Magazyn ESENSJA nr 6 (XVIII)
czerwiec-lipiec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Esensja
  [GW] :  Po ludzku o "Klonach"

        O "Ataku klonów" dyskutują Joanna Słupek, Michał Chaciński, Artur Długosz, Leszek Karlik, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz, Konrad Wągrowski i Grzegorz Wiśniewski.

'Gwiezdne Wojny, epizod II: Atak Klonów'
'Gwiezdne Wojny, epizod II: Atak Klonów'
FILM OGÓLNIE

Michał Chaciński: "Atak klonów" jest od kilku tygodni w kinach, czyli niniejszym doczekaliśmy się drugiej po "Władcy Pierścieni" najbardziej oczekiwanej premiery roku. Podejrzewam, że wszyscy zaliczyliśmy już co najmniej jeden
seans (sam od razu przyznam się do dwóch), i zdążyliśmy na spokojnie ułożyć sobie opinię w głowie. Zacznijmy więc może od podstawowego pytania - czy ktoś uważa, że "Klony" okazały się gorsze od "Mrocznego widma", które zdaje się rozczarowało nas wszystkich bez wyjątku?

Eryk Remiezowicz: Seanse trzy za mną i jestem bardzo zachwycony. "Atak Klonów" znakomicie łączy dwie najsilniejsze strony filmów z serii "Gwiezdnych Wojen" - z jednej strony piękne wizje i bogaty w wydarzenia świat, z drugiej, tajemnicza aura Mocy i przedziwnych zakonników z neonami w dłoniach. Bezwzględnie jest to film lepszy od "Mrocznego Widma". Więcej: "Mroczne Widmo zyskuje, jeżeli obejrzy się "Atak klonów". Widać już lepiej jak misterną i dalekosiężną grę prowadzi Palpatine, widać również, jakim błędem było powierzenie Anakina Kenobiemu. Nie na darmo Qui-Gonn sprzeciwiał się poddaniu Obi-wana egzaminowi - Kenobi nie umie uczyć. Ma w swoich dłoniach potencjalnie najpotężniejszego Jedi wszechczasów i bez przerwy ściąga mu cugle, zamiast rozwijać i formować jego umiejętności. Właściwie to GW2: AK podobał mi się nawet bardziej niż oryginalna trylogia - głównie ze względu na znakomite dopracowanie wizualne. Bo fabuła i kształtowanie się bohaterów są nieodmiennie ubogie, jak to w GW zawsze bywało.

Konrad Wągrowski: Ja natomiast po "Mrocznym widmie", o którym, im bardziej czas mijał od seansu, myślałem coraz gorzej, poprzeczkę postawiłem sobie nisko - i może dlatego "Atak Klonów" spodobał mi się bardzo. W "Mrocznym widmie" jest tylko jedna scena, którą mam ochotę oglądać ponownie - oczywiście walka między Darthem Maulem, a Qui-Gonem i Obi-Wanem. Reszta jest dla mnie bardziej lub mniej nudna - w ogóle mnie nie interesuje bitwa kosmiczna zdecydowanie najmniej ciekawa w całej sadze, nic mnie nie obchodzi los Gungan (z których chyba tak ze dwóch ginie - porównajcie to z rzezią rebeliantów na Hoth), ani rozstrzygnięcie wyścigu speederów.

Jarosław Loretz: Zaiste, film okazał się lepszy, niż pierwotnie się wydawało (odpadła kwestia Jar-Jara), ale z drugiej strony była to żenada - prawie zupełny zanik akcji - ogląda się te obrazki, ogląda, ale emocji one wiele nie wywołują. Pod tym względem uważam, że pierwsza część była lepiej przemyślana i miała lepiej dopracowany, bardziej logiczny scenariusz. Druga - ot, jest świetnym widowiskiem (zachwyciła mnie zwłaszcza planeta, na której produkowali się Fettowie), ale fabularnie (i emocjonalnie) strasznie kuleje. W dodatku - choć pewnie będę odosobniony w tej materii - więcej scen zapada w pamięć z "Mrocznego Widma", niż z "Ataku Klonów".

ER: "Mroczne Widmo" miało lepiej dopracowany scenariusz? Mówimy o tym filmie z Cudem Anakina? Szarżą droidów na Gungarian z tarczą? O filmie, w którym żaden moment nie jest zaskoczeniem, gdzie każda scena akcji ma z góry znane zakończenie? Żaden z filmów z cyklu "Gwiezdnych Wojen" nie ma wybitnego scenariusza, ale "Mroczne Widmo" szoruje pod tym względem po dnie wyjątkowo głębokim.

KW: Zgadzam się, scenariusz jest zdecydowanie lepszy. Zauważyliście, że Lucas zmienił swój dotychczasowy styl opowiadania historii - prowadzenie jednego wątku, które w końcówce rozdziela się na kilka równoległych, na całkowita odwrotność - prowadzenia dwóch wątków równoległych, które zbiegają się w ostatniej fazie filmu. I bardzo dobrze, bo wielość wątków w końcówce ma sens, gdy są to wątki równie interesujące - jak było to w "Powrocie Jedi". W "Mrocznym Widmie" przenoszenie akcji na Aniego i Gungan (jak napisali w jakiejś parodii - kibicujemy robotom Federacji i życzymy Gunganom jak największych ofiar) wzbudzało tylko moją irytację. Tutaj, dzięki zbieżnej dynamicznej końcówce, film pozostawia o wiele lepsze wrażenie. Tak więc zmiany były w podstawowej materii - i to zmiany na lepsze.

Leszek Karlik: Nie mogę się zgodzić z Jarkiem. Fabularnie i w pierwszym, i w drugim epizodzie są kiksy, ale podstawową różnicą między "Mrocznym Widmem" a "Atakiem Klonów" jest skala. To tak, jak różnica między "Nową Nadzieją", gdzie mamy Tatooine, krótką migawkę z Alderaanem a potem szybką akcję na Yavin VI, a "Imperium Kontratakuje" i "Powrotem Jedi", gdzie możemy zobaczyć szerszą skalę świata Gwiezdnych Wojen. W "Mrocznym Widmie" widzimy małą armię Gungan, niewielką armię droidów, walkę dwóch Jedi kontra jeden Sith - a w "Ataku Klonów" widzimy całe wielkie armie ze wsparciem powietrznym i naziemnym (ciekawe, swoją drogą, gdzie podziały się repulsorowe czołgi armii Federacji Handlowej), wielkie zakłady produkcyjne klonów i droidów i bitwy o znacznie większej skali. No i pojedynki na miecze świetlne które tak bardzo się nie ciągną...

Nikt nie zorientował się, że Lucas stosuje przekaz podświadomy, ale w tej scenie wszyscy widzowie nabrali nagle ochoty na frytki i Big Maca.
Nikt nie zorientował się, że Lucas stosuje przekaz podświadomy, ale w tej scenie wszyscy widzowie nabrali nagle ochoty na frytki i Big Maca.
Joanna Słupek: Mnie zwiastuny z początku pozostawiały obojętną. "Breathing" nie ujawniał nic, "Clone War" było naładowaną efektami prezentacją filmu (praktycznie streszczeniem, jak się później okazało), ale nie porywało. A potem nadszedł nieszczęsny zwiastun poświęcony Anakinowi i Amidali: "Forbidden Love". Nabrałam po nim jak najgorszych przeczuć. Na dodatek uparcie prezentowali go w kinach przed "Władcą Pierścieni", i to w wersji z dubbingiem. Można było się zniechęcić. Na szczęście nadszedł ostatni zwiastun - "Mystery". I to po nim stwierdziłam, że jednak w "Ataku klonów" mogą jeszcze być przebłyski starych, dobrych "Gwiezdnych wojen". Oczywiście głównie dzięki krótkiemu "Good job" Obi-Wana. :)

MCh: No i jaka była reakcja po seansie?

JS: Sam film jest bardzo nierówny. Końcowe wrażenie jest pozytywne, choćby montaż scen pozostawia chwilami wiele do życzenia. Że podam tylko jeden przykład: ile osób domyśliło się przeciwko czemu Anakin tak protestuje w łóżku podczas pobytu na Naboo? Krótka wzmianka o koszmarach na początku filmu już dawno została przesłonięta długim wątkiem romansowym...

Artur Długosz: A ja miałem nie iść na "Atak Klonów" do kina, jak to zrobiłem w przypadku "Mrocznego Widma", czekając bez emocji na wersję DVD. Ale dałem się przekonać sprzyjającym recenzjom i komentarzom, które mnie zaskoczyły. O ile "Mroczne widmo" było po prostu filmem dla dzieci, chybionym zamierzeniem Lucasa, to kontynuacja przywróciła mi wiarę i wspomnienia legendarnych "Gwiezdnych Wojen". Nie należę do ludzi, którzy z pamięci cytują dialogi tego filmu, czy rozpoznają sceny po jednym kadrze, ale jednak pierwsze trzy części coś we mnie zostawiły i "Mrocznym widmem" poczułem się oszukany. "Atak klonów" też początkowo nie wróżył nic dobrego. Kilkanaście pierwszych minut filmu to istny koszmar, ale potem stopniowo na ekrany wraca duch cyklu, jaki zapamiętałem. Tak więc ogólnie bardzo mi się ten film podobał.

MCh: Podszedłem do "Klonów" dokładnie tak samo - naprawdę nie spodziewałem się niczego po filmie. Do tego ten wspominany przez Joannę, fatalny trailer "Forbidden Love", przy którym trudno było nie poczuć zażenowania. I było tak jak właśnie stwierdziłeś - pierwsze minuty utwierdziły mnie, że nie warto było nastawiać się pozytywnie, aż tu nagle coraz większe zaskoczenie. Duży postęp od "Mrocznego ****a"

KW: W "Ataku Klonów" rzeczywiście jest dużo lepiej - efektowna scena pościgu za łowcą na Coruscant, wizualnie śliczne Kamino, doskonała walka miedzy Obi-Wanem a Jango Fettem, zarówno ta na platformie, jak i kosmiczna, akceptowalna walka na arenie, no i przede wszystkim najbardziej spektakularna bitwa planetarna w historii sagi, przebijająca to, co ujrzeliśmy na Hoth 20 lat temu. No i walka Yody z Dooku - śliczna sprawa. :-)

MCh: Dobra, żeby nie było zbyt słodko, to skontruj może też z drugiej strony :) Co Ci się definitywnie nie podobało?

KW: Po stronie minusów jest oczywiście bezbarwny watek romansowy. Nie wymagam wiele, jestem sentymentalny, łatwo mnie można wzruszyć. Ale trzeba choć spróbować! A tu wszelkie możliwe kiczowate klisze - a pamiętacie jak fajnie rozegrano relacje między Leią i Hanem? Do minusów dorzucam scenę taśmociągu produkcyjnego (w czasie filmu mi nie przeszkadzała, ale potem stwierdziłem, że była bez sensu - zresztą aż tak absurdalnych motywów w sadze do tej pory nie było) i całą sekwencję na Tatooine - skróconą maksymalnie do najważniejszych deklaracji, a przez to zupełnie niewiarygodną. Ale i tak plusy przeważają nad minusami.

JS: Możesz się tylko cieszyć, że w kinie scena w fabryce Ci nie przeszkadzała. Ja w jej trakcie dostałam gwałtownego ataku deja vu z "Uciekających kurczaków" i wynikającej z niego śmiechawki... Co ciekawsze, na Sieci można znaleźć scenariusze drugiej części różniące się nieco od tego, co zobaczyłam w kinie. Między innymi nie ma tam właśnie całej fabrycznej sekwencji, wydłużone za to zostały inne fragmenty filmu - w tym pobyt Amidali i Anakina na Tatooine. Dowiadujemy się z niego, na przykład, że Threepio nie został porwany ani ukradziony z farmy, co w pierwszym momencie podejrzewałam (i co tłumaczyłoby późniejszą niechęć Owena do rozmów o ojcu Luke'a ;>)

AD: Biorąc pod uwagę fakt, że "Gwiezdne wojny" nigdy nie grzeszyły logiką, a ich wartość brała się z umiejętnego snucia opowieści, podpartej wizjonerstwem Lucasa, ja nie mogłem zdzierżyć zwłaszcza tego wątku miłosnego. Naprawdę żenująco to przedstawiono. Lucas najwyraźniej nie miał pojęcia, jak się za to zabrać i powinien zadzwonić do wenezuelskich studiów filmowych po radę. Szkoda, że tego nie zrobił, bo drewniane dialogi, czy słaby początek filmu można wybaczyć mu, ale te miłosne pogawędki... aż szkoda pisać. Poza tym naprawdę, moim zdaniem nie ma się czego w tym filmie czepiać. Są tu sceny, które zapadają w pamięć i gdzieś w podtekście niosą ze sobą spory bagaż emocji, tak charakterystyczny dla starszych części. Można, owszem, rozkładać film na części pierwsze i zwracać uwagę na wtórność pewnych elementów, jak jeden z potworów na arenie, żywcem niemal przeniesiony z gry, bodaj Starmageddonu, ale nie o to w tym wszystkim chyba chodzi. Ważne, że film wreszcie wygląda na coś co ma wspólnego z tym, co zwykliśmy nazywać "Gwiezdnymi Wojnami".

W odległej galaktyce fryzury enerdowskich piłkarzy uchodziły za jedną z najważniejszych zdobyczy cywilizacji.
W odległej galaktyce fryzury enerdowskich piłkarzy uchodziły za jedną z najważniejszych zdobyczy cywilizacji.
Grzegorz Wiśniewski: Mnie trailery natchnęły optymizmem, ale w miarę jak zbliżała się premiery "Ataku klonów" ten optymizm parował. Mimo wszystko żywiłem jednak przed seansem jakieś nadzieje, zatem nie było siły, żebym nie został rozczarowany. "Atak klonów" to film lepszy od "Mrocznego widma" (wielka sztuka, doprawdy), zdobędę się nawet na stwierdzenie, że to niezły film. Jednak to wciąż bardzo kiepskie Gwiezdne Wojny. Tak sobie wykoncypowałem, że tym co dotąd trzymało mnie przy Gwiezdnych Wojnach - oprócz nostalgii - była ciekawa i żywa opowieść. Może niespecjalnie mądra, może niespecjalnie oryginalna, jednak skomponowana z fabularnym wdziękiem. Nie bezpodstawnie pomawiana o mitologiczne ambicje mimo ewidentnie komiksowego rodowodu. Niestety muszę uznać, że akurat ten aspekt nowych Gwiezdnych Wojen George Lucas starannie zadźgał swoim tępym ołówkiem scenarzysty. Nowe filmy są nieodmiennie starannie zrealizowane, imponują wizualiami i stroną techniczną w ogóle - ale mówią o rzeczach oczywistych i pokazują je oklepanymi metodami, pozostając zupełnie wyprane z wieloznaczności. Niejaki Joss Whedon, twórca pewnego popularnego serialu, wygłosił bardzo celną maksymę, która wydaje mi się doskonale pasować do długich serii kinowych - "Publiczności należy dać nie to czego chce, ale to czego potrzebuje". George Lucas postąpił całkowicie wbrew tej zasadzie. Zdawał sobie sprawę co publiczność chce zobaczyć i dokładnie to jej dał. W efekcie powstały dwa doskonałe widowiska, które zgarnęły morze kasy - i o których pamięć szybko zginie w zalewie innych, podobnych. "Nową nadzieję" grano w kinach USA - o ile dobrze pamiętam - przez dziesięć lat. Teraz, po trzech latach, o "Mrocznym widmie" przypomniano sobie bodaj tylko na okoliczność premiery "Ataku klonów".

MCh: Oj, mocno dajesz Lucasowi popalić. Nie jestem wielkim wielbicielem Lucasa jako człowieka, ale wezmę go jednak w obronę w dwóch kwestiach, które w tym przypadku są może trochę pozamerytoryczne. Po pierwsze, Gwiezdne Wojny to jeden z kluczowych kawałków kultury masowej ostatniego ćwierćwiecza. A w końcu dobrze wiemy, że kultura masowa tym różni się od tzw. kultury wysokiej, że nie stawia odbiorcom żadnych wysokich poprzeczek, tylko na zasadzie sprzężenia zwrotnego pochwala ich gusta dając to, co chcą dostać. Czyli nie kształtuje gustów według jakiegoś własnego programu, a według programu samych odbiorców. I Lucas raczej nie uciekał nigdy od przyznania się do tego - on wie, że tworzy po prostu rozrywkę dla mas. Nie oszukujmy się, oryginalna trylogia była dokładnie taką samą rozrywką dla mas, jak nowe filmy. Tyle że powstała może w trochę mniej skretyniałych czasach dla kina, a i my byliśmy 20 lat temu jakby bardziej podatni na takie kino. Po drugie, nie można dziś nawet pobocznie dawać argumentu o czasie "grania" filmów w kinach, bo branża filmowa i kinowa zmieniła się w ciągu ćwierćwiecza bardzo radykalnie. O ile kiedyś filmy potrafiły nie wychodzić z kin przez kilkanaście miesięcy, o tyle dziś kilkanaście tygodni jest już świetnym wynikiem (z różnych powodów, wśród których jednym z ważniejszych jest zalew multipleksów z ogromną ilością ekranów). Dlatego czasu grania filmów wtedy i dziś nie ma sensu porównywać. No i może jeszcze jedno - kiedyś Gwiezdne wojny były czymś wyjątkowym. Dzisiaj są po prostu częścią grupy podobnych filmów. W międzyczasie okazało się, że są ludzie, którzy potrafią podobnie spektakularną historię opowiedzieć dużo lepiej od Lucasa (choćby Peter Jackson). Może dlatego też trochę inaczej dzisiaj podchodzimy do Gwiezdnych wojen. Ale to uwaga na marginesie. Wróćmy może do samego filmu. Z recenzji z ubiegłego numeru Esensji wiemy, że Greg bardzo narzekał na scenariusz "Klonów"...

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

77
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.