19 Maja Minęło pięć miesięcy od jej przyjazdu od kiedy przyjechała. Zdążyła przyzwyczaić się do szumu miasta, korków, szybkiego kroku, zatłoczonego transportu, brudnych chodników, wykrzywionych min, ludzi nieuprzejmych. Chaos. Stolica wciąż oddychała tym samym powietrzem. Z biegiem czasu zaczęło ją to nawet bawić. Zabawne jak głupim można być. Czuła, że ślepnie jak wszyscy. Tak to się toczy. Krzyk. Jeśli chcesz coś przekazać, podnieś głos. A wycisz się w mieszkaniu i tam pozostań. Mieszkanie kupiła w nowo wybudowanym, strzeżonym budynku. Siedziała w fotelu, o nim myślała. Tak dawno go nie widziała, nie słyszała, a teraz ta chwila. Chwila powrotu? I będą mogli razem. Dać oddychać, żyć. Wtopiona w skórzany fotel, z kubkiem gorącej herbaty. Siedziała i patrzyła na telefon, który położyła na ławie przed sobą. Wpatrywała się w brzegi czarnej słuchawki. Rozłożyła swój stary notesik pod literą M. Wskazującym palcem od góry do dołu, aż do imienia Marta. Szybkim ruchem palca w prawą stronę znalazła numer. Telefon chwyciła lewą dłonią, po tym jak odstawiła biały kubek. Włączyła go, zerkając jeszcze przez chwilę na numer. Szybko wstukany. Przystawiła słuchawkę do ucha. Sygnał. Jeden. Serce biło jej coraz mocniej i czuła jak lewa dłoń i ucho zalewają potem słuchawkę. Drugi. Nie mogła się pohamować. Oddychała coraz szybciej. Trzeci. Ręce zaczęły drżeć, a tik nerwowy wprawił prawą brew w synchroniczne drgania. Czwarty. Prawą drżącą dłoń wyciągała, by chwycić kubek. Przerwane zdarzenie. - Halo. - odezwał się zachrypnięty głos. Zaniemówiła. Bała się tej chwili, a chwila wieczna zamieniała ją w kamień. Otrząsnęła się ze snu, gdy głos z irytacją powtórzył. - Halo!? - Marta? - w końcu odezwała się niepewnie. - Witaj. Tu Elżbieta. - Ach, to ty. - Westchnęła. Z łatwością można było usłyszeć, że odpala papierosa. Wydmuchnęła dym i szybko zaczęła mówić. - Wiem, że nie do mnie dzwonisz, lecz do syna. Teraz słuchaj. Nie spędził u mnie ani jednego dnia, ani jednej nocy. Nie wiem gdzie jest, a ostatni raz, jak go widziałam to na pogrzebie twego zasranego męża. Twój syn uciekł i ukradł mi wszystkie pieniądze jakie miałam ze sobą w Warszawie. Nie odezwał się nigdy. To tyle. - przerwała i zaciągnęła się papierosem. Głęboko.- Teraz, jeśli możesz, nie dzwoń do mnie więcej, nie przychodź. Dla mnie przestałaś istnieć już dawno. Miała wiele pytań, lecz w słuchawce rozległ się przerywany ton. Głowę przeszyły jej wszystkie wspomnienia, wszystko co zrobiła i wszystko co mogła zrobić. Siedziała, ze słuchawką w dłoni, a wykrztusiła ciche i pokruszone "Nie". Wstała. Do kuchni. Kluczyki od samochodu. Dokumenty. Klucze. Przedpokój. Buty. Płaszcz. Kapelusz. Drzwi. Zamek, jeden, drugi większy. Windą w dół. Klatka. Parking. Samochód. Wiedziała co robi, choć nerwowo to pewnie. Wsteczny. Puławską w stronę centrum. Chciała szybko, lecz korki. Na Pragę. Jeśli dobrze pamięta, to było tu. Tu mieszkał. Pierwsze piętro, prawa strona? Czy drugie? No nic. Zaparkowała przed blokiem i wysiadła z samochodu. Rozejrzała się dookoła. Inaczej pamiętała okolicę, ale... Tak. To tu. Środkowa klatka. Po schodach w górę, aż dotarła do tabliczki, na której widniało: W i A Zalewscy. Pewna siebie wcisnęła biały przycisk po prawej stronie drzwi. Nic. Może zepsuty. Dłoń zwinęła w pięść i kostkami uderzyła trzy razy w drzwi. Słyszała szmer dochodzący z wnętrza. Ktoś się poruszał. Łańcuch powstrzymał drzwi przed otwieraniem się na oścież. Przez tę szparę twarz zaglądała na korytarz. Kobieta, jakby chciała przecisnąć głowę. Zaspana. Nie mówiła nic, lecz to jej zaspane oczy pytały. Elżbieta uśmiechnęła się z lekka i zapytała: - Czy zastałam Makarego? Tylko zdziwienie na twarzy zaspanej. Drzwi trzasnęły. Łańcuch spadł. Teraz cała, w szlafroku, w całej okazałości. Zrobiła krok do przodu, a światło klatki oświetliło jej osobę. Przekręciła głowę. Zdziwiona, nie mówiła nic, przyglądając się jej. Nikt o niego nie pytał od lat. Nie spuszczając oczu, wydusiła zmęczonym głosem. Wolno i posępnie. - Kim jesteś? - Szukam Makarego. Był najlepszym przyjacielem mojego syna. Czy wie pani, gdzie on jest? - odpowiedziała nie zastanawiając się ani chwili. - Czy wiem? - zapytała kobieta. Patrzyła teraz na swoje zniszczone dłonie. Oglądała je dokładnie. Podnosiła do góry, obracała. - Nie wiem. - rzuciła, wydłużając szyję - Kim pani jest? - powtórzyła marszcząc brwi. - Jestem matką Wiktora. Wiktor i Makary byli przyjaciółmi! Szukam syna! -podenerwowana podniosła nieco głos. Zachowała dystans. - Makary... - mruknęła. Usta opadły wyraźnie, a oczy przeszły wodą. - Makary. - westchnęła ponownie. Opuściła wzrok. Trzask zamykanych drzwi od klatki. Kroki. Ktoś wchodził na górę. Kobieta stała przy progu i oddychał głęboko, głośno, syczące powietrze. Elżbieta przemyślała swe słowa i ponownie otworzyła usta, by jeszcze raz zadać pytanie. - Dzień dobry! - przerwał męski głos. Głośno, basem i wyraźnie. Elżbieta odwróciła się szybko. Dyszał, a w zaciśniętej lewej dłoni, reklamówka z zakupami. W prawej, stary neseser. Nadzieja nadeszła. - Czy mogę pani w czymś pomóc? - zatrzymał się przy ciemnobrązowej, drewnianej poręczy. - Tak! - odpowiedziała. Kobieta wciąż tam stała i oddychała głęboko. Ona kontynuowała - Szukam Makarego. Jestem matką Wiktora. Przyjaźnili się w młodości. Czy mogłabym rozmawiać z państwa synem? Pamiętał ją. To była ona. Stała tu i zadawała pytania. Jakim prawem? Po tylu latach. Skierował głowę w kierunku żony. - Idź Anno do środka. Nie przejmuj się. Idź kochanie spać, wypoczywaj. Kobieta oddalała się powoli. Szurała nogami po ziemi. - Proszę, niech pani wejdzie. - ruchem lewej dłoni, jakby wpychał ją do mieszkania. Przeprowadził ją przez ciemny przedpokój i skierował do dużego pokoju. Choć usytuowane w obskurnej części miasta, mieszkanie wykończone było przyzwoicie. Czyste i schludne. - Proszę. Proszę siadać, a ja zaraz do pani dołączę. - zamknął drzwi. Szum miasta wdzierał się przez uchylone okno. Ktoś obchodził ostatnio jakieś święto. Wkoło pełno kwiatów. Poupychane na regale, stole, przy telewizorze, i w przedpokoju tez były. Siedziała i czekała, aż wróci. Minęło pięć minut. Usiadł przy stole, naprzeciwko. Twarz miał podłużną i zniszczoną. Krzaczaste brwi tuliły niedospane oczy. Chropowate, zniszczone dłonie, którymi przetarł mocno twarz. Oblizał spękane usta i zaczął mówić. - Szukasz Wiktora. Na darmo go szukasz, bo nie znajdziesz. - mówił spokojnie, nie śpieszył się - Jeśli on będzie chciał cię odnaleźć, zrobi to. Jeśli nie, nic z tego. Zapomnij. - machnął dłonią po czym złożył je z powrotem - Szukałem swego syna. Bardzo długo szukałem, a dopiero niedawno dowiedziałem się, że mój trud był bezcelowy. Pocieszające jest to, że żyje. Tak. Ma się dobrze. I Wiktor też, jeśli cię to pocieszy. Nasz jedyny syn. - ponownie przetarł dłońmi twarz i wzrok wbił w Elżbietę, jakby chciał zabić - Teraz mogę mieć do ciebie żal, bo to przez twojego syna Makary uciekł... Boże, jak dobrze, że mu nic nie jest. - Złość znikła z jego twarzy. Siedziała i słuchała wszystkiego co ma do powiedzenia. Nie mogła za bardzo tego ogarnąć, lecz z minuty na minutę wszystko stawało się coraz bardziej przejrzyste. - Minęło już dwa lata. Teraz tylko przysyła... - wstał i z barku wyjął plik kartek. Rzucił je wolno na stół. Pocztówki. Usiadł. - Na każdej tylko jedno słowo: Pozdrowienia. Ta z Londynu. Ta z Tokyo. Ateny. Santa Cruz. Wszędzie tylko pozdrowienia. Na ostatniej jednak - Wstał i z barku wyjął kolejna pocztówkę. - Na ostatniej, z Nowego Meksyku... Zresztą. Sama zobacz. Chwyciła kartkę i zaczęła czytać półgłosem: "Pozdrowienia. Uzależnienia nikną siłą dwóch. Nasze życie." Gdy skończyła czytać milczeli przez moment. Jeszcze kilka razy przeczytała po cichu zapamiętując treść. Z lekko otwartymi ustami, wpatrywała się w panoramę Nowego Meksyku Mężczyzna nachylił się nad jej uchem i szepnął: - Przestań szukać. 30 Marca Jego spodnie w kant sprasowane i jesionka, choć to początek wiosny. Czapkę zsuniętą z czoła do tyłu poprawiał. W ten sposób. Buty, starej daty, lecz błyszczały pedantyzmem. Świeżo ogolony pachniał, by spotkanie wyróżnić. By dzień nazwać szczególnym postarał się o dodatkowe kilka złotych. Spinka we włosach uwierała ją w czoło. Drapała nos. Buty trudno dostrzec przez szerokie spodnie. To kurtka miała chronić przed wiatrem, kołnierz tulił szyję. Dłonie w kieszeniach odpoczywały. Szła powoli. Patrzyła w dół. Umówili się tu o czternastej. Przeważnie tu się umawiali. Róg Chmielnej na Nowym Świecie był ich ulubionym. Stał i czekał oparty o kremową ścianę. Ludzie go mijali. Widzieli niezadowoloną minę. Minę wyczuloną na spóźnienia. Niepokoił się. To już pół godziny za długo przyklejony do tej ściany. Co jakiś czas wyglądał za róg. Może szła z drugiej strony? A przecież zawsze przychodziła od Krakowskiego Przedmieścia. Rzadko palił przed spotkaniem. By nie odpychać smrodem. By się czymś zająć wyjął papierosa. "Gdy zbyt długo czekasz, czujesz się odrzucony." - myślał. Wiatr gasił ogień zapalniczki, a tym chciało mu się jeszcze bardziej palić Po kilku próbach i odwróceniu w kierunku ściany, udało mu się. Znów oparł się o ścianę. Ściśnięty na filtrze papieros nie nadawał się już do palenia. Rzucił go na ziemię. Czubkiem buta zgasił, szurając szybkim ruchem w lewo, prawo. Popatrzył na to co pozostało po papierosie i nie mógł uwierzyć, że jeszcze przed chwilą nazwałby to kiepem. Podniósł głowę, a ona stała przed nim. Nie tak blisko, bo miejsca dla przechodzących było dużo. Głową lekko opuszczoną, kierowała wzrok prosto na niego. Usta ściśnięte, bez wyrazu, policzki miały złość. Rozłożył ręce a brwi odpadły na oczy. - Wkurwiasz mnie. - podszedł. - Myślisz, że ja ma inne odczucia? - położyła dłoń na jego twarzy. Chwyciła mocno. Kciuk wylądował na brodzie, gdy reszta palców ściskała prawą część twarzy. Czuł jak paznokcie pozostawiają ślady. Zbliżyła się. Oglądała go dokładnie. Nie chciała pominąć żadnego szczegółu. Szarpnęła w stronę prawą. Brwi opadły mu bardziej. Ból. Patrzyła. Od gładkiego czoła przez gęstą brew do głęboko osadzonego oka. Miał małą bliznę na policzku. Nie dłuższą niż sześć milimetrów, nie szerszą niż dwa. Wyrazista kość policzkowa naciągała skórę. Pominęła ucho. Podnosiła dłonią głowę do góry, gdy zbliżała się do brody. Szyja. Tu się zatrzymała, by delikatnie cmoknąć. Puściła. Zdziwienie na jego twarzy. A klepnęła go czterema palcami lekko. Zaczął masować obolały policzek. - Znów nic nie rozumiem. - odwracając głowę w stronę ulicy. - I nie musisz. - wyszeptała. Patrzyła na niego, a dłoń powróciła na policzek, lecz tym razem delikatnie. - Jeśli to będzie ona, będzie mną. Ja siebie doskonale znam. Jeśli to będzie on, będzie podobny do ciebie. - jeszcze przez chwilę przyglądała się mu uważnie. - Tak czy inaczej, sam sobie je wychowasz. - podniosła głowę, popatrzyła w niebo. Zmrużyła oczy. Wróciła. Popatrzyła mu w oczy. - Co takiego? - pytał, nie móc się połapać. - Ciąża. - odwróciła się. Zaczęła iść w gorę ulicy Chmielnej. Nie szedł za nią. Wiedział, że powiedziała już wszystko. Rozumiał, co miała na myśli mówiąc, że będzie to spotkanie wyjątkowe. Łatwiej poukładać. Komu teraz potrzebny jest czas? |
|