Na dziedzińcu osady panowało poruszenie. Ogniska krwawym blaskiem oświetlały zebraną na wiecu ciżbę. Ponad dziesiątkami zakutanych w skóry ciał unosił się obłok pary, niczym kadzidło przy obrzędach. W samym środku zgromadzenia, skupieni wokół największego ogniska, siedzieli starsi osady. Wśród nich zasiadał guślarz Waresz, który właśnie przemawiał tak donośnie, by usłyszeli go wszyscy współplemieńcy.
- Na Swaroga! Ludzie! Uważajcie dobrze! Wielkiej nam trzeba ofiary, by gniew bóstw przebłagać. To wyście bluźnili na nasze zwyczaje, na pamięć ojców naszych. To wyście wydarli Wichrowi dusze synów i pochowaliście ich tak, że wydani na pastwę robactwa gniją teraz i zatruwają łono naszej Matki Ziemi. Odkupmy te przewiny! Pójdźmy razem...
Okrzyki przerwały mówcy:
- Wolno nam wierzyć, w co chcemy!
- Zamknij się, ścierwo, kiedy guślarz gada!
- Strugać pal Stefanowi! On wszystkiemu winien!
- Ludzie! Na rany Chrystusa...!
- Spalić fort! Swaróg chce ognia!
- Magda to wiedźma! Wprowadziła do lasu demony!
- Wszyscy zginiemy!
Waresz uspokajał energicznymi gestami, aż się zdyszał.
- Bracia! Niech mnie licho porwie, jeśli ten parszywy klecha nie trzyma w spichlerzu worków zboża. Zaufaliście mu, że przywiezie wam mąki z Międzyrzecza, a jak go nie ma tak nie ma. Tymczasem jego żona zamknęła się z zasraną germańską chałastrą i śmieje się z waszej głupoty. Bierzmy fort i stawiajmy ich pod sąd wiecowy. Zboże natychmiast odbierzmy, a jak nie wystarczy na całą zimę, to się wybierzemy do pobliskich parafii...
Kolejne okrzyki przerwały mowę:
- Spalić fort!
- Kaplicę spalić!
- Klecha to złodziej!
- Ludzie! Uspokójcie się, do diaska!
- Dać mu w ryj!
Tumult wzmógł się tak bardzo, że starszyzna powstała z pieńków i z obawą w oczach wodziła wzrokiem po zgłodniałych ziomkach. Najemni Waresza starali się powstrzymywać napór, grożąc włóczniami, lecz sytuacja wyraźnie wymykała się spod kontroli. Guślarz niewiele mógł zdziałać wobec potężniejącej siły tłumu. Niespodziewane podniecenie zatrzęsło nim na całym ciele i nie zauważył nawet, kiedy z ust wydobyły mu się te same nawołujące do rzezi okrzyki, które rozlegały się raz po raz w gromadzie.
Starszyzna popadła w zakłopotanie, bo jeszcze nie zdarzyło jej się podejmować decyzji o ograbieniu członków własnego plemienia. Niektórzy kładli uszy po sobie, pragnąc jak najszybciej opuścić tę wiecową farsę. Inni nieszczerze uśmiechali się do żądnych krwi zebranych. Pozostali z wysiłkiem uspokajali bojowe nastroje, chcąc formalnie podjąć i ogłosić decyzję.
Jednak nikt nie zważał na radę starszych. Wrzawa wzmogła się jeszcze, ludzie rozeszli się bezładnie po całym dziedzińcu, dyskutując gorączkowo i nierzadko przechodząc do rękoczynów. Nastał moment rewolty, wciąż jednak brakowało iskry, która miała rozniecić płomienie na tworzącym się od dawna stosie. Ten i ów zerkał z nadzieją na Waresza, lecz guślarz mimo dziarskiego wstępu zdawał się być trochę przytłoczony całym wydarzeniem. Do jego uszu docierały co chwila dzikie okrzyki "Prowadź!", "Daj nam stefanowe zboże!" czy "Tyś naszym wodzem!", lecz stał niewzruszony, wpatrując się w ciemny zarys fortu ponad słupami ognia. Czy mógł to uczynić Magdzie? W końcu kiedyś się kochali, choć niewiele z tego wyszło. W czym ona zawiniła, u licha, że przez te gusła postradał zmysły? I może jeszcze miała mu wybaczyć nękanie Stefana urokami, gdy okazało się, że ten sukinsyn potrafi kochać normalnie i prawdziwie? Sprytna wiedźma, nie ma co, gdyby nie jej czary ochronne, już dawno rozsadziłby księdzu czaszkę. I co ona winna? Nic. A jednak guślarz pragnął zemsty. Tak po prostu, za własne piekło.
Wtem zgiełk przycichł w jednym miejscu, by za chwilę umilknąć zupełnie. Waresz ujrzał, jak gromada zwraca głowy w jedną stronę i rozstępuje się w osłupieniu, jakby gościem zbiegowiska był sam Swaróg. Tymczasem spośród kłębowiska ciał wyłonił się ludzki kształt powłóczący nogami, zgięty wpół, z wykrzywioną nienaturalnie ręką - najwyraźniej złamaną. Nagie ciało pokrywały jątrzące rany, parujące w jesiennym chłodzie. Krew spływała strużkami, znacząc drobne ślady na klepisku. W świetle płomieni zatraciła czerwoną barwę i błyszczała jak rozgrzana smoła. Waresz z trudem rozpoznał w tym żywym trupie mieszkańca wioski -Miecława.
Przybysz osunął się na kolana, omiatając guślarza niewidzącym spojrzeniem. Naderwana ręka zachybotała się jak u starego stracha na wróble i wypuściła z nabrzmiałej rany strużkę posoki. Ze sczerniałych ust wydobył się nie głos znanego zawadiaki, którego śpiewy w karczmie nie dawały spać w nocy, lecz zbolały jęk dochodzący chyba prosto spod wrót piekielnych.
- Rudkam widział... zlitujcie się... do lasu wyszedłem... to bestia, do kroćset... upiór..., ...jak booooliii...!
Waresz przypadł do rannego i chwycił go za skronie, zatopiwszy dłonie w posklejanych krwią włosach.
- Na Swaroga! Rudek nie żywie!
Oczy wyszły Miecławowi z orbit, a wargi poruszały się kurczowo jak rybie skrzela poza wodą, lecz żadna odpowiedź nie padła. Ciało zesztywniało na chwilę w ramionach Waresza, by zaraz osunąć się na klepisko. Głowa z przerażającym grymasem na twarzy łupnęła o podłoże, jakby ktoś upuścił zawiniątko pełne piasku.
Waresz wpatrywał się w umazane krwią dłonie. Zapadła głucha cisza zakłócana jedynie trzaskiem bierwion w ogniskach.
Kiedy drzewo wpadnie do wody, przez długi czas utrzymuje się na powierzchni. W końcu jednak wilgoć przesiąka wszystkie słoje i wówczas kłoda opada. Taki moment całkowitego przesiąknięcia miał właśnie guślarz. Cały żal, smutek i zawiść wypełniły go do reszty i niemal mimowolnie syknął:
- Na fort, bracia!
Z początku nikt nie zareagował, jakby wszyscy byli porażeni grozą całego zajścia. Kiedy ktoś wreszcie nieśmiało zawtórował guślarzowi i gdy posypały się kolejne hasła: "Powiesić wiedźmę!", "Chrześcijańskie upiory!", "Siekać Niemców!", tłum zerwał się z dzikim wyciem i oświetlając drogę pochodniami, pobiegł w stronę fortu.
Waresz stał na miejscu zlany zimnym potem, wodząc nieprzytomnym wzrokiem po opustoszałym placu. Poszarpane myśli kotłowały się w jego głowie jak sterty liści na jesiennym wietrze. Wspomnienie Rudka napełniło go tyleż nadzieją, co zgrozą i rozgoryczeniem. Dygotał na całym ciele niczym w konwulsjach, nie mogąc wręcz utrzymać równowagi. Kiedy na jego łokciu spoczęła zimna dłoń, zdało mu się, że to w najlepszym razie jakiś leśny demon przyszedł porwać jego ciało na potrzeby magicznego wywaru. Odwrócił się błyskawicznie, lecz zamiast demona ujrzał swego nauczyciela Siermicha.
- Mistrzu... wróciłeś...?
Starzec to był kościsty, o bujnym, śnieżnobiałym zaroście, zza którego biło przenikliwe spojrzenie. Swego czasu wielki czarownik, lecz po wyczerpaniu życiowej energii pozostał mu jedynie zaszczyt członka rady starszych. Pochylił się do ucha Waresza i niemal szeptem zapytał:
- Co zrobicie z obrońcami fortu?
- Hę...?
- Pytam, co chcecie uczynić z ludźmi w forcie, z rodziną Stefana. Przecie to członek rady.
Waresz oprzytomniał. Przygryzł wargi aż do krwi. Czuł się jak uczniak przed nauczycielem nie potrafiący dać zadowalającej odpowiedzi. A tu chodziło o tak ważne sprawy, u licha!
- Hm, pod sąd... Przed sądem wiecowym staną.
- A kto zadecydował o sądzie?
- No, starszyzna.
- Ty jełopie! Starszyzna dupy chowa po chatach, a wy sobie rzezie urządzacie!
- Staną przed sądem, mistrzu... jak się uda.
Siermich zmarszczył brwi. Wsparł się na kosturze, utkwiwszy w swym wychowanku pełne wyrzutu spojrzenie.
- Wiesz co, uchodzę do lasu - powiedział łagodnie, lecz ta łagodność jeszcze bardziej kłuła guślarza w dołku - Uchodzę do lasu, bo się mniej boję zimna, chrześcijańskich czarów i upiorów razem wziętych, niźli takich parszywych psów jak wy!
Siermich obrócił się na pięcie i minąwszy chaty, wyszedł na pola ku ziejącej czernią ściany lasu. Waresz chciał się usprawiedliwić, ale wszelkie słowa przychodzące na myśl wydawały się czczym bełkotem. Stał więc przygarbiony i obserwował sylwetkę niknącą w ciemnościach niczym błąkającego się na polach ducha. Czuł, że wraz ze starym guślarzem odchodzi pewien czas i że tak jak on nigdy już nie powróci. A przy dygocącej łydce Waresza sztywniał trup Miecława, jakby to była jego własna dusza unieruchomiona w uścisku śmierci.
* * *
- Mamo, dlaczego tam tak krzyczą? - łzy popłynęły znowu po umorusanych policzkach Marysi, wyrysowując nowe linie niczym wzory bojowe.
- Nie trzyj oczu, dziecko! I schowaj się wreszcie pod ten przeklęty stół!
- Ale mamusiu...! - zaszlochała Marysia, wyginając buzię w podkówkę.
Jednak Magdalena nie miała czasu na przerażoną córeczkę. Jako że obrona na palisadzie osłabła i lada chwila rozwydrzona tłuszcza mogła wpaść do chaty, zbierała broń męża, przesuwała ławy i beczki, by zabarykadować wejście do chaty, a przede wszystkim gorączkowo myślała, co uczynić w ostateczności. Przecież nie wyda się na pastwę tego stada! Stefan gadał jej coś o świętych kobietach, co się zarzynały, żeby nie dać się zerżnąć. I dobrze, śmierci się nie boi, broń ma. Ale ten bachor, u kaduka! Ten bachor! A może jednak rzucić jakiś czar? Co by to, u licha, przeszkadzało Chrystusowi? Eeech... Stefan zabraniał... W porządku, jak nie, to nie. Ale przecie dziecka nie zarżnie! Tak je kocha...
- Zamknij się wreszcie i wara mi pod stół. Rozumiesz? Pod stół!!!
Dziewczynka uspokoiła się momentalnie, choć gardziołko pulsowało w tłumionych łkaniach. Przytuliła do piersi szmacianą lalkę tak mocno, że niemal zgięła się wpół i podreptała do sąsiedniej izby. Magda odwróciła się nerwowo i dopiero teraz zauważyła, że z oczu spływały jej łzy.
- Psia kryma! - syknęła przez zaciśnięte zęby. Przekleństwa dodawały jej otuchy. Chwyciła olbrzymią ławę, która zawsze służyła współwyznawcom na mszach świętych, i jęła ciągnąc w kierunku sieni. Ubranie lepiło się na ciele, nie wiadomo czy to od mozolnej czynności, czy też od strachu drapiącego plecy Magdy ostrymi szponami.
Tym bardziej zadrżała więc od chłodnego powiewu, gdy do chaty wpadł jeden z niemieckich wyzwoleńców, siny na twarzy i z przekrwionymi oczyma. Wymachiwał uwalanym mieczem, próbując gestami przekazać to, co dało się doskonale odczytać z jego wyrazu twarzy:
- Pani Magda... tam, obrona... nie... śmierć! Pani Magda! Śmierć, śmierć, śmierć!
- Ja wiem, Ingolfie, wszystko w porządku - odparła z jakimś dziwnym spokojem. Jakoś najważniejszą dla niej rzeczą w tej chwili stało się pocieszenie obrońcy. Położyła łagodnie dłoń na jego barku, czując jak zatapia palce w ciepłej ranie. - Dziękuję... dziękuję wam za wszystko - dlaczego napadła ją nagle wdzięczność, zresztą całkiem uzasadniona? - Niech was Bóg błogosławi. Wy mówicie "dankę" czy jakoś tak, prawda?
Ingolf uśmiechnął się nieprzytomnie i nagle zachybotał na nogach. Chwycił kurczowo ręce Magdy, lecz kolana ugięły się pod nim i runął pod nogi dawnej pani, plamiąc suknię na czerwono. Wbita w jego plecy włócznia zakołysała się, a za nią Magda ujrzała wbiegających brodatych mężczyzn uzbrojonych w topory i widły. Pierwszy dopadł kobietę, mocując się ze skórzanym kubrakiem i suknią, która szczęśliwie okazała się nadzwyczaj mocna. Magda upadła koło zebranej uprzednio broni. Mimo szamotaniny zdołała sięgnąć jakiś nóż i wcisnąć ostrze pod żebra napastnika. Natychmiast zepchnęła siniejące ciało, by zobaczyć nad sobą trzech następnych zbirów z iskrzącymi oczami i śliną w kącikach ust. Była bezbronna.
Żebym tylko dzieciaka zdołała ukatrupić. Zawsze lepiej od matki sczeznąć, niźli od tych dzikusów - pomyślała i już miała się wyrwać do sąsiedniej izby, gdy nagle jakiś ognisty powiew przetoczył się pod sklepieniem, prażąc głowy napastników. Po chwili trzech mężczyzn kotłowało się na wszystkie strony, wydając nieludzki ryk i rwąc z czaszki gorejące włosy. Wyglądali jak ożywione urokiem i oszalałe pochodnie. Tymczasem jakiś barczysty mąż wpadł jak wysłannik śmierci i kręcąc migocącym w płomieniach mieczem, ugasił je wszystkie. Magda rozpoznała w nim Waresza.
Guślarz pomógł jej wstać i zaczął strzepywać z pleców kurz klepiska.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła łamiącym się, niemal piskliwym głosem.
- Sławka, nie bądź głupia! Na Swaroga, oni was rozerwą na strzępy!
- Sam tego chciałeś, chamie - burknęła z sąsiedniej sieni, przytulając do piersi zapłakaną buźkę Marysi - I nie nazywaj mnie tak, bo...
- Bo co? Bo czar na mnie rzucisz? - zaśmiał się sucho - Ten klecha wszystkiego ci zabronił...
- Zaraz ci rozetnę tę jadaczkę!
Mimo cierpkiego tonu Magdy i niebezpieczeństwa, o którym dawały znać z zewnątrz odgłosy jatki, Waresz zdołał się uspokoić. Najgorsze, co mogło go spotkać ze strony tej kobiety, wydarzyło się już dawno i teraz nawet najostrzejsze jej słowa nie mogły sprawić przykrości. A niech tam, niech się na niego wścieka. Przecież nie zostawi ich samych w środku piekła! - pomyślał, a jego wargi wyszeptały zaklęcie.
Nie podziałało. Musiał się pomylić, psia mać! Jeszcze raz, jak to szło? Magda zaparła izbę od wewnątrz i mocowała się ze stołem, żeby jakoś zablokować drzwi, co rozpraszało uwagę guślarza. A czar nie należał do najprostszych! Idiotka, usmaży się jak dzik na sobótkę! - pomyślał bacząc z niepokojem, jak jęzory ognia wzniecone jego ognistą kulą lizały strzechę. Mimo to skupił się i poczuwszy wreszcie działanie zaklęcia, wpadł do Magdy, wywalając z hukiem drzwi. Porwał Marysię jedną ręką jak zawiniątko z prowiantem, matkę chwycił wpół, przerzucił przez ramię i nie czując nawet jej kąsania na plecach, uniósł się do góry.
Nie mogli jednak przebić się przez strzechę. Zaklął siarczyście i przefrunął do głównej izby, gdzie pośród kłębów dymu dały się dostrzec jedynie buchające płomienie. Pot zaperlił się na osmalonym czole Waresza, gdy śmignął w ich stronę. To tylko skok przez większe ognisko, jak na godach - pocieszał się w duchu, lecz przebijając się przez ognistą ścianę zdało mu się, że sam Swaróg go pocałował, i zląkł się chyba bardziej od Marysi.
A jednak zdołali umknąć! Magda darła się wniebogłosy szarpiąc iskry we włosach. Dziewczynka wtórowała matce, lecz nikt z walczących nie zwrócił uwagi na prującą w górze trójkę. W czasie bitwy tylko konający patrzą w niebo.
Waresz opadał z sił. Wiedział, że nie wyląduje miękko. Podporządkował sobie siły natury, lecz nad lasem odczuł, jak biorą na nim odwet. Przyciąganie ziemskie nieuchronnie odzyskiwało władzę. Oddychał z wielkim trudem, jakby ktoś mu położył głaz na piersiach, przed oczami migotało coś na kształt odległych burzowych błyskawic. Jakieś sto kroków od pogańskiego cmentarza czerniła się kępa krzewów. Ostatkiem sił podleciał w tę stronę i możliwie najłagodniej zsunął z ramienia Magdę. Stek wyzwisk pod adresem guślarza stłumił trzask gałęzi i głuche uderzenie. Waresz spadł nieopodal, z trudem utrzymując Marysię nad sobą, by złagodzić wstrząs.
* * *
Wszelako ludzkie kształty unoszące się nad gorejącym fortem zwróciły czyjąś uwagę. Ta osoba nie brała udziału w rzezi, wręcz przeciwnie - przyglądała się z daleka, klnąc na własną bezsilność. Kiedy więc dostrzegła zaskakujące zjawisko, pobiegła co sił w nogach za uchodzącymi.
* * *
|
|