nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

C. J. Cherryh
  Cyteen: Powtórne narodziny

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     - Cóż, moja droga, przecież nie jesteś złodziejem, prawda? Gdybyś była, włączyłby się alarm na posterunku Służby Bezpieczeństwa i Majordomus zacząłby patrzeć i słuchać. Nie martw się.
     - Tak, Ser - odparła i kazała Florianowi przeszukać całą łazienkę, aż znalazł obiektywy i mikrofony i nałożył na nie grudki gliny. Z wyjątkiem tego w głośniku na ścianie. Zawiesiła tam ręcznik i Nelly ciągle go zdejmowała, ale Ari zawsze umieszczała go tam z powrotem.
     Florian znalazł też pluskwy w jej sypialni, ale wujek Denys ją wezwał i powiedział, że Służba Bezpieczeństwa podczas rutynowego testu odkryła wyłączone pluskwy w jej łazience i że będzie mogła zakryć te w łazience, ale reszta to zabezpieczenia apartamentu i lepiej, żeby ich nie ruszała.
     Więc ich nie ruszali.
     Ale nie chodziło tylko o Służbę Bezpieczeństwa. Catlin powiedziała, że Seely należał do Służby. Także Abban, azi Girauda. Umiała to rozpoznać. Florian powiedział, że też tak uważa.
     Catlin również nauczyła ją wielu rzeczy: jak stać nieruchomo, żeby nikt cię nie słyszał i gdzie były punkty, w które należało uderzać, gdyby ktoś cię zaatakował.
     Wujek Denys nie musiał więc cały czas martwić się tak bardzo o jej bezpieczeństwo, i nie musiał się martwić tym, że chodziła po korytarzach. A kiedy przyjdzie list od maman - a na pewno wkrótce przyjdzie - będzie mogła zatroszczyć się o siebie, odlatując na Fargone.
     Bardziej bała się chodzić tam, gdzie przebywali obcy niż tego, że tam chodziła. Zaczęła rozumieć, że poza Reseune było mnóstwo ludzi, którzy chcieli się włamać w różne miejsca i coś ukraść, albo chcieli cię zabić, porwać czy okraść. Przy całym tym strachu zaczynała orientować się, jak wypatrzyć kogoś dziwnie się zachowującego i jak sobie poradzić z paskudnymi ludźmi nie tylko Załatwiając, ale - co gorsze - Wrabiając.
     Naprawdę chciałaby to zrobić Amy Carnath.
     Ale jak się kogoś Załatwiło, to nie można było go już Wrobić. O wiele więcej można było uzyskać Wrabiając ludzi, jeśli był na to czas.
     Pokazała to Florianowi i Catlin. Ale tylko trochę. Po pierwsze, to byli azi, nie można ich było do niczego zmuszać i trudno im było pokazać coś inaczej, niż robiąc to. A po drugie, nie chciała, żeby nauczyli się, jak to zrobić jej.
     Z jednego powodu musiała być w tym lepsza od nich. Była ich Opiekunem.
     Drugi był taki, że czasem ją przerażali; czasem naprawdę się z nich cieszyła, czasem żałowała, że ich ma, bo doprowadzali ją do szału, raz ją rozbawiali, a raz sprawiali, że w środku nocy zaczynała myśleć, że powinna przestać ich lubić, bo maman nie pozwoli im pojechać na Fargone.
     Nie wiedziała, skąd ta myśl, ale bardzo ją to bolało, a ona nienawidziła, kiedy ludzie ją przerażali i nienawidziła, kiedy sprawiali jej ból.
     - Nie powinniśmy pakować się w kłopoty - powiedziała do azich, kiedy szli do pokoju po tym, jak Nelly na nich nakrzyczała. Przyszło jej do głowy, że wreszcie powie im to, co już od dawna chciała im powiedzieć, ale trudno jej było ubrać to w słowa i zaczynał ją od tego boleć brzuch. - Wiem o różnych ludziach, których już tu nie ma. Pakujesz się w kłopoty, a oni Znikają.
     - Co to znaczy? - spytał Florian.
     - Po prostu już ich nie ma.
     - Umierają? - spytała Catlin.
     Serce jej podskoczyło. Potrząsnęła mocno głową.
     - Po prostu Znikli. Na Fargone albo gdzieś indziej. - Mówienie o następnej rzeczy przychodziło jej z trudnością. Jej wyraz twarzy ostrzegł ich, żeby byli naprawdę cicho, bo w przeciwnym razie naprawdę się rozzłości, gdyż to nie o Nelly chciała mówić. - Moja maman i jej azi zostali Zniknięci. Ona nie chciała. Wujek Denys powiedział, że ona ma naprawdę ważne sprawy na Fargone. Może tak, a może nie. Może tak ci tylko mówią, jak jesteś dzieckiem. Dużo dzieci też zostało Znikniętych. Dlatego jestem naprawdę ostrożna. Musimy być ostrożni.
     - Jeśli ktoś nas Zniknie - oświadczyła Catlin - to wrócimy.
     To była cała Catlin. Catlin tak by zrobiła, pomyślała Ari, a przynajmniej ona i Florian narobiliby dużo szkody.
     - Moja maman jest naprawdę sprytna - rzekła - a Ollie bardzo silny, i nie wydaje mi się, żeby po prostu łapali ludzi. Może ich jakoś Wrabiają, no wiecie, pranie mózgu.
     - Kto jest naszym Wrogiem? - spytał Florian.
     Oni właśnie tak rozumowali. Serce biło jej mocno. Nigdy dotąd z nikim na ten temat nie rozmawiała. Zastanawiała się nad tym, jak myślą azi, nie tkwiąc w samym środku wydarzeń. Wszystko nagle zaczynało składać się w całość, kiedy zaczynało się myśleć tak jak oni, bezpośrednio i prosto, bez zamartwiania się. A kiedy się pomyślało: a co, jeśli mamy jakiegoś Wroga? Usiadła, próbując pomyśleć o tym, kto może robić takie paskudne rzeczy, jak łapanie ludzi, robienie im prania mózgu i Znikanie silnych, dorosłych ludzi.
     Przyciągnęła Floriana blisko do siebie i zaczęła mu szeptać do ucha, między złożonymi dłońmi, w taki sposób, w jaki chciało się przekazać komuś prawdziwą tajemnicę, z powodu Majordomusa - a kiedy mówiło się o Wrogu, nie wiadomo było, czy są bezpieczni.
     - Sądzę, że to może być Giraud. Ale on nie jest zwykłym Wrogiem. Może wydawać nam rozkazy. Może wydawać rozkazy Służbie Bezpieczeństwa.
     Florian wyglądał na szczerze zaniepokojonego. Catlin szturchnęła go łokciem, a on pochylił się i wyszeptał jej do ucha to, co usłyszał.
     Catlin przybrała wystraszony wyraz twarzy, a to jej się nie zdarzało.
     Ari przyciągnęła Catlin do siebie i wyszeptała:
     - Nie znam nikogo innego, kto mógłby Załatwić moją maman.
     Catlin szepnęła jej do ucha:
     - Więc musimy Załatwić najpierw jego.
     - A jeśli to nie on? - odszepnęła.
     Siedziała i rozmyślała, a Catlin przekazywała wszystko Florianowi. Azi coś odpowiedział, po czym pochylił się i rzekł:
     - Nie powinniśmy teraz o tym rozmawiać.
     Spojrzała na niego zaniepokojona.
     - Starszacy są naprawdę niebezpieczni - rzekł. Po czym wyszeptał najciszej jak potrafił: - Proszę, Sera. Jutro. Na zewnątrz.
     Zrozumieli ją więc. Uwierzyli jej, nie tylko dlatego, że byli azimi. To, co powiedziała, miało dla nich sens. Objęła kolana ramionami, czuła, jak drży, myślała, że jest głupia i była na siebie wściekła; a równocześnie pomyślała, że dotąd nie poskładała wielu spraw w jedną całość, bo nie miała żadnego sposobu, żeby tego dokonać. Sądziła, że różne rzeczy dzieją się po prostu dlatego, że zawsze się działy, a świat jest, jaki jest. Tylko że to było głupie. Nie było tak, że rzeczy działy się same, stali za tym ludzie, a Florian i Catlin wiedzieli o tym, a ona również by doszła już do tego wniosku, gdyby zawsze nie było tak samo, przez cały czas.
     Co się zmieniło? - to była gra, w którą grali. Florian i Catlin mówili: co się zmieniło w salonie? I mierzyli czas, dopóki tego nie znalazła. Raz czy dwa udało jej się pokonać Catlin, a raz pobiła w szukaniu Floriana; a parę razy tak poprzestawiała rzeczy, że nie mogli tego znaleźć. Nie była głupia, ale tak się czuła.
     Głupota polegała na myśleniu, że wszystko było zawsze niezmienne.
     Głupota polegała na myśleniu, że maman odleciała, bo ktoś ją zmusił. Poskładała potem wszystko w całość i doszła do wniosku, że jeśli maman musiała polecieć bez niej, to pewnie dlatego, że była za mała, a podróż była niebezpieczna. Głupotą było nie przemyśleć tego gruntownie.
     Pamiętała zeszłoroczną kłótnię z wujkiem Denysem na temat przyjęcia. I jak nie chciała, żeby Giraud przychodził; a wujek Denys powiedział: To nieładnie, Ari. On jest moim bratem.
     To także było przerażające, bo wujek Giraud mógł zmusić wujka Denysa do robienia różnych rzeczy. Giraud miał Służby Bezpieczeństwa, a oni mogli dobrać się do jej listów. Mogli w ogóle zatrzymać listy do maman.
     A to rozwalało wszystko.
     Głupia. Głupia.
     Czuła się chora. I nie mogła zapytać wujka Denysa, czy to prawda. Denys odpowiedziałby: On jest moim bratem.
      

4.


     Giraud dolał wody i zaczął pić, przyglądając się raportom, znudzony kłótnią nauczycieli o relatywne pożytki z dwóch esejów, jednego wyciągniętego z archiwów, a drugiego współczesnego.
     Denys, Peterson, Edwards, Ivanov i Morley: wszyscy zebrani wokół stołu, omawiający implikacje wyboru słownictwa u ośmiolatków. To nie była działka Girauda. To dziedzina Petersona, niech go Bóg ma w swojej opiece.
      - Rozwój werbalny - rzekł Peterson tym swoim ośmieszającym mruczandem, które było dla niego tak charakterystyczne - odbiega od normy o zero przecinek siedem, anomalia znacząca w zmiennych rozwojowych Gonnera...
     - Nie wydaje mi się, żeby był jakiś powód do zmartwienia - rzekł Denys. - Różnica wiąże się z Jane i Olgą, nie z Ariane i Ari.
      - Oczywiście, istnieją pewne argumenty świadczące o tym, że zespół Gonnera odbiega nieco od tej koncepcji. Hermann Polling utrzymywał w swoim artykule, że...
     Spotkanie trwało. Giraud rysował kwadraciki w notesie. Peterson wykonał dobrą robotę. Wystarczyło zadać mu pytanie, dostawało się gotowy wykład. Choroba belferska. Koledzy i nieznajomi otrzymywali to samo, co jego młodociani uczniowie.
     - Podsumowując - rzekł wreszcie Giraud, kiedy jego szklanka była w połowie pusta, a papier zapełnił się kwadracikami - podsumowując, w skrócie, sądzicie, że o różnicy stanowi Olga.
     - Artykuł Pollinga...
     - Tak. Oczywiście. I nie sądzicie, żeby konieczna była hipnotaśma korekcyjna.
     - Inne wskaźniki punktowe sugerują bardzo wyraźny związek...
     - John chce powiedzieć - wtrącił Edwards - że ona wszystko rozumie, zna słowa, ale znacząca część jej rozwoju była przedwczesna i wypracowała sobie wewnętrzny słownik, którego używa jako czegoś w rodzaju stenografii.
     - Jeśli będziemy nalegać na zmianę słownictwa, spadek może być większy od zakładanego - oświadczył Denys. - Może to nie opisuje tego, co ona widzi. Ona po prostu woli slang i własny wewnętrzny żargon, a ja nie próbowałem jej do niego zniechęcać. Ona zna właściwe słowa, testy to wykazały. Nie wiem także, czy mamy pełny obraz. Powiedziałbym, że ona opiera się pewnym testom.
     - Dlaczego?
     - Jane - odparł Denys. - Mała nie zapomniała. Miałem nadzieję, że z czasem będzie coraz mniej listów. Miałem nadzieję, że dzięki azim będzie tu różnica.
     - Nie sądzisz chyba - rzekł Edwards - że sposób postępowania spowodował, że ona pozostała w tym stadium; to znaczy, podświadomy nacisk na ten etap w jej życiu, uczepienie się tych wspomnień, jakby odmowa wyjścia z tego etapu, coś w rodzaju oczekiwania.
     - To ciekawa teoria - rzekł Giraud, opierając się na ramionach. - Czy jest jakiś szczególny powód?
     - To, ile razy powtarza "Moja maman powiedziała...", ton jej głosu.
     - Zróbmy analizę stresu w głosie - zaproponował Denys.
     - Nie ma sprawy - zgodził się Giraud. - To na pewno warto zbadać. Czy ona wymienia innych ludzi?
     - Nie - odparł Edwards.
     - Nie będących członkami rodziny, przyjaciółmi czy azimi.
     - "Nelly mówi". Kiedy dotyczy to czegoś w domu. Czasem "mój wujek Denys nie ma nic przeciwko" czemuś tam; ona nie szanuje opinii Nelly, nie ma dużego mniemania o tym, co Nelly mówi, ale wyraźnie widać, że nie chce jej zdenerwować. "Wujek Denys" to odniesienie wykazujące o wiele większy szacunek, ale ona używa tego imienia jako czegoś w rodzaju waluty. Chętnie ci przypomni, że "mój wujek Denys" interesuje się różnymi rzeczami. - Edwards odchrząknął. - Dość celnie potrafi wspomnieć, że jej układy z "wujkiem Denysem" pozwolą załatwić mi lepsze biuro.
     Denys wciągnął gwałtownie powietrze, zaskoczony i zaśmiał się, ku wielkiej uldze Edwardsa.
     - Jak z tym zaproszeniem na przyjęcie?
     - Coś w tym stylu.
     - A co z Olliem?
     - Dość rzadko. Prawie nigdy. Wyrażam się teraz precyzyjnie. Powiedziałbym, że kiedyś wspominała Olliego, zaraz po odlocie Jane. Teraz... wydaje mi się, że od dawna tego imienia nie słyszałem. Może raz w roku.
     - Ciekawe. Justin Warrick?
     - Nigdy o nim nie wspomina. Już to zrobiłem, jeśli pamiętacie. Ochoczo zmieniła temat. To imię nigdy się nie pojawia.
     - Warto przeznaczyć trochę czasu komputerów na wyszukiwanie imion - rzekł Denys.
     Na wszystkich taśmach, z tych wszystkich minionych lat. Giraud wypuścił powietrze z płuc i skinął głową. Więcej ludzi, mnóstwo czasu obliczeniowego.
     Do licha, były naciski z zewnątrz. Silne naciski. Byli przygotowani na to, żeby wreszcie całą sprawę ujawnić, a oto mieli anomalię, dziecko znacznie mniej poważne niż pierwowzór, o wiele bardziej kapryśne i o bardziej powściągliwym temperamencie. Azi nie pomogli. Ostatnio dziecko robiło wrażenie bardziej poważnego, rozwinęło też trochę słownictwo: Florian i Catlin pisali wypracowania lepiej niż ona, ale przełom nie nastąpił, maman była nadal z Ari w sensie trwałym, a afera z Warrickiem, nagłe odkrycie Yanniego, że młody Justin dostarczył im czegoś, co spowodowało zator w komputerach Socjologii...
     Przekażcie to Jordanowi, zasugerował Denys. Wyślijcie go do ojca. Prawdopodobieństwo, że Warrickowie będą sprawiali problemy przy Projekcie będzie o wiele mniejsze, kiedy będą zajęci, a wiecie, że Jordan będzie pracował nad tym paskudztwem, bez względu na zawartość, jeśli dzięki temu będzie miał szansę zobaczyć syna.
     I tu pojawiał się problem z Obroną: byli zazdrośni o czas Warricka. Istniała szansa, że Obrona oficjalnie zainteresuje się Justinem Warrickiem: nie było szans, żeby przeciągnąć go tuż pod ich nosem tak, żeby tego nie zauważyli. Obrona po prostu domagała się wszystkiego, co mogło być ważne, użyteczne czy nieoczekiwanie niezwykłe.
     Żeby to diabli wzięli.
     Ari go chciała, powiedział Yanni. I do licha, w tym coś jest.
     W Projekcie tkwił paradoks: jak szeroka musi być replikacja? Ile osób, które są dla siebie najważniejsze? Dzięki Bogu, środowisko pierwszej Ari było niezmiernie ograniczone, jeśli chodzi o kontakty osobiste - szybko jednak stało się bardziej otwarte pod względem usług informacyjnych i kontaktów publicznych, już od najwcześniejszych lat.
     - Musimy brnąć dalej - oświadczył Giraud. - Do licha, musimy ogłosić to publicznie, z wielu powodów, Lu już traci cierpliwość, a nam kończy się czas! Nie możemy się mylić, nie możemy pozwolić sobie na pomyłkę.
     Nikt nie odezwał się ani słowem. Wszyscy znali stawkę.
     - Wszystkie bodźce są obecne - rzekł Petros. - Ale nie wszystkie zostały dotąd wzbudzone. Myślę, że przydałby się trochę większy nacisk. Szkoła wystarczy. Sfrustrujcie ją. Dajcie jej coś, z czym sobie nie poradzi. Przyśpieszcie program.
     To najwyraźniej była rada Petrosa.
     - Ona jeszcze nie doznała frustracji intelektualnej - przypomniał Petros.
     - Nie chcemy jej też doprowadzić do śmiertelnego znudzenia szkołą - warknął Giraud. - Może to jest jakiś pomysł. Co ostatnio mówią komputery, kiedy nie pracują nad szkolnymi projektami Warricka?
     - Przeprowadzimy to jeszcze raz? - spytał Peterson. - Nie sądzę, żeby pojawiła się jakaś znacząca zmiana. Po prostu nie wierzę, że możemy jakoś zdyskontować te wyniki. Przyspieszanie Programu, kiedy w grę wchodzi anomalia...
     Petros pochylił się, wysuwając szczękę.
     - Dopuszczanie do stagnacji w Programie, kiedy anomalia rozkwita, taka jest twoja odpowiedź?
     - Doktorze Ivanov, proszę mi pozwolić wyrazić moje zdanie...
     - Wiem, jakie jest pana cholerne zdanie, doskonale wiem, doktorze.
     Giraud nalał sobie kolejną szklankę wody.
     - Dość już na ten temat - oświadczył. - Dość. Przeprowadzimy te pieprzone testy. Wykorzystamy czas komputerów. Otrzymamy odpowiedzi. Wprowadźmy zapytanie jutro, damy radę to zrobić?
     Najlepszym śladem, sądził, będzie analiza stresu w głosie. Trzeba przeszukać te wszystkie sesje lekcyjne.
     Projekty zżerały czas komputerów w nieprawdopodobnym tempie. A odchylenia rosły.

***


     Podobnie jak żądania komitetu badawczego, który chciał uzyskać dostęp do dokumentów podających coraz więcej szczegółów dotyczących zaangażowania Biura Nauki w projekt na Gehennie, gdyż Sojusz zadawał niezręczne pytania, domagając się coraz więcej informacji na temat kolonistów na tym świecie, co wiązano z poprawą stosunków na linii Sojusz-Unia.
     Centryści i Abolicjoniści domagali się pełnego otwarcia archiwów. Wywiad Girauda doniósł, że Michaił Corain zbiera dowody, planując wnieść projekt ustawy nakazującej otwarcie wszystkich archiwów związanych z Emory, wysuwając oskarżenie, że istnieją inne ukryte projekty, kolejne bomby z opóźnionym zapłonem i twierdząc, że bezpieczeństwo narodowe powinno mieć pierwszeństwo przed suwerennością Reseune. Laboratoria nie mają żadnego prawa do notatek i dokumentów, jakie zebrała Ariane Emory podczas swojej służby na stanowisku Radnej Biura Nauki, a z dniem jej śmierci stały się własnością Unii. Ustawa o Jawności jest niezbędna, by stwierdzić, które z dokumentów należą do Reseune, a które przynależą archiwom Unii.
     Niewątpliwie istniały jakieś bomby z opóźnionym zapłonem. Najważniejsza miała już osiem lat i narażenie jej na całą niechęć i nieprzyjazne uczucia Nowgorodu, uczynienie jej ośrodkiem sporu...
     Wszystko sprowadzało się do tego punktu krytycznego. Musieli się ujawnić.
     Zanim dojdzie do uchwalenia Ustawy o Jawności pozwalającej na wyciągnięcie na światło dzienne wszystkich sekretów Ariane, przez co nadmiernie rozwinięta ośmiolatka mogła przedwcześnie uzyskać do nich dostęp.

powrót do indeksunastępna strona

61
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.