Magazyn ESENSJA nr 7 (XIX)
sierpień-wrzesień 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Adam Wiejak
  Całopalenie

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Kiedy weszli na cmentarną polanę, ich oczom ukazał się uroczysty widok. W środku przestrzeni, na której stały ziemne kopczyki z wyglądu przypominające krecią robotę, czerniły się zgliszcza stosu. Dym nie wydobywał się już z języków ognia, lecz wyślizgiwał się, poszarzały i duszny, z wewnętrznego żaru dającego znać o sobie raz po raz strzelającymi słupami skier i trzaskaniem. Uchodził żwawo ku niebu powłóczonemu ołowianymi chmurami, tak że zdawało się, iż to on zabrudził nieboskłon. Wokół stosu, w nabożnym skupieniu i ze wzrokiem utkwionym w popioły, stali mieszkańcy osady, a wśród nich Waresz z synową. Wiele jeszcze pacierzy upłynęło, nim Waresz pochylił się w milczeniu nad popiołami i wygrzebał resztki z niezwykłą sobie delikatnością właściwą raczej matce pieszczącej niemowlę, niźli wojowi słynnemu niegdyś w całej kasztelanii z okrucieństwa wobec wrogów. Sławomir mówił prawdę: wdowa po Miłku - Zbynia stała skrępowana rzemieniem i z trupim spokojem wpatrywała się w stos. Rozpaczliwy pomruk przeszedł w ciżbie i niektóre kobiety jęły głośno zawodzić.
     Kości spoczęły w glinianej popielnicy, którą umieszczono w wykopanym nieopodal dołku. Pachołki chwyciły za łopaty i po chwili w tym miejscu wznosił się kopczyk. Waresz osunął się na kolana. Objął usypaną ziemię niedźwiedzimi ramionami. Po chwili podniósł się ze wzrokiem zastygłym na kurhanie. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem członkowie wspólnoty zbliżyli się, tworząc krąg modlitwy. Ksiądz nie chciał zanosić modłów do Wichru porywającego życie Miłka, do Ziemi Żywicielki, ani do Swaroga Ognistego. Bez trudu rozpoznał moc uroku, jakiego Waresz uczył go jeszcze jako kompan wojenny w krainie Łużyczan. Zmarszczył czoło. Tak, wokół szerokiego kręgu, pod splecionymi dłońmi mieszkańców, a przede wszystkim przy kopczyku wiły się niczym żmije dziesiątki demonów. Widział, jak falowały w podmuchach jesiennych powiewów na kształt orgiastycznego tańca. W tym przerażającym ruchu zjednoczeni w modłach ludzie przypominali kamienne posągi utwierdzone wśród morskich bałwanów nie wiadomo po co i dlaczego.
     Sławomir ruszył bezwiednym krokiem do kręgu. Tego było księdzu już za wiele. Chwycił go za ramię i szarpnął do siebie, lecz ten obrócił się jedynie nieznacznie niczym kłoda i bez słowa zmierzał do kurhanu. Krew zawrzała w Stefanie, pięść się sama zacisnęła i jak trzask grzmotu wylądowała na szczęce Sławomira. Chłopak nie stracił przytomności, wręcz przeciwnie: zdało się, że ją odzyskał, skoro spojrzawszy w stronę kręgu wykrzyknął:
     - Jezusie, Maryjo!
     Teraz także Stefan zauważył błysk miecza w dłoniach Waresza. Zbynia pokornie, ze śmiertelnym cieniem na twarzy zbliżyła się do kopczyka, uklękła, złożyła na nim główkę i odchyliła z szyi kasztanowy warkocz. Od dziada pradziada jedna z żon odchodziła w żałobie za swym mężem. Choć od powrotu z wojen guślarz ani razu nie włączał ścięcia żony do obrzędów pogrzebowych, to jednak po sporze ze Stefanem o miejsce pochówku starszego syna stał się nieprzewidywalny. Ksiądz w mgnieniu oka zdał sobie sprawę, że oto na jego oczach ma się rozegrać zbrodnia.
     Tymczasem Waresz uniósł miecz do cięcia i ze ściśniętego gardła wydobył słowa modlitwy:
     - Przyjmij, o Ziemio, dar krwi, co by Miłko wygodnie spoczywał w zaświatach. Wichrze potężny, unoś męża z nałożnicą w odległe krainy. Niechaj ich wędrówka się nie kończy! Oczyść swym ogniem, wielki Swarogu, dusze odchodzących, co by im ciepło towarzyszyło na dalekich szlakach!
     Już miał opuścić ostrze na szyję Zbyni, już napiął silne ramiona, gdy nagle poczuł żelazny uścisk na przegubach i nim zdążył się zdumieć, nurzał się plecami w rozmiękłej glebie. Stracił panowanie nad urokiem, przez co zgromadzeni jakby się ocknęli, zdając sobie sprawę z grozy całej sceny. Miecza jednak nie upuścił i jak na wprawnego woja przystało, po chwili stał na nogach, wpatrując się w przeciwnika jak buhaj w krwawe plamy. A przeciwnikiem był wielebny Stefan.
     - Mało ci, psie przeklęty, żeś mi jednego syna zabrał do siebie? - syknął Waresz.- Chciałbyś i Miłka, co?
     - Nie. Po prostu nie chcę morderstw.
     Waresza drażniła gadanina o krwawym barbarzyństwie. Czuł wyraźnie, że nie wszystkie demony powróciły do lasu i niektóre wciąż panowały nad jego ciałem. A one zawsze skłaniały do prostych rozwiązań. Zarechotał więc tylko:
     - To nie zabijaj. Obaczymy, jak na tym wyjdziesz.
     Uniósł już miecz i przymierzył się do rozpłatania dawnego przyjaciela. Wtem przed oczami wyrósł mu bard Mścibor. Położył dłoń na ramieniu guślarza i przeszył karcącym spojrzeniem:
     - Uspokuj się - rzekł łagodnie, acz stanowczo.
     Wystarczyło.
     Dziwne - pomyślał Waresz - zwykły bard, a wydaje się, jakby potrafił przepędzić leśne moce.
     Rzeczywiście, urok, jeszcze przed chwilą trzymający w ryzach współplemieńców, zanikł zupełnie, a guślarz oprzytomniał. Złość jednak pozostała:
     - Co się mieszasz, plugawy przybłędo?
     Bard nie zraził się obelgą, tylko zbliżył usta do ucha rozmówcy i wyszeptał:
     - Nie teraz, Wareszu. Jeszcze nie teraz.
     
     * * *
     
     Miecław beknął siarczyście, opuszczając od ust czarę miodu, aż się ludzie w szynku obejrzeli, a gospodarz skrzywił z niesmakiem. Stary hulaka, wiadomo, takiego nikt już nie wychowa. Siedział sam przy ławie, obserwując przez wejście dziedziniec osady, czy by się przypadkiem jakiś kompan do wypitki nie znalazł. Dziś szczęście mu sprzyjało. Zbliżyło się, krocząc po klepisku dziedzińca pod postacią białowłosego starca.
     - Siermichu! - wrzasnął Miecław, podnosząc się na chwiejne nogi - Mistrzu magiczny! Kopę lat! Niech mnie wilki pożrą, wróciliście? Siadajcie, proszę, tu przy mnie, wypijcie czarę albo lepiej dwie, bo jedna to przecie żadna czara. I mnie byście jedną zakupili, bo ten szynkarz - łachudra już od dziesięciu pacierzy takim bazyliszkowym wzrokiem na mnie patrzy, że i wam byłoby nieswojo.
     Starzec nieco zakłopotany wszedł do izby i skinął na gospodarza, który z powątpiewaniem pokiwał głową, wychodząc na zaplecze. Padli sobie w ramiona. W końcu Siermich pamiętał Miecława jeszcze jako pacholę, które pałętało się między magicznymi wywarami, tłukąc to i owo z przygnębiającą regularnością.
     - Co was sprowadza, mistrzu, do naszej dziury? Córkę chcecie odwiedzić? - zagadnął Miecław, kiedy usadowili się przy ławie.
     - Ach, do córki zawsze tęskno, ale co mnie tam, antychrystowi, do chrześcijan chodzić?
     - Możecie być pewni, że się pani Magdalena ucieszy!
     - Hm, Magdalena. - starzec powiódł wzrokiem po ławie - A Stefan w osadzie?
     - Nie, ale o brzasku w drogę rusza.
     - O tej porze? A dokąd?
     - Do eremitów w Międzyrzeczu. Do klasztoru jedzie na targ, żeby nasze zboże na mąkę zamienić. Syna zabiera po raz pierwszy. Chłopak chodził po osadzie dumny jak paw. Stefan to pan zbrojny i potężny, więc nasze płody na jego wozy załadowaliśmy i tuszymy, że mu się na szlaku nic nie stanie.
     - A był urodzaj tego lata?
     - Ech - Miecław machnął ręką - lepiej nie mówić. - wzniósł czarę przyniesioną dopiero przez szynkarza - Wychylmy wasze zdrowie, szacowny przybyszu!
     Siermich uśmiechnął się dobrotliwie. Wychylili.
     - Nie tylko u was jedzenia brakuje. Nieurodzaj dotknął wszystkich Polan - podjął Siermich. - Cały kraj głoduje, a ludzie domostwa opuszczają, żeby innych grabić. Nie chcę być ciężarem dla rodziny, ale doprawdy, w lasach teraz nie da się mieszkać.
     - Hm, u nas ludziska także rozeźleni. Najgorzej to było na paleniu Miłka...
     - Co ty opowiadasz? Miłosz nie żyje?
     - Ano kilka dni jakeśmy go spalili. Taka łuna była... no, nieważne. Waresz z księdzem skoczyli sobie do oczu. Ponoć o ofiarę Zbyni się rozchodziło. Miecz był rytualny, ale już by dawno Stefana rozpłatał, gdyby nie ten lirnik - przybłęda.
     Siermich wsparł czoło na dłoni, a Miecław pociągnął łyka i kontynuował:
     - Guślarz zarżnąć chciał księdza. Ani chybi, zarżnąć chciał jak świnię!
     - I chrześcijanie nie pomogli?
     - Ba, chrześcijan ci u nas nie brak, jeno jakbyście Wareszowi przy modłach w oczy spojrzeli, to zda się, że nie z człowiekiem się mierzycie, ale z bestią jakąś. Jak tu się nie bać? Takoż było przy paleniu Miłka. - Miecław rozejrzał się po szynku i zniżył głos. - Powiadam wam, że on wszystkie moce leśne w ręku dzierży.
     - No ale przecie i Stefan rzecze, że jego Bóg to pan potężny. Skoro tak, to czego się obawiacie. Wy też chrześcijanin, Miecławie, nieprawdaż?
     - Ano prawda, prawda - Miecław wzruszył ramionami. - Chodzę do stefanowej kaplicy, bo wdzięczny jestem księdzu, że mnie spod swego władztwa wyzwolił. Stefan surowym był panem, znaczy się gdy jeszcze zwał się Jamroszem, ale po powrocie z królewskich wojen zelżał jakoś na duszy. Pewnego dnia, uważacie Siermichu, wchodzi do naszego czworaka - znużeni byliśmy, pamiętam jak dziś, i plecy bolały od razów, bo jeszcze żniw nie skończyliśmy - i powiada niewolnym: "Idźcie, gdzie wam się żywnie podoba. Jeśli który zostać zechce, to mu pole dam i niech się w osadzie jako równy obok równych pobuduje." No i wielu zostało, bo strach do lasu chodzić, jako że tam i duchy, i bestie, i zbóje - zresztą, sami wiecie.
     Starzec przytaknął. Wypili. Po chwili zagadnął ze smutkiem:
     - Żal Miłosza... Co mu się stało?
     - Ach, nikt nie wie. W lesie go znaleźli rozszarpanego na strzępy. Niby wilki tak gryzą, ale ludziska gadają, że się coś po lasach kryje. Potwór jaki, czy co? Ten lirnik Mścibor pieśń ułożył, uważacie, o dzikiej bestii, co to straszna jest tak bardzo, że jak na nią spojrzycie - Miecław wysilił się na uśmiech - to jakbyście śmierci w oczy patrzyli. O, tak mniej lub bardziej brzmi ta ballada. - powiódł wzrokiem gdzieś po powale i zanucił fałszywie, po czym zapytał:
     - A wy, mistrzu, znacie takie dziwy magiczne?
     - Z legend zachodnich - odparł Siermich - ale magią już się nie param. Widzę, że dobrze czynię, wracając.
     - Zali w bestię wierzycie?
     Starzec nie odpowiedział, tylko podniósł się z cichym jękiem i poklepał rozmówcę po ramieniu.
     - Na mnie już czas, Miecławie. Córkę odwiedzę, a potem nad kurhanem modły odprawię. - po chwili zapytał jakby mimochodem:
     - Zatem powiadasz, że Waresz wciąż rzuca uroki?
     - A jakże! Jest czarownikiem, więc czaruje! A wy nie, mistrzu?
     Siermich odstawił czarę:
     - Ja nie. Bywaj, Miecławie.
     - Do zobaczenia, mistrzu.
     - Aha, Miecławie?
     - Tak?
     - Nie pij za dużo, to szkodzi.
     - Ma się rozumieć, mistrzu.
     Mistrz zapłacił szynkarzowi za biesiadę i wyszedł, zostawiając do połowy pełną czarę, z której rozochocony Miecław uzupełnił sobie poprzednie łyki.
     
     * * *
     
     Zapadł zmrok. Na zachodzie dała się dostrzec krwawa smuga - ostatnie wspomnienie mijającego dnia. Niedługo po tym, jak Siermich wyszedł z gospody odwiedzić córkę w forcie, jakiś kształt przemknął chyłkiem po dziedzińcu osady. Któż by się domyślił, że tajemnicza postać była wędrownym bardem Mściborem? Człek to był znany we wspólnocie, bowiem często gościł ze swymi pieśniami oraz wiadomościami z wielkiego świata. Te drugie wzbudzały żywe zainteresowanie u wareszowego syna - Miłosza, toteż często widziano go, jak rozmawiał z wędrowcem. O czym tak prawili, nikt nie wiedział. Ważne jednak sprawy musieli poruszać, skoro i Miłko w wielkim świecie był otrzaskany i nie raz na dwór książęcy z misjami jeździł.
     Bard skrzywił się, kiedy poczuł, jak wiatr go przeszywa zimnem na wylot i targa czuprynę. Opatulił się więc łosiowym kaftanem i naciągnął kaptur. Nie udał się jednak do szałasu, który sklecił sobie nieopodal pastwiska. Krocząc ścieżką w kierunku fortu Stefana, skręcił u podnóża wzniesienia na cmentarz. Odchylił kaptur i rozejrzał się na wszystkie strony, jakby badając, czy nikt go nie śledzi, po czym ruszył w dalszą drogę. Przeszedł mimo kurhanów rysujących się złowrogo w półmroku i wszedł w gęstwę leśną. Tam już ciemność panowała, że oko wykol, wszelako Mścibor maszerował zdecydowanie, jakby od dziecka zamieszkiwał w leśnych ostępach. Kilka pacierzy minęło, nim dotarł do polany otoczonej kręgiem głazów. Na tle skier strzelających z ogniska ujrzał postać w niedźwiedziej narzucie. Gospodarz siedział plecami do przybysza dorzucając co chwila drwa do ognia. Usłyszawszy kroki, zagadnął gościa:
     - Jesteś wreszcie. Siadaj.
     Mścibor skorzystał z zaproszenia, ściągnął kaptur i jął grzać dłonie przy ogniu. Jęzory zakołysały się nerwowo, targane podmuchami wiatru i sypnęły skrami w twarz gospodarza, wypalając kilka włosów na brodzie. Ten niewzruszony przymknął tylko powieki i zamarł w bezruchu. Ocknął się dopiero przy prośbie barda:
     - Dalibyście, Wareszu, coś na ząb! Od dwóch dni was nie ma. Kto mnie miał karmić?
     Jakoż postawny mąż okazał się Wareszem, choć w migotliwym świetle ogniska twarz porysowaną bliznami i charakterystyczną miedzianą brodę trudno było rozpoznać.
     - Będziesz miał wieczerzę. Ubiłem dwa szaraki - odparł - Nikt cię nie śledził?
     - Komu by się chciało po nocy wychylać w taką pieską pogodę? Jeno w karczmie piją.
     - Taaa, jak zawsze.
     Bard przygładził czuprynę.
     - A wyście mi mówili, Wareszu, że do kręgu zwykły śmiertelnik nie trafi, więc kogo się obawiacie?
     - Nie wszyscy u nas tacy zwykli śmiertelnicy - mruknął Waresz.
     - Zatem macie więcej czarowników?
     - A, zostawmy to - guślarz spojrzał z powagą na rozmówcę - Was też się obawiam, Mściborze.
     Nastała głucha cisza.
     - Raczycie żartować, Wareszu.
     Znowu cisza. Wargi guślarza wydłużyły się w uśmiechu.
     - Może.
     Sięgnął do podróżnego worka. Prawą dłonią wyciągnął dorodnego zająca. Lewą zaś wygrzebał nóż, którym rozpruł brzuch zdobyczy. Z rozcięcia powoli wypłynęły wnętrzności. Z uwagą obserwował ich układ, po czym zauważył:
     - Widzisz? Jeno krew i chaos.
     - Trudno szukać czegoś więcej poza krwią we flakach - zaśmiał się Mścibor.
     - Daj spokój. Wiem, że znasz te wróżby. W ogóle dużo umiesz. Na cmentarzu wmieszałeś się w moje uroki.
     Bard spoważniał.
     - Dlatego chciałeś się spotkać w twoim świętym kręgu? - zapytał.
     - Nieważne. Mów wreszcie czego chcesz.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

7
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.