- Nie mogę wam nic powiedzieć. Nie jestem ani wrogiem, ani szpiegiem, ani dywersantem. Jeśli to wam nie wystarczy...
Spuścił głowę, obserwując kątem oka ich reakcję. Nie był uzbrojony... nie musiał być. Ale czy wolno mu użyć tej broni?
Rozejrzał się nieco bezradnie. Chciał załagodzić sprawę. Tak blisko i nagle...
- Czy widziałem coś, co nie pozwoliłoby mi odejść? - zapytał po chwili, kiedy tamci nie odezwali się ani słowem. - Jakiś sekret, który spowodowałby, że muszę umrzeć?
- Nie - szepnęła Leia, dziwnie poruszona jego bierną postawą. - Będziesz mógł odejść. Wysadzimy cię na Endorze, jutro rano. Do tej pory będziesz pod strażą. Han, chłopak pewnie przyszedł tu, żeby coś zjeść. Miej na niego oko, dopóki nie skończy, a potem przekażesz go Luke'owi. Luke, zabierzesz go do jego kajuty i zamkniesz. Po cichu, żeby się nie rozniosło, bo go zlinczują, zanim jeszcze zaczną zadawać pytania.
Solo rozluźnił się nieco. Wyglądało na to, że sam miał ochotę na mały lincz. Niechętnie opuścił broń, podszedł do Davida i ujął go za ramię.
- Siadaj, mały - rzekł pogodnie. - Co ci przynieść?
Dave spojrzał na niego dość żałośnie. Niech diabli wezmą zalecenia Yaro. Podejrzenia jeszcze wzrosną...
- Kubek chłodnej wody - rzekł.
Han bez słowa nalał mu wody z kranika przy stoliku. Dalej otaczali go ciasnym kręgiem. Leia stanęła naprzeciw niego i położyła przed sobą czytnik. Dave usiadł, znów popatrzył na nich niepewnie, po czym wyjął z kieszonki na piersi małe pudełeczko. Wytrząsnął na dłoń dwie zielone pastylki i wrzucił do kubka.
Woda zaburzyła się, przybrała zielony kolor i lekko zgęstniała. Powietrze wypełnił intensywny, dość przyjemny zapach. Leia otwarła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale Han był szybszy.
- Co to jest? - zabrał kubek sprzed nosa Randalla i powąchał nieufnie. - Cyjanek?
- Nie - Dave cofnął dłoń, jakby unikając kontaktu z Hanem. Solo został z kubkiem w dłoni i z dość głupią miną powąchał płyn.
- Nie wiem, co to może być - mruknął. - Nie pachnie jak większość znanych trucizn.
- Skąd wiesz, że chcę się otruć? - zdziwił się Randall. - Przecież przyszedłem na obiad.
- Dziwny ten obiad - zauważył Han, ale niechętnie odstawił napój na stolik. Był trochę zmieszany.
Dave wziął naczynie i chciał wypić jego zawartość, ale Leia powstrzymała go łagodnie, kładąc dłoń na obrzeżu kubka. Teraz, żeby wypić, musiałby dotknąć ustami jej ręki i pokonać siłę, z jaką utrzymywała kubek w jednej pozycji.
- Co to jest, Dave?
Randall wzruszył ramionami. Nie chciał używać siły. Nie chciał zmarnować cennych pastylek.
- Jeśli ktoś przez całe lata odżywiany był przez żyłę, nie należy się spodziewać, że szybko zacznie trawić stałe pokarmy - mruknął. - Możesz spróbować, jeśli chcesz.
Luke bez słowa zabrał mu kubek i, zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, upił łyk płynu. Przez chwilę trzymał go w ustach, gotów wypluć w każdej chwili, po czym przełknął powoli, małymi kropelkami. Przymknął oczy i czekał przez chwilę.
- To prawda - rzekł. - Proteiny, trochę dodatków smakowych, witamin...
Zwrócił kubek Davidowi, który natychmiast wysączył napój, jakby się obawiał, że wszyscy zaczną próbować, a dla niego nic nie zostanie.
Przyglądali mu się w milczeniu.
Randall odstawił kubek. Znów sięgnął do kieszeni na piersi i wyciągnął szarą kartę danych. Bez słowa podał ją Leii, która natychmiast wsunęła kartę do czytnika i zagryzła wargi, kiedy zobaczyła, co na niej się znajduje. Niebieskawa poświata od ekranu czytnika nadawała jej twarzy lekko trupi odcień.
- Imperialne centrum medyczne... - pokiwała głową. - Ciekawe.
Dave zaklął pod nosem. Kiedy opuszczał Centrum, Yaro próbował wystawić mu takie papiery, żeby nikt się nie doczepił, ani Imperium, ani Rebelia. Ta karta jednak miała być jego przepustką w przypadku spotkania ze szturmowcami, nie z rebeliantami. Kto by przypuszczał, że to właśnie rebelianci staną się nadmiernie dociekliwi?
- Częściowa amnezja pourazowa. Odżywianie płynami lub dożylne. Słaba koordynacja ruchów - Leia czytała jedynie wybrane pozycje, te, które napisano zrozumiałym dla niej językiem. - Zaburzenia mowy i wzroku. Zaburzenia snu. Słaba kondycja fizyczna... mmmm, co tu jeszcze? Brak danych osobowych. Przypuszczalny wiek, 25 lat standardowych. Przypuszczalna przyczyna urazu, wypadek w pojeździe nadatmosferycznym.
- David Randall to imię, jakie nadali mi lekarze. Zdaje się, że mieli przypływ fantazji - spokojnie odezwał się Dave. - Nic dziwnego, że nikogo takiego nie znaleźliście w bazach danych. Oficjalnie nie istnieję.
- Czy mogłeś być szturmowcem? - zapytał Solo.
- Nie sądzę - Dave pokręcił głową. - Nic na to nie wskazuje. Pomimo to odnoszę wrażenie, że byłem w jakiś sposób związany z Imperium.
Luke spoglądał na Dave'a z miną, która świadczyła o mieszanych uczuciach. Nie miał szczególnego powodu, żeby mu nie wierzyć, ale nie wątpił w jego dobre intencje. A zatem co? Przypadkowy "owoc miłości" Vadera, który nagle wymknął się spod kontroli Palpatine'a? Zmrużył oczy i jeszcze raz uważnie przyjrzał się tamtemu. Był podobny, ale nie całkiem, jakby część rysów dodano... Ciekawe, od kogo pochodziły?
- Byłeś członkiem dworu Imperatora?
Dave przymknął oczy. Jak tu odpowiedzieć na takie pytanie?
- Nie - powiedział wreszcie, czepiając się jednej z trzech prawd. - Spędziłem tylko pewien czas w ich szpitalu. Może... byłem przy kimś z dworu. Nie pamiętam. Czarna dziura.
Pokręcił głową. Wiedział, że Luke nieustannie go skanuje, sprawdza poprzez Moc. Miał ochotę wypróbować, jak daleko może sięgać ta kontrola. Skłamać. Co wtedy zrobi tamten?
- Tę kartę powinien zobaczyć robot medyczny - wtrącił Solo. - To bełkot, z którego niewiele da się wywnioskować. Niech ją przetłumaczy na basic. Może wtedy się dowiemy czegoś sensownego.
TYLKO NIE TO!!! krzyknął instynkt samozachowawczy Davida. Istotnie, każdy, nawet najgłupszy robot medyczny bez trudu rozpozna w nim klona, a historia jego choroby, z tymi bezsensownymi zaleceniami i ozdóbkami, stanie się jego zgubą. Cała misternie skonstruowana historyjka przepadnie bezpowrotnie, a oni stracą do niego zaufanie.
Po raz kolejny klął improwizację, jaką była jego ucieczka i zeznania, w których już zdążył się zaplątać
- Nie sądzę, aby to było konieczne - szepnął prawie samymi ustami, wykonując dłonią niedbały gest. - Wszystko jest chyba oczywiste.
- To nie jest konieczne - wtrącił Calrissian. - Wszystko jest oczywiste.
Luke zauważył ten manewr, ale się nie odezwał, tylko zmarszczył brwi i uważnie spojrzał na Randalla. Coś w nim było... dziwnego.
- Rodziców zapewne też nie pamiętasz? - zapytał łagodnie.
- Nie.
Po krótkiej, pełnej napięcia ciszy Skywalker wyjął kartę z czytnika i zwrócił ją Davidowi.
- Ja też sądzę, że wszystko jest jasne - powiedział, ignorując zdumione spojrzenie księżniczki. - Too-Onebee ma dość roboty i bez tego. Myślę, że wkrótce otrzymamy potwierdzenie jego wersji.
- Ale... - zaoponował Solo.
- To moja decyzja, Han - łagodnie upomniał go Luke. - Od tej chwili to ja za niego odpowiadam.
Delikatnie, ale stanowczo ujął Davida za ramię.
- Czy to twój cały posiłek? - zapytał. - Możemy już iść?
Randall przytaknął. Luke Skywalker skinął głową przyjaciołom i wyprowadził go z mesy. Leia, Han i Lando spoglądali w ślad za nim. Mieli cokolwiek stropione miny.
- Gdybym go nie znał, pomyślałbym że Luke go kryje - szepnął Calrissian.
- Ja bym go sprawdził - mruknął Solo. - I to jak najdokładniej.
Leia wzruszyła ramionami.
- Większość z nas ma jakąś tam przeszłość, Han - odparła łagodnie. - Luke przez cały czas sprawdza, czy gość mówi prawdę. Przy najmniejszej wątpliwości dałby nam znak.
- Z pewnością - Han pokiwał głową, odwrócił się i klepnął Landa w ramię. - Chodź, "Sokół" czeka na nas.
Lando, który nieufnie oglądał w kubku resztki płynu, powąchał zieloną ciecz, wytarł palcem i polizał. Skrzywił się lekko.
- Jak on to może pić? - mruknął.
- Też nie wiem - zgodził się Han. - Ale gdyby się nawet otruł, to tylko lepiej dla nas. Mniej problemów.
Luke Skywalker i David Randall szli tym samym wąskim, słabo oświetlonym korytarzem, który prowadził do części mieszkalnej. Luke uszedł tylko kilka kroków, rozejrzał się, czy nikt nie patrzy, po czym jednym szarpnięciem postawił Davida pod nierówną, nitowaną ścianą i unieruchomił zręcznym chwytem wolnej - sztucznej - dłoni. Jedną z niewielu zalet posiadania protezy była jej ogromna siła.
- Co to było? - warknął.
- Co? - Dave niewinnie podniósł na niego wzrok. - Auuu... puść, to boli!
Przygiął kolana, jakby próbując wyśliznąć się z chwytu tamtego, ale Luke trzymał mocno. Na wszelki wypadek poprawił też uchwyt zdrowej ręki, przenosząc go pod gardło tamtego. Chwycił go pełną garścią za ubranie w okolicy kołnierza i skręcił. David zrobił się bardzo blady.
- Wpłynąłeś na umysł Landa... - Luke ścisnął nieco mocniej. - Zrobiłeś to, czy nie?
- Nie... - wykrztusił Dave. - Puść mnie, do licha!
- Zasugerowałeś mu, żeby się odwalili od twojej karty. Dlaczego?
- Nieprawda! Powiedziałem to tak sobie, a on powtórzył!
- Kłamiesz... - wycedził Luke. - Do tej pory tego nie robiłeś, choć czasem umiejętnie mijałeś się z prawdą.
- To nie tak... - Dave szarpnął się znowu. - Musiałem... Ta karta...
- Coś jest z tą kartą... Może teraz pójdziemy do Too-Onebee? - zaproponował Skywalker przez zaciśnięte zęby.
- Nie... nie warto - wykrztusił tamten. - Wszystko... ci... powiem, tylko PUŚĆ!
Luke rozprostował go na ścianie.
- Użyłeś Mocy? - upewnił się jeszcze. Wciąż nie wyczuwał jawnego kłamstwa, tylko półprawdy. Albo tamten jest taki dobry, albo to faktycznie zbieg okoliczności.
- Użyłem hipnozy. Sugestii. - Dave, krzywiąc się niemiłosiernie, wysunął się z żelaznego uścisku i zaczął rozcierać sobie ramiona. - Chyba narobiłeś mi siniaków!
- To się nazywa Moc - ponuro odparł Luke.
Randall podciągnął rękaw i aż syknął. W miejscu, gdzie prawa dłoń Luke'a przygwoździła go do ściany, pojawił się już czerwony ślad. Spojrzał z wyrzutem na Jedi.
- Musiałeś?
- Przepraszam. No, to co z tą kartą?
David oddychał ciężko. Wciąż jeszcze z trudem chwytał oddech. Nagle przyszło mu do głowy, ile razy sam nie zwolnił uchwytu, dopóki ofiara nie zsiniała... Nie. Nie! To przecież nie on... To... tamten.
- Jestem... klonem - wyszeptał, nisko opuszczając głowę. - Karta jest lipna, bo klonowanie jest zabronione. To wszystko. Dokładnie wszystko. Cała moja tajemnica, Luke. Robot medyczny poznałby się na tym... Jak zresztą każda osoba z odrobiną medycznego wykształcenia.
Skywalker odetchnął. Więc nie zdrajca, tylko ofiara. Kolejna ofiara...
- Tylko tyle? No to chodź, prześpisz się w zamkniętej celi, a ja tymczasem spróbuję to wyjaśnić moim podejrzliwym przyjaciołom.
Pchnął go przed sobą. Nawet nie musiał wyciągać miecza ani miotacza. Jego refleks poprawił się na tyle, że gdyby tamten próbował jakichś sztuczek, zdąży to zrobić z pięć razy.
- Nie będę próbował uciekać - odezwał się nagle Dave, jakby czytając w jego myślach. - Nie po to tu przyjechałem z narażeniem życia, żeby teraz odejść. Wierz mi, nie jest mi łatwo.
Luke wzruszył ramionami. W jakiś sposób mu wierzył, choć o tej sugestii chłopak kłamał jak najęty. Bezwstydnie użył Mocy przed nosem Jedi i jeszcze próbował się tego wyprzeć. No tak, ale w końcu Luke sam do pewnego czasu nie wiedział, jaką potęgą jest obdarzony. Teraz był pewien, że Dave jest z nim spokrewniony.
Zastanowił go jeszcze jeden szczegół. Zanim wyjął kartę z czytnika, zauważył jeszcze jedną daną, która Leii nie powiedziałaby nic. Jemu też niewiele mówiła, ale instynktownie wyczuwał, że nie jest to normalne. Wielkość była podana prawie na samym końcu listy, ale świadczyła o tym, że w Randallu jest coś niezwykłego. Poziom midi...czegoś tam. Poza skalą. Skala jest po to, aby określić normę. Jeśli coś jest poza skalą, to znaczy, że jest poza normą. Albo David jest ciężko chory, albo jest w nim coś innego... Chyba, że to właśnie jest cecha charakterystyczna klonów...
|
|