nr 05 (XXVII)
lipiec 2003




powrót do indeksunastępna strona

Agnieszka "Achika" Szady
  Próby i błędy

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Rodzeństwo też już wyraźnie dochodziło do siebie: oboje zaczynali z zainteresowaniem rozglądać się po okolicy.
     - Co teraz? - zapytała Britte Linn. Nessie wzruszyła ramionami.
     - Nic. Czekamy na pomoc. Ze statku na pewno nadali sygnał o awarii, poza tym miejscowi powinni zauważyć lądujące kapsuły. Za parę godzin powinien się ktoś zjawić.
     - A gdzie my właściwie jesteśmy? Wiesz, jaka to planeta?
     - Nie mam pojęcia. Zaraz - klepnęła się otwartą dłonią w czoło - przecież w kapsule powinny być podstawowe przyrządy pomiarowe. Zazwyczaj je się tam umieszcza.
     Zerwała się z ziemi, wspięła do włazu i wśliznęła do środka. Istotnie, nad jednym z foteli znajdowała się instrukcja postępowania w przypadku ewakuacji, a pod nią niewielki panel, który poprzednio w pośpiechu przegapiła. W jego centralnym miejscu widniał napis "Sygnał naprowadzania - włącza się automatycznie". Pod spodem na zielono świeciła kontrolka "aktywne". Nessie odetchnęła z ulgą. Niżej znajdował się ekranik wielkości dłoni, pokazujący schematycznie przedstawioną planetą z zaznaczonym miejscem ich lądowania. Ze względu na nikłe rozmiary można było jedynie stwierdzić, że to gdzieś pomiędzy równikiem a północnym zwrotnikiem. Planeta podpisana była "Zhar".
     Nessie pośpiesznie wyłowiła z pamięci wyuczone dawno temu podstawowe dane na temat tej planety. Klimat umiarkowany ciepły, słabe zaludnienie, większość powierzchni pokrywają lasy. Główne miasta... dobra, nieważne. Podobnie jak ustrój polityczny i ważniejsze produkty eksportowe. Usiłowała przypomnieć sobie, czy na Zhar są jadowite lub drapieżne zwierzęta albo inne niebezpieczeństwa, ale nic specjalnego nie przychodziło jej do głowy. Z drugiej strony to przecież las, więc lepiej być ostrożnym.
     Obok panelu odkryła podręczną apteczkę ze środkami opatrunkowymi i lekami uspokajającymi, a także pojemnik z wodą i trzy batony koncentratu żywnościowego. Zabrała wodę i jedzenie, wydostała się z powrotem na zewnątrz i zrelacjonowała rodzeństwu swoje spostrzeżenia.
     - Skąd komputer w kapsule wie, jaka to planeta? - zainteresował się Ruvik. - Przecież nie ma tu autopilota ani nic takiego.
     - To właściwie nie komputer, tylko coś w rodzaju wskaźnika. Wyświetla informacje o naszym położeniu, które pobrał z centralnego komputera statku przed wystrzeleniem kapsuły. Dlatego wiemy, na jakiej planecie jesteśmy, ale nie da się stwierdzić, gdzie dokładnie wylądowaliśmy i jak daleko jest do najbliższej osady.
     - A jest tam jakaś łączność? - przytomnie spytała Brittelin. - Moglibyśmy jakoś dać znać, żeby nas szybciej znaleźli. Albo może masz komunikator?
     Nessie ze wstydu zasłoniła twarz dłonią.
     - Zupełnie o nim zapomniałam... Ma niezbyt duży zasięg, ale może się uda.
     Wyjęła urządzenie z przymocowanej do pasa sakiewki na podręczne rzeczy i włączyła. Przeszukała wszystkie częstotliwości, ale jedynym odgłosem był monotonny szum.
     - Nic z tego - westchnęła, wyłączając komunikator. - Albo się zepsuł, albo tu są jakieś lokalne zakłócenia. Chociaż nie przypominam sobie, żebym słyszała o czymś takim akurat na Zhar...
     - Albo ktoś nas zagłusza - wyrwał się Ruvi. Jego siostra postukała się w czoło.
     - Ty już całkiem zwariowałeś od tych wszystkich gier policyjnych.
     - Nieważne: działa, nie działa, przecież wam mówiłam, że włączyło się naprowadzanie - Nessie szybko złagodziła wzbierającą między rodzeństwem sprzeczkę. - Musimy po prostu cierpliwie czekać.
     
     
     Czekali. Słońce powoli wspinało się w stronę zenitu, w powietrzu krążyły owady, słychać było śpiew ptaków. Ruvve zajmował się włażeniem na drzewa, a Britte Linn - ściąganiem go z nich. Spacerowali we trójkę po lesie, nie oddalając się zbytnio od kapsuły. Dotarli aż do skraju urwiska, które kilkusetmetrową stromizną opadało w dół, otwierając widok na bezkresną, szarozieloną równinę. Gdzieś w oddali, niemal na horyzoncie, widać było wysoczyznę podobną do tej, na jakiej stali u jej stóp metalicznie połyskiwała wielka tafla wody, nie było jednak widać ani śladu bytności ludzi.
     Nessie z zachwytem patrzyła na ten widok. Rzadko bywała w lesie, choć jak każdy padawan musiała zaliczyć coś w rodzaju szkoły przetrwania. Nigdy jednak nie zdarzyło jej się znaleźć w miejscu tak absolutnie dzikim i na tak otwartej przestrzeni. Przymrużyła oczy, wystawiając twarz na podmuchy wiatru. Co za szkoda, że nie ma pod rękę śmigacza - polatałaby sobie nad tym lasem, nareszcie wolna, bez setek innych pojazdów, pasów ruchu i ograniczeń prędkości...
     - Patrzcie, dym! - Ruvi wychylił się niebezpiecznie nad krawędź, pokazując coś palcem. Siostra prędko złapała go za kołnierz i pociągnęła do tyłu. Nessie spojrzała we wskazanym kierunku. Istotnie, daleko po prawej znad zarośli zaczynała wzbijać się cieniutka, szarofioletowa smużka dymu, rozwiewana przez wiatr.
     - Chodźmy tam! - rozemocjonował się chłopiec. - Tam musi ktoś być!
     - Ciekawe, jak chcesz stąd zejść - Brittelin pacnęła go po głowie. Ruvik rozejrzał się.
     - No... poszukajmy jakiejś drogi.
     - Tu nie ma drogi, ślepy jesteś?
     - Sama jesteś ślepa!
     - Twoja siostra ma rację... to znaczy z tym, że tu nie ma żadnej drogi. Zabłądzilibyśmy w tym gąszczu, już nie mówiąc o tym, że to bardzo daleko, pieszo szlibyśmy tam co najmniej cały dzień.
     - To co mamy robić?
     - Czekamy. W końcu przecież ktoś po nas przyleci.
     
     
     Godziny czekania wydłużały się. Wypili część wody, zjedli po kawałku koncentratu. Ruvve w końcu zmęczył się łażeniem wokoło, położył w cieniu pod krzakiem i zasnął. Britte Linn wkrótce dołączyła do niego - na statku byłoby już po kolacji. Nessie nie chciało się spać, poza tym ktoś przecież musiał zostać na straży. Usiadła ze skrzyżowanymi nogami i zapadła w lekki trans: tak, aby nie tracić całkowicie kontaktu z rzeczywistością.
     Medytacja w lesie to było coś zupełnie innego od medytacji na statku, w budynku czy nawet w świątynnym ogrodzie. Tutaj nie było mentalnego echa wielkiego miasta - zbiorowiska chaotycznych, sprzecznych, często złych emocji. Dzika przyroda przypominała idealnie zestrojony mechanizm - setki żywych organizmów otaczających Nessie wprawdzie słabiej emanowały Mocą niż istoty rozumne, ale za to egzystowały w harmonii ze sobą. To było jak zanurzenie się w wielkiej, krystalicznie czystej rzece. Chłonęła to uczucie całą sobą, starając się zatrzymać je w pamięci na zawsze.
     
     
     Nie wiedziała, czy najpierw usłyszała pomruk silników, czy wyczuła, że ktoś się zbliża. Szybko wyszła z transu i podniosła się z trawy, zauważając przy okazji, że wydłużone już cienie układają się zupełnie inaczej: musiała przesiedzieć tak kilka godzin.
     - Wstawajcie, ktoś leci! - teraz odgłos zbliżającego się pojazdu słychać było już zupełnie wyraźnie. Britte Linn i Ruvik zerwali się na równe nogi, otrząsając z zaspania.
     Znad drzew wyłonił się niewielki, kryty grawiter, zatoczył nad nimi koło, szukając dogodnego miejsca do lądowania. Rodzeństwo entuzjastycznie machało mu rękami. Wreszcie obniżył lot i zawisł niecały metr nad ziemią i połamanymi przez lądowanie kapsuły krzakami. Z kabiny wyskoczyło dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach jeden szarpnięciem odsunął drzwi w tylnej, bagażowej części pojazdu.
     - No, wskakujcie, dzieciaki!
     Ruvve popędził pierwszy, obie dziewczyny szły za nim trochę wolniej. Kierowca skinął na nie zapraszająco i nagle zamarł. Nessie zatrzymała się w pół kroku, porażona gwałtowną zmianą jego nastawienia.
     - Zveg, to Jedi! Cholera jasna!
     Szybko odwrócił się do kabiny i nagle w jego rękach znalazł się miotacz. Z lufy bluznął niebieski promień ogłuszający, Nessie szczupakiem rzuciła się na ziemię, przetoczyła, wstała już z mieczem świetlnym w dłoni. Odbiła kolejny strzał.
     - Rzuć broń, smarkulo!!
     Już chciała zareagować czymś w stylu "Chodź i weź ją sobie!", ale drugi z mężczyzn był sprytniejszy. Błyskawicznie zgarnął zastygłego w połowie wdrapywania się do pojazdu Ruvika i fachowym gestem przyłożył mu wibronóż do gardła. Mały wrzasnął przeraźliwie, wierzgając z całych sił.
     - Zostaw go!! - krzyk Nessie i Britte Linn zlał się w jedno.
     - Rzuć broń!!!
     Gotując się z wściekłości cisnęła miecz na ziemię i natychmiast wyciągnęła ręce przed siebie, próbując Mocą wytrącić nóż z uchwytu mężczyzny. Gniew i strach osłabiły jednak jej koncentrację: nóż ani drgnął, za to drugi bandyta zdołał trafić ją z miotacza.
     Szok, bezdech, ból sparaliżowanych mięśni. Runęła w trawę, nie tracąc wprawdzie przytomności, ale i nie mogąc się bronić. Na chwilę pociemniało jej w oczach. Napastnik sprawnie skrępował jej ręce na plecach kawałkiem kabla, podniósł i wrzucił brutalnie do bagażówki. Wyrwał jej się jęk, kiedy uderzyła głową o podłogę. Tuż za nią wepchnięto Britte i Ruvika, drzwi zatrzasnęły się z hukiem i pojazd ruszył ostrym zrywem, szybko nabierając wysokości.
     Nessie podciągnęła się do pozycji siedzącej, oparła plecami o ścianę pojazdu, dopiero teraz uświadamiając sobie, że cała dygocze. Brittelin i Ruvik skulili się pod przeciwległą ścianą, z przerażeniem popatrując to na nią, to na siedzących z przodu gangsterów. Przez szum silników słychać było strzępki ich rozmowy:
     - ...cholerę ciągniemy ze sobą tego dżedajowskiego szczeniaka? Trzeba było ją trzasnąć na miejscu, bo będą kłopoty...
     - Głupiś, Stekke. Esquel zna takich, co zapłacą i za Jedi, może nawet podwójną cenę. Poza tym, co ci niby może zrobić taka gówniara?
     - Będziemy mieli kłopoty, mówię ci. Jedi zawsze ściągają kłopoty - mężczyzna nazywany Stekkem kontrolnie odwrócił się przez ramię i pogroził więźniom miotaczem.
     - Głupiś. To dzieciak. A jakby co, trzasnąć ją zawsze zdążymy...
     Nessie czuła się nierealnie, jakby ta rozmowa zupełnie jej nie dotyczyła, choć rozsądek krzyczał, że musi natychmiast coś zrobić. Oparła czoło o kolana i przymknęła oczy, próbując zmusić się do skupienia i logicznie pomyśleć.
     Łowcy niewolników, nic innego. Co mogę zrobić? Uciec i sprowadzić pomoc? Ale jak uciec? I zostawić Britte i Ruvvego? Zresztą piechotą w lesie daleko nie zajdę. Poczekać, aż nas gdzieś zawiozą? Może być za późno. Zresztą będą mnie pilnować. Uśpić ich czujność? No i przede wszystkim muszę odzyskać miecz. Ale jak? Jak? JAK??
     Oczy piekły ją z bezsilnej złości, a jednocześnie jakaś część niej wciąż nie chciała uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Na pewno wszystko dobrze się skończy. Zaraz przyleci policja albo ktoś i nas uwolnią. Przecież jesteśmy w centrum cywilizowanej galaktyki, tu się nie sprzedaje ludzi w niewolę tak po prostu!
     Doprawdy? To przypomnij sobie, z kim walczył mistrz Sem'heri...

     Nagły skręt grawitera i obniżenie wysokości lotu przerwały tok jej myśli: podchodzili do lądowania. Nessie wzięła głęboki oddech. Teraz, cokolwiek będzie się działo, musi stanąć na wysokości zadania.
     Nagle bardzo mocno zapragnęła, aby ta chwila jeszcze trochę się odwlokła - niech jeszcze nie lądują, niech lecą dalej, żeby mogła choć trochę poczekać, pomyśleć... Ale to były czcze życzenia: śmigacz już hamował, już szczęknęły odsuwane drzwi do części bagażowej.
     - Wysiadać! - Stekke skinął na nich miotaczem. Posłusznie wygramolili się z pojazdu, zeskakując w sięgający po kostki piach. Nessie szybko rozejrzała się dookoła, starając się jednym spojrzeniem ocenić sytuację, tak jak ją zawsze uczono.
     Znajdowali się na plaży stanowiącej brzeg ogromnego, wyschniętego jeziora - gładka, piaszczysta równina tworzyła zupełnie dogodne lądowisko. Pod rachitycznymi drzewkami koczowała kilkudziesięcioosobowa grupka pasażerów ze statku, pilnowanych przez potężnego, jaszczurowatego Trandoshanina i młodą, atrakcyjną według ludzkiej miary, kobietę. Miała puszyste ciemnoblond włosy z rudymi pasemkami, przycięte poniżej uszu, ostry makijaż dziwnie kontrastował ze stylowo poobdzieranym zielonym kombinezonem i pseudowojskową kurtką. Oraz karabinem laserowym najnowszej generacji.
     Zveg i Stekke popchnęli swoich więźniów w jej stronę. Kobieta szacującym wzrokiem obrzuciła Britte Linn, kurczowo ściskającą brata za ramiona.
     - Nieźle, Zveg... za tę sztukę na pewno sporo dostaniemy. Dołącz ich do reszty. O, zaraz - obejrzała się na Nessie - dlaczego ją związaliście? Sprawiała wam jakieś kłopoty? - zaśmiała się głośno, bardzo ubawiona tym pomysłem.
     - To Jedi - bąknął Stekke. - Mówiłem Zvegowi, żeby ją wykończył, ale...
     - No, no - kobieta uważniej przyjrzała się dziewczynce, biorąc ją za podbródek i obracając twarz, jakby szukała jakichś szczególnych znaków. Nessie poczuła, że kamienieje ze strachu pod tym zimnym spojrzeniem, zacisnęła jednak szczęki i spojrzała jej prosto w oczy, przysięgając sobie w duchu, że prędzej skona, niż pokaże po sobie, że się boi.
     Tamta przesunęła palcem po jej policzku, dotknęła lekko padawańskiego warkoczyka i nagle szybkim jak myśl ruchem zamachnęła się do uderzenia w twarz. Nessie odruchowo cofnęła się o krok, płynnym półobrotem schodząc z linii ciosu. Kobieta pokiwała głową, uśmiechnęła się nieładnie, wydymając obfite wargi.
     - Faktycznie, Jedi. No, no, kto by pomyślał, że taki łup nam się trafi.
     - A co, Cayenne, nie wierzyłaś nam? Zveg ma jej miecz świetlny. Pokaż jej, Zveg.
     - No, no - powtórzyła kobieta, biorąc do ręki lśniącą srebrzyście broń. Nessie zmrużyła oczy, po czym bezsilnie szarpnęła związanymi rękami. Znowu się nie udało. Nie mogła się skupić, poza tym poruszanie przedmiotów Mocą lepiej jej wychodziło, kiedy mogła przy tym wykonywać odpowiedni gest. W pełni wyszkolonym Jedi nie było to wprawdzie potrzebne, ale... no właśnie.
     - Dobra, schowaj to gdzieś na razie i lećcie po następnych. Musimy się trochę pospieszyć, Esquel ze statkiem przyleci za niecałą godzinę.
     - A co z nią?
     - Przywiąż do drzewa.
     - Nie lepiej byłoby ją skuć? - usłyszała Nessie już przez ramię, popychana w stronę reszty więźniów.
     - A masz kajdanki?
     - Eee... zapomniałem zabrać.
     - Kretyn.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.