XV. Po raz pierwszy w życiu spotkałem kogoś, kto wiedział o transporcie kolejowym mniej niż ja. Osobą tą był maszynista pociągu, z którego mieliśmy korzystać. - Nie mam zamiaru przestawiać wagonów! - krzyczał zdziwiony. - Tak jest przecież bardzo dobrze! Do małej lokomotywy przypięte były dwa wagony - pierwszy zakryty drewnianą budą, a za nim platforma z rusztowaniem, dla transportu rur. - Nie, tak jest bardzo źle - upierałem się. - Z przodu powinna być platforma z piaskiem. Za nią wagon z rurami. Za nim buda, a lokomotywa na samym końcu! - Zupełnie odwrotnie niż teraz. Po co ten piasek na początku? - pytał się - Dodatkowy wagon będzie nas spowalniał. - Dodatkowy wagon może uratuje nam życia - odparłem. - Dam głowę, że tory są przynajmniej w jednym miejscu zaminowane lub zerwane. Ustaw lokomotywę na początku, to szlag ją trafi i będziesz sam pchał cały ten burdel na kółkach do końca. Ustaw na początku wagon z materiałami wybuchowymi, to będziemy pierwszymi turystami na Marsie, bo sami się tam poślemy dzięki naszemu bystremu maszyniście. A jak jakiś pajac - spojrzałem znacząco, by wiedział, kogo mam na myśli - da na czele platformę z rurami, to niech mi ktoś powie, po co ta cała zabawa, skoro i tak nie dowieziemy ich całych na koniec. Musimy mieć z przodu jeden wagon, i to taki przeznaczony na straty. Kierownik walczył o swój honor. - No dobra, niech będzie. Ale lokomotywę ustawi się za nim, nie na końcu. Roześmiałem mu się w twarz. - Widziałeś kiedyś Korytarz? Tam nie ma żadnego ciągu powietrza, za to dym roznosi się wspaniale. A lokomotywa przecież kurzy jak stos podpalonych opon. Nic nie będziemy widzieli, jeśli będzie szła z początku i sapała nam spalinami prosto w twarze! Florentino przyjacielsko zmiażdżył mu ramię uściskiem dłoni. - No, kolego, na dziś zamykamy klub dyskusyjny. Ustaw wszystko, jak ci mówimy, i to tak błyskiem. -Skąd wzięli tego idiotę? - dziwiłem się, gdy maszynista już sobie poszedł. - Taki z niego kolejarz, jak ze mnie biskup Szanghaju. - A zauważyłeś, że to Europejczyk? - mruknął Florentino - Mówił po francusku lepiej ode mnie. - Może być nawet z Księżyca, byle nas dowiózł w jednym kawałku - odparłem. - A teraz biegiem do Makarios. Miała załatwić w sztabie sektora materiały wybuchowe. I ostrożnie z tym! Słyszałeś, Le Crosse? - spytałem ostro. - Tak jest - odparł niechętnie Korsykanin, łypiąc na mnie podbitym okiem, z gniewem, ale wreszcie także i z szacunkiem. - Musisz znaleźć kogoś, kto ci będzie codziennie obijał mordę - powiedział do niego Florentino. - Wpływa to dodatnio na poziom twojej kultury osobistej i dyscypliny. - Znalazłbym ochotnika czy dwóch na to stanowisko. - dodałem. - Po twych rozróbach trzy czwarte bazy, w tym każdy Francuz, chętnie by cię widziało wiszącego na najbliższym drzewie. - I nawzajem - mruknął z zaciętą miną Korsykanin. - Będziemy musieli o tym pogadać, jak wrócimy do bazy. To się musi skończyć - powiedziałem. - Ale na razie załatwmy te materiały. XVI. Makarios musiała zdobyć jakieś niewyobrażalne papiery, bo do magazynu materiałów wpuszczono ją natychmiast. Gdy przyjechaliśmy, już na nas czekała przy piramidce ułożonej z wąskich, drewnianych skrzyneczek. Inżynier biegała wokół nich jak kwoka wokół piskląt, jednak nie mogła mieć ich cały czas na oku, bo wykłócała się jednocześnie z kierowcą ciężarówki, który za nic nie chciał przewieźć na stację takiego ładunku. I gdy tamten, głuchy na rozkazy i niewidomy na urzędowe pisma wskoczył wreszcie do swego wozu i odjechał, okazało się, ku jej ogromnej wściekłości, że ze stosika znikła jedna ze skrzyneczek. - Musi się znaleźć! - wołała, biegając wokół z błędnym wzrokiem - Musi! Dobry kwadrans przerzucaliśmy plac przed magazynem, zaglądając pod każdy kamień i podejrzliwie patrząc na każdego przechodzącego. - Może wezwać do pomocy żandarmerię? - zaproponował znudzony Le Crosse. - Zablokuje się wyjścia, przeszuka teren... - Nie, nie ma czasu. Musimy już jechać - sprzeciwiła się Makarios. - Racja. To, co zostało, i tak starczy aż nadto - zauważyłem. - To my tu jeszcze poszukamy, a Moriarty niech pójdzie załatwić jakaś inną ciężarówkę. Nie chciałbym w tym słońcu nosić na piechotę nawet tego, co zostało. -Choleraaa! - inżynier znów zaczęła biegać wokół placu. - Rozwalę drania, który ją ukradł. I to powoli. By czuł, że umiera. Sprawiała wrażenie, jakby mówiła jak najbardziej poważnie. Poczułem więc sporą ulgę, gdy u Sagary wymieniłem wyciągniętą z szerokiej nogawki skrzyneczkę na wypchaną sportową torbę. - Heeej! C-4! - mlasnął językiem rozanielony Sagara, czytając napis. - W fabrycznym opakowaniu! Czarodziej z ciebie! A nie da się skombinować więcej? Zaprzeczyłem. Co innego odkroić kawałek tortu dla siebie i kolegów, co innego przepiłować nogę od stołu i zwalić wszystkie talerze na podłogę. To, co zostało, powinno starczyć jeszcze na ugaszenie pożaru, ale już na styk. A nie chciałem jechać dwa razy przez Korytarz. - Nawet mi nie mów, skąd to masz - zastrzegł sierżant, notując w zeszycie, że jest mi winien spory kredyt. - Załatw mi jeszcze te beczki na paliwo, a obaj będziemy naprawdę szczęśliwymi ludźmi. - Raczej bogatymi - poprawiłem, wpychając nogawkę z powrotem do buta. - To synonimy, może nie? Zajrzałem jeszcze do torby. - To, co lubicie - sierżant mrugnął do mnie okiem. - W sam raz na piknik pod wiszącą skałą. Po starej znajomości policzę wam tylko za to, co zużyjecie. Plus amortyzacja, oczywiście. XVII. Maszynista i kierownik pociągu w jednej osobie dumnie zaprezentował nam przypięty na samym przedzie wagon sypkiego piasku. - Stanowczo myślę, że tego faceta należy rozstrzelać za sabotaż - powiedziałem. Florentino i Le Crosse tylko wybałuszyli z zaskoczenia oczy. - Dlaczego? Przecież sam mówiłeś, że wagon z piaskiem - zdziwiła się Makarios, dochodząc powoli do siebie po utracie jednej ze skrzyneczek. - Mówiłem, owszem, i każdy osobnik o inteligencji równej przeciętnie rozwiniętemu pawianowi domyśliłby się, że miałem na myśli nie piasek luzem, ale worki z piaskiem! Jak my teraz rozstawimy nasz M-60? - Racja, cholera - poparł mnie Florentino. - Godzinę demontowałem to żelastwo z helikoptera. W ogóle z jakiego schroniska wzięliście tego pajaca? Pewnie przez miasto przejeżdża właśnie cyrk, albo coś... - Mnie się nie pytaj - Makarios wzruszyła ramionami - Ja go dopiero co zobaczyłam. To wy mieliście załatwić skład, gdy wgryzałam się w gardła w kwaterze o materiały wybuchowe. - Niech sukinsyn teraz wszystko wysypie i ułoży worki, jak trzeba - zaproponował Korsykanin. Pokiwaliśmy gorliwie głowami, ale inżynier zaprotestowała gwałtownie. - Nie ma już czasu. Chyba wszyscy chcemy to do wieczora mieć za sobą. Pakujcie się do budy i ruszamy natychmiast. XVIII. Karabin rozstawialiśmy już w czasie jazdy, w krytym wagonie, przy rozsuwanych drzwiach. - Pic na wodę - skwitował Le Crosse, oceniając robotę. - Pole ostrzału prawie żadne, w dodatku tylko z boku, no i wyłącznie jednego. Powinien być na dachu. - Na dachu się nie da, bo dzięki naszemu asowi nie mamy worków z piaskiem - odparłem zarzuty. - No to równie dobrze możemy odpruć sobie gumki z gaci i zrobić proce na kamyki. - kręcił nosem Le Crosse. - Ja już sobie odprułem - powiedziałem, wyciągając z otrzymanej od Sagary torby krótkolufowy pistolet maszynowy. Lżejszą już torbę pchnąłem w stronę Włocha. - I tak twoje gacie są mniejsze od moich! - odparł z satysfakcją Florentino, prezentując ręczny miotacz granatów, ładowany od tyłu przez złamanie lufy. Le Crosse wybałuszył zazdrośnie oczy. - Masz! - powiedział łaskawie Florentino, rzucając mu swój pistolet. - Miał być w rezerwie na wypadek walki w bliskim zwarciu, ale widzę, że ty na naszą wyprawę na plac zabaw nie wziąłeś swojego wiaderka i łopatki. Le Crosse chwycił pistolet w powietrzu, sprawdził fachowo magazynek, po czym wepchnął go w kieszeń. - Nie musisz mu dawać. Ma już takie dwa - powiedziałem. - Masz dwa? - zdziwił się Włoch, odrywając się od wpychania pocisków granatnika w parciany pas do przewieszenia sobie w poprzek klatki piersiowej. Le Crosse spojrzał na mnie, zaskoczony, że o tym wiem. - Ma, ma - potwierdziłem. - Jedna armata na plecach, druga w kaburze przy kostce. Facet nosi na sobie cały arsenał. - No to oddawaj moją Berettę! - zażądał Włoch stanowczo. - To broń tylko dla prawdziwych Włochów. Podczas gdy tamci się kłócili, ja przerzuciłem swój automat przez ramię i skróciłem rzemień, by broń nie obijała się o plecy. - A te zabawki to skąd? - spytała zdziwiona Makarios. - Kupione na lewo? -Tylko pożyczone. Ale za to płacimy wyłącznie za zużytą amunicję. - A Korsykanin? Nie zauważyłam tych jego dwóch spluw. - Nic dziwnego. Ta na nodze jest mała, a nogawki nosi się u nas szerokie, w sam raz, by coś schować - tu ugryzłem się w język i przeklinając własną głupotę szybko zszedłem z tematu chowania rzeczy w nogawkach. - Ale czasem zadźwięczy, gdy Le Crosse stuknie nogą o coś metalowego. - A ta na plecach? - zainteresowała się inżynier. - Po prawej stronie ma specjalną wszytą kieszeń. Zauważ, że facet nosi koszulę na wierzchu, zamiast w spodniach. Zastanowiło mnie to, więc się przyjrzałem. - Zwracasz uwagę na mnóstwo szczegółów. - Muszę, jeśli chodzi o faceta, z którym latam, i to nie tylko na wycieczki dla podziwiania krajobrazu. A teraz przepraszam na chwilę. Wystawiłem nogę na zewnątrz, opierając ją na półeczce biegnącej wzdłuż całego wagonu. - Idziesz gdzieś? - Zajrzę do naszego fachowca od wagonów z piaskiem - odparłem, chwytając się za poręcz. - Chyba za bardzo się go czepiasz - skrzywiła się Makarios. - Na mnie zrobił pozytywne wrażenie. - Wspomnę mu o tym, może się ucieszy - powiedziałem. Postawiłem ostrożnie pierwszy krok wzdłuż zewnętrznej ściany jadącego wagonu, ale odwróciłem się jeszcze na chwilkę do Makarios. - Jak Florentino skończy już się kłócić o swą zabawkę, niech wejdzie na dach i ogląda tory, byśmy na coś nie wjechali. Chyba wziął ze sobą tę szpanerską lornetkę? XIX. Lokomotywa nie była zbyt duża ani zbyt skomplikowana, akurat w sam raz dla składu trzech wagonów. Do jej obsługi starczała jedna osoba, którą był właśnie nasz kierownik pociągu i maszynista w jednym. Robiła jednak na tyle hałasu, że zagłuszyła moje kroki. Maszynista, zajęty lekturą małej książeczki, zorientował się, że jestem przy nim dopiero wtedy, gdy już zaglądałem mu przez ramię. - Co tam czytamy? Może wrogą propagandę? - zażartowałem. Zaskoczony maszynista zatrzasnął książkę i odwrócił się gwałtownie i ze złością. - A ty co tu robisz? - spytał agresywnie. - Wyszedłem się przewietrzyć - powiedziałem, rozglądając się. - I przy okazji może zahaczyć o lokalny klub miłośników literatury. Nie masz na to czasu w domu? Żona ci nie pozwala? - Co robię w mojej pracy, to moja sprawa - zezłościł się maszynista. - Nie, jeśli ma wpływ na mnie - zaprzeczyłem. - A czułbym się naprawdę lepiej, gdybym w trakcie przejażdżki po Korytarzu wiedział, że facet kierujący moim środkiem lokomocji wkłada w swą pracę cały swój zapał i entuzjazm. Maszynista odwrócił się ode mnie, mamrocząc przekleństwa. - I byłoby na przykład naprawdę super, gdybyśmy trochę przyspieszyli - dodałem. - Obowiązują mnie normy bezpieczeństwa - zaprotestował maszynista. - Olej normy, kolego - życzliwie poradziłem. - Inaczej będziesz z niedowierzaniem patrzył, ileż to dziur można zrobić w jednym brzuchu. Przyspieszamy, i to od razu. Maszynista z czerwoną ze złości twarzą szarpnął za jedną z dźwigni. Lokomotywa wydała z siebie przeciągły, dudniący sygnał dźwiękowy. Obaj podskoczyliśmy, zaskoczeni. Maszynista po sekundzie namysłu sięgnął po inną dźwignię. Pociąg przyspieszył. - To chyba jakiś nowy model - zaciekawiłem się - Zawsze myślałem, że przyspiesza się tamtym lewarkiem. Maszynista przeszedł na przeciwległy ode mnie koniec lokomotywy i znów otworzył swoją książkę. - Masz rację - mruknął od niechcenia. - Ale ja zwolniłem hamulec. - Jechaliśmy na zaciągniętym hamulcu? - zdziwiłem się. - Kto tu jest maszynistą, ty czy ja? - zdenerwował się wreszcie mój rozmówca. - Zachowaj swe rady dla siebie. |
|