nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

Achika
  [GW] :  Na krętym szlaku

        część druga
ciąg dalszy z poprzedniego numeru

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ilustracja: Robert 'Blutengel' Łada
     Wydawało się, że ta podróż trwa wieki. Dni zlewały się w jedno: każdy drzemał jak najczęściej, by zabić nudę, światło przez cały czas było przyćmione jak na statkach w nocy i upływ czasu zdawał się zaburzony. Komputer pokładowy jednak odliczał godziny i kiedy zaczął się szósty dzień podróży, wszyscy zgromadzili się w kokpicie.
     - No i co, i co? - dopytywała się Zeloe.
     - Nic.
     - Jak to nic?!
     - Nie mamy na skanerach żadnej planety.
     - Ale mówiłyście, że na szósty dzień dolecimy!
     - Na szósty albo na siódmy - odparła Cranberry; nagle przebiegł ją zimny dreszcz: a jeżeli wskazania przyrządów są mylne i w ich zasięgu nie ma żadnego zamieszkanego systemu? Odpędziła od siebie te myśli zanim przerodziły się w atak paniki. Dolecą. Oczywiście, że dolecą.
     - Jak tylko zbliżymy się do układu Anoat, zaraz wam o tym powiemy - obiecała.
     
     Godziny mijały powoli, choć atmosfera była już inna, wypełniona podnieconym czekaniem i nadzieją na rychły koniec udręki.
     Kiedy skaner dalekiego zasięgu zapiszczał cicho, obie niemal podskoczyły. Bez tchu rzuciły się do przyrządów. Nie wyglądały w tym momencie jak pełni godności rycerze Jedi - raczej jak poszukiwacze złota, którym w przepłukiwanym błocie właśnie błysnął samorodek.
     - Jest!!! - Cranberry mówiła cicho, ale jej głos zdawał się eksplodować podnieceniem. Przebiegła palcami po klawiszach. - Odległość: dwieście sześćdziesiąt osiem minut lotu.
     Nessie włączyła interkom.
     - Układ Anoat osiągniemy za cztery godziny - usta drgnęły jej w uśmiechu, którego nie potrafiła powstrzymać. - Proszę sprawdzić bagaże i przygotować się do wysiadania.
     Od strony kabiny młodych dobiegły wrzaski radości, których nawet stalowe drzwi nie były w stanie zagłuszyć. Po chwili zresztą oboje wpadli do kokpitu, żeby na własne oczy obejrzeć wskazania urządzeń.
     - Gdzie ta planeta, gdzie? - rozgorączkowana Zeloe wpatrywała się w ekran.
     - Jeszcze jej nie widać. Skaner wskazuje.
     - Aha - dziewczyna wydawała się rozczarowana, ale już po chwili całowała się z Mattisem na tylnym fotelu, zapominając o całym świecie.
     - Oooch... cukiereczku...
     - Jak chcecie to robić, to idźcie z łaski swojej do kabiny.
     Zeloe oderwała się na moment od Mattisa.
     - Dobry pomysł.
     
     Zbliżali się do Anoat. Planeta zajmowała już niemal cały ekran. Od razu widać było różnicę między tym miejscem i Taanab: nikt nie pytał o nazwę statku i cel podróży. Cranberry wysłała sygnał do automatycznej wieży kontrolnej i otrzymała kod naprowadzający na wolne miejsce na lądowisku.
     Zniżyli lot i weszli w atmosferę. Anoat był słabo zaludnioną, niegościnną planetą, pokrytą w większości oceanem, z którego wyrastały archipelagi czarnych, skalistych wysp. Na większych znajdowały się nieliczne miasta, mniejsze służyły do wydobycia surowców mineralnych, które były jedynym bogactwem planety.
     Nessie zgrabnie posadziła "Kryształową gwiazdę" na płycie lądowiska, znajdującego się nad samym brzegiem oceanu, częściowo nawet na sztucznie usypanym przedłużeniu wyspy. Zeloe i Mattis rzucili się do wyjścia; obie Jedi ruszyły za nimi - znacznie spokojniej, ale kiedy wysiadły i w twarz uderzyło im świeże, chłodne powietrze, ogarnęło je uczucie wyzwolenia tak silne, że miały niemal ochotę krzyczeć.
     Dął wiatr, niebo pokryte było sunącymi szybko kłębami szarofioletowych chmur, zza których od czasu do czasu przebłyskiwało blade, nisko nad horyzontem wiszące słońce. Betonowe płyty mokre były od deszczu, który niedawno musiał padać; w oddali rysowały się czarne, ostre sylwety gór.
     Nessie wciągnęła głęboko w płuca powietrze. Miało słony smak morskiej bryzy wymieszany z dymami, które snuły się nad miastem z położonych na jego obrzeżach fabryk i hut. Ogarnęła wzrokiem otaczającą ich rozległą przestrzeń lądowiska i zmrużyła oczy z zadowoleniem, wystawiając twarz na wiatr i słabe promienie bladożółtego słońca. W tym momencie życie było piękne.
     Weszli do niskich, byle jak postawionych zabudowań kapitanatu portu. Wnętrze było nieco obskurne, ale jednocześnie przytulne tą dziwną przytulnością miejsc, w których przewijają się dziesiątki wędrowców próbujące choć na chwilę poczuć się tu u siebie. Ruch panował umiarkowany, za to kręcący się wokół tubylcy i przybysze należeli prawie do wszystkich możliwych ras galaktyki.
     Zeloe aż podskakiwała z podniecenia.
     - Chodźmy do miasta, chodźmy do miasta!
     - Zaraz - osadziła ją Nessie. - Najpierw musimy załatwić naprawę hipernapędu.
     - Same załatwcie.
     - To twój statek, panno T'bira, a poza tym ty będziesz płacić. Idziesz z nami.
     Dyżur przy stanowisku do spraw technicznych pełnił Hutt, którego cielsko wypełniało niemal całą przestrzeń za kontuarem.
     - Czegoo? - zwrócił się do nich z rozwlekłym akcentem, łypiąc niechętnie spod przymrużonych powiek.
     - Zepsuł nam się hipernapęd - wypaliła Cranberry w płynnym huttyjskim. Oczy stwora rozszerzyły się nieco na dźwięk jego ojczystego języka, zafalował ogonem na znak zadowolenia.
     - Ekipaa technicznaa będzie wolnaa za godzinę - powiedział nieco uprzejmiej. - Które stanowiskoo?
     - Czterysta piętnaste. Ile będzie kosztować naprawa?
     - Powiedzą wam, jak zobaczą uszkodzeniaa.
     - Dobrze. Będziemy za godzinę przy statku.
     Zeloe i Mattis wyraźnie byli pod wrażeniem.
     - Co on powiedział? Rany, znacie huttyjski? Podobno jest strasznie trudny.
     - Tylko intonacja - Cranberry wyjaśniła im, co ustaliła z dyżurnym.
     - Znacie jeszcze jakieś języki? - dopytywała się Zeloe z miną osoby, dla której szczytem osiągnięć jest powiedzenie "dzień dobry" po rodiańsku.
     - Kilka. W naszym zawodzie to konieczne - Nessie uśmiechnęła się pod nosem, nie precyzując, który "zawód" ma na myśli. Cranberry załapała dowcip i uśmiechnęła się także.
     - To co robimy? - myśli Zeloe były już przy innym temacie. - Może pójdziemy coś zjeść. O, tam jest bufet! - wskazała odrapany, jaskrawy napis.
     Z kantyny wróciła z nosem na kwintę.
     - Ależ tu wszystko drogie. Głupi stek z banthy kosztuje dwanaście kredytów. A w ogóle mają głównie syntetyczne żarcie. Co za obrzydliwe miejsce.
     - To nieurodzajna planeta - wyjaśniła Nessie. - Importują większość żywności, dlatego ceny są wyższe. A poza tym jesteśmy w porcie, tu zawsze wszystko jest droższe.
     Zeloe słuchała jednym uchem, pochłonięta rozglądaniem się po głównej sali.
     - Oj, Zeli, jak szaleć to szaleć - włączył się Mattis. - Tyle się tutaj tłukliśmy, że chyba należy nam się jakieś dobre jedzonko na miejsce tych paskudztw z puszki.
     - Najpierw zobaczmy, ile będzie kosztować naprawa hipernapędu - powiedziała Nessie ostrzegawczo. - Bo inaczej możemy stąd w ogóle nie odlecieć.
     Oboje młodzi rzucili jej pogardliwe spojrzenie osób, dla których kłopoty materialne są czymś z innej bajki i ruszyli w stronę kantyny. Zeloe obejrzała się jeszcze przez ramię.
     - No, co tak stoicie? Jesteście naszą obstawą, zapomniałyście?
     Z tłumionym westchnieniem ruszyły za nimi.
     
     ***
     
     Po obiedzie poszli zwiedzać miasto. Mimo sporych rozmiarów nie sprawiało specjalnie imponującego wrażenia. Budynki były niskie i w większości brzydkie, częstokroć dawno nie odnawiane. Niebo przejaśniło się trochę i blade słońce oświetlało mokre dachy. Szli główną ulicą, oglądając wystawy sklepów, bo niewiele więcej było do oglądania. Zeloe i Mattis jednak wydawali się zafascynowani wszystkim.
     - Czy wyście w ogóle kiedyś ruszali się poza Chandrillę? - spytała lekko rozbawiona ich zachowaniem Cranberry.
     - Oczywiście - prawie obraził się Mattis. - Co ty sobie wyobrażasz? Byłem na Alderaanie z wycieczką szkolną i parę razy na Rodii na wakacjach.
     - Ja też byłam na Alderaanie. I na Coruscancie z tatą, ale to było nudne. Same oficjalne spotkania - Zeloe wykrzywiła się, dając jasno do zrozumienia, co sądzi o oficjalnych spotkaniach. - A nie, jedno było fajne. Prawie dwa lata temu, jak byliśmy na ślubie królowej Amidali z tym przystojnym rycerzem Jedi, jak mu tam... Anikin, czy coś...
     - On jeszcze wtedy nie był rycerzem - powiedziała Cran odruchowo i zaraz ugryzła się w język, przestraszona, że ktoś zainteresuje się jej podejrzanie szczegółową wiedzą. Ale Zeloe jak zwykle nie słuchała uważnie.
     - Ojej, jaką ona miała piękną suknię... No więc widzisz, Windy, że nie jesteśmy jakimiś wieśniakami, którzy nosa za swoją planetę nie wystawili. Tylko, że jeszcze nigdy nigdzie nie byliśmy tak...
     - Samopas - podpowiedział jej Mattis i nadstawił policzek, żeby w podziękowaniu dostać buziaka.
     Nessie zatrzymała się przy straganie z owocami i kupując kilka, wdała się w rozmowę z handlującą nimi starszą Sullusjanką. Odwróciła się do reszty towarzystwa.
     - Podobno mają tu ładny park parę przecznic dalej. Chodźmy go zobaczyć.
     
     Park był istotnie imponujący, zwłaszcza jak na tak nieurodzajną planetę. Rosło w nim wiele gatunków sprowadzonych z różnych miejsc galaktyki, dominowały jednak miejscowe drzewa, przypominające gigantyczne ni to grzyby ni to porosty - ich szarozielone korony wznosiły się nad spacerującymi niczym gąbczaste parasole. Pod drzewami rosły krzewy ozdobne i starannie przystrzyżona trawa; przyjemnie pachniało roślinami i mokrą ziemią. Nessie najchętniej zostałaby w nim do późnej nocy, ale czas mijał i musieli wracać.
     Potem, obiecała sobie. Potem.
     Wrócili na lądowisko. Ekipa naprawcza spóźniła się ponad pół godziny, ale wreszcie nadeszła, w składzie dwóch Wookieech, chudego Rodianina i Twi'leka, który był ich szefem.
     - Hipernapęd, tak? - zwrócił się, lustrując grupkę badawczym spojrzeniem, najwyraźniej zastanawiając się, kto tu dowodzi. W końcu zatrzymał wzrok na Cranberry. - No, zobaczymy, co mu się stało, dzieciaki.
     Dziewczynom nie spodobał się jego protekcjonalny ton. Wyglądał na cwaniaka, który widząc przed sobą niedoświadczonych młodziaków zastanawia się tylko, jak by tu ich oszukać.
     Zobaczył uszkodzenia i aż gwizdnął.
     - Proszę, proszę, co my tu mamy. To wygląda jak ślad po ostrej strzelaninie. Jakieś kłopoty?
     - Piraci - powiedziała Cranberry, zanim Zeloe lub Mattis zdążyli otworzyć usta. - Ile będzie kosztowała naprawa?
     Przymrużył oko, niby to w zamyśleniu, bawiąc się od niechcenia końcem głowomacki.
     - Jak dla was, trzy i pół tysiąca. No, niech będzie trzy. Lubię was, dzieciaki.
     - Półtora tysiąca - powiedziała zimno Cran. - I nie jesteśmy dzieciakami. Przynajmniej nie my dwie.
     Twi'lek zaśmiał się sztucznie.
     - Chyba nie macie pojęcia, jakie są tutaj ceny. Same części będą kosztowały dwa tysiące.
     - Rdzeń do hipernapędu dwa tysiące? Musiałby być zrobiony z platyny.
     - W stoczniach Sluis Van nowy rdzeń kosztuje około ośmiuset kredytów - wtrąciła się spokojnie Nessie. - Powiedzmy, że tutaj trochę drożej ze względu na odległość, plus robocizna...
     - Powiem ci coś, panno mądralińska - przerwał jej rozzłoszczony Twi'lek. - Oprócz nas nie ma tu żadnej innej firmy naprawczej, więc możesz się zgodzić na nasze warunki albo polecieć na Sluis Van, niech ci tam zamontują.
     Sytuacja nie wyglądała dobrze. Cranberry i Nessie uprzednio dokładnie dowiedziały się od Zeloe, ile pieniędzy może przeznaczyć na naprawę. Miała przy sobie kartę kredytową "na drobne wydatki" i choć drobne wydatki córki gubernatora znacznie odbiegały od przeciętnego kieszonkowego, to jednak po opłaceniu naprawy mogło im już prawie nic nie zostać na jedzenie i paliwo. A paliwa mieli już bardzo niewiele.
     Cran skoncentrowała się, przywołując Moc.
     - Dwa tysiące. To moje ostatnie słowo - wycelowała w Twi'leka palec wskazujący jakby chcąc dźgnąć go w pierś.
     - Dwa tysiące - powtórzył posłusznie, nieco mechanicznym tonem. Tak naprawdę nie spodziewała się, że trik podziała, nie wyglądał na kogoś, kto jest szczególnie podatny na sztuczki Jedi.
     - Zgoda! - powiedziała szybko i wyciągnęła rękę. Przybił umowę, jeszcze lekko otumaniony. Jeden z Wookieech zaryczał coś cicho, ale nikt nie zrozumiał, o co mu chodziło.
     
     Ekipa zabrała się za wymontowywanie uszkodzonego hipernapędu. Cranberry stała, patrząc im na ręce i wyraźnie dając do zrozumienia, że nie będzie tolerować żadnej fuszerki. Zeloe i Mattis przyglądali się przez chwilę, ale w końcu znudzeni poszli do statku, pograć w gry komputerowe. Nessie spacerowała dookoła, rzucając tęskne spojrzenia na horyzont, wreszcie podeszła do pracujących. Cran łypnęła na nią z ukosa.
     - Co, nie usłyszę żadnych uwag na temat niewłaściwego korzystania z Mocy? - spytała półgłosem w ich ojczystym języku, żeby nikt nie mógł zrozumieć. Nessie wzruszyła ramionami.
     - Nic nie mówisz? Przydaje się czasami ktoś, kto odwala za ciebie brudną robotę, co?
     Spojrzenie, które otrzymała, było tak pełne przykrości, że zmieszała się trochę.
     - Dobra, przepraszam, to był chwyt poniżej pasa - mruknęła patrząc w bok. - Zapomnijmy o tym.
     Nessie westchnęła lekko i skrzyżowała ramiona na piersi.
     - Czasem się zastanawiam, czy przypadkiem nie masz racji.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

31
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.