nr 8 (XX)
październik 2002




powrót do indeksunastępna strona

Autor Paweł Pluta
  Cztery dni mocnych akordów

        Polcon, Kraków 29.08-01.09.2002
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Brak ilustracji w tej wersji pisma
V1098
Kiedy prelekcja się skończyła, uznałem że trzeba się przemóc i wyjść na ulicę, aby zobaczyć że tu i ówdzie trafiają się i normalni ludzie. Poszukując ich doszedłem aż do Rynku, gdzie jest sklep z różnościami opatrzonymi rysunkami Mleczki, takowych bowiem zachciało się Kaji i właśnie przy współpracy Yaal i Marka Pawelca prowadziliśmy ją tam. W drodze powrotnej zdążyliśmy jeszcze zjeść "Pod Ogródkiem" obiad, a potem, przejmując obowiązki przewodnika Ewy Skórskiej po tajnikach polskiego fandomu, poszedłem na panel o rosyjskiej fantastyce. Prawdę powiedziawszy, zaproszenie do takiej dyskusji paleontologa Jes'kowa trochę się mijało z celem, bo jego wiedza jest jakby nieco z innej dziedziny, ale trud prowadzenia spotkania ochoczo podzielili między siebie Gieno Dębski i Paweł Laudański. Kirył starał się im zbytnio nie przeszkadzać, nasłuchując tylko, co u niego w Rosji nowego, bo po roku pracy bodajże czy nie właśnie w samym Krakowie zna cokolwiek polski. Trzeba jednak przyznać, że na początku dostał na chwilę mikrofon, dzięki czemu można się było wreszcie dowiedzieć, co to są sepulki. Istnieje otóż coś, co jak najbardziej taką nazwę nosi i należy go prawdopodobnie szukać w encyklopediach entomologicznych.

Tymczasem równolegle od kilku godzin trwały spotkania bloku lemowskiego, podczas których kolejni profesorowie różnych specjalności mówili, co nauka zawdzięcza Lemowi. Niestety, planowany telefoniczny wywiad z samym mistrzem z różnych przyczyn nie doszedł, podobnie jak projekcja "Katedry" Tomasza Bagińskiego, do skutku, program piątkowy został więc w zasadzie wyczerpany i można było iść na kolację. Droga nie była długa, bo Kraków to przecież nie jest duże miasto, a jej pierwszy etap zakończył się ponowną moją wizytą "Pod Ogródkiem". Czas jakiś później, kierowany namiarami z telefonu Alexa Michał Rokita doprowadził tam następną partię konwentowiczów, po czym zabrał całość na poszukiwania miejsca, gdzie można było wygodnie usiąść. Ponieważ jednak po drodze znaleźli się jeszcze Feliks W. Kres z Kreską oraz Maja Lidia Kossakowska z Jarkiem Grzędowiczem i towarzystwo rozrosło do blisko dwudziestu osób, zadanie było ewidentnie niewykonalne, zwłaszcza w piątkowy wieczór. Ostatecznie miejsca poznajdywały się tu i ówdzie dla mniejszych, samorzutnie utworzonych grupek. Mnie trafiła sie akurat taka, w której dowiedziałem się osobiście od pisarza Kresa, że pod jego domem w Łodzi otworzono restaurację "Kresową". Której, jak to zwykle bywa, nie jest właścicielem ani udziałowcem. Chyba nawet nie chcą mu tam dawać zniżek.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Poskromicielka bestii (Łukasz Czyżewski, Grzegorz Wiśniewski, Grzegorz Szulc, Elżbieta Gepfert)
Wracałem po tych przeżyciach do kuzyna, w głębokim przekonaniu, że posiedzę sobie z nim jeszcze czas jakiś, popodtrzymuję więzi rodzinne i w ogóle porozmawiam, bo to człowiek niegłupi, a potem spokojnie o przyzwoitej godzinie położę się spać, jestem bowiem zwolennikeim teorii mówiącej, iż miło jest być wyspanym. Tymczasem jednak okazało się, że moje przekonanie było równie głębokie, co błędne. Oto już na, że się tak wyrażę, ostatniej prostej usłyszałem z daleka charakterystyczne łupnięcie towarzyszące uderzeniu o siebie dwóch blaszanych pudeł. Nie uznawałem tego za zbyt istotne zdarzenie jeszcze przez minutę, którą zajęło mi dojście do miejsca, gdzie w jednym z owych pudeł rozpoznałem znajomy samochód. Pominę może milczeniem imię fana, który, jak to się zwykle po fakcie stwierdza, zadziwiająco absurdalnym sposobem wjechał precyzyjnie w tylną klapę zaparkowanego kombi, bo tego rodzaju reklama nikomu nie potrzebna, a kto ma wiedzieć, to i tak wie. Dość, że przy pomocy wezwanego kuzyna i jego prywatnej deski naprostowaliśmy nieco zgnieciony błotnik, obmacali lekko pojazd i zaordynowali poranną wizytę u mechanika, żeby sprawdził czy się aby skrzypiące koło nie urwie po drodze, podczas gdy panowie policjanci czynili swoją powinność.

Chwila im na tym zeszła, ale w końcu pojechali i można było zająć się psychoterapią pechowego fana, w dziedzinie tej bowiem jako człowiek który swego czasu podobnie głupim sposobem skasował nieomal doszczętnie Renault Scenic mam spore osobiste doświadczenie. Bardzo pomocny w rzeczonym procesie był anonimowy krakowski taksówkarz, który pięć minut po odjeździe policji i pięćdziesiąt metrów dalej skrócił sobie na czyimś bagażniku Poloneza o przynajmniej pół metra, przez co mógł służyć za widomy przykład, jakim to drobiazgiem jest wygięty błotnik i piszczące łożysko. Przy czym łożysko wręcz samo przestało piszczeć, za to po taksówkarskim Polonezie została tylko mokra plama na chodniku, którą ujrzałem z kuzynowego balkonu już rano w sobotę.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pisarz i jego muza (A. Pilipiuk i Ellen)
Rozpoczęło ten dzień spotkanie z wydawnictwem Runa, po raz ostatni w trzyosobowym składzie, ponieważ Paulina Braiter doszła do dość słusznego wniosku, że nie za bardzo można być tłumaczem u własnej konkurencji i pozostawiła przedsięwzięcie w silnych rękach Ani Brzezińskiej i Edyty Szulc. Skoro jednak zostało ono już puszczone w ruch, pewnie rozkręci się jeszcze lepiej, otwierając nową drogę dla rodzimych pisarzy, a i graficy się, o ile mi wiadomo, mogą na coś załapać. Poniekąd nawiązaniem do spotkania z Runą było następne, o debiutowaniu w polskiej fantastyce, ale nie zamierzając chwilowo debiutować opuściłem je, podobnie jak autorskie Jacka Dukaja, nie odczuwałem bowiem akurat potrzeby pomarudzenia nad "Czarnymi oceanami". Za to przeszedłem znowu w tryb nieoficjalny, kierując się jak zwykle do Green Roomu.

Pięć minut przed dwunastą, czyli terminem zamknięcia nagrodozajdlowej urny wypadła stamtąd Ela i biorąc poślizgiem zakręt pobiegła głosować, jako że nabrała zwyczaju robienia tego w ostatniej chwili, aby mieć przez cały Polcon niezużytą kartę do głosowania, zdatną do demonstrowana nieuświadomionym, pytającym o co z tym całym Zajdlem chodzi. W południe zamknięta urna trafiła, jak zwykle, na Forum Fandomu, po którym wybrana komisja wzięła się za się liczenie głosów, a tymczasem w sąsiedztwie rozpoczynała się prelekcja fandomowych archeologów objaśniających różnice między Indianą Jonesem a archeologiem prawdziwym. Nawet chciałem się tam wybrać, choćby dla posłuchania opowieści fachowych Andrzeja Pilipiuka, ale ostatecznie nie dotarłem. Obsada spotkania była zresztą nieco osłabiona przez niefortunnie równoczesne spotkanie autorskie Mai Kossakowskiej, a i Artur Szrejter, zdaje się, nie dotarł.

Pewną rekompensatą za to stał się nowy film Stanisława Mąderka, goszczący na odkarmionym już dawno po czwartkowych przejściach komputerze Pawelców. Oglądaliśmy go podczas akcji uświadamiania Kaji, która jeszcze nie widziała eduROMów, a przedprodukcyjny zwiastun "Gwiazd w czerni" trafił się jako dodatkowa atrakcja chyba dla wszystkich. "Katedry", chociaż ją miał już na dysku, Marek twardo nie pokazał, zostawiając, i słusznie, na wieczór. Ale za to pojechaliśmy z nim, Ewą i Kają ponownie "Pod Ogródek". Było z tym trochę problemów, bo Kaja chciała wiedzieć, co to jest zapowiadana w programie "Kwintesencja, czyli największy błąd Einsteina", ale kryzys zażegnała Ewa streszczając jej kolidującą z obiadem prelekcję w ciągu pięciu minut. Dość to specyficzne, acz praktyczne zastosowanie wiedzy fizycznej.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Starzy wyjadacze przygarniają do serca początkujących (Piotr W. Cholewa i Kaja Mikoszewska)
"Pod Ogródkiem" trafiła się nam tym razem przerażająco przyjazna pani kelnerka o makijażu przypominającym galatę z owocami morza, którą sobie zamówiłem. Co gorsza, stawiając ją przede mną powiedziała zalotnie z włoska "pronto", ale na szczęście danie było dobre, pozwoliło mi zapomnieć o tych traumatycznych przeżyciach i nawet tam pewnie jeszcze kiedyś przyjdę. Na wszelki wypadek tym razem nie siedzieliśmy jednak "Pod Ogródkiem" zbyt długo i nasz powrót na konwent wypadł w okolicach spotkania z redakcją "Nowej Fantastyki".

Słuchaczy było na nim nawet sporo, uznałem więc że poradzą sobie beze mnie i pod drzwiami sali dowiadywałem się, co się działo na Forum. Głównym punktem był oczywiście przyszłoroczny elbląski Polcon, na konto którego Pipok już teraz kolekcjonuje zapewne środki uspokajające. Nie ma się jednak, nomen omen, czym przejmować, jako że jest to jego rutynowe zajęcie na wszystkich imprezach Fremena i dzięki pipokowemu poświęceniu reszta klubu może sie skoncentrować na pracy, podczas gdy on oprócz standardowych zajęć jeszcze desperuje. Na skutek takiego podziału zadań konwenty w Elblągu są udane, czego i Polconowi życzę.

Tymczasem zbliżało się oczekiwane przeze mnie spotkanie autorskie Kiryła Jes'kowa. Zdążyłem jeszcze przed nim wykorzystać słynny z nieograniczonych możliwości komórkowy WAP do jedynej sensownej rzeczy, jaką można nim zrobić, czyli do sprawdzenia rozkładu jazdy pociągów, w celu wysłania Kaji na czas do pracy i trzeba się było powoli zbierać pod salę. Kirył z Gienem Dębskim już czekali i mieli czekać jeszcze trochę, bo w środku Rafał Ziemkiewicz znowu, jak to ostatnio ma w zwyczaju, czytał dzieciom bajkę i trochę mu się przeciągnęło. Opóźnienie było jednak niewielkie i spotkanie zaczęło się w sumie bez trudności. Rzecz jasna, na sali tolkienistów prawie nie było, chociaż tak na zdrowy rozum powinni się tłoczyć hurmą i krzyczeć trzymając noże w zębach, mniejsza o to jak rzecz technicznie rozwiązując. Ich strata, chociaż nie tylko, bo spotkanie rozkręcało się powoli, w końcu ciekawsze pytania zadają mający pretensje do autora, niż zadowoleni. Gieno dzielnie tłumaczył w obie strony, widzowie pytali, dla poddierżenia rozgowora wyrwałem się i ja.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pisarz i jego tłumacz (od prawej Kirył Jes'kow i Eugeniusz Dębski)
Wyrwałem się po rosyjsku, naobracawszy zdanie w myślach kika razy, przekonany że skoro w zasadzie rozumiem Jes'kowa bez tłumacza, to jakoś to będzie. Owszem, było, ale dopiero kiedy Gieno przetłumaczył odpowiedź, bo czy to z nerwów, czy akurat ta była bardziej zawiła, dość że właśnie z niej nie pojąłem prawie nic. Druga wszakże próba powiodła mi się znacznie lepiej i na pytanie, co właściwie autor "Ostatniego władcy Pierścienia" sądzi o twórczości Tolkiena jako takiej uzyskałem odpowiedź niespodziewaną, acz dość trafną. Tolkien jest mianowicie doskonałym pisarzem literatury dziecięcej. Nikim więcej i nikim mniej.

Na szczęście żadnego z proroków tolkienizmu nie było, jak mówiłem, na sali, bo trzeba by było robić zrzutkę na jej remont. Tym, którzy Kiryła Jes'kowa nie spotkali należy sie jednak wyjaśnienie sytuacji. Otóż wszelkie jego opinie o twórczości Tolkiena są jak najdalsze od banalnej złośliwości. Posądzanie go o to jest, przy zachowaniu wszelkich proporcji dzieł tak oryginalnych, jak powstałych na ich podstawie, podobne posądzaniu Bułhakowa o kpiny z Ewangelii w jerozolimskim wątku "Mistrza i Małgorzaty". Kirył, jak odpowiedział zapytany, po prostu lubi zabawę w detektywa. Dlatego jest paleontologiem i dlatego pisuje taką właśnie beletrystykę. Bo nie jedynie "Ostatniego władcę Pieścienia", rekonstruującego prawdziwe zdarzenia z rycerskiego eposu, jakim jest "Władca Pierścieni" przecież stworzył. Pisze też swego rodzaju lustrzanie odbijającą ten mechanizm książkę, mianowicie rycerski epos jaki powstanie za trzysta lat o tych, którzy teraz zwykli jeździć białymi BMW z przyciemnianymi szybami. Chętnie przeczytam.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pisarz i plecy jego tłumacza (od prawej Kirył Jes'kow i Eugeniusz Dębski)
Ale czas wrócić do Polconu. Przez pół godziny jeszcze na korytarzu zaciekle dyskutowałem osaczony przez obrońców Profesora, a zwłaszcza przez ładną, acz cokolwiek fanatyczną dziewczynę w zielonym płaszczu, którą wspomagał Rafał Olszowski. Muszę ze wstydem przyznać, że dzieląc z konieczności uwagę między dwie osoby Rafałowi poświęcałem jej nieco, jeżeli nie sporo, mniej, ale cóż mogę poradzić na to, że dziewczyna podobała mi się bardziej. Dowiedziałem się jednakowóż, że w pięćdziesięciu uczonych dziełach, w tym niektórych autorstwa samego Tolkiena, jest autorytatywnie napisane co jest napisane we "Władcy Pierścieni", którego czytanie wydaje mi się w takiej sytuacji jakby już zbędną ekstrawagancją.

Po tak ciężkich przeżyciach dla odpoczynku złapałem jeszcze pół godziny prelekcji Jarosława Grzędowicza o grozie, bo on o czym by nie mówił, zawsze robi to tak, że ciekawie posłuchać. Horror, jak się okazuje, jest dość zestandaryzowany, jako że ludzie boją się w kółko tych samych rzeczy, zapewne jeszcze od czasów, kiedy siedzieli po jaskiniach. Na zakończenie Jeremiasz zażądał "Mówcie do mnie", co płynnie skomponowało się ze wspomnianą moment wcześniej serią "Obcych", ale pytań musiało być niewiele, bo właśnie zamykano budynek Wydziału Fizyki. Zresztą i tak musiałem się zbierać, aby przed rozpoczęciem wieczornych uroczystości zdążyć wrócić z dworca, na który eskortowałem Kaję, żeby dobrze kupiła bilet na znaleziony wcześniej telefonem pociąg. Z biletem w ręce wracaliśmy pieszo przez Kraków, aż wreszcie po zebraniu kilku namiarów trafiliśmy do schowanego w lekko bocznych uliczkach "Żaczka".

Konkurs strojów co prawda nas ominął, ale jego najważniejsze elementy zostały uświetniać podium na środku, Maciek Nowak-Kreyer i Szaman stali bowiem jako dwie samobieżne statuetki Zajdla w charakterze tła dla zwycięzców. Ale na to czas miał dopiero nadejść. Najpierw wręczone zostały zaległe Śląkfy, przyznane a nieodebrane na Seminarium, Agnieszka Szady, jako zawodniczka rezerwowa pod nieobecność Tomka Frunia dostała od Pipoka nagrodę za wczesną wpłatę na przyszłoroczny Polcon, a wreszcie Majkosz zapowiedział wyświetlenie oczekiwanej "Katedry".

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

109
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.