Gilbert 1. na starcie ludzie wynikają z przypadku z mgły grzechu
umykającego chyłkiem z pokoiku hyc hyc
na piątym piętrze ale już wyżej jestem siedzę
patrzę na grzechy umykające hyc hyc z
lepszej perspektywy i obmyślam strategię
jak je sprowadzić spowrotem żeby zamknąć
na dole babcie mogłyby wtedy wrócić
do rozmów z pieskami a uzależnieni spaliby dalej
w wagonikach metra na ostatniej stacji
rozumiem lecz mając wybór między złem
a złym bo ściany są zbyt lańcuchy przypominają
że za nimi zimne wyostrza cienie gdy wychodzi
słońce zza chmur słoneczko moje nadal jestem
zeszłorocznym liściem wyczekującym by wiatr
posunął tak posunął mnie żebym cicho szeleścił
i jęczał świat który doprawdy bezużyteczny
okazał się choć "życie jest piękne" co tak często powtarzasz
to gdybym miał wybór wybrałbym grabie i płomień
ogień spalarni liści lecz takiego wyboru nie może
nikt mi dać takiego końca więc staję cierpliwie
w poczekalni bo koniec końców być może
niedługo może stanie się i początkiem
bez końca nieskończonym początkiem bądź
zdaniem które mantrujesz cicho stań przy mnie
Cyrylus *** [moje łóżko] to już nie jest
tylko moje łóżko
mieszkają tu ze mną
duchy wspomnień
w formie twojego ciała
na ścianach wiszą
szkice naszych pocałunków
wykresy słów
diagramy spojrzeń
na nadgarstkach
widnieje rzeźba naszego rozstania
siostra oddziałowa
poprawia poduszkę
co godzinę
nie wie
że to już nie jest
tylko moje łóżko
że ty dalej
skoro ja dalej
żyjesz
datura *** [boję się] dedykowane J. I
Boję się
Boję się Ciebie
Boję się Ciebie samej
Boję się Ciebie samej zostawić, choć na malutkie, pieprzone pięć minut.
Każde okno, nóż, apap leżący na stole
Przerażają mnie
A ty siedzisz na parapecie
Popijając wódkę, której przecież tak nie znosisz.
Który to już tydzień?
Czwarty? Piąty?
Od razu wyjaśniam: ona nie jest w ciąży
A więc który to już tydzień?
Nowa formuła odliczania czasu;
Wstecz
To chyba była niedziela, tak na pewno
Następnego dnia poszłam normalnie na zajęcia
A w niedziele…
Już chyba wtedy byłam bezsilna, tak na pewno
Byłam bezsilna
Bo przecież i tak zrobiłaś to, co chciałaś.
I wiecie co? Ja nadal jestem bezsilna
I powiem wam coś jeszcze:
Ja ją kocham, choć sama nie wiem dlaczego.
II
Może dlatego, że nauczono mnie cię kochać
Albo dlatego, że znam cię od zawsze
Albo ot tak, z nudów.
III
Zastanawiam się, co zrobisz jutro
Za cztery tygodnie. Za pięć.
Ciekawe czy ja tyle wytrzymam.
Dlaczego ty już nie jesteś ciekawa
Tego, co się wydarzy?
Przecież jeszcze do cholery może być normalnie
Musi być jeszcze normalnie
Będzie normalnie
Normalnie.
Semideus egzamin z rysunku ołówek roztańczony ręką
biednego kandydata zaczął pląsać
i śnieżną biel grafitem kąsać
papier tylko cicho jęknął
przy pomocy kreski czarnej
zręczne ręce narysowały
domy mosty drogi skały
w perspektywie linearnej
gumka i ołówek sadzą teraz las
aby otoczyć brył skupisko
przypominające nieco wysypisko
niedługo skończy się czas
przyszły student zmarszczył brew
i pokrył wiatru podmuchami
kartkę wypełnioną koronami
milczących srebrnoszarych drzew
ostatnie minuty egzaminu mijają
jeszcze jedno gumki maźnięcie
i kandydaci idąc jak na ścięcie
rysunki na pastwę komisji oddają
...
nie pomogły płacze i wykręty
bogatych dzieci ani pieniędzy pliki
bo napis na liście gdzie były wyniki
brzmiał:
TYLKO podmiot liryczny przyjęty
(bo w tym roku zrobiliśmy odmianę
postawiliśmy na talent)
nonFelix behema drzwi i okna zamurowane na zawał
śpieszmy się już śpieszmy się gdzieś
ktoś mruczy przytulony do ściany
wydrapał inicjały szachowych wież
(w lustrzanym odbiciu
inicjuje dzień)
słońca budzą miarowo
chmurami wiatr stop stop i wdech
ciąg od sufitu do pecev podłogi
płomień znaczy wosk znaczy czas znaczy cień
beznadziejni bez nadziei
pamiętam tę twarz pamiętam tę twarz
winem obmyci i octem skropieni
wycieramy absyntem ślady własnych prawd
(przecieramy klamki
mgłą oddechu słów)
deszcz jakby spada wraz z niebem wraz z nim
nasącza włosy przerzedza krew
po grząskiej glinie bosymi stopy
za ręce ach chodźmy zapadać w sen
przeciągnięci na stronę tatarakiem stawów
nie możemy się złamać kto nie może wstać
zacznijmy musimy musimy zapłakać
musimy krzyczymy walimy za świat
(za: ból za: pieniądze
za: późno za: nic)
Vel dokonano odwiedzin dokonano odwiedzin mówisz
okiem nastawiasz ostrość na baczność staję
uwaga! Przy pracy krzywda się dzieje
znowu zabrakło herbaty
fałszerstwo przewraca się bezsennie
celnością zdrada uczucie godzi
brawo! Krzyczy piękna pani
"wózek z dzieckiem zabrano"
nie masz prawa fantazjować to
mylnie obrazy widzieć
źle jest naginać wieczór - narkotyk
w pętlę skręcać niewinny zielony
listek deptać rzeczy brata
chować przykrywać i oszukiwać
nie wolno przede wszystkim
buty przy ziemi zostawić
i ręce w kieszeni nosić
klucze bezpiecznie przyczepić
sznurkiem włosy związać i szyję
myć zawsze rano
washi washi *** [żaden bóg...] Żaden bóg nie jest potrzebny
By ocalić sens świata
Bo takiego sensu nie ma
Rozpad tylko i nicość
Pomyłka w logicznym rachunku..
Czy taka prawda może wypełniać tęsknotą serce człowieka
Moje serce tęskniące za tobą?
I resztę ciała, ciała i umysłu..?
Jestem tak twój jak mnie kochasz,
Tak twój jak pragniesz uskrzydlony układać we mnie siebie
I doznawać przy mnie ziemskości
Piórko na dziś aż do soboty
Szorstość kory i zapach mchu
A dla mnie
Nieokreślenie stopnia w jakim tęsknię sam za sobą
Nie za kolejnymi namowami
Za sobą bez ograniczeń
Za czasem pozamykanym w pocałunkach
Śpiesznie mi wykradanych
Chcę siebie prawdziwie poczuć
Ania Już nie zakwitasz ćmą w mojej głowie
który szptem całujesz źrenice
nie pytaj skąd w moich włosach księżyc
nie chcę kłamać i ranić jeszcze bardziej
zakwitasz ćmą w mojej głowie
który szptem całujesz źrenice
ku kolejnym zaćmieniom w moich oczach
nowych dróg nie szukaj nie znajdziesz
nonFelix *** [noc ma na imię...] noc ma na imię Marta -
skulona w psiej budzie
wylizuje stygmaty
Marta boi się poranka
i boi się bohaterów
którzy przyżekli zginąć w walce z jej smokiem
Marta boi się szaleńców
przyciśnięty do piersi lodowaty
pieszczący podbrzusze kanister
benzyny
wibruje w werblach serca
kiedy oboje czekają na iskrę
w psiej budzie
namaszczona świtem
w ramionach dziewięćdziesięciopięciooktanowego boga
szarfami tęczy przepięta na piersiach
Marta przypala papierosa
i staje w witrażach zenitem