Tym razem zdążyłem. Rosiczka rozwarła swe podwoje, zagłada domu szerszeni, na razie, na moment, a na póki co. Zgrzyt we mnie zaczął powtarzać idiotyczne póki co, ham, i tak straciłem dwie sekundy. Nie powinienem się rozpraszać. Pytanie pierwsze po japońsku, podaje czarkę z herbatą. Naczynie jest tak pięknie zdobione, że przypatrując mu się nie zauważam, iż służąca odchodzi gdzieś, drobiąc elegancko stopami. Teraz czarka parzy w dłonie, bąbli, czerwieni, szczypie. Pij, mówi gospodarz, potężny w zbroi demon wojny, a ułagodzisz mnie. Gdzie jest służąca, pytam, niechaj się wróci i obwiąże moje dłonie obi. Ona pomarła, jest już motylem, mówi gospodarz. Grozi mi śmiercią jeżeli nie zobaczy zaraz pustej czarki. Cóż robić? Odrzucam naczynie, ziemia spija wonną herbatę. Gospodarz porywa się, obnaża miecz. Chrypię mu:
- Ziemia spragniona, sensei. Ona nas rodziła. Ona pierwszy gospodarz, niech więc wilgoć pożywa pierwsza. Itadakimasu!
- Domo arigato. Meshi agare. - Gospodarz zdejmuje bojowy, rogaty hełm, to Metelski. - Ima ichido, massugu!
Laetitia Castra, piękna, z czasów gdy już była kobietą, zadaje drugie pytanie, po szwedzku. Firma jest wielką rodziną, czy czuję się dobrze? Tak, odrzekam spiesznie, jedyna odpowiedź, a wtedy Laetitia nawraca się na okładkę Bisex Bimonthly z limitowanej edycji prastarego różoworynkowego świątecznego 1991, rozpościera się przede mną bez zażenowania.
- Fort, fort, fort!
Nie wiedziałem co sprawdzili tym razem: reakcję na szok? Czternaście sekund za mną. Piętnaście. Piętnaście i pół.
- Låt mig vara. Jesteśmy w firmie, panno Metelska. Nie robię tego w rodzinnym kręgu.
Wykręcają koniec mojej odpowiedzi, wyżymają na francuski. Trudno mi tak od razu zmienić język, chybotłem się. Markiz z głową złożoną pod gilotynę uśmiecha się chytrze, językiem przerzuca kilkanaście stron wydruku mojego résumé.
- Quelle angoisse inconnue, au bord des noires ondes Faisait pleurer une âme en nos formes immondes?
- Pisałem szczerze - wyrzucam. Błąd! Nie twierdził, że coś nieszczerze. Gilotyna opada ze świstem, głowa cedzi: Trente-deux. Już trzydzieści dwie sekundy. Taki szkolny błąd! Pewnie zechcą ujechać na tym koniu. No tak, jakiś brudny majtek na angielskim keczu gaflowym, nie, nie, jest na brygantynie, nie, nie, to jednak kecz, a może bark, w ogóle się na tym nie znam, z wściekłością spycham zbędne myśli, wrobili mnie, kara trzech sekund, a zatem ten majtek wyławia z przestworu oceanu boję obciętej głowy, śmieje się.
- I look'd upon the rotting sea, And drew my eyes away; I look'd upon the rotting deck, And there the dead men lay!
Metelski wrzuca głowę w procę i zabija coleridge'owskiego albatrosa, chce zmylić. Tymczasem personalny składa palce w powietrzu w pentagram, strzepuje, mruży powieki, przekręca się w fotelu, kabestanem naciąga liny. Liny na mojej dłoni, i razem, raaaaazem, sól w ustach. Sól? Nie, to nie sól, to nie salt, to soul. Soul w ustach. Muzyka łagodzi tortury obyczaju.
- Proszę zaraz przetłumaczyć panu Metelskiemu jak smakuje krzyżówka Crassu i Carcassu.
Crass versus Carcass. Rym nie był przypadkowy. O Boże. Cóż to znaczy - jak? Trzy, góra dwie sekundy. Przeginam się w stronę Metelskiego, mówię bezgłośnie, szeroko i wyraźnie, w języku polskim:
- Brzmiałoby jak coś (G) Mahlera w wykonaniu (G) Millera. A jak smakuje (G), wie każdy.
Uśmiechy uśmiechają się - ale czy z aprobatą czy to z dezaprobatą? Wszystko mi jedno. Mózg się przeobraca. Personalny trzepocze powiekami. Ile chce pan zarobić? Bum, bum, bomba. Sanitariuszka z opaską na ramieniu biegnie do barykady, chowa głowę przed zaciekłym ostrzałem zewsząd. Czterdzieści sekund, chyba. Odpuszczam, przeszła, koma cztery cztery.
- Co chciałby pan kupić? - Personalny strzela palcami w sufit, palce odlatują, tryska z nich krew, maluje kopię sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej - Mieszkanie? Dziwkę? Wehi?
- Witraż. Kryształki lodu, angstrem per angstrem, skrywające w swych wnętrzach magiczne pylony. (Metelski: Touché.)
Personalny parska parsekiem śmiechu. Został mi martwy pejzaż okolic piętnastu sekund czasu rzeczywistego. Przerywam: powie, żem cham. Nie przerywam: stracę na czasie. Na czasie. Znowu: dwie sekundy. Krzyczę, krzyczę. Metelski wzrusza ramionami. Jest i gong. I minuta. Oglądają wstępne rezultaty, spoglądają na mnie. Ściągam gogle, oczy pieką się, Prawda już nie jest silna, szerszenie stają się osami, osy pszczoły, pszczoły muchy, muchy to normalne. Puszczają klamry, zaciski, kable odpadają ode mnie, zmęczone. Med-moduł deklamuje historyjkę, że mózg nie został szwankowany.
- 20359 punktów, panie Samski - oświadcza personalny po przeliczeniu.
- To dobrze? - pytam. Nie odpowiadają. Odpowiadają pośrednio.
- Miesiąc stażu, na początek, powiedzmy, sześć tysięcy. Spodobamy się sobie, to osiem, bonusy. Sekunda na odpowiedź.
Tyle, zachłysnąłem, trzy pełnomodne wstrzyki miesięcznie, Somma ożyje, mama ożyje. Przydzielili mi pokój obok pokoju Metelskiego. Stridor został moim przewodnikiem.
(Nie, nie tak było. Powrót o kilka wersów.)
- To dobrze? - pytam. Nie odpowiadają. Odpowiadają pośrednio.
- Czy chce pan pracować w Bogu? - To personalny.
Nie rozumiem i oni rozumieją. Prawda zamienia się w torkretnicę, strzela ostatnimi spazmami cementu pomiędzy pustkę mojej czaszki, zalewa ją niebiańskim, gasnącym, twardniejącym spokojem.
- Co panu wiadomo o formule Crowleya dokładnego odwzorowania? - pyta Metelski.
- Obiekt zanurzony w kontinuum traci pozornie na czasie tyle, ile znaczą odwzorowane przez niego szczegóły - recytuję.
- To formułka. Ale gdzie jej rozumienie?
- Jeśli przyjedziemy (na przykład) do Crécy-en-Ponthieu, odwzorujemy strukturę molekularną Filipa VI, Edwarda III, ich wojsk, zdefiniujemy precyzyjnie intonacje i rytmikę okrzyków bojowych, szyk oddziałów, kąty natarcia, oręż, ubiór, maść koni, dokładnie terramorfujemy pole bitwy, jeśli we właściwym dniu tygodnia, o stosownej godzinie trafimy w identyczny układ chmur, gwiazd, odtworzymy ruchy wiatrów, temperaturę, ciśnienie i wilgotność powietrza z 1346 roku i tak dalej, i tak dalej, wtedy pozornie cofniemy się w przeszłość do Wojny Stuletniej.
- A im więcej szczegółów odwzorujemy, tym mniej pozorne będzie cofnięcie czasu. Ergo przy odtworzeniu dokładnym do ostateczności, przeszłość można urzeczywistnić a nie tylko upozorować, czy tak, panie... ?
- I jeśli - mówi personalny, - per analogiam, odwzorujemy wszystkie przymioty boskie, staniemy się... ?
- I jeśli - mówi personalny - dokładnie odwzorujemy wszelkie przymioty Boga oprócz jednego, ten ostatni zostanie nam przydany jak nowy ogon jaszczurce. A najbardziej zależy nam na przymiocie zwanym... ?
- I jeśli - mówi personalny - uważa pan, że to niemożliwe, proszę się nad tą niemożliwością zastanowić. Pierwszy bonus dostanie pan już teraz. Mała zachęta do pomyślunku. Czyż nie zależało panu na... ?
Podaje mi kartkę papieru z jakimiś gryzmołami w pięciu strofach. Automatycznie wpycham ją kciukiem w głębinę dłoni.
- Pański mózg ma sto pięćdziesiąt miliardów komórek a 20359 punktów to jeden z lepszych wyników (roku?) (dziejów?) (tego pomieszczenia?). Spotkamy się zatem ponownie. We właściwym czasie, a tak, spotkamy się.
("Jak na to wpadliście?", pyta Szary Fraktal. Zmagazynował mi się w psyche raptem i nie wiedzieć skąd. "Na to, że innym podbieram zyski? Jak dowiedzieliście się, że... ?")
("Cóż", powiada personalny, zbiera brzytwę z moich uszu i chlasta sobie gardło. Cierpi. "Cóż", powtarza od niechcenia.)
Nowa Wieża Babel, obawiam się. Nie, nie, zaprotestowałby personalny. Uciekać, uciekać, już mi przeszło. Przez myśl. A ten tymczasem ten cały Metelski otwiera mi, ham, drzwi i wyprasza. Mnie kartka mnie się w palcach.
(Tak było.)
xxxx
- Jaka jest zależność między Szlagwortami a pańską siostrą? - powtarza jeszcze raz Promotor.
- Istnieją Semy Zabójcy, panie profesorze - odpieram powoli. - Najpopularniejsze, najłatwiejsze. Ranią, skrzykują wojny i stają się powodem dla mst rodowych.
- Może pan podać jakieś przykłady?
- Jabłko, generalnie. To, które stało się przyczyną walk o Troję. Lecz gdyby nie było gruzów Troi, nie byłoby też historii Odysa. Lub Jabłko Edeńskie, to też Sem Zabójca. Najpierw nosił w sobie nieśmiertelność, potem wiedzę, ostatecznie zaś wygnanie, upodlenie, upylenie, chorobę i śmierć.
- Zatem uważa pan, że to ciągle ten sam Szlagwort, który tylko inaczej wymawiano?
- Właśnie tak.
- Ale przecież pan nie chce zabić siostry.
(Dziwny wyraz: "zabić". Kiedy ostatnio rozmawiałem z Sommą, prosiła mnie o łaskę śmierci. Nie rozumiałem wprawdzie co mówi (acz doskonale wiedziałem o czym), nie otwarła ust: ale Szary Fraktal wytłumaczył mi jej skrytą myśl. Przedtem wbił mi w bark wielki nóż, przeciągnął w dół do nadgarstka, zjadł mięsiwo, wypluwając powrózki żył, na których końcu tańczyła fontanną krew. Ból porwał mnie od środka na miriady cierpiących kawałków, krzyczących o zaprzestanie. Wtedy zrozumiałem dużo więcej, mimo i na złość ciszy. Ale potem okazało się, że tylko sen. Mama przyszła i kazała mi spać we własnym łóżku.)
- Nie chcę jej wygnać. Ni upodlić. Istnieją i Semy Szeherezady. Semy Labiryntu, jak chcą inni. One wiążą ludzi ku sobie, nie pozwalają odejść. Ja także muszę znaleźć sposób, by Somma została. Bo jeśli (bo kiedy) wyzdrowieje, czyż nie zechce nas opuścić, czy jak owy człowiek na krzyżu zrekonstruowanym przez Szymka nie porzuci matkę i brata? Może zdecyduje się nadrabiać stracone lata, i szaleć, i śmiać się z innymi, i bawić się pośród obcych? Ale jakiż sens miałoby wówczas jej wyzdrowienie? Zdrowienie? Jak spłaci poświęcenie wielu dni i nocy? Komu odda darmo nasz upór, nasze zmilczenie, kto przejmie posag, może na zaprzepaszczenie?
- Jest pan zazdrosny.
- Być może. Pewnie tak. Ale to nie ma znaczenia.
("Choroba", podpowiada Szary Fraktal, "choroba! Oto Sem, którym Somma przywiązała cię do siebie! Ty również możesz wypowiedzieć ten Sem! Wtedy nie odejdzie.")
("Nie tylko choroba", sprzeciwia się Gość Szarego Fraktala, "Wdzięczność! Za to, że została z jego losem, przed laty.")
("Wyzdrowieje, czyliż nie będzie równie wdzięczna?")
("To zależy od tego czy chce wyzdrowieć.")
("Mówisz głupoty. Majaczysz. Mącisz. Jak tamten personalny z korporii NCM.")
Palce rozwijają się jak kurtyna. Mysz drga w szklanej klatce na kuchennym stole. Upijam nieco soku. Dzisiaj wolałbym wódkę. Zaczynam czytać:
Chryste, Chryste! W gęstwie nocy - Gorejący: z jakiej mocy
Nieśmiertelna dłoń lub oko - Krzyżowała cię w symetrii?
Chwila przerwy. Poglądam na słuchacza. Nabyta dziś na genotargu drżawka usilnie stara sobie przypomnieć dlaczego coś ją boli tak bardziej niż zwykle. Dlaczego jej nie boli, mianowicie.
W której głębi czy nieb dali - Twoich źrenic skier się palił?
Szumem czyich skrzydeł płomień - Podjudzano przez Twe skronie?
Z każdą nową głoską myszka coraz pewniej zbliża się do szybki dzielącej ją od moich strun głosowych. Więc głośniej:
Ręka czyja, jaką magią - Mogła modły Twe w krzyż nagiąć?
I gdy serce bić przestało - Komu się przerażać zdało?
Zwierzątko piszczy, podskakuje, kładzie przednie łapki na pyszczek. Spoglądam na monitor z obliczeniami i wykresami akcji jej drżącego serca. Cienka czerwona linia załamuje się, wykreśla zarysy górskich szczytów, zdradzieckich kanionów, przepaści nagle powołanych.
Gdzie więc Thor? Hefajstos kędy? - Z których tygli Twe legendy?
Kto Cię skuwał? Żyjeż śmiałek - Co Twą nędzę tkał wytrwale?
Sto, dwieście, trzysta, czterysta pięćdziesiąt... Próbuje zbić szybkę łebkiem. Może zbawiam ją od katuszy? Może zbawiam ją od spokoju?
Kto Cię rojem gwiazd precz zrzucił - Przez rebelię Łzy, do ludzi?
Czy Bóg chciał - czy musiał może? - Ciebie prócz Baranka stworzył?
Czy już chce nazywać mnie zbawcą? Myśleć o mnie jako o Bogu? W każdym razie leży nieżywa. Nie wytrzymała. Muszę podzielić się odkryciem, moją lepszą wersją Blake'a, a osądzając reakcję drżawki, i komuż to wiedzieć, wersją ostateczną, odpowiadającą oryginałowi; muszę...
- Bennu? - Pielęgniarka nie pcha mnie w stronę kierownika UDT. - Bennu? - Scrolluje spisy pacjentów. - Obawiam się, że... Bennu, powiada pan... - Kiwam głową. - Bennu, Bennu?... To imię czy nazwisko?... Bennu, Bennu...
Przypomina sobie szybciej z tłustym banknotem w kieszeni fartucha.
- Nie mam na stanie nikogo o takim nazwisku.
Przypominam jej o niedawnym spotkaniu i o krótkiej rozmowie z ordynatorem i dłuższej z chorym. Pielęgniarka patrzy na mnie podejrzliwie. Skręca się na pięcie i schodzi z proscenium. Nagle zatrzymuje się, klepie dłonią w czoło, wraca.
- Bennu! Przypomniałam sobie! - Uśmiecha się promiennie. - Gapa ze mnie! To z Kodeksu Hammurabiego, nieprawdaż? Niewolnika można zwrócić jeśli miesiąc po zakupie objawi się Bennu... Czy o to panu chodziło?
("Zabijanie... Uzależnianie... Torturowanie... Ale co ze Szlagwortami tworzącymi? Budującymi?", zapyta Promotor, "Móc jednym Słowem uzdrowić człowieka, hę? To by dopiero było coś.")
xxxx
Dzisiaj Beata przeżywa długą chwilę zwycięstwa. Jej teorie wszczynają się w sens, jak dym w komin, komin w piec, piec zaś w chleb, który wszyscy kupujemy.
("Nabywanie chleba przez masy to najlepszy dowód rozszalałego ateizmu", powiadał profesor etyki.)
("Burza piaskowa zostawia po sobie budowle magiczne i róże pustyni wabiące", powiadał Beduin.)
("Nie chciejcie, o mędrcy, budować na piasku - lecz na skale budujcie", powiadał kiedyś Ben Abba.)
("Nie udało mi się na piasku, ni na skale. Teraz zacznę od dymu z komina", powiadał poeta.)
("Dym od domu różni się tylko nieznacznym zaokrągleniem warg", powiadał profesor fonetyki.)
("Dym z komina nie może być łaskawym tworem Bożym. To jest śmierć domostwom Izraela", powiadał Ahaswer Tułacz.)
("Jedzcie z tego wszyscy. To jest bowiem dym mój, którym wszystko będzie zakryte", powiadała Śmierć.)
("Tyś jest Xerxes zwany Piaskiem, i na Piasku kościół postawię", powiadał LaVey. 3
("Imię moje nie Kserkses, gdyż ten pokonany był. Jam jest Kseper, bowiem Stałem Się", powiadało egipskie bóstwo.)
("Dym nie posiada imienia bo jest jeden. A kto jeden jest, nie ma, jak Kamień, imienia", powiadała zjawa.)
("Jeden by wszystkich zbudować, jeden by wszystkich zgładzić, jeden by wszystkich zgromadzić i w jedności związać", powiadał pewien ktoś z Zakonu Ciemności, profesor semiotyki.)
("Quandoque bonus dormitat Mordorus", powiadała nauczycielka łaciny, ale zatykając uszy.)
("A to dopiero próbka", powiadał Projekt Manhattan pokazując na parowanie ludzi w dym i piasek.)
- A to dopiero próbka. Fragment. Wersja robocza. W niezręcznym przekładzie. Niedopieszczona. - Rozdaje nam holo.
3 Gdy Karla pogodziła się z nim tylko po to, aby zdradzić po jego śmierci a Zeena wprost wyparła się jego bez-ojcostwa.
|
|