- Lepiej, żeby to było coś ważnego - stwierdził na dzień dobry, widząc Norwicha, starzec.
- W przeciwnym wypadku nie śmiałbym zawracać panu głowy - odparł Norwich.
- Mów!
- Wolałbym się z panem spotkać.
- Teraz to niemożliwe. Za kilka minut mam bardzo ważne spotkanie. Właściwie zawróciłeś mnie od drzwi.
- Proszę przyjrzeć się temu! - Norwich przysunął do okna kamery wykonane w roku 1944 zdjęcie.
- To jakaś zagadka? - usłyszał w odpowiedzi.
- Proszę, niech pan się skupi.
- Poznaję ciebie!
- Ciepło.
- A ten z tobą to... - w głośniku słychać było ciężki oddech starca. Namyślał się dłuższą chwilę, po czym stwierdził:
- Jeśli mnie pamięć nie myli, ta sprawa została już...
- Nie chodzi o Harlana - przerwał mu Norwich.
- A o kogo?
- Oficera Abwehry!
- Kto to, do jasnej cholery?! - Ton, jak i słownictwo, jakiego właśnie użył szef Departamentu Nadzoru Przeszłości, dobitnie świadczyło o zdenerwowaniu, któremu uległ. Spojrzał na zegarek, po czym stwierdził: - Już jestem spóźniony. Mam dość zagadek! Albo mów natychmiast, albo rozłącz się i nie zawracaj mi więcej głowy tą sprawą.
- Ta zagadka nie jest akurat najtrudniejszą, jaką panu kiedykolwiek zadałem - bronił się Norwich. Dalsze wodzenie starca za nos mogło się jednak skończyć dlań niezbyt korzystnie, wolał więc nie trzymać go dłużej w niepewności. - Sprawa Harlana, jak pan pamięta zakończyła się fiaskiem. Przez cały czas odnosiliśmy wrażenie, że ktoś miesza nam szyki.
- Tak - potwierdził starzec.
- Teraz już wiem, kto to był.
Na linii zaległa cisza.
- Pokaż zdjęcie jeszcze raz. - Na monitorze szefa departamentu pojawiła się ponownie czarno-biała fotografia wykonana prawie sto lat temu. - Czyżbyś znał tego oficera Abwehry?
- Nazywa się Whitely. Przynajmniej pod takim poznałem go nazwiskiem...
- Kiedy?
- Przed czterema laty. Gdy zbierałem materiały w sprawie afery Watergate. Pan pamięta, chodziło o dowody, dzięki którym prezydent Ashbourne chciał doprowadzić do rehabilitacji Nixona.
- Pamiętam - stwierdził od niechcenia starzec. - Bądź u mnie za pięć minut!
Pięć minut później Norwich był już wprawdzie w gmachu Departamentu, ale kolejny kwadrans zajęło mu przebrnięcie przez wszystkie bramki i zabezpieczenia. Kto wie, może to właśnie Departament Nadzoru Przeszłości był najbardziej chronioną instytucją we współczesnych Stanach Zjednoczonych. A już na pewno znacznie bardziej niż pałac prezydencki.
Szef, czekając na agenta, przemierzał nerwowo gabinet. Kiedy Norwich wszedł do biura, starzec stał akurat przy oknie i wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo. Zwykli mieszkańcy Nowego Jorku widoków takich byli pozbawieni; napawać mogli się nimi jedynie najbogatsi - ci, których stać było na wynajęcie mieszkań bądź biur na najwyższych piętrach najwyższych wieżowców. Taka lokalizacja miała jednak także swoje minusy, zdradzała bowiem pochodzenie. Mieszkańcy "nizin" byli zazwyczaj bladzi i apatyczni, na co wpływ miał przede wszystkim brak kontaktu ze słońcem; osoby zamieszkujące "wyżyny" społecznej hierarchii, kłuli w oczy swym zdrowym wyglądem i śniadą cerą.
W pracy rządowego agenta pochodzenie z "wyżyn" było wielce niewskazane. Dlatego też starano się - w zamian za lojalną służbę - płacić im nie gotówką, ale zamrożonymi do czasów odejścia z agencji lokatami bankowymi. Norwich żył więc skromnie, ale miał przynajmniej pewność, że starości doczeka w absolutnym luksusie. Podobnie jak sir Charles - szef Departamentu.
- W międzyczasie zdjęcie poddane zostało analizie - powiedział, bez słowa powitania, starzec. - Wyniki leżą na biurku.
Norwich sięgnął po dokument i szybko przebiegł wzrokiem jego treść.
- Nie ma więc wątpliwości...
- Martwi mnie jednak co innego - stwierdził sir Charles. - Jakim cudem nikt wcześniej nie zwrócił na to uwagi?
- Ma pan tutaj odpowiedź. - Norwich postukał palcem w kartkę papieru.
- Wymazali mu twarz? Wysłali hologram? W każdym razie na pewno są przebiegli!
Starzec chwiejnym, zmęczonym krokiem przeszedł kilka metrów i z ulgą siadł na fotelu za biurkiem.
- Popełnili jednak błąd - wtrącił Norwich, po raz kolejny przyglądając się fotografii, na której siedział obok Harlana. - Nie spodziewali się, że uda nam się wydostać to zdjęcie z archiwum Abwehry. Dlatego widać tu jego prawdziwą twarz...
- My też mamy swoich ludzi w Abwehrze. A może to ten sam człowiek działa na dwa fronty?
- To najgorsza z możliwości.
Sir Charles wskazał agentowi dłonią stojący po drugiej stronie biurka fotel.
- Opowiedz mi o nim.
- Szczegółowe dane otrzyma pan na pewno z Ośrodka w Langley.
- Ale co ty o nim wiesz?
- Renegat. Groźny o tyle, że działa dla idei. Jego ojciec był współzałożycielem, działającej na Południu, Partii Narodowosocjalistycznej. Rozwiązano ją w roku 2016, część przywódców aresztowano, ale Warren Gatsby zbiegł do Ameryki Południowej. Dwa lata później Stan Whitely wstąpił do CIA. O tym, że jest to syn Gatsby'ego dowiedziano się dopiero przed czterema laty, po jego ucieczce z dokumentami Nixona.
- Czego one dotyczyły?
- Afery Watergate, wojny w Wietnamie i naszej interwencji w Kambodży.
- Dla kogo pracował?
- Oficjalnie nigdy się nie dowiedzieliśmy.
- A nieoficjalnie?
- Kilkakrotnie w zeznaniach świadków przewijała się nazwa OdeSSa.
Sir Charles popadł w zadumę. Długimi, chudymi palcami podrapał się najpierw za uchem, a później na czubku głowy. Sprawiał wrażenie zamyślonego. Jego ptasi nos marszczył się co chwila, jakby jego właściciel miał trudności z oddychaniem.
- Włożyliśmy to wtedy między bajki - dodał po kilkudziesięciu sekundach absolutnej ciszy Norwich.
- To tłumaczyłoby ich zainteresowanie Harlanem - powiedział wolno i nienaturalnie głośno starzec. - Jeśli dotarli do niego przed nami, co mogli mu obiecać?
Norwich wolał sobie tego nawet nie wyobrażać, ale odsuwanie myśli od problemu wcale go przecież nie rozwiązywało.
- To samo co my - wolność, artystyczną i fizyczną.
- Nie, nie - zaprotestował sir Charles. - Mogli obiecać mu znacznie więcej. Dalsze działanie na rzecz III Rzeszy. W tym kontekście twoja... przepraszam - poprawił się - nasza oferta nie brzmiała dla Harlana nazbyt atrakcyjnie.
Norwich rzucił zdjęcie na biurko i poderwał się z fotela, jakby parzyło go wygodne, wyściełane czarną, ekologiczną skórą oparcie.
- Myślę, że należałoby odwołać Waxwortha z Londynu.
- Dlaczego?
- Zdrajca musi być wśród nich.
- Może to ten reżyser... ten Niemiec, który uciekł przed wojną do Ameryki?
- Lang? - zastanowił się głośno agent.
- Sam mówiłeś, że chodziło mu przede wszystkim o żonę. A propos, co się z nią stało po wojnie?
- Z tego, co pamiętam, to nic - odparł Norwich.
- Pytanie tylko, dlaczego?
- Pomógł nam, więc dotrzymaliśmy słowa. Nie mieliśmy żadnych powodów, by podejrzewać Langa o grę na dwa fronty...
I znów zapadła długa chwila milczenia. Obaj mężczyźni obmyślali dalszy plan działania. Pewne było tylko jedno: sprawa Harlana zostanie odkurzona! Musi bowiem zostać wyjaśniona w niej rola Whitely'a.
- Dam ci czas do końca tygodnia - przerwał wreszcie milczenie sir Charles. - Odwołam Waxwortha i nikogo nie poślę na jego miejsce. Tym razem nie będziesz się kontaktował z nikim w Londynie. Wyślemy cię od razu do Berlina.
- Mam się skontaktować z Harlanem? Jeszcze raz?...
- Tym razem nie - odparł skrzeczącym głosem starzec, zirytowany niedomyślnością agenta. - Odszukasz Theę von Harbou!
W swoim berlińskim mieszkaniu Norwich znalazł się krótko przed dziewiątą. Pierwsza rzecz, za jaką się zabrał, było napalenie w piecu. Dzień bowiem był chłodny, a mieszkanie, nieogrzewane od kilkunastu dni, zdążyło się wyziębić. Dopiero gdy poczuł płynące od kaflowego pieca ciepło, zaparzył sobie kawę i siadł wygodnie w fotelu. Niechętnie spoglądał w stronę szafy, gdzie spoczywał "jego" mundur sturmbahnführera SS. Ileż razy odczuwał chroniczną wręcz niechęć do siebie samego, kiedy po powrocie z misji oglądał swoje własne zdjęcia w SS-mańskim mundurze. Przyjął jednak na siebie tę rolę i postanowił rozegrać ją do końca. Jak w sensacyjnym, wirtualnym filmie, który - prócz początku i rozwinięcia - musi posiadać także zakończenie. Najlepiej, by był to klasyczny hollywoodzki happy end. Choć na to tym razem nie zapowiadało się wcale. Mundur SS-mana otwierał przed nim niemal wszystkie drzwi. Zresztą, nie tylko drzwi; bywało także, że otwierał serca i języki. Jedni czynili to ze strachu, inni z wyrachowania i dla pieniędzy. Wiadomym jednak było, że w kraju totalitarnym, na dodatek ogarniętym wojną, agent musi nosić mundur. Dla własnego bezpieczeństwa. Polując na wilki, trzeba posiadać w dłoni oręż, która potrafi je zabić. Historia o Dawidzie, który powalił Goliata, w tym przypadku nie miała żadnego zastosowania. Cel uświęcał środki, a SS-mański mundur i wyjątkowo zła sława, jaką cieszył się w berlińskim SS sturmbahnführer Lützke, były właśnie takim środkiem. Choć nie przykładał się zbytnio do swoich zawodowych obowiązków, umiał dbać o "prestiż". Swoje zrobiły także, odpowiednio spreparowane w Londynie przez sztab Waxwortha, dokumenty potwierdzające pracę Lützkego w okresie poprzedzającym wybuch wojny światowej w monachijskim SS, gdzie - będąc jeszcze zaledwie podoficerem - zyskał sławę nieprzejednanego narodowego socjalisty, zaciekle tropiącego żydokomunistyczne spiski. Dzięki swojemu oddaniu idei i Führerowi zyskał nie tylko awans na stopień oficerski, ale również przenosiny do stolicy Rzeszy.
Gdybym był choć w najmniejszym stopniu takim skurwysynem, jak napisano o mnie w tych papierach, powinienem palnąć sobie w łeb - rozmyślał, wracając pamięcią do początku misji, której historia rozpoczęła się przed dwoma laty, gdy oficjalnie, chociaż bez fanfar, uruchomiono grupę specjalną działającą w Londynie.
Do roku 1945 przerzucono wówczas czworo ludzi; wśród nich był Norwich i Waxworth; składu dopełnili dwaj technicy. W stolicy Anglii funkcjonowali najzupełniej legalnie, jako specjaliści przysłani ze Stanów Zjednoczonych. Nikt z ich najbliższych nawet współpracowników nie podejrzewał, że Norwich urodził się w roku 2002. Nikt poza... Fritzem Langiem, którego na jednym z ostatnich etapów misji dopuszczono do najgłębszych tajemnic.
Być może był to najpoważniejszy błąd, jaki kiedykolwiek popełniliśmy... - pomyślał Norwich.
Spać położył się wyjątkowo wcześnie. Następny dzień zapowiadał się bowiem nadzwyczaj pracowicie.
5.
O Helmucie Käutnerze niewiele zdążył dowiedzieć się przed przerzutem do Berlina. Przeczytał streszczenia kilku nakręconych przez niego filmów, ale żadnego z nich nie zdążył obejrzeć. Zabrakło czasu, by ściągnąć je z archiwum. Wiedział tylko tyle, iż twórca ten - choć skłócony z wieloma nazistowskimi bonzami - wciąż mógł realizować swoje filmy w III Rzeszy. Jedni uznawali to za niedopatrzenie, inni twierdzili, że Käutner służy im za alibi. Przed całym demokratycznym światem ma dowodzić, że w narodowosocjalistycznym państwie prawo zabierania głosu mają także przeciwnicy ustroju. Tyle że Käutner nigdy nazizmowi otwarcie się nie przeciwstawiał.
Wiele mógłby powiedzieć o nim Lang - stwierdził sir Charles - ale tym razem z usług herr Fritza nie mamy zamiaru skorzystać. Dane, z którymi przerzucimy cię do Berlina nie będą więc pełne, ale jakoś będziesz musiał sobie poradzić. Jedno wydaje się pewne: Käutner cię nie wyda, nawet jeśli dojdzie do wniosku, że jesteś zdrajcą.
Pocieszające - odparł Norwich.
Przez niego dotrzesz do pani von Harbou. Jego referencje powinny otworzyć ci drzwi jej domu - kontynuował szef Departamentu Nadzoru Przeszłości.
Potrafię tego dokonać także w inny sposób - pomyślał agent. - Uczynię to jednak dopiero w ostateczności.
Zaopatrzony w adres i numer telefonu Helmuta Käutnera, rano wyszedł z mieszkania, by - ze względów bezpieczeństwa - zadzwonić doń z gmachu poczty głównej. Nie założył na siebie munduru SS-mana, na ulicy ginął więc w tłumie spieszących się bądź to do pracy, bądź idących na zakupy berlińczyków. Na poczcie tłumu jednak nie było. Z tygodnia na tydzień zawężały się granice Tysiącletniej Rzeszy.
Niebawem nie będą już mieli do kogo słać listów - pomyślał Norwich, spogladając na parę staruszków, którym towarzyszył młody człowiek, może wnuk, w mundurze szeregowca Wehrmachtu. Zapewne przyjechał z frontu wschodniego do rodzinnego miasta na urlop. Za kilka dni wróci gdzieś pod Lublin albo Chełm i odda życie w potyczce z polskimi partyzantami.
Norwich uśmiechnął się nieznacznie do niego, z szacunkiem uchylił głowę i ruszył w kierunku rzędu kabin telefonicznych. Dwie z czterech były zajęte. Poczekał aż starsza kobieta, wyglądająca na gospodynię domową, opuści pierwszą z prawej i po chwili zajął jej miejsce.
W domu Käutnera słuchawkę podniósł młody mężczyzna. Norwich przez moment zawahał się. Chciał już nawet przerwać połączenie, ale zdał sobie sprawę, że w ten sposób nie dowie się niczego, a tak jest przynajmniej szansa zdobycia jakichkolwiek informacji.
- Tu sturmbahnführer Lützke - przedstawił się.
- Słucham pana - powiedział mężczyzna po drugiej stronie linii.
- Chciałbym rozmawiać z panem Käutnerem.
- Niestety, w tej chwili jest to niemożliwe.
- Gdzie go znajdę o tej porze?
- Na planie filmowym.
- W Babelsbergu?
- Tam na pewno nie. - Mężczyzna zdecydowanie nie był skory do udzielania informacji.
- Proszę mi więc powiedzieć, gdzie aktualnie przebywa.
- Zabronił mówić!
- Nawet oficerowi SS.
- Skąd mam wiedzieć, że jest pan oficerem? - odparł sprytnie mężczyzna.
- Jeśli tak bardzo panu na tym zależy, za pięć minut mogę pana odwiedzić w domu Ale wtedy porozmawiamy już zupełnie inaczej!... - Norwich zadbał o to, by ton jego głosu zrobił na słuchaczu jak najbardziej negatywne znaczenie. Po chwili zapytał jeszcze, ostro, nieprzyjemnie - Kim pan w ogóle jest dla herr Käutnera?
ciąg dalszy w następnym numerze
|
|
|