nr 8 (XX)
październik 2002




powrót do indeksunastępna strona

Julia Hermes
  Piąta siostra

        Julii Hermes już chyba nie trzeba przedstawiać Czytelnikom "Esensji"... W bieżącym numerze przedstawiamy obiecaną przy publikacji "Drzew" studencką "Piątą siostrę".

Ilustracja: Katarzyna Oleska
Ilustracja: Katarzyna Oleska
     I
     Alicja wychodzi z budynku i biegnie ulicą, rozpryskując butami zamarzającą powoli breję, to błoto okropne i zimne. Nie ma słońca, nie ma słońca, śnieg i mróz na przemian z odwilżą. Żonglerka kapryśnego kwietnia, wszystko, co stopnieje, zaraz na powrót marznie. Tym razem właśnie zaczyna marznąć. Brudna tafla lodu na asfalcie. A tutaj, na chodniku, ciągle breja. Krople wsączają się przez dziury do środka buta: brr. Lodowate krople przewiercają skarpety, skórę, kości. Krople, które były puszystym, słodkim, pocztówkowym śniegiem, rozsadzają pięty. Wiosnę w tym roku odwołano. Ludzie tęsknią do słońca, ale słońca nie ma, nie ma słońca. Więc spać? Przecież już całą zimę się przespało i nawet niedźwiedzie mają tego dosyć. Pragnie się wiosny i światła, żeby nie drzemać w biegu, a tu nie ma słońca, a tu krople znów zamarzają w skarpetkach.
     Alicja wychodzi z budynku i zanurza się na chwilę w tym smętnym nastroju zimowego kwietnia. Ale zaraz biegnie ulicą, bo zawsze się spieszy. Zaburzenia klimatyczne przestają ją obchodzić. Umysł, według niej, ma własne baterie, wystarczy tylko o tym pamiętać. On nie jest, tak twierdzi Alicja, zależny od słońca czy ciepła, i nie obchodzi jej, że ostatnie badania nad melatoniną dowodzą czegoś całkiem przeciwnego. Umysł Alicji jest więc jasny i rześki, a jej twarz skupiona i pogodna, jakby na przekór pogodzie. Kryształki lodu w skarpetkach nie mają znaczenia, jeśli dąży się dokądś odpowiednio energicznie. Ona zawsze dokądś dąży.
     Stop! Równie szybko, jak biegła, przystaje teraz, choć już przecież była przygotowana do skrętu na rogu ulicy, przystaje nagle, cofa się i odwraca spokojnie ku wystawie sklepowej. On przestępuje z nogi na nogę, śmieszny. Trzyma gazetę, nie: mnie ją nerwowo w ręce. Rzuca ze złością i biegnie w stronę rynku. Ta jego dziewczyna znowu nie przyszła.
     Alicja widziała ich kiedyś razem: szczupła, drobna licealistka, zawsze nadąsana. Iwona czy Iwka, chyba tak się do niej zwracał. Niepoważna dziewczyna, pomyślała Alicja. Dziwne, że on tego jeszcze nie dostrzegł.
     
     II
     Iwka znowu nie przyszła, a przecież lekcje dawno się skończyły. Będzie tłumaczyć, że tłok w szatni szkolnej? że zagadała się z koleżankami? że zapomniała? Bzdura, nigdy nie zapomina, on wie. Trzepocząc słodko powiekami, wyjaśni mu tym cienkim, infantylnym głosikiem, że absolutnie nie mogła? Przecież nie czekał aż tak długo? Naprawdę? Biedny misiaczek, zmarzł pewnie. Roześmieje się niemądrze. Umówi się znów i znów nie przyjdzie, całe popołudnie spędzi w jakimś wielkim sklepie, nie dbając o to, że on czeka, pochłonięta przymierzaniem ciuchów. Zmiął gazetę, wrzucił ją do kosza i biegnie teraz w stronę rynku. Rozgląda się jeszcze.
     
     III
     Przyciemnione, przytłumione światła, zieleń i brąz, sylwetki siedzących rozmyte jak we mgle. Dziewczyna przy barze nalewa piwo do szklanek, podaje. Brzęknięcie szkła wplątuje się w szmer rozmów. Piwniczny zaduch. Nikt nie pali, a jednak dym snuje się między stolikami. W ślad za nim podąża monotonny song saksofonu z głośników. Chłopak z piwem w ręce stoi przy barze, niezdecydowany, jakby brakło mu odwagi, żeby wejść w senną gardziel lokalu. Siada na jednym z tych wysokich stołków, których oparcia wrzynają się w plecy. Ktoś otwarł drzwi i wpuścił do środka zadymkę: garść śnieżynek, podejrzanie długo tańczących na schodkach i niknących wreszcie w zadymionej czeluści pubu. Od czasu do czasu jedna z nich osiada na czyimś policzku i, zanim jeszcze stopnieje, potrafi ukłuć dotkliwie, niczym mała, sfrustrowana i złośliwa igiełka.
     Jak zgrzyt jest ta dziewczyna, na której wejście wszyscy podnoszą głowy i zapominają na moment o swojej senności: rozprasza mgłę swym giętkim ciałem, przemierza pub energicznym, niemal wojskowym krokiem. Przeskakuje trzy schodki, umieszczone bezsensownie między stolikami i pewnie zdąża do baru, wyprzedzając swoich znajomych o dobre kilka sekund. Jej ostry wzrok omiata wnętrze krytycznie i jasno, rozbija dym, przywraca kontury. Sama jest kanciasta i odkreślona od otoczenia mocną kreską: jaskrawy, lśniący płaszczyk, wysokie buty, krzyczący makijaż, rude włosy. Wściekły oranż płaszcza i soczysta zieleń sukienki pod spodem. Mruży oczy z zadowoleniem, gdy on omiata ją wzrokiem. Myślał przez moment, że to Iwka, ten płaszczyk pomarańczowy. Choć już wie, że się pomylił, nie odwraca głowy, nie przestaje na nią spoglądać. Jest z tego zadowolona.
     
     IV
     Więc Aśka. Wspólni znajomi poznają ich ze sobą jeszcze tego popołudnia. Wąskie palce Aśki wbijają się w jego dłoń. Banalne imię, mówi ona zdecydowanie. Ale to się zmieni. Banalna nie jestem. Ze Stermonu przyjechałam. Zima tu długa jak nieszczęście. Miasto szare jak kasza.
     Nie lubi naszego miasta? Nie lubię waszego miasta? pyta, słowo lubię jest jak ciepłe piwo, rozumiesz? Uwielbia się albo nienawidzi. Co do waszego miasta, okaże się jeszcze. Nowa jestem. Rozglądam się.
     Jest więc nowa, jest ostra jak źdźbło młodej trawy i zamierza zostać gwiazdą. Piszczące tłumy nastolatek i plakaty w magazynach. Koncerty, płyty i filmy. Nie będzie zwyczajnie, o nie. Nie będzie szaro.
     Nie cierpisz szarości? Nie cierpię szarości? Chyba widać.
     Aśka uwielbia pomarańczowy, szczególnie wyzywający na tle szacownych, zakurzonych murów miasta porażonego kwietniową, irracjonalną zimą. Aśka w pomarańczowym rzuca się w oczy, Iwce by się to nie podobało, straciła monopol na najbardziej jaskrawą jaskrawość. Ale Iwka uczy się teraz intensywnie do matury i nie liczy się w życiu towarzyskim. W ogóle się nie liczy, od wielu dni. W otchłań wpadły te dwa lata, podczas których znosił cierpliwie jej humory. Liczy się Aśka, która już nie chodzi do szkoły, szkoły są szare, w ustach Aśki to straszliwa obelga. Bo życie Aśki, tak jak i jego życie, składać się może jedynie z jasnych, krzyczących kolorów. O Aśce mówi już całe miasto, Aśka bywa wieczorami w najmodniejszych pubach, Aśka uwielbia pomarańczowy, to wszystko, co o niej wiadomo.
     
     V
     Co robisz rano, pyta on, a Aśka mruży kocie oczy i powtarza jego pytanie. Aśka powtarza każde pytanie, które jej się zadaje, jest jak echo, jak lustro. Aśka nienawidzi: zimy i szarości. Aśka uwielbia: pomarańczowy, piwo i głośną, rytmiczną muzykę. Ale nikt nie wie, co Aśka robi rano. Nawet on nie wie, więc przemierza ulice miasta w beznadziejnej pogoni, próbując Aśkę odnaleźć. Na próżno: nie wie, że Aśka za dnia po prostu nie istnieje. Odnajduje się dopiero wieczorem, w pubie lub w dyskotece, dokładnie tam, gdzie się umówili i dokładnie o tej porze. On zapyta: co robiłaś przez cały dzień? bo jest zazdrosny o ten czas, o którym nie wie. Ona zmruży kocie oczy i zapyta: co robiłeś przez cały dzień?
     
     VI
     Aśka? Dziewczyna przemierza mostek, dziewczyna, która wydaje się być Aśką, ale on już przecież wie, że Aśką być nie może, jest południe i pierwsze wiosenne słońce przeziera nareszcie przez nagie konary drzew, bawiąc się z jej rozpuszczonymi włosami. Dziewczyna, która wydała mu się Aśką, jest jej wzrostu, ma jej figurę i rysy, ale stąpa delikatnie i miękko, powoli i z namysłem czyniąc każdy krok na wąskiej kładce. Byłaby Aśką, gdyby nie ten pastelowy płaszczyk i szary golf wyzierający znad kołnierza, i spódnica powłóczysta. Byłaby Aśką, gdyby nie ten rozmarzony wyraz twarzy nietkniętej pudrem czy szminką, te włosy z lekka tylko połyskujące na rudo. Aśką być nie może, a jednak on woła jeszcze raz, wymawia jeszcze raz te dwie sylaby, które nie mogą być jej imieniem, pomimo, że twarz... A jednak. Roztargnione, błądzące do tej pory w konarach drzew oczy szukają niepewnie wśród przechodzących, więc on powtarza znów to imię. Ona zgarnia z twarzy włosy rozrzucone przez wiatr. Okropny wiatr, ale nareszcie ciepły. Poznaje? Nie, nie poznaje, ale uśmiecha się ze zrozumieniem. Kumpel Aśki, tak? Więc, mówi on, więc nie jesteś... Więc nie jestem Aśką, mówi ona. On staje na mostku, starając się zrozumieć.
     Aśka nie mówiła, dziwi się on, a dziewczyna krzywi usta, dla niej oczywiste jest, że Aśka znów nie przyznała się do rodziny, to dla Aśki typowe, Aśki nie warto nigdy brać na serio. Jego wzrok zatrzymuje się na tych wdzięcznie wygiętych wargach, szuka słów, szuka zdań, jakiejś kotwicy, żeby przedłużyć rozmowę, żeby zatrzymać dziewczynę na jeszcze jeden moment. Tymczasem ona, uważając sprawę za wyjaśnioną i zamkniętą, zgarnia znów te rozrzucone, rudobrązowe włosy i odchodzi. Chciałby zawołać jeszcze raz, ale waha się: już wie, że to nie Aśka, że jej siostra bliźniaczka, ale nie wie przecież, jakiego imienia powinien użyć. Dziewczyna tymczasem znika między drzewami.
     
     VII
     Spostrzega ją na rynku, z paczką książek w jednej ręce, podczas gdy drugą dłonią odsuwa z oczu niepokorną grzywkę. Nie Joanna, więc, pyta on. Anka, odpowiada z niechęcią, gdy on zastępuje jej drogę. Tym razem, postanawia, tym razem nie zniknie mu tak nagle. Milczy przez chwilę, drżąc. Pyta, czy zachodzi czasem do pubu i jak to się stało, że jej nigdy wcześniej nie spotkał. Nie jestem Aśką, odpowiada ona, znowu nas mylisz. Próbuje odejść, spuszcza głowę, kieruje się w stronę księgarni, ale on kołuje wokół niej, kładzie rękę na ścianie pobliskiego budynku, zatrzymuje ją jeszcze raz, jest tak blisko, że jej włosy omiatają mu twarz. Jakbyś jednak była, mówi cicho, jakbyś była Aśką, ale te włosy, te ciuchy. Ten wysiłek, żeby się odróżniać. Płomyk triumfu na piegowatej twarzy dziewczyny. Przyjdź do pubu, prosi ją cicho, dziś wieczorem. Chcesz nas sobie porównać, mówi ona z przekąsem, jak na wystawie mebli. Chwila wahania z jego strony. Aśki dzisiaj wieczorem nie będzie, kłamie beztrosko. Lecz ona tymczasem wyrywa się z sieci i umyka.
     
     VIII
     Aśka wieczorem, wesoła, kolorowa, paple coś bez sensu, mrużąc te oczy teatralnie oczy, co gładko i szybko rozcinają senną mgłę pubu, przemierza parkiet knajpy zdecydowanymi, dużymi krokami, zadowolona ze spojrzeń, które za nią podążają. Zazdrosny, pyta, widząc, jak on marszczy brwi. Nie, odpowiada on i przyciąga ją do siebie, bo zaczynają grać, i już sala wiruje, miga i szumi, nie o nich jestem zazdrosny. O czas. Ten czas, który gdzieś się razem z nią zapodziewa. Ten czas, w którym Aśka żyje sama dla siebie. Tyle godzin, na które znika mu z oczu. Życie, które prowadzi poza nim, bez niego. Co wtedy robi, kim jest?
     Co wtedy robisz, kim jesteś? Ona odbija pytania jak echo. Jakie maski wtedy wkładasz? Na jakie dziewczyny patrzysz? Odbija pytanie za pytaniem, on już jej nie dostrzega zza tego lustra, które przed nim postawiła, jak przed bazyliszkiem, który wzrokiem pragnie przeniknąć każdy atom lekkomyślnego, wścibskiego przybysza i zamienić go w posłuszny, mało kłopotliwy kamień. Tak, Aśka broni się przed przeniknięciem.
     Wybucha śmiechem, kiedy on relacjonuje jej spotkanie z Anką. Zaśmiewa się w tym wirze, w który razem wpadli, zaśmiewa się, a ludzie w knajpie wychylają się z foteli, zatrzymują się w biegu, w tańcu i patrzą zdumieni. A ona śmieje się. Bo to przecież Anka wiecznie ściemnia, Anka kręci i plecie trzy po trzy, Anka twierdzi, że wszystkie trzy są wiedźmami, to po prababce, którą utopiono w górskiej rzece za czary. Wszystkie trzy? O tak, śmieje się Aśka, czy ta prawdomówna i porządna Anka nie odkryła swemu prześladowcy istnienia Anielinki? Na jeden raz byłoby za dużo, zostawiła ten obowiązek swojej śmiejącej się, jaskrawej siostrze. Nie powiedziała o Anielince, pewnie, to byłoby za dużo jak na jeden raz. Wszystkie trzy jesteśmy wiedźmami, śmieje się Aśka, zapomnij o tym, że kiedykolwiek nas przenikniesz, zapomnij, że możesz uwierzyć mnie lub Ance. Anielince można wierzyć, plecie dalej Aśka w nocy nad piwem, ale Anielinki nie ruszaj, ona nie dla ciebie. Anielinka to taki elf, nieskazitelny, czysty, tylko byś ją zepsuł. Błysk oczu ostrzegawczy.
     
     IX
     Mgła na placu znów unieważnia wszelkie ostrości, złagodniał w jej woalu groźny, szklany gmach banku, a figurki ustawione w fontannie wykrzywiają się jakoś mniej złośliwie. Wieże kościelne tylko dziwnie ostre i wyraźne, choć tak daleko. Jest wcześnie, tak wcześnie, że nawet narkomanów jeszcze nie ma i nawet ekspedientki nie zdążyły jeszcze dotrzeć do swoich sklepów. Chłopak sunie przez tę mgłę. Noc przemijała powoli, bo nieprzespana, gdy odprowadzał Aśkę pod blok, była druga i tylko na drugim piętrze jeden pokoik ciągle oświetlony. Wskazała: Anka. Kiedy postać zamajaczyła za firanką, jakby na przekór przywarli do siebie. Giętkie i twarde ciało pod zimną, szeleszczącą, śliską kurtką. Uciekła nagle za drzwi.
     Światło zgasło. Była druga. Noc zimna jak nieszczęście. Cały półświatek zniknął z ulic. Spod bloku wyruszył w miasto. Świt zastaje go na placu, mgła szczypie pod powiekami.
     Podchodzi do fontanny, bo zdaje się mu, że oszukują go obolałe oczy. Czy to jeden z potworków się porusza, czy to ktoś jeszcze zarwał noc i przedziera się przez mgłę? Milczy. Patrzą na siebie. To ta twarz, blada od bezsenności, tym mocniej zaznaczają się na niej piegi. Te włosy.
     Anka, mówi ona wyjaśniającym tonem, wypowiada tylko to jedno słowo i zeskakuje z wilgotnej fontanny. Teraz już widzi: to Anka. Wtopiona w tło, tylko twarz wyziera poprzez gęsty woal mgły, wszystko inne: ręce, fałdy spódnicy, nawet włosy zdają się być jeszcze nie zmaterializowane. On szuka jej niemal po omacku, trzyma w dłoniach niewidzialne ciało. Chce jej wytłumaczyć, mówi, szepcze, słowa wsiąkają w powietrze. Chce powiedzieć, że myślał o niej, że nie Aśkę, że ją pragnął obejmować, a pod palcami czuł sztywne, kanciaste komórki jej siostry. Ta dziewczyna jest miękka i niemal bezcielesna, roztapia się pod jego dotknięciem, drżą oboje z chłodu i z gorączki zarazem.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

9
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.