 | Krystyna Soederbaum - postać autentyczna |
- Pan jest tym słynnym reżyserem?!
- Tak - odparł Lang i usiadł na krześle, które zaproponował mu gospodarz.
Norwich również spoczął.
- Pan Lang poznał kiedyś Harlana - stwierdził prawnik. - Prawda?
- Wprawdzie tylko pobieżnie, ale wiem o nim dużo. Zresztą, czytał pan chyba moje opracowanie na jego temat? - zwrócił się do agenta.
- Tak, dowiedziałem się o nim wielu ciekawych rzeczy.
- A tutaj - sięgnął po aktówkę, z której wyciągnął szary skoroszyt; nie otwierając, podał go Norwichowi - ma pan dalsze materiały.
- Co w nich jest?
- Analiza psychologiczna postaci dokonana na podstawie jego dzieł. Pracowali nad tym najlepsi psychologowie oraz... ja.
Agent zważył teczkę w dłoni. Jakieś pół kilograma - przeszło mu przez myśl. - Więc tyle jest warte dzieło stworzenia.
- Co z niej wynika? - zapytał.
- Dostanie pan do ręki dodatkowe argumenty - odparł Lang. - Choć, jeśli dokładnie przejrzał pan poprzednią porcję "wyprodukowanych" przez nas dokumentów, powinien pan już o nim dużo wiedzieć.
- O nim jako człowieku, o artyście jednak niewiele.
- Proszę mi wybaczyć - reżyser zarumienił się. - Trwało to może trochę dłużej niż zakładaliśmy, ale w końcu jest. - Jeszcze raz wskazał palcem na skoroszyt, który przed chwilą wręczył Norwichowi. - Znajdzie pan tam również specjalny rozdział poświęcony... - głos nieco mu zadrżał i na moment zamilkł. - Poświęcony mojej żonie. Thea przez kilka lat, po mojej ucieczce z Niemiec, była jego bliską współpracownicą.
- Słyszałem - westchnął agent. - A pan czuł się za to w jakiś sposób odpowiedzialny...
- Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, co nią kierowało. Proszę jednak zwrócić uwagę na to, że ostatni wspólny film zrobili jeszcze przed wybuchem wojny.
- Pan to uważa za okoliczność łagodzącą?
W tym momencie wtrącił się Waxworth.
- Pan Lang pomaga nam między innymi dlatego, by ocalić swoją żonę - wyjaśnił. - To jednak nie powinno ciebie interesować.
- Rozumiem - stwierdził Norwich. - To są już zakamarki wielkiej polityki.
- Pan nigdy nie poznał mojej żony - powiedział cicho reżyser. - Co więc pan może o niej wiedzieć, o dylematach, przed jakimi stawali artyści w III Rzeszy?...
- Zaiste, niewiele.
Waxworth z trudem podniósł się z fotela, okrążył biurko i podszedł do agenta.
- Zapoznaj się dokładnie jeszcze raz z całą dokumentacją na temat Harlana. Masz wiedzieć o nim wszystko, musisz umieć przewidzieć każdy jego ruch. I musisz go do nas ściągnąć. Jest nam potrzebny jako świadek, świadek oskarżenia. Są sprawy, o których nikt nie wie więcej niż on.
Norwich wstał i usłużnie pokłonił się przed swoim szefem, następnie złożył pokłon Langowi i wyszedł z biura, dzierżąc w dłoni papierową teczkę.
Minę najwidoczniej miał niewyraźną, bowiem sekretarka szefa spytała:
- Było aż tak źle?
- Wiesz, jak nie lubię papierkowej roboty - mruknął, pokazując jej wypchany po brzegi skoroszyt. - To mi zajmie całą noc - w głosie agenta można było wyczuć sztubacką skargę.
- Kiedy ruszasz?
- Akcję zaplanowano na jutro rano.
Sięgnął po płaszcz, rozpięty na wieszaku, i zaczął się ubierać.
- A dokąd teraz się wybierasz? - spytała sekretarka.
- Do domu. Czeka mnie bardzo zajmująca lektura - odparł z wyrzutem.
- Otóż, jeszcze nie - stwierdziła.
Natychmiast spojrzał na nią zaniepokojony.
- Dzwonił major Fairfax. Masz się u niego jak najszybciej zgłosić - powiedziała to z czarującym uśmiechem na twarzy, jakby chciała osłodzić nie najweselszą przecież wiadomość.
- A czego on może ode mnie chcieć?
- Nieoficjalnie słyszałam... - podświadomie ściszyła głos, co w tej instytucji było dosyć częstą praktyką. Chociaż nikt o tym nie mówił, istniało powszechne przekonanie, że na początku wojny we wszystkich biurach, jak i pomieszczeniach, zdawałoby się, mniej ważnych ze strategicznego punktu widzenia, zamontowano podsłuchy. Miało to pomóc w wykrywaniu potencjalnych zdrajców, których obawiano się nawet w takiej instytucji.
Norwich przysiadł na blacie biurka i pochylił się w stronę sekretarki. Niechcący jego wzrok powędrował w kierunku głębokiego dekoltu panny Fishbourne.
Szef powinien nakazać pracownicom noszenie staników - przebiegło mu przez myśl, mimo że w duszy podświadomie cieszył się z faktu, iż przepis taki, przynajmniej na razie, nie obowiązuje.
- ...słyszałam, że plan uległ pewnym zmianom.
- Cholera! - zaklął na tyle głośno, by jego słowa wychwycić mogła każda pluskwa.
Lützke szedł pustą ulicą. Groźba nalotu była na tyle realna, że nikt z mieszkańców Berlina nie chciał ryzykować. Prawie wszyscy szukali więc schronienia w specjalnie do tego celu przystosowanych kamienicznych piwnicach. Widok oficera SS, wałęsającego się samotnie po mieście, był w tej sytuacji niecodziennym widokiem, ale przynajmniej mógł mieć on pewność, że nikt go nie będzie śledzić, ani że nikt go nie zatrzyma.
"Chyba że Harlan? - pomyślał i odruchowo spojrzał za siebie. Nikogo jednak nie zauważył. Przyspieszył kroku i dwieście metrów dalej wszedł w bramę, na dziedzińcu której stał jego "służbowy" mercedes. Wsiadł do wozu i odjechał.
Z oddali dobiegał go szum odlatujących już alianckich samolotów. Zaraz ulice ponownie zaroją się cywilami, policjantami, przebywającymi na urlopach żołnierzami. Wyjdą ze swych nor złodzieje i prostytutki, których przybywało z każdym dniem od czasu, gdy kraj popadał w coraz większy kryzys polityczny, militarny i - w efekcie - gospodarczy. Ludzie biednieli z dnia na dzień. Samotne kobiety, żołnierskie wdowy, dorabiały kurestwem, a że nie brakowało chętnych na ich tanie usługi - jakoś wiązały koniec z końcem. Przeklinały ich jednak zawodowe ladacznice, zmuszone do sztucznego zaniżania cen, byle tylko pozostać w biznesie. Im też sprzykrzyła się już ta wojna...
A on nie chce nam pomóc - pomyślał Norwich, przebrany w mundur oficera SS.
Na swój sposób to uroczy człowiek, ale zarazem wyjątkowa kanalia - relacjonował kilka tygodni wcześniej majorowi Greenowi. To było tego samego dnia, kiedy po raz pierwszy wrócił z wyprawy do czasów III Rzeszy. Spędził wówczas w Berlinie zaledwie dwa dni, a jego zadaniem było poznanie Harlana. Okazja była przednia: uroczysty bankiet wydany przez Goebbelsa z okazji niemieckiej premiery filmu "Żyd Süss". Reżyser, u boku swej pięknej żony Krystyny, triumfował pod każdym względem. Miał świadomość, że ten film wyniesie go na piedestał, że w ten sposób zdetronizuje innych ulubieńców Goebbelsa - Steinhoffa, Tourjanskiego, Liebeneinera, Rittera, a przede wszystkim Ucickiego, o pozycję którego był najbardziej zazdrosny. Mocniejszą pozycję od niego miała teraz już tylko słynna Leni. Ale w niej kochał się sam Führer. Poza tym, gdy tylko wybuchła wojna, Riefenstahl odstawiła kamerę na bok.
- Przyszłość należy do nas! - powiedział Harlan, wznosząc toast, ale wszyscy byli pewni, że tak naprawdę, mówiąc to, myśli tylko o sobie.
Chwilę później, rozpromieniony, zwrócił się do Goebbelsa:
- Niezły zrobiliśmy numer temu Żydowi Feuchtwangerowi, nieprawdaż?
Minister propagandy nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko i jednym łykiem opróżnił kielich szampana.
Lützke, korzystając z okazji, podszedł do stojącej nieco z boku, porzuconej przez męża, Krystyny.
- To wielki dzień dla pani małżonka - powiedział, całując ją w dłoń. - Pani pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się Lützke.
- Jest pan oficerem czy też pracuje w dyplomacji? - spytała, bowiem nie miał tego dnia na sobie munduru.
- Owszem, w swojej pracy często muszę być dyplomatą - odparł.
- A więc?
- Jestem oficerem SS.
Pięknej kobiecie mina wyraźnie zrzedła.
- Wolałaby pani, aby ukłony słali jej raczej żołnierze innego autoramentu? - Nie odpowiedziała, więc dodał: - Mogę panią zapewnić, że moje dłonie nie są splamione krwią.
- Wcale pana o to nie podejrzewałam - odpowiedziała obojętnie, starając się w ogóle nie patrzeć w jego kierunku; wzrokiem szukała męża.
- Nie jest pani chyba zazdrosna o Goebbelsa? - spytał z uśmiechem.
- Tak jak i Veit nie będzie zazdrosny o pana - zripostowała. I choć dotknęła go ta uwaga, w tym momencie poczuł do niej szacunek. Nie lubił jej jako aktorki, drażniła go jej melodramatyczność i fakt, że niemal w każdym filmie, reżyserowanym zresztą przez męża, ginęła w odmętach wody. Nieco później zaczęto ją, nieco złośliwie, nazywać "pierwszą topielicą Rzeszy". A przecież wcale nie była Niemką.
- Gdyby nie zdecydowała się pani pozostać w Niemczech, mogłaby zrobić karierę równą Grecie Garbo - powiedział, chcąc się nieco przypochlebić.
- Jestem pewna, że praca w Niemczech daje mi znacznie więcej satysfakcji, niż jej kręcenie filmów w Ameryce - odparła.
- Nie lubi pani Hollywood?
- To nie kwestia amerykańskich reżyserów ani aktorów, ale widzów. Amerykanie są głupi i filmy, jakie się dla nich robi, muszą siłą rzeczy być głupie...
Coś w tym jest - pomyślał Norwich. - Gdyby oni wszyscy zobaczyli choć jeden film z Marylin Monroe w roli głównej, zyskaliby kolejny dowód na moralną i artystyczną degrengoladę Zachodu...
Niespostrzeżenie podszedł do nich Harlan. Stanął za plecami Lützkego i przysłuchiwał się ostatniemu zdaniu wypowiedzianemu przez swoją żonę.
- Czyżby pan, który bawi cię rozmową, uważał inaczej? - spytał, stając u boku Krystyny.
- Nie, uważam dokładnie tak samo jak pani Söderbaum - odpowiedział oficer, po czym dodał: - Bardzo miło mi pana poznać, herr Harlan. Nazywam się Lützke.
- Zapomniał pan dodać, że jest oficerem SS - wtrąciła Krystyna.
- Tak się składa, ale dzisiaj akurat nie jestem na służbie.
- Jakim więc cudem pan się tu znalazł?
- Otrzymałem zaproszenie...
- Pan zna się na kinie? - zapytał Harlan, wpatrując się weń świdrującym wzrokiem.
- Jako tako. Ale ten film chciałem zobaczyć szczególnie. Po tym jak zachwycili się nim Włosi...
- To przede wszystkim prawdziwy film. I dlatego jest także obrazem uniwersalnym. Gdziekolwiek będzie się wyświetlany, zaskarbi sobie wdzięczność widowni. Oczywiście aryjczyków - wyjaśnił reżyser.
- Nie wątpię.
- Dlatego taki film nie mógłby nigdy powstać w zażydzonym aż do granic przyzwoitości Hollywood...
- Wielu Amerykanów na pewno z chęcią by go zobaczyło.
- Wątpię jednak, by znalazł się dystrybutor chętny do wprowadzenia tego filmu do amerykańskich kin. Po raz kolejny prawdziwa sztuka będzie musiała schylić czoła przed polityką - stwierdził tonem nie znoszącym sprzeciwu Harlan. - A teraz, pan wybaczy, poproszę żonę do tańca.
I odpłynęli w gąszcz zaludniający parkiet. Byli piękną, aryjską parą...
3.
Dzień był wyjątkowo męczący. Siedząc w samochodzie i wsłuchując się w jednostajny szum silnika, Harlan na moment przysnął. Przebudził się, kiedy wóz podskoczył na nierówności szosy.
- Mógłbyś uważać, jak jeździsz! - warknął do kierowcy, który zbył uwagę zwierzchnika trwożliwym milczeniem.
Kiedyś mógłbym mu zagrozić chociażby wysyłką na front wschodni, ale teraz, gdy ten wschód znajduje się niespełna czterysta kilometrów od Berlina... - pomyślał.
- Daleko jeszcze? - spytał głośno.
- Za dziesięć minut będziemy na miejscu - odparł szofer.
- Dlaczego tak ciemno? - zastanowił się głośno Harlan, spoglądając przez okno samochodu na wyludnione uliczki. - Przecież jeszcze nie ma szóstej.
- Wszyscy się boją. Naloty to już codzienność.
- Tak, tak. Po prostu... - przerwał, bo zadrżał mu głos - pamiętam inny Berlin.
- Wszystko przemija.
- Wszystko - powtórzył bezwiednie jak echo. - Masz także na myśli naszą Tysiącletnią Rzeszę?
- Jeśli Führer czegoś nie wymyśli...
- Jeśli, jeśli... Wszyscy chcą, by ktoś robił coś za nich! - Na moment podniósł głos, ale już po chwili spasował. Nie ma po co się tak gorączkować. Swoje poglądy lepiej zostawić na inne czasy.
- Pan myśli, że ja nie chciałem na front? - odparł kierowca. - Chciałem, ale nie wzięli. Mam źle zagojoną ranę jeszcze z tamtej wojny. Ale, kto wie, może mi jeszcze dadzą karabin do ręki.
- Co byś z nim zrobił, człowieku?
- Strzelałbym, do każdego, kto w obcym mundurze stanąłby naprzeciw mnie. Do Anglików, Amerykanów, Sowietów. I do Francuzów, do każdego, bez wyjątków.
- Oby nigdy do tego nie doszło - mruknął Harlan pod nosem. Szofer jeszcze coś dodał, ale tak cicho, że nie dosłyszał ani słowa.
Resztę drogi spędzili w milczeniu.
Wysiadłszy z wozu przed bramą swej willi, Harlan otworzył drzwi od strony kierowcy i powiedział:
- Jutro punktualnie o szóstej!
- Tak jest!
- Ani sekundy spóźnienia.
- Będę pięć minut wcześniej.
W korytarzu zrzucił z siebie buty i futro, po czym chwiejnym krokiem przeszedł do salonu. Padł na kanapę i w milczeniu spoglądał na wielki fotos, powieszony na ścianie, tuż nad ławą, przedstawiający jego żonę.
Ile to było lat temu? - pomyślał. - Dawno, bardzo dawno, jeszcze przed wojną.
Zamknął powieki, mając nadzieję, że w ten sposób łatwiej przeniesie się w tamte zamierzchłe czasy, krótko po tym, gdy poznał Krystynę.
|
|