nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

Iwona Surmik
  Talizman złotego smoka

        O Autorce:
Urodziła się, wychowała i mieszka w Sosnowcu. Znak zodiaku - Bliźnięta. Cierpi na typowe dla tego znaku rozdwojenie osobowości. Na co zień pracuje w dużej firmie ubezpieczeniowej, jest żoną, matką dorosłej córki, gospodynią domową; jednak jej zainteresowania znacznie wykraczają poza sprawy domowe. Kocha dalekie podróże, muzykę hard rockową, gry komputerowe i książki. W wolnych chwilach pisze. Jest autorką opowiadań fantastycznych i humoresek publikowanych w "Feniksie", "Science Fiction", "Nieoficjalnym Obiekcie Literackim, "Ultramarynie" i fanzinach oraz powieści fantasy "Talizman złotego smoka".

Bibliografia:
Opowiadania:
"Klient" - Fenix nr 5, 2000
"Vernisage" - Nieoficjalny Obiekt Literacki, grudzień 2000
"Ślepy płomień" - Fenix, nr 1, 2001
"Praca dyplomowa" - Nieoficjalny Obiekt Literacki, kwiecień 2001
"Amerykanin, Rosjanin i Polak..." - Nieoficjalny Obiekt Literacki, kwiecień 2001
"Stokrotka" - Ultramaryna, wrzesień 2001
"Iskierka" - Nieoficjalny Obiekt Literacki, wrzesień 2001
"Zrękowiny" - Science Fiction nr 7, 2001
"Albana" - Informator Polconu 2001
"Księżycowa panna" - Informator Polconu 2002

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Uprowadzona jako dziecko przez zdziczałe plemię rozbójników, którzy zamordowali jej matkę, Albana dorasta w chacie zaklinaczki Mei. Nie zna świata poza granicami puszczy, nie potrafi też przywyknąć do życia wśród leśnych łupieżców, dla których wciąż jest jedynie zdobyczą i niebezpiecznym dziwadłem. Całym jej dziedzictwem jest złote znamię w kształcie smoka - oraz świadomość, że po śmierci Mei zostanie oddana jednemu z porywaczy. Przekonana, że naznaczono ją mocą niosącą zniszczenie i śmierć, Albana podejmuje desperacką próbę ucieczki z lasu. Rychło przekonuje się, że świat wiosek i ludnych miast jest wrogi i niebezpieczny dla ludzi obdarzonych magicznymi zdolnościami. Mozolnie uczy się tego świata, lecz pozostaje w nim równie obca, jak wśród grabieżców z puszczy - nawet wówczas, gdy spotyka mężczyznę, który próbuje ją pokochać. 'Talizman złotego smoka' to mroczna, pozbawiona czułostkowości i łatwych odpowiedzi historia okaleczonego dziecka, które usiłuje zapanować nad własnym przeznaczeniem.

Książki fantasy, szczególnie przeznaczone dla młodszego czytelnika, bardzo często opowiadają historie dziecka, które z różnych powodów jest wyrzutkiem - sierotą, biedakiem, obcym. Zazwyczaj owo dziecko jest potomkiem pradawnego rodu, dziedzicem królestwa, istotą obdarzoną potężną magią, na którym spoczywa szczególne zadanie, sprawiając, że bohater musi wyruszyć w podróż, odnaleźć magiczny przedmiot albo zwyciężyć złego czarnoksiężnika. W ten sposób powieści fantasy nawiązują do pradawnych opowieści i baśni inicjacyjnych, zgodnie z logiką których wyrzutek staje się bohaterem i ocala świat. Powieści te mają niejednokrotnie głęboką dydaktyczną wymowę, gdyż wędrówka dziecka jest jednocześnie żmudnym procesem 'wpisywania' go w społeczeństwo, uczeniem się rządzących nim praw i odnajdowaniem własnego miejsca w świecie.

Iwona Surmik pozornie obraca się w kręgu tych samych, bardzo dobrze znanych schematów i motywów literackich, snując opowieść o dorastającej dziewczynie, która szuka wiedzy o własnym pochodzeniu i źródłach swych magicznych mocy. Jednak pod baśniowym sztafażem autorka kreśli bardzo współczesną historię okaleczonego emocjonalnie dziecka, które doświadczyło traumy i które w dorosłym życiu nie potrafi się z niej otrząsnąć. Bohaterka 'Talizmanu złotego smoka' jest postacią wielowymiarową, niejednoznaczną i daleką od typowych bohaterów heroicznych. Popełnia błędy, które mogą kosztować innych życie, ją zaś samą - osobiste szczęście. Nie rozumie ludzi i nie należy do ich świata, zarazem jednak desperacko stara się ocalić własne człowieczeństwo, któremu zagrażają jej magiczne moce.

Iwona Surmik łączy tradycję fantasy i powieści popularnej z elementami gwary i ludowości, tworząc szorstką, pozbawioną ozdobników i bardzo dojrzałą opowieść o poszukiwaniu prawdy o świecie i własnej naturze.

Iwona Surmik 'Talizman złotego smoka'
Data wejścia do dystrybucji: 12 listopada 2002 roku
Numer ISBN: 83-9179-04-1-X
Cena detaliczna: 23,50 zł.
     Fragment tekstu
     
     Drzewa o wysokich, strzelistych pniach zdawały się sięgać nieba, a leśne poszycie, splątane i bujne, rozrosło się tak obficie, że koń z trudem torował sobie drogę. Choć dopiero minęło południe, było mroczno. Nikłe promienie słońca ledwie przedzierały się przez liściasty baldachim, tworząc jaśniejsze plamy na zieleni. Ciężkie, duszne powietrze zdawało się trwać nieruchome, nie mącone najlżejszym powiewem wiatru. Jeździec rozejrzał się niepewnie. Zamierzał jechać wzdłuż ciągnącej się aż po horyzont linii drzew, tymczasem znalazł się w głębi puszczy. Zrazu ścieżka wydawała się prostą wskazówką - wystarczyło nią podążać, by z jednej strony widzieć trawę Równin, a z drugiej ciemną ścianę lasu. Wkrótce jednak dróżka zaczęła kluczyć, omijając liczne przeszkody: strumyk, olbrzymi zwalony pień, kępę kłujących krzewów. Stawała się coraz mniej widoczna i podróżny skupił na niej całą uwagę. Kiedy rozejrzał się ponownie, wokół zobaczył tylko drzewa. Na zawrócenie mocno objuczonego konia nie było miejsca, bo po obydwu stronach wąskiej przecinki rosły krzewy akacji o długich, ostrych kolcach, jechał więc dalej, coraz bardziej zagłębiając się w gąszcz, aż wreszcie ścieżka całkiem zniknęła wśród krzaków.
     Jeździec zatrzymał się i odrzucił obszerne poły płaszcza. Przytulone do jego piersi spało dziecko - dziewczynka o zaróżowionej od snu buzi, którą okalały niesforne kędziory. Potrząsnął nią łagodnie, a potem patrzył, jak przeciera oczy i z ciekawością rozgląda się wokół.
     - Gdzie jesteśmy, mamo? - spytała zdziwiona.
     - Nie wiem, Albano - zabrzmiała ponura odpowiedź. - Zsiądę z konia i poprowadzę go, a ty trzymaj się mocno.
     Dziewczynka skinęła główką. Patrzyła, jak matka ostrożnie zsuwa się z siodła i szarpie płaszcz, który zaczepił o akacjowe kolce, a potem chwyta uzdę i, odchylając gałęzie, prowadzi konia między krzewami.
     Wreszcie znużone długą jazdą dziecko zaczęło marudzić.
     - Jestem głodna - narzekało. - Mogę zsiąść, mamo? Mogę, mogę?
     Matka ponownie rozejrzała się wokół. Miejsce, w którym się zatrzymała, było zaledwie prześwitem pomiędzy otaczającą je zieloną gęstwiną, ale zmęczenie i jej dało się we znaki. Zsadziła córkę, która natychmiast zanurkowała pomiędzy gałęziami, ginąc jej z oczu.
     Kobieta zrzuciła kaptur i otarła pot, odgarnęła włosy. W jej twarzy trudno byłoby dopatrzyć się urody, a w sylwetce wdzięku. Miała kościste i chude ciało, ręce spracowane, a surową twarz spaloną słońcem i pooraną zmarszczkami. Z daleka przypominała mężczyznę, tym bardziej że nosiła męski strój podróżny, wysokie buty i długi płaszcz. Córka wydawała się jej przeciwieństwem. Pulchna, o pełnych czerwonych usteczkach, jasnych oczach i buzi ozdobionej złotawymi piegami wyglądała, jakby cieszyła się każdą chwilą. Podobieństwo do matki dawało się dostrzec tylko w szopie gęstych, wijących się włosów, ale warkocz kobiety miał barwę czerni przetykanej srebrnymi nitkami, a czerwone kędziorki dziewczynki lśniły niczym futro wiewiórki.
     Oszukały głód kilkoma pokruszonymi sucharami, popiły letnią wodą z bukłaka i na nowo podjęły mozolną wędrówkę.
     Zmrok zapadał prawie niezauważalnie. Las, nawet w słoneczne południe pełen czających się cieni, w wieczornym zmierzchu stał się jeszcze bardziej ponury i groźny. Przedzierały się przez krzewy w milczeniu, spoglądając z lękiem na potężne pnie porośnięte mchem, owinięte pnączami. Trzask złamanej pod końskim kopytem gałązki sprawił, że kobieta wzdrygnęła się z lękiem i czujnie rozejrzała. Nie miała już sił iść dalej. Kiedy wypatrzyła kolejny prześwit, zatrzymała wierzchowca i pomogła córce zsunąć się na ziemię.
     - Zatrzymamy się tu na nocleg, malutka. - Pogłaskała rozczochrane włosy dziecka.
     Prawie po omacku zebrała kilka patyków i ostrożnie roznieciła ognisko. Płomyki rzucały nikłe światło, sprawiając, że ciemność wokół pogłębiła się. Nie patrząc w mrok, matka szybko przyrządziła posiłek z sucharów wymieszanych z resztką wody, okraszonych kawałkami suszonego mięsa. Skończyły jeść i przysiadły na postrzępionym płaszczu. Kobieta wyjęła z sakwy kościany grzebyk i zaczęła starannie czesać niesforne loki córki, wybierając z nich gałązki i liście.
     - Mamo, opowiedz o zaczarowanej księżniczce - szepnęła Albana wpatrzona w żarzące się ognisko.
     Matka wyjęła grzebień z potarganych włosów i uśmiechnęła się. Co wieczór snuła tę opowieść, lecz mała domagała się jej wciąż od nowa. Podjęła czesanie.
     - Dawno, dawno temu, na Wyspie Mgieł żyła zaczarowana księżniczka...
     Splatała połyskujące w świetle ogniska kędziory i opowiadała o dziewczynce, którą uwięziono w zamku wznoszącym się na skałach, o wyspie otoczonej przez wieczne mgły i smoku pokonanym przez dzielnego rycerza.
     Wreszcie Albana zasnęła wtulona w opiekuńcze ramiona matki. Kobieta z czułością pogładziła pucułowaty policzek. Delikatny uśmiech złagodził surowe rysy, czyniąc jej twarz niemal piękną. Po chwili jednak zniknął stłumiony zgryzotami.
     Następny dzień nie różnił się niczym od poprzedniego - skąpe śniadanie, monotonna, nużąca jazda, strzeliste pnie drzew dookoła. Znudzone i nieświadome niepokoju matki dziecko marudziło nieznośnie. Napotkawszy sporą polankę, pierwszą od chwili, kiedy wjechały do lasu, kobieta zdecydowała się zatrzymać, choć do wieczora pozostawało jeszcze wiele czasu. Rozsiodłała konia dźwigającego ich cały dobytek, zdjęła z pleców bezużyteczny dotąd łuk i postanowiła zapolować. Spojrzała na córkę. Mała znalazła w trawie wielkie, ciasno zwinięte szyszki pinii i pracowicie je układała w dla siebie tylko zrozumiały, skomplikowany wzór.
     Kobieta niepokoiła się trochę, pozostawiając dziecko bez opieki, ale musiała uzupełnić zapasy. Ruszyła w las, znacząc drogę nacięciami na pniach. Wypatrzyła drzewnego szczura o brązowym futerku, który przysiadł na gałęzi i cmokał przyzywająco. Wstrzymując oddech, napięła łuk. Wystrzelona z bliska strzała rozorała lśniącą sierść i zwierzę spadło niemal u jej stóp. Zadowolona wepchnęła zdobycz do sakwy, prawie czując w ustach smak tłustej zupy. Zawróciła na polanę.
     Strach chwycił ją za gardło, pozbawił tchu. Na ziemi leżał wzór ułożony z szyszek. Dziecko i koń zniknęli.
     - Albana - szepnęła, choć miała ochotę krzyczeć. Rozglądała się bezradnie, podświadomie oczekując, że zza krzaków wyłoni się roześmiana, psotna buzia. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch i odwróciła się.
     - Albana! Albana, niee...
     Krzyk urwał się nagle, kiedy w jej gardle utkwiła pierzasta brzechwa. Osunęła się na ziemię, burząc szyszkowy wzór.
     
     Polana wręcz zapraszała do odpoczynku. Na jej skraju biło niewielkie źródełko ukryte pomiędzy krzaczkami jagód i dojrzewających borówek. Słońce łagodnie prześwitywało przez korony drzew. Gęste poszycie usłane było drobnymi kwiatami niezapominajek i stokrotek, a między wysokimi źdźbłami, niczym ukryte skarby, leżały szyszki. Albana zgromadziła je pracowicie w mały stosik i zaczęła układać.
     Matka często zostawiała ją samą. Służąc w pańskich dworach, była zwykle zajęta przez cały dzień. Rzadko pozwalała jej bawić się z innymi dziećmi, jakby uważała, że towarzystwo rozwrzeszczanej gromady wiejskich bachorów nie jest dla niej odpowiednie, więc wiele czasu dziewczynka spędzała sama. Nie lubiła niezgrabnej lalki zrobionej z gałganów i słomy, wolała swój worek ze skarbami. Były w nim różnobarwne kamyki, muszelki zebrane nad morzem i kilka kawałków grubego szkła. W samotności cierpliwie układała je w kolorowe wzory. Kilka dni wcześniej, nim odjechały, młody syn gospodarzy ze złośliwą miną podeptał ułożone na ziemi fantastyczne obrazy. Albana bezradnie patrzyła, jak ciężkie buciory zgniatają delikatne muszle i kruszą barwne szkło. Rozpłakała się żałośnie, rozmazując piąstkami łzy, a chłopak śmiał się zadowolony, pewny, że może bezkarnie dokuczyć dziecku służącej. Dziewczynka słuchając tego śmiechu, przestała na chwilę płakać, a jej żałość zmieniła się w gniew
     - Nienawidzę cię, ty wstrętny chłopaku. Jesteś obrzydliwy, gorszy od szczura, od... od robaka, od glisty! - wrzasnęła i uciekła, nie przestając szlochać.
     Długo potem łkała w ramionach matki, nieszczęśliwa i zacietrzewiona. Rano rozeszła się wiadomość, że gospodarski syn leży w domu złożony chorobą. Albana cieszyła się. Zaciskała piąstki i mruczała: dobrze ci tak, dobrze ci tak. Tego samego dnia matka wymówiła służbę i ruszyły w drogę. Teraz, układając suche szyszki na leśnej polanie, dziewczynka znów była szczęśliwa. Co prawda wszystkie miały ten sam kształt i kolor, ale co tam.
     Wzór był już prawie gotów. Jeszcze tylko parę szyszek u góry, że też nie zauważyła tego wcześniej. Wstała, czując mrowienie w małych nóżkach i zrobiła kilka niepewnych kroków...
     Zarzucona na głowę szmata była cuchnąca i szorstka. Próbowała się wyrwać, ale boleśnie wykręcono jej ręce do tyłu. Zaczęła się dusić, kiedy śmierdząca tkanina zakryła jej usta. Podniesiona do góry wymachiwała bezradnie nogami, aż poczuła, że w coś trafiła. Usłyszała jęk bólu i nieprzyjemny skrzekliwy śmiech. Krztusiła się coraz bardziej i szarpała ze wszystkich sił, starając się zedrzeć z twarzy odbierające dech paskudztwo. Nagle gwałtowny ból niemal rozsadził jej głowę. Straciła przytomność.
     Obudziła ją kłótnia.
     - Nie trza było jeji zabijać! - wrzeszczał ktoś chrapliwie.
     - Skądżem mioł wiedzieć, że to baba... - bronił się agresywnie inny, nie mniej ochrypły głos.
     - Trza było poczekać! Dać w łeb, a nie od razu strzałę w gardło pakować.
     - ...szczęściem tyn dzieciak to tyż dziewucha. Za pare lat bedzie z niej pociecha - rozległ się obrzydliwy rechot.
     - Jak przeżyje - do dwóch kłócących się głosów dołączył się trzeci. - Mocnoś jeji przyłożył.
     - Bo mie kopnął, wstrętny bachor. Widziołżeś, jakie mo włosy? Czerwune jak ogień...
     - Dziewucha to dziewucha. Idź, sprawdź, czy sie ockła i wracajmy do dom.
     - Tylko uważej, bo jak cie znowuż kopnie, to nigdy nie bedziesz mioł z niej pożytku...
     Bełkotliwy śmiech rozniósł się po polanie.
     Słoneczne światło oślepiło Albanę, kiedy ktoś brutalnie zdarł jej szmatę z głowy. Odruchowo zacisnęła oczy. Poczuła odór niemytego ciała, cuchnący oddech i smród alkoholu. Pisnęła cienko, bo brutalna ręka pomacała guz na głowie. Próbowała się wyrwać, ale ktoś złapał ją za włosy i unieruchomił. Rozdzierający ból i szarpnięcie sprawiły, że otworzyła wreszcie oczy. Krzyk panicznego dziecięcego strachu, rozległ się pośród majestatycznych drzew, zakłócając leśną ciszę. Skuliła się, małe dłonie kurczowo ścisnęły kraj sukienki, krzyk przeszedł w rzężenie. Nie mogła oderwać wzroku od pochylającej się nad nią zarośniętej twarzy i pary najbardziej złych oczu, jakie widziała w ciągu swego krótkiego życia. Wreszcie zabrakło jej tchu. Zapadła przytłaczająca cisza. Wydawało się, że nawet ptaki wstrzymały na chwilę oddech, ucinając gwałtownie swoje trele.
     
     Trudno było wypatrzyć leśną osadę Keranów. Żołnierze nieraz zapuszczali się w ostępy, by ukarać grabieżców i pomścić pomordowanych na gościńcu podróżnych, ale wracali z niczym. Nie domyślali się, że porośnięte bluszczem zielone olbrzymy to kerańskie chaty zbudowane wokół drzew soos. Ich wysmukłe, mocne pnie były osią, wokół której stawiano prymitywną stożkowatą konstrukcję z gałęzi, otuloną rozrastającymi się szybko pnączami.
     Trzech Keranów wkroczyło do wioski, złorzecząc sobie wzajemnie. Dwóch niosło hamak zrobiony z derki, trzeci prowadził konia. Zatrzymali się na małej polanie, porośniętej gęstą, ledwo tylko zdeptaną trawą. Nie przerywając kłótni, rzucili koc na ziemię. Koń, zbyt mocno pociągnięty za uzdę, zarżał głośno. Z najbliższej chaty wychyliła się kudłata głowa. Wkrótce polana zapełniła się mężczyznami. Schodzili się pojedynczo, czujnie nasłuchując, gotowi do natychmiastowej ucieczki.
     Mieszkańcy wsi zdawali się podobni do siebie - niscy, krępi, z silnymi nogami i mocno umięśnionymi ramionami. Długie, skołtunione włosy opadały im na czoła, zasłaniając oczy, a potargane brody maskowały resztę twarzy. Większość odziana była w ubrania szyte z nie wyprawionych jelenich skór, brudne i cuchnące rozkładem. Gdzieniegdzie błyskały żywszymi kolorami kaftany i koszule, które nijak nie pasowały do prymitywnych postaci. Bardziej podobni byli do zwierząt niż ludzi: pierwotni i groźni jak otaczający ich las.
     Spłoszony tyloma obcymi, nieznanymi zapachami koń stanął dęba i próbował zerwać się z uwięzi, ale Keran trzymał go mocno. Pociągnął zwierzę za sobą i przywiązał do rosnącego opodal drzewa.
     - Poszczęściło ci sie, Kagan - burknął ktoś zawistnie. - Dostaniesz od handlarzy spory grosz.
     Keran, który przyprowadził konia, wzruszył ramionami.
     - Woramowi poszczęściło sie lepi - sarknął.
     Krąg ciekawych zacieśnił się. Wskazany popatrzył na otaczających ich gapiów spode łba. Ubrany był lepiej niż inni, w sukienny kaftan, którego jaskrawozielona barwa ledwie przebijała spod grubej warstwy brudu. Pozrywane pętlice zwieszały się smętnie, ukazując zarośnięty tors. Na nogach miał zdarte z zamordowanej kobiety buty do konnej jazdy z oberżniętymi noskami, z których wystawały brudne paluchy.
     - Łapy precz - warknął, obnażając dziurawe zęby. - Una je moja!
     W gromadzie rozległy się szepty.
     - Tak, una!
     Powiódł tryumfalnym wzrokiem po otaczających go ludziach, a potem wyszarpnął w górę leżącą na ziemi derkę. Mała, żałosna figurka potoczyła się po trawie. Keran jednym ruchem postawił ją na nogi.
     - Una je moja! - obwieścił, wodząc po zebranych złym wzrokiem.
     Dziewczynka patrzyła oczami zaszczutego zwierzątka. Drżała niczym liść na wietrze, niezdolna ustać o własnych siłach. Mężczyzna złapał ją za kark i podniósł do góry.
     - Przecie to dziecko, nie ma chyba pięciu lat!
     - Dziecko nie dziecko. Baba.
     Właściciel konia rzucił się na niego z pięściami.
     - Zabił jeji matkę, a tera chce dorwać to dziecko!
     Potężny cios Worama powalił go na ziemię.
     - To nie twoja rzecz. Ani wasza - zwrócił się do zebranych. - Ciągli my losy. Wygrałeś kunia, Tobel wszytkie rzeczy, a ja - ją. - Potrząsnął dzieckiem.
     - Woram! Puść ją zara! - rozległ się nagle ostry głos.
     Mężczyzna wypuścił małą z uchwytu tak szybko, jakby się oparzył i przerażony patrzył na niską, pokraczną kobietę. Skórę miała żółtawą, pomarszczoną i tak cienką, że niemal widać było kości. Oczy, małe jak paciorki, otoczone siecią zmarszczek, tkwiły ukryte głęboko w oczodołach. Rzadkie, siwe kosmyki włosów wymykały się spod zamotanej na głowie szmaty.
     - Nie waż sie jeji dotknąć, gnojku. Jak zrobisz jeji krzywdę, zabije cie.
     Świdrowała go wzrokiem, a palec ze szponiastym paznokciem wycelowała prosto w pierś.
     - Ale una je moja - jęknął Woram, patrząc na staruchę. - Wygrałem ją... wygrałem. Kagan ma kunia, Tobel wszytkie graty, a ja...
     - Dostaniesz ją, jak do rodzenia bedzie zdatna - dokończyła stara.
     Odwróciła się i odeszła, wymachując grubym kosturem. Nie spojrzała na dziecko, które leżało na ziemi niczym porzucona lalka.

powrót do indeksunastępna strona

65
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.