Przed próg wyszedł brodacz. Vlad patrzył na bitwę, był przerażony. Kiedy zobaczył nadjeżdżających, przyjął postawę. Po chwili opuścił miecz. Był całkowicie zaskoczony, zdziwiony, bezradny i wściekły.
- Gero... - jęknął Radymir.
- Odstąp panie - jednooki uniósł pochodnię, skoczył z konia. Rzucił się ku wiedźmie. Goplana cofnęła się pod drzwi. Patrzyła.
- Jak śmiesz! - brodacz uniósł miecz, stanął na drodze Gerona. Wrzał. Uderzył.
Gero nie zatrzymał się. Odbił brzeszczot i wyrżnął Radymira głowicą. Brodacz padł. Twarz schował w dłoniach. Przez palce popłynęła krew.
Jednooki nie obejrzał się. Pobiegł. Goplana rozejrzała się, nie dostrzegła Skierki. Elf oganiał się przed konnymi.
- Pójdziesz w ogień! - wrzasnął ku niej wojownik.
Zanim Gero dotarł do schodów, wiedźma uniosła ręce. Połab uniósł się w powietrzu. Przeklął. Zamachał rękoma. Z dłoni wypadła mu pochodnia. Wstrząsnął się i wyprężył. Zawył w bólu, krótko, dziko, nieludzko.
Strzygonia spojrzał przerażony na zewłok padający z ohydnym mlaśnięciem na kamienny ganek. Po jednookim pozostała bezkształtna masa drgających wnętrzności. Najemnik zwymiotował. Ryża zniknęła za drzwiami. Kasztanowłosy ocierając usta poszedł za nią. Było mu już wszystko jedno.
*
Izbę Strzygonia pamiętał dobrze. Nic się nie zmieniło, błękitne płomyki wiły się w palenisku, kurz okrywał sprzęty, tylko on, najemnik, nie wiedział, co ma zrobić, w jaki sposób wyzbyć się uczuć, czaru, jak prosić, żądać aby zobaczyć siebie i poznać przyszłość, spojrzeć w oczy wiedźmy, choćby nawet miał zobaczyć w nich...
- Śmierć nie jest najwyższą ceną, Strzygonia... - Goplana odwrócona była plecami. Rękoma wspierała się o stół. Jej ramiona unosiły się w przyspieszonym oddechu.
- Wiem.
- I nie boisz się? - prychnęła lekceważąco. Odwróciła się.
- Każdy czegoś się boi, Goplano, bo nikt z nas nie nosi w sobie spokoju, za wiele mamy pragnień, za dużo oczekiwań i marzeń. Ty też, prawda? Wiem przed czym czujesz strach - szepnął.
- Naprawdę?! - zaplotła ręce.
- Ogień, Goplano. Niszczy cię, pożera, może pogrążyć w niebycie. Ogień, w każdej postaci... Ty nie możesz go poczuć. To by cię zgubiło, chociaż właśnie ogniem się żywisz. Nie umiesz kochać, ale potrzebujesz miłości, więcej nawet - uwielbienia. Ale twoja przyszłość to właśnie ogień, to stos... Dokończę to, co zamierzał Gero...
- Nie zdążysz... - szepnęła. - Galhetr... - Wiedźma wyprężyła się z wysiłkiem. Wyrzuciła przed siebie ręce. Zmrużyła powieki.
- Nie wysilaj się - Strzygonia prychnął. - Wiem, ile kosztuje wywrócenie człeka flakami na wierzch. Do rana nie rozwiejesz smrodu swoimi czarami.
- I co zrobisz, zabijesz mnie...?
- Nie zasłużyłaś na śmierć, przyszedłem, żeby spojrzeć ci w oczy, w twoje cholerne, czarodziejskie, piękne oczy i wyrzucić cię z myśli, zapomnieć, nie czuć cię w sobie, nie słyszeć więcej głosów...
Goplana podniosła wzrok. Uśmiechnęła się ironicznie, oblizała karminowe wargi, wolno, perwersyjnie. Zalśniły od wilgoci.
- I co, udało się?
- Nie... nadal cię nienawidzę... - wojownik oddychał ciężko - ...i pragnę.
- Nie musisz z tym walczyć. Nie musisz uciekać - zmrużyła powieki zasłaniając źrenice długimi rzęsami, zawiniętymi na koniuszkach.
- Zostań...
- Żeby być jedną z mar... bezwolną nawią?!
- Czy miłość nie warta jest takiej ceny? Chodź ze mną, Strzygonia. Nie zabraknie niczego, szeptu o poranku, szalonych dni, rozmarzonych nocy, krwi, walki... - oczy Goplany błyskały jakby rodziły się w nich łzy. Ich wyraz zniewalał. - Będziesz miał wszystko... będziemy mieli to razem.
Kasztanowłosy poczuł, że słabnie. Wokół niego unosiła się woń jantarowego dymu, brzmiała muzyka oddechów, cichych szeptów. Czarowne ciepło tłumiło wolę, budziło żądzę. Gotów był pójść z nią, gdziekolwiek chciała.
- Chcesz wiedzieć dokąd zmierzasz. Chcesz wyczytać to... Spójrz. Spójrz w moje oczy i pomyśl o czymkolwiek, a tak będzie, zapiszesz sam każdą chwilę, dla której będziesz chciał żyć, za którą będziesz tęsknił zanim się stanie.
- To nie może być aż takie łatwe...
- Jest, Strzygonia. Jest prostsze, niż myślisz, bo ja to potrafię.
- Co miałbym zrobić, co dać ci w zamian?!
- Uwolnij mnie, pozwól mi odejść. Uwolnij całą złość, całą nienawiść Zrób to, co potrafisz najlepiej... zabij mnie.
Ręka Strzygoni powędrowała do miecza. Poczuł zimną rękojeść. Otrząsnął się.
- No, zrób to!
- Nie... - zamknął oczy. Otarł pot z twarzy, otrząsnął się. - Nie pomogę ci wydostać się z tego ciała, z niewoli jeziora, twojej złotej klatki. Dobrze to sobie wymyśliłaś, urok i nienawiść, zbyt wiele, żebym nie chciał cię zobaczyć, jeszcze raz...
- Uwierzyłeś temu staremu głupcowi?! Morrion zwiódł cię. Kazał ci odejść, bo tak naprawdę nie chce wyzbyć się przywileju pilnowania mnie, tylko aby móc być blisko... Jego miłość mnie obraża.
- Jestem prostym wojownikiem. Łatwo mnie okłamać. Może łżecie oboje. Wszystko mi jedno, ale nie chcę już zabijać.
- Może będziesz musiał!
Rzuciła się w kierunku Strzygoni. Była szybka. Cięła paznokciami. Poczuł pieczenie na policzku. Nie zastanawiał się, uderzył pięścią w twarz. Sylfa padła na ubitą glinę. Strzygonia udarł ze spódnicy trzy pasy. Jednym zawiązał jej oczy, drugi wdusił między zęby, trzecim spętał ręce na plecach.
- Nie poczarujesz wiedźmo... - szepnął kobiecie do ucha.
Drzwi otworzyły się. Stanął w nich Radymir. Strzygonia spojrzał na brodacza. Vlad brodę posklejaną miał od krwi.
- Tak jak sobie życzyłeś - syknął kasztanowłosy. - Wyrok wydaj sam...
Goplana długo leżała bez ruchu na brudnych dechach podłogi. W końcu ocknęła się. Szarpnęła więzy. Uniosła głowę. Długie rude włosy zasłaniały jej twarz. Radymir zawahał się, ale po chwili podszedł do niej. Klęknął. Wiedźma oparła głowę o jego nogi.
- Kochałem cię - szepnął brodacz chwytając w dłonie jej włosy. Przelewały się przez palce jak woda. - Ja naprawdę cię kochałem.
W jego drugiej ręce błysnął nóż. Vlad powiódł ostrzem po ramieniu czarodziejki, po jej łabędziej szyi. Ryża drgnęła. Szybkim ruchem Radymir rozciął jej więzy. Wyjął z ust łachman, zerwał sukno z głowy. Zbliżył twarz. Podniosła na niego oczy. Vlad chwycił ją rękoma i przycisnął swoje usta do jej karminowych, pękniętych od uderzenia.
Czarownica jąknęła. Szarpnęła się i odwróciła głowę. Fuknęła lekceważąco. Radymir otarł krew z twarzy.
- Miłość to ułuda. Jest jak śnieg. Kiedy się pojawia, nie widać prócz niego nic, kiedy odchodzi, pozostaje pustka, pustka i rozczarowanie. Pustka pochłania wszystko i w końcu nie ma nic poza nią - płakał.
Goplana zamknęła oczy. Zaczęła szeptać zaklęcia.
Okiennice uderzyły z trzaskiem. Do izby wdarł się wiatr. Poderwał kurz i zerwał pajęczyny. Razem z podmuchem pojawiły się nawie. Oplotły czarodziejkę.
Strzygonia drgnął. Na ramieniu poczuł mocną, kościstą dłoń.
- Zostaw - za najemnikiem stał Morrion. W jego oczach też stały łzy. - Nie może uciec nigdzie poza urojone światy, koślawe, zapełnione marami, z nich tworzy sobie orszak i czeka. Wciąż czeka na swój czas - westchnął. W wyrazie jego twarzy był żal i była litość. Było też coś więcej. Strzygonia dojrzał to.
Kasztanowłosy patrzył na wiedźmę niknącą w zamieci. Poczuł na twarzy mroźny, zimowy oddech. Wokół niego zawirowały białe płaty śniegu. Przed oczyma na mgnienie mignęły ośnieżone szczyty.
Widzenie prysło, gdy Goplana ostatecznie pogrążyła się w tumanie.
Kiedy Strzygonia wychodził na dwór, ponad lasem wstawało słońce, ptaki zaczęły poranne śpiewy. Ciepły wiatr stopił śnieg, który pozostał tylko wodą w dłoni wojownika.
Wtedy zobaczył ludzi wychodzących z krzaków, zza sadyby. W ich oczach była nienawiść, w rękach cepy, widły i kije.
Strzygonia czekał, kiedy rzucą się do niego. Tę przyszłość już poznał. Był gotów by ją przyjąć.
|
|