 |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | "Mroczne lata świetlne" - powieść Briana Aldissa, wydana w serii "Kanon science-fiction" - wywołała we mnie burzę sprzecznych uczuć. Bo jak to - Aldiss, ten wielki Aldiss od "Cieplarni" i "Non-stopu", może strzelić takiego knota? Może moja negatywna ocena to zwykłe uprzedzenie? W końcu, powieść opowiada o nieudanym kontakcie ludzi z Obcymi, a mistrz Lem zdążył już ten temat dość gruntownie obstukać. Nie wspominając o tym, że problematyka Obcych i kontaktu z nimi została też wielokrotnie opisana w udany sposób przez C. J. Cherryh. Po dłuższym zastanowieniu dochodzę jednak do wniosku, że nie, to jednak autor skiepścił. Szkoda, naprawdę szkoda, bo i zapowiedź na okładce, i pierwsze strony wskazywały na to, że książka będzie niezła. Pomysł jest niezły - kontakt ludzi z obcą, wywołującą obrzydzenie, rasą utodów daje szerokie pole do popisu w opisywaniu naszego wdzięcznego gatunku. Na początku Aldiss korzysta z tych możliwości, pokazując, jak łatwo i chętnie uznajemy wszystkich Innych za tępe świnie, tarzające się w odchodach. Nie jest to może prawda zwalająca z nóg świeżością, takie rzeczy to już Lem pisał, ale "Mroczne lata świetlne" napisane są na tyle sprawnie, że połyka się te nieprzyjemności względem nas wszystkich gładko. A potem rzecz się rozkracza, kładzie i prosi, aby ją dobić. Czyta się już wyłącznie dzięki sprawnemu rzemiosłu Briana Aldissa, bo próba śledzenia autorskiego zamysłu wprowadza czytelnika w głęboką konsternację. Początek był niezły, ale co w nim było dobre - roztrwoniono. I tak, szansa na pokazanie innej, obcej rasy padła, zagubiona, choć początek obiecywał wiele. Niestety, utody zapadły na ciężkie podobieństwo do ludzi, uszlachetnionych jedynie dłuższym czasem trwania, szacunkiem do kału i odpornością na ból. Można było, ba, należało powiedzieć więcej, naszkicować chociażby tę obcą rasę. Niestety, autorowi chęci nie starczyło. Taki sam pad płaski wykonał autor podczas dyskusji o nas, ludziach. Rozpoczął naprawdę dobrze, z tempem wyrysował parę archetypów, poprowadził linie osobistych konfliktów i... i chała. Można znieść postaci drewniane i stworzone w celu wyłącznie dydaktycznym, ale do pewnej granicy, którą wyznacza całkowita nierealność zachowań. A niestety w wyczynach bohaterów "Mrocznych lat świetlnych" widać brak autorskiej konsekwencji, chęci wykorzystania swojego pomysłu, przez co powieść razi namolnym opowiadaniem nam, jacy to jesteśmy źli. Aldiss uraczył nas typami prymitywnymi, stworzonymi po to, aby szokować, abyśmy czuli do nich odrazę, aby stali się lustrem, w którym przeglądają się nasze wady. Ale zrobił to z wdziękiem i lekkością kolejki TIRów na granicy. Akcyjka też raczej nieszczególna, brak w niej pomysłu, miota się to wszystko od wydarzenia do wydarzenia, aż na koniec autor urządza wojenkę, bo mu chyba lepszych pomysłów brakło. W sumie, muszę niestety odradzić tę pozycję. Za dużo w niej pośpiechu, mam wrażenie, że Brian Aldiss chciał być tym pierwszym, który zburzy mit szlachetnego kosmonauty. Może w 1964, kiedy "Mroczne lata świetlne" powstawały, ten obraz złej ludzkości był świeży i szokujący, ale dziś to żadna nowość.
Brian Aldiss "Mroczne lata świetlne" (The Dark Light Years) Przekład: Ewa i Dariusz Wojtczakowie Solaris 2003 ISBN 83-88431-70-6 Kup w Merlinie |
|