 | Ilustracja: anchel |
- To raczej sprawka libido i konieczności utrzymania gatunku - powiedział Szymek. - Jeśli połączylibyśmy tam wrogów, pozabijaliby się zanim trzeci kur by zapiał.
- Bardzo prawdopodobne - odparł Promotor. - Ale nie o to Crowleyowi chodziło.)
Ile lat temu to słyszeliśmy? Czy szesnaście? Osiemnaście? Rzeczywistość wirtualna stała się faktyczną. Nie możemy mieć dzieci. To martwi. Łapiemy się na tym, że zapominamy, iż w VR nic nie jest naprawdę. Nawet muzyczne menu jest tylko komendą do komputera, który drażni odpowiednie nerwy, wywołując w nas sytość.
- A jeżeli nas zostawili? - zapytała pewnego dnia Beata. - Jeżeli o nas zapomnieli? Tam mogła zdarzyć się wojna.
Zagubionym. Nie wiem już czy tam denotuje zewnętrzność czy wewnętrzność, prawdę czy fałsz, zero czy jedynkę. Nasze małżeństwo zostało wybudowane w świeżym habitacie, bez odwołań do przeszłości. Nowe rekwizytorium, nowe barwy. I zero zmian. Zero nowości, zero książek, multimediów, informacji. A wspomnienia nie żyją wiecznie. My i tylko my, dwa pokoje, kuchnia, łazienka, komputer dawkujący melodyczne papu, to razem siedem. Początkowo barwę wanny zwaliśmy lemorową, od sieci sklepów Le More, gdzie można było kupić spodnie w charakterystycznym odcieniu turkusu. Ale kiedy pamięć wyrzucała z naszych umysłów najmniej potrzebne skojarzenia, by skupić się na najważniejszych, zapomnieliśmy o sklepie, nazwie i turkusie. Lemor. Za wiele lat przyjdzie stado wygłodniałych lingwistów, aby zachodzić w głowę skąd to. Skąd co? Minęło trzydzieści lat, starość weszła z nami w bliższą komitywę, zaczęliśmy przeżuwać sens naszego trwania.
- Pamiętasz Robinsona Crusoe? - pytam. - Miał nadzieję na ocalenie.
- Robinson to fikcja - warczy Beata. Zazwyczaj wścieka się, kiedy podnoszę ją na duchu. Sądzi, że uznaję tym samym, że jest powód do podtrzymywania na duchu. A ona chciałaby zapomnieć o możliwości klęski, przemilczeć ją. - My jesteśmy prawdziwi.
- No cóż, nie wydaje mi się byśmy mogli temu zaradzić.
"Gatunek ludzki masz przerwać!", powtarzam ale z czasem mantra mi się miesza. Gatunek ludzki ma przetrwać? Gatunek ludzki ma wytrwać? Dotrwać? Potrwać? Trwożyć się? Tworzyć się? Spotworzyć się? Do kiedy, do czego? Gatunek ludzki mam wyrwać? Mam przerwać? Dlaczego nie możemy przerwać eksperymentu?
- Stado jakich lingwistów? - Beata przechodzi w ton kpiący. - Tu nikt nie przyjdzie!
Tam stało się nierealne. Czterdzieści sześć lat. Zastanawiam się nad modelem teoretycznym naszej pułapki. Przypominam sobie (o dziwo!) stary podręcznik do egzaminu na prawo jazdy. Trzy pojazdy zbliżają się po osobnych torach do centrum skrzyżowania w kształcie litery Y i nie wiadomo kto ma jechać pierwszy, bo ktoś wyrwał znak pierwszeństwa przejazdu. Rozwiązanie było poza systemem: uprzejmość. Jeden z kierowców musiał okazać uprzejmość i dać znak ręką pozostałym, żeby ruszyli. A jeśli wszyscy trzej machnęli życzliwie dłońmi? Absurd. Pięćdziesiąt osiem lat samotności we dwoje to też absurd. W siedmioro. Jeżeli my jesteśmy prawdziwi, to tamci są fałszywi, a skoro tak, to nie mogli stworzyć nam świata.
- Czy można zbudować system, który zamknie się sam w sobie? - próbuje Beata. - Czy można schować się we własnej kieszeni? Czy mysz może nakarmić się własnym ogonem?
- Dlaczego powiedziałaś "mysz"? - żachnąłem się. Byłem już stary, pomarszczony i wredny. Ale myszy pamiętałem.
- Musimy sprowadzić tu kogoś z fikcji - powiedziała Beata. Fikcją nazywaliśmy "tam". - Byle zniszczył ekran nad nami.
Właśnie minęło sto szesnaście lat. Bez żadnych hucznych kłótni.
- Jesteśmy jak dyrektor banku. Wszedł do skarbca a kraty zamknęły go w środku. Pokonany przez własny wynalazek.
- Dlaczego powiedziałaś "bank"?
Kiedy kilka godzin przed snem odtwarzamy skojarzenia w słabnących mózgach, na rzucone przez mnie hasło "nóż" Beata nie odpowiada "chleb". Mówi "gardło". Mija rok sto dwudziesty. Potem idziemy spać. Nie wiemy czy człowiek może żyć tak długo. Nakrywamy się kocami. Sto czterdzieści. Kocami? Jeszcze jeden byt zawieszony. Sto ile? Potem blask w oczy.
- Kochani, nie uwierzylibyście - mówi ktoś, kogo przypominam sobie jako Szymka. - Ale wszystko jest nagrane. Beatka podrzyna Biernatkowi gardło gumową rybką. A jednak o to chodziło Crowleyowi?
- Do zakończenia kwarantanny nie powinni zbliżać się do luster - mówi ktoś, kogo przypominam sobie jako Promotora. - Procedura jest zresztą znana. Nie, nie o to chodziło Crowleyowi. Ta teoria sprawdza się w warunkach idealnych. Psychika ludzka nie jest idealna. Pęka, a wtedy w ruch idą noże, agresje, odczucia poboczne, zboczenia. Gdyby psyche nie pękła, to tracąc ostatnie wspomnienia uwierzyliby, że VR to jedyna obiektywna prawda. Stworzyliby prawdę. Rzeczywistość sama z siebie wypełniłaby luki w ich opustoszałych głowach.
- Przecież podglądaliśmy ich - mówi ktoś, kogo przypomniałem sobie jako Szymka. - Znaliśmy inną prawdę.
- Dla Crowleya - mówi ktoś, kogo przypomniałem sobie jako Promotora - nie istnieje logika, której obserwator nie byłby jednocześnie jej uczestnikiem. Jeśli istniejemy w świecie X, tedy obowiązuje nas logika X, czy nam się to podoba czy nie. Jeśli z dowolnych względów, ograniczeń percepcji itepe, nie odkrywamy logiki, wówczas logiką X musi nazywać się ogół tego, co zdołamy dostrzec. I logika ta będzie kreować świat X niezależnie od swojej kompletności. Ergo każde zdarzenie jest logicznie reprodukowalne czasoprzestrzennie na tyle obiektywnie i kompletnie, na ile zgodzi się ogół obserwatorów.
- Reprodukcja to czy imitacja? Konstrukcja? Przecież istnieją światy bez obserwatora! Światy połączone, których systemy logiczne mają część wspólną. Czy Crowley przedstawił jakiś model matematyczny czy tylko tak sobie filozofował?
Rybkę kojarzę, gumową o wiele, wiele gorzej. Zegar cofa się, wspomnienia wracają na miejsce. To boli.
- Słabo mi - jęczy Beata. Odprowadzają nas z VR- Halli. Szymek mówi, że przeżyliśmy ciężką godzinę. Promotor patrzy na mnie uważnie. Potem, potem. Wszystko potem, błagam was.
(Kiedy próbowałem wyjaśnić mamie teorię Crowleya - nie zrozumiała mnie. Pokiwała głową z niechęcią i wyrzekła coś o ludziach, którzy trwonią czas na głupstwa zamiast zająć się uczciwą pracą. Moja matka była przed wylewem naukowcem. Zajmowała się teoriami wieloprzestrzennymi i Crowleya miała pewnie w małym palcu. Teraz w palcu ma jedynie tkankę skórną, mięso i krew serdeczną zero er ha minus.)
xxxx
- Część układanki. Cudza myśl. Słyszę słowa, dostrzegam głośnię ciała, rozpoznaję blask źrenic, dekoduję reguły doboru słów, kojarzę podświadome sygnały - i widzę dobrze znaną łasiczkę w pętli rąk kobiecych. Ach tak, myślę sobie wtedy, a zatem cała układanka to Dama z...
- Dlaczego pan to stwierdza? - przerywa mi Promotor.
Patrzę na niego, próbuję zgadywać. Wydawało mi się, że pytał mnie jak do niego dotarłem. Pewny jestem, że pytał. Przez las. Przez las dotarłem. A teraz kryguje się, że nie wie o co chodzi. Dlaczego tak się zachowuje? Byłem już w owym lesie. Zieleń mysolińska myśli, prymidoński szkarłat szyszek. Zbieram szyszki do koszyka, koszyka dłoni, oto zapłoną, a jedna z nich nawet woła, nawołuje mnie ku drzewu. Oto wspinam się po pniu drzewa, pniu mózgu. Ostrożnie, mimo podniecenia, rozchylam gałęzie. I widzę most. I most za daleko. Stoi na nim wartownik w długiej białej szacie, jaką często natchnienie domalowuje aniołom na obrazach Fra Angelico. Przez ramię ma przewieszony karabin. Pilnuje głównej traktu ruchowego i czuciowego pod drogowskazem "Od rdzenia" i "Do rdzenia". Schodzę z drzewa, jak wiewiórka, przywitam wartownika, pytam o szlachetne zdrowie, jak dzieci, jak procesy myślowe, czy żona nadal bardzo kocha, jak się wiedzie podstawowej komórce społecznej, jak mija dzień, jak mija noc, jak mija komórka, czy regeneruje się, komórka społecznie mózgowa, co sądzi pan o Enchiridionie Metafizycznym, jak się dzieje niebo nad głową, potem salut i w drogę mi, w drogę. Do rdzenia. Od rdzenia. Do widzenia. Od widzenia. Przywidzenia. Nurzam się w strumieniu pod mostem: pytać ryby jak długo potrwa eksperyment, zagadać starego, mądrego szczupaka w złocie łusek jak długo przyjdzie mi jeszcze mężować Beacie. Proszę igły z modrzewi i blaski z tęczówki, by wróciły logikę, dopóki o niej pamiętam, dopóki ją pamiętam, dopóki Crowley nie przyszedł w czarnym płaszczu, dopóki nie zanucił ciszy, nie zawładnął przeszłością. A woda szemrze, klaszcze, pluszcze, świszczy, trzeszczy i ja ją zrozumiałem. I co teraz? I teraz niby nic?
- Tam, w VR- Halli, przywoływałem pana, profesorze, a pan mi odpowiedział. Żebym się trzymał. Żeby tylko tak dalej.
Nie dosłyszał mnie. Może udaje? Chowa szyszki pod pazuchę? Może ma mnie za wariata?
- Czy sformułował pan już wnioski swojej pracy?
Ano tak. Dlatego tu jesteśmy. Rozmowa kwalifikacyjna, która może mi dać tytuł MBA. Master in Brain Administration. (Dziwny wyraz: "master". Majster. Mistrz. Maestro. Magister. Czy magister ma coś etymologicznie wspólnego z magią? Mistycyzmem? Gry słowne bawią mnie. Może: Mistyk nauk neuronalnych MNN? Nie, wygląda mało elegancko, jak aplet drugiego rzędu albo nazwa stacji medialnej. Jak CNN z zeszłej epoki. A: Stary kabalista mózgu? Czarnoksiężnik wiedzy kranialnej? Mag zawiadywania mózgami? Administrator maestrii psychicznej? Kosiarz organizacji umysłu? SKK. CWK. MZM. AMP. KOU. Skrótów kolaudacje koślawe. Cerowane wichury karczemne. Mikroskopijne zepsute motylki. Anioły Marii Partenogenetycznej. Ktokolwiek odczytał Urizena? Nie, nie, nie. Później wydumam coś lepszego. Uwielbiam język, znaczenie, mniam, wyraz ust i wyraz z ust. Wszystko zaczęło się chyba w przedszkolu, kiedy przy czytance zamieszały się blisko spokrewnione plozywy wargowe i przeczytałem: "Kwiaty puszczają bąki". Koledzy się śmiali i czułem się dobrze, w centrum uwagi. Ale teraz nie mam czasu na zabawę. Chwileczkę... Może GUT? Gigant umysłowej taranteli? Daje dość dobre skojarzenie (Grand Uniform Theory, Wielka Teoria Jedności). Ej, uważać! W obecnych czasach każde skojarzenie, każda omyłka, każdy językowy poślizg może znaczyć celową reakcję podświadomości.) Wielka nagroda. MBA. Kupić nie kupić, potargować warto. A jeśli nie potargować, to może ukraść.
UKRAŚĆ.
Wniknąć w cudzą głowę i napić się. Spragnionego napoić. Opowiadam ludziom o tym, że potrafię czytać w myślach a oni mają mnie za szaleńca. Albo wzruszają ramionami. Przykładają mi ręce do czoła w poszukiwaniu zaginionej temperatury. Zmieniają temat. Klepią po plecach. Po powadze. Dowcipkują. "Co ty powiesz? No, o czym teraz myślę, staruszku?" Nie jestem idiotą. Rozmawiałem z Sommą. Innych właściwie jedynie słyszę; rzadko do nich docieram, ale kiedy mi się udaje - oni obracają się pobici własnym zdumieniem, jak gdyby słyszeli za sobą głos zmarłego. Staram się opracować właściwe opisy dla tego, co dzieje się z moją wędrowną myślą ale słowa to tylko słowa, kapryśne kochanki, odchodzą ode mnie, nie zawierając sedna, zawodzą kiedy najbardziej ich potrzebuję. Mimo to kocham je. Kocham słowa.
- Halo, słyszy mnie pan?
(Dziwny wyraz: "słowo". Możemy słowo dać, zamienić, cofnąć, darować, wypluć, grać nim lub operować, szukać słowa a potem przerwać je w pół i na strzępy, i na darmo, może być słowo wielkie, mocne, pierwsze lub ostatnie, brakujące lub przykre lub pokorne. Do słowa możemy nie dać dojść, jak gdyby było ono jaką odległą przystanią, zazdrośnie strzeżoną. Z mórz niedostępnych słów łatwo wpłynąć do portu dostępnych czynów. Za słowo można trzymać aż się na nie uwierzy. Są słowa prawdy i przysięgi, słowa wielkie, posiłkowe, pokorne, honorowe, wstępne, ważone i wyważone. I puste, puszyste? Czy istnieją gdzieś te naprawdę puste? Bezgranicznie puste? Zapewne. A bezgranicznie pełne? Tych właśnie szukam. Nie czas żałować glos, kiedy płoną myśli. Słowa przez duże S, zawierają nie jeden sens ale olbrzymie pole znaczeniowe, pole jakże żyzne, kipiące życiem i heterozją. Słowa, słowiki, sławy, śliwy, ślimaki, śluzy, śluby, śruby, szrony, szramy, sztaby, stawy, wystawy, warszawy, warsztaty, warcaby, warany, Walezy, walety, woluty, worki, wiorsty, wiosny, wioski, wnioski. Jakie znowu wnioski, kto się wnika, kogo słucham, kto tu?)
- Czy sformułował pan już wnioski?
- Tak, nieomal tak, panie profesorze.
MBA, bomba w górę. Mam konkurencję, oczywiście. Grześ chce zważyć duszę. Szymek chce sprawdzić Chrystusa. Beata chce przetłumaczyć ostatnią książkę świata. A ja chcę zdefiniować Szlagwort Über Alles. Kto zdobędzie Wielką Nagrodę, kto będzie utytułowany MBA, ten zostanie profesorem z oszałamiającą pensją, wystarczająco bogatym, by kreować lepszy świat. By kupić świat swojej siostrze.
- Tak - powtarzam. (Szary Fraktal przypatruje mi się uważnie z ukrycia. Czyha na potknięcie, by roześmiać się Faustem.)
|
|