nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

Sebastian Chosiński
  Kolberg

        część pierwsza
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Ale ponownie nie dane mu było zasnąć. Przebudził się, usłyszawszy skrzypienie schodów prowadzących na piętro. Spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł swą żonę, schodzącą, a raczej spływającą z góry - takie bowiem sprawiała wrażenie, ubrana w długą po kostki białą suknię.
     - Dlaczego mnie nie zawołałeś? - spytała, znalazłszy się przy nim.
     - Nie chciałem cię niepokoić - odparł.
     - Jak dzisiaj poszło?
     - Jak po grudzie. Od dłuższego już czasu wszystko idzie jak po grudzie...
     - To przez te naloty. Wszyscy są podenerwowani, nikt nie może się skupić.
     - Bronisz ich?
     - Kogo?
     Rzeczywiście: kogo? - zastanowił się. - Przecież i ja tego już psychicznie nie wytrzymuję. Cztery, pięć razy dziennie muszę przerywać zdjęcia z powodu alarmów przeciwlotnicznych. W takich warunkach nie można normalnie pracować...
     Krystyna podeszła do barku i wyciągnęła stamtąd butelkę francuskiego koniaku.
     - Na pewno z chęcią się napijesz - stwierdziła.
     - Proszę.
     Rozlała złocisty płyn do dwóch kieliszków. Postawiła je na stoliku i usiadła obok męża na kanapie.
     - Zdążysz?
     - Z filmem?
     Kiwnęła głową.
     - Muszę. Najpóźniej w listopadzie materiały muszą trafić do montażowni.
     - To będzie twój najlepszy film, wiesz o tym? - Podała mu kieliszek. - Wypijmy za powodzenie!
     Wypił bez słowa.
     - Boję się tylko o coś innego? - powiedział tak cicho, że z trudnością go usłyszała. - Że nikt tego filmu nie zobaczy.
     - Dlaczego? Przecież jeszcze nie tak dawno twoje dzieła podziwiała cała Europa.
     - Cała niemiecka Europa - dodał, choć już bez krzty entuzjazmu. - Dziś Niemcy się kurczą, a za rok nie wiadomo, czy jeszcze w ogóle będą istnieć.
     - To nie najmniejszego znaczenia! - krzyknęła Krystyna. - Rzesza może lec w gruzach, Hitler może zginąć, ale sztuka... prawdziwa sztuka zawsze się obroni.
     - Sądzisz, że Francuzi z chęcią obejrzą film mówiący o klęsce Napoleona.
     - Ale są jeszcze Anglicy, są Włosi, Hiszpanie, wreszcie Szwedzi!
     - Wiesz... - Zbliżył się do niej i zatopił swoje dłonie w jej długich, bujnych blond włosach. - Kocham cię za to.
     - Za co?
     - Że tyle lat przy mnie wytrwałaś, że wciąż jeszcze jesteś.
     - Na dźwięk jego słów uśmiechnęła się delikatnie.
     - Ty mnie stworzyłeś, Veit. Jesteś więc moim bogiem...
     - Czasami boskie dzieło może się odeń oderwać i żyć własnym życiem.
     - Ale ja nie chcę. Chcę być z tobą, zawsze, choćby po grób.
     - Zawsze byłaś niepoprawną romantyczką. - Spojrzał na pusty kieliszek i spytał: - Możesz mi nalać jeszcze trochę koniaku?
     - Nie za dużo?
     - Miałem bardzo ciężki dzień.
     Krystyna podeszła do barku. Harlan w tym czasie poderwał się z kanapy i stanął przy oknie, wychodzącym na ogród. Jesień była porą roku, która zawsze działała na niego niezwykle przygnębiająco. Często popadał wtedy w melancholię, miewał nawet stany depresyjne.
     Ciekawe, co by się stało, gdyby się o tym Göbbels dowiedział? - pomyślał.
     Za oknem panował niezgłębiony mrok, dopiero gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, dostrzegł kontury drzew i rozpięty między nimi sznur, stanowiący dziecięcą huśtawkę.
     Krystyna, z kieliszkiem w ręku, stanęła za jego plecami.
     - Przydałby się nam urlop - stwierdziła.
     - Urlop? Nie znam takiego słowa...
     - Nie żartuj. Powinniśmy wyjechać gdzieś razem.
     - Dokąd? Wyjazd w tej chwili, dokądkolwiek, byłby dużym ryzykiem. Poza tym boję się, że... - przerwał, przyłapawszy się na daleko posuniętej nieprawomyślności.
     - Że?...
     - Mogą mi nie pozwolić. Jestem zbyt cenny dla Rzeszy.
     - A gdybyśmy wybrali się odwiedzić moją rodzinę?
     Odwrócił się do niej, próbując wyczytać w jej twarzy, co tak naprawdę ma na myśli.
     - Na wyjazd do Szwecji chyba by ci pozwolili...
     - A jeśli nie?
     - Chciałabym pojechać sama, to znaczy... z dzieckiem. Jak tylko skończymy pracę nad filmem.
     Odebrał z jej rąk kieliszek i jednym łykiem wlał jego zawartość do żołądka.
     - Ja nie miałbym nic przeciwko, ale...
     - Jeżeli ty się zgodzisz, oni też nie powinni mieć nic przeciwko.
     Zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Krystyna usiadła na kanapie i przygląda mu się z uwagą. Bardzo postarzał się w ciągu ostatniego roku. Młodzieńcze rysy twarzy straciły już na ostrości. W oczach zgasł dawny blask. Przygarbił się.
     - Mogą pomyśleć, że chcesz uciec.
     - Przecież wiesz, że nigdy cię nie opuszczę.
     - Ja to wiem. Ale czy oni ufają tobie tak samo, jak ja. Nie jesteś Niemką.
     - Wcześniej im to nie przeszkadzało.
     - Świat wokół nas bardzo się zmienił.
     Harlan usiadł obok Krystyny. Teraz ona położyła swoje dłonie na wciąż bujnej czuprynie męża. Kiedy się uśmiechał, przypominał jej tamtego młodego chłopca, którego poznała na kinowym ekranie.
     - Poprosisz Himmlera. Tobie przecież nie odmówi... - Mówiła do niego, ale on sprawiał wrażenie nieobecnego. Myślami był gdzieś daleko, bardzo daleko, a jej przy nim na pewno w tej chwili nie było.
     - Veit!
     Zareagował dopiero po dłuższej chwili.
     - Czuję się nieswojo, kiedy się tak zamyślasz. Nie ma cię wtedy przy mnie.
     - Mam zagadkę do rozwikłania.
     - Może ja byłabym ci w stanie pomóc?
     I znów trwało chwilę, nim zdecydował się mówić. Jego głos zmienił się, przybrał na sile. Gdyby nie patrzyła teraz wprost w jego twarz, znów wydałby się jej tamtym dawnym Veitem, sprzed wojny.
     - Pamiętasz sturmbahnführera Lützkego?
     - Tak... Poznaliśmy się przed kilku laty. To chyba było na premierze...
     - Właśnie.
     - Dlaczego pytasz o niego akurat teraz.
     - Widziałem go przed dwoma dniami.
     - Dziwne - odparła bezwiednie.
     Veit natychmiast podchwycił:
     - Co cię tak zaskoczyło?
     - Słyszałam kiedyś, że zginął na froncie zachodnim.
     - A jednak z nim rozmawiałem. Uwierz - stwierdził z uśmiechem - w niczym nie przypominał mi ducha.
     - Może więc była to tylko plotka. Bogu dzięki.
     Czemu we wszystko musisz mieszać Boga? - zastanowił się. - To wasze protestanckie wychowanie!
     Nie powiedział tego wprawdzie głośno, ale zdecydowanie nie było mu na rękę boskie działanie w tej właśnie sprawie. Wolałby, żeby ten cholerny Lützke poległ w chwale gdzieś we Francji, zastrzelony przez Resistance. Przynajmniej teraz on nie musiałby dokonywać niełatwych wyborów.
     - Gdzie go spotkałeś? - spytała Krystyna.
     - Zadzwonił do mnie.
     - Po co?
     - Nie wiem, mogę tylko podejrzewać...
     - Nie powiedział ci?
     - Nie dałam mu ku temu sposobności. To, co chciał powiedzieć, jestem tego pewien, na kilometr śmierdzi prowokacją!
     - Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?!
     - Sądzę, że chciał mnie namówić do ucieczki! - wydusił z siebie, wyraźnie niezadowolony z niedomyślności żony.
     - Dokąd miałbyś uciec?
     - Może do Szwajcarii, a może do... Szwecji.
     - I to cię zdenerwowało tak bardzo, że przez ostatnie dwa dni zupełnie nie mogliśmy się dogadać?
     - Bagatelizujesz tę sprawę. Tymczasem ten medal ma nie dwie, nie trzy nawet, ale może jeszcze więcej stron.
     Teraz on podszedł do barku. Wziął butelkę koniaku i wrócił z nią na kanapę. Ponownie napełnił kieliszek, tym razem po brzegi. Kilka kropel przelało się i spłynęło po zewnętrznej stronie szkła.
     - Jeśli to prowokacja... - zaczął - to znaczy, że o coś mnie podejrzewają, że mi nie ufają.
     - A jeżeli on to robi dla twojego dobra.
     Jednym łykiem opróżnił połowę kieliszka.
     - W tym przypadku moje dobro w ogóle się nie liczy.
     Zamknął oczy. W głowie powoli zaczynało mu szumieć, co było w równej mierze wynikiem wypitego alkoholu, co wyjątkowo męczącego dnia.
     - Mam wrażenie, że to nie jest prowokacja - wyszeptała Krystyna.
     - Co powiedziałaś? - spytał, kiedy już sens jej słów dotarł do jego świadomości.
     - Lützke jest zdrajcą.
     - A skąd ty możesz to wiedzieć?
     Odczekała, aż Harlan opróżni kieliszek do dna i dopiero wtedy przyznała mu się: - Do mnie też dzwonił. Wczoraj.
     - Co mówił? - spytał tak cicho, jakby sprawa ta kompletnie go nie interesowała. Nie miał siły, by zwrócić żonie uwagę na niestosowność sytuacji, na zagrożenie, jakie się z tym wiązało. - Co ci powiedział? - powtórzył pytanie.
     Ale odpowiedzi już nie usłyszał. Pogrążył się w długim, pełnym koszmarów śnie.
     
     Rzeczywistość, w której znalazł się Norwich, nosiła wszelkie cechy niezbyt udanej inscenizacji. Meble sprawiały wrażenie sztuczności, nierealny wydawał się również świat za oknem.
     Czuję się, jak żywcem przeniesiony na plan "Nosferatu" Murnaua - przyznał agent w rozmowie ze swoim zwierzchnikiem.
     To zamierzone działanie - odparł Waxworth.
     Chodzi jedynie o wywołanie pewnych skojarzeń - dodał, trzymający się na uboczu, Fritz Lang.
     - Co chcecie w ten sposób osiągnąć?
     - To ma być działanie na podświadomość.
     - Poprzez teatrzyk kukiełkowy.
     - Niech pan nie zapomina - wtrącił reżyser - że Harlan od wielu lat egzystuje wyłącznie w takim świecie. Innego nie zna. To jest jego rzeczywistość, w niej czuje się bezpiecznie.
     Norwich nie wydawał się przekonany taką argumentacją, ale więcej się już nie odzywał. Mądrzejsi od niego myśleli nad tym wszystkim, dlaczegóż więc to właśnie on miał mieć rację, nie oni?
     - Wszystko jest już na swoim miejscu - jest pan pewien? - Waxworth zwrócił się do reżysera.
     - Nic lepszego już nie wymyślimy - odparł Lang.
     - Nie pozostaje nam więc nic innego, jak obudzić Veita - stwierdził Norwich.
     - Owszem - stwierdził Waxworth, po czym zwrócił się do agenta: - Na co więc pan jeszcze czeka? Proszę przebrać się w mundur.
     Kiedy wrócił na plan kilka minut później, nie było już tam ani Waxwortha, ani Langa; na wielkim bujanym fotelu siedział za to Harlan. Spał jeszcze, bowiem głowa zwisała mu bezładnie na prawym ramieniu.
     Świat pełen jest szalonych naukowców - zdążył pomyśleć Norwich, rozglądając się dokoła; chwilę później Harlan ocknął się. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w wysokiego oficera SS.
     - Nie chciałeś iść ze mną dobrowolnie, Veit, musiałem więc użyć pewnego podstępu - powiedział Lützke, nadawszy swemu głosowi wyjątkowo jowialny ton.
     Harlan poderwał się z fotela i, wciąż milcząc, spoglądał na rozstawione wokół dekoracje.
     - W tym filmie nie ty jesteś reżyserem - mówił dalej Norwich. - Granica między jawą a światem nierzeczywistym jest bardzo płynna. Wystarczy jedynie... zasnąć.
     - Ja nie śpię - odparł Harlan.
     - To i tak nie ma żadnego znaczenia. Nawet gdybyś spał, to wszystko i tak by się działo...
     - Nie rozumiem.
     - Ja też nie bardzo - odpowiedział na to, z lekką ironią, Norwich. - Ale uwierz mi, że tak właśnie się dzieje.
     - Gdzie jest Krystyna? - spytał Harlan.
     - Tam, gdzie ją zostawiłeś.
     - A gdzie my jesteśmy? Zostałem porwany, wywieziony - do Szwajcarii?...
     - To nie ma żadnego znaczenia. W tej chwili możemy znajdować się dosłownie wszędzie. Potraktuj tę rzeczywistość jako ruletkę. Powiedz "stop!", a wszystko nagle stanie w miejscu i okaże się, że jesteśmy na przykład w Argentynie bądź w RPA. A propos dokąd wolałbyś trafić?
     - Do Niemiec.
     - Uparty jesteś!

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

7
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.