nr 05 (XXVII)
lipiec 2003




powrót do indeksunastępna strona

Agnieszka "Achika" Szady
  Próby i błędy

        ciąg dalszy z poprzedniego numeru

     Z medytacji wyrwał ją natarczywy brzęczyk u drzwi. Nieprzytomnie zamrugała oczami - nie była przyzwyczajona do tak gwałtownego przerywania transu - i wstała, aby otworzyć. Na korytarzu podskakiwał rozemocjonowany Ruvik, hamowany nieco przez siostrę.
     - Znaleźliśmy!!! - wrzasnął, ledwie drzwi się rozsunęły. - Szukaliśmy, czy jest jakaś sala gimnastyczna i akurat przechodził ten oficer pokładowy i mówił do jakiegoś drugiego, że co my zrobimy z tą ładownią, mieli do niej coś tam załadować i nie dowieźli, powierzchnia nam się marnuje. A ten drugi się zaśmiał i powiedział: możesz tam urządzić mecz piłki alderaańskiej, pasażerowie kontra załoga...
     - To była ironia, Ruvi - wtrąciła Britte Linn.
     - Co?... Nieważne. A ja wtedy go zapytałem, czy mogłabyś tam poćwiczyć z mieczem... - mały urwał, bo chwilowo zabrakło mu tchu.
     - I co?
     - Zgodził się!! - wrzasnął Ruvve jeszcze głośniej, prawie się zachłystując. - Tylko powiedział, że będzie chciał przyjść popatrzeć.
     Nessie westchnęła w duchu. Robienie z siebie widowiska nie było jej celem, jeszcze trochę, a zaczną ją prosić: "Pokaż jakąś sztuczkę z Mocą!". Ale bez treningu fizycznego czuła się źle i nieswojo, odparła więc:
     - Dobrze. Kiedy możemy tam pójść?
     - Powiedział, że za półtorej godziny kończy wachtę.
     - Fajnie. Pójdę się teraz pouczyć i spotkamy się za półtorej godziny, dobrze?
     Ruvik oczywiście nie dał się spławić i wraz z siostrą towarzyszył Nessie do kawiarenki holonetowej. Byli wprawdzie w nadprzestrzeni i łącza nie działały, ale najważniejsze informacje były na stałe zapisane w pamięci komputerów. Kiedy Nes otworzyła bazę danych uniwersytetu Alderaan i zaczęła powtarzać informacje o klimacie i roślinności Kothlis, chłopiec stracił zainteresowanie i zajął się oglądaniem jakichś teledysków.
     Półtorej godziny minęło dość szybko i wkrótce cała trójka podążała głównym korytarzem w stronę kantorku oficera pokładowego. Rozmówca Ruvvego okazał się mężczyzną około trzydziestki, o śniadej karnacji i kwadratowej twarzy okolonej krótko przyciętą, czarną brodą. Przyszyty na piersi identyfikator głosił, że nazywa się Ryah Tuah. Uśmiechnął się na ich widok, prezentując zęby równie nieskazitelnie białe jak jego mundur.
     - A, to wy, dzieciaki. O, jest i nasza młoda Jedi - Nessie z niewiadomych przyczyn poczuła do niego pewną dozę antypatii, ale przywołała na twarz uśmiech i powitalnie skinęła głową.
     Ryah Tuah poprowadził ich do ładowni. Za dużymi, towarowymi drzwiami ukazało się ogromne, tonące w mroku pomieszczenie, pachnące kurzem i metalem. Kiedy mężczyzna zapalił umieszczone w ścianach lampy, Nessie gotowa była wybaczyć mu głupie odzywki do końca rejsu. W zimnym, jarzeniowym świetle ukazała się plątanina galeryjek, kratownic, krzyżujących się na różnych poziomach stalowych kładek i ramion wysięgników. Wszystko, o czym tylko może marzyć spragniony ćwiczeń gimnastycznych padawan.
     - Proszę - Tuah zamaszystym gestem zatoczył krąg ramieniem. - Cała twoja.
     Nessie uśmiechnęła się szeroko, tym razem bez przymusu. Wyszła trochę bardziej na środek, podczas, gdy tamci sadowili się pod ścianą na stercie plastikowych skrzyń, kilka razy poruszyła ramionami, zginając je i prostując. Czuła się nieco teatralnie. Owszem, w salach ćwiczeń w Świątyni były specjalne galeryjki dla patrzących i czasami przychodzili tam jacyś mistrzowie, czy to pragnąc wybrać "bezpańskiego" padawana, czy poprzyglądać się osiągnięciom swojego ucznia, czy też po prostu powspominać sobie młode lata, ale... to było co innego. Tutaj czuła się niemal jak na egzaminie, jakby jej trening miał wystawić opinię całemu Zakonowi.
     Robię się dobra w irracjonalnych uczuciach, pomyślała kwaśno.
     Dobra, koniec z myśleniem. Teraz trzeba się skupić na treningu, tylko i wyłącznie. Przymknęła na chwilę oczy, skoncentrowała się, przywołując Moc, odczepiła od pasa zdalniaka, uruchomiła i rzuciła w powietrze. Srebrzystoszara kula zawisła przed nią, bucząc cichutko.
     Nessie zapaliła miecz (Ruvikowi wyrwało się głośne "Och!") i eleganckim gestem zasalutowała nim widzom. Potem wyciągnęła rękę i Mocą przełączyła zdalniaka ze stanu spoczynku na gotowość bojową Na początek opcja "Łatwe", dla rozgrzewki.
     Kula zaczęła zasypywać ją strzałami, z początku wolno, potem stopniowo coraz szybciej. Odbijała je niemal bez wysiłku, w końcu dla czternastoletniego padawana było to elementarne ćwiczenie. Czuła, jak Moc w niej rośnie, dostrajała się do niej, jednoczyła. Łatwiej teraz odbierała uczucia innych: zachwyt i podziw trójki widzów promieniował niemal namacalnym ciepłem.
     Uśmiechnęła się pod nosem i skinieniem ręki przełączyła zdalniaka na opcję pościgową. W tym trybie kula strzelała rzadziej, ale za to poruszała się bardzo szybko, okrążając ćwiczącego trudnymi do przewidzenia zygzakami.
     No, teraz będziecie mieli na co popatrzeć!
     Zerwała się do biegu, uskakując przed strzałami lub odbijając je. Wąskimi schodkami wbiegła na galeryjkę, metalowe kraty zadudniły pod jej krokami. Na moment straciła rytm, kiedy promień paraliżujący boleśnie trafił ją w udo, na szczęście tamci w dole się nie zorientowali. Sparowała mieczem następny strzał - trafił w ścianę, posypały się niebieskie iskry. Skok na balustradę, z balustrady na jakiś wysięgnik, miała świadomość, że się popisuje, nieważne. Przeskoczyła na drugi, przemknęła po stalowej belce niewiele szerszej od dłoni, wiele metrów nad ziemią. Zeskoczyła saltem, wylądowała na ugiętych nogach, odbiła dwa strzały, przetoczyła się po ziemi, by uniknąć kolejnego.
     Zaczynam się wczuwać.
     Nie szalej, padawanko.

     Znów biegła po plątaninie ram i kratownic, zwinnie przeskakując z jednej na drugą. Moc buzowała w niej jak płomień, dodawała skrzydeł. Bieg, bieg, skok, bieg, niebieskie smugi strzałów krzyżujące się z niebieskim ostrzem jej miecza, zamazanym w szybkich niemal nie do uchwycenia ruchach. Bieg, schodami w górę, przeskok, bieg po wysięgniku, salto. Czas wydawał się nie istnieć. Nic nie istniało, tylko ona, miecz i Moc.
     Nie umiała określić, po jak długim czasie wreszcie dopadło ją zmęczenie. Znowu oberwała strzałem zdalniaka mokra od potu tunika kleiła jej się do pleców. Zwolniła tempo, przełączyła kulę z powrotem w podstawowy tryb ataku. Miała ochotę popisać się na koniec jakimś szczególnie efektownym skokiem, ale rozsądek podpowiadał, że przy zmęczonych mięśniach mogło to się skończyć poważną kontuzją. Zbiegła więc tylko na najniższy poziom kładek i zeskoczyła saltem z zaledwie dwóch i pół metra. Odbiła ostatnie strzały, wyłączyła zdalniaka i znów zasalutowała widzom mieczem, następnie płynnym ruchem gasząc go i przypinając do pasa. Przejechała dłonią po mokrych od potu włosach i uśmiechnęła się. Britte Linn i Ruvik szaleńczo bili brawo, Ryah Tuah po chwili namysłu dołączył do nich.
     - Zaiste, imponujący pokaz szermierczej sprawności - powiedział, kiedy podeszła bliżej. - Tuszę, że możemy jutro liczyć na ciąg dalszy? - Nessie była niemal pewna, że w ostatniej chwili powstrzymał się przed dodaniem "przedstawienia".
     Kiwnęła głową. Prawdziwy problem nie tkwił w tym, że rozentuzjazmowana - nieważne, że trzyosobowa - publiczność traktowała jej ćwiczenia jako pokaz przeprowadzany specjalnie dla nich.
     Problemem było to, że zaczynało jej się to podobać.
     
     
     Następnego dnia rano wyszli z nadprzestrzeni nad Chandrillą. Ponieważ jej porty nie były przystosowane do lądowania jednostek cumujących w powietrzu, pozostali na orbicie, zaś transport pasażerów wysiadających i wsiadających odbywał się za pomocą promów.
     - Byłaś kiedyś na Chandrilli, Nessie? - Ruvve z nosem przyklejonym do iluminatora wpatrywał się w biało-niebieską powierzchnię planety z widocznymi spod chmur zarysami kontynentów była tak blisko, że krzywizna horyzontu prawie przestawała być widoczna.
     - Tak, kilka razy. Czasem wpadamy na Uniwersytet Chandrilski z moim mistrzem, jak wracamy z jakichś misji.
     - A byliście w tej słynnej hali koncertowej? - wtrąciła się Brittelin. - Jak ona się nazywa... "Piramida oceanu" chyba, czy jakoś tak. Jedna z największych w całej Republice, większe są tylko dwie: jedna na Korelii, a druga na... zapomniałam. Chyba na Coruscancie.
     - Nie byłam, ale widziałam ją z zewnątrz. Rzeczywiście robi wrażenie.
     Siedzieli we trójkę w kabinie rodzeństwa. Była większa niż ta, w której spała Nessie, wyposażona w stolik z krzesłami i końcówkę komputera. Miała też iluminator, którego kabiny trzeciej klasy nie posiadały.
     Ostatni prom odcumował i odleciał w stronę planety, silniki ożyły i krawędź Chandrilli zaczęła się powoli przesuwać. Po chwili osłony iluminatorów zamknęły się przed skokiem nadprzestrzennym i przestało być cokolwiek widać.
     - No, to tyle atrakcji na dziś - westchnęła Nessie, wstając. - Pójdę do siebie pomedytować, spotkamy się na obiedzie.
     
     Po obiedzie poszli pograć trochę na automatach. Właśnie wychodzili z sali gier, kiedy statkiem szarpnął nagły wstrząs. Ściany i podłoga zadrżały, zewsząd rozległy się zaniepokojone okrzyki pasażerów.
     W minutę później zawyły syreny.
     - Uwaga. Awaria systemu chłodzenia hipernapędu - rozległ się z głośników uprzejmy damski głos. - Wszyscy pasażerowie niezwłoczne udadzą się do kapsuł ratunkowych. Prosimy zachować porządek i nie ulegać panice.
     Nessie rozejrzała się szybko, usiłując odtworzyć w pamięci drogę do kapsuł, ale nie było to potrzebne: w ścianach zapaliły się czerwone strzałki, wskazujące właściwy kierunek.
     Ruvve rzucił się w przeciwną stronę.
     - A ty dokąd?! - siostra w ostatniej chwili złapała go za kołnierz.
     - Musimy zabrać nasze rzeczy!
     - Oszalałeś?! Jest alarm, mamy robić to, co każą - Britte pociągnęła go za sobą i wszyscy troje pobiegli do kapsuł. Wkrótce musieli zwolnić kroku, bo tłum współpasażerów gęstniał. Płakały jakieś dzieci, nad głowami głośnik powtarzał komunikat o awarii i ewakuacji, urywane wycie syren potęgowało atmosferę ogólnej histerii. Oficerowie pokładowi usiłowali nad tym wszystkim zapanować.
     - Nie pchać się! Najpierw kobiety i dzieci - Nessie usłyszała znad głów pasażerów głos Tuaha. - Spokojnie, kapsuł starczy dla wszystkich.
     - To dlaczego najpierw kobiety i dzieci? - zaburczał pod nosem jakiś starszawy Rodianin.
     - Bo taka jest tradycja.
     - Czy wylecimy w powietrze? - zapiszczał przenikliwy dziecięcy głosik. Ktoś z kalamariańskim akcentem zaczął mu wyjaśniać:
     - Ależ skąd. Wsiadamy do kapsuł tylko na wszelki wypadek. Jeśli nie uda się opanować awarii, komputer je odpali i wylądujemy bezpiecznie na najbliższej planecie. Ale może się też zdarzyć, że za chwilę z nich wyjdziemy i wrócimy do siebie.
     Ewakuacja szła w miarę sprawnie, po chwili przyszła kolej Nessie, Britte Linn i Ruvvego. Kapsuły były trzyosobowe, więc nie musieli się rozdzielać. Szybko weszli do środka, usadowili się na wbudowanych w wyściełane ściany fotelach i przypięli pasami. Siedzieli twarzami do siebie, niemal stykając się kolanami w ciasnocie. Właz zamknął się z sykiem, odcinając ich od wszystkich dźwięków z korytarza. Zrobiło się niesamowicie cicho.
     Ruvve i Brittelin chwycili się za ręce. Chłopiec odezwał się pierwszy:
     - Myślicie, że nas wystrzelą?
     - Może nie - pocieszyła go siostra. - Słyszałeś, co mówił ten Kalamarianin. Jeśli naprawią hipernapęd, to nic się nie stanie i wysiądziemy z powrotem.
     - A jeżeli nie?... Nessie, a ty przeżyłaś już kiedyś ewakuację ze statku?
     - Nie.
     - Boisz się?
     Bała się okropnie, ale jeden rzut oka na twarze rodzeństwa uświadomił jej, że nie wolno jej się do tego przyznać. Spróbowała wziąć się w garść.
     - Wszystko będzie dobrze - powiedziała swoim najbardziej przekonującym tonem. - Statek ma wszystkie możliwe zabezpieczenia i nie sądzę, żeby jakaś awaria naprawdę mogła nam zagrozić Procedury ewakuacyjne wprowadzone są tylko na wszelki wypaAAA!...
     Urwała, kiedy kapsułą targnął straszliwy wstrząs. Światła zgasły - odłączyli się od statku. Britte Linn i Ruvve zaczęli przeraźliwie piszczeć. Nessie miała ochotę zrobić to samo, ale przycisnęła pięść do ust, przywołując na pomoc całą samokontrolę, jakiej nabyła w trakcie wieloletniego szkolenia.
     Nic mi się nie stanie. Moc jest ze mną. To standardowa procedura, zaraz wylądujemy. Nic mi się nie stanie. Moc jest ze mną. Moc jest ze mną. Moc jest ze mną...
     Nawet nie zdawała sobie sprawy, że z całych sił zaciska powieki. Wrzask rodzeństwa przycichł stopniowo - zabrakło im tchu. Kapsuła wirowała jak bąk, stopniowo jednak zaczęła stabilizować lot. Nessie ostrożnie otworzyła oczy. W mdłym, żółtawym świetle lampek awaryjnych ujrzała przerażone twarze tamtych dwojga. Wiedziała, że sama pewnie wygląda nie lepiej.
     Nabrała tchu, rozpaczliwie szukając w myślach czegoś, co mogłoby dodać wszystkim otuchy. W ten samej chwili kolejne potężne szarpnięcie omal nie wyrzuciło ich z foteli. Britte Linn wrzasnęła.
     - To nic, wchodzimy w atmosferę! - zawołała Nessie, mając nadzieję, że w jej głosie nie słychać paniki, jaką czuła. Powtarzała w myślach, że Moc jest z nią i że nigdy w życiu nie słyszała o przypadku rozbicia się kapsuły ratunkowej. W tym momencie jednak była skłonna uwierzyć, że to oni będą pierwszym takim przypadkiem. Kapsuła dygotała tak, że zęby im dzwoniły, nie w pełni neutralizowane przez kompensatory przyspieszenie sprawiało, że momentami głuchli, nie mówiąc już o żołądkach podjeżdżających do gardła. Nessie kurczowo zacisnęła palce na poręczach fotela.
     Błagam, niech to się wreszcie skończy.
     Miała wrażenie, że ten obłąkańczy lot trwa wieczność. Nagle nastąpił jeszcze jeden potworny wstrząs, gorszy niż poprzednie, i kapsuła znieruchomiała, przechylona mocno na bok.
     Minęła kolejna wieczność, zanim ktokolwiek z nich odważył się otworzyć oczy. Opuścili ramiona, którymi odruchowo zasłonili głowy, popatrzyli na siebie, jakby zdumieni tym, że jeszcze żyją.
     - Jeszcze żyjemy - podsumowała Britte Linn trzęsącym się głosem.
     - Chcę stąd wyjść - odezwał się słabo Ruvi.
     Nessie również nie marzyła o niczym innym. Odpięła pasy i z trudem stanęła na nogi, przytrzymując się zagłówka fotela. Z pewnym zdziwieniem stwierdziła, że mięśnie ma miękkie jak galareta.
     Przelazła do włazu, starając się nie deptać po wyplątujących się z pasów współpasażerach, przekręciła pokrętło blokady i pociągnęła dźwignię ręcznego otwierania.
     Nic się nie stało.
     Strach zgęstniał w powietrzu niemal namacalnie. Na myśl, że nie uda im się stąd wydostać, oblał ją zimny pot.
     Kretynka. Przecież możesz wyciąć wyjście mieczem.
     Zła na siebie za głupotę, włożyła wszystkie siły w ponowne szarpnięcie wajchy i tym razem podziałało. Właz uchylił się powoli, wpuszczając do środka strumień pachnącego lasem powietrza. Nessie zwinnie wydostała się na zewnątrz, zeskoczyła na trawę. Za nią gramolił się Ruvik.
     - Daj rękę, pomogę ci.
     - Poradzę sobie - chłopiec oparł się o krawędź włazu i zaraz odskoczył, prawie wpadając z powrotem do środka. - Aua! Jakie gorące!
     - Nie dotykaj pancerza, bo się nagrzał w trakcie lądowania.
     Ruvve wspaniałym susem zeskoczył ze znajdującego się prawie dwa metry nad ziemią wyjścia z kapsuły. Za nim wyszła siostra. Wszyscy troje odeszli kawałek dalej i usiedli na trawie, bo kolana mieli jeszcze trochę miękkie.
     Nessie rozejrzała się uważnie dookoła, zgodnie z wpajaną wszystkim Jedi zasadą, że w nowym miejscu należy jak najdokładniej zorientować się w otoczeniu, choćby tylko optycznie. Znajdowali się w rzadkim, niskim lesie, właściwie buszu, z którego gdzieniegdzie strzelały wysokie drzewa o parasolowatym kształcie. Połamane i lekko nadpalone krzaki znaczyły ślad ich lądowania. Od strony zachodniej teren obniżał się mocno: wyglądało na to, że jest tam jakieś urwisko, może nawet krawędź wyżyny. Na bezchmurnym niebie co jakiś czas widać było błyski kolejnych lądujących kapsuł, ale żadna nie spadła w pobliżu. Nic zresztą dziwnego, bo mogły być rozsiane na przestrzeni nawet kilkuset kilometrów.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.