nr 03 (XXV)
kwiecień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Mateusz Józefowicz
  Złość długodystansowca

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Któż nie kocha piękna? Nawet w świecie pragmatycznym jest miejsce na estetykę. Im świat bardziej pragmatyczny, tym większa potrzeba pozytywnych wrażeń estetycznych. Jak na pustyni. Im bardziej sucha prowincja, tym ukochańsza każda kropla. Hipokryzją jest twierdzenie, że w treści czy akcji pragmatycznej nie ma miejsca na piękno. Twierdzenie, że zwracanie uwagi na piękno w czasie biegu jakiejkolwiek machiny to dekadencja, ba! - perwersja nawet. Twierdzenie takie nie uwzględnia operatora owej machiny, który, drążąc suchy, skalisty grunt, może umrzeć z pragnienia. Piękno jest niemal dosłownie - nowym wymiarem. Gdy przedmiot oprócz długości, szerokości, wagi, ceny - którymi zrośnięty jest z mechanizmem - posiada także choćby cień piękna - otwiera nową płaszczyznę postrzegania. Nawet dla pragmatyka. Nowa przestrzeń do eksploracji i do wykorzystania.
     Objawienie. Dziewczyna. Kobieta. Porusza się sprężyście, emanuje siłą. Przypomina łuk - na przemian naciągany i wyrzucający śmiertelnie groźną strzałę wdzięku i zadziwienia. Wyjątkowo smukła, o proporcjach osoby chudej wręcz - jednak krucha tylko pozornie. Dziewczyna biegnie, zbliża się w niezwykłym tempie, po czym nagle, nie zmieniając kierunku ruchu, bokiem wykonuje gwałtowny naskok na ścianę, odbija się od niej i okręciwszy się ląduje z gracją na pewnych nogach. Jej przyspieszony oddech uspokaja się szybko. Wydaje się, że na skórze o intrygującym, jasnym odcieniu przez moment lśnią kropelki potu, lecz wrażenie to znika po chwili. Przyciąga uwagę perfekcyjny kształt czaszki - wyeksponowanej, bowiem całkowicie pozbawionej włosów. Dziewczyna odwraca się przodem i olśniewa symetrią. Ciała, twarzy. To oblicze, nieco wystające kości policzkowe, niemal matematycznie złamane linie nosa, skroni, wąskie usta - budzi jakieś wspomnienia. Drgnięcie gdzieś wewnątrz. Nie ma w nim złości. Jest niewinność. Wizja anielska, którą każdy w sobie nosi? Dziewczyna podchodzi w kierunku przyrządów gimnastycznych stojących przy ścianie wielonawowej hali. Na niektórych, gdzieś dalej, ćwiczy kilka osób - wszystkie podobnie ubrane, także ogolone i niezwykle sprawne. Dziewczyna podchodzi do pierwszego z brzegu drążka i niemal bez wysiłku podciąga się na nim, podrzuca właściwie kilka razy, aby za moment stanąć na nim na rękach. Potem na jednej. Wreszcie zeskok.
     Inge obserwując ją doświadczała jakiś dziwnych, odświeżających doznań. Było to jak jaśniejsze światło w półmroku ciężkiej, monotonnej i niezbyt zaspokajającej estetycznie pracy. Znalazły się tam też inne emocje. Coś jakby ukłucie zazdrości. Żal i świadomość własnych ograniczeń.
     - Kim ona jest? - zapytała w końcu. Po chwili dodała: - Czym ona jest?
     Przez kamienną twarz przebiegł drugi już dzisiaj grymas.
     - Słusznie. Nie można powiedzieć, że jest "nikim", ale "kim" do niej jeszcze nie pasuje. "Czym" zresztą też nie. Ona jest... To nowa jakość. Hex - homo extensus.
     - Czy... czy to jest android? Człowiek?
     - Na razie można powiedzieć, że jest podobna do androida - póki jest niedojrzała.
     Zamiast odpowiedzi jedynie nowe zagadki. Nowe pytania.
     - A inteligencja? Sztuczna?
     - Myśl maszyny? Nie do końca. Chociaż można ją zaliczyć do tego, co dotąd nazywaliśmy AI. Jednak mechanizmy, struktura, wszystko stworzone na bazie naturalnej. DNA, odpowiednio zmodyfikowane. Organizm wiążący inne substancje... Ona ma inteligencję ludzką, chociaż o bardzo wysokim współczynniku i ze znacznie poszerzonymi zdolnościami do uczenia się. Zresztą zaraz się pani przekona jak bardzo jest ludzka. Aishe! Pozwól tutaj!
     Aishe? AI-she? Ona? Ono? Istota... dziewczyna odwróciła się w ich stronę. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Obciągnęła gimnastyczny strój i podeszła do nich szybkim krokiem. Blisko, bez skrępowania. Inge stojąc tuż obok, zastygła w niedowierzaniu. Wręcz niekulturalnie przyglądała się - nie wiedząc jak zareagować. Dopiero skierowane do niej słowa przywróciły ją rzeczywistości.
     - Niech pani pozna Aishe, naszego pomocnika i nadzieję ludzkości!
     Tamta dziewczyna nieco speszona taką prezentacją, szybko odzyskała panowanie i odparła:
     - Ależ to doktor Smith opiekuje się troskliwie nami wszystkimi. Miło mi cię poznać!Wyciągnęła rękę. Szybki i miękki gest. Jeśli 'dynamicznym' moglibyśmy nazwać czyjekolwiek zachowanie, nawet w odniesieniu do ruchów minimalnych - to określenie to pasowało do Aishe w stu procentach. Zdawała się być niczym pełen energii płomień - niemal nieruchomy, falujący delikatnie, lecz przecież płonący esencją ruchu. Inge uścisnęła smukłą dłoń. Dotknęła sprężystej powierzchni skóry i poczuła dreszcz biegnący od końcówek palców gdzieś głębiej, w inne obszary. "- Chemia!" pomyślała. "- Kim jesteś Aishe? Kto cię zsyła? Chemia czy metafizyka?"
     - Mnie również. Mam na imię Inge.
     - Wiem! - odpowiedziała Aishe. - Znam cię. Obserwuję całe twoje szkolenie. Wiem, czego pragniesz. Głównym celem mojej pracy tutaj jest umożliwienie ci tego lotu. Doktor Smith może ci o tym powiedzieć...
     Inge postanowiła odrzucić już zaskoczenie. Zapytała:
     - Pracujesz z astronautami? Dla astronautów? Co właściwie robisz? Dlaczego wcześniej się nie spotkałyśmy?
     Aishe spojrzała pytająco na odsuniętą w cień trzecią osobę. Doktor Smith - niczym demiurg. Głowa skinęła przyzwalająco. Aishe odpowiedziała:
     - Pracuję wyłącznie dla ciebie. Jestem z tobą w pewien sposób związana. Też przechodzę trening, testy. Moje ciało jest bardziej wytrzymałe. Symulujemy rzeczywiste warunki panujące w kapsule. Znoszę to wszystko, czego ty nie dałabyś rady.
     - Ale jaki to ma związek ze mną..?
     - Wszystko w swoim czasie! - przerwał głos demiurga. - Aishe, nie przeszkadzamy ci już. Niedługo znowu spotkasz się z Inge.
     - Miło było cię poznać - powiedziała dziewczyna. Delikatnie złapała Inge za ramię i pocałowała w policzek. Przypominała jej siostrę, nie widzianą już od czterech lat. Aishe odbiegła. Inge spojrzała za nią w zamyśleniu. Nieświadomie, niby w zadumie, prawą ręką gładziła czubek nosa wciągając nieuchwytne wonie. Syntetyczne uroki.
     - Chodźmy, Inge. Zaskoczona? Pokażę pani dokumentację tej części projektu. Rozumie pani, dlaczego nie chwalimy się tym przed całym światem? Delikatne sprawy. Wykorzystujemy tu rezultaty badań z kilku wizjonerskich programów, które zamknięto z braku finansów. A faktycznie - z braku dostatecznej kontroli nad nimi. Nasza praca jest cholernie odpowiedzialna.
     Inge dopiero zaczynała uświadamiać sobie konsekwencje. Docierało do niej, co właściwie tutaj stworzono. Dlaczego jednak w ramach Columbusa? Tylko na potrzeby testów? Jakich testów? Czy wystarczyłoby cynicznie stwierdzić, że była to jedna z technologii stworzonych jedynie przy okazji programu kosmicznego? Aishe - produkt uboczny? Naprawdę nie była człowiekiem?
     - Ile ona ma lat? - zapytała.
     - Pięć. Z tego rok inkubacji.
     - A wewnętrznie? Emo... - ugryzła się w język.
     - Emocjonalnie. Niech pani to powie. Ona odczuwa emocje. Nawet bardzo głęboko.
     - Czy jest we wszystkim ludzka? Lepsza? Czy to już czas na wyższy stopień ewolucji?
     - Tego właśnie nie wiemy. Czas byłby po temu! Ale gorzej z rezultatami. Ona nie jest jeszcze do końca stadium wyższym od nas. W tej chwili rozwój większości obszarów jej psychiki jest porównywalny do dojrzałego człowieka. Aishe nie jest zresztą najstarszą ze swojej grupy. Gatunku - można powiedzieć. Wszyscy pozostali, których widziała pani na siłowni, to też hexy. Jednak wszyscy mają te same ograniczenia. Po pierwsze - bezpłodność. Po drugie - bezwolność. Tak, to dobre określenie. Jej mózg - wspólnie projektowany prze naturę i przez nas - nie posiada wykształconej struktury sterującej. Nie ma woli. Ma samoświadomość, ma pewien typ osobowości, którą kształtuje sama Aishe swoim indywidualnym tokiem, korzystając z natychmiastowego dostępu do całości dorobku naszej kultury. Nie ma w niej jednak źródła motywacji do samodzielnego działania. Potrafi jedynie reagować. Nie byliśmy w stanie odtworzyć tego sztucznie. Jakże można odtworzyć coś, co nie jest tak do końca zidentyfikowane? Niestety, w tej chwili porusza ją jedynie program, wygenerowany przy pomocy tradycyjnych komputerów.
     Kolejny szok. Współczucie i żal. Dlaczego to takie ważne?
     - Czyli jej zachowanie... To nie ona? To tylko algorytmy?
     - Na dobrą sprawę wszystko to algorytmy. Tak dyktuje rozsądek. Ale w tym przypadku program nie warunkuje bezpośrednio jej zachowania, ruchów, gestów i wszystkich procesów wyższego rzędu. Nie wkłada słów w jej usta. Jedyne co robi, to skłania do nawiązania kontaktu. Jest to niezbędne dla dalszego współgrania. Ogólnie - dla jej rozwoju. Jest jej pani potrzebna, żeby mogła spełnić swoje zadanie. Ponadto program warunkuje jej dążenie do samodoskonalenia się - tak fizycznego, jak i umysłowego.
     - Czy ona nadal się rozwija?
     - Tak. Wewnętrznie czeka na swoje rites de passage. Cieleśnie jest w pełni wykształcona, jednak pracuje jeszcze nad osiągnięciem doskonałego balansu pomiędzy poszczególnymi strukturami swojego organizmu. Musi sztucznie osiągnąć to, co my uzyskaliśmy w toku naturalnej ewolucji. Nawet nie będąc fizjologiem, musi pani przyznać, że jej ciało to arcydzieło. Organy wewnętrzne są zmodyfikowane. Właściwie zaprojektowane od nowa i zupełnie inne od naszych, ze względu na inny metabolizm. Jest w stanie znosić długotrwałe braki tlenu, nie mówiąc o pokarmie i wodzie. Wytrzymała na wysokie i niskie temperatury, na ciśnienie, promieniowanie. Skóra nabudowana na siatce z nieorganicznych włókien, dodatkowe powłoki ochronne. Inna budowa mięśni i wysokoenergetyczne procesy wyzwalania skurczów. Odporna na infekcje, toksyny i większość trujących dla nas związków chemicznych. Przez pewien czas jest w stanie przetrwać nawet w próżni, zachowując ograniczoną percepcję i zdolności motoryczne. Podobnie niemal w każdych niekorzystnych warunkach - dla nas niedostępnych. Chociażby przy przeciążeniach przekraczających 6 G. Rozbłyski słoneczne nie stanowią dla niej większego zagrożenia. W przyjaznym środowisku dochodzi do tego jeszcze szybkość reakcji, wysoka rozdzielczość i czułość zmysłowa, a także możliwość dokonania z zewnątrz sztucznej regeneracji i korekcji, tak mechanicznej, jak i somatycznej. To wszystko czyni ją nie tylko astronautą doskonałym, pilotem i eksploratorem. Mars stanie przed nią otworem, ale także będzie mogła zejść w głębiny tu, na Starym Globie. Tak pod wodę, jak i pod ziemię. Nowa istota nowych światów.
     Inge słuchała, oglądała lśniące schematy. Zdjęcia i filmy, przedstawiające baniaste inkubatory wypełnione fioletowymi płynami. Wewnątrz tkwiły niezwykłe struktury, zwiewne, rozrastające się niemal fraktalnie. Cienkie metalizujące szkielety, nabudowujące kolejne warstwy. Inne, pokrywające się stopniowo żywą tkanką. Żywą? Czy to było życie? Czy życie to tylko wynik osiągnięcia pewnego stopnia złożoności, czy fenomen metafizyczny? Słuchała dalszych słów wykładu. Wyglądało, jakby w mocy doktorów leżało czytanie myśli.
     - Można dyskutować nad tym, czy stworzyliśmy nową formę życia, czy tylko zmodyfikowaliśmy. Zresztą ludzkość od jakiegoś czasu sama pławi się w swoim sztucznym życiu, prawda? Może więc nie ma sensu szukanie jednoznacznej odpowiedzi.
     Filozofia. W końcu Inge zapytała:
     - Czy człowiek jest jeszcze w ogóle potrzebny? W jaki sposób ona ma umożliwić mi lot? Czy ona ma polecieć zamiast mnie? Po co... po co ja?
     - Człowiek to ambitna bestia. Sam chce dotrzeć wszędzie. Zawsze zresztą wychowuje swoje dzieci trochę po to, żeby się wieźć na ich grzbiecie...
     Przerwała mu.
     - Proszę mi powiedzieć, co właściwie jest celem. Gwiazdy czy Aishe?
     - Ona jest naszą gwiazdą. Pani też.
     
     ***
     
     Tym czasem jedyną próżnią, przez którą Inge dryfowała, była jej pustka wewnętrzna. Idąc za tym porównaniem - jakby jej osoba traciła hermetyczność. Życiodajne powietrze uciekało bezpowrotnie, zaś z zewnątrz do środka nie przedostawało się nic oprócz mrozu. Pomimo nowych wrażeń, których jej dostarczono, przechodziła ciężkie chwile. Wybuchy nigdy wcześniej nie doświadczonych stanów powtarzały się już od wielu dni. Powracały, zbliżając trwanie do koszmaru. Męczyła się, ale uczyła się z tym żyć. Najgorzej było, kiedy próbowała nazwać, określić demona, który się w niej gnieździł: sztucznie rozdęte, nienaturalne poczucie wyobcowania, samotności i nieprzystawalności tak do świata zewnętrznego, istniejącego już tylko we wspomnieniach, jak i do tego tutaj - mechanizmu Columbusa.
     Inge zagubiła się. Straciła zdrowy, profesjonalny osąd. Próbowała zrozumieć sytuację, w której się znajdowała. Próbowała poznać swoje nowe zadania. Myśli o Aishe nie dawały jej spokoju.
     Widok Aishe nie dawał jej spokoju. Kolejne rzeczy, których się o niej dowiadywała, nie dawały jej spokoju.
     Zadrżała, kiedy zobaczyła ją któryś, kolejny już raz.
     - Co wy jej robicie? - zapytała z niepokojem. Widziała ją wchodzącą do naszpikowanej elektroniczno-chirurgicznymi draperiami komory. Czuła, że Aishe także jest niespokojna, poruszona.
     - Aishe, zdejmij ubranie - powiedział do mikrofonu siedzący obok Inge mężczyzna. Operator. Mistrz pulpitu. Jego słowa brzmiały niczym religijne formuły. - Teraz aktywujemy w tobie program, który poprowadzi cię przez procedurę zabiegową. Rozluźnij się...
     Wyraz twarzy dziewczyny budził litość. Cała drżała. Podeszła do centrum komory i oparła się o miękko wyściełany stelaż. Coś dźwięcznie strzeliło i stanowcze klamry unieruchomiły ją całkowicie. Po chwili włączyło się serwo i podniosło ją w górę, wyginając przy tym w nienaturalnej pozycji. Ręce rozkrzyżowane, zbawicielka wszystkich hexów... Rodząca oceany współczucia i... erotyki.
     - Boże... - szepnęła Inge. - Gdzie jest doktor Smith? Co tu się dzieje?
     - Jestem. Proszę się nie obawiać. To normalna procedura. Implantacja interfejsu. Musi przez to przejść.
     Inge została poprowadzona na przeciwległy koniec pokoju. Miała stąd jeszcze lepszy widok na instalacje zabiegowe. Szyba o kryształowej przejrzystości oddzielała ją od rozciągniętej Aishe. Jakby wewnątrz komory znajdował się zdalnie badany, wyjątkowo niebezpieczny materiał.
     - Proszę usiąść. W międzyczasie pokażę pani neurotransmiter. Za jego pośrednictwem będzie pani mogła lepiej zrozumieć ten zabieg. To jest model dla ludzi. Nieco rozwinięta wersja terapeutycznego urządzenia zbudowanego na bazie zaawansowanych VR.
     Obracała aparat w ręku. W końcu skuszona zachęcającym spojrzeniem i czymś z wewnątrz założyła go. Słuchawki, przezroczyste okulary, trzy przylgi elektrod - na skroniach i u nasady czaszki. Pasowało jak ulał.
     - Oczywiście jest to tylko odbiornik. Bez wspomagania audio-wideo przekazuje jedynie stany emocjonalne. Za chwile pojawi się delikatne migotanie i szum... Już? Jak się domyślasz, to, co instalujemy Aishe, to in-out. A także bezpośredni dostęp cyfrowy do struktur jej mózgu. Teraz możesz spróbować to włączyć. Niezwykłe wrażenia...
     "- Wszystko jest dzisiaj możliwe dzięki mediom i technologii - przeżyj ukrzyżowanie, na żywo z Nevada Gates!" Z takim okrzykiem tysiące powinny jednoczyć się w codziennym akcie transmitowanej ekstazy. Inge uległa ciekawości i włączyła aparat. Ponownie spojrzała na środek komory. Tam głowa Aishe tkwiła niczym w świetle jupitera, w objęciach delikatnych, precyzyjnych końcówek. Przyrządy węszyły, zaczynały czuć. I wtedy Inge też poczuła. Strach i niemoc. Powoli wpełzające do jej własnej świadomości. Dochodzące jeszcze niczym zza ściany. Dostrzegła implant montowany z tyłu imponującej czaszki...
     - Teraz możemy włączyć transmisję bezpośrednio. I wyświetlimy pani wizję...
     Palce przebiegły po kontrolnej konsoletce. Okulary zmatowiały. Dla Inge był to start rakiety.
     - Aa....h... - było jedynym dźwiękiem, który zdążyła z siebie wydobyć. Wciągnęła gwałtownie powietrze i kurczowo złapała się poręczy fotela. Dostrzegła, usłyszała i poczuła! Przerażenie i niemoc - ale swoje własne. Albo - jakby własne. Wiedziała, że z tyłu, wgryziona w jej czaszkę pulsuje elektronika.
     - Aishe, nie odwracaj głowy - doszedł ją z bliska głos operatora. Patrzyła na siebie i przed siebie, na krępujące ją klamry i przewody. Tuż przed nią tkwił chirurgiczny hełm mający w czole zainstalować jej drugi, programujący interfejs. - Aishe włóż tu głowę...
     "- Nie" - pomyślała i poczuła jak hełm najeżdża jej na twarz. Krzyknęła i wydawało jej się, że siedząc na fotelu w pokoju kontrolnym wygina się cała i doznaje orgazmu, gdy bezduszne elektroniczne palce kochanka sięgnęły do wnętrza jej mózgu.
     To było niczym oczyszczenie. Nie fizyczne. Poczuła się nią. Poczuła jej przerażenie i miała wrażenie, że Aishe o tym wie. Wtargnęła w jej największą prywatność. W chwilę potem buchnęła własnymi emocjami. Zdarła z głowy aparat i, cisnąwszy go na ziemię, rzuciła się do drzwi. Za sobą usłyszała jeszcze tylko ten spokojny głos:
     - Pani Swanson! Badania! Badania!
     Nie zwróciła na to większej uwagi. Biegła korytarzem. Jakby uciekała przed jakąś straszną prawdą o sobie, która goniła ją wielkimi krokami. Która krzyczała: "Przez chwilę było ci dobrze! Tak bardzo dobrze!" Rzeczywiście - tak dobrze, jak nigdy nawet nie spodziewała się poczuć.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.