nr 03 (XXV)
kwiecień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Bartek Anterionowicz
  Dobra-nocka

        Autor pisze o sobie

     - "I właśnie wtedy młoda córka Cudowniaków wróciła do kochających rodziców i zrozumiała, jaka była głupiutka i niegrzeczna. Rodzice jej łatwo przebaczyli, albowiem kochali ją nad życie. Psotna dziewczynka poznała w końcu, jaką wspaniałą rzeczą jest rodzina..." - Andrzej cichym, monotonnym głosem zakończył bajkę i zorientował się, że od jakiegoś czasu mówił sam do siebie.
     Małgosia, ten słodki pucołowaty aniołek, wtulała się w swojego pluszowego misia szepcząc coś niezrozumiale przez sen. We śnie - o ile to w ogóle możliwe - wyglądała jeszcze bardziej krucho i niewinnie niż zwykle, bardziej niewinnie niż wtedy, gdy patrzyła na ciebie tymi swoimi wielkimi, piwnymi oczami, nieskalanymi jeszcze brudem i okropnościami prozy życia.
     Patrzył na nią przez całą noc; nagle zorientował się, że była już siódma. Wahał się moment. Budzić ją, czy dać jej jeszcze te dziesięć minut oderwania od lektury wspomnianej prozy? Jego ręka sama wyciągnęła się w automatycznym, ojcowskim geście i poprawiła różową kołdrę dziecka. Jeszcze spojrzał na córeczkę czule, nie wiedzieć czemu westchnął przeciągle i zaczął wycofywać się ostrożnie. Nie miał pojęcia dlaczego, ale czuł się jak winowajca, jak ojciec, który w jakiś haniebny sposób zawiódł zaufanie swego dziecka i teraz wstydliwie ucieka z podkulonym ogonem. Ale zanim jeszcze wyszedł z pokoju, uśmiechnął się słysząc, jak Małgosia słodko jęknęła przez sen. Zupełnie jakby mu wybaczała, pomyślał.
     
     ***
     
     - Zaraz! - wrzeszczała Monika z łazienki, gestykulując wściekle wyjącą na najwyższych obrotach suszarką. - Chwila, kurde no!
     - Pół godziny temu mówiłaś to samo - odwrzasnęła Magda, dla lepszego efektu waląc pięściami w drzwi łazienki. - Co ty tam robisz, co? Masaże wodne?! Zaraz muszę być w biurze, dociera to do ciebie, tleniona idiotko? A najpierw muszę cię jeszcze odwieźć do tego pieprzonego liceum, a przecież mam zaraz ważne spotkanie w firmie, a zaraz potem przetarg... Wszyscy na mnie czekają, same szychy z Rady Miasta, rozumiesz? Jak się przez ciebie spóźnię, to... Nie, poczekaj, nosz jasna cholera, już jestem spóźniona! Cieszysz się?
     - Nic mnie to nie obchodzi. Tak, cieszę się! Trzeba było wcześniej wstać, no nie? Ja jeszcze muszę wysuszyć włosy i uczesać się. I umalować, co nie? Kiedy ja to zdążę zrobić, do cholery?
     - Nie pyskuj! Otwieraj w tej chwili, albo nici z sobotniej dyskoteki. Nie puszczę cię, słyszysz, zdziro?
     Zdzira słyszała. Cała klatka słyszała, jak co rano, pomyślał dziwnie spokojnie Andrzej i wzruszył ramionami. Siedział w swoim specjalnym pokoju do pisania (szumne słowa; siedział w klitce na graty, gdzie prócz krzesła mieścił się tylko komputer) trzymając kubek kawy i miał nadzieję, że zaraz zapanuje cisza. Potrzebował ciszy. Potrzebował jej jak każdy pisarz, ba, jako pisarz literatury dziecięcej potrzebował jej bardziej, niż większość kolegów po fachu. W przeciwieństwie do literatury awangardowej bowiem - tworzonej w winiarniach, kawiarniach, pubach i innych szemranych mordowniach - łagodnie pobudzające kiełkującą dopiero wyobraźnię i nienachalnie dogmatyczne historyjki dla milusińskich mogły powstawać tylko w niezmąconej niczym ciszy i spokoju. Sławny pisarz, autor takich bestsellerów, jak "O cnotliwej, posłusznej królewnie i inne historie", aktualnie pracujący nad hitem, który miał wstrząsnąć krytykami i międzynarodowym rynkiem wydawniczym, pod tytułem "Królestwo Cudowniaków", odwrócił się do czternastocalowego monitora (był już tak zużyty, że jego wiek powinno się liczyć w szybko rosnących dioptriach okularów Andrzeja) i z namaszczeniem przeczytał półgłosem raz jeszcze krótki fragment, który tego ranka zdążył napisać.
     "Rodzina Cudowniaków powitała kolejny wspaniały dzień z radością. Poprzedni dzień też był wspaniały, ale każdy kolejny był jeszcze lepszy. Dużo lepszy. Tak to już było w krainie Cudowniaków, i dlatego właśnie wszyscy zbierali się o wschodzie słońca i śpiewali tętniący radością hymn pochwalny".
     - Otwieraj, ty mały, jadowity kurwiszonie!
     - Dobra, już dobra, kurde no. Luz, matka, już cię wpuszczam, nie? Tylko znajdę tę głupią soczewkę kontaktową... Spadła chyba gdzieś tutaj. Hmmm, ciekawe... Przy okazji, nie widziałaś mojej gumki do włosów?
     - Nosz, ja pier... Andrzej! Nie widziałeś gumki do włosów tej cholery? Co? My już wychodzimy, nie zapomnij umyć naczyń i zrobić zakupów. Słyszysz, co mówię? Andrzej!
     "Śpiewali go razem szczęśliwym głosem rodziny, którą łączy tak wiele, że więcej już nie może. Cieszyli się z góry na nową, wspaniałą przygodę, jaka ich niewątpliwie czekała tego dnia, cieszyli się na nią całym sercem".
     
     ***
     
     Malutka Cudowniakowa biegła lekko i z gracją przez łąkę, ocierając się o strzeliste łodygi mleczy, chabrów i traw. Biegła, sapiąc radośnie, i popiskiwała od czasu do czasu z emocji.
     Nad nią rozciągała się niczym nieskalana błękitna płachta nieba. Tyle nieba, pomyślała, tyle nieba, i to wszystko dla mnie. Spojrzała na prawo: całe morze pachnących wiosną traw i kwiatów polnych poetycko falujących na wietrze. I to wszystko dla niej. Nie ustając w biegu spojrzała za siebie z uśmiechem. Z chaty na pagórku wzbijał się w niebo gruby słup czarnego dymu obficie przetykany pomarańczowożóltymi językami ognia. Tyle palącego rzęsy, nieposkromionego ognia i gryzącego w oczy śmierdzącego zwęglonym ludzkim ciałem dymu, pomyślała z niegasnącym jak rozszalały za nią pożar uśmiechem. I to wszystko przeze mnie.
     
     ***
     
     Miś spadł z poduszki i niezdarnie potoczył się po podłodze. Małgosia w panice usiadła na łóżku i przecierała gwałtownie oczy, oczyszczając je ze skrawków snu zaschniętych w ich kącikach, tkwiących tam jak okruchy lodu z innej, podobnej bajki. Rozejrzała się podejrzliwie, a gdy była już zupełnie pewna, że to jej pokój, odetchnęła z ulgą. Ku jeszcze większej uldze nie poczuła w powietrzu obrzydliwego swądu. Odetchnęła raz jeszcze, jakby dla pewności. Tak, to był jej pokój, ludzki pokój, pachnący tylko płynem do płukania ubrań, starymi książkami z bajkami i nie tylko. Schyliła głowę i zobaczyła swego misia, leżącego bezradnie mordką do ziemi.
     - Misiu, przepraszam - powiedziała przepraszająco, sięgając po niego. - Byłam tej nocy taka niedobra. Mój kochany, biedny miś - przytuliła się do niego czule.
     W jej głowie wciąż wirowały złe słowa i obrazy. Zaczynała się do tego przyzwyczajać. Jak najrzadziej zamykać oczy, przypomniała sobie i wstała.
     
     ***
     
     - Kogo widzą oczy moje... Stęskniłem się za moim aniołkiem - uśmiechnął się pan Cudowniak i przytulając swą młodszą córkę dodał, parodiując kwestie ludzi - a cóż tam słychać w szkole?
     - Tatko! Ten żart już nie jest śmieszny - skomentowała z politowaniem. - A co słychać?
     - Niewiele. W sumie to dziś tylko jeden dom. Za to duży, willa jak się patrzy.
     - Spaliłaś czy tylko coś ukradłaś?
     - Jedno i drugie. Niestety, nie miałam dużo czasu, użyłam za dużo benzyny i w kilka sekund zajęły się firanki i boazeria. No i w pośpiechu musiałam wziąć pierwszą rzecz z brzegu. - Malutka wyjęła z plecaka naszyjnik ze sztucznych pereł. - Co za pech! Sam popatrz, jaka to koszmarna tandeta - spojrzała krytycznie na feralną zdobycz. - Ci ludzie to skończone kołtuny, za grosz pojęcia o estetyce.
     - Fuj! - skrzywił się pan Cudowniak zniesmaczony. - Rzeczywiście. Natychmiast to wyrzuć i umyj ręce. I nie martw się nic. Jutro będzie lepiej, zobaczysz. Dzisiaj trzynasty.
     
     ***
     
     - Co z tego, że trzynasty? - warknęła na Andrzeja Magda. - To jeszcze nie znaczy, że ja mam przegrywać przetargi. Nigdy jeszcze nie przegrałam przetargu - dodała ponuro, siadając ciężko w fotelu. - Nawet fryzjer nie poprawił mi humoru. Zrób mi drinka, co?
     - Oczywiście - powiedział usłużnie, włożył papcie i podreptał do barku.
     - Jak tam te twoje "Królestwo Cwaniaków"?
     Andrzej znieruchomiał. Nigdy nie miała w zwyczaju pytać o jego pracę.
     - Cudowniaków - poprawił łagodnie. - Dobrze, dziękuję. Jeszcze jedno opowiadanie i skończyłem.
     - Fascynujące. - Andrzej zgarbił się pod jej pogardliwym wzrokiem (czuł go tak wyraźnie! Wiedział też, że mówiąc to, uśmiechnęła się jeszcze lekceważąco), ręka mu zadrżała i obfita struga ginu, zamiast do szklanki, trafiła na barek, momentalnie sięgając jego brzegu i oczywiście hojnym ciurkiem skapując mu prosto na stopy. - A Gośka już w domu?
     - Jeszcze nie - rękawem obtarł kałużę ginu mając nadzieję, że nie zauważyła - Ale lada chwila powinna wrócić.
     - Aha - Magda rozparła się w fotelu mrużąc leniwie oczy. - A co tam u niej w szkole?
     
     ***
     
     - To już nie jest śmieszne, mamo - stwierdziła znudzona śmiertelnie Malutka, metodycznie dźgając szpilką oko miniaturowego misia.
     - Wiem - uśmiechnęła się kwaśno pani Cudowniakowa. - Trzeba by, cholera, coś nowego wymyślić.
     - Dzisiaj wpadłem na rewelacyjny, nowy pomysł - rzekł pan domu głosem, którym prezentował światu swoje rewelacyjne, nowe pomysły. - iNa tydzień przed każdym podpaleniem będziemy wybrańcom codziennie wysyłać ulotki reklamujące gaśnice i systemy przeciwpożarowe... Albo nie, to jeszcze lepsze: akcja "Rzuć palenie"!
     - Może coś takiego - olśniło Cudowniakową - zamiast o szkołę, he, he, będziemy się teraz ciebie i twoją siostrę pytać o sprawy sercowe... Sercowe, łapiesz? - parsknęła śmiechem.
     - Bo ile w końcu można mieć przyjemności z samego podpalania? - zadumał się nagle Cudowniak. - Mój ojciec, zanim jeszcze wpadł w pułapkę na myszy, zwykł mawiać, że w życiu nie liczy się co, tylko jak - eProrował z uniesionym pouczająco palcem. - Jak perfidnie, wrednie i boleśnie. Życie trzeba smakować. Śmierć trzeba smakować. Dopiero wtedy jest prawdziwa zabawa.
     - Na przykład ty wracasz do domu z zasmuconym wyrazem twarzy, a my cię z ojcem bierzemy za ręce i pytamy zatroskanym głosem...
     - Gdzie jest szpikulec do lodu? - Malutka wyrzuciła pogardliwie szpilkę.
     - ...córko, wiesz, że nam możesz powiedzieć prawdę... Jak ci się układa z Robertem? Niezłe, co?
     - Sprawdź pod łóżkiem.
     - A co, znowu graliście w Nagi Instynkt? - Malutka pokręciła głową z politowaniem.
     - Więc - odchrząknęła zatroskana mamusia - córeczko najdroższa, jak ci się układa z Robertem?
     - Nie ma już Roberta - spuściła głowę Malutka wyciągając spod łóżka rodziców gustowny szpikulec.
     - Ooo... Jaka szkoda. A taka ładna z was para była... Taka ładna... Najładniejsza w całej dzielnicy. Jak się trzymasz?.
     - Przestań - zganił ją surowo Cudowniak podejmując zabawę. - W ten sposób tylko pogłębiasz jej ból - tutaj troskliwie oparł dłonie na ramionach córki. - Jak znosisz ten fatalny, beznadziejnie uciążliwy czas, córko?
     - Na początku było ciężko. Dużo płakałam. Co chwilę miałam te myśli - głos jej się dramatycznie załamał - myśli samobójcze. A tak serio, to - dokończyła rzeczowym już tonem - niedawno znów przerzuciłam się na dziewczynki.
     - Moja córuś! - rozpromienił się ojciec. - Eksperyment podstawą spełnienia. Mój ojciec zwykł tak mawiać.
     - Zanim wpadł w pułapkę na myszy... - wtrąciła od niechcenia Malutka.
     - Naturalnie po jakimś czasie - ciągnął niezrażony Cudowniak - solidny, stały związek, taki pełen zrozumienia i zaufania, jest znacznie wygodniejszy. Stabilność jest z wiekiem coraz bardziej w cenie, mówię ci.
     - Zgadza się, stabilność i stateczność jest na dłuższą metę najważniejsza - dostojna pani domu podniosła się i stęknęła ciężko, jakby stała nad zawaloną samymi białymi koszulami deską do prasowania. - Dobra, dość tego gadania. Mężu mój, teraz udajemy się do buduaru.
     - A czy masz ten nowy bicz z wielbłądziej skóry?
     - A czy jutro coś podpalimy? Pewnie, że mam, głupolu. Nie jestem człowiekiem, umiem cieszyć się życiem.
     
     ***
     
     - Tatusiu, jesteś taki kochany, ale przecież widzę jaki jesteś zmęczony. Nie musisz mi dziś opowiadać bajki, wiesz.
     - Nie gadaj głupot, kochanie. Lubię ci opowiadać bajki.
     - Tak, tatusiu, wiem. Wiem, że lubisz, ja też lubię jak opowiadasz, ale... Naprawdę dziś nie musisz.
     - Nie chcesz usłyszeć o nowych przygodach Cudowniaków? - posmutniał nagle. - To już ostatnia z przygód, jakie do tej pory wymyśliłem... Nie chcesz posłuchać? Co?
     - Oczywiście, że chcę... Chcę, tylko, że... - wymówka uwięzła jej w gardle, gdy Małgosia zobaczyła zawiedziony wyraz jego twarzy. - Oczywiście, że chcę, tatko. Chętnie posłucham o przygodach Cudowniaków - uśmiechnęła się wymuszenie. - Naprawdę, tatusiu.
     Andrzej przyjrzał się jej wnikliwie. Przez moment, przez ułamek sekundy dosłownie, wydawało mu się, że jego córka mówi to tylko po to, by mu sprawić przyjemność. Że tak naprawdę coś ją trapi i ukrywa to przed nim. Na końcu języka miał pytanie o co chodzi.
     Natychmiast jednak zrezygnował, zanim jeszcze otworzył usta. Bo jakie niby kłopoty można mieć w tym wieku? Mając ojca, który zawsze jest pod ręką, który po jej powrocie ze szkoły pomoże z lekcjami, a wieczorami opowie bajkę? A skoro już o bajce mowa... Rozpoczął opowieść nie zwlekając. Znowu mówił tak płynnie i potoczyście, był tak skupiony na zachwyconych sobą słowach, że nie zauważył chwili, gdy jego słuchaczka zasnęła. Chwilę nawet wierciła się w niespokojnym śnie. Potem jednak to ustało. Obrazy pojawiły się same. Dziecko uśmiechało się przez sen, po raz pierwszy od bardzo dawna.
     
     ***

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

15
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.