nr 8 (XX)
październik 2002




powrót do indeksunastępna strona

Sebastian R. Chosiński
  Jakub Wędrowycz: Pogromca pierścienia

        (na podstawie pomysłu Andrzeja Pilipiuka)
Autor pisze o sobie:
Rocznik 1969. Zawód wyuczony - historyk; zawód wykonywany - dziennikarz. W przeszłości instruktor ds. upowszechniania teatru w Miejskim Domu Kultury w Wągrowcu oraz organizator koncertów i imprez literacko-filmowych. Poeta. Piłkarz.
Moje nazwisko przewinęło się już przez niektóre ziny elektroniczne (Fantazin, Srebrny Glob, Czytaj.org), wiersze z kolei (w zasadzie dwa tomiki) były "drukowane" m.in. w Fabrice Librorum - byłem laureatem IV edycji ich konkursu poetyckiego. Druk to arkusz poetycki "Umarł we mnie człowiek" (1989), kilka(naście) opowiadań w pismach lokalnych, wiele recenzji poetyckich w poznańskim kwartalniku "Okolica Poetów".

     1.
     
     W chałupie panował zaduch nie do wytrzymania. Na piecu spał, kręcąc się niespokojnie, Jakub Wędrowycz. Poprzedniego wieczora do spółki z Semenem próbowali bimbru pędzonego według nowej, przywiezionej z Ukrainy przez krewnych Kozaka, receptury. Alkohol był rzeczywiście mocny, szybko uderzał do głowy, a jego skutkiem ubocznym były przychodzące w nocy koszmary. Z tymi Jakub sobie jakoś radził, trudniej było jednak coś poradzić na suchość w gardle. Choć wstawał w nocy kilka razy i popijał bimber "zza Buga" przyzwoitą wojsławicką berbeluchą, której przepis odziedziczył po swoim, świeć Panie nad jego duszą, ojcu Pawle, zgaga nie przechodziła. Na dodatek, jakby nieszczęść było mało, o świcie ktoś zaczął natarczywie dobijać się do drzwi wędrowyczowej chaty. A każde uderzenie potrójnym echem odbijało się w głowie Jakuba.
     Wściekły, zwlókł się z pieca i, chwiejąc się nieco to na lewo, to na prawo, ruszył otworzyć drzwi, z mocnym postawieniem zrugania nieproszonego gościa. Gdy jednak uchylił wrota, nie zobaczył nikogo.
     - Cholera! - zaklął tak głośno, aż pobudziły się wrony śpiące w konarach ostatnich ocalałych przez zimę w gospodarstwie Jakuba drzew. - Żartów się komuś zachciewa.
     Ze złością zatrzasnął drzwi i obrał kierunek na spiżarnię, gdzie - jeśli go pamięć nie myliła - miał jeszcze kankę wypędzonego w ubiegłym tygodniu bimbru. Nie zdążył go wprawdzie wydestylować, ale co tam, nie takie trunki w swoim życiu pijał. Razu pewnego odwiedził go po kolędzie ksiądz proboszcz i, chcąc przyciągnąć Jakuba na łono kościoła, wina mszalnego lał mu do musztardówki. Wędrowycz pił, choć mu po prawdzie nie smakowało. A następnego dnia obudził go tak potworny ból głowy, że solennie sobie przyrzekł, iż z proboszczem do czynienia więcej mieć nie będzie.
     Kiedy uchylił drzwi spiżarni, pukanie rozległo się ponownie.
     - Job twoju mać! - ryknął, tym razem budząc spokojnie jeszcze śpiące w kącie pokoju myszy. Gryzonie z piskiem rozbiegły się po chałupie.
     Jeśli to znowu głupi żart, ukatrupię jak mumię Lenina - przyrzekł sobie, a w rodzinie Wędrowyczów słowo droższe było od honoru.
     Ale i tym razem po otwarciu drzwi nie ujrzał nikogo. Jedynie w oddali najbliżsi sąsiedzi Jakuba jechali na pole, bo właśnie zaczął się okres żniw. Już chciał wrócić do pokoju po zawieszony na ścianie topór i wybiec na podwórze w poszukiwaniu dowcipnisia, gdy poczuł jak coś ciągnie go za onucę i drapie w łydkę. Nie była to pluskwa ani nawet wesz, te jedynie gryzły, to coś natomiast wyraźnie go drapało.
     Gdy spojrzał w dół, podskoczył jak oparzony. Jak słoń się boi myszy, tak samo Jakub wystraszył się małego mocno owłosionego stworzenia, niewiele wzrostem przewyższającego krasnoluda. Wyglądało, nawet jak na standardy przyjęte w Wojsławicach, wyjątkowo paskudnie. Gapiło się w górę i bełkotało coś śpiewnie w niezrozumiałym języku.
     Wędrowycz z obrzydzeniem zamachnął się nogą, jakby chciał kopnąć piłkę, stwór oderwał się od kalosza i poleciał wysoko w powietrze. Lądowanie miał wyjątkowo twarde, walnął bowiem łbem w drzwi chlewika. Przez chwilę leżał bez ruchu, potem podniósł się, zachwiał i znowu padł na ziemię.
     - Teraz mi nie uciekniesz, mały gnojku - ucieszył się Jakub, wielkimi susami doskakując do nieprzytomnego stworzenia.
     Z obrzydzeniem podniósł go za ogonek i spojrzał prosto w kudłatą mordę. Splunąć musiał, bo poczuł nagle jak całe wczoraj skonsumowane przy piciu bimbru żarcie podchodzi mu do gardła. Wypuścił małego z rąk i instynktownie wytarł dłonie w poplamioną kufajkę. Stwór jęczał z bólu, gramoląc się u stóp Jakuba. Wędrowycz znów chciał mu dokopać, ale malec błagalnym tonem wyszeptał:
     - Oszczędź mnie!
     - To ty mówisz po naszemu? - zdziwił się egzorcysta.
     - Mówię w wielu językach - wyjaśnił kudłaty. Każde wypowiedziane słowo sprawiało mu ból; był potłuczony jak piłka do bejsbola.
     - Co cię tu sprowadza?
     - Jakuba, Wędrowyczem zwanego, poszukuję. Zgodnie z moim planem... - wyjął zza pazuchy mały rulonik, rozwinął go ostrożnie i począł uważnie studiować - ...tu gdzieś powinna znajdować się jego włość.
     - Że co?
     - Włość! - powtórzył stwór, wielce zdziwiony, że człowiek, choć tak wielki, tak niewiele rozumie z tego, co się do niego mówi.
     - A co ty od niego, Wędrowycza znaczy się, chcesz? - spytał podejrzliwie Jakub.
     - O pomoc przyszedłem go prosić - wydukał kurdupel. - W nim nasza ostatnia nadzieja...
     O pomoc - powtórzył w myśli, mile połechtany, Jakub. Więc moja sława już do zamorskich krajów dotarła. Nie wiedzieć bowiem czemu, Wędrowycz przekonany był, że niecodzienny gość przybył doń zza Oceanu.
     - Znasz go, panie? - spytał kudłaty.
     - A, znam.
     - Prowadźże więc do niego, a zobaczysz, że ci to wynagrodzić potrafię!
     Jakub, nie namyślając się długo, chwycił małego za futerko i posadził sobie na ramieniu. Wniósł go do chałupy i rzucił na barłóg na piecu. Stwór, skomląc jak myszka, zatkał nos, bojąc się, że smród może go zabić.
     - Nigdzie się nie ruszaj! - rozkazał Wędrowycz i znikł w drugim pokoju.
     Gdy wrócił stamtąd kilka minut później, zmieniony był nie do poznania. Na kufajkę naciągnął barani kożuch, szyję owiązał długim wełnianym szalem, a na głowę założył trofiejną uszankę, którą lat temu osiemdziesiąt, będąc jeszcze dzieckiem, z krasnoarmiejca, który Wojsławice z Budionnym najechał, razem ze skalpem ściągnął. W prawej dłoni trzymał siekierę, w lewej natomiast dzierżył osikowy kołek.
     Kudłaty spoglądał na niego podejrzliwie, profilaktycznie chowając się za piecem.
     - Znowu się w ciuciubabkę bawisz? - spytał egzorcysta. - Uważaj, bo jak cię dorwę, to wypatroszę, jakem Wędrowycz!
     - Ty jesteś Wędrowycz? - spytał z niedowierzaniem malec, wychynąwszy ostrożnie zza pieca.
     - He!
     - Jakub Wędrowycz?
     - Ano!
     - To musiała zajść jakaś pomyłka...
     - Nie ma żadnej pomyłki! - zagrzmiał Jakub. - Szukasz egzorcysty i ja nim jestem. Znanym w całym chrześcijańskim świecie pogromcą wampirów. Jeszcze żaden się przede mną nie uchował!
     Kudłatemu zawirowało w głowie i padł, zemdlony.
     
     2.
     
     Jakub ostrożnie strzykawką poił małego gościa swoim najlepszym, jeszcze nie przedestylowanym bimbrem. Krople życiodajnego nektaru spłynęły strużką po zarośniętym pyszczku, gdy nieznajomy się zakrztusił. Kasłał długo, a gdy doszedł do siebie, siedział nadąsany w milczeniu.
     - Jeżeli mam ci pomóc, musisz mi powiedzieć, skąd i po co przychodzisz - przekonywał go Wędrowycz tak długo, aż malec ustąpił.
     - Nazywam się Baggins. Bilbo Baggins. Mieszkam w Bag End.
     - A gdzie to jest? Musi być, gdzieś za morzem.
     - Nie za żadnymi morzami, nie za górami, ale w Śródziemiu - wyjaśnił Bilbo, sadowiąc się wygodniej na pożartym przez szczury i inne gryzonie, śmierdzącym kocu. - Mój młody krewniak Frodo, hobbit jak ja, wysłany został w długą i niebezpieczną drogę. Miał się nim opiekować czarodziej, Gandalfem Szarym zwany, ale jak się okazało to hulaka jakich w całym Śródziemiu wielu nie znajdziesz. Podróż opóźnia, bo się w każdej karczmie do nieprzytomności upija i burdy wszczyna. W głowie zupełnie mu się już pomieszało, więc jego czary całkowicie odwrotne skutki przynoszą... - żalił się malec.
     Gandalf, Gandalf! - powtarzał w myśli Jakub, nie mogąc sobie jednak przypomnieć nikogo takiego w, sięgającym swymi korzeniami starożytności, rodzie Wędrowyczów.
     - A sprawa jest, że tak powiem, wagi państwowej. O uratowanie naszej krainy chodzi...
     - A przed kim to ratować ją trzeba? - spytał Jakub, śmiejąc się rubasznie na samą myśl, że wreszcie po wielu tygodniach nieróbstwa przyjdzie mu dobry uczynek spełnić.
     - Przed Sauronem, który pragnie Pierścień posiąść...
     - Pierścień, mówisz? - wtrącił Wędrowycz.
     - Pierścień - przytaknął Bilbo. - Gdy go zdobędzie, zapanuje po wsze czasy nad całym Śródziemiem.
     - A z czego on, znaczy się, ten pierścień, zrobiony został?
     - Z najszczerszego złota - wyjaśnił Baggins.
     - Wiele on wart?
     - Jest bezcenny dla tego, kto go posiada...
     Ho, ho! - ucieszył się Wędrowycz. Widzę, że tu dwa dobre uczynki spełnić można. - I nie czekając dłużej, poderwał się z krzesła.
     - Chodźmy więc, nie ma na co czekać! - zakomenderował.
     - Nie spieszy się - odparł hobbit, po czym trochę nieśmiało, wskazując na strzykawkę, spytał: - Czy mógłbyś mnie jeszcze odrobiną tej naleweczki poczęstować?
     Hobbit, choć pił niewiele, zaimponował Jakubowi.
     Prawie jak koliber. Tyle, co waży. Nawet ja nie byłbym mu w stanie dorównać - pomyślał Wędrowycz, klepiąc się po pokaźnym brzuszysku, które ostatnimi czasy powiększyło się jeszcze bardziej.
     Następnego dnia obudzili się koło południa. Bilbo ściągnął Jakubowi z nóg kalosze i łaskotał go po stopach. W żaden inny sposób dobudzić go nie byłby w stanie.
     - Zapomniałeś? - hobbit wrzasnął Wędrowyczowi prosto do ucha.
     - O czym to niby miałem zapomnieć?
     - Środziemie ratować musisz!
     - A gdzie ono jest?
     - Pójdź, to cię zaprowadzę.
     I wyszli przed chałupę Jakuba, a słońce dotarłszy w swej codziennej wędrówce na szczyt nieboskłonu, niemiłosiernie prażyło. I szli przez zachwaszczony ogródek i zaniedbany sad, by wyjść na pole, całe pokryte kretowiskami.
     - Tędy - powiedział Bilbo, wskazując swym niewielkim owłosionym paluchem mały kopczyk - prowadzi droga do Śródziemia.
     Jakub popatrzył na niego z niedowierzaniem. Baggins aż cofnął się, przestraszony.
     - Tędy przyszedłem, więc i tędy można wrócić - wyjaśnił.
     - A nie pomyślałeś o tym, że ja jestem kilka razy od ciebie większy?
     - Gandalf nic nie mówił o twoich rozmiarach...
     Wrócili do chałupy po łopatę dla Jakuba i dużo odeń mniejszą miedzianą nabierkę do zupy dla Bilba. Kopali aż do zachodu słońca, często posilając się przy tym bimbrem i przygryzając słoniną. Kiedy skończyli, hobbit nie był już w stanie utrzymać się na nogach.
     Widocznie nie jest przyzwyczajony do poprawiania klinem - zauważył z radością Wędrowycz.
     Gdy tylko słońce skryło się za horyzontem, wskoczył do powiększonego do jego rozmiarów kretowiska i pociągnął za sobą Bagginsa. Hobbit wyrwał mu się jednak z rąk i wyskoczył na powierzchnię.
     - Idź sam - powiedział. - Ja tutaj poczekam na ciebie. Dosyć już mam wałęsania się po świecie. Spokój lubię.
     - Tylko mi zacieru nie wypij! - Pogroził mu palcem Jakub.
     - Tu masz plan Śródziemia! - krzyknął Baggins, rzucając w dziurę niewielkich rozmiarów rulonik. - Czytać umiesz? - Nie czekając na odpowiedź, machnął ręką i dodał, tym razem już tylko do siebie: - A zresztą, język masz, spytać możesz.
     - Gdzie go szukać, tego twojego krewniaka? - zawołał Jakub z dołu.
     Bilbo zastanowił się chwilę, policzył coś na swoich owłosionych palcach i odpowiedział:
     - Biorąc pod uwagę, że zmarudziłem u ciebie całe dwa dni, powinien już dotrzeć do karczmy "Pod Rozbrykanym Kucykiem"...
     - Kucykiem - powtórzyło echo. - Brzmi nieźle.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

15
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.