nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

Sebastian Chosiński
  Kolberg

        część pierwsza
W poprzednim numerze Magazynu Esensja przedstawiliśmy "Pogromcę pierścienia", krótką historię z życia Jakuba Wędrowycza, pomysłu Andrzeja Pilipiuka, pióra Sebastiana Chosińskiego. Obecnie publikujemy tegoż dłuższy, samodzielny tekst.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Harlan Veit - postać autentyczna
     1.
     
     Usytuowana na proscenium orkiestra grała marsza. Mało kto zwracał jednak uwagę na muzykę. Gwar rozmów zagłuszał bowiem jednostajny rytm bębna i owiniętą dokoła niego toporną melodię, kojarzącą się tylko i wyłącznie z odgłosem maszerujących brukowanymi ulicami żołnierzy. O tej porze - zbliżała się już siedemnasta - restauracja tętniła życiem. Nikogo jakoś nie przerażały ostrzeżenia przed mającymi nastąpić dzisiejszej nocy nalotami; nikt nie zrezygnował z zabawy, choć może raczej do przyjścia tutaj pchała ludzi ciekawość, chęć wymiany informacji i poglądów z innymi.
     Spojrzał na zegarek. Pięć minut - pomyślał. A potem wszystko się wyjaśni, przestanie dręczyć go ta niepewność, zarażająca od kilkunastu dni wszystkie jego myśli. Wziął łyk wystygłej kawy i wzdrygnął się, tak była gorzka, kwaśna i przez to nieprzyjazna podniebieniu. Przy stoliku obok siedziała bardzo młoda dziewczyna.
     Ma nie więcej niż siedemnaście lat - stwierdził okiem znawcy kobiecych wdzięków. Tylko co robi sama o tej porze w takim miejscu? - zastanawiał się. Jego uwagę przykuły jej dłonie. To nie były dłonie nastolatki, ale dojrzałej kobiety, dłonie wiele obiecujące mężczyźnie. Patrzył chciwie, jak bierze do rąk szklankę z gorącą jeszcze herbatą i podnosi ją do ust. Ale usta go wcale nie interesowały.
     Są piękne - uznał. Tak pięknych dłoni jeszcze nie widziałem. Nie mógł oderwać od niej swego spojrzenia, zdawał się być zahipnotyzowany. Nagle przestały doń docierać gwar rozmów i gra orkiestry. Istniała tylko ona.
     Czy dostrzega moje spojrzenie? - pytał sam siebie, mając nadzieję, że tak. Że zwróci w końcu na siebie jej uwagę, że mile połechtana uwagą, jaką ofiarowuje jej nieznany, ale niezaprzeczalnie przystojny, mężczyzna, pośle w jego kierunku uśmiech. Uśmiech, który będzie stanowił zachętę do wspólnej rozmowy.
     Oczyma wyobraźni widział już, jak podchodzi do jej stolika, przedstawia się, ukłoniwszy się uprzednio szarmancko, i pochyla się, by ująć w swoje dłonie jej dłoń, i składa na tej jedwabistej skórze ulotny, lecz zarazem pełen uwielbienia pocałunek. Dziewczyna jednak nie uczyniła nic, co on mógłby odebrać jako sygnał. Co więcej: odwróciła się w stronę wejścia do holu głównego i siedziała teraz niemalże tyłem do niego. Z widoku stracił również obraz jej doskonale wymodelowanych dłoni. Czeka na kogoś - stwierdził, po czym poczuł się, jakby własna myśl zadała mu cios nożem między żebra. Cóż innego miałaby tu robić: taka młoda, piękna i samotna?
     Przeczucie, choć wrogie mu, nie omyliło go. Chwilę później dostrzegł bowiem idącego w kierunku jej stolika wyprężonego jak struna wysokiego blondyna. Mógł mieć dwadzieścia pięć może sześć lat. Dwadzieścia lat młodszy ode mnie - skonstatował z niesmakiem. O ileż jednak piękniejszy byłem od niego, mając tyle lat, co on - pomyślał, obserwując z uwagą, ale i rosnącym niezadowoleniem, scenę powitania kochanków. Młodzieniec ujął dłonie dziewczyny w swoje i zachłannie uniósł je do ust. Nie protestowała - ani teraz, ani później, gdy zbliżył się do niej jeszcze bardziej, by delikatnie pocałować ją w usta. Twarz kobiety jaśniała ostatnimi promieniami jesiennego słońca, które - skrywając się za horyzont, wyznaczony tutaj starymi czteropiętrowymi kamienicami - potajemnie przenikały przez nie zasłonięte jeszcze okna do wnętrza. Wyobrażał ją sobie nagą w swoich ramionach, a potem leżącą na wielkim łożu, nieśmiało próbującą skryć przed nim czerń łona i soczystość dojrzewających piersi.
     Do stolika kochanków podszedł kelner. Młody żołnierz, w mundurze Abwehry, złożył zamówienie. Korzystając z okazji, on także przywołał kelnera.
     - Czym mogę panu służyć? - zapytał, mówiąc nienaturalnie głośno. Inaczej nie umiał; od wielu już lat musiał przecież każdego wieczoru toczyć boje z szalejącą w lokalu orkiestrą, marszami skutecznie zagłuszającą nie tylko każde słowo, ale i każdą myśl.
     - Poproszę jeszcze jedną kawę - odparł tak cicho, że kelner domyślił się raczej, o co mu chodzi, z ruchu warg, niż usłyszał, co mówi.
     - Dla mnie również - dodał, bardzo donośnie i służbiście, ktoś za jego plecami. Odwrócił się natychmiast i, zobaczywszy gościa, nie potrafił ukryć malującego się na jego twarzy zdziwienia.
     Miał z nim już kiedyś do czynienia; to znaczy: wiedział, czym się zajmuje. Słyszał co nieco od znajomych, którzy jednak, opowiadając o nim, zachowywali daleko posuniętą wstrzemięźliwość.
     - Jest pan zaskoczony moim pojawieniem się, herr Harlan? - zapytał oficer SS, siadając na sąsiednim krześle.
     - Przyznam, że tak. Odrobinę - dodał, próbując ukryć zdumienie, które, jak mu się zdawało, przyszło bardzo nie w porę.
     - Pan oczywiście wie, jak ja się nazywam?
     - Tak - mruknął pod nosem. - Sturmbahnführer Lützke, nieprawdaż?
     - W rzeczy samej...
     Harlan, czekając na to, co powie jego niespodziewany - choć przecież umówił się z nim telefonicznie, nigdy nie wpadłby na to, że może to być SS-man - gość, wziął ostatniego łyka kawy. Smakowała wyjątkowo paskudnie. Czego zresztą mógł się spodziewać w takim lokalu w szóstym roku wojny, kiedy - ponoć nigdy nie mająca zostać pokonana - armia III Rzeszy ponosiła klęskę za klęską na wszystkich frontach wojny? Gdy tylko wrócę do domu, napiję się porządnej brazylijskiej kawy, by jak najszybciej wyrzucić z pamięci smak tego paskudztwa. Ale - przyszło mu do głowy - może powinienem stwierdzić raczej: "jeśli wrócę", miast "gdy"... Obecność Lützkego na pewno nie była tu przypadkowa.
     - Dlaczego wybrał pan takie miejsce na spotkanie? - spytał, stwierdziwszy, że SS-man nie kwapi się do rozpoczęcia rozmowy.
     - W takim miejscu nie będziemy wzbudzać niczyich podejrzeń - odparł oficer.
     - A moglibyśmy?
     - Jest pan dobrem nadrzędnym naszego narodowosocjalistycznego państwa - stwierdził Lützke.
     - Co chce pan przez to powiedzieć?
     - To, co pan i tak na pewno wie. Że jest specjalnie chroniony!
     - Chroniony? - zdziwił się. - Przez kogo?
     - Przez upoważnione do tego służby.
     - To znaczy, że jestem non stop, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, inwigilowany?
     - To zdecydowanie złe słowo.
     - Obojętnie co pan powie, jak to nazwie, będzie znaczyć dokładnie to samo.
     - Proszę nie udawać głupca, herr Harlan. Żyjemy w świecie, który przyjazny jest tylko nielicznym, a ich grono i tak z dnia na dzień się zawęża.
     Zamilkli na moment, bowiem właśnie podszedł do ich stolika kelner. Dwie szklanki kawy stanęły na ich stoliku.
     Co za ignorancja! - pomyślał Harlan. - Kawę podają w szklankach, zamiast w filiżankach. Ale może już wszystkie filiżanki potłukły im się podczas nalotów?
     Korzystając z chwili przerwy w rozmowie, mężczyzna rzucił okiem na sąsiedni stolik. Wciąż tam siedzieli, młodzi i piękni oboje. Ona trzymała dłonie na jego udach. Nic bardziej podniecającego nie mógłby sobie wyobrazić.
     - Czy mógłby pan przejść do sedna sprawy, zamiast zwodzić mnie i zabierać tym samym niezwykle cenny czas? - spytał, wyraźnie zły i zazdrosny.
     - Słyszałem, że jest pan despotą, ale nigdy nie spodziewałem się, że będę tego musiał sam doświadczyć - stwierdził SS-man z ironicznym uśmiechem pod nosem.
     Harlan wyraźnie spuścił z tonu. Ta wrogość jest zupełnie niepotrzebna - pomyślał. - Pies szczeka tylko wtedy, gdy się czegoś obawia.
     - Proszę mi wybaczyć - powiedział głośno. - Jestem ostatnimi czasy trochę rozdrażniony.
     - Wszyscy jesteśmy - uzupełnił oficer. - To przez te alianckie naloty.
     - Tak sądzę!
     Lützke zamieszał gorący płyn i wziął pierwszy łyk. Po chwili wyciągnął z kieszeni munduru paczkę francuskich papierosów.
     - Pali pan?
     - Nie, dziękuję.
     - Ale w ogóle pan pali, prawda?
     - Zdarza mi się - odpowiedział Harlan, którego coraz bardziej drażniła już ta dyskusja o niczym, niczym istotnym.
     SS-man z namaszczeniem zapalił papierosa i zaciągnął się dymem. Wypuszczał go potem z ust w kształcie kółek.
     Błazen! - pomyślał Harlan.
     Orkiestra tymczasem zmieniła repertuar. Z proscenium doszły ich łagodne dźwięki "Muzyki na wodzie". Tak nierealnie brzmiące w kraju ogarniętym wojną.
     - Mam do pana pewną propozycję - powiedział oficer. Tak cicho, że słyszał go z trudem, mimo że muzycy grali teraz znacznie ciszej. Bezwiednie zbliżył się do twarzy oficera, by usłyszeć, co ten ma mu do zaoferowania. - Czy mogę być z panem szczery?
     - Przyznam, że nie rozumiem tego pytania? - odparł Harlan. - Czy ma pan jakiś powód, by w rozmowie ze mną nie kierować się szczerością?
     - Mógłby pan być wytrawnym dyplomatą - stwierdził na to Lützke. - Ale nie chcę prowadzić z panem wojny, nawet gdyby miała to być tylko partia szachów na słowa...
     - Proszę więc mówić wprost!
     - Sens mojej wypowiedzi może się jednak wydać panu niejasny bądź też niezrozumiały... - zaczął oficer, ale Harlan nie dał mu dokończyć.
     - Kto pana do mnie przysłał? Kto stoi za tą rozmową? - spytał.
     - Chciałby pan poznać nazwisko, stopień, stanowisko, jakie pełni? - Harlan potakująca kiwał głową; przestał jednak natychmiast, kiedy usłyszał drugą część zdania: - Nie uraczę pana tymi wiadomościami. I to nie dlatego, że nie chcę bądź nie mogę, ale dlatego, że nie mają one żadnego znaczenia, ponieważ nikogo pan nie zna.
     Nie znam? - zastanowił się. I była to dlań najważniejsza informacja, jaką otrzymał od oficera SS. - Jeśli go nie znam, zakładając oczywiście, że Lützke nie kłamie, to nie stoi za tą całą maskaradą ani Goebbels, ani Göring, ani tym bardziej Hitler. No właśnie, ale czy on mówi prawdę? Czy można mu zaufać? Wszystko, co mówi, brzmi bardzo podejrzanie. Muszę być szczególnie ostrożny...
     - Brak zaufania, którym mnie pan obdarza, jest jak najbardziej zrozumiały - stwierdził SS-man. - Nie liczyłem na to, że uwierzy pan od razu we wszystko, co powiem.
     - Jak do tej pory, nic mi pan nie powiedział...
     - Liczę po części na to, że jest pan bardzo inteligentnym i domyślnym człowiekiem, nawykłym do budowania niezwykłych historii.
     - Niezwykłe jest to, co się wokół nas dzieje. Wystarczy jedynie na ekranie odzwierciedlać rzeczywistość - wyjaśnił, co jednak zabrzmiało jak formułka żywcem wyjęta z propagandowej broszury.
     Oficer uśmiechnął się po raz kolejny. Miał wyjątkowe poczucie humoru. Wyjątkowe, jak na SS-mana.
     - Pan naprawdę tak myśli? - spytał jedynie.
     - Czyżby wasze służby miały jakieś wątpliwości co do mojej głębokiej wiary w idee narodowego socjalizmu?
     - Nie, skądże - odparł pospiesznie oficer. - Tylko, widzi pan... Nie zawsze przyjaciółmi są ci, których za nich uważamy. Nawet, zdawałoby się na pierwszy rzut oka, wspólnicy, walczący po jednej strony barykady, mogą w ostatecznym rachunku okazać się śmiertelnymi wrogami.
     - Pan próbuje mi coś powiedzieć, prawda?! - ostro przerwał SS-manowi Harlan. - Wyraża się pan wprawdzie dość enigmatycznie, ale zarazem na tyle jasno, bym mógł powziąć pewne podejrzenia. - Zamilkł na chwilę, podczas której wziął kolejnego łyka wyjątkowo paskudnej kawy. - Czy toczy się przeciwko mnie jakieś śledztwo? - z trudem słowa te przeszły mu przez krtań. Z trudem, bo odpowiedź, która zostałaby mu udzielona, mogła być mu nie w smak.
     Boże! -  krzyknął niemal w myślach. - Jeśli w ogóle się nad tym zastanawiam, znaczy to, że coś jest nie tak. Czyżbym podpadł Goebbelsowi albo nawet samemu... Führerowi? Tylko w jaki sposób? Nie zrobiłem przecież nic. Nic, co mogliby poczytać sobie za zdradę. Kim więc jest naprawdę Lützke i kto go tu przysłał?
     Oficer przyglądał mu się z dużym zainteresowaniem, jakby starał się z wyrazu twarzy odczytywać jego myśli. Wzrok miał nieprzyjemny, przenikliwy. Ciarki przeszły Harlanowi po plecach. Słyszał kiedyś o eksperymentach medycznych i psychologicznych, jakie przeprowadzali znani nazistowscy naukowcy. Podsłuchał podczas jednego z rautów, jak rozmawiali o tym między sobą Alfred Rosenberg i Hermann Göring. O czym to wtedy była mowa? - usiłował sobie przypomnieć. O telepatii i psychokinezie. Podobno udało się gestapowcom dotrzeć do ludzi - obojętnie czy nazwać ich jasnowidzami, czy też czarodziejami - którzy potrafili czytać w ludzkich myślach. Dla których umysł napotkanego nawet przypadkiem, na zatłoczonej ulicy, człowieka nie miał żadnych tajemnic.
     Może Lützke jest kimś takim?
     Wyraz twarzy SS-mana, jego pewność siebie i zaciętość, zdawały się potwierdzać obawy Harlana. Z drugiej jednak strony nie wierzył w te bzdury, nawet jeśli bardzo poważnie dyskutowali o nich najwięksi dygnitarze Rzeszy. Czytanie w ludzkich myślach - parsknął kiedyś śmiechem, rozmawiając o tym ze swoją żoną. - To fantastyka. I wcale nie naukowa!
     Teraz jednak nie był już tego tak bardzo pewien. Lützke potrafił wzbudzać w swoich rozmówcach wątpliwości.
     Starając się nadać swemu głosowi ton pewności, Harlan powiedział:
     - Przez telefon mówił pan o jakiejś propozycji.
     SS-man potakująco kiwnął głową.
     - Czy mógłbym ją więc wreszcie usłyszeć?
     - Powoli zbliżaliśmy się do... - zawiesił na moment głos, po czym dodał - ..."jądra ciemności". Starałem się nawet pana odpowiednio nakierować. Nie wydawało mi się, by pośpiech był w tym przypadku wskazany.
     - A jednak. Nie wiem jak pan, ale ja jestem bardzo zapracowanym człowiekiem. Nie lubię przesiadywać choćby w najbardziej ekskluzywnych restauracjach, jeśli nie mam na to ani ochoty, ani tym bardziej czasu! - wyrzucił z siebie, starając się, by jego słowa zabrzmiały jak najbardziej oficjalnie.
     - To prawda, sondowałem pana - odpowiedział oficer. - Muszę mieć pewność, zanim złożę panu propozycję.
     - Jaką propozycję?
     - Problem w tym, że tej pewności nie mam.
     W Harlanie coś się zagotowało. Z trudem powstrzymywał gniew. Choć narastała w nim wściekłość, starał się nie dać tego po sobie poznać. Obojętnie jaką pozycję w hierarchii zajmował Lützke, był mimo wszystko wysokim oficerem SS. A więc - mógł być ważny, znacznie ważniejszy, niż to się wydawało na pierwszy rzut oka.
     Tłumiąc złość, powiedział jedynie:
     - Ściągnął mnie pan tutaj z Babelsbergu. Straciłem przez pana - spojrzał na zegarek - już prawie trzy godziny, musiałem skrócić dzień zdjęciowy, a pan...
     - Proszę się uspokoić - powiedział cicho oficer, ale zrobił to takim tonem, że Harlan natychmiast zamarł.
     Zamarła też orkiestra, odegrawszy do ostatniej nuty wiekopomne dzieło Franciszka Schuberta. Cisza była więc podwójnie nieznośna.
     - Pan zwariował - wymamrotał Harlan. - Kto jest pańskim bezpośrednim przełożonym?
     Chociaż pytanie Harlana zabrzmiało jak groźba, SS-man wcale się nią nie przejął. Pod nosem ponownie rozkwitł mu symboliczny niemal uśmieszek.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

4
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.