nr 04 (XXVI)
maj-czerwiec 2003




powrót do indeksunastępna strona

Agnieszka "Achika" Szady
  Próby i błędy

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Dzień upłynął bez żadnych zmian. Nessie ciągle miała wrażenie, że słyszy wołanie swojego mistrza. Rozpraszało ją to do tego stopnia, że na cotygodniowym kursie pierwszej pomocy przez pomyłkę pomogła wstać domniemanemu rannemu z urazem kręgosłupa i zarobiła srogą burę od prowadzącego zajęcia uzdrowiciela. Na treningach szło jej tak sobie. Przyjaciele chyba coś zauważyli, bo Kridd i Ne'dra rzucali jej spod oka niespokojne spojrzenia, nikt jednak o nic nie zapytał.
     Wieczorem czuła niemal wstręt na myśl o powrocie do pustej kwatery. Zamiast tego wyszła na dach, najwyżej, jak się dało, w znajomą plątaninę wywietrzników, wieżyczek i przęseł. Znajomą, bo Qui-Gon miał w zwyczaju zabierać ją tam na ćwiczebne marszobiegi, nierzadko nawet w środku nocy. Przysiadła na metalowym zadaszeniu jednego z kanałów wentylacyjnych i usiłowała zebrać myśli.
     Nad Świątynią zapadał zmierzch. Wiał przyjemny, ciepły wietrzyk, niebo było ciemnofioletowe, tylko nad zachodnim horyzontem jaśniała jeszcze zielonkawo-błękitna zorza. Sunące w równych rzędach oświetlone promy i śmigacze wyglądały jak sznury klejnotów.
     Nessie podciągnęła jedno kolano pod brodę i zastygła w bezruchu - drobna, ciemna sylwetka odcinająca się ostro na tle nieba.
     Dobra, spróbuj pomyśleć logicznie, to nie boli. Wszyscy na pewno mają rację, że Qui-Gon sobie poradzi. Niepotrzebnie się o niego zamartwiam. Tylko dlaczego ciągle mi się zdaje, że mnie woła?
     Złudzenie. Wszyscy wiedzą, że o mentalny kontakt najłatwiej jest w transie medytacyjnym, a wtedy jakoś nic nie czuję. Nawet wtedy, kiedy sama staram się z nim skontaktować.
     Wszyscy wiedzą też, że Moc to nie łącze hiperprzestrzenne i nie poddaje się prostym regułom. Owszem, w medytacji o kontakt najłatwiej. Ale to jeszcze niczego nie dowodzi.
     Masz te sny od ośmiu... nie, od dziewięciu dni. Jeśli mistrzowi nawet groziło jakieś niebezpieczeństwo, to już dawno sobie z nim poradził... albo zginął.
     Przestań!!!
     Nie będę o tym myśleć. Ale przecież te sny i przeczucia nie muszą oznaczać, że coś mu grozi teraz. Może to wizja przyszłości. To by tłumaczyło, dlaczego jest taka uporczywa.
     No i co, że przyszłości, zanim dolecę na Yeris, to już dawno może być po wszys...

     Drgnęła gwałtownie, oblana falą gorąca od stóp do głów, rozejrzała się nerwowo, jakby ktoś mógł podsłuchać jej myśli, potem sklęła się w duchu za tak idiotyczne zachowania. Niemniej właśnie sprecyzowała w myślach coś, co krążyło jej po peryferiach świadomości co najmniej od dwóch dni, a do czego nie chciała się przyznać nawet sama przed sobą.
     Lecieć w ślad za Qui-Gonem? Idiotka, w czym niby chcesz mu pomóc, z czym sam nie byłby w stanie sobie poradzić? Prędzej sama się wpakujesz w jakieś kłopoty.
     Musiała przyznać swojemu wewnętrznemu głosowi rację. Oczywiście, jeśli Qui-Gon był w niebezpieczeństwie, to uratować go mógłby tylko inny dorosły Jedi - a najlepiej kilku - a nie czternastoletnia padawanka. Dziś jednak stało się dla niej jasne, że takiej pomocy nie uzyska. A myśl o tym, że jej mistrz jest gdzieś daleko, sam, może uwięziony, ranny lub umierający, była nie do zniesienia.
     Padawan powinien zawsze być przy swoim mistrzu.
     Ciekawe, jak niby chcesz go znaleźć na obcej planecie?
     Jak już będę w zasięgu, mogę go wezwać przez komunikator. Albo nie, nie wezwać, tylko znaleźć przez namierzanie.

     Nessie zaczęła dygotać jak w ataku dreszczy. Przycisnęła knykcie palców do zaciśniętych zębów, zamknęła oczy. Co ona najlepszego robi? Przecież właśnie zastanawia się nad ucieczką ze Świątyni. Za takie nieposłuszeństwo mogą ją wyrzucić z Zakonu!
     Zrobiło jej się niedobrze na samą myśl. Wprawdzie nigdy nie słyszała o tym, żeby kogokolwiek wyrzucono z Zakonu, ale też nigdy w życiu nie słyszała o tak jaskrawym naruszeniu dyscypliny. Zerwała się z daszku wywietrznika i zaczęła nerwowo chodzić w jedną i w drugą stronę, niezdolna już dłużej usiedzieć na miejscu.
     Głupia, nikt cię znikąd nie wyrzuci. Najwyżej... najwyżej dostaniesz jakąś karę. Nie wiedziała, co konkretnie mogliby jej zrobić, bo kary nie były szczególnie rozpowszechnione w życiu Jedi.
     Podeszła do krawędzi dachu i spojrzała na nocną panoramę Coruscantu. Morze kolorowych świateł, małych i dużych, ruchomych i nieruchomych. Lubiła ten widok. Popatrzyła w dół, na przepaść pod swoimi stopami. Qui-Gon długo musiał ją przyzwyczajać do przebywania bez lęku na takich wysokościach...
     Mogą mnie odebrać mistrzowi.
     Podmuch wiatru wydał jej się nagle lodowato zimny. Odeszła od krawędzi na uginających się nogach i z powrotem usiadła na daszku, obejmując rękami ramiona. W żołądku czuła straszny, ołowiany ciężar.
     Tak. To mogliby zrobić. Wprawdzie o przypadku odebrania ucznia mistrzowi Nessie też nigdy nie słyszała, bez trudu jednak mogła sobie wyobrazić Plo Koona i Mundiego wydających odpowiedni wyrok. "Buntownicza osobowość mistrza Jinna wywiera niekorzystny wpływ na jego wychowankę, rozsądnym więc będzie, aby jej dalszą edukację poprowadził ktoś inny..."
     Przestań!!! Z całej siły uderzyła pięścią w pokrywę wywietrznika, aż gruby metal dźwięknął głucho. Nessie skrzywiła się z bólu i rozmasowała dłoń To nieprawda. Mistrzom nie odbiera się padawanów, wszyscy o tym wiedzą. ...no, nie jest to nigdzie zapisane, ale i tak wszyscy wiedzą. To jest po prostu podstawa.
     A gdyby jednak...? Jak przeżyłaby taką hańbę? A Qui-Gon?... To chyba nawet gorsze od wydalenia z Zakonu.
     Jeśli Qui-Gon zginie, to i tak nie będziesz miała mistrza...
     Przestań!!!
Zgięła się wpół i z jękiem złapała za głowę, jakby chciała uciszyć ten przeklęty wewnętrzny głos. Miała wrażenie, że za chwilę oszaleje z tej rozterki i nerwów.
     Zsunęła się z wywietrznika i usiadła obok, opierając o niego skroń. Siedziała tak długo bez ruchu i bez myśli, czując wewnętrzną pustkę. Wstała, kiedy zmarzła i ścierpły jej nogi. Przeciągnęła się, automatycznie zrobiła kilka przysiadów.
     Chyba już późno. Czas iść spać. Nic mądrego już nie wymyślę.
     W ramach wieczornej gimnastyki pobiegała trochę po dachach, skacząc przez wywietrzniki i przebiegając po wąskich przęsłach konstrukcyjnych. Nie sprawiło jej to jednak takiej przyjemności, jak zazwyczaj.
     Wróciła do kwatery, wzięła prysznic. Przed pójściem do łóżka zajrzała jeszcze do holonetowej informacji - ot, tak sobie.
     Najbliższy tranzytowy statek pasażerski do sektora Yeris odlatywał dokładnie za trzydzieści dwie minuty.
     To było jak przeznaczenie.
     

Ilustracja: Agnieszka 'Achika' Szady

Ilustracja: Agnieszka 'Achika' Szady
     
     ***
     
     Później nie mogła sobie przypomnieć, w jaki sposób znalazła się na statku. Pamięć zachowała strzępy oderwanych obrazów: przylot do portu automatyczną taksówką, gwarny tłum przelewający się powoli przez bramki odprawy celnej - ale żadnych szczegółów. Jakimś cudem musiała zebrać resztki przytomności umysłu i włożyć na siebie poncho, żeby nie rzucało się aż tak bardzo w oczy, kim jest. Na wszelki wypadek. Wprawdzie płowe i brązowe tuniki, jakie nosili Jedi, były zbliżone do przeciętnego stroju niezamożnych ludzi w praktycznie całej galaktyce, ale już miecz świetlny u pasa identyfikowałby ją jednoznacznie. A schowanie go do plecaka nawet nie przyszło jej do głowy - jedną z pierwszych rzeczy, jakie wpaja się padawanom, jest to, że broń zawsze należy mieć pod ręką.
     Nie pamiętała, jak się spakowała, jak wezwała taksówkę, ani w jaki sposób kupiła bilet. Wszystko dookoła przesuwało się jak we śnie, nierealne, jak za szklaną szybą albo pod wodą.
     Kiedy znalazła się w swojej ciasnej, jednoosobowej kabinie trzeciej klasy, z wolna zaczęła dochodzić do siebie. Usiadła na koi, wypuściła z dłoni kurczowo ściskany pasek od plecaka.
     Zrobiłam to. Naprawdę to zrobiłam.
     Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy być zła na samą siebie. Nic już nie wiedziała. Opadła na wznak na łóżko i zagapiła się w sufit, nawet nie próbując uporządkować tego koszmarnego chaosu w głowie. Po pewnym czasie poruszyła się, tylko po to, żeby zdjąć buty i odpiąć pas z mieczem. Nie chciało jej się rozbierać ani gasić światła.
     
     
     Obudziła się rano - to znaczy, rano zgodnie ze swoim rytmem dobowym, bo statek działał według czasu z Korelii i na zegarze dochodziło już południe. Po otwarciu oczu poderwała się i przez chwilę rozglądała nieprzytomnie, zdezorientowana obcym otoczeniem, dopóki nie uświadomiła sobie, gdzie się znajduje.
     To nie był sen. Naprawdę lecę do Qui-Gona.
     Przykryła oczy przedramieniem, pragnąc, by to jednak był sen.
     Co ja narobiłam...
     Leżała tak jakiś czas, dopóki w końcu nie zmusiła się, by wstać i stawić czoło rzeczywistości. Opuściła nogi na podłogę i usiadła. Wszystkie działania i przemyślenia z poprzedniego dnia wydały się jej nagle straszliwie dziecinne i pozbawione sensu. Uciec ze Świątyni i narazić siebie i mistrza na nie wiadomo jakie straszne konsekwencje tylko przez jakieś głupie sny...
     Znieruchomiała, schylając się po plecak. Sny. Mogła przysiąc, że tej nocy nic się jej nie śniło. Nic. Oczywiście, to mógł być przypadek albo skutek spania w obcym miejscu... cokolwiek. Ale nie można było nazwać przypadkiem tego, że gnębiący ją od tygodnia niepokój zniknął gdzieś bez śladu. Czuła się, jakby błądząc długo po lesie nagle odnalazła właściwą drogę.
     Moc mnie prowadzi. Może oberwę później za to, ale teraz mogę być pewna, że dobrze robię. Zawsze mi powtarzali, że Jedi powinni kierować się Mocą, no to się kieruję. Nieważne, co na to powie Rada.
     Umyła się, założyła buty i poncho, przypięła miecz i wyszła z kabiny z uczuciem, że właśnie wstępuje na nową drogę swojego życia.
     
     
     Na statku była właśnie pora obiadu, więc Nessie, dla której normalnie zbliżałaby się pora śniadania, razem z innymi pasażerami udała się do jadalni. Kabiny trzeciej klasy nie były wyposażone w terminal komputerowy, ale po drodze znalazła wbudowany w ścianę komputer informacyjny. Wywołała na monitorze plan statku i postarała się zapamiętać rozmieszczenie głównych pomieszczeń, korytarzy ewakuacyjnych i kapsuł ratunkowych. Sprawdziła też, ile godzin potrwa lot na Yeris, bo w amoku poprzedniej nocy ta informacja jakoś jej umknęła.
     Jadalnia dla pasażerów drugiej i trzeciej klasy była wspólna; rozmiarów chyba boiska, podzielona na kilka mniejszych pomieszczeń. Nessie odstała swoje w kolejce przy kontuarze obsługiwanym przez robota bardzo podobnego do tego, którego mieli w stołówce w Świątyni, wybrała z zestawu koreliański gulasz i sałatkę i z tacą w ręku ruszyła w głąb sali, rozglądając się za wolnym miejscem. Większość stolików była przez rodziny najróżniejszych ras albo zaprzyjaźnione grupki.
     - Hej, szukasz miejsca? Chodź do nas! - zamachała ręką jasnowłosa dziewczynka w jej wieku siedząca obok nieco młodszego, równie jasnowłosego chłopca. - Siadaj. Ruvik, zabierz ten talerz, nie musisz się tak rozwalać. Jesteś sama? Ja się nazywam Britte Linn Jole, a to mój brat Ruvi.
     - Ruvve Jole - poprawił obrażonym tonem chłopiec.
     - Nie gada się z pełną buzią! - skarciła go siostra i znów zwróciła się do Nessie, która usiadła i właśnie zanurzała widelec w jedzeniu. - Skąd jesteś? Bo my z Bandomeeru. Byliśmy na Coruscancie na feriach, u naszej cioci. Wujek miał nas odwieźć, ale nie mógł się urwać z pracy i puścili nas samych! Ty też jesteś sama?
     - Tak - odparła Nessie, zastanawiając się, na które z pytań odpowiedzieć najpierw. - Jestem z Coruscantu, nazywam się Nessie.
     - Nessie? Ładne imię. To zdrobnienie od czegoś? Ja mam Britte po jednej babci, a Linn po drugiej, ale wszyscy mówią na mnie Brittelin. Gdzie lecisz?
     - Na Yeris.
     - O, to wcześniej wysiadasz, niż my, szkoda - zauważył chłopiec, pospiesznie przełykając kęs swojej zapiekanki.
     - Ruvi już się nauczył na pamięć wszystkich przystanków po drodze na Bandomeer - wyjaśniła jego siostra z pewną dumą.
     Nessie zajęła się swoim posiłkiem, słuchając gadania Brittelin, która równocześnie jadła, strofowała brata i paplała bez końca, wyraźnie zachwycona znalezieniem rówieśniczki.
     - Gdzie masz kabinę? Bo my na poziomie B24TD, niedaleko windy. Po obiedzie idziemy pograć na automatach, idziesz z nami?
     - Pewnie - powinna wprawdzie poćwiczyć z mieczem, ale gdzie na statku można znaleźć na to miejsce?
     Skończyli jeść, wrzucili puste tace do zasobników i zaczęli przeciskać się w stronę wyjścia. Nowa znajoma opowiadała o tym, co zobaczyli na Coruscancie. Nessie słuchała, przytakując co jakiś czas, kiedy była mowa o znanych jej miejscach.
     - Dlaczego nic nie mówisz? - spytała Britte Linn, kiedy szli głównym korytarzem, szukając sali rekreacyjnej. Drogę wskazywały im strzałki oznakowane kolorowymi symbolami.
     - A jak niby ma coś mówić, jak ty bez przerwy nawijasz? - Ruvve pokazał jej język i szybko odskoczył na bezpieczną odległość. Siostra pogoniła go korytarzem z zamiarem wytargania za uszy, ale w końcu dała za wygraną.
     W sali gier panował wesoły hałas: mieszanina melodyjek, świstów i wybuchów z poszczególnych automatów. Były tam gry dwu- i trójwymiarowe, symulatory, jak również tradycyjne gry zręcznościowe i siłowe.
     - W co najbardziej lubisz grać? - zapytał Ruvve, trzymający się jeszcze poza zasięgiem rąk swojej siostry, chociaż oboje chyba już zapomnieli o konflikcie. - Ja najbardziej lubię "Piracki pościg", bo jest dużo strzelania. Ciekawe, czy tutaj go mają. "Wyścig Boonta" też jest fajny. Brittelin woli jakieś debilne dziewczyńskie gry.
     - "Zaczarowany labirynt" to nie jest dziewczyńska gra, ty głupku! - szturchnęła go siostra. - Wszyscy w mojej klasie w to grają. Znasz to, Nessie?
     - Nie - odparła. W Świątyni Jedi gry komputerowe nie cieszyły się popularnością, z wyjątkiem symulatorów lotu i gier strategicznych, opracowanych tak, aby rozwijać u padawanów raczej umiejętności polityczne niż militarne.
     Kupili kilka żetonów u zarządzającego salą Toydarianina. Ruvve od razu popędził w stronę pierwszego wolnego automatu, ozdobionego jaskrawym napisem "Postrach wielkiego miasta".
     - Zagrasz ze mną, Nessie? - zapytał podekscytowany, sadowiąc się w fotelu. - W ten pościg można grać w dwie osoby.
     - Zagram, jak chcesz, ale to trochę niesprawiedliwe: jestem starsza od ciebie. - I jestem Jedi, dodała w myślach, wahając się, czy im powiedzieć. - Co będzie, jak przegrasz?
     - E tam - nie przejął się chłopiec. - Może wreszcie będę miał jakieś emocje... bo z tą moją głupią siostrą to i tak zawsze wygrywam - uchylił się przed kuksańcem Brittelin. - Wolisz gonić czy uciekać?
     - A ty?
     - Ja wolę gonić, mogę?
     - Pewnie - Nessie zajęła miejsce obok, przy konsoli udającej pulpit sterowniczy jednoosobowego śmigacza. Na sporym ekranie przed nimi ukazała się najeżona drapaczami chmur panorama jakiegoś miasta w zachodzącym słońcu. Przypominała trochę Coruscant, a trochę Korelię.
     Na tle wysokościowców pojawiły się dwa pojazdy, jeszcze nieruchome. Śmigacz Nessie był zielonym, mocno odrapanym ZK-30 starego typu, Ruvvemu przypadł czarno-srebrny Al-120-S o bardzo gangsterskim wyglądzie. Dziwnie było grać czymś, co nie było symulatorem - oba śmigacze były widoczne z zewnątrz, jak na filmie, a ona była przyzwyczajona do patrzenia z perspektywy pilota - szybko jednak przeszła nad tym do porządku dziennego i gra zaczęła ją nawet wciągać. Pojazdy mknęły między budynkami, w szaleńczych skrętach unikając zderzenia z innymi uczestnikami ruchu, wymijając fantazyjnie (i bezsensownie) poprzerzucane nad ulicami łuki i pomosty. Co jakiś czas pojawiały się szpiegowskie sondy, które trzeba było zestrzeliwać, i śmigacze policyjne, które należało gubić. Nessie musiała też unikać trafień ostrzeliwującego ją Ruvvego. Skupiając się na grze z całych sił, zgodnie z obowiązującą wśród Jedi zasadą, że jeśli już coś się robi, to należy to robić jak najlepiej, zwiększyła prędkość do granic nieosiągalnych dla większości zawodników. Al-120-S zaczął zostawać w tyle. Britte Linn dopingowała ich okrzykami - raz jedno, a raz drugie, żeby było sprawiedliwie.
     Limit czasu wyczerpał się wreszcie i gra zakończyła się tryumfalnym brzęczykiem. Jeden zero dla ZK-30. Ruvi puścił stery i odwrócił się do Nessie.
     - Jak ty to zrobiłaś?! - zawołał z zachwytem, zupełnie nie przejmując się przegraną. - Nie zaliczyłaś ani jednego punktu karnego! Nigdy nie widziałem, żeby jakaś dziewczyna tak grała.
     Dziewczyna może nie, ale Jedi...
     - Jestem starsza od ciebie - przypomniała mu, nie zamierzając na razie ujawniać swojej tożsamości.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

21
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.