XXIII. Florentino wyprowadzał samochód z ciasnego wjazdu na autostradę w czasie, gdy ja krzyczałem do telefonu. Musiałem zastać areszt w Marsylii w stanie lekkiego zamieszania, bo mój rozmówca nie był w stanie pojąć potrzeby zwiększenia ochrony pana d'Hauterville. Wbrew mojej argumentacji, uparcie twierdził, że nie jest to konieczne. Dopiero jednak jego zwierzchnik, którego zażądałem, wyjaśnił mi tego przyczynę. - Och, tak mi przykro, pan d'Hauterville nie zaszczyca już naszego zakładu swoją obecnością. - Mógłby pan wyrazić się jaśniej? - cholerni Francuzi i ich gadki! - Pan d'Hautreville zmarł wczoraj w południe w wyniku niewydolności nerek. Biedny człowiek... Zamiast aparatury do dializy, podłączaliśmy go do kroplówek. Niestety, błąd wyszedł na jaw za późno. - Gdzie znajduje się ciało? - Jest w drodze do zakładu pogrzebowego. Rodzina skontaktowała się z nami i wyraziła życzenie, by dokonać kremacji. Powtórzyłem to wszystko Florentino w czasie, gdy wystukiwałem podany mi numer zakładu pogrzebowego. Ten powiedział, jakby do siebie: - W aktach jest napisane, że d'Hauterville nie miał rodziny. Kremację zdążyłem wstrzymać - dzięki zwiększonej ostatnio ilości wypadków drogowych zabiegu tego nie dokonywano chwilowo na bieżąco. Nasi ludzie ruszyli pod wskazany adres po ciało, by dokonać bardzo szczegółowej sekcji zwłok. Florentino tymczasem znów przejechał trawnik oddzielający oba kierunki ruchu autostrady i ruszyliśmy do Nicei po panią Busoni. XXIV. Przerzucona śmigłowcem z Marsylii do Nicei brygada antyterrorystyczna KBW weszła do akcji natychmiast po przybyciu, jeszcze zanim dotarliśmy na miejsce. Przeszukano dokładnie cały budynek, nie znaleziono jednak ani Busoni, ani tym bardziej Mes-Chavres. Przestraszony stróż zeznał, że lokatorka wyszła z domu późnym wieczorem i od tamtej pory się więcej nie pojawiła. Policja podjęła intensywne poszukiwania w całym mieście, ale nie liczyliśmy na jakiekolwiek rezultaty. Jedynym śladem pozostawał informator contessy Willmore oraz sama hrabina. Herzog wydzielił silny oddział do obserwacji jej pałacyku. Stopniowo wprowadzaliśmy naszych ludzi na teren posiadłości, przebierając ich w mundury "AIC Securite", na co dostaliśmy uprzejmą zgodę z siedziby firmy w Brukseli. Wszystkie linie były na podsłuchu. XXV. Hrabina była zwięzła. - Jestem przy postoju taksówek koło Dworca Narbońskiego. Proszę natychmiast po mnie przyjechać. Połączenie zostało przerwane. Florentino ruszył we wskazane miejsce. Ja sięgnąłem po radio. - No co jest? - zapytał wywołany dowódca posterunku obserwacyjnego pod pałacykiem. - Czy hrabina opuszczała wasz teren? - Negative. Od kiedy tu jesteśmy, nikt nawet nosa nie wytknął. XXVI. A jednak Willmore stała w umówionym miejscu. Wsiadła, obciążona swą modną, dużą torebką z krokodylej skóry. Ruszyliśmy ostro, gonieni przekleństwami taksówkarzy, którzy nas wzięli za jakąś nielegalną taryfę. - Spotkanie będzie miało miejsce za piętnaście minut, na terenie lotniska towarowego "Marseille Cargo". - Gdzie dokładnie? - spytałem. Lotnisko było doprawdy ogromne, ale na szczęście byliśmy na tyle blisko, że jazda nie powinna nam zająć więcej niż kilka minut. - Dowiem się na miejscu. Chwyciłem mikrofon i podałem te informacje naszym zespołom szturmowym. Herzog włączył się na linię. - Moriarty, co jest do cholery? Miało być na nadbrzeżu! Jesteśmy dokładnie po drugiej stronie cholernego miasta! - Panie pułkowniku - usprawiedliwiłem się - ja tylko powtarzam uzyskane informacje. Ma szczęście my jesteśmy blisko, dotrzemy na miejsce przed czasem. - Zróbcie, co możecie - zgodził się Herzog. - Reszta naszych dotrze do was za maksimum trzydzieści minut. Wysyłam oba helikoptery, przerzucą tyle ludzi, ile tylko zdołają, będą u was na mniej niż kwadrans. Bez odbioru. Florentino wjechał na chodnik, by ominąć samochody stojące na światłach. Przeklinający za nim ludzie słusznie domyślali się jego włoskiego pochodzenia. Ja sięgnąłem po zamontowany w drzwiach uchwyt, gdzie zamocowany był mój krótkolufowy automat. - Musi mi pani powiedzieć - powiedziałem jeszcze, sprawdzając wszystkie cztery zapasowe magazynki - jak pani zdołała wydostać się z pałacyku? - Mój drogi panie, wyjechałam zaraz po was, nim jeszcze zaczęliście zmieniać ludzi z mojej ochrony na swoich. - Skąd pani o tym wie? - byłem szczerze zaskoczony. - "AIC Securite" to tylko zewnętrzny pierścień ochrony. Samego pałacu pilnują moi zaufani ludzie, kilku byłych komandosów SAS. Także wczorajsze pojawienie się posterunku żandarmerii pod bramą nie uszło naszej uwadze. Byłem pod wrażeniem. XXVII.  | Ilustracja: Robert Łada | "Marseille Cargo" zajmuje obszar około trzech kilometrów kwadratowych ogrodzonego terenu, zapełnionego pasami startowymi, wieżą kontrolną, terminalami załadunkowymi oraz setkami samolotowych hangarów warsztatowych i towarowych. W oczka siatki bramy, przed którą zajechaliśmy, wetknięta była kartka. Hrabina sięgnęła po nią ręką, ale ja byłem szybszy. - Velvet Industries. Rząd S4, czwarte stanowisko - przeczytałem wiadomość, wystukaną pracowicie na maszynie. Ktoś wyraźnie nie chciał być zidentyfikowany po charakterze pisma. Podałem kartkę Florentino. Ten powtórzył jej treść przez radio, a ja w tym czasie złamałem specjalnymi szczypcami z bagażnika skobel kłódki przy bramie. Florentino wjechał do środka. Znalezienie właściwego hangaru było dziecinną igraszką. Hrabinie kazaliśmy zostać w ukrytym wozie, a sami poszukaliśmy odpowiednich kryjówek. - Ile jeszcze mamy czasu? - Kilka minut. - Helikoptery pojawią się nie wcześniej niż za dziesięć - obliczał Florentino - Wozy za kolejny kwadrans. Jesteśmy zdani na siebie. Uważnie sprawdził swój automat. Rozeszliśmy się do swoich prowizorycznych kryjówek. Milczeliśmy. Plac przed stanowiskiem oświetlała latarnia. Kolejna najbliższa znajdowała się przy kolejnym hangarze, pięćdziesiąt metrów dalej. Poza tym okolicę spowijał milczący mrok późnego wieczoru. Tkwiliśmy tak dobrze ponad pięć minut. - Pomocy! Drgnąłem i zatoczyłem łuk lufą automatu. Rozpoznałem głos Willmore. I znów: - Ona jest tam! Szybko! Florentino zeskoczył z rusztowania i zaczął biec w kierunku głosu. Ja wydostałem się zza sterty kartonowych pudeł, gdzie się zaczaiłem. Willmore przypuszczalnie nie usłuchała nas, i nie pozostała w samochodzie. Jej głos dobiegał z innej strony niż ta, gdzie zaparkował Florentono. - Ucieka! Ucieka! Na pomoc! - Weź wóz! - zawołał Florentino, i pobiegł w kierunku głosu. Ja cofnąłem się do wozu. Drzwi od strony, gdzie siedziała Willmore, były otwarte, porzucona torebka leżała poszarpana na podłodze. Może Mes-Chavres porwała Willmore, chcąc mieć zakładnika? Nie było czasu się zastanawiać, głos się coraz bardziej oddalał. Włożyłem kluczyki do stacyjki i zapaliłem. Wrzuciłem bieg, cisnąłem gaz i puściłem sprzęgło. Silnik Range Rovera szarpnął i zgasł. Cholerny hamulec ręczny! Zwolniłem go i powtórzyłem czynności. Ale nie puściłem wciśniętego sprzęgła. Byłem skamieniały ze strachu. Kto zaciągnął hamulec ręczny? Nie ja. Nie Florentino. No i samochód stał przecież bez opieki przez prawie dziesięć minut. Najdelikatniej, jak umiałem, zwolniłem bieg. Nawet nie gasząc silnika ostrożnie otworzyłem drzwi i wyszedłem. Gdy już byłem na zewnątrz, zacząłem biec, jak najdalej od wozu. Range Rover miał w zbiorniku 50 litrów benzyny wysokiej jakości. Gdyby wybuchła, bezpieczni byliby dopiero ci oddaleni o jakieś dwieście metrów i to zakładając, że leżeliby na ziemi. Pobiegłem w kierunku, gdzie ostatni raz widziałem Florentino. Nad głową przeleciał mi helikopter, oświetlając przejścia między barakami potężnym reflektorem. Drugi, mniejszy, wylądował kilkadziesiąt metrów ode mnie. Na czarnej burcie wymalowany był złoty orzeł, oparty na kuli ziemskiej, trzymający w dziobie szarfę. Godło KBW. Przybywała pomoc. Dopiero teraz doszło do mnie, że dotychczas robiliśmy krok po kroku dokładnie to samo, co przed nami robili Basil i Hoffi. I dopiero w chwili, gdy nie zginąłem w wybuchu, przerwałem zaklęty krąg wyroku wiszącego nam nad głową. Czyżbyśmy przestali tym samym być zabawkami w ręku kobiety znanej nam jako Mes-Chavres? Mieliśmy jeszcze szansę wygrać tę rozgrywkę. |
|