzygonia. - Już mi wróżono. Będę piękny, bogaty...
     - Nie drwij! Będziesz jeszcze jedną marą w orszaku królowej widm, w armii cieni Pani Jeziora, wiedźmy Goplany. Ja widzę... Jestem tylko Uzdrowicielem, pół nawią, ale to takie wyraźne... Nawet dla mnie.
     - Zginę?!
     - Może...
     - Pomożesz mi?
     - Tak. Właśnie to robię. Odejdź - szepnął Morrion. Strzygonia pokiwał głową.
     - Znajdę ją, znajdę Goplanę... - najemnik zamknął powieki. Uciszał szum w głowie. Strzyga wiła się w nim. - ...bo jeszcze raz muszę spojrzeć w jej oczy - wojownik czuł strach Upiorzycy, strach i zazdrość. - Choćby po to, żeby wyrzucić ją z myśli...
     Starzec milczał długo. W końcu westchnął z rezygnacją.
     - Nad Gopłem jest najsilniejsza - spojrzał w niebo. - Pełnia już blisko. To dobra pora dla twojej Opiekunki. Nie masz wiele czasu - wstał.
     - Żegnaj Strzygonia - pokiwał głową. - A może do zobaczenia... - odwrócił się. - Kto wie.
     Zniknął w ciemności zanim doszedł do ściany lasu.

ciąg dalszy w następnym numerze

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

7
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.