xxxx
- Jak pan matkę wychował, panie Biernacie? - zaraz zapyta doktor Kilim. - Obdzwania bez przerwy policję, że niby pana przetrzymujemy, więzimy, eksperymentujemy. Nudne już się robią naloty naszych przyjaciół z komendy. I szkoda naszych modemów, sądzi pan? Jak to tam jest z pana staruszką, chacha?
Muszę się skupiać na tym, co mówi, bo ból głowy ciąga mnie po ścianach, tnie małżowiny teksańską piłą łańcuchową.
- Proszę nie czepiać mamusi, doktorze. Gdyby nie ona, to bym i nie ja.
- Co, źle panu, chce pan odskoczyć na aut? Starczy powiedzieć. Bo tak szampan się zagrzewa, czas ucieka. No, bez sensu, rozumie pan, Biernacie kochany.
Wreszcie czemuś udaje się uciec, myślę. Czas. Nie chcę na żaden aut, ham nie na aut, bo jeden autyzm starczy. Starczy to jest uwiąd, szepcze Kilim, nie filozofuj, określ się. Określ? Ham. Z Bogiem nie da się wygrać, przekonuje Kilim. Pan jest już całkiem pierdolnięty, stwierdzam mu.
- A dziękuję - odpowiada z lekkim ukłonem, takim ćwierć półpaścem. - Faktycznie, proces ma się ku dobremu.
- I jak już może wspominałem - dyszę Kilimowi ku uchu, en passant, chrupią mi wszyściutkie kości, moje zacne kości do gry, zatem krwawię, krwawię zadem, krwawnikami zalecę, I-Ching-uję, wielka księga przemienia dech w cuch, wątrobę w woreczek zasuszonego bólu, bełkot na krótko metamorfuje w mowę, mówię zatem Kilimowi, póki udaje się wydawać z siebie morfemy, metany, etery, piąte wymiary, czarne szpary, i geny, nitrogeny, hydrogeny, ham, moskiewskie heksageny, wiązania ze środka ziemi, te vernewskie podróże wszystkie, ham, cztery kilomile diabelskiej podróży, i kapitanowie Nikt, którzy mówili a więc i ja mówię, i mówię tak: - Jak już może wspominałem, jam z korporią na dobre, na złe. Nie zdradzę Swedenborga ani nic. Ja wierny człowiek.
Człowiek, to brzmi dumnie. Muszę zapamiętać. Swędzi mnie glista rdzenia kręgowego, pijana, wije się jak na haczyku.
- Wypijmy za to - Kilim pobiera króliczkowi od Hefnera dwa wysmukłe kieliszki, króliczek uśmiecha się i doktor drapie króliczka po dekolcie i puszcza oczko i chrypi coś namiętnie a króliczek mruczy jak kot, hybryda jakaś i zamawiają się na później a może to tylko świński kawał, bo króliczek się czerwieni, jest teraz króliczkiem czerwonym, jakby ugotowanym, i jest króliczek, kot, świnia i Kilim dłubie ręką w kieszeni spodni i drut kolczasty rozwija mu się dziwnym, perwersyjnym uśmiechem na twarzy. - Wypijmy za to chacha.
- Pan mi nie wierzy, doktorze - nawijam między dwoma krótkimi ruchami grdyki niewolącymi alkoholizmy w przepuście przełyku, wyuczyłem się tego do perfekcji. - Ale ja panu udowodnię.
- Dobrze, że jest pan lojalny. Bo my chacha, pracownicy Boga, święcie wierzymy w predestynację. Że wrogowie ubożenia prędzej czy później zapłacą za to. - (Ładny wyraz: Ubożenie, stawanie się bogiem, jak w teorii dokładnego odwzorowania Crowleya.) Doktor uchyla się nade mną opiekuńczo. Jak jaka matka. Lecz nie tamta matka wyrodna, wstrętny kabel, to ja robię dla niej co mogę, i dla Sommy, zwłaszcza dla Sommy, a ona skapuje na glinian.
- Po pierwsze, nasza straż przemysłowa musi uważać na portierów. Przynajmniej jeden z nich za dużo ględzi. Od takiego moja mamusia wywiaduje się o NCM.
- Zrobione. - Kilim uśmiecha się sztyletem skrytobójcy czajonego na Moście Westchnień, są i trzy pestki kawy zaczajone na dnie Sambucca di Trevi i trzy łzy krwawe zdemaskowane na koszuli, morze szumi dalej, i trzy siostry dekonspirowane przez Czechowa, trzy śmiercie przetrząśnięte przez Leśmiana, ham. - Coś jeszcze?
- Po drugie i ostatnie, niejaki Jasnorzewicz wkrada się do firmy. Zdaje się, że kiedyś nawet widziałem go razem z panem, doktorze. Tamten niby też doktor, rozumie pan, ham?
Kilim wybucha śmiechem, wybuch rozgrywa mu szczęki, wypadają z zawiasów, osmalone, odłamki kiereszują zmarszczki na czole i chude gardło. Chacha, chacha.
- O wilku mowa a wilk... - myśli mi nagle do ucha doktor Jasnorzewicz. - Pan mnie nie lubi, panie Biernacie, dlaczego? Gramy w jednej drużynie. A co, nie wiedział pan, że jestem headhunterem firmy? Toż to ja pana złowiłem w tłuszczy, nie chwaląc się. Obraził się pan za to, że się panu śniwałem i czytałem pańskie myśli? Cóż, teraz pan czyta moje, więc można powiedzieć, żeśmy kwita. A przyzna pan, że od czasu kiedy się panem zająłem, a tak, przepraszam, od kiedy zajęliśmy się panem z doktorem Kilimem, pana moc mentalna wzrosła. Wraca dar odczytu mózgów, czy nie? A niebawem, któż to wie, do czytania przydamy dar redagowania? I składu, ho ho? A co pan da w zamian? Entuzjazm dla firmy, która świetnie pana opłaca, pozwala manipulować technologiami, za które wszyscy szanujący się kosmici daliby sobie czułki uciąć? A cóż pan utracił, hę? Zżyma się pan, bo podpisał umowę, dzięki której dostępujemy do pana siostry? Ale, panie Biernacie, wybaczy pan formułowanie: to dziecinada. Siostra pod nową pieczą zdrowieje aż huczy. Omal dwadzieścia dwa procent wstrzyków i czuwają nad nią, nie ujmując pana matce, najlepsi specjaliści, jest klinicznie, schludnie, efektywnie. Nie odrywa się pan od zajęć i pracuje też klinicznie, schludnie i efektywnie. Że dokucza głowa, że miewają się majaki, halucynacje czy ciągłe ataki bólu? Oto cena sukcesu, przyjacielu! (Mogę pana nazwać przyjacielem?) Ból uszlachetnia, tak powiadają. Boczy się pan, że zdiagnozowałem u pana schizofrenię? Betka, pestka, kaszka z mleczkiem. Olbrzymy świata, tytany nauki, giganty postępu, wszystkie te stworzenia miały nierówno pod kilem. Proszę zresztą przypomnieć sobie, że to właśnie pana matula zgodziła się na moją obserwację pana. Czy nie za dużo gadam, przepraszam, myślę, czy oby nie nużę pana? Prezes w pana wierzy, w pana możliwości, chorobę. To wszystko daje do myślenia, hę? A więc...salud y psijosas!
Wybuchy śmiechu wciąż ranią Kilima, rozkrwawiają, haratają, objadają mu różowe mięso z szarych kości żuchw.
- Y tiempro para gastarlas! - Lekarze przeładowują swoje kieliszki do nowego strzału, tym razem malagą.
- Naprawdę opiekujecie się Sommą? - pytam a Jasnorzewicz uśmiecha się znad kryształowej krawędzi kieliszka, oko mu rośnie za duże w diamentowej deformacji, paralitycznej paralaksie. - Jak Pan Crowley przykazał?
Podchodzi do nas personalny, mówi, że podsłyszał końcówkę naszej wymiany myśli i w odpowiedzi wystawia dłoń.
- Ile widzisz palców, kochaniutki?
- Dwa - mówię, ham.
- Ach skądże. - Personalny prosi którąś z króliczków o przysługę ale dostaje tylko skocza z lodem. - Trzy, trzy, trzy!
- Dobrze. - Przypominam sobie zasadę Crowleya. - Widzę trzy ale wiem dwa.
- A kosmita, bez uprzedzeń, aksjomatów, aprioryzmów, eksantezmów i uczący się dopiero, ile palców zobaczy?
- Być może, ham, że trzy. Ale on nie wie tego, co my wiemy.
- Załóżmy więc, że większość z nas zobaczy trzy i będzie o tym oglądzie święcie przekonana?
- Wówczas większość będzie psychicznie chora.
Kilim przesadził ze prochami dopingującymi, dołującymi, pigułującymi. Chwyta swój galopujący donikąd chichot w uplot dłoni i pruje jego ostrym końcem brzuch a wnętrzności wypadają na zewnątrz, trzęsą się jak wielka, chichocząca galareta, koagulat zielonkawego kisielu o niefortunnych wykojarzeniach.
- Nieprawda, Samski. Każdy ogląd jest wypadkową dominacji jednej grupy obserwatorów nad innymi. Kwestią proporcji, być może. Jeśli będzie pan jedyną osobą, która wie dwa, właśnie pan, jako mniejszość, będzie psychicznie chory. Pamięta pan o Hitlerze, którego potomni mieli za szaleńca? A co o nim mówiły jego czasy? Teoria sprawdza się w społeczeństwie. A w człowieku, co się dziać będzie? Wmówimy chorym komórkom, zdefektowanym genom, że są zdrowe: a one przestaną na nas zabijać. Huhu, Samski, tak, tak, oto jak leczymy twoją siostrzyczkę...Kto ma ochotę na ostrygi?
Ostrygi zawdzięczają swą nazwę ham nieważne. Dochodzi Metelski, ręce ma jakieś takie memetyczne, pomaga Enwerowi upakować flaki ma miejsce, przydatny jak kleks zabitej muchy w teście Rorschaha. Ale udało im się, ham.
- Tak, Biernacik - dodaje. - Nie martw się o siostrę. Im mniej o niej wiesz, tym lepiej. Pamiętasz co napisał Augustyn?
- Tak w ogóle? - próbuję sarkazmu ale mi się nie udaje, płasko rozlewa się po podłodze, wonieje.
- "Każdy przymus, który ogranicza możliwość grzechu wychodzi na korzyść i wolność pomnaża.". Chacha, kumasz?
Powoluteńku upiję pianę z wierzchu swojego diabolicznego drinka o strzelistej nazwie. Upijając nie muszę kwestionować Augustyna. Drinka rekomendował mi modem przy barze z toksykanaliami. Powiedział, że na jego (jej?) oko niezły jest ze mnie apatyt12 i że trzeba mnie rozruszać, żebym nie zepsuł imprezy. Trucizna działa. Piana zarumienia mnie, zamienia się w mózgu w zdziwaczałe ewolwenty, epileptoidy, arkuskotangensoidy. Ham, jak ozwano to cudo, Akrogeritta? Kala-Azar? Zworazedwora? MQ? Nieważne, ham. A jednak.
- Co pijesz? - pyta Stridor. Kilim zastanawia się czy nie powiem czego ciekawego. Jasnorzewicz odszedł na moment, zaś personalny stojąc przysnął nad własnym ućpaniem. Wkół kicają króliczki, goście bez litości dobijają swoje oraz nieswoje wątroby, mają ich sporo jak w banku organów.
- MQ - odpowiadam. - Morbidity Quotient.
- Ach, to nowość w serwisie - uśmiecha się Stridor. - Efekt działania zależny od stopnia szajby. Popatrzmy.
- Dlaczego Prezes mnie lubi? - pytam i jest to może ostatnie pytanie w tym wcieleniu.
- Ależ on cię nienawidzi - słyszę jeszcze. Rany ale przycisnęło! Mam to "nienawidzi", ciężki wyraz, chcę rozbroić go, jak to mam w zwyczaju, rozdzielić na kupkę dynamitu, spłonkę i organiczne resztki, i wyłuskać tykające jądro leksykalne, nie udaje się. Piana wciąga mi dzióbsko w głębię naczynia, każąc spopękanym wargom pić. Metelski tańczy nade mną, Kilim podgląda mnie przez dziurkę w czole, ależ nie, gdyż po chwili, chwili, kiedy zdążyły spłonąć Rzym, Bizancjum i Skanaak, zauważam, że to ja ich podglądam, na paluszkach zachodzę z tyłu, chcę ich ham, kopnąć w dupę, ale jeszcze tylko spojrzę gdzie oni, i podnoszę wzrok, wykreślam równoległą do niebieskich laserów z ich rogówek ham i widzę siebie. Naturalnie, nie jest to możliwe, przynajmniej nauce nic nie wiadomo i nagle piana trąca mnie w środek nosa i kicham tak potężnie, że mózg tryska na, ham, pobliską ścianę, myślę teraz ścianą, jest to trudne, bo trzeba przerzucić nowe aksjomaty, lecz zaletą myślenia ścianowego jest, że ze spękania przy podłodze, przy femtoskopijnej pajęczynce, a może siatce na muchy, a może myszy, motyle, może lepie na królika, że właśnie stamtąd rodzę podejrzenie: wzięto mnie w firmę, bo inaczej aniźli bliźni mi bóg, ja wcale nie jestem który jestem, nie bardzo wiem kim jestem, a nawet czym jestem, co może w pewnych kręgach nazywać się ostrą schizofrenią, a jeśli ham ham, założyć to, co wyżej, to wiadomo nawet ścianie, choć nie człowiekowi, że jaźń podzielona może uzyskać niepodległość i wypiąć się na hosta, i stać się samodzielną jednostką wariującą, a to z kolei jest preludium do nieśmiertelności, i może ten cały Prezes, którego na oczy nie słyszałem, tak, tak, ham, ściany mają uszy i wszystkie zmysły tamże skoncentrowane, może Prezes jest starym dziadkiem, tchórzem, który nie chce umrzeć bo ma za dużo pieniędzy a za mało rozsądku, nie to co ściana albo piana, ham, każe wszystkim fagasom szukać cudownego leku lub Graala lub co tam archetypy chowają w rękawie, i czyha teraz aż się przepoczwarzę, przedzielę, stracę kontrolę i wówczas Prezes zagarnie ćwierć czy pół mnie z kosym uśmieszkiem? Która to refleksja wydała mi się bardzo logiczna, skalą ściany przymierzając, ale nagle któryś z gości zwymiotował na mnie meskal z borówkami, ham, zapaskudził mi czucie, wracam i słyszę znów po ludzku i znów Kilima:
- Jezu, ale mu w pięty idzie!
I coś mnie w tych słowach niepokoi, coś, co wymaga śledztwa. Nie będąc sobą, potrafię jednak skrzesać taki impuls, żeby nagłym zgięciem wywichnąć wargi z umrocznego płynu a jednocześnie, ham zanim piana się nie skapnie, rzucić szklanką w ścianę, prask ham rozpryskuje się w drobny opiumat, co nikogo nie obchodzi, a mnie tak, bo jestem ścianą, i teraz mam w swym ciele, na swych bujnych porach strugę spływającego alko, staję się już ścianą schizofreniczną ham, przypominam sobie gdzie słyszałem tamten niepokój.
(- Jezu - Tak oto wyraził się mój przyjaciel Don Abba no może nie całkiem przyjaciel zdołałem go zapomnieć w myślach, skoro Bennu zniknął, skoro Szary mnie zostawił, skoro Szara kurwa, zdaje się że Don Abba to ostatnia osoba rozumiejąca o czym mówię i myślę i zatem ex officio jest mi przyjacielem.
- Nie powinienem pić.
- E, przesadzasz. - Celuję za kelnerem, namierzam, strzelam. - Panie ober, parkę Zielonych i knebliczki!
- Ano, ano, tak usluzne - Odwołuje mnie kelner z dystansu kilku stolików z fantomami gości. Podoba mi się jego akcent, ten uroczy, czeski, ciapkowaty sposób zmiękczania zer i jedynek kodu binarnego. Ależ dobrze się czuję. Piwo Zielone jest teraz najmodniejszym trunkiem w tej części Sieci. No i knebliczki, wbrew swojej nazwie rozwiązują umysł. Mniam, ham, ham. - Dawno się nie widzieliśmy, ha?
- Bo dawno się nie modliłeś. Odpowiadam tylko na modlitwę, pamiętasz? Dlaczego tutaj? - pyta Abba-Don.
- Przyjacielu! - Zdecydowałem się wreszcie tak go nazwać. - Byłeś kiedykolwiek w Pradze?
- Może. - Don Abba Don patrzy mi głęboko w niezdrowe plamy na oczach. - Nie śpisz chyba za dobrze?
Kelner wniósł zamówienie. Był nieźle obmyślony. Symulator nie zapomniał nawet o zmarszczkach przy uśmiechu.
- Ano Zelene raz, ano Zelene dwa...a tako kneblicki...Cesta k' holnosty Prahy.
Piwo weszło gładko. Zostawiłem banknot pod popielniczką, na wypadek gdybym miał nie wrócić po daniu. Don przejrzał na porcję knebliczek, i że dawno go tak nie podejmowano. Carpe diem, niech giną karpie, krzyknął a zabrał się do dzieła. Dobrze, pomyślałem. Wbiłem widelce w knebliczka jak uczą stare podręczniki sztuk walk kulinarnych. Pierwszym kęsem przeszliśmy po Placu Wacława, drugi zawiódł nas przed Zegar Orloj, trzeci rzucił mną w Małą Stranę, Don Abba padł do Josefova i straciliśmy kontakt. Przełknąłem jeszcze kęs. Znalazłem się przy Stradzie Karola, potężnym moście z portalami za darmo i witrynami pełnymi niezrzeszonych, bezdomnych hakkerów. Podszedłem do jednego z nich, beznogiego.
- Grasz w karty? Kanasta, ahella, yokasta? Tarot, tao-rt, a może SiccaMore?
- Sicca - zdecydował hakker i rozłożył talię. Żebracza gapizna skupiła się za nami kręgiem. - Sicca, wicca, dwa bratanki.
Hasło zgadzało się. Teraz należało pozbyć się widzów. Podzieliliśmy karty, rzuciliśmy w obrót. Wilk Pik dopadł Kata, ten zaczepił uchwytem Wisielca. Gardłowe krzyki widowni. O co gramy, zapytał łącznik. Musiał stwarzać pozory gry. Grajmy o pozory. Kamelia zapanowała nad Szóstką Halabardzistów grodzących dojście do Herm-Afrodyty. A któraś z arkan trefl, Kopciuch zdaje się, zgubiła pantofelek, co wyraźnie przystopowało Kamelię. Halabardziści oczęli wykrwawiać na śmierć, Kamelia jednak nie przeszła. Bardzo ją to rozgniewało. Tymczasem Wilk wgryzł się na dobre w Kata, ale Kat zdążył ciąć sznur, Wisielec spadł a wraz z nim Posiew Pod Mandragorę. Talia rozrastała się. Zdałem sekretny znak hakkerowi, że już czas na odwrót. Wykłuta przez Halabardzistów Kamelia padła z sił, posoki pozmieszały się i rozpowstała Hybryda. Trupy Halabardzistów pognały za Wilkiem i zdołały uciąć mu Ogon. Wilk zawył wściekle, publika zaczęła klaskać, tylko trzech z mostowych hakkerów patrzyło bacznie na ręce a nie na widowisko. Rzuciłem spojrzenie łącznikowi. Beznogi położył na wierzch Papieżycę. Rozpostarła Rozejm pomiędzy Kamelię a Hybrydę, reszta odeszła na bok. Jeden z trzech podejrzanych został przy odpoczywających kartach. Kart przybywało. Mandragora urosła wysoko, ogryziony Kat wystrugał z niej Laskę. Beznogi rzucił się w jej stronę. Tłum zawiwatował, sądząc, że wszystko część konwentu. Hakker napiął pomost pomiędzy talią a VR. Dzięki, mrugnąłem. Dobrze wytresował talię. Trupy Halabardzistów uznały Kata za swego, zamieniając się w Hufiec, Papieżyca wsiadła na niego, odleciała w nicość, Hybryda z Kamelią zakąsały się wzajem a Ogon owinął się wokół Laska Mandragory, ta otoczyła Wilka gwałtownym słupem ognia, czarny, pufiasty dym zamiótł się po całej perspektywie. Wisielec dowarł Hybrydy, stopując agentów. O ile to agenci. Wydostałem spod języka kęs knebliczka, umysł natychmiast porwał mnie ku pustej fabrycznej hali. Nikogo za mną. - Jest Kilim, jest też jakiś młodzik.
- Śledzili cię? - zapytał lekarz i dorwał do mojego pulsu. - Spóźniłeś się.
- Była trójka gnojków z innej korporii, na osiemdziesiąt procent - powiedziałem.
- Mówiłem, że zabezpieczeń za mało - rzucił młodzik. Młodzik? Przecież ja niewiele starszy. Starszy. Już tyle lat? Ile?
- Za mało? - prychnąłem. - Wyjście z INRI przez alko, wizją do kafejki, przerzut pod most, Sicca - to za mało? Niedługo zgubiłbym, ham, własny mózg!
- Widocznie nie jest wiele wart - zaśmiał się młodzik, ukąśliwie tak, ham.
- Widocznie - warknąłem i postąpiłem w stronę ukąszenia - wasza Praga miała defekty. Każdy agent, który chciał unieść łeb pod Orlojem, zobaczyłby zniekształcone numery, trójkę zamienioną z dziewiątką. Nie starczyło wam jaj na prawdziwą symulację, zostało tanie holo! Doktorze, kim właściwie jest ten szczyl?
- To ja będę zadawać pytania - kłapnął szczyl. - I wydawać rozkazy. Mam umocowania.
Kilim nie zaprzeczył, ham, i nie zaprotestował. Kurwa mać, ham, kto zacz? Ham, ham, ham. Nerwy, tylko nerwy. I nic to. Wytrzymam. Wiele wytrzymałem. Jeszcze wszystkim pokażę. Kiedy w pełni wytrenuję mózg. Kiedy stanę się najlepszym. Potrzebny mi do tego przyjaciel, aby mnie ubezpieczał; w Sieci kończy się era indywidualistów, nawiedzonych szeryfów i samotnych jaźni. Ego boostery nie zrekompensują zwiększonej ilości danych do przeróbki. A jak zrobić sobie przyjaciela? Zaoferować mu azyl. Ham, cha, azyl najlepszy, ham! Właśnie o tym porozmawiam z Donem, kiedy tylko wypełnię kolejną misję otrzymaną od istoty głupszej ode mnie. Jeżeli moje argumenty do niego przemówią, dobrze. Jeżeli nie, cóż...
- Może się nie zgodzić - myślę nad inną opcją. - Może stwierdzić, że woli wrócić do swego Ojca.
Nie, wcale nie ja tak myślę. To ten szczyl; patrzy, nakazuje skryć umysł przed Kilimem, doktorek jest niemrawy ale lepiej nie kusić losu. Dobra, ham, miejmy to za sobą. Co tym razem? Jaki test lojalności?
- Pamiętasz ile lat działasz dla NCM? Nie? To dobrze. Dobrze, bo to znaczy, że potrafisz przerzucać pewne wspomnienia i fakty w inne części jestestwa. Twoja swobodnie dzieląca się jaźń bardzo fascynuje samego Prezesa.
- Moja fascynująca ham jaźń robi to ham z jednego powodu - syczę. - Co z moją siostrą?
12 Człowiek apatyt to 3Ca3(PO4)2*CaF2.
|
|