nr 8 (XX)
październik 2002




powrót do indeksunastępna strona

Sebastian R. Chosiński
  Jakub Wędrowycz: Pogromca pierścienia

        (na podstawie pomysłu Andrzeja Pilipiuka)
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     3.
     
     Śródziemie niczym szczególnym Jakuba nie zaskoczyło. Może poza tym, że wszystko wydawało mu się tutaj jakby trochę mniejsze. A może to on był wyższy niż wszystkie inne zamieszkujące ten świat istoty. Podrapał się za uchem i zajrzał do planu, który dał mu Bilbo. Może by i co z niego wyczytał, ale plan był tak mały, że doszukać się w nim literek graniczyło z cudem.
     Przydałyby się okulary księdza proboszcza - przyszło na myśl Wędrowyczowi. Księżulo, zawsze gdy po mszy przeliczał składkę, zakładał najgrubsze szkła, by nawet grosika nie przegapić. Ale ksiądz proboszcz razem z jego binoklami był daleko i w niczym Jakubowi pomóc nie mógł. Cisnął więc Wędrowycz mapę w rosnące u brzegu krętej ścieżki krzaki i postanowił zdać się na swój, nigdy do tej pory go nie zawodzący, instynkt egzorcysty.
     Gdy żegnał się z Wojsławicami, nadchodziła noc, tutaj najwidoczniej był poranek, bo słońce dopiero powoli pięło się po szczytach odległych gór.
     Pięknie tu - pomyślał Jakub, zrywając spod nóg niezwykle wonny kwiat. Podniósł go do nosa i powąchał. - Ach, siąść jak w dzieciństwie na łące, popaść krowy, popić dziadkowy bimber - wrócił myślami do jakże odległych czasów.
     Nieznana kraina nastroiła go romantycznie. Czuł się młody i lekki. Szedł tanecznym krokiem i nucił coś po nosem. Nagle, z oddali, dobiegł go dziewiczy śpiew. Podświadomie przyspieszył kroku i niebawem oczom jego ukazała się piękna niewiasta.
     Jakub ukłonił się szarmancko i uśmiechnął jak najszczerzej; promienie słońca, odbite od równej szuflady złotych zębów, na moment oślepiły kobietę. Gdy jednak tylko doszła do siebie, ryknęła przerażona i zerwała się do ucieczki. Wędrowycz stał przez chwilę zdezorientowany, po czym rzucił się za nią w pogoń, przez cały czas trzymając w ręku zerwany kwiat, który nagle zapragnął jej podarować.
     Dopadł ją u wejścia do chaty. Przygwoździł łapami do drzwi i, nadal zachowując serdeczny ton, zapytał:
     - Dlaczego uciekałaś, piękna dziewico?
     - Wcale nie jestem dziewicą - odparła kobieta. - Nazywają mnie tutaj Złotą Jagódką, jeśli jesteś sobie w ogóle w stanie wyobrazić, co to oznacza, obwiesiu!
     - A ja jestem najsławniejszym egzorcystą na świecie! - krzyknął jej prosto w twarz, zionąc przy tym odorem nie przetrawionego jeszcze alkoholu, Wędrowycz.
     - Możesz mnie wziąć siłą, ale - ostrzegam! - ja żadnej przyjemności z tego mieć nie będę - powiedziała gniewnie, choć oczy jej zdawały się przeczyć każdemu słowu.
     - Gdzie mi tam cię brać - odparł Jakub. - O drogę spytać chciałem.
     - O drogę? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Tylko to?
     - Tylko - potwierdził Wędrowycz. - Szukam takiego jednego, mały jest i podobno zarośnięty, zupełnie jak jego krewny, który właśnie teraz u mnie w chałupie resztę zapasów berbeluchy opróżnia...
     - Dziwnym mówisz językiem - stwierdziła Złota Jagódka, podkasując spódnicę tak, aby Jakub mógł zawiesić wzrok na jej smakowitym udzie.
     Egzorcystą jestem, a nie bawidamkiem - skarcił się w myśli Wędrowycz i odwrócił wzrok od kusicielki.
     - W karczmie "Pod Rozbrykanym Kucykiem" ponoć na mnie czeka - powiedział głośno. - Daleko to?
     - Wystarczy jeno przejść przez Mogilne Kopce.
     - Mogilne, mówisz? - uśmiechnął się Jakub do swoich myśli, podświadomie mocniej ściskając w dłoni osikowy kołek.
     Coraz bardziej mi się tutaj podoba - pomyślał.
     - A jeśli będziesz jeszcze kiedyś w tych okolicach, zajrzyj do mnie. Toma ciągle nie ma w domu, a samotnej kobiecie źle - zawołała za nim Złota Jagódka. Jakub zaś obiecał sobie dokładnie zapisać w pamięci drogę, którą będzie się oddalał od jej domostwa.
     Im bardziej pić mu się chciało, tym przyspieszał kroku. Świadomość, że karczma może znajdować się gdzieś niedaleko, on zaś błądzi, doprowadzała go do wściekłości. Niestety, nie nawinął się nikt, na kim mógłby ją wyładować.
     W myśli coraz częściej przeklinał Bagginsa i własną głupotę, bo kto to widział w tak daleką i niebezpieczną drogę się udawać bez odpowiednich zapasów trunku. Siekiera i kołek ciążyły mu coraz bardziej, już zastanawiał się, czy gdzieś w pobliżu w trawie na noc legowiska sobie nie wymościć, gdy kątem oka dostrzegł w oddali nikłe światełko.
     - Niech mnie wampir zagryzie, jeśli to nie karczma! - krzyknął uradowany i ruszył ze zdwojoną siłą ku swojej ziemi obiecanej.
     
     4.
     
     Instynkt łowcy podpowiadał mu, że powinien być ostrożny. Zwolnił więc kroku i wytężył słuch. W pobliżu karczmy - był już tego pewien - czaiło się Zło. Szedł na paluszkach, będąc przekonanym, że godnie stawi mu czoło dopiero wtedy, gdy pokrzepi się nieco jakimś miejscowym, najlepiej własnej roboty, trunkiem. Już miał położyć dłoń na klamce, gdy usłyszał za plecami tętent i rżenie koni. Kiedy się odwrócił, oczom jego ukazała się gromada jeźdźców w czarnych pelerynach i takiegoż samego koloru kapotach. Podjechali tak blisko, że Jakub czuł zapach końskiego potu, który smrodem przewyższał jego własny.
     - Dokąd to, wędrowcze? - spytał jeden z nich.
     W Jakubie krew się zagotowała. Zrobił krok w przód i pociągnął za pelerynę. Gdy jeździec upadł na ziemię, egzorcysta wprawnym ruchem przebił mu serce kołkiem. Ale że miał tylko jeden, wyciągnął go natychmiast i rzucił się na następnego. Po pięciu minutach sześć ciał ułożył równo obok siebie. Chciał już odejść, by napić się wreszcie czegoś w karczmie, kiedy usłyszał ciche jęki. Któryś z jeźdźców żył jeszcze. Jakub odszukał go i pochylił się nad nim.
     - Dlaczego? - spytał słabnącym głosem mężczyzna w czarnej pelerynie.
     - Nie lubię, gdy ktoś przekręca moje nazwisko - odparł Wędrowycz i odrąbał mu łeb siekierą.
     W karczmie niewielu było gości. Mała grupka tłoczyła się w kącie, przysypiając nieco. Gdy jednak otwarły się skrzypiące drzwi, wszyscy przytomnym wzrokiem powiedli w kierunku Jakuba. Wędrowycz siadł na długiej dębowej ławie i uśmiechnął się do karczmarza.
     - Obojętnie, co masz, byle szybko! - rozkazał, tonem nie znoszącym najmniejszego sprzeciwu.
     - To najlepsze piwo, jakie mamy - zachwalał karczmarz, stawiając przed Jakubem potężny kufel.
     - Piwo? - zamruczał, niezadowolony, Wędrowycz . - Cóż, jak się nie ma, czego się chce, trza pić, co ci dają - odparł zdumionemu karczmarzowi i jednym łykiem opróżnił kufel. W taki sam sposób obszedł się z dziesięcioma kolejnymi, które właściciel z trudem nadążał przynosić. Dopiero kiedy mu się głośno odbiło, zażądał "czegoś do żarcia".
     Minęło kolejne pół godziny, nim uporał się z potężną porcją mięsiwa, oczywiście przez cały czas popijając je piwem. W miarę przyswojonego alkoholu poprawiał mu się nastrój. Serdeczniejszym wzrokiem spoglądał w stronę pozostałych gości karczmy, choć powoli zaczęło mu już się mylić, ilu ich tam, pod ścianą, siedzi. W pewnym momencie jeden z nich, niewielkiego wzrostu i cały zarośnięty, podszedł do niego i zagadał.
     - Jeśli mnie przeczucie nie myli, pan musi być imć Jakub Wędrowycz - powiedział malec, kłaniając się niemal do podłogi, co przy jego wzroście wielkim wyczynem nie było.
     - A ty jesteś krewniak tego, co się u mnie w chałupie zalągł! - odparł Jakub.
     - Nie wierzyliśmy staremu Bilbo, kiedy w kółko powtarzał pańskie nazwisko, przekonując, że tylko pan może nas, w razie niedyspozycji Gandalfa, od Czarnych Jeźdźców ochronić.
     - Masz na myśli, mały, tych facetów na koniach, co się kręcą po okolicy? - spytał Wędrowycz.
     Hobbita na samo wspomnienie o Czarnych Jeźdźcach przeszedł dreszcz.
     Jakub sięgnął po kolejny kufel piwa i wtedy dopiero, w świetle stojącej na ławie świecy, dostrzegł zawieszony na szyi kudłatego złoty pierścień.
     O tym pierścieniu tyle paplał ten cholerny Baggins - przypomniał sobie.
     Zrobił zapraszający gest ręką i po chwili hobbit siadł obok niego na ławie.
     - Nazywam się Baggins. Frodo Baggins - przedstawił się. - Prawdę mówiąc, myślałem, że Bilbo przybędzie tu z panem...
     - Ach, Bilbo! - krzyknął Jakub w uniesieniu. - Mój stary przyjaciel Bilbo! Zbliżyliśmy się do siebie tak bardzo, że postanowił zostać u mnie nieco dłużej - słowa te z trudem przeciskały się przez mocno ściśnięte gardło Wędrowycza. - Uroczy człowiek, to znaczy, tfu... hobbit.
     Frodo zaprosił Jakuba, by przysiadł się do reszty towarzystwa. Tyle alkoholu co tej nocy "Pod Rozbrykanym Kucykiem" nigdy jeszcze nie wypito! Nie przyzwyczajeni do spożywania nadmiernej ilości piwa hobbici, padli pierwsi; zaraz pod nich wyzionęły ducha krasnoludy, a tuż przed świtem padł ostatni człowiek. Wędrowyczowi nie pozostało nic innego, jak ruszyć z powrotem do domu. Opuścił karczmę i, odwiedzając po drodze samotną Złotą Jagódkę, wrócił do Wojsławic. W rodzinnej wsi Jakuba zaczynała się właśnie noc.
     Bilbo, zmożony alkoholem, spał na stole, obok przewróconej kanki z wędrowyczowym bimbrem. Jakub zawył ze wściekłości i rzucił się do spiżarni. Wszystkie zapasy zostały opróżnione. Jedyne co znalazł, to piersióweczka, którą musiał zgubić Semen. Opróżnił ją do ostatniej kropli i legł, wycieńczony, na piecu.
     Gdy tylko zasnął, zaczęły się koszmary. Jakubowi przyśniło się, że w drzwiach chałupy stanął stary siwy człowiek z fajką w ustach.
     - Wstawaj, Wędrowycz! - powiedział.
     - Nie wstanę, odczep się.
     - Wstawaj natychmiast, bo cię na odwyk wyślę.
     - Możesz mnie co najwyżej w dupę pocałować - odparł Jakub, przewracając się na drugi bok. Ścisnął mocniej powieki, ale postać staruszka nie znikała.
     - Załatwię, że ci esperal wszyją!
     Tego już było za dużo. Nawet koszmary nie mogą być tak bezczelne.
     - Czego chcesz? - spytał Wędrowycz, siadając na piecu.
     - Oddaj to, co należy do mnie, a więcej mnie nie zobaczysz!
     - A co tu należy do ciebie? - Jakub był tyle zaskoczony, co nieprzytomny.
     - Ten tam - staruszek wskazał na smacznie chrapiącego na stole Bilba. - Zakała hobbickiego rodu!
     - A bierz go sobie - ucieszył się Wędrowycz. - Mnie on tu potrzebny, jak barchanowa koszula w pewnym intymnym miejscu...
     - I to jeszcze nie wszystko - nie dawał za wygraną starzec.
     - Czego jeszcze chcesz?
     - Pierścień oddaj!
     - Jaki pierścień?
     - Ten, który zabrałeś Frodowi, gdy zasnął po tym, jak go upiłeś!
     - Nie mam żadnego pierścienia - tłumaczył Jakub, ale był mało przekonywujący. Na jawie radził sobie nie z takimi cwaniakami, ale we śnie był bezradny.
     - Jutro rano odeślesz Bilba z powrotem do Śródziemia, zrozumiano?! Razem z pierścieniem. Jakem Tolkien! - wrzasnęła zjawa i rozpłynęła się w ciemności.
     Wędrowycz poderwał się z barłogu. Świtało. Hobbit spał jeszcze, unurzany w kałuży własnego moczu. Jakub chwycił go za kark i zaniósł na pole.
     - Co robisz? - krzyknął Bilbo po oprzytomnieniu.
     - Wyprawiam cię do domu!
     - Nie możesz - powiedział hobbit, próbując się wyrwać. A kiedy mu się to nie udało, ugryzł Jakuba w palec. - Ja nie chcę tam wracać. Dość mam użerania się z trollami, orkami i wszelkim innym paskudztwem. Tutaj mi się podoba.
     - Ale tutaj ja mam dosyć użerania się z tobą, degeneracie! - odparł Wędrowycz, wrzucając Bilba do przepastnej dziury, która pozostała po rozkopanym kretowisku.
     Chwilę później, w ślad za Bilbem, wpadł do niej pierścień.
     
     Epilog
     
     Wojna o pierścień zakończyła się zwycięstwem Saurona, który zdołał przechytrzyć Froda i jego kompanów. Doprowadzając hobbita do męczeńskiej śmierci, ściągnął z jego szyi Pierścień Jedyny, nim ten zdołał wrzucić go do Szczelin Zagłady. Jakież jednak było zdziwienie Saurona, gdy okazało się, że pierścień ten nie daje mu władzy nad pozostałymi.
     Dopiero po latach sługa Melkora odkrył tajemnicę pierścienia. Gdy starł się już mosiądz, na ołowianej obręczy pojawił się inny napis w nie znanym mu - zapewne starożytnym języku - "Wojsławice wioska mała, w dzień zwycięstwa się pochlała..."
     
     27-28 luty 2002

powrót do indeksunastępna strona

16
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.