Motyle
A teraz motyle! To znaczy, że mam się położyć i wymachiwać ramionami - o tak. Już siedzę tu pół godziny i mnie mdli. Codzienna siłownia. Generał znowu gra lambadę na organkach. Ktoś w kącie przebiera obuwie. Już czuć. Ale przecież to tutaj stanę się mężczyzną, raz-dwa, raz-dwa... Czy czuję jak mięśnie twardnieją? Nie. Oaza się poci, właśnie teraz strużka spływa mu po twarzy. Ucieszył się, że zauważyłem. Generał skończył grać. Jest chyba nawalony. Teraz pewnie powie coś o wojsku...
- Taaak. To to... teraz powiem wam to i tak jeszcze nic. Cywile, kobiety i dzieci.. hehe... Gdybyście tak o trzeciej w nocy w pełnym rynsztunku musieli podnosić Jelcza.... I nie było zmiłuj się. Kto nie był proszę was fajans... Kto nie był ciota, ten to BACZNOŚĆ! Ta jeeest! I ani mru - mru. Jeszcze teraz bym poszedł do woja. A czasem to takie jaja były, że... A zresztą co ja wam tu będę gadał... Teraz zresztą wojsko to... gówno tam takie wojsko... przedszkole.
Ta...
No i znowu lambada. Tyle zapamiętałem.
Brakuje
Zaczęło się z głupia frant. Gadaliśmy o amputacjach. Ale wcześniej jeszcze Liszaj wymamrotał, że jemu kiedyś Wuefista chłopcze, opowiadał o tym jak się po pijaku siłował na rękę i jak go po trzeźwemu bolała. Pytał się ludzi, czemu go ręka boli, a oni mu na to, że siłował się z jakimś gościem, którego nikt wcześniej nie widział i tamten podobno mało nie wyrwał mu ręki, bo aż trzeszczało. No i mówimy, że co by to było. Facet się rano budzi. Kac. Brak prawej ręki. Skrobie się lewą w bolący łeb i pyta znajomych co się stało z jego ręką? A wyrwał ci ją ten Cygan, co się z nim założyłeś, że nie wyrwie. A gdzie teraz jest? A kto go tam wie... Nawiał! Zwinął się razem z ręką, pewnie ją opyli jakiemuś chirurgowi.
No i stąd myśl, że gdyby tak było łatwo amputować, to pewnie na izbach wytrzeźwień grasowałyby bandy porywaczy kończyn. To byłyby afery. Pan Marian Jakiśtam skarżący izbę, że w nocy jak spał, zapieprzyli mu nogi. Obudził się z odjętymi od kolan. Na to wypowiedź dyrektora izby, że nic podobnego i że nóg już nie miał jak go ładowali do suki. Na to Marian argumentuje, że gówno prawda, bo skoro nie miał nóg to jak dostał kamasze i czemu stoją przy jego łóżku. Na to kontruje dyro, że taki argument jest bez sensu bo kamasze dostaje każdy, bo taki jest regulamin, a regulaminu to on przestrzega, bo to nie jest żaden burdel tylko porządna izba wytrzeźwień. I cisza. Liszaj nie może się ruszyć. Próbuje jednak wykonywać jakieś dziwne ruchy szyją.
- Nie widzę nóg! Nie mogę nimi... ruszać!
- Jak to nie? Przestań nimi wierzgać bo porozwalasz automaty.
Chciałem się tak przyjaźnie ni to uśmiechnąć, ni to roześmiać. Jak krwawi dyktatorzy, kiedy pozują malarzom do obrazków propagandowych. Dobroduszny, spontaniczny śmiech. Już jednak pójdę.
Skąd się wziął?
Wielce szanowni Państwo
Najuniżeniej przepraszam, za kłopoty i niewygody, których byli Państwo uprzejmi doświadczyć w trakcie pobytu na Seszelach, w ramach wycieczki organizowanej przez moje skromne biuro podróży. Nie wiem, czy to na miejscu, ale Proszę Państwa o wyrozumiałość, bo nasze biuro dokłada wszelkich starań, żebyście Wy, Państwo, mieli doskonały wypoczynek. Niestety oszukał nas nasz lokalny (tamtejszy) partner, który już z nami nie współpracuje i to dobrze, choć z drugiej strony szkoda, gdyż uważałem go za świetnego partnera. Niestety padliśmy ofiarą oszustwa, choć oczywiście to nie Państwa wina, że tak się stało tylko pośrednio nasza i tak już się nie stanie, gdyż z tego hotelu nie będziemy korzystać nigdy i dokładnie zweryfikujemy nasze ośrodki pod kątem sąsiedztwa z, wybaczą Państwo, domami publicznymi i odgłosami nocnymi z tychże, za przeproszeniem, domów. Jednocześnie pragnę zapewnić Was, mili Państwo, że slogan naszego biura podróży. Tj. "Więcej niż się spodziewacie" nie był w żadnym najmniejszym stopniu aluzją do tego, że obok był ten nieszczęsny Dom Publiczny. Z tym większą przykrością informuję, że niestety nie jest obecnie możliwe otrzymanie zwrotu pieniędzy za te wczasy, gdyż nasza firma, także w Państwa dobrym imieniu procesuje się obecnie z tamtejszym naszym (lokalnym) partnerem. W ramach skromnego zadośćuczynienia proszę o przyjęcie, podarunku od naszej firmy, czyli tego wspaniałego kompletu chińskich noży kuchennych "Mr Kitchen". Są ze stali nierdzewnej i trwałego plastiku. Mam nadzieję, że nie poranią się nimi Państwo podczas użytkowania i przyrządzą nimi wiele wspaniałych dań, bo tego bym sobie nie darował, choć przecież nigdy nie można przewidzieć nieszczęścia, nawet kiedy ma się dobre intencje, czego najlepszym dowodem jest sytuacja zaistniała między nami. Niestety obecnie nie mogę ofiarować w imieniu biura innej formy wynagrodzenia za Państwa Szkody Moralne. Obiecuję również, mając nadzieję, że Państwo się nie zrazili do naszych usług, że na następne wyjazdy z nami Otrzymacie Państwo dużą zniżkę. Nawet jeśli nasze biuro będzie funkcjonowało w przyszłości pod inną nazwą.
Z pozdrowieniami
Dyrektor biura podróży "Continental Trawell" (w upadłości)
Milczenie i szyby
Nie wiem, dlaczego tu tyle siedzę. Chcę jakoś słuchać. Kiedy ktoś jest chory, albo cierpi, albo umiera, to wszystko co mówi wydaje mi się takie ważne, lekcja na przyszłość, memento i takie tam. W takich momentach nie potrafię rozróżniać bzdur, banałów i mądrych słów. Wszystko wydaje mi się takie samo. Na przykład dzisiaj było o rozmawianiu przez szybę. Że niby jakaś wystawa, co on na niej był i bardzo szczelne szyby. Do sali chciał wejść nerwowy facet z zewnątrz, ale szyba była tak gruba, że nie można było zrozumieć o co mu chodzi (oprócz tego, że chciał wejść). No i Liszaj (w młodości?) mówił z nim przez tą szybę starając się wyraźnie układać wargi i gestykulować, żeby pokazać mu, że ma obejść salę wkoło i zejść, a potem wejść schodkami.
- I wiesz co? Ja wcale nie mówiłem. Tylko poruszałem ustami jak mim. Tylko dlatego, że go nie słyszałem... A ty, co byś zrobił?
- Nie wiem, ale chyba to samo, kiedyś już to miałem.
No i znowu mam to uczucie, że w tym co powiedział coś jest, że to coś znaczy, że wystarczy to delikatnie i bez pośpiechu złapać jak łaskoczący włos, który chcę zdjąć z policzka i zaraz znajdę kolejny kawałek układanki. Ale nic z tego. Poczucie, że coś mi uciekło, a może nic się nie stało? Duperela.
Może się ogolę
Lustro muszę kiedyś umyć. Te wszystkie kropki w pewnym momencie zaczynają denerwować. Patrzę sobie w oczy. Chciałbym je mieć czasami takie zmęczone, wydają mi się nijakie. Nie wiem dlaczego przypomina mi się.... To znaczy od tego zawsze zaczyna się myślenie czy się nie ogolić...
Sztanga
Lub też sztangla jak mawiał Wuefista-chłopcze kiedy jeszcze tu chodził na gościnne występy. Elektronik z Oazą robią dzisiaj zawody, kto więcej wyciśnie. Generał siedzi podpity na ławeczce i trzyma zegarek Elektronika. (precyzja, on i ta jebana precyzja). Oczywiście wcześniej Elektronik musiał mu wytłumaczyć jak się uruchamia w tym zegarku niezwykle skomplikowany stoper, co to liczy pięćdziesiąt rzeczy oprócz tego, co powinien. Było trudno bo Generał jest stary i nie ma czucia w grubych palcach. Naciska dwa guziki zamiast jednego itd. Poza tym ten cholerny zegarek Elektronika jest cały śliski od olejku. No to raz i dwa. Lewa! Lewa! Generał odlicza sekundy. Elektronik ma skarpetki białe, typu tenisowego przybrudzone i lekko przetarte na piętach i przy palcach, na górze lekko żółtawe od olejku. Pachnie jak niemowlęca dupa. Oaza reprezentuje tradycyjne wartości narodowe. Na szyi ma łańcuszek z krzyżykiem, zakupiony pewnie na jakimś wiejskim odpuście. Skarpetki. To jest najgorsze. Kolor brudnoszary w motywy geometryczne, romby i jakieś paskudztwa. Czarne palce i pięta. Pomiędzy nimi wzdłużne cienkie paseczki, na przemian czarne i brudnoszare. Pod ławką leżą jego klapki guma + skaj. No i zaraz będzie się pocił. Elektronik pewnie też się poci ale nie widać i nie czuć przez olejek (no... do czasu).
"Lewa, lewa, lewa, lewa, lewa" - wyciska Elektronik.
"Tywa, tywa, tywa, tywa, tywa" - nie ma to jak dekoncentracja kolegów. No i udało mi się, bo jeden od razu spasował. Drugi zaraz po nim. Generał wyciągnął zza pleców organki i dmuchnął jednocześnie prawie we wszystkie dziurki. Na tym zakończyliśmy zawody.
Kup mi papier
...tylko czemu akurat na targu? Jakbym zaczął znaczyć w kalendarzu to pewnie wyszłaby mi jakaś regularność. Może jakiś astrolog powiązałby to z cyklem księżyca, a specjalista od podziemnych żył wodnych z nimi właśnie. Co jakiś czas daję się namówić żeby pójść na targ. To trochę tak jak z piciem na umór. Nigdy więcej. A potem mija czas i znowu. No i minął czas i jestem na targu bo tu jest papier koloru niebieskiego po prawie darmo za osiem rolek. Nienawidzę targu. Po raz kolejny dobre spostrzeżenie akurat w momencie kiedy już w nim stoję po szyję jak w wielkim aluminiowym kotle z ciepławymi pomyjami. Pchający się ludzie tam, i dalej, i stamtąd. Przypadkowo rozrzucone stragany, jak zwały brudnego, lepkiego osadu w zakolach ściekowej rzeczki, utworzone spontanicznie. Na nich ogromne biustonosze w wypłowiałych kolorach i łysawe miejscami, stare raszple przebierające w nich brudnymi rękami, o popękanych paznokciach. Sprzedawczyni robiąca wargami kolejny półksiężyc fusów na brzegu otłuszczonej szklanki z letnią kawą. Hahaha... Bardzo jej wesoło. Pogodny dzień dzisiaj. Faceci z sygnetami z tombaku. Szczerbaci. Pewnie próbowali zębami czy sygnety były złote. Ten cholerny tłum pchający mnie tam, gdzie najbardziej obrzydliwe rejony targu zaczynają się ubranymi w czarne berety starymi ojcami, którym umarły dzieci. U ich stóp ubranych w tanie mokasyny rozciągają się płachty świerszczyków, na których wyłożone jest na sprzedaż wyposażenie pustych i zimnych pokoików dziecinnych. Odrapane lampki na biurko oklejone wyblakłymi obrazkami postaci z nieznanych bajek, które można znaleźć w kupionych na stoisku obok, gumach do żucia, szmuglowanych gdzieś z Turcji czy Albanii. Wypisane do połowy różowe długopisy. Wymięte kołnierzyki od mundurków. Obdarte czerwone sandałki z poczerniałym wnętrzem. Tłum w porę obrócił mnie i poniósł w inną część widowiska. Mignął mi przed oczami stragan ze szminkami i lakierami do paznokci. Dalej... Dalej... Tu jeszcze gorzej. Bzykanie much i smród flaków. Błyszcząca wilgotna ręka zagłębiająca się w dupie jakiegoś oskubanego kurczaka. Kupy zwierzęcych bebechów, zmarszczonych i sinych jakby z nich spuszczono powietrze. Gdybym nie miał węchu, był ślepy i nie potrafił na słuch odróżnić much od pszczół pomyślałbym, że jestem w środku ula. Tu chyba nie wszystkim jednak się podoba. Popychany przez tłum przedostałem się w rejon straganów z żywym drobiem. Klatki pełne kur z gołymi kuprami i szyjami, srających pod siebie zawsze dokładnie w momencie kiedy na nie popatrzysz. Odgłos, który wtedy wydają w dziwny sposób przebija się przez cały gwar. Wokoło pełno krótko ostrzyżonych, nieogolonych facetów czytających zeszłoroczne gazety. Tam dalej siedzą w kupie i w kucki, obróceni brudnymi plecami do reszty świata. Co jakiś czas wybuchają zgrzytliwym śmiechem. Podszedłem. W klatce kura pod kogutem, którego kolesie dźgają w dupę kijkami. Zobaczyłem papier. Trzeba teraz zebrać wszystkie siły i przezwyciężyć prąd. Nieubłaganie spychający w stronę najohydniejszych rejonów targu. Tam, gdzie cała ta rzeka syfu spływa pewnie do jakiegoś wielkiego podziemnego szamba, jakiejś kompletnie zagównionej czarnej dziury pełnej niebieskawych flaków poplątanych z tanimi rajstopami, brzęczenia much, ogromnych biustonoszy, obdartych czerwonych sandałków, no i ludzi lądujących w tym wszystkim z wyrazem jakiejś upodlonej błogości. Na kupę. Na wielką cuchnącą kupę, którą deszcz nakryje warstwą zeszłorocznych gazet i zmytymi z grobów wiązankami suchych badyli po chryzantemach, które sprzedają przy wejściu na targ. Tam to wszystko wyda ostatnie wspólne, nieświeże tchnienie ulgi. Amen.
Skąd się wzięły listy?
Nie znam wszystkich, którzy tu są. Część znam z widzenia, ale nawet im nie powymyślałem przezwisk. Coraz bardziej czuję się jednym z tych, co się tylko przyglądają sprawie. Zwłaszcza po wypadku Liszaja. Mnie to nie zmobilizowało. Ich tak. Oprócz Generała, ale ten jest tak stary, że nawet własnych butów by nie przeskoczył. Upaja się tą durną atmosferą. Czuję, że zaczynam robić to samo. Przestałem ćwiczyć. Włóczę się po okolicy. Tyle jest jeszcze miejsc, w których nie byłem. Czy jest sens szukać lepszego świata za bramą jeśli tu jest fajnie? Nie... Z drugiej strony tak fajnie to tu nie jest. Muszę się kiedyś obudzić w środku nocy i zobaczyć,, czy ktoś trenuje na siłowni, jej regularne odgłosy rozlegają się tu przez cały czas, nawet jak nikt nie ćwiczy. Chyba. Coś jak szum wielkiej fabryki, obok której spędza się całe życie. No i te śmieci. Czyjeś zapiski i listy z przeprosinami. Czy o to chodzi? Każdy tu trafił po jakiejś żałosnej klęsce? I teraz musi sobie coś udowodnić? Bzdura. Nie myśleć. Precz!
Złota rybka
Nie wiem dlaczego akurat teraz mi się przypomniało. Kiedyś z Liszajem gadaliśmy o snach no i on mówi, że czasami śni mu się złota rybka i chce spełniać jego życzenia no i on się budzi ze strachu bo nie może nic wymyślić, na nic się zdecydować i boi się, że zaraz rybka ucieknie, albo (od pewnego czasu), że się obudzi i koniec. No i budzi się i po śnie.
Spotkanie ze sprzedawcą książek
- Czy znasz niemiecki?
- Kiedyś uczyłem się niemieckiego, ale niewiele pamiętam. Było to w drugiej klasie szkoły podstawowej i ktoś tam to podobno załatwił. W soboty i zimą. Facet był stary i przyjeżdżał trabantem kombi. Kazał sobie mówić "Guten Morgen Herr Professor" i "Aufwiedersehn Herr Professor" i tyle z tego zapamiętałem. I jeszcze, że "blume" to kwiatek czy coś w tym stylu. Potem pojechał i już nie wrócił. Albo jeszcze kiedyś wrócił i było ślisko i nie mógł wyjechać. Pchaliśmy go. Wtedy nie wrócił już na pewno. Potem nauczyłem się kilku zwrotów po niemiecku pochodzących z reklam, które oglądałem jak dziadek kupił telewizję satelitarną. "Nicht ist unmoglich!" albo "Unfergeslich gut". Potem czasy się zmieniły i dziadek zaczął chodzić spać przede mną. Wtedy do mojej znajomości niemieckiego doszły słowa i zwroty ze starych niemieckich filmów erotycznych i reklam między nimi. Z łagodniejszych mogę wymienić "komm hier" lub "rufen sie jetz ann". Choć oba można podobno stosować w innych okolicznościach ale nigdy się nie odważyłem.
- Nie myślałeś o nauce niemieckiego?
- Potem już nie. Wolałem się uczyć samych takich zdań. Były fajne i warkotliwe. Wystarczyło.
|
|