Magazyn ESENSJA nr 6 (XVIII)
czerwiec-lipiec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Adam Marczuk
  Jeż

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Obudził mnie promień słońca padający na twarz. Wstając odruchowo osłoniłem się przed atakiem mojej kotki. Jednak ten nie nadszedł. Dopiero po chwili przypomniałem sobie wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia. I nocy. Jak tylko się podniosłem ucichło to, co początkowo wziąłem za szmer strumyka za moim domem, a co okazało się cichą rozmową.
     Na łożu Olyckan siedziała Kris w towarzystwie ciemnookiej (i ciemnowłosej) piękności. Olyckan, ubrana w jedwabną suknię, w moim ulubionym odcieniu błękitu (z kusząco dużym dekoltem), zaparła mi dech w piersiach. Wygładziłem pomięte ubranie (ze wstydem muszę przyznać, że przespałem w nim tę noc), poczym ukłoniłem się i dokonałem prezentacji.
     - Nazywam się Bindon, jestem czarodziejem z Lycklig. Przybyłem do... - wraz z brakiem pamięci do imion idzie brak pamięci do nazw.
     - ...Luftslott - mała najwyraźniej nie miała żadnych kłopotów z nazwami.
     - Tak, do Luftslott, wraz wnuczką arcymaga Abatikussa Kris, by odszukać jej magicznego jeża, który ulotnił się jakiś czas temu.
     Wiedźma, czy też czarodziejka (jak sama woli o sobie myśleć i mówić), która siedziała do tej pory z zagadkową miną, uniosła rękę.
     - Już rozmawiałam z Kris i wiem po co przybyliście. Prawdę mówiąc, to nie wyglądasz mi na czarodzieja - to szyderstwo zabrzmiało wyjątkowo nieszczerze.
     Spojrzałem na moje łoże i klasnąłem w dłonie. W mgnieniu oka jego kontury rozmyły się i tysiące kolorowych motyli wyleciało przez otwarte okno. Widok był cudowny, jakby ogród kwietny uniósł się w powietrze i powoli wspinał po złotych linach promieni słonecznych. Obie, Kris i Olyckan, westchnęły głośno. Jednak ta ostatnia, jak na prawdziwą wiedźmę, przepraszam - czarodziejkę, przystało, doszła do siebie w mgnieniu oka.
     - Nie powiedziałam, że nie jesteś czarodziejem, ale, że nań nie wyglądasz. Ale na to można coś poradzić - zdecydowanie nie spodobał mi się jej ton. Za to przepiękny uśmiech, który mi posłała omal nie zwalił mnie z nóg. - Widzisz, wiem gdzie jest ten wasz jeż. Jest tylko jeden problem.
     - Tak? Umiem sobie radzić z problemami - najwyraźniej jej uśmiech pozbawił mnie resztek zdrowego rozsądku, ale wtedy rozwiązałbym dla niej wszelkie problemy świata...
     - To dobrze. Widzisz, ten jeż nie jest tak na prawdę jedną istotą. Gdy ostatni raz detronizowano Rumlare Zdobywcę, połączono go w jedno ze zwykłym magicznym jeżem. Prawdę mówiąc bardzo mu współczułam, jednak nie potrafiłam go odczarować. - Skrzywiła się, gdy pokiwałem ze zrozumieniem głową. - Hm, widzisz, wygnali go gdzieś na drugi koniec kontynentu. Dałam mu jednak magiczny amulet, który pozwalał wrócić do zamku. Po kilku tygodniach pojawił się znów. Niestety nadal w postaci jeża. Przejął władzę, ale przyjmuje u siebie tylko ministra Gardina. Nikt więc nie wie w jakim jest stanie.
     - To skąd ty to wiesz?
     - No chyba żartujesz! Przecież jestem czarodziejką i to jedną z najlepszych!
     - Ach, zupełnie zapomniałem. Wie... To znaczy czarodziejki kojarzą mi się raczej z mało atrakcyjnymi osobami. Ktoś taki jak ty... - Dziwne, ale mógłbym przysiąc, że się zarumieniła.
     - Nieważne. Ty jesteś czarodziejem, może mógłbyś pomóc?
     - Mogę spróbować, ale nie mogę zagwarantować sukcesu.
     - A co z moim jeżem? - Kris myślała najwyraźniej tylko o jednym.
     - Jak uda mi się oddzielić jeża od Rumlare, to będziesz mogła go zabrać do domu... - mój wywód został brutalnie przerwany przez mój własny żołądek, który zdążył już się pozbyć herbatników i babki.
     Olyckan pociągnęła za złoty sznur, zakończony wielkim kutasem. Prawie natychmiast do pokoju dumnie wmaszerował kamerdyner. Prawdę powiedziawszy to wyglądał jakby połknął kij od szczotki. Skłonił się tak oszczędnie, jak tylko można.
     - Czego sobie pani życzy? - Przyjrzałem się mu dokładniej sprawdzając, czy aby na pewno jest żywy. Był.
     - Janie, przynieś mi i moim gościom śniadanie, byle szybko. - Jan! Co za oryginalność!
     Podczas gdy Jan "pędził" po śniadanie, Olyckan pociągnęła za kolejny sznur. Tym razem jasno czerwony. Do pokoju wpadła starsza kobieta. Wyglądało na to, że łatwiej ją przeskoczyć niż obejść. Skłoniła się lekko w stronę czarodziejki.
     - Tak, pani?
     - On - tu Olyckan wskazała palcem na mnie - ma do południa wyglądać jak czarodziej.
     - Ale...
     - Cisza! Jeśli masz się stawić u króla, to nie pozwolę, byś poszedł w tych... łachmanach! - Pod maską wzburzenia dostrzegłem, że jest wyraźnie czymś rozbawiona. - Mała też ma wyglądać jak należy. I przygotujcie kąpiel. Dla obojga.
     Dalsze rozporządzenia zostały, na całe szczęście, przerwane przez paziów wnoszących przeróżne potrawy. Ponoć śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, więc z zapałem zająłem się pałaszowaniem pasztetów, jaj w przeróżnych sosach, pieczonych gołąbków i wreszcie niezliczonej ilości owoców i słodyczy. Olyckan skubała tylko tu i tam, zerkając na mnie co jakiś czas. Muszę przyznać, że ma piękne oczy.
     Gdy już zaspokoiliśmy głód, do pracy ruszył młody mężczyzna z miarką krawiecką na szyi. Najwyraźniej wiedział, co robi, bo już po kwadransie byłem wolny. A przynajmniej zdawało mi się, że będę wolny. Zaciągnięto mnie do jakiegoś pokoju wyłożonego ceramicznymi płytkami, z wielkim basenem po środku. Dopiero po godzinie zdecydowałem się wyjść. Jednak stwierdziłem, że ktoś podwędził mi ubranie a zostawił jakieś śmieszne szmatki. Włożyłem je na siebie i pomaszerowałem do pokoju Olyckan, zdecydowany interweniować w tej sprawie.
     W pokoju zastałem już Kris ubraną w prześliczną błękitną sukienkę.
     - Co tak długo? Idź do tamtego pokoju. Na przymiarki. - Byłem tak skołowany, że gdyby kazali mi wyskoczyć przez okno "na przymiarki", to prawdopodobnie bym to zrobił.
     Przymiarki potrwały jeszcze godzinę, podczas której przeszedłem również zabiegi fryzjerskie. Wyszedłem z tego pokoju tortur z włosami równo przyciętymi do ramion i wystrojony w nowy strój składający się z czarnych spodni, czarno błękitnej koszuli i złotej peleryny. Na nogach miałem całkiem wygodne czarne, skórzane buty. Stroju dopełniał czarno błękitny pas z licznymi schowkami i sakiewkami (od mojego starego pasa różnił się tylko kolorem). Myślę, że miny Olyckan i Kris wynagrodziły mi całkowicie tę godzinę męczarni.
     - Nareszcie wyglądasz jak mag - pierwsza otrząsnęła się tym razem Kris.
     Duma nie pozwoliła mi na to odpowiedzieć. Ominąłem je obie i zająłem się przekładaniem rzeczy z mojego starego pasa.
     - No to idziemy do tego waszego króla? - Wprawiłem Olyckan w osłupienie podając jej ramię, ale błyskawicznie przyszła do siebie i posłała mi kolejny zniewalający uśmiech.
     Poszliśmy razem do Rumlare Zdobywcy. Dopiero teraz byłem w stanie przyjrzeć się zamkowi od środka. Trzeba przyznać, że robił ogromne wrażenie. Ściany obwieszone były gobelinami, przedstawiającymi zapewne sceny z życia dawnych królów i książąt. Wszędzie było pełno złota i drogich kamieni.
     - Widzę, że wasz kraj jest dość zamożny.
     - Tak, zbiliśmy fortunę na handlu z piratami łupiącymi sąsiednie kraje. Na handlu z tymi krajami również. Musisz zapewne wiedzieć, że nasz kraj nie jest duży. Sięga zaledwie tak daleko jak daleko sięga wzrok człowieka stojącego na najwyższej wieży w pogodny dzień. - Biorąc pod uwagę wysokość wież zamku, królestwo wcale nie było takie małe.
     Doszliśmy do wielkich drzwi, bogato inkrustowanych złotem i srebrem.
     - To sala tronowa. Nikt oprócz mnie i ministra nie ma prawa tam wchodzić. Zaczekajcie tu chwilę.
     Uchyliła trochę drzwi i wśliznęła się do środka. Po chwili wysunęła na zewnątrz rękę i pokazała, że możemy wejść. Komnata była ogromna. Zmieściłyby się w niej trzy moje domki i jeszcze zostałoby miejsce na ogródek. Król-jeż siedział na ogromnym tronie, naprzeciw drzwi. Nie wyglądał najlepiej. Kolce sterczały na różne strony, a niektóre z nich leżały wokół tronu. Podpierał łapą smętny pyszczek i łypał na nas wielkimi, smutnymi oczyma.
     - Królu mój, to jest właśnie czarodziej Bindon, o którym ci mówiłam.
     - Taaa... I co, czarodzieju, da się coś zrobić? Powiadają, że by pozbyć się takiej klątwy trzeba poszukać se kobity. Ale jak mam to zrobić z takim ryjem? - jego głos wyrażał raczej zrezygnowanie niż złość.
     Musiałem przyznać, że jest to dość trudny przypadek. Ale nie beznadziejny.
     - Królu, być może da się coś na to poradzić, ale nie mogę zagwarantować efektu - po co robić nieszczęśnikowi niepotrzebną nadzieję. - Jeśli możesz, królu, to chciałbym byś stanął przede mną na tej plamie słońca.
     Wykonał polecenie bez ociągania. Zabrałem się za przeszukiwanie sakw. Znalazłem w końcu sproszkowane oczy polnej myszy i rzuciłem czar uśpienia. Król-jeż osunął się na podłogę. Ustawiłem wokół niego kadzidełka z guana wielkiego, białego nietoperza, posypałem jego głowę popiołem ze skrzydła gryfa i zacząłem inkantację. Szło całkiem nieźle. Lepiej, niż się obawiałem, jednak gorzej, niż miałem nadzieję. Sporo czasu zajęło mi wytłumaczenie magicznemu jeżowi, czemu powinien wypuścić uwięzionego w nim człowieka. W końcu zwierzak pojął, o co chodzi, a gdy pozwoliłem mu zdublować wiedzę króla, na podłodze pojawiło się jego ciało.
     - Już po wszystkim. Radzę ci kazać służbie przenieść go do łoża.
     Stworzyłem kolejną kopię łoża czarodziejki. A ona, zamiast wzywać służbę, wymamrotała zaklęcie. Pojawiło się kilka duchów, które bez kłopotu przeniosły króla na posłanie. Olyckan przykryła go puszystą kołdrą.
     - A mój jeż? - Kris wskazała leżące na posadzce zwierzę.
     Obudziłem jeża prostym zaklęciem.
     - Zabierz go stąd. Najlepiej do kuchni, niech coś zje. Wiem jak jest się głodnym po magicznym śnie.
     - Ja też. - Jestem pewny, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, ległbym trupem tam gdzie stałem. Skoro jednak nie mogło, to zamarkowałem kopniaka i pogoniłem oporne zwierzę.
     - Chodź, Albercie. Tu nie jesteśmy mile widziani. - Żałowałem, że nie mogę odpowiedzieć jej tym samym co jeżowi. Albert! Też coś!
     Gdy tylko dziewczyna znalazła się za drzwiami, Olyckan uwiesiła mi się na szyi. Nie powiem, że to, co zrobiła potem, było nieprzyjemne. Wprost przeciwnie.
     - Dziękuję ci, Bindonie. Jesteś wspaniały!
     Prawdę mówiąc nie za bardzo rozumiałem, jaki żywotny interes miała w odczarowaniu króla, ale jej reakcja była wystarczającym powodem, by się tym nie przejmować.
     - Naprawdę, to nie był taki wielki wycz... - moja, wcale nie udawana, skromność została nagrodzona kolejnym, gorącym pocałunkiem. - Może obudzimy króla i damy mu coś do jedzenia?
     - Och tak! Idę powiedzieć służbie, żeby przyniosła tu jedzenie.
     Wymamrotała zaklęcie i kolejne duchy przytaszczyły skądś stół i kilka krzeseł. Trochę zdziwił mnie jej zapał, ale w tym momencie zrobiłbym dla niej prawie wszystko. Korzystając z chwili wolności, wyjrzałem przez wysokie okno. Słońce opadało już w kierunku zachodniego horyzontu. Trochę to dziwne, ale na czarach zeszły ze trzy godziny. Dopiero teraz, gdy minęło podniecenie, poczułem odpływ sił. Zwykle czary nie powodowały fizycznego zmęczenia, ale przy zdejmowaniu klątw było inaczej.
     Olyckan wróciła na czele parady kelnerów, którzy, jakby nigdy nic, zabrali się za okrywanie stołu potrawami. Szybki gest ręką i łoże króla zostało otoczone parawanem. Czarodziejka skinęła głową na znak zgody. Po chwili pojawiła się pokojowa z jakimiś szatami w ręku. Olyckan zaprowadziła ją za parawan.
     - Jeszcze jakieś życzenia, panie? - Widząc minę Jana, zmazałem ze swojej twarzy wyraz bezmiernego zdumienia.
     - Nie, dziękuję. Jak będziemy czegoś jeszcze potrzebować, to na pewno damy znać.
     Ukłonił się i wyszedł. Wraz z resztą służby. Z za parawanu dobiegł mnie głos Olyckan.
     - Bindonie, mógłbyś na chwilkę...
     Oczywiście, że mogłem, a nawet musiałem. Nie zdjąłem przecież czaru snu z Rumlare Zdobywcy. Czym prędzej naprawiłem ten błąd, a dwie kobiety pomogły mu się ubrać. Wyglądał teraz znacznie lepiej. Wysoki, ciemnowłosy i ciemnooki. Miałem niejasne wrażenie, że kogoś mi przypomina. Kiedy jego przenikliwy wzrok spoczął na mnie, zrozumiałem, co to znaczy stać przed królem.
     - Witaj królu Rumlare - choć zabrzmiało to jakoś słabo, to mój ukłon został przyjęty aprobującym skinieniem głowy.
     - Witaj czarodzieju. Miło, że wpadłeś. Chodź, idziemy coś zjeść, zanim wszystko wystygnie.
     Uroczysty nastrój, jak i dostojność Rumlare, prysły jak bańka mydlana. Usiedliśmy przy stole. Skubiąc potrawy parzyłem jak król Luftslott obżera się w najlepsze, rezygnując przy tym z czegoś tak niewygodnego, jak sztućce. Zauważyłem też błysk dezaprobaty w oczach Olyckan.
     - Chciałbym cię czymś nagrodzić - czknięcie. - Zastanawiałem się nad połową królestwa, ale i tak jest małe, więc dzielenie nie ma sensu. Nie stać mnie też na wykupienie od ciebie tej połowy królestwa. - Rozumował całkiem rozsądnie, ale wcale mi się ten rozsądek nie podobał. - Co w takim razie powiesz na cały Luftslott? Nie, oczywiście nie od razu. Ale to wszystko może być wkrótce twoje. - Ścisnął mnie za ramię. - Nie jestem już najmłodszy, nie mam syna, żona uciekła dawno temu z wędrownym grajkiem i wcale mi się nie spieszy do pojmowania następnej. Za to mam piękną córkę. Na pewno ci się podoba. Widziałem w jej spojrzeniu, że ty też jej się podobasz. Co byś powiedział na małżeństwo? I stanowisko. Na przykład nadworny mag Luftslott? No i oczywiście dziedzic tronu!
     Wprawił mnie w całkowite osłupienie. Olyckan najwyraźniej też. Myślę, że ja miałem większe powody do osłupienia. Wiedziałem teraz do kogo podobny jest Rumlare Zdobywca, król Luftslott. Dostrzegałem iskierki buntu w jej oczach, oczach wiedźmy (czy też czarodziejki). Była rzeczywiście ładna, ba, piękna! Ale tak od razu? Zupełnie się nie znaliśmy. Z drugiej strony bycie królem nie pociągało mnie za bardzo. Kupa papierkowej roboty. Mnóstwo zmartwień na głowie, poselstwa, wojny. Nie, to zdecydowanie nie dla mnie.
     - Hmm, panie, poznaliśmy się z Olyckan dopiero wczoraj, więc nie wiem, czy powinniśmy się spieszyć. Prawie wcale się nie znamy. Może nie pasujemy do siebie, ona jest przecież wiedźmą. - Dopiero teraz przypomniało mi się ostrzeżenie kucharki. Olyckan nie była zadowolona z tego, co powiedziałem. - Po za tym nie wydaje mi się, bym mógł zostać dobrym królem...
     - Chłopcze! Król nie musi być dobry - jego śmiech odbijał się echem od ścian komnaty. - Król musi mieć dobrego ministra! Byłem kilka razy zdetronizowany, ale to Gardin trzymał w tym czasie gospodarkę w swych tłustych łapach! Kraj nawet nie odczuł przewrotów pałacowych. Chłopi pewnie myślą, że rządzi jeszcze któryś z moich szanownych przodków.
     - Ale, panie...
     - Co za ale? Że się nie znacie? Poznacie się. Macie na to całe życie! - Tym razem w jego śmiechu dało się wyczuć nutkę irytacji. - Gdzie będziesz miał lepsze życie? No, powiedz. Toż to najwspanialsze królestwo na tym kontynencie, a kto wie, może i na całym świecie!
     Rumlare bynajmniej nie miał zamiaru dopuszczać mnie do słowa. Zacząłem się zastanawiać na wyborem drogi ucieczki.
     - Panie, twoja propozycja jest bardzo kusząca - z oczu Olyckan wyczytałem nieme ostrzeżenie. - Jednak i tak muszę odprowadzić małą Kris i jej jeża do domu, pozałatwiać tam wszystkie sprawy i tak dalej. Więc daj mi, królu, miesiąc czasu, a zjawię się tutaj i niezwłocznie dam ci moją odpowiedź.
     Dziwne, ale to zdawało się go zadowalać. Nagle dostrzegłem niebezpieczny błysk w jego oczach.
     - Kochanie, pojedziesz z tym młodzieńcem. Narzekał, że wcale się nie znacie. To się poznajcie. Od lat marudzisz mi, żebym pozwolił ci zwiedzić trochę świata. Teraz masz dobrą opiekę, potężnego czarodzieja - skrzywiłem się, gdyż u siebie byłem zaledwie uczniem. Uzdolnionym co prawda, ale zawsze uczniem. - No to dzieci - objął nas ramionami - idźcie się pakować!
     Rumlare powrócił do obżerania się, a my wymknęliśmy się z sali tronowej.
     - Co ty wyrabiasz! - pod warstewką aksamitu kryła się twarda stal.
     - Ja? To twój ojciec! Co miałem niby zrobić? Zresztą - spojrzałem na nią - to wcale nie taki głupi pomysł.
     - Bydlę!
     - Żartowałem! Spokojnie. Mamy cały miesiąc na przemyślenie naszych dalszych kroków.
     Dotarliśmy do jej komnaty. Wezwała duchy, które zaczęły znosić przeróżne rzeczy.
     - Nie mogłaś poprosić służby?
     - Tak jest łatwiej, same wiedzą czego ja chcę.
     Przypomniałem sobie jej pocałunki i zacząłem zastanawiać, czy ona sama wie czego chce.
     - Nie bierz za dużo, po przeniesieniu mamy całkiem spory kawałek do przejścia.
     - Mam moje duchy. Pamiętasz? Jestem przecież wiedźmą. - Zupełnie nie podobał mi się jej ton.
     Pozostało mi tylko wzruszyć ramionami. Kris odnaleźliśmy w kuchni. Nie staraliśmy się jej niczego tłumaczyć. Wzięliśmy wałówkę i ruszyliśmy na plażę.
     Trochę zajęło nam wygrzebanie się z dołu, w którym wylądowaliśmy. Duchy zajęły się bagażami Olyckan (dobrych pięć kuferków). Tutaj było wczesne popołudnie. Las przypominał zoo, w którym jakiś odwiedzający zadudnił kijem w pręty wszystkich klatek. Do domku Kris dotarliśmy w godzinę. Uspokojenie zaniepokojonej mamy dziewczynki zajęło nam trochę czasu. W końcu rozlokowaliśmy się w gościnnej izbie domku. Dzień kończyłby się wspaniale, gdyby nie Olyckan, która wciąż kręciła na coś nosem.
     Następnego dnia powędrowaliśmy (ja i Olyckan) do Lycklig. Po drodze nie rozmawialiśmy wiele. Próby nawiązania kontaktu skończyły się trwałym milczeniem. Prawdę mówiąc liczyłem na to, że gdy dotrzemy do mojego domu, to atmosfera trochę się rozładuje. Mrzonki.
     
     * * *
     
     Mieszkamy obok siebie już czwarty tydzień i nic z tego. Ze strachem oczekuję nadejścia umówionego terminu. Mój pryncypał radzi mi oddać dziewczynę ojcu i czym prędzej wrócić pod opiekę Colegium Magicum. Ale ja nie mam zielonego pojęcia, co zrobić.
     Im więcej o tym myślę, tym moja sytuacja okazuje się bardziej beznadziejna. Czy do końca życia mam ukrywać się pod skrzydłami Colegium, oczekując niezadowolonego ojca (lub jednego z jego assasynów...) za każdym krzakiem? A może mam poślubić (wyraźnie wbrew jej woli) Olyckan?
     Horror...

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

11
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.