11
Cranberry siedziała na podłodze, tuż przy drzwiach, przez zasłonę z drewnianych koralików obserwując krzątającą się po kuchni Nessie. Zdezelowany magnetofon chrypiał wesoło wiązanką starych przebojów Boney M.
- Hooray, hooray, it's a holi-holiday...
Nessie nuciła pod nosem, wylewając na patelnię sos ze słoika. Wyglądało na to, że jest w dobrym humorze: zamieszała kawałki kurczaka, zakręciła się w rytm muzyki, pomimo ciasnoty nie wpadając na stojące na środku kuchni krzesło. Ładnie się tu urządziła jak na tak krótki czas, miała nawet kwiatki na oknie. W mieszkaniu Cranberry prawie nie było mebli.
- By the rivers of Babylon, where we sat down...
Brzęknęły wyciągane z szafki talerze.
- Hej, Cran, długo jeszcze masz się zamiar tam chować?
- Nie chowam się.
- Most people looked at him with terror and fear,
but to Moscow chiefs he was such a lovely dear...
Nadal siedziała, obracając miecz w dłoniach. Kostki palców bolały przy zginaniu. Na następny trening stanowczo będzie musiała założyć rękawice.
- Przestań go wreszcie regulować, chodź jeść.
- Yes, my lor... ekhm. Już idę, Nes.
***
Helikopter wystartował z leśnej polany, w dole niknął w mroku wojskowy prom. Lord Vader skinął na jednego ze szturmowców.
Kieszonkowy holoprojektor Cran włączył się o ustalonej godzinie.
Vader pozdrowił ją uprzejmie, ukłoniła się w odpowiedzi. Chociaż całe życie byli z sobą po imieniu, teraz czymś oczywistym stało się używanie formalnych tytułów, wymiana zdawkowych grzeczności.
- Bądź tam, gdzie mówiłem. Musimy się wreszcie pozbyć puszystego ogona, który ciągnie się za mistrzem od Coruscantu - uśmiechnął się paskudnie.
- Dobrze, Darth Vader.
Cranberry chyba wolała nie wiedzieć, co miał na myśli.
***
Stali tuż koło siebie. Czarne płaszcze, wysokie buty, ręce w skórzanych rękawicach zaciśnięte na mieczach.
- Teraz - rzucił Vader.
Włączyli miecze i skoczyli na Jedi. Bronił się rozpaczliwie, ale krótko.
Na pustej ulicy nikt nie słyszał jego krzyku, kiedy Vader wybił mu miecz.
- Dobij go - rozkazał.
Ciężarem buta przygniótł prawą rękę pokonanego, wolną dłoń wysunął do przodu, przytrzymując Jedi na ziemi tak, że nie mógł się poruszyć.
- Nie - zgasiła miecz. - Jest twój, ty go pokonałeś. Kończ z tym i zabierajmy się stąd, zanim ktoś nas zauważy. No, na co czekasz, Anakin?!
Mówiła za dużo i za szybko, wiedziała o tym. Wpadam w histerię.
- Dobij go.
- Ty to zrób.
Nie znała tego rycerza.
Vader przeciął gardło mężczyzny. Cranberry patrzyła na buty Vadera. Ślina napływała jej do ust. Odwróciła się i trzymając się resztką silnej woli, odeszła do helikoptera.
- To była kompromitacja, Darth Beyre - usłyszała za sobą zjadliwy głos Vadera. - I mistrz się o tym dowie. Jeszcze jeden taki wyskok i skończysz jak Zarriko Tan.
"Nie znałam Zarriko Tana. Musiał być uczniem Yody, uczniem Yody. A gdzie właściwie jest teraz Yoda?... To nie ja zabiłam Zarriko Tana."
Maszyna wystartowała.
Imperator ukarał tej nocy swego ucznia.
***
Z tym wezwaniem będą kłopoty. Poznał charakterystyczne wahanie w głosie dzielnicowego. I domyślał się, że tym razem nie chodzi o mafię.
- Jedziemy stwierdzić zgon - rzucił kierowcy. - Zaraz się dowiemy - uprzedził pytanie.
Karetka sunęła cicho przez opustoszałe miasto. Latarnie migały za oknami.
"To prowincja" myślał lekarz. "Po północy życie zamiera. Normalne życie."
Dowiedzieli się. Człowiek bez dokumentów. Zabity czystym cięciem w szyję. Ale to nie było cięcie noża.
Lekarz podniósł się z kolan, a jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem dzielnicowego.
- Kiedyś już coś takiego widziałem - zaczął doktor.
- Ja też.
Policjant wyjął z kieszeni metalowy przedmiot. Lekarz skinął głową.
- Jak mam to zapisać? - spytał drugi mundurowy, znacznie młodszy.
- Co? - ręce dzielnicowego były już puste. - Nie miał nic przy sobie, prawda?
- No jasne - uśmiechnął się chłopak.
Lekarz machnął na kierowcę, żeby czekał w samochodzie. Sam odprowadził policjanta na bok.
- Słyszałem, że mają poważne kłopoty, tam u siebie. Że jest wojna.
- Chyba tak - zgodził się dzielnicowy. - Parę razy mignęli mi żołnierze. Z daleka. Nigdy nie udało mi się ich dogonić.
- Ja widziałem na Krakowskim Przedmieściu dwie dziewczyny ubrane w ten sposób - wskazał ciało.
- Oni tu kogoś szukają, doktorze. I jedni, i drudzy. Być może siebie nawzajem.
|
|