***
Bardzo szybko znalazły tani, paskudny hotel, którego właściciel najwyraźniej nie zwracał uwagi, kim są jego klienci tak długo, jak mieli parę kredytów na opłacenie kolejnej nocy. Nessie zapłaciła za dwie z góry i dostała kartę magnetyczną otwierającą drzwi.
- Czwarte piętro - mruknął recepcjonista wyglądający tak bardzo nie na człowieka, jak tylko człowiek może wyglądać. - Za prąd płacicie oddzielnie.
Winda oczywiście była zepsuta. Cztery piętra nie stanowiły problemu dla dwóch młodych, sprawnych Jedi, ale klatka schodowa sprawiała wyjątkowo przygnębiające wrażenie. Jeszcze gorszy był korytarz, ciemny i woniejący czymś nieokreślonym. Z ulgą zamknęły za sobą drzwi pokoju. Umeblowanie składało się z dwóch łóżek, szafy i stołu, nie było za to ani jednego krzesła. Neon nocnego baru zza okna świecił tak mocno, że swobodnie można było zrezygnować z oświetlenia.
Nessie rzuciła kurtkę na łóżko, wygrzebała z plecaka kupioną po drodze kolację na wynos. Wręczyła Cranberry jedno styropianowe pudełko, sama otworzyła drugie.
- Właściwie przez to wszystko nie zdążyłam ci jeszcze podziękować - odezwała się.
- Nie wiem, czy jest za co. Zdaje mi się, że to ja cię w to wpakowałam. Jestem prawie pewna, że Vader trafił tu za mną, nie za tobą.
- Co ty opowiadasz, Cran.
Przez chwilę jadły w milczeniu. Wreszcie Nessie spytała:
- Skąd się tu właściwie wzięłaś?
Przez twarz Cranberry przebiegł skurcz.
- Miałam wizję - powiedziała ledwo słyszalnym głosem. Przez łączącą je więź Mocy Nessie odebrała echo jakiejś potwornej grozy, aż się wzdrygnęła. - Nie mogłam wytrzymać i przyleciałam. Wszystko przeze mnie.
- Jak to przez ciebie. Uratowałaś mi życie.
- Pewnie nie byłoby przed czym, gdybym się tu nie pchała. Teraz też ci zagrażam. Vader może wyczuć moją obecność.
- Chyba przeceniasz jego możliwości.
- Gdybyś wiedziała... - Cranberry urwała raptownie, zaciskając szczęki. Nessie nie dopytywała się, o co jej chodziło. Skończyła jedzenie, wrzuciła pudełko do zsypu.
- Kto się idzie pierwszy myć?
- Możesz być ty. Wiesz, że ja się zawsze długo chlapię.
Nessie ściągnęła gumkę z kucyka, potrząśnięciem głowy rozrzuciła włosy. Wyciągnęła kosmetyczkę z plecaka i udała się do łazienki, dziwacznie zwanej w chandrilskiej odmianie wspólnego "odświeżalnią". Głowę miała pełną wątpliwości i skłębionych myśli. Żałowała, że nie może porozmawiać z mistrzem.
Daj spokój. Nie możesz z każdym problemem lecieć do Qui-Gona jak dziecko. Po to zostałaś rycerzem Jedi, żeby umieć rozwiązywać problemy. Swoje i innych.
Przypomniała sobie tamten pamiętny dzień. Długo trwało, zanim w ogóle dopuszczono ją do prób: Rada uważała, że jest zbyt roztargniona, rozmarzona, że ma za mało inicjatywy, pomimo niewątpliwych umiejętności, za które niejednokrotnie ją chwalono.
No, ale w końcu wszystko poszło dobrze. Uroczystość odbyła się jak zwykle późnym popołudniem. Klęknęła przed Radą na jedno kolano, pochyliła głowę. Mistrz płynnym zamachem miecza obciął jej warkoczyk; poczuła lekki swąd przypalonym włosów.
- Wstań, Jedi Nessie - powiedział Yoda.
Wstała, ukłoniła się Radzie, a oni jej - zaszczyt, który każdego Jedi spotyka najwyżej trzy razy w życiu. Choć bardzo starała się zachować powagę, nie mogła powstrzymać rozjaśniającego jej twarz szczęśliwego uśmiechu, nikt jednak nie ganił jej za to. Popatrzyła na Qui-Gona, który też się uśmiechnął i objął ją za ramiona; wiedziała, jak bardzo jest z niej dumny.
Kiedy wyszła z sali posiedzeń Rady, przyjaciele już na nią czekali. Uściski, gratulacje, poklepywania po plecach. Potem poszli na kolację, całą grupą, i bawili się do późna w noc w jednej z coruscanckich restauracji. Nawet zasadniczy zwykle Obi-Wan nie protestował.
Prawie równo rok temu. Nie tak znowu dawno, a wydaje się jak wieczność. Wszystko miało być proste: życie rycerza Jedi, niełatwe, ale zaszczytne; podróże, misje, kiedyś może stopień mistrza i własny uczeń. Zamiast tego przyszła wojna, wygnanie i konspiracja.
Kiedy wróciła z łazienki, Cranberry leżała na swoim łóżku z rękami założonymi pod głową, wpatrując się w sufit.
- Możesz iść się myć.
Odpowiedzią było nieartykułowane mruknięcie. Nessie nie mówiła nic więcej, nagle bardzo zmęczona, jakby dopiero teraz dopadło ją całe napięcie tego ciężkiego dnia. Usiadła na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, zamknęła oczy, oczyściła swój umysł ze wszystkich emocji. Trans medytacyjny pomoże jej się odprężyć, po nim sen będzie znacznie skuteczniejszym odpoczynkiem.
Cran patrzyła przez mrok pomieszczenia na nieruchomą postać Nessie, czując niemal namacalnie otaczającą ją aurę absolutnego spokoju, jak łagodne ciepło. Trochę jej tego zazdrościła, tego całkowitego wyciszenia, jakie płynęło z oddania się Jasnej Stronie. Ona sama nigdy nie zdołała osiągnąć takiego stanu, a po tym, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku, wydawało jej się, że jest od niego dalsza niż kiedykolwiek. Nie medytowała już w ogóle. Wizje i tak przychodziły, niechciane, niektóre tak przerażające, że z trudem dochodziła do siebie. Nauczyła się nie zwracać na nie uwagi, ale nie zawsze się udawało. Jak widać.
Przewróciła się na bok i zapadła w sen, otulona promieniującym od Nessie spokojem.
***
W środku nocy obudziło je walenie do drzwi i jakieś okrzyki. Nessie skoczyła się na nogi, sięgając po miecz, w poświacie neonu widziała, jak na sąsiednim łóżku podrywa się Cranberry. Na bosaka podbiegły do drzwi, ustawiając się po obu ich stronach. Wyczuwały obecność trzech osób w korytarzu, żadnej agresji, ale dobrze wyszkolony szturmowiec jest w stanie zaatakować na zimno.
Ktoś znowu załomotał pięścią w metal.
- Otwierać w imieniu Imperium!
Nessie mocniej ujęła miecz lewą ręką, prawą wcisnęła kontrolkę odblokowującą zamek. Drzwi rozsunęły się - w smudze światła z korytarza widać było dwóch Rodian i jednego Chadra-Fan, pijanych lub naćpanych, sądząc z ich wyglądu i zachowania. Zarykując się ze śmiechu próbowali wtoczyć się do środka.
- Zły adres - Nessie złapała największego za kołnierz i bez trudu wypchnęła na zewnątrz. Nie protestowali. Zatrzasnęła za nimi drzwi i spojrzała na Cranberry, opartą o ścianę, jakby nagle zabrakło jej sił.
- Cran, wszystko w porządku? - widziała, że z przyjaciółką nie jest w porządku. Zewnętrznie wyglądała na opanowaną bez zarzutu, ale Nessie odczytała jej emocje niemal automatycznie - ogromną ulgę i ślad przeżytego przed chwilą panicznego strachu. Dotknęła jej ręki, wysyłając uspokajający impuls Mocy.
Cranberry wolno, w długim wydechu wypuściła powietrze, odgarnęła włosy z czoła.
- Przez sekundę myślałam, że... że nas znaleźli - powiedziała cicho, opuszczając głowę, jakby przyznawała się do porażki. Usiadła na brzegu łóżka, zarzuciła na ramiona swoją wojskową kurtkę, chociaż w pokoju nie było zimno.
Mogłam rządzić połową Galaktyki zamiast ukrywać się jak szczur.
Odepchnęła tę myśl z całych sił, wyrzuciła ją ze swojego umysłu. Ale wiedziała, że będzie powracać. Nie żałowała swojego wyboru, wiedziała, że dobrze postąpiła, nic jednak nie mogła poradzić na to, że takie myśli czasami się pojawiały.
- Idź spać - Nessie wyciągnęła się na swoim posłaniu. Z korytarza dobiegły stłumione odgłosy dobijania się do drzwi i okrzyki wesołej gromadki, robiącej dowcipy kolejnym lokatorom.
Cranberry jednak nie mogła zasnąć.
- Boisz się umrzeć, Nes? - zapytała w ciemność. Spodziewała się, że usłyszy standardowy wykład o panowaniu nad swoim strachem i o tym, że dla rycerza Jedi śmierć jest tylko przejściem na kolejny etap, ale Nessie westchnęła:
- Czasami...
- Na przykład kiedy?
Nessie uniosła się na łokciu, światło neonu odbiło się w jej otwartych oczach.
- Kiedy Maul nas zaatakował. Wtedy, w Warszawie - po raz pierwszy wróciła do wydarzeń sprzed pół roku. Stanowiły tabu, nigdy o nich nie rozmawiały z wyjątkiem paru zdań zamienionych tuż po ucieczce z Ziemi.
- Dzisiaj na stacji też się bałam - dodała, próbując zmienić temat. - Anakin... Kiedy go zobaczyłam... - urwała nagle, przebiegł ją zimny dreszcz kiedy zdała sobie sprawę, jak niewiele brakowało, aby na miejscu Anakina znalazła się inna znajoma postać.
Cranberry chyba nie zauważyła jej zmieszania.
- Ja też się go boję - powiedziała cicho. - A jeszcze bardziej boję się, że... - zawahała się, ale brnęła dalej. - Boję się dostać żywa w ręce Imperatora.
- Myślisz, że będzie się mścił za to, że od nich odeszłaś?
- Tak.
Powiedzenie tego wszystkiego chyba sprawiło jej ulgę. Zwinęła się w kłębek i zasnęła wreszcie, z głową nakrytą kurtką, jakby choć na chwilę chciała uciec od swoich problemów.
***
Stały obie na moście przerzuconym przez jedną z zatok ogromnego jeziora, właściwie słodkowodnego morza, nad którym była położona stolica. Nessie przymrużonymi oczami patrzyła w dół, na migoczącą w słońcu wodę. Lubiła patrzeć na wodę. Lubiła morski wiatr rozwiewający jej włosy. Podniosła wzrok i spojrzała daleko przed siebie, gdzie horyzont ginął w błękitnej mgle. Chociaż wychowała się w większości w dużych miastach, czasami brakowało jej otwartej przestrzeni. Tylko rzadko kiedy miała czas o tym myśleć.
Ogarnęło ją leniwe rozmarzenie. Przyjemnie było nie musieć się nigdzie spieszyć, donikąd dążyć, przynajmniej chwilowo. Rycerzom Jedi zdarzało się to ogromnie rzadko. Prawda, ta akurat chwila była wymuszona okolicznościami, ale Nessie nie widziała powodu, dla którego nie miałaby się nią cieszyć. Innych powodów do zadowolenia raczej nie było.
Przed południem wybrały się do tawerny w okolicach portu kosmicznego, zjeść późne śniadanie i posłuchać plotek. Holowizor nad szynkwasem podawał wiadomości o zarządzonej przez Imperium czasowej blokadzie planety. Wszystkie odlatujące statki miały być starannie kontrolowane, ograniczono też znacznie ilość pozwoleń na starty. Bywalcy knajpy narzekali na to nie przebierając w słowach - większość z nich nie miała żadnego interesu w tym, żeby Imperium zbyt dużo o nich wiedziało.
Nessie słuchała pilnie, czy w dzienniku powiedzą coś o ewentualnym śledztwie lub aresztowaniach na uniwersytecie, o niczym takim jednak nie było mowy. Odetchnęła z częściową ulgą. Oczywiście nie wszystkie posunięcia Imperium musiały być podawane do publicznej wiadomości, ale na Chandrilli jakiekolwiek kłopoty w sferach naukowych z pewnością rozeszłyby się szerokim echem.
Tak więc sprawa Rebelii nie była zagrożona, one jednak nie mogły opuścić planety. Nie wiedziały nawet, czy Vader jeszcze na niej jest, czy już odleciał, pozostawiając tylko swoich ludzi, żeby prowadzili poszukiwania.
- Pewnie będzie się starał zatuszować całą sprawę - powiedziała Cranberry, z którą podzieliła się swoimi wątpliwościami. Mogły rozmawiać swobodnie, nikt tutaj nie rozumiał ich ojczystego języka. - Nie przyzna się Imperatorowi, że miał w zasięgu ręki dwie Jedi i pozwolił im uciec. Ja na jego miejscu...
Urwała raptownie, wbijając spojrzenie w talerz i szybko zajęła się jedzeniem. Nessie zdecydowała, że lepiej będzie udać, że nie dosłyszała.
Przy sąsiednim stoliku kilku osobników różnych ras rozmawiało głośno po huttyjsku. Do Nessie docierały oderwane zdania. Rozumiała je, bo znajomość ważniejszych języków Galaktyki była dla rycerzy Jedi obowiązkowa.
- ...i powiedz Zantarze, że jak nie zapłaci za ostatni transport białej wróżki, to rozwalę ją na takie małe kawałeczki, że nawet mynocki nie będą się musiały trudzić, żeby ją zeżreć! - wrzasnął groźnie wyglądający Devarończyk, podrywając się i waląc pięścią w stół. Cranberry zaniepokoiła się. Wyglądało na to, że zaraz dojdzie tu do grubszej awantury, a Nessie ze swoją praworządnością gotowa jeszcze interweniować, narażając je obie na zdemaskowanie. Pospiesznie skończyła jeść i trąciła przyjaciółkę w łokieć.
- Chodźmy stąd, tu się robi nieciekawie.
Nessie przełknęła ostatnie kęsy sullusjańskiej zapiekanki i podniosła się z krzesła. Dyskusja przy sąsiednim stoliku przybierała coraz bardziej burzliwy przebieg. Jedi zdała sobie sprawę, że podświadomie zbliża dłoń do prawego boku, tam, gdzie zawsze nosiła miecz. Szybko zmieniła ten gest w obciągnięcie kurtki. Od zaprowadzania porządku jest miejscowa policja. A Chandrilla zawsze uchodziła za bezpieczne miejsce.
- Co robimy? - spytała Cran, kiedy już znalazły się na zewnątrz.
Nessie westchnęła, wbijając obie ręce w kieszenie kurtki.
- Wygląda na to, że nic.
Włóczyły się bez celu wąskimi uliczkami. Dzielnica była nienajlepsza, ale w przeciwieństwie do tego typu dzielnic na Coruscancie, przynajmniej nie pogrążona w wiecznym cieniu wysokościowców, co sprawiało, że spacer był nawet przyjemny.
Dopóki z zaśmieconego zaułka nie wyskoczyło na nie kilku rabusiów.
Zareagowały błyskawicznie i odruchowo. Nessie kopniakiem powaliła jednego z napastników, drugiego trafiając łokciem w brzuch; Cranberry odepchnęła trzeciego i ciosem pięści potraktowała czwartego, który groził jej nożem, oni jednak wcale nie zamierzali rezygnować, pewni swojej przewagi liczebnej. Sytuacja zaczęła robić się groźna - nie mogły używać mieczy, nie chcąc zdradzać, kim naprawdę są, bez mieczy zaś pokonanie bandytów wcale nie było łatwe. Wyszkolono je wprawdzie tak, aby umiały nawet gołymi rękami obezwładnić uzbrojonego w nóż przeciwnika, ale nie dwóch naraz.
Nessie uchyliła się przed ciosem ostrza i używając Mocy wytrąciła go mężczyźnie z dłoni; w tym samym momencie drugi wykręcił jej ręce do tyłu. Szarpnęła się, ale poza bólem w stawach nie przyniosło to żadnego skutku.
Napastnik nagle puścił ją i zatoczył się pod ścianę, charcząc i trzymając się za gardło. Szybko wyciągnęła rękę i Mocą odepchnęła jego kumpla, który już podniósł nóż z ziemi i znowu ją atakował. Powietrze przeszyła seria z miotacza, bandzior złapał się za zranione ramię i uciekł. Za nim pobiegło dwóch pozostałych; czwarty leżał na asfalcie z przestrzeloną głową.
|
|