Jednak w kuchni nadal królowała kucharka Sara. Wszedłem w pełne pary i zapachów wnętrze i jakbym wrócił przez jakieś sekretne drzwi do czasów mego dzieciństwa. Jak powiedział mi Cierń, stara kucharka częściej przesiadała teraz na krześle niż krzątała się między piecem a stołem, lecz najwyraźniej potrawy w Koziej Twierdzy przygotowywano tak samo jak dawniej. Oderwałem wzrok od obfitych kształtów kucharki, obawiając się, że pochwyci moje spojrzenie i pozna mnie. Pokornie pociągnąłem za rękaw pierwszego lepszego kuchcika i przekazałem mu życzenia lorda Złocistego. Kuchcik pokazał mi, gdzie są tace, talerze i sztućce, po czym szerokim gestem wskazał na piece. - To ty jesteś jego służącym, nie ja - przypomniał złośliwie i ponownie zabrał się do siekania rzepy. Zmarszczyłem brwi, ale w duchu byłem mu wdzięczny. Niebawem miałem na tacy dość jedzenia na dwa solidne śniadania. Zabrałem się z jedzeniem z kuchni. Byłem w połowie schodów, gdy usłyszałem znajome głosy. Przystanąłem, przechyliłem się przez balustradę i spojrzałem w dół. Mimo woli uśmiechnąłem się. Królowa Ketriken maszerowała korytarzem na dole, a pół tuzina dwórek daremnie usiłowało dotrzymać jej kroku. Nie znałem żadnej z nich. Wszystkie były młode, zaledwie dwudziestokilkuletnie. Kiedy ostatni raz byłem w Koziej Twierdzy, były jeszcze dziećmi. Jednak z nich wyglądała znajomo, ale zapewne znałem jej matkę. Przyjrzałem się królowej. Lśniące włosy, wciąż bujne i złociste, miała splecione w warkocz i upięte w kok. Na głowie nosiła wąską i prostą koronę ze srebra. Miała na sobie ciemnobrązową kamizelkę i haftowaną żółtą spódnicę, a idąc szeleściła wykrochmalonymi halkami. Jej dwórki bez powodzenia próbowały naśladować ten styl ubierania się, gdyż to wrodzony wdzięk Ketriken czynił tak eleganckim ten bezpretensjonalny strój. Pomimo upływu lat, wciąż trzymała się prosto i dumnie. Szła żwawym i zdecydowanym krokiem, lecz dostrzegłem ukryty pod nieruchomą maską niepokój. Ani na chwilę nie przestawała myśleć o swoim zaginionym synu, a mimo to dostojnie kroczyła przez zamkowe sale. Serce ścisnęło mi się na ten widok. Pomyślałem jak dumny byłby z niej Szczery. - Och, moja królowo - szepnąłem do siebie. Przystanęła w pół kroku i niemal usłyszałem, jak zaparło jej dech. Rozejrzała się wokół, a potem spojrzała w górę i nasze spojrzenia spotkały się. W cieniu wielkiej sali nie widziałem jej niebieskich oczu, ale czułem je na sobie. Przez moment patrzyliśmy na siebie, lecz w jej oczach dostrzegłem błysk zdziwienia, a nie rozpoznania. Ktoś dał mi prztyczka w ucho. Odwróciłem się do napastnika, zbyt zaskoczony, żeby się gniewać. Jakiś szlachcic, nieco wyższy ode mnie, spoglądał na mnie z dezaprobatą. Skarcił mnie ostro: - Widocznie jesteś nowy w Koziej Twierdzy, ośle. Tutaj sługom nie wolno tak gapić się na królową. Zajmij się swoimi sprawami. I w przyszłości pamiętaj, gdzie twoje miejsce, albo szybko nie będziesz miał czego pamiętać. Spojrzałem na tacę, która trzymałem w dłoniach, usiłując nie okazywać żadnych uczuć. Wzbierał we mnie gniew. Wiedziałem, że jestem czerwony z wściekłości. Najwyższym wysiłkiem woli odwróciłem oczy i kiwnąłem głową. - Wybacz mi, panie. Będę pamiętał. Miałem nadzieję, że weźmie mój zduszony głos za pokorę, a nie wściekłość. Mocno ściskając w dłoniach tacę podjąłem przerwaną wędrówkę w górę schodów, podczas gdy on ruszył w dół. Nie obejrzałem się, aby sprawdzić, czy moja królowa odprowadza mnie wzrokiem. Służący. Sługa. Jestem dobrze wyszkolonym lokajem. Dopiero co przyjechałem z prowincji, ale mam dobre rekomendacje i jestem dobrze wychowanym sługą, znającym swoje miejsce. Pokornym. Czy na pewno? Kiedy wchodziłem za lordem Złocistym do Koziej Twierdzy, miałem przy pasie miecz Szczerego. Z pewnością niektórzy go zauważyli. Opalenizna i blizny na dłoniach świadczyły o tym, że częściej nocowałem pod gołym niebem niż pod dachem. Jeśli mam grać rolę sługi, musi to być wiarygodne. Musi to być rola, którą jestem w stanie znieść i odegrać przekonująco. Zapukałem do drzwi komnaty lorda Złocistego, dyskretnie odczekałem aż mój pan przygotuje się na spotkanie ze mną, a potem wszedłem. Błazen stał we wnęce okiennej, spoglądając przez okno. Delikatnie zamknąłem za sobą drzwi, zasunąłem rygiel, a potem postawiłem tacę na stole. Przygotowując posiłek, powiedziałem do odwróconego plecami lorda: - Jestem Tom Borsuczowłosy, twój sługa. Zarekomendowano ci mnie jako człowieka, który został wykształcony ponad stan przez dobrodusznego pana, lecz był zatrudniony raczej ze względu na umiejętność posługiwania się mieczem niż swoje dobre maniery. Wybrałeś mnie, ponieważ chciałeś mieć sługę, który nie tylko będzie ci usługiwał, ale również bronił. Słyszałeś, że jestem kapryśny i czasami niegrzeczny, ale chcesz sprawdzić, czy ci się nadam. Mam... czterdzieści dwa lata. Te blizny to pamiątka po tym, jak obroniłem mojego pana przed atakiem trzech - nie, lepiej sześciu - zbójów. Zabiłem ich wszystkich. Jestem człowiekiem, z którym lepiej nie zadzierać. Kiedy umarł mój ostatni pan, zostawił mi skromną sumkę, która zapewniła mi samowystarczalność. Teraz jednak, kiedy mój syn dorósł, chcę oddać go do terminu w Koziej Twierdzy. Namówiłeś mnie, żebym wrócił na służbę, co pokryje koszty czesnego. Lord Złocisty odwrócił się od okna. Splótł arystokratyczne dłonie, słuchając mojej tyrady. Kiedy skończyłem, skinął głową. - To mi się podoba, Tomie Borsuczowłosy. To zaszczyt dla lorda Złocistego, mieć takiego niebezpiecznego człowieka za sługę. Będę mógł się pysznić, że wynająłem takiego rębajłę! Poradzisz sobie, Tom. Doskonale sobie poradzisz. Podszedł do stołu, a ja przysunąłem mu krzesło. Usiadł i spojrzał na półmiski i talerze, które dla niego przygotowałem. - Wspaniale. Dokładnie tak jak lubię. Tak trzymaj, Tom, a dostaniesz podwyżkę. - Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. - Usiądź i zjedz ze mną - zaproponował. Odmówiłem. - Powinienem ćwiczyć dobre maniery, panie. Herbaty? Przez chwilę Błazen miał przerażoną minę. Potem lord Złocisty podniósł serwetę i otarł nią usta. - Proszę. Nalałem mu. - Twój syn, Tomie. Nie znam go. Jest w Koziej Twierdzy, prawda? - Kazałem mu przybyć tutaj za mną, panie. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że niewiele więcej powiedziałem Trafowi. Przyjedzie tu ze zmęczonym starym kucem, ciągnącym rozklekotany wóz, a na nim podstarzałego wilka. Nie poszedłem do siostrzenicy Dżiny i nie uprzedziłem o jego wizycie. A jeśli poczuje się urażona tym, że zakładam, iż będzie mógł się tam zatrzymać? Moje dotychczasowe życie spadło na mnie jak załamująca się fala. Nie załatwiłem chłopcu kwatery. Nie znał tu nikogo poza Wilgą, a nawet nie wiedziałem, czy ona obecnie jest w mieście. Ponadto po naszej ostatniej kłótni, Traf na pewno nie zwróciłby się do niej z prośba o pomoc. Nagle zrozumiałem, że muszę odszukać wróżkę i upewnić się, że mój chłopak będzie u niej mile widziany. Zostawię u niej wiadomość dla Trafa. A zaraz potem powinienem zwrócić się do Ciernia z prośbą, żeby zajął się chłopcem. W obecnej sytuacji wyglądało to na cyniczną transakcję i wzdragałem się na samą myśl o tym. Zawsze mogłem pożyczyć pieniądze od Błazna. Skręciłem się w duchu na samą myśl. Powinienem go zapytać, jakie właściwie jest moje uposażenie? Jednak te słowa jakoś nie chciały przejść mi przez gardło. Lord Złocisty odsunął się od stołu. - Jesteś milczący, Tomie Borsuczowłosy. Kiedy zjawi się twój syn, spodziewam się, że mi go przedstawisz. Na razie sądzę, że na ten pierwszy ranek dam ci wolne. Posprzątaj tutaj, a potem poznaj zamek i otaczający go teren. - Obrzucił mnie krytycznym spojrzeniem. - Przynieś mi papier, pióro i inkaust. Wystawię ci list kredytowy do krawca Scrandona. Spodziewam się, że bez trudu znajdziesz jego warsztat. Znasz go z dawnych czasów. Niech weźmie miarę na następne ubrania, na co dzień, a także od święta. Skoro jesteś nie tylko moim lokajem, ale także strażnikiem, powinieneś stać za moim krzesłem na przyjęciach i towarzyszyć mi w przejażdżkach. Idź także do Croya. Wciąż ma swój sklep z orężem niedaleko kuźni. Obejrzyj używane miecze i wybierz sobie jakiś. Skinieniem głowy zaakceptowałem te polecenia. Podszedłem do stojącego w kącie sekretarzyka, aby przygotować panu przybory do pisania. Błazen powiedział cicho za moimi plecami: - Mieszkańcy Koziej Twierdzy mogą zbyt dobrze pamiętać zarówno robotę Czernidła, jak i ostrze Szczerego. Radzę schować ci ten miecz w komnacie Ciernia, na wieży. Nie patrząc na niego, odpowiedziałem: - Tak też zrobię. A ponadto porozmawiam ze zbrojmistrzem i poproszę, żeby przydzielił mi jakiegoś partnera. Powiem mu, że trochę wyszedłem z wprawy i muszę poćwiczyć. Z kim książę Sumienny ćwiczył szermierkę? Błazen wiedział. Zawsze wiedział takie rzeczy. Powiedział, zasiadając przy sekretarzyku: - Jego instruktorem był Rzeżucha, ale najczęściej ćwiczył fechtunek z pewną młodą kobietą zwaną Kotlinka. Tylko że nie możesz zażądać akurat jej... Hm. Powiedz mu, że chcesz poćwiczyć z kimś, kto walczy dwoma mieczami, ponieważ zamierzasz udoskonalić swoje umiejętności obrony. Zdaje się, że to jest jej specjalność. - Zrobię to. Dziękuję. Przez kilka chwili wodził piórem po papierze. Raz czy dwa oderwał od niego oczy i zmierzył mnie badawczym spojrzeniem, aż poczułem się nieswojo. Podszedłem do okna i spojrzałem przez nie. Był piękny dzień. Chciałbym być panem swego czasu. Poczułem zapach wosku do pieczętowania. Odwróciłem się i zobaczyłem, że lord Złocisty pieczętuje list. Pozwolił woskowi zastygnąć, a potem podał mi pismo. - Ruszaj do krawca i płatnerza. Natomiast ja przejdę się trochę po ogrodach, a potem mam zaproszenie na pokoje królowej, gdzie... - Widziałem ją. Ketriken. - Powstrzymałem krzywy uśmiech. - Wydaje się, że to było tak dawno, kiedy obudziliśmy kamienne smoki i w ogóle. A potem coś się zdarzy i zdaje się, że to było zaledwie wczoraj. Kiedy ostatnio widziałem Ketriken, siedziała na zmienionym w smoka Szczerym i żegnała się z nami. Dzisiaj zobaczyłem ją i nagle przypomniałem sobie wszystko. Ona włada tutaj od piętnastu lat. Ja usunąłem się na bok, żeby zapomnieć i ponieważ sądziłem, że nie potrafię już brać w tym udziału. Teraz wróciłem, rozejrzałem się wokół i doszedłem do wniosku, że zmarnowałem życie. Kiedy mnie nie było, wszystko się zmieniło i teraz jestem obcym we własnym domu. - Takie użalanie się nad sobą nic ci nie da - odparł Błazen. - Powinieneś zacząć wszystko od nowa. I kto wie? Może twój powrót z dobrowolnego wygnania okaże się właśnie tym, czego nam było potrzeba. - Tylko że czas ucieka, nawet w tej chwili. - No właśnie - odrzekł lord Złocisty. Wskazał na szafę. - Mój płaszcz, Borsuczowłosy. Ten zielony. Otworzyłem szafę i wyjąłem potrzebny strój spośród wielu jemu podobnych, a potem jakoś zamknąłem potwornie wypchany mebel. Podałem Błaznowi płaszcz, tak jak niegdyś lokaj Szczeremu. Trefniś wyciągnął do mnie ręce, a ja poprawiłem mu mankiety i wygładziłem poły. W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. - Bardzo dobrze, Borsuczowłosy - mruknął. Podszedł przede mną do drzwi i zaczekał aż mu je otworzę. Kiedy wyszedł, zasunąłem rygiel i szybko zjadłem stygnące śniadanie. Poukładałem talerze z powrotem na tacy. Spojrzałem na drzwi gabinetu Błazna. Potem zapaliłem świeczkę, wszedłem do mojej sypialenki i zamknąłem za sobą drzwi. Tylko blask świecy rozpraszał mrok. Chwilę zajęło mi odnalezienie dźwigni uruchamiającej przeciwwagę i dopiero za trzecim razem nacisnąłem odpowiednie miejsce na ścianie. Nie zważając na protesty obolałych nóg, wniosłem miecz Szczerego po schodach na wieżę i zostawiłem w komnacie Ciernia, w kącie przy kominku. Wróciwszy do kwatery Błazna, posprzątałem ze stołu. Gdy zerknąłem w lustro, ujrzałem sługę z tacą w rękach. Westchnąłem, napomniałem się, że powinienem chodzić z pokornie spuszczoną głową i opuściłem pokój. Czy naprawdę obawiałem się, że po powrocie do Koziej Twierdzy wszyscy natychmiast mnie rozpoznają? W rzeczywistości nikt nie zwracał na mnie uwagi. Widząc mój strój służącego i spuszczony wzrok, ludzie natychmiast przestawali się mną interesować. Tylko inni słudzy czasem zerkali na mnie, ale przeważnie byli zajęci swoją pracą. Kilku pozdrowiło mnie, przechodząc, a ja przyjaźnie odpowiedziałem na ich powitania. Miałem zamiar zaprzyjaźnić się z nimi, gdyż na dworze żadne ważne wydarzenie nie ujdzie uwagi służby. Odniosłem naczynia do kuchni i opuściłem zamek. Straż przepuściła mnie bez słowa. Niebawem znalazłem się na stromej drodze wiodącej do podzamcza. Był piękny dzień, więc panował na niej spory ruch. Najwidoczniej lato postanowiło pozostać jeszcze chwilę. Szedłem za grupką idących do miasta pokojówek z koszykami w rękach. Czujnie obejrzały się na mnie raz czy dwa, a potem przestały zwracać na mnie uwagę. Przez resztę drogi uważnie słuchałem jak plotkują, ale nie dowiedziałem się niczego ciekawego. Rozmawiały o zabawach mających towarzyszyć zaręczynom księcia i co ubiorą wtedy ich panie. Jakimś cudem królowej i Cierniowi udało się ukryć nieobecność księcia. Znalazłszy się w mieście, pospieszyłem wykonać polecenia lorda Złocistego, lecz czujnie nastawiałem ucha na wszelkie wieści mogące odnosić się do Sumiennego. Bez trudu odnalazłem warsztat krawiecki. Jak powiedział lord Złocisty, znałem go z dawnych czasów, kiedy mieścił się tam skład świec Sikorki. Kiedy wszedłem do środka, dziwnie się poczułem. Krawiec bez wahania przyjął mój list kredytowy, ale zacmokał na zawarte w nim ponaglenia. - No cóż, płaci tak dobrze, że warto zarwać noc. Twoje ubranie będzie gotowe na jutro. Z tej uwagi wywnioskowałem, że lord Złocisty już wcześniej korzystał z jego usług. W milczeniu stanąłem na niskim stołeczku i dałem się zmierzyć. Krawiec o nic mnie nie pytał, gdyż lord Złocisty dokładnie napisał w liście, jaki strój ma nosić jego sługa. Mogłem stać i w milczeniu zastanawiać się, czy nadal czuję zapach pszczelego wosku i ziół, czy też tylko to sobie wmawiam. Zanim wyszedłem, zapytałem krawca czy w Koziej Twierdzy są jakieś wróżbiarki, gdyż chcę się dowiedzieć, czy powiedzie mi się w nowej pracy. Z politowaniem pokręcił głową na takie zabobonne gadanie, ale poradził mi rozpytać się w pobliżu kuźni. To mi odpowiadało, gdyż teraz powinienem udać się do płatnerza. Zastanawiałem się, czy lord Złocisty by kiedyś w jego sklepie, ponieważ ten był istnym złomowiskiem sfatygowanego oręża. Jednak właściciel bez chwili wahania przyjął list kredytowy lorda Złocistego. Niespiesznie wybierałem odpowiednie ostrze. Szukałem prostej, dobrze wykonanej broni, lecz takiej szuka każdy doświadczony szermierz, więc taką najtrudniej było znaleźć. Po kilku próbach zainteresowania mnie mieczami o pięknych rękojeściach i nędznych klingach, właściciel zostawił mnie w spokoju, pozwalając przeglądać towar. Robiąc to, mimo woli zastanawiałem się nad tym, jak bardzo Kozia Twierdza zmieniła się przez te lata. Bez trudu pociągnąłem płatnerza za język i sporo się dowiedziałem o wadach i zaletach jego klientów. Nie musiałem pytać o Dżinę, żeby usłyszeć, gdzie mieszka. Po namyśle wybrałem broń równie zardzewiałą jak moje umiejętności. Croy krytycznie cmoknął. - Twój pan nie należy do ubogich, zacny człowieku. Wybierz sobie coś zdobniejszego, a przynajmniej z błyszczącą gardą. Pokręciłem głową. - Nie, nie chcę czegoś, co zaczepia się o ubranie, kiedy robi się gorąco. Ten mi się podoba. I wezmę jeszcze sztylet. Szybko znalazłem odpowiedni i opuściłem sklep. Przeszedłem przez pełna szczęku metalu i żaru palenisk uliczką kowali. Łoskot uderzeń ich młotów tworzył ogłuszający kontrapunkt do bezlitosnego skwaru słońca. Zapomniałem jak hałaśliwe jest miasto. Idąc usiłowałem sobie przypomnieć, czy powiedziałem Dżinie coś, co mogłoby kolidować z obecną, zmodyfikowaną historią mojego życia. W końcu zdecydowałem, że muszę zaryzykować. Jeśli przyłapie mnie na jakiejś nieścisłości, to najwyżej uzna mnie za łgarza. Zmarszczyłem brwi, gdy zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo niepokoi mnie taka możliwość. Płatnerz opisał ciemnozieloną tabliczkę z namalowaną na niej białą dłonią. Wszystkie linie papilarne zręcznie zaznaczono na niej czerwoną farbą. Pod okapem niskiego dachu wisiało kilka jej amuletów, pobrzękując i kręcąc się w słońcu. Na szczęście dla mnie żaden z nich nie był przeciwko drapieżnikom. Przystanąłem na moment, odgadując ich przeznaczenie. Powitalny czar. Zapraszały mnie do wejścia w progi tego domu. Przez chwilę nikt nie odpowiadał na moje pukanie, ale potem górna połowa drzwi otworzyła się i pojawiła się w nich Dżina. - Borsuczowłosy! - wykrzyknęła na mój widok, a ja ucieszyłem się, że poznała mnie pomimo żołnierskiego kucyka i nowego stroju. Natychmiast otworzyła dolną połowę drzwi. - Wejdź! Witaj w Koziej Twierdzy. Pozwolisz mi odwzajemnić ci się za gościnę? Proszę, wejdź. Niewiele rzeczy w życiu jest tak krzepiących jak życzliwe powitanie. Wzięła mnie za rękę i pociągnęła w chłodny półmrok domu, jakby niespodziewanego gościa. Komnata była niska i skromnie umeblowana. Na środku stał okrągły stolik z ustawionymi wokół niego krzesłami. Na znajdujących się w pobliżu półkach leżały narzędzia jej zawodu, oraz mnóstwo amuletów. Na stole stały talerze i półmiski. Najwidoczniej przerwałem jej posiłek. Przystanąłem, stropiony. - Nie chciałem przeszkadzać. - Wcale nie przeszkadzasz. Usiądź i zjedz ze mną. - Mówiąc to, zasiadła przy stole i nie potrafiłem oprzeć się temu zaproszeniu. - A teraz powiedz mi, co sprowadza cię do Koziej Twierdzy. Podsunęła mi półmisek. Leżały na nim bułki z dżemem, wędzona ryba i ser. Wziąłem bułkę, żeby zyskać czas d namysłu. Dżina z pewnością zauważyła, że mam na sobie strój służącego, ale czekała aż sam wyjaśnię jej, co to oznacza. Spodobało mi się to. |
|