nr 02 (XXIV)
marzec 2003




powrót do indeksunastępna strona

Michał "Pułkownik" Szczepaniak
  Crime story

        Po publikacji wspaniałego "Sabotażu" przedstawiamy luźną kontynuację przygód głównych bohaterów. "Crime story" jest opowieścią niewątpliwie równie wciągającą...

     I.
     
     CZWARTEK
     
     Kamery przemysłowe sieci wewnętrznej, zainstalowane przez władze portu w celu zapobiegania kradzieżom, zarejestrowały wszystko z automatyczną beznamiętnością.
     Głos, wydobywając się spomiędzy wąskich przejść między portowymi magazynami, zaalarmował dwa cienie kryjące się wewnątrz jednego z nich. Za drugim okrzykiem ich właściciele ostrożnie wybiegli na zewnątrz. Postronny, mniej spostrzegawczy obserwator, oceniając po ich szarych płaszczach i zaplamionych kawą tanich marynarkach, wziąłby ich za detektywów policyjnych. Ktoś o bardziej czułym wzroku dojrzałby jednak, że zamiast krótkolufowych rewolwerów obaj mieli małokalibrowe automaty z pojedynczym uchwytem. Kontrwywiad. Bezpieka. Dwóch śledczych KBW, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
     Obaj rzucili się w kierunku głosu, ten jednak oddalał się. Wówczas jeden ze śledczych cofnął się do ukrytego pod płachtą brezentu samochodu, a drugi pobiegł za uchodzącym krzykiem. Gdy człowiek za kierownicą uruchomił silnik i ruszył z miejsca, przymocowany do tylniej felgi napięty sznurek szarpnął zapalnik ukrytego między zbiornikiem na paliwo a podłogą, nieskomplikowanego, ale silnego ładunku wybuchowego. Samochód, zmieniony w kulę ognia, podskoczył i potoczył się kilka razy.
     Drugi człowiek, mimo że znajdował się dobrych kilkaset metrów od wozu, został ogłuszony eksplozją. Stał, w szoku wpatrując się w ogień. Kamera zarejestrowała tylko cień, który na chwilę mignął za jego plecami. Mężczyzna został dwukrotnie postrzelony - w tył głowy i w szyję. Zabójca celował bezbłędnie - drugi strzał był już zbędny.
     
     II.
     
     Patrząc na Anne-Claire i Leonore, trudno mi było uwierzyć, że były siostrami - co prawda - tylko przyrodnimi.
     Anne-Claire była bardzo szczupła, a przez to, mimo raczej średniego wzrostu, wydawała się być wysoka. Jej proste, złote włosy spływały na ramiona, a długa grzywka zwyczajowo zgarnięta była za uszy, odsłaniając wysokie, proste czoło. Duże, zamyślone, ciemne oczy i roztargniony uśmiech kryły za sobą żywą inteligencję, zdradzając w zamian śródziemnomorskie pochodzenie.
     Leonore była wyższa, miała ciemne, wijące się w lokach, włosy. Dystansujące wrażenie, jakie wywierała władczym spojrzeniem, osłabione było szerokim uśmiechem. Bez dwóch zdań można było ocenić ją jako twardą kobietę o wysokim poziomie doświadczenia życiowego i autorytetu. Miała tylko jeden słaby punkt - był nim Baptiste, jej dziesięcioletni syn. Od czasu przypadkowej śmierci męża wychowywała go sama.
     Z gruncie rzeczy nie mam nic przeciw rodzinnym wizytom, którymi Leonore obdarza Anne-Claire i mnie. Obie gadają wtedy godzinami o rzeczach, o których ja nie mam i nie chcę mieć pojęcia. Jednak była w tym wszystkim zadra - w takich chwilach opiekę nad Baptiste powierzano mojej skromnej osobie, co wywoływało u mnie zniecierpliwienie, a u niego konsternację. Byłem chyba jedyną osobą, która podnosiła na niego głos i śmiała wydawać mu polecenia.
     Przed wizytą starałem się zabezpieczyć teren. Usunąłem wszelkie cenne, kruche czy ostre przedmioty, biurko z ważnymi papierami zabarykadowałem na wszelkie możliwe sposoby (jak mi zdążył dowieść Baptiste w czasie ostatniej wizyty, z akt dochodzeniowych można robić wcale niezłe łódki czy samoloty), szafkę na broń zniosłem do piwnicy, a jedyny klucz do niej nosiłem na szyi.
     Mógłbym z nim zagrać w Monopol czy szachy, ale mała bestia wolała strzelać do telewizora z plastikowego pistoletu, niszcząc z ogromną wprawą kolejne fale atakujących zombie.
     - Nie za agresywna ta gierka? - wyraziłem swego czasu wątpliwość. Leonore przyznała mi rację, ale nie miała serca pozbawiać syna uwielbianej rozrywki.
     Anne-Claire wytknęła na chwilę głowę z kuchni, gdzie gadała z siostrą kolejną długą godzinę.
     - Mick, późno już - powiedziała znacząco. Z westchnieniem spojrzałem na zegarek i kiwnąłem głową. Delikatne aluzje nie zawsze dochodzą do mnie. Zniecierpliwiona, moja złotowłosa wydała bezpośrednie polecenie.
     - Może położysz chłopaka spać?
     - Ciooociu, jeszcze chwiiilę - zajęczał Baptiste, nie odrywając oczu od ekranu, który zapełniał wielki robal. Chłopak pakował w niego trzeci magazynek, jak na razie bez skutku. Mówił w próżnię, bo Anne-Claire znikła już za drzwiami, pozostawiając inicjatywę w moich niewprawnych rękach.
     W chwili, gdy siłowałem się z małym, starając się wyrwać mu tę plastikową spluwę, zadzwonił telefon. Przy szóstym sygnale zdołałem oswobodzić jedną rękę, po dwóch następnych zdołałem nawet zbliżyć się na tyle, by sięgnąć aparatu.
     - Mor... Cholera, mały gadzie, nie gryź! Moriarty!
     - Tu Herzog.
     Głos pułkownika sprowadził mnie natychmiast na ziemię. Skoro dzwonił do mnie do domu, działo się coś ważnego. Wstałem, zdecydowanie strząsając z siebie Baptiste.
     - Słuchaj, Moriarty, wiem, że teraz nie twoja tura, ale mam prośbę. Możesz przyjechać?
     Podpułkownik nie pytał, on grzecznie rozkazywał.
     - Oczywiście, pułkowniku. Coś się stało?
     Herzog milczał przez chwilę. W sumie racja, pytanie było głupie.
     - To nie jest sprawa na telefon. Florentino i inni już tu są. Bądź u nas jak najszybciej.
     Stopą utrzymywałem na odległość Baptiste, który ze śmiechem starał się pociągnąć za huśtający się w powietrzu kabel słuchawki.
     - Będę za dwadzieścia minut.
     - Nie ma nas w biurze. Przez radio skierują cię we właściwe miejsce.
     Mój domowy telefon nie był "bezpieczny". Ale radio w samochodzie tak.
     - Już jestem w drodze.
     Odłożyłem słuchawkę. W lewej ręce dalej ściskałem plastikowy pistolet. Na ekranie ciągle szalał wielki robak. Wyłączyłem telewizor.
     Mały kablownik tymczasem już był w kuchni, sypiąc donosami jak z rękawa.
     - Mamo, a wujek gdzieś jedzie!
     To nie był pierwszy raz, gdy wyrywano mnie z domu o tej porze. Anne-Claire zdążyła się z tym już oswoić, zrozumieć, że taką już mam robotę i starała się nie protestować. Dla Leonore było to jednak wielkie zaskoczenie.
     - Na Boga, Mick, jest prawie północ!
     To był fakt tak oczywisty, że nie miałem pomysłu na inteligentny komentarz. Upewniwszy się, że Baptiste nie idzie za mną, zszedłem do piwnicy. Z szafki z bronią zabrałem swój regulaminowy, krótkolufowy automat z pojedynczym uchwytem i przewiesiłem go przez ramię. Wspinając się z powrotem, dojrzałem stojącą w drzwiach Anne-Claire. Podała mi marynarkę i szary, długi płaszcz. Zeszłotygodniowe plamy po kawie były już starannie usunięte.
     O nic nie pytała - i tak nie znałem odpowiedzi. Spojrzałem jej w oczy - były jeszcze głębsze i ciemniejsze niż zazwyczaj.
     - Chyba nie wrócę na noc - powiedziałem cicho. Z ciężkim westchnieniem schowała twarz pod klapą mojego płaszcza
     - Proszę, uważaj na siebie - doszedł mnie stłumiony szept.
     Mała gadzina znalazła nas wreszcie. Na schodach rozległ się energiczny tupot małych stóp.
     - Mamo, a ciocia i wujek się całują!
     
     III.
     
     Nim doszedłem do samochodu, wetknąłem w specjalne kieszonki trzy zapasowe magazynki do automatu. Renault, nie tak znowu nowy, ale bardzo sprawny i wytrzymały, zapalił od razu i ruszył ostro w kierunku śródmieścia. Sięgnąłem po mikrofon radia.
     - Zero siedemdziesiąt jeden, śledczy Moriarty.
     Tej nocy dyżur w dyspozytorni miała sierżant Chung Lee.
     - Hej, Mick, jak leci?
     - Rutyna...
     - Wszyscy mówią, że obecnie jesteś najlepszą opiekunką do dzieci w formacji.
     Westchnąłem. W Korpusie nie było takiego czegoś, jak poszanowanie prywatnego życia przez kolegów.
     - Bren mówi, że podeśle ci na weekend swoje maluchy.
     Brenowi, informatykowi placówki, pół-Chińczykowi z portugalskiego Makau, urodziły się niedawno bliźniaki. W sumie miał teraz sześcioro dzieciaków, w wieku od lat ośmiu w dół.
     - Prędzej ucieknę z tego kraju - rzuciłem odpowiedź. - Słuchaj, Lee, dzwonił do mnie stary.
     Sierżant chwilę milczała.
     - No, tak... Cholernie przykra sprawa...
     - Co się stało? Szef mi niczego nie mówił.
     - Basil i Hoffi nie żyją. Pierwszy patrol dotarł na miejsce jakieś półtorej godziny temu.
     - Mój Boże... Basil?!
     Przejechałem czerwone światło, nie zauważając tego. Chwilę gonił mnie ryk klaksonu wielkiej ciężarówki.
     Basil i Hoffi tworzyli jeden z naszych zespołów śledczych. Dla mnie byli kolegami z roboty, robili dokładnie to samo, co ja i Florentino. Ale nie tylko. Basil, mimo że Brytyjczyk, był dalekim krewnym Anne-Claire, a także jakby jej ojcem. To on przedstawił jej mnie i dawał życzliwe rady, jak spławić jej ówczesnego chłopaka - Racheforta, którego obaj równie mocno nie lubiliśmy. Czasem wpadał do nas na obiad. Mówiono ostatnio o jego awansie. Prestiżowa posada za biurkiem w ministerstwie, by cicho, ale bezpiecznie doczekać bliskiej już emerytury.
     Jak powiem Anne-Claire o jego śmierci?
     Hoffiego, młodego stażystę z Algierii, ledwo znałem. Podobno świetnie się jednak zapowiadał.
     Latarnie ulic Marsylii tworzyły przede mną świetlisty tunel.
     - Mick, jesteś tam? - głos Lee przywrócił mnie do rzeczywistości. Ręką trzymającą mikrofon roztarłem do bólu czoło.
     - Tak... Tak, słucham.
     - Nie jedź do biura, tu nikogo nie ma. Herzog zbiera wszystkich w porcie.
     - Czemu tam? - zadałem mało inteligentne pytanie.
     - To tam się zdarzyło - powiedziała po prostu Lee.
     Ostro zakręciłem w miejscu i, przeciąwszy żółtą podwójną linię, ruszyłem na południe miasta.
     
     IV.
     
Ilustracja: Robert Łada
Ilustracja: Robert Łada
     Policja otoczyła teren i trzymała z daleka nielicznych jeszcze gapiów i legiony chciwych sensacji dziennikarzy, sama też nie miała jednak wstępu na samo miejsce wydarzenia. Kilkukrotnie sprawdzano moją plakietkę, w końcu powiedziano, że dalej samochodu nie wpuszczą, by nie zatarł śladów.
     Ostatnie kilkadziesiąt metrów przeszedłem powoli, oglądając miejsce. Wysokie na kilka pięter magazyny, ustawiono przy sobie tak, że samochód z trudem się między nimi mieścił. Środkiem biegł szeroki pas betonu, którym zazwyczaj zajeżdżały ciężarówki, by załadować towary zostawione przez statki. To na nim leżał bokiem wypalony wrak samochodu. Oddalona o dziesięć metrów ciemna plama sadzy, otoczona siatką pęknięć w betonie, wskazywała miejsce silnej eksplozji.
     Herzog zgromadził tutaj chyba wszystkich dostępnych mu w tak krótkim czasie ludzi. Fotografowano każdy detal, zbierano każdy możliwy ślad i skrawek metalu. Herzog, gdy go dojrzałem, kierował ustawianiem kolejnych wozów z potężnymi reflektorami na naczepach, oświetlającymi teren. Badania miejsca zamachu będą się toczyć w dzień i nocą.
     Otaczało go pięciu ludzi. Ja, szósty, przyjechałem ostatni. Trzy dwuosobowe zespoły śledcze Korpusu w Marsylii. Czwarty zespół zginął niecałe dwie godziny temu.
     W milczeniu ścisnąłem dłonie kolegów i Florentino, mojego partnera. Choć wiedzieli o moim specjalnym przywiązaniu do Basila, żaden nie próbował mnie pocieszać. Rozumieli doskonale, że słowa mijają się w takiej sytuacji z celem.
     Podpułkownik KBW Herzog, pięćdziesięcioletni Izraelczyk, kawaler francuskiej Legii Honorowej, odznaczony włoskim Krzyżem Zasługi, weteran pól bitewnych Wzgórz Golan, Bośni, Nigru, obecnie komendant placówki Korpusu w Marsylii, podszedł do nas po kilku minutach. Służba za biurkiem i wiek podkopały już nieco jego niegdyś herkulesowe zdrowie i posturę, bardziej złośliwi widzieli już nawet małe wałki tłuszczu, jednak w oczach dalej błyszczała żelazna siła woli, nieugiętość, upór i inteligencja. Popularny wśród podwładnych, bezpośredni w osobistych kontaktach, wymagający wobec innych i siebie. Zawsze mówił to, co myślał i w tym dopatrywano się powodów tego, że ostatnio pomijano go na listach awansów. Pokój nie sprzyjał karierom starych jastrzębi.
     Herzog podszedł z nami do poczerniałego wraku wozu, zanurzonego w kałuży piany, którą pracownicy portu gasili płomienie. Nasi ludzie od zbierania śladów pomstowali na nich za to- po cichu, ale dosadnie.
     - Basil i Hoffi zginęli, prowadząc ważne dochodzenie - zaczął Herzog - Jeden z ludzi Basila poinformował go, że podejrzany będzie załatwiał jakieś sprawy w tym miejscu i o tej porze. Urządzili więc zasadzkę, by go aresztować.
     - W dwie osoby? - wymruczał cicho jeden ze śledczych.
     - Liczyli przypuszczalnie na zaskoczenie, a nie było czasu organizować większego zespołu. Basil zadzwonił do mnie w ostatniej chwili. Zanim przyjechali antyterroryści, ktoś zdążył wywabić ich z magazynu, gdzie byli ukryci. Basil wsiadł do samochodu i zginął w eksplozji. Rannego Hoffiego zabito od tył, strzałem w głowę. Zabójca jest chytry, ale tchórzliwy.
     - Może działali w większym zespole? - podsunął Florentino.
     - Może, ale wątpię. Przeglądaliśmy zapis kamer przemysłowych - widać tylko jedną sylwetkę.
     - Gdyby w mieście pojawiła się większa grupa, wiedzielibyśmy o tym - dorzucił swym cichym głosem któryś ze śledczych.
     - Nie dostaliśmy żadnego ostrzeżenia, ani od naszych ludzi, ani od policji, ani od żandarmerii, ani od wywiadu - zastrzegł Herzog. - To bardzo rzadkie. W grupie ktoś by coś sypnął.
     Kiwnęliśmy głową. Zasada jest taka, że dwóch ludzi dwa razy łatwiej złapać, niż jednego. Tylko pojedyncza osoba mogła przygotować taką operację w naszym mieście tak, by nikt po naszej stronie barykady się o tym nie dowiedział.
     - To był ktoś z zewnątrz. Ktoś nowy, szybki, cholernie przebiegły.
     - Raczej ani mafia, ani gangi oni nie zadzierają z władzami, jeśli naprawdę nie muszą. Zresztą, nimi zajmują się raczej gliny. Jakiś psychopata? - zasugerował McMatt, szef trzeciego zespołu.
     - Może najemnik? Ale kto by pakował się w takie bagno, mordując naszych ludzi? - podsunął Florentino.
     Spojrzeliśmy na Gichona. Od dwudziestu lat prowadził operacje przeciw terrorystom. Wiedział o każdym, kto na południe od Lyonu otarł się o jakąś komórkę fundamentalistów, lewaków, radykałów-ekologów czy neonazistów.
     Ten pokręcił głową.
     - Nie ten styl, nie ta klasa. Wszystko było za ciche. Żadnych żądań. Ale się popytam.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

10
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.