nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

John Ringo
  Pieśń przed bitwą

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Fort Indiantown Gap, Pensylwania, Sol III 02:43, 5 sierpnia 2002
     
     - Sierżancie - powiedział cierpliwie Pappas - miałem długi, cholerny dzień. I nie jestem, kurwa, w najlepszym nastroju, żeby wysłuchiwać tych dupereli. Mam tu pluton i muszę go gdzieś umieścić, do cholery. Potrzebny mi środek transportu i kwatery. Nie potrzebuję natomiast waszego pieprzenia.
     Pappas cieszył się, że kompania ma swojego zarządcę koszar. Podoficer miał na sobie tylko połowę munduru, bo najwyraźniej spał, kiedy znalazł go Adams, i był potwornie upierdliwy, ale Pappas i tak się cieszył. Żeby jeszcze tylko udało mu się choć w niewielkim stopniu przywrócić zarządcy poczucie rzeczywistości.
     - Przykro mi, sierżancie - upierał się otyły podoficer, wymachując kopią rozkazów, którą wręczył mu Pappas. - To nie wystarczy, żebym wpuścił pańskich ludzi do koszar. Rozkazy mogą być sfałszowane.
     Spojrzał na grupkę żołnierzy czekających w ciemności.
     Rozmowa odbywała się w snopie światła dużej latarni wiszącej nad drzwiami jednego z baraków. Każdy barak mieścił pluton. Kompania potrzebowała pięciu baraków. Pięć rejonów kompanii tworzyło z kolei teren batalionu z kwaterą z jednej strony i barakami dla starszych podoficerów z drugiej. Bataliony były pooddzielane od siebie ulicami i placami apelowymi. Brak oświetlenia sprawiał, że wszystko wyglądało jak jeden wielki labirynt budynków.
     Pappas spurpurowiał ze złości. Z trudem się powstrzymał przed złajaniem tego durnego palanta.
     - Zdajecie sobie, mam nadzieję, sprawę - powiedział niebezpiecznie cicho - że macie do czynienia z waszym nowym pierwszym sierżantem?
     Groźba nie zrobiła jednak żadnego wrażenia.
     - Cóż - powiedział nonszalancko podoficer - musimy najpierw sprawdzić, co powie na to pierwszy sierżant Morales.
     Pappas wyglądał na niepocieszonego.
     - Jest tu jeszcze jeden pierwszy sierżant? - zapytał.
     Nie zgadzało się to z informacją, jakiej mu udzielono, ale w Indiantown Gap nic nie odpowiadało warunkom, o których czytał w raporcie.
     - Cóż - powiedział zarządca z lekko wzburzonym wyrazem twarzy - sierżant Morales jest starszym sierżantem - przyznał. - Ale pełni funkcję pierwszego sierżanta tej kompanii - zakończył z przekonaniem.
     Pappas popatrzył na sierżanta przez chwilę, a potem palnął się w czoło. Co oni tu zrobili? Otworzyli dom wariatów czy co? pomyślał. Pochylił się w stronę podoficera.
     - Spójrzcie no dokładnie tutaj - powiedział i wskazał na ramię. - A teraz policzcie te belki! Ile ich jest?
     - Trzy - powiedział podoficer bez cienia wcześniejszej pewności siebie.
     - A ile ma ich Morales?
     - Dwie.
     - Wiesz, co to znaczy, ty pieprzony szczylu? - nie wytrzymał Pappas.
     Odwrócił się i spojrzał podoficerowi prosto w oczy.
     Usta sierżanta rozciągnęły się w nerwowym grymasie, a w oczach stanęły mu łzy.
     Pappas otworzył szeroko oczy.
     - Czyżbyś zaczynał płakać? - zapytał z niedowierzaniem.
     Po twarzy zarządcy spłynęła łza i podoficer zaszlochał.
     Pappas cofnął się i wniósł oczy ku niebu.
     - Boże święty, dlaczego ja? - zapytał. - Gdzie jest, kurwa, podoficer sztabowy? - rzucił.
     - Nie wiem, kto to jest - powiedział pucołowaty sierżant.
     - Jak, do diabła, sierżant może nie wiedzieć, kto to jest podoficer sztabowy batalionu? - zapytał Pappas.
     I nagle uderzyła go pewna myśl.
     - Od jak dawna jesteś sierżantem? - spytał.
     - Miesiąc.
     Sierżant nadal chlipał, ale nie ciekły mu już łzy.
     Pappas potrząsnął głową i kontynuował przesłuchanie.
     - Czy to jest twoja pierwsza jednostka?
     Sierżant przytaknął bez słowa.
     - Od jak dawna tu jesteś?
     - Od kwietnia.
     - Kwietnia! Jesteś w pieprzonej flocie od pół roku i już zostałeś sierżantem?!
     - Szczególne okoliczności, sierżancie - powiedział głos w ciemnościach.
     Wysoki żołnierz stanął w snopie żółtego światła.
     - Lepiej się nie mieszaj, Lewis - syknął zarządca. - Albo wiesz, co się stanie.
     - Zamknij się - powiedział Pappas. - Jak jeszcze raz będę chciał usłyszeć od ciebie takie gówno, ścisnę ci łeb, aż samo wypłynie.
     Przyjrzał się przybyszowi w żółtym świetle. Jego szary jedwabny uniform był zadbany i wyprasowany, a żołnierz miał starannie ułożone włosy. Nosił oznaczenie rangi młodszego podoficera, ale było jasne, że na mundurze jeszcze niedawno widniały belki sierżanta.
     - Jakie szczególne okoliczności? - zapytał i spojrzał na pulchnego podoficera. - No bo... - wskazał na delikwenta.
     - W kompanii brakuje obecnie starszych podoficerów - odpowiedział kwaśno przybysz. - Kurde, nie brakuje nam chyba tylko kłopotów.
     - Przywiozłem nowych żołnierzy do kompanii - powiedział Pappas i całkowicie zignorował bezużytecznego zarządcę. - Potrzebne mi kwatery.
     - Nie może pan tu ich umieścić - powiedział z uporem zarządca.      Pappas w końcu stracił cierpliwość. Wyciągnął rękę i chwycił otyłego sierżanta za kołnierz. Uderzył nim o drzwi baraku i podniósł go do góry, tak że znaleźli się twarzą w twarz.
     - Wyjaśnię ci to jeszcze raz - powiedział lodowatym głosem. - Jeśli usłyszę od ciebie jeszcze choć jedno słowo, które nie będzie odpowiedzią na bezpośrednie pytanie, osobiście zerżnę ci tyłek. Zro-zu-mia-no?
     Trzęsący się ze strachu podoficer rozbeczał się, ale kiwnął głową na znak zrozumienia. Pappas puścił go, a ten upadł jak kłoda.
     - Mogę pana zabrać do kogoś, kto panu pomoże - powiedział spokojnie Lewis. - To niedaleko.
     Pappas przyglądał mu się przez chwilę w zamyśleniu i kiwnął głową.
     - Dobra, chodźmy.
     Lewis skinął na roztrzęsionego sierżanta przy drzwiach.
     - Hm, moglibyśmy go zabrać ze sobą. - Urwał i dokładnie przemyślał dobór słów. - Powiedzmy, że lepiej będzie, jak nie zawiadomi pewnych osób - wyjaśnił.
     Pappas uznał to rozumowanie i przytaknął. Było jasne, że sytuacja w kompanii nie odpowiadała standardom. Możliwe, że najlepiej będzie wziąć tego starszego sierżanta Moralesa z zaskoczenia. Nawet się nie obejrzał.
     - Adams, zajmij się tym.
     Poprowadził pluton w głąb labiryntu baraków i potrząsnął głową z niezadowoleniem.
     - Lewis, albo jak ci tam - powiedział spokojnie - może zechciałbyś mi wyjaśnić, co tu się, kurwa, dzieje?
     Czy ktoś w całej flocie coś z tego rozumie? zastanawiał się.

powrót do indeksunastępna strona

55
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.