Magazyn ESENSJA nr 7 (XIX)
sierpień-wrzesień 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Marcin Ł. Wróbel
  Simulacrum, Simulakra, czyli jedna wielka mistyfikacja

        Philip K. Dick "Simulakra" (The Simulacra)

Zawartość ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
'Simulakra'
Co robi leniwy recenzent, gdy nagle w samym środku wakacji przychodzą do niego maile, by zabrał się do pracy i machnął ze dwie strony o książce, którą: a) przeczytał już dawno temu; b) niewiele z niej zapamiętał (...fajna była, krótka i jakaś taka o polityce...); c) nie ma najmniejszej ochoty czytać jej ponownie? Metody są różne: ignorujemy ponaglającą pocztę (nie zaglądając do skrzynki, co najmniej przez dwa tygodnie), udajemy, że wyjechaliśmy na wakacje, nie odbieramy telefonów lub podajemy nieistniejące numery. Niestety, gdy nagabujący bywa uparty - a innych, cholera, nie ma - to w końcu wydobędzie od nas zobowiązanie: czy to mamiąc niewinnego recenzenta darmowym egzemplarzem dzieła czy też otwierając przed nim świat elity (...no, wiesz taki renomowany magazyn, wszyscy nas czytają, wpiszesz se do CV, że współpracowałeś, sława, kariera, piniondze...)
Nadchodzi wtedy czas na etap drugi: przeciąganie. Jeśli dano ci nieprzekraczalny termin, powiedzmy dwa tygodnie, przez pierwsze trzynaście dni, starannie przygotowujesz się do napisania dech zapierającej recenzji, grając np. w GTA3. Kradniesz autka, wykonujesz misje i rozmyślasz o tym, jak to wszyscy szeroko komentować będą twoją wnikliwą analizę i się zachwycać, a kto wie może i na konwent cię zaproszą i będą wielbić.
Wreszcie nadchodzi dzień czternasty, kiedy to ze zdumieniem stwierdzasz, że ta *&@#$ (a szczególnie $) recenzja jeszcze się nie napisała a ty jesteś w przysłowiowej... (i tu dobierz sobie przysłowie, drogi czytelniku, gdyż wrodzony takt nie pozwala mi uczynić tego za ciebie). Następuje pełna mobilizacja: wyrzucasz ukochaną z domu, dając jej 5 PLN i każąc iść się zabawić, zabierasz paczkę fajek, potrzebne książki i rozmaite używki, w zależności od własnego uznania i pełen weny zasiadasz przed ekranem. Jeszcze tylko Sonic Youth na maxa (najlepiej "Godbye XX Century") i już można zacząć pracować. Po czym przez najbliższe trzy godziny rozkładasz pasjansa...
Dobrze jest, gdy książka, którą masz recenzować jest krótka i łatwa w czytaniu: odradzam zabieranie się w ten sposób do "Ulissesa" tudzież dzieł zebranych E. Orzeszkowej. Z większością dzieł, jeśliś oczytany i masz pod ręką zasobną biblioteczkę, da się załatwić w dwie, trzy godziny. Poniżej postaram się podać przepis na typową gazetową recenzję, która nie wymaga zbytniego wysiłku od piszącego (bo od czytających to już nikt się go nie domaga...)
Po pierwsze musisz wymyślić jakiś zgrabny początek. Nieocenioną pomocą bywają cytaty, które pozwolą ci na umieszczenie danego dzieła w szerszym kontekście literackim a także, zupełnie przypadkiem, pochwalić się erudycją (UWAGA: Do cytowania wybieramy dzieła raczej znane, by nie zostać podejrzanym o silenie się na wydumaną inteligencję) I tak oto powstaje Pierwszy akapit:

Dawno, dawno temu Najstarszy Starowinek polskiej fantastyki (i zarazem największa maruda na tym obszarze) Stanisław Lem pisał:
"... utwory jego można uznać za zobiektywizowane projekcje wewnętrznych rozdarć, a dowód na to w fakcie, iż pośród postaci (...) są narkomani, histerycy, manekiny powodowane zdalnie ludzkim umysłem, fanatycy, lecz nie ma wśród nich ani jednego szaleńca. To zrozumiałe, ponieważ on bazę gry odwrócił; jego ludzie pozostają normalni wewnętrznie wbrew światu, co ich osacza, ponieważ ten świat jest rażony obłędem; rozpada się, rozszczepia na kawały niespójne, niczym mózg schizofrenika, lecz oni, jego mieszkańcy, lecąc w otchłań na ostatnim szczątku zachowują przytomność." ("Fantastyka i futurologia", wyd. II s. 175-176)


Wstęp masz już za sobą, gdy nagle orientujesz się, że jeszcze nie napisałeś jakiej książki dotyczyć będzie twoja recenzja. Próbujesz więc ugłaskać czytelników, apelując do ich wyższej inteligencji:

Co lotniejsi z Was, Szanowni Czytelnicy, zapewne zorientowali się, iż powyższy fragment dotyczy twórczości P.K. Dicka, artysty (i tu znowu czas na wykazanie się oczytaniem) zwanego "Dostojewskim science fiction" (jeśli jesteś uczciwy, to możesz wspomnieć, że wyczytałeś to u Jęczmyka, ale w końcu... no, przyznaj, jakbyś się uparł, to sam byś to wymyślił. UWAGA 2: Zwracaj uwagę na to, gdzie piszesz - jeśli będzie to pismo typu "Bravo", wskazane jest wyjaśnienie, kto zacz Dostojewski, a także przetłumaczenie terminu SF)

Jako, że tak naprawdę w głębi duszy czujesz, że nie masz za dużo do powiedzenia o samym Dick'u, musisz czymś wypełnić następny akapit. Bardzo przydaje się w takich chwilach jakieś krótkie opracowanie biograficzne - vide Sutinowe "Boże inwazje". W oparciu o takie kalendarium formułujesz kolejny akapit:

Ten wielki twórca, wręcz wizjoner, pozostawił po sobie kilkadziesiąt powieści i ponad setkę opowiadań. Mimo olbrzymiego talentu przez lata pozostawał zapoznany i nie był w stanie dotrzeć do szerszego grona czytelników. Jego mainstreamowe (patrz UWAGA 2) dzieła były po kolei odrzucane przez wszystkich wydawców a twórczość SF cięta i przerabiana przez redaktorów by dopasować ją do profilu danego czasopisma. Mimo to, po latach, Dick okazał się być jednym z filarów nowoczesnej fantastyki.

Wtręt biograficzny masz już za sobą i niech cię nie martwi fakt, że powyższy bełkot mogłeś po prostu przepisać z którejkolwiek bądź okładki Dickowej. Nie musisz się obawiać wnikliwości czytelnika - czytelnik wszystko łyka. Natykając się na taką recenzję w kolorowym piśmie, czytelnik, bydle równie naiwne i niekompetentne co i ty, zaczyna podejrzewać cię o tajne układy ...patrz ten to ma plecy, wydrukowali mu, pewnie im zapłacił, a zresztą... to i tak nie (i tu pada nazwa pisma, której nie wymienię, gdyż naprawdę, chciałbym tam coś opublikować, naprawdę... nawet zapłacę). Ratunkiem dla nas jest to, że prawie każdy czytelnik SF jest niespełnionym pisarzem (jak ja) i tkwi w silnym przekonaniu, że to co opublikowane jest dobre, mądre i rzeczowe. Koniec dygresji, wracamy do przepisu na recenzję. Następuje teraz czas najwyższy, by w końcu powiedzieć o jakiej książce piszemy. I tu zaczynają się pierwsze trudności. Potrzebna będzie przynajmniej szczątkowa orientacja w jej zawartości. (UWAGA 3: która właściwie powinna być pierwszą - nigdy nie ufaj wydawcy. Wydawca zalicza się do kategorii bydląt stojących wyżej w hierarchii niż ty i czytelnik, więc jest praktycznie wszechmocny. Na tylnej okładce książki może wydrukować, co tylko chce i dlatego NIGDY przy pisaniu recenzji tam nie zaglądaj, gdyż może to doprowadzić do posądzenia cię o brak znajomości treści opisywanej książki.) Metody zdobywania wiedzy o książce są różne, w zależności od renomy autora. Jeśli twórca jest uznany a ty jesteś krezuskiem, to możesz pobiec do najbliższej księgarni i wydać trzydzieści parę PLN na ambitne opracowanie jego dzieł (w omawianym przypadku wskazane jest korzystanie z Sutina) i przepisywać z niej, co trafniejsze cytaty, oczywiście nie przyznając się do tego. W tym wypadku wskazane jest przestawienie szyku zdań, bo w końcu nie tylko ty w tym kraju masz trzydzieści parę PLN. Muszę jednak przyznać, że ta metoda dość często zawodzi i nie można na niej całkowicie polegać, gdyż dość deprymujące bywają wtedy spotkania z ludźmi, którzy dane opracowanie czytali i w dodatku są na tyle bezczelni i namolni by ci owe plagiatorstwo publicznie wytykać, ale znajdzie się na was bicz, chamy... (W końcu zawsze możesz powiedzieć, iż czytałeś daną rzecz w oryginale a pomawianie cię o plagiat dowodzi nieznajomości reguł sztuki translatorskiej.)
Inną metodą jest szukanie w sieci, ale tu obowiązuje ta sama reguła, co w UWADZE 3. Nie możesz mieć zaufania do nikogo, nawet jeśli jest to strona administrowana przez Muldera i Scully. Poza tym twórcy stron mogą być nieco bardziej uciążliwi niż normalni czytelnicy - ci pierwsi nie blokują ci na przykład poczty i nie zasypują obscenicznymi opiniami o twoim braku kompetencji.
Metoda ostatnia, najbardziej czasochłonna i trywialna polega na przeczytaniu recenzowanej książki. Nie jest to przyjemne, szczególnie, że czytać powinieneś ze skupieniem i zrozumieniem, by móc potem dzielić się wiedzą zdobytą w tak nienowoczesny sposób. Niezależnie od obranej metody musisz zrozumieć jedno: bez streszczenia żadna szanująca się recenzja nie doczeka się poklasku. Uwarunkowane jest to tym, iż czytelnik, tak samo jak ty jest wyznawcą tezy zawartej w UWADZE 3 i to właśnie ty najczęściej jesteś dla niego ostateczną instancją, do której będzie odwoływał się zawsze, rozmawiając o danej książce. A jak tu rozmawiać skoro w recenzji nie było streszczenia. Czytelnik, bydle może i ograniczone, przecież jednak nie krańcowo głupie, recenzji bez streszczenia nie tknie nawet kijem, gdyż i jego dotyczy zasada niekompetencji. No, bo i popatrz: chce się, biedaczek, popisać przed ukochaną, znajomością rozległych rejonów literatury a ty, wstrętny hochsztapler, zasypujesz go jakimś bełkotem o strukturach narracyjnych, czasie awanturniczym lub o dominacji zasady projekcji nad zasadą identyfikacji i jak na złość, nie wspominasz ani słowem o treści. Przecie nie po to załączał ten komputr i wyłożył się na interneta, coby jakichś uczonych rozpraw szukać. To, co dobre w "Literaturze na Świecie" nie sprawdza się w większości pism SF.
Wszystkie powyższe stwierdzenia można zwięźle podsumować i utworzyć z nich UWAGĘ 4: jako recenzent jesteś dla czytelnika najczęściej pierwszymjedynym kontaktem z omawianą książką, więc jakkolwiek by ci się nie chciało i jakiejkolwiek metody byś nie wybrał musisz mieć streszczenie.

Powstała w 1964 roku powieść "Simulakra" jest jednym z najbardziej udanych dzieł Dicka. Możemy uznać ją nawet za powieść modelową, będącą przeglądem wszystkich obsesji autora, gromadzącą tak charakterystyczną dla jego twórczości galerię ekscentrycznych postaci. Mamy w niej świat na granicy rozpadu, jakże znajomy z innych jego powieści oraz manipulacje rzeczywistością, stanowiące swoisty leitmotiv twórczości tego autora. Jest to powieść w zasadzie pozbawiona protagonisty, lecz brak ten kompensuje nam bogactwo i psychologiczna złożoność postaci drugoplanowych. Widzimy ostatniego psychoanalityka na planecie, dr E. Superba, jak stara się utrzymać swą posadę, lecząc na zlecenie rządu genialnego kompozytora Kongrosiana, obserwujemy rozpaczliwe dążenie jednego z bohaterów do występu przed Pierwszą Damą Stanów Zjednoczonych Europy i Ameryki a także śledzimy zakulisowe machinacje wielkich karteli, starających się wywołać przewrót polityczny na terenach SZEA. Wreszcie dowiadujemy się o procesie tworzenia tytułowych simulakrów - maszyn, androidów, tak podobnych do człowieka, że nie sposób odróżnić, które, kierowane przez tajną radę sprawują najwyższą władzę w państwie.

Tyle streszczenia, nareszcie można otrzeć pot z zapoconego czółka i głęboko odetchnąć, mając świadomość, iż najgorsze już za nami. To, co teraz napiszesz zależy tylko od ciebie i twych chęci. Możesz, jeśli ukierunkowujesz swą recenzję na czytelników inteligentnych i oczytanych (...broń Boże nie dorównujących ci poziomem, ależ skąd...) wspomnieć o jakichś ambitnych konotacjach danej książki, umieścić ją w szerszym kontekście filozoficznym i światopoglądowym, np.:

Gdy pierwszy raz sięgnąłem po tę książkę, od samego początku nie umiałem się pozbyć natrętnych skojarzeń, związanych z Platonowską jaskinią cieni i wywodzącym się stamtąd właśnie pojęciu simulacrum. Wiąże się to także z dorobkiem współczesnego francuskiego filozofa J. Baudillarda, który koncepcję simulacrum odniósł do ponowoczesnej medialnej epoki, czerpiąc zresztą pełną garścią z twórczości Dicka - z niej również pochodzi kluczowy termin jego systemu filozoficznego - Hiperrzeczywistość.
Innym źródłem odniesień może być komiks Franka Millera - "Mroczny Rycerz Kontratakuje", gdzie w kilku kadrach zauważamy postać elektronicznie symulowanego prezydenta będącego jakby współczesnym przetworzeniem pomysłu Dicka na der Alte - R. Kalbfleischa - prezydenta SZEA, simulacrum zawiadywane przez tajemniczą radę.


Gdybyś jednak nie ufał swojemu czytelnikowi, znów przyda się znalezienie odpowiedniego cytatu, który zepnie klamrę kompozycyjną a tobie pozwoli na chwilę wytchnienia - przepisywanie w końcu nie jest aż tak męczące. Dobrym wybiegiem jest w tym miejscu oddanie głosu samemu autorowi i zaprezentowanie jego opinii o książce - jeśli takowa jest gdziekolwiek dostępna.

Sam P.K. Dick uznał w jednym z wywiadów "Simulakrę" za swoją ulubioną powieść. W wywiadzie przeprowadzonym przez U. Antona w 1977, powiedział, iż powieść ta, zawiera najkomiczniejsze sceny ludzkich nieszczęść, jakie można tylko sobie wyobrazić. Nazwał ją wręcz a comic tragedy and a tragic comedy w której humor i tragedia są ze sobą nierozdzielnie związane, jak symbole yin i yang. Jest to powieść o niezrealizowanych planach i zawiedzionych ambicjach, w której wszystkie postacie są równie nierzeczywiste, co ich cele.

Teraz nadchodzi czas na podsumowanie, wystawienie oceny danej książce i zachęcenie czytelnika by po nią sięgnął. (UWAGA 5 i ostatnia: jeśli brałeś bezpłatny egzemplarz od wydawcy - oceniaj pozytywnie, bo więcej ci nie przyślą. Jeśli zaś zabrałeś się za pisanie wiedziony chęcią dołączenia do piszącej elity, znak to, żeś idiotą i twa ocena nie ma najmniejszego znaczenia) Polecane sformułowania, to: moim zdaniem; uważam, że; sądzę, iż - bez nich zostaniesz uznany za nieobiektywnego i kierowanego tajemniczą siłą, która dyktuje ci ocenę ...ha, my już wiemy, kto za tym stoi...

Moim zdaniem, "Simulakrę", można zaliczyć do bardziej udanych powieści Dicka. Sądzę, iż każdy czytelnik powinien odnaleźć w niej coś dla siebie - czy to charakterystyczne postacie czy też zapadające w pamięć sceny. Uważam także, że powinna zostać ona wprowadzona do kanonu lektur szkolnych, zajmując należne miejsce obok wiekopomnych arcydzieł wspominanego już tutaj Stanisława Lema.

I to już wszystko. Można wysypać popielniczkę, zakręcić butelkę i wyciągnąć kota spod łóżka - Sonic Youth nie wszystkim służy jednakowo - i ucałować ukochaną, która właśnie powróciła w stanie wskazującym, iż pomyślnie spożytkowała ofiarowaną jej pięciozłotówkę.

M.Ł. Wróbel


PS. OD "UKOCHANEJ"
To z tą pięciozłotówką to jest kłamstwo - nie przyjmuję prezentów w postaci pieniędzy. A nawet jakbym takowe przyjmowała, to drogi czytelniku ufam, iż zdajesz sobie sprawę, że za pięć złotych można zakupić jedno duże piwo marki polskiej (takowego nie pijam, bo nie lubię) w lokalu średniej klasy (do takowych nie chadzam samotnie, bo również nie lubię). A nawet gdybym chadzała to po jednym dużym piwie, jak sam wiesz, stan nie jest wskazujący tylko "chcący więcej". A wniosek z tego taki, że recenzent (Ukochany) sugeruje, iż możesz być niezbyt rozwinięty drogi czytelniku...

Ysiam




Philip K. Dick "Simulakra" (The Simulacra)
Tłum.: Jarosław Jóźwiak
Prószyński i S-ka 2002
ISBN 83-7337-019-6
Cena: 29,00
Gatunek: SF
Strona WWW: www.proszynski.pl/ksiazki/fiszki/2108.html

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

102
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.