17 marca, 2:13
Po peronie hulał lodowaty wiatr. Ciemno było, choć oko wykol, tylko zza budynku dworca towarowego padało trochę światła. Latarnie gazowe były zgaszone. Zapalono je dopiero koło drugiej. Pociąg wynurzył się ze śnieżnej zamieci jak wielki, obrzydliwy hipopotam. Zaryczał syreną, puścił kłąb pary. Zapiszczały hamulce, a wagony, wytrącone gwałtownie ze swojego rytmu, uderzyły o siebie. Trzej dzielni agenci Ochrany i doradca naukowy księcia siedzieli za pryzmą podkładów i obserwowali. Z wagonu wygramolił się chłopak o rozespanych oczach.
- Młody Ranson - szepnął Akimow.
Susłow kiwnął głową.
- Na co on czeka?
- Na transport. Przecież nie będzie wyładowywał gołymi rękami na ziemię.
- Myślałem, że wpakuje to do składów dworcowych.
- Widocznie zależy im, żeby szybko dotarło do adresata.
Po chwili rozległ się turkot kół i podjechały dwie furmanki. Na ziemię zeskoczyło czterech robotników.
- Wkraczamy? - szeptem zapytał Wilkowski.
- Czekamy. To już nie potrwa długo.
Po chwili nadjechała dorożka. Wysiadł z niej właściciel firmy. Uściskał syna.
- Teraz - szepnął Susłow.
Wyszli zza hałdy pokładów.
- Pan Johan K. Ranson? -zapytał Susłow oficjalnym tonem, odchylając klapę marynarki.
- Tak, a o co chodzi?
- Zgodnie z wczorajszym rozporządzeniem Jego Wysokości, import uranu oraz jego rudy został zakazany.
- Zaraz, zaraz, uran zamówiłem wcześniej. Nikt nas nie ostrzegł.
- Dlatego też nie staniecie przed sądem. Wilkowski, proszę wypisać kwit o rekwizycji. Akimow, sprawdźcie ładunek i listy przewozowe.
We wzroku właściciela odmalowała się straszliwa nienawiść. Pawło Miedwied zerwał plombę i odsunął z rozmachem boczne drzwi wagonu. W ciemności zamajaczyły skrzynki wypełnione czarną skałą. Wskoczył do środka i przyłożył jakiś przyrząd do jednej z nich. Zapalił sobie karbidówkę i w jej mętnym, błękitnym świetle starał się odczytać wskazania.
- To niemożliwe - szepnął.
Sprawdził inną skrzynkę. Wskazówka nawet nie drgnęła. Odwinął z ołowianej puszki próbę kontrolną i porównał. Tym razem urządzenie zadziałało.
Wyskoczył na peron. Jego twarz wypełniała pustka.
- Coś nie tak? - zapytał Susłow. Ranson z synem wsiedli w międzyczasie do dorożki i właśnie znikali.
- Agencie Susłow, to w ogóle nie jest uran!
- Co? - zdumiał się Akimow. - Jak to nie uran?
- Galena, blenda ołowiana albo coś takiego. Wykiwali nas.
Susłow wydobył z kieszeni rewolwer i obejrzał się za dorożką. Za późno. Już zniknęła w ciemności. Akimow wpatrywał się w wyciągnięta zza pazuchy kartkę. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Wreszcie przemógł się.
- Uran zapewne tak czy siak kupili, ale domyślili się czegoś i teraz dotrze do Petersburga inną drogą.
- To brzmi całkiem niegłupio - powiedział jego szef. - Chodź, trzeba wydać nakaz aresztowania Ransona.
- Nie mamy podstaw...
- Nie szkodzi. Jak się go przyciśnie, to może coś wyśpiewa.
Z lokomotywy wygramolił się maszynista.
- Długo jeszcze? -zagadnął gderliwie. - Wyładowujecie to?
- Nie - odpowiedział agent. - Możecie zużyć do posypywania torów.
Odwrócili się i ruszyli do swojej dorożki, zaparkowanej w odległym, bezpiecznym miejscu. Wilkowski musiał się chyba źle poczuć, bo w pewnej chwili zatoczył się i jakimś takim rozpaczliwym ruchem złapał Akimowa za ramię. Agent podtrzymał go.
- Co się stało? -zapytał z troską.
- Drobiazg, po prostu źle się poczułem. Zaraz przejdzie.
Jednak po chwili jęknął i padł na kolana. Susłow, idący za nimi, pochylił się i podniósł maleńką książeczkę, która wypadła Wilkowskiemu. Wrzucił ją do kieszeni z zamiarem późniejszego oddania właścicielowi i podbiegł do Akimowa. Wspólnymi siłami dźwignęli kumpla i podtrzymali.
- Zabrać cię do szpitala? - zapytał Nikifor.
- To nie pomoże. Do dorożki...
Odprowadzili go i położyli na tylnym siedzeniu.
- Odeślij Akimowa - szepnął.
- Mogę cię prosić? -zapytał Susłow.
Agent wyszedł i stanął gdzieś niedaleko, paląc papierosa.
- Co się z tobą dzieje? -zapytał Susłow.
- Umieram. Myślałem, że się uda. Ale teraz ty musisz zająć moje miejsce. Dwa tygodnie. Myślałem, że pożyję dłużej.
Szukał czegoś nieporadnie po kieszeni.
- Tego szukasz? - szef podał mu książeczkę.
- Więc wiesz.
- Nie, nie czytałem tego. Co...?
Leżący zakaszlał.
- Urodziłem się w 2034 - tym roku - powiedział. - Wiem, co mówię, to nie jest maligna. Urodziłem się w dwudziestej siódmej republice Odrodzonego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.
- Gdzie?
- Posłuchaj, resztę przeczytasz w tym - puknął palcem w okładkę. - Musisz ratować ten piękny kraj.
- Ratować? Przed czym?
- Uran. Musisz go odnaleźć.
- Proszę o dodatkowe wyjaśnienia.
- W 1918-tym roku wybuchła rewolucja. Władzę przejęli bolszewicy. Przez siedemdziesiąt lat władali całą Rosją, Polską, Chinami, sporym kawałkiem Indonezji, Koreą, Kubą...
- Jesteś pewien tego, co mówisz?
- Tak. Potem nastąpił krach imperium. Ludzie odrzucili socjalizm, ale komuniści zsyntetyzowali zielony wiatr. Była to najstraszliwsza broń w historii ludzkości. Uniwersalny czynnik mutagenny, atakujący każdą materię organiczną.
- Błagam. Wolniej. Nic nie rozumiem.
- Rak. Każda żywa istota tym spryskana musiała zachorować i umrzeć. Ale było coś jeszcze gorszego. Oni mieli antidotum. Wydawali je jedynie tym, którzy poszli do nich na służbę. W 2057 roku udało się stworzyć szczepionkę. Przeszliśmy do ataku. Wtedy partia podjęła decyzję. Cofnąć się w czasie i rozegrać starcie jeszcze raz. Tu. W 1903 roku.
- Sawinkow dostanie swoją bombę?
- Tak. Nie dostałby. Filipow pracował wprawdzie nad rozbiciem atomu, ale szybko się zniechęcił. Teraz dostał schemat. Już go ma. Na razie rozmyśla nad teorią, ale niebawem przejdzie do eksperymentów.
- Od kogo? Kto mu to dał?
- Od kogoś takiego jak ja. Przybysza z przyszłości...
- Czekaj. Co zrobić, żeby nie było rewolucji?
- Ona musi być.
- Jak to?
- Jeśli zbyt dużo będziemy majstrować, to rozwalimy wszystko. Czas nie wytrzyma zbyt wielu manipulacji. Nastąpi uszkodzenie samej struktury rzeczywistości. Zabij Filipowa. On i tak ma zginąć z rąk agenta Ochrany. Gdy będziesz go zabijał, musisz uważać. Ktoś będzie go chronił. Filipow jest tu postacią kluczową...
Przymknął oczy. Dostał dreszczy.
- Chciałem zostać tu dłużej, ale...
- Co ci właściwie jest?
- Choroba popromienna. Jeśli oni zbudują bombę, to trzy czwarte ludzkości wkrótce znajdzie się w takim stanie, jak ja.
Podał mu drżącą ręką książeczkę.
- Pamiętaj, że rewolucja i tak, i tak musi wybuchnąć.
Susłow uśmiechnął się smutno.
- Zrobię tak, jak prosiłeś. Kiedy mam zabić Filipowa, żeby historia się nie wywróciła?
- Tam jest wszystko zapisane. Wysiądź teraz. Nie chcę, żebyś patrzył.
Susłow wysiadł i oparł się o ścianę powozu. Zaczął padać deszcz. Po chwili poczuł kilkakrotny wstrząs pojazdu, czyjeś nogi uderzyły w drzwi i to był koniec. Z mokrego tumanu wyszedł Pawło Miedwied.
- Co się stało?
- Wilkowski nie żyje - powiedział Susłow.
- Co mu się stało?
- Zachorował nagle. Chyba zatrucie pokarmowe.
Miedwied uśmiechnął się dziwnie. Patrzył na książkę w dłoni agenta.
- A nie choroba popromienna? - zagadnął.
Usiłował wyciągnąć rękę z kieszeni, ale zaplątała się. Susłow strzelił mu między oczy. Pochylił się nad ciałem. Pawło otworzył oczy. Biorąc pod uwagę fakt, że miał dziurę w czole, wyglądało to nieco nienaturalnie.
- Nie jestem sam - powiedział. - Nadchodzi rewolucja.
Susłow strzelał, aż z głowy doradcy technicznego pozostała krwawa miazga, poprzetykana drutami i układami scalonymi. Wreszcie pochylił się i zaczął przeszukiwać kieszenie nieboszczyka. Znalazł czerwoną książeczkę z wytłoczonym na okładce sierpem i młotem. Emblemat był identyczny, ale ta Miedwieda był dużo cieńsza. Otworzył ją.
- Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego. Legitymacja Członkowska - przeczytał.
Wzdrygnął się. Z następnej strony patrzyło na niego trójwymiarowe zdjęcie nieboszczyka. W jednej z jego kieszeni znalazł porażacz elektryczny. Nie wiedział, co to jest, ale zabrał, by później nad tym pomyśleć. Wreszcie rozerwał leżącemu koszulę na piersiach. Na srebrnym łańcuszku wisiał mały, złoty sierp skrzyżowany z młotem. Kiwnął głową w zadumie. Zdobył wreszcie ostateczną pewność. Podniósł się z ziemi. Akimow stał obok z pytającym wyrazem twarzy. W dłoni trzymał rewolwer.
- Wilkowski umarł, a tego sam zastrzeliłem - wyjaśnił Susłow.
- Widziałem. Pierwszy sięgnął po broń.
- Zawieź oba ciała do kostnicy. Masz tu pięćset rubli. Wilkowskiemu załatwisz pogrzeb. A tego do lodu. Potem trzeba będzie sprawdzić, co miał w bebechach - trącił nogą kawałek płytki drukowanej, umazanej w szarej masie mózgu.
- A pan?
- Przechodzę do wywiadu wojskowego marynarki wojennej. Spotkamy się jeszcze.
- Mam nadzieję...
Pożegnał go uściskiem dłoni i ruszył w stronę miasta. Godzinę później zapukał do drzwi pałacu nad Mojką. Mimo późnej pory, książę Aleksander pracował w gabinecie. Pisał projekt rozbudowy floty wojennej i przezbrojenia armii. Trzeba było to zrobić, wojna z Japonią wisiała na włosku.
- W czym mogę ci pomóc? - zapytał książę, widząc stojącego przed jego biurkiem Susłowa.
Agent bez słowa położył przed nim książeczkę, legitymację Miedwieda i zerwany z jego szyi wisiorek z sierpem i młotem.
- Wasza Wysokość, zaczęła się wojna.
KONIEC
|
|