nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

Michał Chaciński
  Wyboista droga

        "Droga do zatracenia"

Zawartość ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
'Droga do zatracenia'
Płatny zabójca wypada spod łask swojego pracodawcy, traci pół rodziny i przygotowuje zemstę, jednocześnie przekonując syna, że zabijanie do niczego nie prowadzi. Brzmi nieźle, wygląda gorzej. "Droga do zatracenia" Sama Mendesa pełna jest niewykorzystanych możliwości.

Już sam główny temat filmu - relacje między ojcami i synami - został rozpisany pobieżnie. W zasadzie wszystkiego, co Mendes ma do powiedzenia, dowiadujemy się w ciągu pierwszych 45 minut filmu. Później oglądamy tylko niepotrzebne powtórzenia i podkreślenia myśli, które od kilku kwadransów są jasne. Za błąd uważam już przeniesienie akcji z miasteczka, w którym zdążyliśmy dobrze poznać kilka głównych postaci - niepotrzebnie na zbyt długo znika nam z oczu Rooney i Connor, czyli dwie najbardziej intrygujące postacie pierwszej części filmu. Ale wybaczyłbym to, gdyby Mendes usprawiedliwił zagranie rozwojem relacji między Sullivanem i jego synem. Tymczasem druga część to przede wszystkim historia zemsty Sullivana - relacja ojciec-syn pozostaje dziwnie drętwa i niedorozwinięta. Od początku oczywiste jest, że Sullivan wstydzi się przed chłopakiem swojego zajęcia, ale co z tego? Dlaczego syn nie zadaje ojcu trudnych pytań? Dlaczego nie ma między nimi rozmowy o odebraniu życia drugiemu człowiekowi? Dlaczego ojciec nie próbuje wyłożyć synowi swojego pojęcia sprawiedliwości? Każdy z tych tematów dałby możliwość powiedzieć coś prawdziwego o naturze ojcowstwa, o wychowaniu dziecka, o dojrzewaniu, o tym jak życiowe potrzeby weryfikują marzenia i ideały. W filmie kończy się na banalnej, znanej od dekad prawdzie "rób to, co mówię, a nie to, co robię". Przekaz staje się do tego stopnia oczywisty, że końcowe słowa w narracji bohatera przychodzą do głowy jeszcze zanim padną z ekranu. W skrupulatnie wywołanej w filmie atmosferze fatalizmu rodem z greckiej tragedii brzmi to jak prawda co najwyżej z telewizyjnego dramatu.

Obok wątpliwych zakrętów fabuły, "Droga" zaskakuje też dziwnym rozchwianiem reżyserii. Z jednej strony mamy świetnie prowadzonych aktorów i parę kapitalnych rozwiązań realizacyjnych (strzelanina w ciszy, trup w lustrze zamykanych drzwi). Z drugiej strony, film jest pełen momentów, które zapowiadają coś wielkiego, ale ostatecznie okazują się zaskakująco płaskie. Rozmowa Sullivana z Nittim, niespodziewane spotkanie Sullivana z zabójcą w barze, końcowa konwersacja w deszczu między Sullivanem a Rooney'em - w każdej z tych scen jest miejsce na jakieś celne stwierdzenie, aktorski gest, spektakularną prezentację, ale prawie za każdym razem scena nie wykracza poza zwykła funkcję informacyjną, a akcji brakuje ciężaru i podsumowania. Proponuję wyobrazić sobie teraz każdą z tych scen w reżyserii braci Coen. Albo jeszcze lepiej - proponuję po prostu obejrzeć ponownie "Ścieżkę strachu", w której Coenowie obrabiają kilka podobnych tematów. Każde słowo, każde ujęcie, każda scena przyciąga u nich uwagę. U Mendesa w większości kończy się na ładnym wprowadzeniu. Jeśli już zdarza się, że scena trafia w sedno (piękny przerywnik z farmerami, konwersacja Sullivana z Rooney'em w podziemiach), nagle zdajemy sobie sprawę, czym ten film mógłby być, a czym nie jest.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Rany, człowiek pusci głośno bąka na dworcu i od razu wszyscy udają, że są zajęci.
Przez to rozbicie między mistrzowskim poziomem prezentacji i niedopracowaną, meandryczną opowieścią, bez przerwy towarzyszyło mi też wrażenie przerostu stylu nad materiałem. Wszechobecny mrok, wilgoć, sztuczny deszcz - jakby Mendes próbował wywołać na widzu wrażenie przede wszystkim tymi oczywistymi symbolami, mając pełną świadomość, że sama fabuła pozostaje niedograna. Już przy "American Beauty" mówiono, że połowę sukcesu film Mendesa zawdzięcza zdjęciom Conrada Halla. W przypadku "Drogi do zatracenia" jest to jeszcze wyraźniejsze. Zdjęcia Halla i scenografia Dennisa Gassnera (nota bene twórcy scenografii do "Ścieżki strachu") to tym razem co najmniej 3/4 wrażenia, jakie wywiera film (zainteresowanym mogę przedstawić odpowiednie równanie :)

Wiele farby drukarskiej poświęcono przed filmem roztrąbieniu, że Tom Hanks odważnie zdecydował się na negatywną rolę, ale to tylko medialna zasłona dymna. Negatywna rola Hanksa działa tu na tej samej zasadzie, na jakiej parę lat temu zapowiadano zmianę image Mela Gibsona w "Payback" - bohater nie jest wprawdzie nieskazitelny moralnie, ale i tak pozostaje jedyną godną sympatii osobą, bo wszyscy inni są jeszcze gorsi. Czyli żadna zmiana image, tylko zwykłe przeniesienie akcji w dół skali. Nasz bohater nadal pozostaje na moralnym topie. Jest jednak w filmie rola godna wszelkich pochwał dla aktora za odwagę: psychopatyczny fotograf Maguire (Jude Law). To najciekawszy pomysł filmu i choć postaci przydałoby się dodatkowe rozwinięcie, Jude Law i tak robi z niej najbardziej pamiętną osobę w opowieści.

"Droga do zatracenia" nieźle wpisała się w krajobraz po poprzednim filmie Mendesa. Jego debiut, "American Beauty", pomimo całego medialnego cyrku jaki wokół niego rozpętano, także uważam za film zatrzymany w pół kroku. Tam również Mendes cofnął się przed ostateczną szczerością i uciekł od wniosków. Zamiast pokazać widzowi jaki wpływ na dorosłe życie bohatera mają jego szczeniackie decyzje, wykręcił się mordując protagonistę. W "Drodze" już sam materiał wyjściowy jest mniej obiecujący, toteż i ostateczne wrażenie jest słabsze. Do tego narracyjna klamra, ten sam chwyt co w "American Beauty", pozbawia film w końcówce jakiegokolwiek napięcia. O ile w debiucie był to sprytny zabieg, przenoszący opowieść z poziomu "co" na poziom "jak", o tyle tutaj po prostu odbiera on filmowi desperacko potrzebną mu kroplę suspensu.

Mam wrażenie, że Mendes zbyt mocno zaufał wyjściowemu materiałowi, nie zadając sobie pytania o specyfikę medium. To, co w komiksie/powieści graficznej robi największe wrażenie - siła oddziaływania pojedynczego obrazu, ekonomiczne wykorzystanie słowa, agresywnie poszarpana narracja - po prostu nie przekłada się na materiał filmowy. Wydaje mi się, że transkrypcja "Drogi do zatracenia" na ekran wymagała przede wszystkim dokładniejszego przemyślenia akcentów w fabule i samego kierunku, w jakim zmierza. Bez tego dostaliśmy wprawdzie pięknie nakręconą i ładnie zagraną, ale zaskakująco pozbawioną ciężaru opowieść. Na końcu "Drogi do zatracenia" okazało się, że podróż nie była warta włożonego wysiłku.



"Droga do zatracenia" (Road to Perdition)
USA 2002
Reżyseria: Sam Mendes
Scenariusz: David Self
Obsada: Tom Hanks, Paul Newman, Jude Law, Tyler Hoechlin, Daniel Craig i in.
Ocena: 50%
Gatunek: sensacja

powrót do indeksunastępna strona

103
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.