Agnieszka "Achika" Szady |
Próby i błędy |
Czytelnicy Esensji zdążyli już poznać liczne opowiadania Achiki osadzone w świecie Gwiezdnych Wojen. W bieżącym i dwóch kolejnych numerach magazynu prezentujemy mikropowieść Autorki - kolejne wariacje na temat Nessie i jej mistrza, Qui-Gon Jilla. |
 |
- Gotowa do wejścia w nadprzestrzeń? - Tak, mistrzu. Qui-Gon płynnym ruchem pchnął dźwignię. Dwuosobowym stateczkiem szarpnęło, siła przeciążenia wcisnęła Nessie w fotel: dziewczynka przez moment miała wrażenie, że jej ciało przesiewa się przez oparcie jak przez sito. Na statkach pasażerskich montowano kompensatory ciążenia, sprawiające, że skok był niemal niewyczuwalny, ale w małych jednostkach były one nieekonomiczne. Złapała oddech, opanowała uczucie niemiłej ciężkości w żołądku. Nie pierwszy raz leciała w nadprzestrzeni tak małym stateczkiem, zdarzało się to jednak na tyle rzadko, że nie zdążyła się przyzwyczaić. Siedzący z przodu mistrz odwrócił głowę, żeby na nią spojrzeć. - Na Coruscancie będziemy za sześć godzin - powiedział. - Sugeruję, żebyś część tego czasu spożytkowała na powtórkę z historii. O czym to ostatnio było? - Wojny sullusjańskie - westchnęła Nessie. Nie miała nic przeciwko historii, ale akurat ten okres obfitował w mnóstwo paktów, zrywanych i zawieranych na nowo, negocjacji i całej masy politycznych subtelności, które jakoś nigdy nie chciały jej się trzymać w głowie. W dodatku myliła jej się Rada Planety z Radą Planetarną. Z pełną obrzydzenia miną sięgnęła po swój podręczny komputerek. - Tylko bez grymasów, padawanko - fakt, że mistrz siedział do niej tyłem, nie stanowił żadnego zabezpieczenia. - Jedi powinien w każdej sytuacji panować nad swoim wyrazem twarzy. - Tak, mistrzu. Uczyła się przez kilka godzin, potem zrobili przerwę na wspólną medytację. Wreszcie na tablicy rozdzielczej zapaliła się zielona lampka i pikający sygnał oznajmił, że zbliżają się do stołecznego układu. Wyskoczyli z nadprzestrzeni i niemal od razu znaleźli się w znajomym gąszczu statków, które nieprzerwanymi sznurami ciągnęły we wszystkich kierunkach na orbicie planety. Qui-Gon z wprawą manewrował między nimi, naprowadzany przez sygnały automatycznych wież kontrolnych. Wylądowali na pustej platformie lądowniczej Świątyni. Porywisty wiatr szarpał ich tuniki, po niebie szybko sunęły kłębiaste, szare chmury. Nikt na nich nie czekał. Qui-Gon zdał statek dyżurnemu technikowi i ruszyli do swojej kwatery. Przekąsili coś, odpoczęli, po czym poszli złożyć sprawozdanie przed Radą. Obecna była mniej niż połowa jej członków - pozostali przebywali w ważnych misjach gdzieś daleko. Nessie z pewnym rozczarowaniem zobaczyła pusty fotel Mace Windu: miała nadzieję, że uda jej się spotkać z Cranberry, ale najwidoczniej wyjechali oboje. Qui-Gon skończył mówić i w pełnej szacunku pozie czekał na komentarze Rady. Przez długą chwilę nikt się nie odzywał, wreszcie głos zabrał Ki-Adi-Mundi: - Powiadasz więc, mistrzu Jinn, że w trakcie inspekcji kopalni wykryliście urządzenia mogące służyć do produkcji broni. Qui-Gon skinął głową z cierpliwością człowieka, który zmuszany jest do wysłuchiwania powtórki własnych słów. - I, mimo sprzeciwu władz kopalni, rozpocząłeś śledztwo w sprawie ich pochodzenia. - Tak - tym razem widocznie Qui-Gon uznał, że samo kiwanie głową nie wystarczy. Nessie, stojąca pół kroku z tyłu, czuła narastający niepokój. Nie podobało jej się, że mistrz jest traktowany jak podsądny, ale nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby powiedzieć nie pogarszając przy tym jego sytuacji. Milczała więc, starając się zachowywać neutralną minę i powściągnąć nerwowe przestępowanie z nogi na nogę. - Powinieneś był zakończyć misję i zdać nam raport, aby Rada mogła podjąć bardziej, hm, dyplomatyczne dochodzenie. Qui-Gon lekkim ukłonem dał do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę, i wyjaśniająco powiedział: - Każda zwłoka mogła spowodować, że właściciele tej nielegalnej fabryki usuną cały sprzęt i zatrą ślady. Częściowo zresztą zdążyli to zrobić. - Ach - westchnął Ki-Adi-Mundi. - To istotnie zrozumiałe. A czy udało ci się wykryć tych właścicieli? Nessie mimowolnie spięła mięśnie, doskonale wiedząc, jakie będzie następne słowo Qui-Gona. - Nie. - Nie? - Ki-Adi uniósł wysoko krzaczaste, białe brwi. Nessie miała wielką ochotę wrzasnąć: "Skończcie już ten teatr!", zamiast tego jednak opuściła wzrok i skupiła całą uwagę na wzorku posadzki. Czerwone esy-floresy na żółtym tle. Znała je na pamięć. - Wydaje mi się, że mogą mieć powiązania z którąś z wielkich korporacji - zaczął Qui-Gon, ale mistrz Mundi nie pozwolił mu dokończyć. - Nie możemy opierać się na przypuszczeniach. Dla własnego widzimisię omal nie zwróciłeś całej Gildii Górniczej przeciwko Jedi. Czyż w tej galaktyce - jego głos był wzorem cierpliwej łagodności - mało jest konfliktów, byśmy mieli dodawać jej jeszcze jeden? Czerwone listki na żółtym tle. Czerwone płatki na żółtym tle. A może to języki płomienia? Też by pasowało. Qui-Gon lekko schylił głowę na znak, że przyjmuje reprymendę. - Co zatem postanawia Rada? Ponownie zapadło milczenie; przerwał je Plo Koon. Siedział po przeciwnej stronie kręgu, Qui-Gon i Nessie odwrócili się więc, by na niego spojrzeć. - Ostatnio dotarły do nas niepokojące informacje z sektora Yeris. Tamtejsze władze skarżą się na rosnące zagrożenie ze strony piratów, którzy odważają się napadać na statki pasażerskie i transportowe. Podobno kilku polityków ma z nimi układy. Myślę, że mistrz Jinn będzie tam mógł wykazać swoje śledcze talenty. Yoda poważnie skinął głową, splatając dłonie na laseczce. - Tak też stanie się. Do sektora Yeris, mistrzu Qui-Gonie się udasz. - To niebezpieczna misja - odezwał się Ki-Adi-Mundi. - Proponuję, żeby twoja uczennica została na ten czas w Świątyni. Nessie drgnęła, mimo najszczerszych wysiłków, by nad sobą zapanować. Z przestrachem spojrzała na mistrza, ale on nieznacznym gestem dłoni nakazał jej milczenie. - Tak też stanie się - powtórzył Yoda. - Niech Moc będzie z wami. Posiedzenie było skończone. Skłonili się Radzie i wyszli, Nessie prawie dygocąca z powstrzymywanych emocji. Na korytarzu wybuchnęła - półgłosem, żeby nie ściągać niczyjej uwagi. - Mam zostać w Świątyni??? - To przecież nic takiego, Nessie. Wiesz, że czasem się tak robi - mistrz uspokajająco położył jej dłoń na ramieniu. - Ale... ale... - Ale co? Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, przywołując całe swoje opanowanie. Wypuściła powietrze i spojrzała na Qui-Gona. - Mistrzu, wiem, że nie dam rady obronić cię w niebezpiecznej misji - powiedziała powoli i starannie. - Ale padawan powinien być przy swoim mistrzu w każdej sytuacji. Czyż nie tak? - dodała, naśladując sposób mówienia Yody. Qui-Gon uśmiechnął się i potargał jej krótkie włosy. - Masz rację, Nes, ale czasami musimy wykonywać rozkazy, nawet, jeśli są dla nas nieprzyjemne. Na tym... -...polega bycie Jedi - dokończyła dziewczynka ze skrywanym westchnieniem. - No właśnie. A teraz połącz się z dyspozytorem i załatw mi jakiś transport. Nessie skoczyła do mijanego właśnie wbudowanego w ścianę terminala komputera informacyjnego. Wystukała na klawiszach polecenie, chwilę czekała, aż na monitorze ukaże się odpowiedź. - Wolnych statków na dzisiaj nie ma, najbliższy publiczny transport do sektora Yeris za czterdzieści minut - zameldowała. - W takim razie chodźmy, spakuję się. Wrócili do kwatery. Qui-Gon wyciągnął z szafy czystą szatę, zgarnął do podróżnego worka najpotrzebniejsze rzeczy, wezwał automatyczną taksówkę. Wjechali windą na jedną z wielu platform lądowniczych dla małych pojazdów. Po chwili pojawiła się taksówka. Qui-Gon wrzucił bagaż do kabiny, zagarnął Nessie w krótki, mocny uścisk i wskoczył do pojazdu. - Niech Moc będzie z tobą, mistrzu! - pomachała mu ręką. Odmachał zza szyby i już go nie było: śmigacz uniósł się, szybko nabierając wysokości, i po chwili był już tylko jedną z wielu małych kropek w sunących po niebie nieskończonych sznurach pojazdów. Nessie weszła z powrotem do budynku, żeby schronić się przed podmuchami wiatru. Żałowała, że na Coruscancie nie ma Obi-Wana Kenobiego. Wprawdzie od wielu lat był już w pełni usamodzielnionym rycerzem, ale dawni mistrzowie i uczniowie zawsze traktowali się trochę jak rodzina, i odwiedzali tak często, jak im na to pozwalały obowiązki. Pół godziny później stała przy szerokim na całą ścianę oknie widokowym wychodzącym na północny wschód. Portu kosmicznego nie było stąd widać, a gdyby nawet, to i tak nie zgadłaby, na którym ze startujących statków znajduje się Qui-Gon Jinn. Ruch powietrzny nad Coruscantem był najgęstszy w całej galaktyce. Skrzyżowała ramiona, jakby chciała sama siebie objąć i stała tak długą chwilę, bezmyślnie wpatrując się w najeżony wysokościowcami krajobraz. Nie wyczuła obecności Yody, dopóki nie znalazł się tuż przy niej. Stary Jedi, kiedy chciał, umiał poruszać się bezszelestnie. Schowała ręce za plecy i wyprostowała się, przybierając postawę pełną szacunku. Yoda spojrzał na nią z dołu wielkimi, przenikliwymi oczami. - Na dobre jeszcze twój mistrz nie odleciał, a ty już tęsknić zaczynasz, hmm? - Mam złe przeczucia co do tej misji - powiedziała śmiało, choć wiedziała dobrze, że nie spotka się ze zrozumieniem. Yoda ostro stuknął laseczką w podłogę. - Na rzeczywistości się skup, nie na swoich przeczuciach! Teraźniejszość dla Jedi ważna jest. - Tak, mistrzu. Czekała przez chwilę, czy jeszcze czegoś jej nie powie; milczał z dezaprobatą, pożegnała go więc ukłonem i poszła kwatery, którą dzieliła z Qui-Gonem. Wszystkie pomieszczenia mieszkalne w Świątyni wyglądały tak samo: nieduży salonik z kuchenką, po prawej stronie sypialnia mistrza, po lewej padawana. Holowid i stanowisko komputerowe, skromne umeblowanie. Mimo zakazu przywiązywania się do własności, niektórzy stawiali sobie lub wieszali jakieś drobne pamiątki czy obrazki. Nessie miała dwuwymiarowe zdjęcie alderaańskiego oceanu, skalny kwiat z Ryloth i barwną muszlę, którą dostała w prezencie od zaprzyjaźnionego z Qui-Gonem pilota. Trochę płyt z muzyką i książek - to było dozwolone. Przed łóżkiem kolorowy dywanik, który kupiła sobie za zaoszczędzone kieszonkowe. Bez Qui-Gona mieszkanie wydawało się bardzo puste. Nessie usiadła przy komputerze, odrobiła zadane lekcje z astronomii i ksenobiologii. Potem przyszedł czas na obiad. Pokręciła się po kuchni, ale dla jednej osoby nie chciało jej się gotować, postanowiła więc skorzystać ze świątynnej stołówki. Zjechała windą na sam dół, zbiegła z szerokich schodów w holu, pozdrawiając po drodze znajomych Jedi. Usiadła z tacą przy pierwszym wolnym stoliku i zabrała się do jedzenia. Po chwili ktoś stanął nad nią. - Mogę się przysiąść? - Nessie podniosła głowę i zobaczyła brązową, rybią twarz i pomarańczowe oczy Kalamarianina. - Nazywam się Kridd. A ty jesteś Nessie, uczennica Qui-Gona, prawda? Widziałem was razem. Postawił na blacie talerz pełen czegoś wyglądającego jak wodorosty. Usiadł. - Czyim jesteś padawanem? - zagadnęła go. - Ru Sem'heriego - odparł i Nes zrozumiała, czemu zjawił się w jadalni sam. Mistrz Sem'heri przed kilkoma tygodniami zginął w walce z żołnierzami mafii Czarnego Słońca. Cały zakon Jedi pogrążył się w żałobie, a Kridd musiał czekać, aż przydzielą mu nowego mistrza. Mogło to trwać dość długo. W porównaniu z nim, Nessie naprawdę miała szczęście. Po obiedzie poszli na zbiorowy trening. Prowadząca go zielonoskóra Lin Tekku, młoda mistrzyni z rasy Twi'lek, sprawnie podzieliła kilkunastoosobową grupę padawanów w pary według wzrostu, masy ciała i siły mięśni, i klasnęła w dłonie. - Obrona przed atakiem ostrym narzędziem. Pamiętacie podstawowy układ, mam nadzieję? No to raz, dwa! Jedno naciera, drugie się broni, potem zmiana. Start! Partnerką Nessie była Rodianka Zeena - w przełożeniu na ludzką miarę lat nieco starsza, ale dorównująca jej siłą i rozmiarami. Rodianie byli niżsi i chudsi od ludzi i większości innych ras, za to prawie wszystkich przewyższali zwinnością. Teraz też Zeena zaatakowała jak błyskawica, zręcznie uniknęła pozorowanego ciosu, zanurkowała pod wyciągniętym ramieniem Nessie i już przykładała jej do gardła pięść, w której na niby trzymała śmiertelnie groźne ostrze. - Lk'harai! Wygrałam. Teraz ty. Nessie ugięła nieco kolana i przygarbiła się, przyjmując pozę gotowego do skoku domniemanego zabójcy z nożem w ręku. Przez chwilę stała bez ruchu, zastanawiając się, jaką taktykę wybrać. Nagle zmrużyła oczy i zrobiła wypad, jakby chciała zaatakować od lewej - Zeena dała się nabrać i półobrotem zeszła z drogi spodziewanego ciosu. Nessie już była za nią, złapała za łokieć, drugą ręką otoczyła szyję Rodianki i wbiła jej wyimaginowany sztylet w gardło. Znowu zamieniły się rolami, a potem jeszcze raz. Lin Tekku klasnęła w ręce. - Dobrze! Wszyscy świetnie sobie radzą. Teraz przećwiczymy atak od tyłu z rzutem na ziemię. Proszę ustawić się w rzędach. Rwlworro, pamiętaj, że to tylko trening - nie masz wyrywać Bakkiemu rąk, tylko je wykręcać. Start! |
|
 |
|