 | Ilustracja: Wojciech Gołąbowski | Łeb spuchł mi do rozmiarów piłki lekarskiej. W ustach posmak wymiocin. Drżącą ręką sięgam po szklankę i przepijam dwa alka zelcery. Ulga każe długo na siebie czekać. Niczym kochanka, która chce podbić cenę. Ciężko siadam na łóżku. Nowy dzień. Super. Najpierw siku. Potem do kuchni. Na blacie stołu jajecznica na bekonie, grzanki i kawa. Pomyśleć, że kiedyś uwielbiałem ten zestaw. Czuję, jak w gardle rośnie mi węzeł obrzydzenia. Gryzę, a raczej żuję to paskudztwo, i z trudem przełykam. Za mamusię, za tatusia... Teraz telewizor. Pstryk! Pojawia się wnętrze kancelarii adwokackiej i setny odcinek przygód niejakiej Ally. Heroicznym wysiłkiem woli powstrzymuję ziewanie. W ciągu tej godziny muszę wypalić trzy papierosy. Robię to. Dobrze. Norma wykonana. Zegar odmierzył cztery kwadranse i ekran zgasł. Pośpiesznie wstaję z fotela, by zdążyć ze wszystkim. Kolej na łazienkę. Golenie. Nienawidzę tego, ale praca musi być wykonana. I tak w nieskończoność dzień za dniem, godzina za godziną, sekunda... Rytuał szczęśliwej egzystencji. W końcu nadchodzi ten upragniony moment. Wieczór. Zaglądam do dozownika w sypialni. Dusza na ramieniu, czy wszystko zrobiłem jak trzeba? Czy dostanę środek na Sen pisany przez duże "es"? |
|