nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

Andrzej Pilipiuk
  Sprawa Filipowa

        część druga
ciąg dalszy z poprzedniego numeru

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ilustracja: Katarzyna Oleska
     Wtorek, 9:05
     
     Dwaj byli agenci siedzieli sobie w łódce, kołyszącej się na Newie. Z miejsca, w którym zakotwiczyli, mieli wspaniały widok na Twierdzę Szliselburską, kryjącą w swoim wnętrzu ciężkie więzienie. Fale łagodnie kołysały korkowym spławikiem. Na wędkę nic się nie chciało złapać.
     - I to po pięciu latach wiernej służby - powiedział w zadumie Nikifor Susłow, gasząc niedopałek cygara o burtę.
     - A ja nawet nie zdążyłem dobrze zacząć - dorzucił ponuro Tomasz Wilkowski.
     - Wybacz, to wszystko moja wina.
     - Nie, szefie. Dużo się nauczyłem. Z pewnością nie popełniliśmy błędu.
     - Popełniliśmy. Musiało mi odbić, żeby zostawić skutego anarchistę razem z jego bombami i wyłazić na dach. Wystarczyło obstawić kamienicę i wykurzyć go, przeczesując budynek. Zresztą ty dałeś się zaskoczyć Antonowowi, a Akimow nie zauważył klucza od środka zamku.
     - Żaden z nas nie jest bez winy.
     - Żaden.
     Podrapał się po szwie na ręce. Wilkowski w zadumie czytał po raz dziesiąty z rzędu artykuł, który był przyczyną całego zamieszania. Dzień był ciepły, prawdziwie wiosenny. Susłow pocił się w koszuli i zawinął rękawy aż za łokcie. Wilkowki tylko rozpiął mankiety. Gdy zarzucał wędkę, rękaw opadł i Nikifor przez chwilę widział kawałek wielocyfrowego numeru, wytatuowanego na przedramieniu kumpla. Tomasz poczuł chyba jego wzrok, bo zaraz spuścił rękaw i zapiął mankiet. Znowu zabrał się za czytanie.
     "Udaje, że czyta" - pomyślał jego szef. - "Zna to na wyrywki, a w dodatku wie jeszcze coś."
     - Rzuć to -poradził mu Susłow. - Przecież i tak nic z tego nie rozumiemy.
     - Może jak przeczytam jedenasty raz...
     - Gdy przeczytasz jedenasty raz to badziewie, to nagle spostrzeżesz, że rozumiesz, ale ty nie będziesz rozumiał. Ty po prostu nauczysz się go na pamięć. Możesz jeszcze raz streścić go własnymi słowami?
     - Z grubsza mówi o pracy jakiejś polskiej chemiczki.
     - Ty też jesteś Polakiem. Powinieneś to lepiej rozumieć niż ja, prymitywny Azjata z wielkich lasów północy.
     - Odkryła nowy pierwiastek.
     - Tak. Nazywa się rad. Świeci w nocy. Co z tego. Mój zegarek też świeci. Powleczony jest fosforem.
     - Ten pierwiastek jest radioaktywny.
     - Radio. Słyszałem. Rychnowski, Popow i Marconi. Telegraf bez drutu. Fale, którymi można przesyłać dźwięk. A ten pierwiastek to chyba do majstrowania takich aparatów. Swoją drogą, to lepiej by się zabrali za poprawianie telefonów. Takie pożyteczne urządzenia.
     - Ten pierwiastek świeci i emituje fale dlatego, że się rozpada. To znaczy, jego atomy rozpadają się na mniejsze drobiny albo w ogóle na nicość i dlatego świeci.
     - Choroba. Żebym jeszcze wiedział, co to te atomy.
     - I możliwe, że są też inne takie, które się rozpadają, bo są radioaktywne.
     - Choroba. A to zachwostka. I co jeszcze?
     - Rozpadają się powoli. Ale można jakoś je przyśpieszyć.
     - To znaczy, że wezmą kawałek węgla, naradiują go falami, a potem on się rozpadnie i zaświeci?
     - Chyba tak.
     - Idioci z tych naszych uczonych. Nie prościej jest węgiel zapalić? Też zaświeci, a i fal swoich radiowych zaoszczędzą.
     - Jak się rozpadnie naraz to wydziela setki razy więcej energii niż trotyl.
     - Bomba atomowa... Nowa cudowna broń...
     Wilkowski wbił wzrok w artykuł. Wędka drgnęła, a potem znowu znieruchomiała. Na rzece pojawiła się nieduża kanonierka.
     - Swoją drogą, to życie nie jest takie złe - powiedział w zadumie Susłow. - Ile ci zostało pieniędzy?
     - Prawie sto rubli. Nie licząc dwu tysięcy zdobycznych
     - Tak. Na trzy miesiące ci wystarczy. Ja mam dwieście, to potem ci pożyczę. Zdobyczne powinniśmy właściwie oddać, ale tak nierozsądne decyzje trzeba dobrze przemyśleć. No, chyba że znajdziemy robotę.
     - Może poszukajmy?
     - Ba, tylko gdzie? W Ochranie nie przyjmą nas z powrotem. Do policji nie wezmą, nie zapominaj, kto nam dał tego kopa w zadek. W armii potrzebują ludzi zdyscyplinowanych, a my jesteśmy indywidualistami i w dodatku jeszcze parę dni, a rozleniwimy się do reszty.
     - Może zostaniemy rybakami? Mamy łódkę...
     - Nie zapominaj, że nie jest nasza. Jeszcze nas policja wodna dorwie, choć po prawdzie nieboszczyk nie będzie się o nią upominał, ale pewnie są jacyś spadkobiercy.
     - Może ją kupimy.
     - Zapomnij o tym. Co z nas za rybacy? Od dwu dni nie złapaliśmy ani jednej ryby.
     - Może siecią będzie lepiej łapać.
     - Wiesz, to jest tak, że jak ktoś nie ma do czegoś talentu, to nie powinien się za to brać.
     - Może wstąpimy do straży bankowej. Tam pewnie jest teraz redukcja etatów...
     Nikifor przypomniał sobie wypadki sprzed dwu dni i uśmiechnął się. Tej nocy, gdy zostali wyrzuceni z Ochrany, Sawinkow ze swoimi towarzyszami obrobili bank. Wysadzili ścianę między kanałem ściekowym a umieszczonym w piwnicy skarbcem. Policja miotała się na górze, a oni spokojnie wynosili worki z pieniędzmi. Pół miliona rubli. Wilkowski w zadumie poskrobał się po nosie.
     - A może zgłosimy się do socjalistów? Wzięli sporo pieniędzy, sypniemy im wszystkich naszych współpracowników...
     - Niegłupi pomysł, tyle tylko, że niezbyt etyczny.
     - Nieetyczny.
     Tomasz poparzył na kanonierkę, która szła w ich stronę pełną parą.
     - A może wywiad wojskowy?
     - Hmm... Może i niegłupi pomysł. Zwłaszcza, jak się zna chiński lub japoński. Tam się zaczyna kotłować. Zresztą, w najgorszym razie zostaniemy tragarzami. Podobno żadna praca nie hańbi, choć z drugiej strony ja osobiście nie mam ochoty zostawać katem, czy takim od kanalizacji. Z pewnością bylibyśmy znakomitymi kryminalistami. Znamy wszelkie metody, których by użyto, aby nas przyskrzynić... Choć to oczywiście także budzi moją odrazę.
     Kanonierka zwolniła i zaczęła zataczać koło.
     - Chyba trzeba będzie pomyśleć o marynarce - powiedział Wilkowski.
     - Dlaczego tak sądzisz?
     - Popatrz, zaraz nas capną. Wyraźnie szykują się do abordażu.
     Susłow usiadł gwałtownie. Łódka zakołysała się.
     - To nie te czasy - powiedział. - Za Mikołaja Pierwszego robili brankę do floty, ale teraz żyjemy w dwudziestym wieku.
     - To czego od nas chcą? Mamy im posłużyć za żywe cele, a oni wypróbują pokładową artylerię?
     - A cholera wie.
     - A może się zbuntowali i teraz chcą wyrównać rachunki z jakimikolwiek przedstawicielami władzy?
     - Nie żartuj. Po pierwsze, skąd by wiedzieli, że to my, po drugie, gdyby się zbuntowali, to wciągnęliby inną banderę na maszt. Po trzecie, nie pracujemy już w Ochranie.
     - Aha. To mnie uspokoiłeś. A dlaczego do nas płyną?
     - Ta łódka z niebieskim pasem jest bardzo charakterystyczna. Może ten zaszlachtowany dziadek sprzedawał im wódkę?
     - Swoją drogą, to daleko się zapuścili.
     - Płaski statek, mógłby przejść pod mostami. Chyba.
     Susłow wpatrywał się w manewry kanonierki. Przy burcie pojawił się człowiek z kilkoma chorągiewkami i nadał nimi jakiś sygnał.
     - Co on nadaje? -zaciekawił się jego kompan.
     - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Dobre parę lat tu pracuję, a Sankt Petersburg jest, jakby nie patrzeć, portowym miastem, ale sprawy marynarki uchodziły zazwyczaj mojej uwadze. Czasami wprawdzie były problemy z krążącymi między marynarzami agitatorami różnych takich. I raz z przemytnikami.
     Człowiek na kanonierce, widząc, że nie rozumieją komunikatu, wychylił się przez burtę.
     - Podpłyńcie! - krzyknął.
     - Odwal się - poradził mu Susłow i położył się w łódce, udając, że zapada w drzemkę.
     Na pokład okrętu wszedł jakiś człowiek w paradnym mundurze.
     - Czy to aby rozsądne? -zaniepokoił się Wilkowski.
     - Przecież nie będą do nas strzelali.
     W tym momencie na lewo od łódki wystrzeliła fontanna wody, a w sekundę później do ich uszu doleciał huk wystrzału. Susłow poderwał się energicznie i, wykonawszy w stronę kanonierki kilka obraźliwych gestów, porwał za wiosło i zaczął nim intensywnie wymachiwać w wodzie. Łódka jednak nie posuwała się do przodu ani trochę. Wilkowski obserwował swojego pryncypała przez chwilę i doszedł do wniosku, że były agent tylko udaje przerażenie. Zastanawiał się przez chwilę, czy ma go naśladować, ale nim zdążył cokolwiek zrobić, kanonierka dogoniła ich. Fala, którą wywołała, prawie wywróciła ich łódkę. Zdołali nad nią zapanować niemal cudem, a w chwilę później kilka par silnych, marynarskich dłoni wykręciło im ręce do tyłu i wywindowało na pokład. Człowiek w paradnym mundurze marynarki wojennej, który podczas taranowania stał na dziobie, zszedł teraz na pokład i popatrzył na nich uważnie. Wilkowski poznał go. Zresztą Susłow także natychmiast zorientował się, kogo ma przed sobą. Był tylko jeden człowiek, który był wystarczająco szalony, aby uganiać się kanonierką po Newie za dwoma agentami wyrzuconymi z Ochrany. I tylko jeden człowiek na tyle odważny, by strzelać z dział w samym środku miasta. Kuzyn cara, Wielki Książę Aleksander Michajłowicz Romanow. Ręce, które przytrzymywały agentów, opadły i obaj mogli bez przeszkód złożyć dworski ukłon. Wilkowski wpatrzył się w twarz księcia. Aleksander był uderzająco podobny do swojego koronowanego kuzyna. Gdy się uśmiechał, w jego oczach zapalały się ogniki pierwotnej dzikości. Susłow także przyglądał się postaci gospodarza statku. Jednak jego spojrzenie było inne. Omiótł nim całą postać i skoncentrował się nie na twarzy, lecz na trzymanym w dłoni, lekko wymiętym numerze "Przeglądu Naukowego".
     "Aha" - wydedukował.
     
     *
     
     Dziesięć minut później
     
     Oczy Wielkiego Księcia Aleksandra były ciemne jak noc i migotały w nich dziwne ogniki. Z całej jego twarzy Wilkowski najlepiej zapamiętał te oczy. Na stole stały karafki, kieliszki z szampanem, pieczywo na tacy, rondelek z parówkami w pikantnym sosie, samowar, jesiotr w galarecie, wędzony węgorz i milion innych rzeczy, przydatnych do tego, by spędzić miły piknik na pokładzie wojennego okrętu, pędzącego gdzieś w stronę twierdzy w Kronsztadzie. Za każdym z agentów stał służący. Posilali się w milczeniu. Wreszcie książę otarł usta serwetką i przemówił.
     - Zastanawiacie się z pewnością, w jakim celu się tu znaleźliście.
     - Zapewne Wasza Wysokość, wzorem swojego pradziada, osobiście nadzoruje brankę do floty - wyraził swoje zdanie Wilkowski.
     - Jeśli wyżywienie nadal będzie tak wspaniałe, to jesteśmy gotowi się zaciągnąć i nie będziemy stawiać oporu - dodał Susłow.
     Książę uśmiechnął się.
     - Flota przeszła daleką drogę, ale oczywiście dużo jeszcze zostało do zrobienia. Czytał pan artykuł profesora Filipowa? -zapytał Wilkowskiego.
     - Czytałem.
     - I jakie wnioski wyciągnął pan z tej lektury?
     - Przykro mi, ale braki w podstawowym wykształceniu uniemożliwiają mi dotarcie do sedna zagadnienia, o którym tenże artykuł traktuje. Nic nie zrozumiałem.
     "Kłamie" - pomyślał jego szef. - "On wie jeszcze więcej."
     - Znają panowie skutki wybuchu funta trotylu?
     - Tak - odpowiedział Susłow. - Terroryści używają zazwyczaj cięższych pakunków, ale wiąże się to z błędami konstrukcyjnymi. Prawidłowo użyta bomba o masie około jednej czwartej puda jest w stanie zabić do dziesięciu osób, a w przypadku zwartego tłumu zapewne dwukrotnie więcej. Funt trotylu może zniszczyć w dwu miejscach tor kolejowy, dokonując zerwania stalowej szyny. Taka sama ilość może skruszyć mur o grubości pół arszyna, wykonany z cegieł, choć raczej nie powinna porazić śmiertelnie osób po drugiej stronie. Z kolei...
     Książę przerwał mu gestem.
     - Co powie pan na bombę o wadze jednego puda, a mocy przewyższającej, powiedzmy, tysiąc razy moc wybuchu analogicznej ilości?
     - Bombę atomową, jak to nazwał w swoim artykule profesor...
     - Właśnie. Ładunek wielkości beczki, który zniszczy połowę naszego pięknego miasta...
     Na twarzy Susłowa odbiło się skrajne niedowierzanie, a na twarzy Wilkowskiego obojętne znudzenie. Znudzenie, spowodowane znajomością tematu.
     
     *

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

10
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.