Mnóstwo czasu spędzam w pociągach. Polskie wydanie Zodiaca nabyłem w przelocie do pośpiesznego, gdzie zadomowiwszy się w pozycji stojącej w przestronnym korytarzu rozpocząłem lekturę. Po dwóch stronach wyciągnąłem z zestawu alarmowego ołówek i zacząłem robić to, czego nie zrobił wydawca. Później w pociągu zgasło światło; kontynuowałem przy latarce. Ktoś to musiał zrobić.
To, czyli redakcję merytoryczną i językową.
W książce tej jest podane nazwisko redaktora: Piotr Rumakowski. Człowiek ten popełniła przestępstwo wyłudzenia. Zodiac został bowiem wydany bez jakiejkolwiek redakcji językowej czy też weryfikacji tłumaczenia.
Akcja książki toczy się wokół skażenia środowiska przez substancje z rodziny polichlorobifenyli (PCB). W polskim tłumaczeniu są one nazywane freonem; freony to zupełnie inna rodzina związków, fluorowęglowodory. Można by to było odpuścić, gdyby dookoła PCB, i ich właściwości chemicznych, nie obracała się akcja książki. Ale się obraca, niestety. No ale kogo to obchodzi. Dalej, w jednym miejscu jest Straż Przybrzeżna, akapit dalej mamy Coast Guard. Cheerleaderki zamiast majoretek. Komputer w biurze ma prostownik, a nie zasilacz. Zgrupowanie zamiast skupienia (trafień z pistoletu). I tak dalej i tak dalej (na życzenie służę moim pokreślonym egzemplarzem).
Paradoksalnie, tłumaczenie nieźle oddaje potoczny styl narracji oryginału. Wewnętrzny głos Sangamona Taylora, Toksycznego Spidermana jest swobodny, miejscami popadający w wulgarność.
Wielka szkoda, że wydawca nie dołożył większej staranności. Zodiac nie jest może wiekopomnym dziełem literatury, ale jest książką wartą czytania z przyjemnością. Niechlujne językowo wydanie skutecznie to uniemożliwia.
|
|