W jednym ręku trzymałam pistolet, w drugim nóż do ryb, zasłaniałam sobą drzwi prowadzące na schody. Jakby to powiedzieć - słabe szanse na ucieczkę pozostawiłam pięknej Violi.
- Wiesz, kiedy to planowałam - mówiłam spokojnie, a moja ofiara słuchała w napięciu - kiedy to planowałam, widziałam ciebie pociętą, ze skórą odstającą od szyi i twarzy, tarzającą się we krwi po posadzce górnego tarasu - na dźwięk moich słów Viola zatrzęsła się spazmatycznie. - Tak więc potem zamierzałam dokończyć dzieła i wypchnąć cię z wieży na dolny taras. Leciałabyś jak barwny, ranny ptak - spojrzałam w morze. - Chyba jednak się przeliczyłam. Mam w gruncie rzeczy delikatną naturę.
Bawiła mnie ta sytuacja, gdzie wreszcie to ja mówiłam i mówiłam, i mówiłam... a człowiek naprzeciwko mnie z uwagą słuchał. Nieczęsto mają miejsce podobne sceny. Nie chciałam powstrzymywać słów nareszcie swobodnie płynących mi z ust.
- Pytasz: Dlaczego. Otóż odpowiem ci z przyjemnością. Zadawaj zresztą wszystkie pytania, jakie przyjdą ci do głowy. Nie krępuj się - uśmiechnęłam się zachęcająco.
Nie czekałam jednak na jej odpowiedź i kontynuowałam grzecznie.
- Otóż irytujesz mnie, moja panno, i to już od dawna. Od kiedy po raz pierwszy postawiłaś swoją delikatną nóżkę na dolnym tarasie mojej latarni.
Celowo przerwałam. Odłożyłam nóż na krzesło obok i wyjęłam paczkę mocnych papierosów.
- Zapalisz? Jasne, że zapalisz - zdecydowałam za Violę, która wpatrywała się we mnie otępiałym wzrokiem. - Dobrze ci zrobi trochę nikotyny, he, he.
Rzuciłam jej na kolana otwartą paczkę i zapalniczkę.
- Tylko bez żadnych numerów. Wszystko kontroluję - zagroziłam jej, celując lufą pistoletu prosto w jej aksamitne czoło.
Zadziwiające, lecz nie przejawiała już buntu, a jej ciało jakby opadło z sił. Posłusznie wyciągnęła z paczki papierosa i zapaliła. Przez chwilę obie delektowałyśmy się gorzkim dymem. Rzekomo wysoka inteligencja Violi gdzieś zanikła - ta głupiutka, pusta kobietka najwyraźniej nie wiedziała, że istniał prosty sposób, by zdobyć nade mną kontrolę nawet bez wstawania z krzesła. Musiałam jej bowiem powiedzieć to, co miałam do przekazania, zanim użyłabym pistoletu. Mogła się nawet na mnie rzucić z pięściami, a ja nie strzeliłabym, dopóki trwała nasza rozmowa. Mogła mnie prowokować do strzału także słowami, a ja nie wystrzeliłabym, bo nie nadszedł na to jeszcze odpowiedni czas. Tymczasem kiedy już durna Viola pozna się na mojej grze, bo wszystko jej celowo objaśnię, jej bunt ucieszy mnie i skutecznie sprowokuje do strzału. Będzie za późno.
Podobało mi się to żałosne przedstawienie, ale nawet przyjemne dla człowieka chwile muszą kiedyś mieć swój koniec. Kontynuowałam więc rozmowę.
- Obserwowałam cię, Violu. A właściwie was. Waszą trzyosobową "rodzinę". Uprzykrzasz wszystkim życie, wiesz? A zwłaszcza biednej Ani. Niszczysz ją, dokuczasz jej złośliwie, a ona nie jest w stanie się obronić. Tak się nie postępuje z ludźmi... - w tym momencie Viola zasygnalizowała, że chce mi przerwać, ale ja musiałam przecież skończyć zdanie. - Pozwól mi skończyć. Ania cię nienawidzi, miło ci z tym? Jesteś na tyle głupia, że tego nie widzisz? Doskonale wiem, jak ona się czuje i do końca życia będzie to pamiętać. Nie mogę na to pozwolić, rozumiesz, ty wstrętna idiotko? Chcę ją oswobodzić.
Trochę się uniosłam, zupełnie niepotrzebnie. Nabrałam nagłej ochoty na uderzenie Violi w twarz, a potem wykonanie pierwotnego, okrutnego planu. Wtedy Viola zadała pierwsze pytanie. Przewidziałam je.
- Za kogo ty się uważasz, że możesz decydować o życiu i śmierci ludzi??? - jej oczy wpatrywały się we mnie przenikliwie. Wypuściła z ust kłębuszek dymu tytoniowego i dodała ekstatycznie. - Ludziom nie wolno decydować o śmierci innej osoby!
Uśmiechnęłam się delikatnie. Ach ta głupiutka, naiwna Viola! Odzyskiwałam spokój wewnętrzny.
- Violu, kochanie - odparłam. - Są dwie kategorie osób, które mogą decydować o śmierci innych. To wariaci i pisarze.
Wypowiadałam te słowa powoli, ciesząc się każdą kolejną głoską wychodzącą z mojej krtani. Viola również była opanowana, dostrzegłam nawet w jej oczach znajomy, nieco złośliwy błysk, gdy pytała:
- A ty do której z tych dwóch grup się zaliczasz?
Dobre pytanie.
- Nie do mnie należy decyzja w tej sprawie - odpowiedziałam.
- Tak? To może ja cię uświadomię. Dla mnie jesteś wariatką.
Zaśmiałam się triumfalnie, po czym zgasiłam papierosa na nierównej powierzchni krzesła. Przeszła mi już chęć zrobienia tego na policzkach Violi.
- O! Doprawdy? He, he... ależ to oczywiste, że z twojej perspektywy jestem wariatką, droga Violu - oznajmiłam. - Nigdy tego nie negowałam i już nie zaneguję.
Starałam się wyjrzeć przez okno, a jednocześnie nie spuszczać z oka Violi. Ania mogła rzeczywiście popsuć mi plany swoim niespodziewanym powrotem. Nie chciałam jej zabijać, ale nie mogła mnie przecież zobaczyć.
- Zaraz, zaraz... - kombinowała Viola, a na jej czoło wystąpiły kropelki potu. - Już wiem, kim jesteś! Czytałam taki wycinek ze starej gazety, a i miejscowi opowiadali mi tę historię. To twoja matka umarła tu przed laty. Mam rację? - usiłowała coś powiedzieć, ale umilkła. Bała się popełnić wobec mnie nietakt. Mógł ją przecież kosztować życie.
- Skoro tak twierdzisz... Ty to powiedziałaś - opowiadałam, cedząc słowa. To niezłe wytłumaczenie mojej obecności. Zaczęłam wczuwać się w rolę. Uśmiechnęłam się. - Przez całe moje pięćdziesięcioletnie życie nikt, nawet najbliższe osoby... nie mogły mnie zrozumieć - opowiadałam - Rozmowy dotyczyły pogody. Nikt mnie nigdy nie słuchał...Twój mąż był takim miłym chłopcem, kiedy był tu pewnego lata na wakacjach - snułam swoją żałosną opowieść - Ale to nie dlatego to robię. - mówiłam pewnie, bez śladu emocji w głosie. Całe życie przecież trenowałam. - To nie ja ją zabiłam. Popełniła samobójstwo... Była piękną, inteligentną alkoholiczką i tyle. Ale skrycie się cieszyłam... Hmm... Nie zamierzam stawać się sentymentalna, droga Violu. Takie jest życie, a raczej śmierć, o czym się zresztą zaraz przekonasz.
Viola znów była spokojna. Miała pewnie nadzieję, że skoro ględzę o sobie, robię się sentymentalna i brnę dalej w rozmowę, to może odejdzie mi ochota na zabijanie. Myliła się. Plan jest planem - trzeba go wykonać, skoro tyle wysiłku włożono w jego realizację.
- Słuchaj... - zaczęła miękko. - Może puścimy to wszystko, co tu zaszło, w niepamięć? I tak zamierzałam się wyprowadzić. Dostałabyś swoją latarnię z powrotem. Nikt by ci nie przeszkadzał w niczym. Żadnego pozwu do sądu itd. Znikamy ze swojego życia i nigdy się już nie widzimy, ok?
Zaciągnęłam się kolejnym papierosem. Viola nadal niewiele rozumiała. Moje słowa brzmiały pewnie bardziej żywiołowo, niż poprzednio, kiedy tłumaczyłam:
- Ależ droga Violu. Wierz mi, bardzo mi przykro, ale nie mogę odstąpić od poprzednich zamiarów. Każda historia rządzi się swoimi prawami i zmierza do pewnego punktu kulminacyjnego. Niezręcznie jest to zmieniać - palce mi drżały. - Tak zaplanowałam i już ... Ty nawet nie wiesz, z jaką konsekwencją i wytrwałością stopniowo realizowałam swój plan... Włożyłam w to trochę wysiłku. Kończyny mi drętwiały od tego ciągłego śledzenia waszych poczynań... Przez długie godziny głodowałam, pochłonięta swoją wizją i jej realizacją. Obserwacja ciebie zajmuje wiele czasu...
Viola tymczasem nie rezygnowała.
- To wymyśl inny punkt kulminacyjny - zasugerowała z narastającą energią w głosie. - Albo lepiej go nie wymyślaj, tylko poczekaj na naturalny bieg wypadków...
Wyprostowała plecy, wciąż siedząc na krześle. Zaczęła się bacznie przyglądać wnętrzu latarni. Dojrzała wreszcie witraż. Udawałam, że rozważam jej propozycję. Poczułam w powietrzu radosne fluidy nadziei, które wypływały z serca Violi.
- Ładny witraż - zauważyła.
-A tak...Istotnie - odparłam w roztargnieniu, - Wiesz co, masz rację - zdecydowałam. - może faktycznie znajdę zaraz inny punkt kulminacyjny dla naszej historii.
- Taaaak?...
- Tak. Będzie mniej schematycznie. Otóż pozwolę ci zawołać na pomoc Anię. Musi być w pobliżu. No, krzycz - zachęciłam łagodnie.
Viola zareagowała dziwnie. Znów zauważyłam strach na jej spoconej twarzy. Nerwowym ruchem poprawiła włosy. Pewnie wstydziła się teraz, że znajduje się na łasce istoty, której przez długie miesiące zatruwała życie swoimi złośliwościami. Była też zapewne po prostu ciekawa reakcji pasierbicy. Milczała, a jej usta drgały w gorączkowym niezdecydowaniu.
- No dalej, wołaj! Bo się rozmyślę. Język ci ucięło? - spytałam drwiąco i dodałam z przyjemnością. - To twoja ostatnia szansa.
Znowu zapaliłam papierosa. Zaczęłam bawić się nożem do patroszenia ryb - jak w tanim horrorze, brr. Chciałam wzbogacić swoje nudne, samotne życie o nowe, ekscytujące doświadczenia. Chciałam przekonać się, jak to jest być wszechmocnym twórcą rzeczywistości. Chciałam poznać granice zła siedzącego w moim wnętrzu. I udało się. Czekałam na reakcję Violi.
I wtedy moja ofiara dumnie podniosła głowę, patrząc mi prosto w oczy. Jej spojrzenie było tak przenikliwe i męczące, że wyłączyłam tę jaskrawo świecącą wojskową lampę. Przez chwilę moje oczy przyzwyczajały się do błogiej ciemności.
- Nie chcę wołać małej - powiedziała wówczas Viola. - Nie chcę tego czynić, bo zrobiłabyś jej krzywdę, zwabiła na wieżę i straszyła nożami, pistoletami, słowami, i tak dalej. Nie, nie będę krzyczeć! - mówiła podniesionym, wkurzonym głosem, a jej jasne oczy błyskały na tle szkiełek witrażu, który miała za plecami. - Nie! Nie jestem taka głupia, żeby jeszcze ją wciągać w ten koszmar. Może nie byłam najlepszą macochą, ale czegoś takiego nie zrobię! I to nie jest żadne poświęcenie, tylko rozsądek. Nadal uważam, że mnie nie zabijesz.
Bunt. Spóźniony. Nie doceniłam cię, moja bohaterko.
Ach ta sprytna, mała Viola. Ta poczciwa kobietka. Odczekałam kolejną chwilę, podczas której wsłuchiwałam się w nocną melodię nadmorskiej przyrody. Nie planowałam mieszać w to małej, ani tym bardziej jej zabijać. To nie ona była przecież moim celem. W gruncie rzeczy pragnęłam jej dobra - byłam w młodości taką samą wyśmiewaną i lekceważoną brzydulą jak ona. Ale Viola mnie zainspirowała. Poza tym nie mogłam pozwolić, by postawiła na swoim. Kusiło mnie, by zrobić jej na złość. Dookoła latarni panowała taka uspokajająca ciemność, z którą harmonizowało ciemnogranatowe niebo i nieco jaśniejsze fale. Wpadłam na nowy pomysł.
Zapaliłam ponownie przenośną wojskową lampę o oślepiającym, silnym świetle. Zaraz potem ją zgasiłam.
- Co robisz? - wykrztusiła Viola, zasłaniając ręką oczy.
Uśmiechnęłam się i znów zapaliłam lampę. Skierowałam ją prosto na witraż, co przy okazji znowu oślepiło Violę. Lampa nie była aż tak ciężka, bym nie mogła jej swobodnie unieść, jednocześnie nadal celując w Violę pistoletem. Poczekałam kilkanaście sekund i wyłączyłam lampę. Potem znowu ją włączyłam.
- Rany?! Oszalałaś? - syknęła niestosownie.
Spojrzałam na nią z ironią.
- Myślałam, że tę kwestię już sobie wyjaśniłyśmy.
Zgasiłam lampę. I choć obie byłyśmy z Violą w równym stopniu otumanione światłem, na przemian zapalałam i gasiłam lampę przez kilka kolejnych minut. Nie wiem, czy Viola rozumiała, do czego zmierzam - pomimo szczerych chęci wciąż nie udaje mi się wniknąć w myśli innych - ale zabrakło jej sił, by protestować. Wnętrze latarni zamieniło się w jasną, wirującą przestrzeń o rozmytych konturach. Zwiększałam częstotliwość uruchamiania latarki. Wydawało się, że podłoga drgała konwulsyjnie albo kołysała się nastrojowo jak na pokładzie niewielkiego statku.
- Przestań! Proszę... - błagała co jakiś czas Viola, ale byłam nieustępliwa. I tak zmieniłam już swój pierwotny plan w wielu aspektach. Tego zasadniczego nie zamierzałam zmieniać.
Usłyszałam leciutkie, ledwo wyczuwalne skrzypnięcie dolnych drzwi do wieży. To skrzypnięcie mógł usłyszeć tylko ktoś, kogo ucho od lat do tego przywykło. Przypomniałam sobie długie, samotne godziny spędzone w młodości na wieży. I ostry, kłujący głos kobiecy, wydzierający się na dole. Tak, poznałam to skrzypnięcie. Miałam więc niewiele czasu, mierzonego ponad setką stromych schodków, aby skończyć dzieło i spokojnie ukryć się w przygotowanej na wszelki wypadek szafie. Ponieważ teraz bez przerwy zapalałam i gasiłam światło, Viola straciła fizyczny kontakt z rzeczywistością, jęczała i panicznie zakrywała rękoma oczy. Nie mogła usłyszeć tego, że ktoś wspina się po stopniach wieży. Musiałam działać szybko. Viola nawet nie zorientowała się, że powoli zbliżałam swoje krzesło do jej krzesła. Dzieliła nas już odległość równa dlugości wyciągniętej ręki. Witraż znajdował się dokładnie za plecami mojej ofiary, tak jak widziałam to w planach, marzeniach i snach. Wystarczyło tylko popchnąć.
Kroki zbliżały się. W latarni było tak cicho, że osoba, która podążała na górę, nigdy nie domyśliłaby się, że grozi jej potencjalne niebezpieczeństwo. Wstałam, zdecydowana wreszcie na zakończenie mojego rozwleczonego, przegadanego dzieła.
I wtedy oślepiona Viola wyczuła moją bliskość. Poznała mnie. Wyczuła, kim naprawdę jestem. Drgnęła niczym przerażone zwierzę. Zrobiła gwałtowny nieprzewidziany ruch całym ciałem w tył. Straciła równowagę, odbiła się od krzesła i w setnej części sekundy najpierw rozbiła swym delikatnym ciałem witraż, a potem runęła, niczym zraniony ptak, w dół, ku pięknemu widokowi z ciemno granatowym morzem i obłym, dużym księżycem. Jej jęk był przeraźliwy w swym bezgranicznym zdumieniu. Upadła tak jakoś lekko, bezdźwięcznie, tak jakby pod spodem znajdowało się miękkie łoże z pierza albo pierzaste chmury. Poza dźwiękiem tłuczonego szkła nic nie było słychać. Kiedy planowałam tę historię, zamierzałam uśmiercić Violę własnym działaniem. Rozwój wypadków zaskoczył nawet mnie. Ale to jeszcze nie koniec.
Kroki na schodach przyspieszyły i zrobiły się cięższe. Zdało mi się, że słyszę nerwowy oddech małej. Spojrzałam więc tylko raz w dół, poprzez rozbity witraż, którego ostre fragmenty nadal wystawały z ramy. Ciało Violi leżało nieruchomo, w pięknej, spokojnej pozycji, ze stylowo ułożonymi lokami wokół skręconego karku. Widok ten był tak okrutnie estetyczny, że przez chwilę zagapiłam się, skuszona pięknem. Opamiętałam się jednak i w odpowiednim czasie schowałam się w sprytnie ustawionej szafie. Była częściowo wmurowana w ścianę i dlatego sprawiała wrażenie znacznie mniejszej niż była w rzeczywistości.
Przez okrągłą dziurę w drzwiach szafy widziałam, jak zwabiona światłem mała wpada do pomieszczenia. Moje oczy także ucierpiały od nadmiaru światła, więc zdałam się głównie na słuch. Dyszała. Stała chwilę przy drzwiach, zapewne oglądając wnętrze latarni, a potem jej kroki skierowały się w stronę stłuczonego witrażu. Wstrzymywałam oddech, ale czułam się bezpiecznie w moim schowku. Mała zachowywała się bardzo cicho. W pierwszej chwili nie wydała żadnego jęku. Dopiero po kilkunastu sekundach patrzenia w dół wieży zaczęła drgać i cicho łkać. Poczułam nudności od tego ciągłego płaczu.
Łkanie ustawało. Mała nie poruszyła się ani trochę. Nie widziałam jej, ale mogłam się spodziewać, że wciąż stała, opanowując szok, ze wzrokiem skierowanym w dół, na dolny taras.
Wtedy zaczęła się śmiać. Był to śmiech cichy, lecz pełen pasji i autentycznej, od dawna powstrzymywanej, radości. Był to śmiech spontaniczny.
Ja musiałam być cicho.
Ale zaraz, mnie tam przecież w ogóle fizycznie nie było, prawda?
|
|