Terroryści, przebrani za kelnerów, zdobyli ambasadę w momencie, gdy na sali konferencyjnej dyskutowano o nowych formach zwalczania terroryzmu. Jako jedyny zwróciłem uwagę na kelnera, który przywiózł nam sałatkę z tuńczyka. Dziwnie się zachowywał. Zamiast uniżenie podjechać do stołu, podać co należy i bezszelestnie się oddalić, stanął przy ścianie, skrzyżował ramiona, odchylił głowę i słuchając, przyglądał się nam na wpół rozbawiony, a wpół udając rozgniewanego. Zdradziła go jego gęba. Miał zarost, a jeszcze żaden kelner w historii ambasady nie dostał pozwolenia noszenia zarostu, a brody tym bardziej - a facet, który był kelnerem, miał brodę. Na sali zebrała się cała śmietanka wysokich stołków, zajmujących się problemem terroryzmu. Ochrona była silniejsza niż w czasie ostatniej pielgrzymki Papieża po Europie, a jedzenie sprawdzane przez zaufanych ludzi. Ostrożności nigdy zanadto. Byłem stażystą. Słuchałem i notowałem bełkot radykałów proponujących absurdalne i zwariowane projekty, by schwytanych terrorystów wysadzać w powietrze na Głównym Rynku przy udziale publiczności. Słuchałem nerwowego szelestu przekładanych papierów i oddechu ludzi mających wygłosić za chwilę przemówienie. Ale przede wszystkim obserwowałem. Nikt prócz mnie nie zwracał uwagi na kelnera z brodą, który zdążył zdjąć fartuch i z miną znudzonego amanta zbliżał się do stołu. Zamiast sałatki z tuńczyka zaserwował nam główne danie. Seria z kałasznikowa smagnęła powietrze i utknęła w ścianie, jakiś metr nad głową przewodniczącego Roya. Rozbawiony kelner w teatralnym geście przedstawił się jako Nichola - szeregowy członek Armii Walki o wyzwolenie Czegoś Tam, a potem do sali wtargnęli inni kelnerzy. Ściągali w pośpiechu fartuchy i ustawiali się pod ścianą. Nichola strzelił w podłogę. - Na ziemię, dupki! - wrzasnął. Poskutkowało. Wszyscy, niczym jeden organizm, padliśmy na brzuchy, a Nichola kopał nas, krzyczał i wciskał nam głowy w parkiet. - Ty tam! Tak, właśnie ty! Podejdź! - wskazał na Roya. - Skąd ci przyszedł do głowy ten pomysł, no wiesz... - Jaki pomysł? Nic nie wiem. To nie ja - stękał Roy. Wiedział dobrze, o co chodzi. Wszyscy wiedzieliśmy. Roy próbował przeforsować pomysł, żeby terroryści mieli cele więzienne w kształcie dynamitu. - Wiesz, wiesz - Nichola ciągnął Roya za ucho stanowczo za mocno. - Chce tylko wiedzieć, skąd wytrzasnąłeś ten pomysł. Roy mówił, że przeczytał w jakiejś książce, ale nie pamięta tytułu. Później twierdził, że usłyszał w radio, a wreszcie, gdy Nichola wsadził mu lufę w oko, przyznał, że sam to wszystko wymyślił. Wtedy Nichola go puścił, a Roy, półżywy ze strachu, szlochając, zatoczył się w kierunku okna. - Uważaj! - jeden z niby-kelnerów złapał go za rękaw. - Człowieku, mogłeś wypaść! - po czym pchnął go na siedzenie. Nichola zrobił mały obchód po sali, zerknął przez okno i skinął na towarzyszy. Roy odzyskał tymczasem częściowo siły i zdobył się na odwagę. Drżącym głosem zapytał, jak długo zamierzają nas tutaj więzić. - Więzić?! - Nichola był poruszony. - Jak to więzić?! Wstawajcie do cholery! - wrzasnął w stronę dyplomatów tkwiących ciągle na ziemi. - Wstawajcie! Pierwszy podniósł się Beny, a za nim cała reszta. Patrzyli w ziemię, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Minęło trochę czasu, zanim wszyscy znów siedzieli przy stole. Nichola zabrał ekipę i zostaliśmy sami. Roy wstał i powiedział cicho, że policja i wojsko na pewno już wiedzą o wszystkim i otaczają budynek. Policjanci i wojsko czekało na zewnątrz, gotowe w każdej chwili do uwolnienia nieszczęsnych ofiar terroryzmu, czyli nas. Kapitan Morgan trzymał w ręku słuchawkę - Słuchaj człowieku. Daję ci dokładnie dziesięć minut, żebyś się poddał. Potem wkraczamy do akcji. Nichola słuchał w skupieniu, a potem, co było dość dziwne, złapał najbliżej stojącego kompana i przystawił mu nóż do gardła. Kapitan Morgan otrzymał właśnie potwierdzenie od snajpera, że Nichola trzyma zakładnika, ale to jeden z nich. Potem Nichola zażądał zwolnienia wszystkich przetrzymywanych w ambasadzie dyplomatów, czyli nas. Ten facet oszalał - pomyślałem. - Ten facet oszalał - kapitan Morgan rozglądał się, szukając wyjaśnienia w twarzach tępo w niego wpatrzonych policjantów i wojskowych. Ale odpowiedzią były tylko głupie grymasy i wzruszanie ramionami. Nichola odepchnął swoją ofiarę. - Kapitanie! Tu Nichola! Jeśli nie uwolnicie dyplomatów, będziemy co godzinę rozstrzeliwać jednego z naszych. Czy to jasne? - Posłuchaj Nichola. Nie bardzo rozumiem... - zaczął kapitan Morgan, ale połączenie zostało przerwane. Siedzieliśmy przy stole i patrzyliśmy na siebie w kompletnym osłupieniu. Na zewnątrz w kompletnym osłupieniu czekało wojsko i Morgan z brygadą antyterrorystyczną. Po godzinie czekania Nichola podszedł do, jak go nazwał, Carlosa, wyjął pistolet, wpakował mu sześć kul w żołądek, a potem wypchnął przez okno. - Co godzina jeden - spojrzał na nas. - Chyba, że was zwolnią Kapitan Morgan przyglądał się przez lornetkę ciału. - Znam go! To Carlos! - wykrzyknął. - Wyrzucili swojego człowieka. Nichola podniósł słuchawkę. - Nie żartujemy, Morgan! Teraz my ustalamy warunki. Za pół godziny następny, później co piętnaście minut. Ale teraz musicie wypuścić z więzienia Carlosa. Czy wyraziłem się jasno?! - Ale... - kapitan Morgan nie był przygotowany na tego typu rewelacje. Szczerze mówiąc my też nie. W ciągu najbliższych godzin dziesięciu ludzi z grupy Nicholi leżało z brzuchami wypchanymi ołowiem u stóp ambasady. Paraliż dotknął wszystkich prócz Nicholi, który podwoił tempo. - Kapitanie Morgan! To moje ostatnie słowo! Wypuśćcie dyplomatów, zwolnijcie Carlosa i pozostałych dziesięciu towarzyszy broni. W przeciwnym razie zginie sam Nichola. A tego byście sobie nie życzyli, kapitanie Morgan, co? Nichola był świrem. Żądał naszego uwolnienia, zwolnienia z więzienia Carlosa i reszty, których własnoręcznie zabił, a teraz sam sobie postawił ultimatum. Wszystko to było ponad nasze siły. Zaczęliśmy się autentycznie bać. I wtedy przemówił kapitan. Głos z megafonu brzmiał stanowczo i wyraźnie. - Słuchaj Nichola! Idzie do ciebie inspektor Harry z tarczą na piersi. Masz trzy strzały! Jeśli zdobędziesz dwadzieścia punktów, wypuścimy dyplomatów! - Nichola pobladł i spojrzał na nas. - Co on wygaduje? Znacie go?! Do diabła, o czym on mówi?! - Nichola! To nie wszystko - kapitan Morgan był nieubłagany. - Jeśli Nichola zginie, ty za to odpowiesz i już ja osobiście się postaram, żebyś nie wyszedł z paki do końca życia. Nichola miał oczy jak złotówki. - To ja jestem Nichola! Morgan! To ja jestem Nichola! Ale Morgan nie słuchał. - Jeśli zrobisz to, co mówię, być może pozwolimy tamtym dziesięciu na korzystanie z dokładek, a Carlosowi na kolorowy telewizor w celi. Nichola stracił kontrolę. - To świr! - pokazał palcem w stronę kapitana. - Jakie dokładki? Jaki telewizor? Przecież oni nie żyją. Sam ich zabiłem! Ale dobrze, sami tego chcieliście! Nichola zaserwował nam serię z kałasznikowa, która smagnęła powietrze, tym razem jedyne pół metra nad głową przewodniczącego Roya. - Na ziemię psubraty! - wrzasnął, a ocalała grupka terrorystów kopała nas, krzyczała i wciskała głowy w parkiet. Nichola stanął w oknie i wywrzaskiwał swoje żądania wymachując kałasznikowem. Lewą ręką trzymał Roya. - Morgan! Daję ci pół godziny na podstawienie śmigłowca, uwolnienie naszych braci z więzień i azylu na Kubie. W przeciwnym razie - potrząsnął Royem - on i jego jajogłowi pozdychają! Na dole rozległ się szmer ulgi. - Nareszcie wszystko jest tak jak być powinno - westchnął kapitan Morgan, dając znak snajperowi. - Zestrzel sukinsyna. - A my wkraczamy - skinął na swoich chłopaków. |
|