Magazyn ESENSJA nr 7 (XIX)
sierpień-wrzesień 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Łukasz Rybak
  To miał być list do Ciebie...

        Autor urodził się w 1980 roku w Gorzowie Wielkopolskim. Jest studentem politologii. Wiersze, które prezentuje w naszym magazynie są jego debiutem literackim.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ilustracja: Łukasz Matuszek
 ścieżka
 
 każda kolejna pustka powinna być
 mniej lub bardziej doskonała
 bliższa swojemu ideałowi
 to się nazywa zasada ewolucji
 kilka tchnień w skali kosmosu
 oddechów człowieka - kolejna forma poezji
 bardziej przystosowana
 bliższa
 zespolenia się z rytmem
 
 nicości tykania ustania, podczas którego powstanie wiersz
 "uwieńczenie całego procesu"
 zawierający w sobie wszystkie poprzednie słowa,
 znaczenia, wersy, nie wyrażone,
 wbrew naturze konstelacje, spirale, cykle,
 zawarte zostaną wzory na ich
 uzasadnienie, którego istnienie
 sugerowały
 
 szeptem, jego przyjścia nie poprzedzi
 zwiastowanie, nie będzie
 skrzydeł, trąb, snów proroczych, sztucznych
 ogni i stygmatów na ogniach
 to będzie dłoń malutka, krucha
 płochliwie zacznie kreślić, w stajni, w ukryciu,
 w przypływie kwilenia gniewnych raciczek
 czy raczej
 
 minie nas i tylko przypadkiem jakaś
 bosa stopa zatrze
 (po nas)
 wszelki ślad
 
 
 załóżmy, że
 
 tamtej osowiałej nocy w zakapturzonym
 pociągu, gdzieś między Zamaszystym Gestem
 a Lekkim i Powabnym Odgarnięciem Włosów
 nie podszedłem do ciebie i nie spytałem: "skąd
 tu tyle jaskrawych przykładów ścierania się
 mimochodów". Załóżmy, że minąłem
 cię bez krnąbrnej polemiki, na korytarzu zraszanym
 światłem barwy pulsującej krwi, albo spytałem:
 "czy ty też nie istniejesz?", a ty odpowiedziałaś:
 "przykro mi, ale nie noszę zegarka".
 
 Załóżmy, że lgnąłbym do ciebie teraz mocniej, że
 stałaś się lepem na pajęczynie moich osobnych skrzydełek,
 a podmuchy wiatru mamy dzisiaj wyjątkowo silne.
 
 
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ilustracja: Łukasz Matuszek
 to miał być list do Ciebie, ale wyszła z tego pospolita spirala
 
 zjem sobie banana z kakao na podwieczorek
 podczas konsumpcji będę myślał co ci powiem
 
 otworzę konserwę telefoniczną, znajdę twój numer
 między wierszami i rozpieczętuję jego prawdziwe znaczenie
 
 zanim wystukam cyferki, popatrzę sobie przez okno
 nie na jakąś konkretną rzecz, ale w zwykłą smugę
 
 nawet nie cienia, a jeśli odbierze twój pyton
 mozolnie pójdzie wyłożenie mu moich czystych intencji
 
 swoim sopranowym szelestem mógłby stłamsić biel myśli
 prężące się i prażące na słońcu elementy fermentu i sondy kosmicznej
 
 która wpadła dosłownie przed momentem stylizowana na
 piorun kulisty, zawierający w sobie garść jakiś tam seansów
 
 pełnych rzekomo wieloznacznych sensów jazdy tramwajem
 w ostatni dzień sezonu na zrywanie prywatnych ogrodzeń
 
 z topniejących węzłów na sznureczkach i pętelek na chusteczkach
 choć może po prostu konserwa jest już lekko nieświeża
 
 dlatego nie wiem czy to już czas na zamknięcie zawarcie się w niej
 porzucenie cudownego wyluzowanego gościa, którego
 
 pielęgnuję i czasami mam ochotę wyrwać go z korzeniami, stłuc
 daną raz na zawsze doniczką, po jego pęczniejącej czaszce, by nie urósł
 
 do rozmiarów pozwalających dojrzeć pewną karłowatość i wycofać się
 wreszcie dojrzały do podniesienia alabastrowej dłoni słuchawki:
 
 "dwa razy wymiar niedokończony, sterylny i oswojony"
 
 
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ilustracja: Łukasz Matuszek
 03:21
 
 miałem przyjaciela, on miał widokówkę
 było tam morze, na morzu stateczek
 w nim mały wędrownik
 który przybył tam targany
 podmuchami z niedokończonego zwierzenia
 
 w czerwcową noc, nad klaustrofobicznym brzegiem
 wtulonym w niebieskawą taflę jeziora zataczają koła
 mewy o zakrzywionych, silnych dziobach sępów
 którym rzuca się na pożarcie
 słowa i gest, wyrażające
 
 możliwość przywołania posiłków, ale na ptakach
 nie robi to żadnego wrażenia
 
 
 prezent
 
 Z nadejściem nocy postanowił dać jej dowód
 swojego uczucia. Nie stłumi natchnionych
 szeptów, które są i czuwają. Najdelikatniej jak
 mógł, gładził ją ostrzem, pokrywał muśnięciami
 pocałunków - miliardy mikroskopijnych nacięć.
 
 Na jej ramionach narodziny galaktyk, zmierzchy
 światów, na brzuchu gwiazdy pożerają swoje
 planety, siebie i nieskończoność, na porcelanowych
 plecach płonące dżungle komet na kresach kosmosu,
 przez sen wymawia jego imię, i deszcz, o tysiąc lat
 świetlnych spóźniony; jeszcze sonda, posłaniec
 cywilizacji, śle alarmujące dane, ale nikt już nie
 pamięta.
 
 
 Okruch potu z lśniącego płótna zwilżył zimną
 dłoń chirurga, a jej twórcy.
poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

41
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.