nr 09 (XXXI)
listopad 2003




powrót do indeksunastępna strona

Michal Szczepaniak
  Korsykański Korytarz

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     XV.

     Po raz pierwszy w życiu spotkałem kogoś, kto wiedział o transporcie kolejowym mniej niż ja. Osobą tą był maszynista pociągu, z którego mieliśmy korzystać.
     - Nie mam zamiaru przestawiać wagonów! - krzyczał zdziwiony. - Tak jest przecież bardzo dobrze!
     Do małej lokomotywy przypięte były dwa wagony - pierwszy zakryty drewnianą budą, a za nim platforma z rusztowaniem, dla transportu rur.
     - Nie, tak jest bardzo źle - upierałem się. - Z przodu powinna być platforma z piaskiem. Za nią wagon z rurami. Za nim buda, a lokomotywa na samym końcu!
     - Zupełnie odwrotnie niż teraz. Po co ten piasek na początku? - pytał się - Dodatkowy wagon będzie nas spowalniał.
     - Dodatkowy wagon może uratuje nam życia - odparłem. - Dam głowę, że tory są przynajmniej w jednym miejscu zaminowane lub zerwane. Ustaw lokomotywę na początku, to szlag ją trafi i będziesz sam pchał cały ten burdel na kółkach do końca. Ustaw na początku wagon z materiałami wybuchowymi, to będziemy pierwszymi turystami na Marsie, bo sami się tam poślemy dzięki naszemu bystremu maszyniście. A jak jakiś pajac - spojrzałem znacząco, by wiedział, kogo mam na myśli - da na czele platformę z rurami, to niech mi ktoś powie, po co ta cała zabawa, skoro i tak nie dowieziemy ich całych na koniec. Musimy mieć z przodu jeden wagon, i to taki przeznaczony na straty.
     Kierownik walczył o swój honor.
     - No dobra, niech będzie. Ale lokomotywę ustawi się za nim, nie na końcu.
     Roześmiałem mu się w twarz.
     - Widziałeś kiedyś Korytarz? Tam nie ma żadnego ciągu powietrza, za to dym roznosi się wspaniale. A lokomotywa przecież kurzy jak stos podpalonych opon. Nic nie będziemy widzieli, jeśli będzie szła z początku i sapała nam spalinami prosto w twarze!
     Florentino przyjacielsko zmiażdżył mu ramię uściskiem dłoni.
     - No, kolego, na dziś zamykamy klub dyskusyjny. Ustaw wszystko, jak ci mówimy, i to tak błyskiem.
     -Skąd wzięli tego idiotę? - dziwiłem się, gdy maszynista już sobie poszedł. - Taki z niego kolejarz, jak ze mnie biskup Szanghaju.
     - A zauważyłeś, że to Europejczyk? - mruknął Florentino - Mówił po francusku lepiej ode mnie.
     - Może być nawet z Księżyca, byle nas dowiózł w jednym kawałku - odparłem. - A teraz biegiem do Makarios. Miała załatwić w sztabie sektora materiały wybuchowe. I ostrożnie z tym! Słyszałeś, Le Crosse? - spytałem ostro.
     - Tak jest - odparł niechętnie Korsykanin, łypiąc na mnie podbitym okiem, z gniewem, ale wreszcie także i z szacunkiem.
     - Musisz znaleźć kogoś, kto ci będzie codziennie obijał mordę - powiedział do niego Florentino. - Wpływa to dodatnio na poziom twojej kultury osobistej i dyscypliny.
     - Znalazłbym ochotnika czy dwóch na to stanowisko. - dodałem. - Po twych rozróbach trzy czwarte bazy, w tym każdy Francuz, chętnie by cię widziało wiszącego na najbliższym drzewie.
     - I nawzajem - mruknął z zaciętą miną Korsykanin.
     - Będziemy musieli o tym pogadać, jak wrócimy do bazy. To się musi skończyć - powiedziałem. - Ale na razie załatwmy te materiały.

     XVI.

     Makarios musiała zdobyć jakieś niewyobrażalne papiery, bo do magazynu materiałów wpuszczono ją natychmiast. Gdy przyjechaliśmy, już na nas czekała przy piramidce ułożonej z wąskich, drewnianych skrzyneczek. Inżynier biegała wokół nich jak kwoka wokół piskląt, jednak nie mogła mieć ich cały czas na oku, bo wykłócała się jednocześnie z kierowcą ciężarówki, który za nic nie chciał przewieźć na stację takiego ładunku. I gdy tamten, głuchy na rozkazy i niewidomy na urzędowe pisma wskoczył wreszcie do swego wozu i odjechał, okazało się, ku jej ogromnej wściekłości, że ze stosika znikła jedna ze skrzyneczek.
     - Musi się znaleźć! - wołała, biegając wokół z błędnym wzrokiem - Musi!
     Dobry kwadrans przerzucaliśmy plac przed magazynem, zaglądając pod każdy kamień i podejrzliwie patrząc na każdego przechodzącego.
     - Może wezwać do pomocy żandarmerię? - zaproponował znudzony Le Crosse. - Zablokuje się wyjścia, przeszuka teren...
     - Nie, nie ma czasu. Musimy już jechać - sprzeciwiła się Makarios.
     - Racja. To, co zostało, i tak starczy aż nadto - zauważyłem.
     - To my tu jeszcze poszukamy, a Moriarty niech pójdzie załatwić jakaś inną ciężarówkę. Nie chciałbym w tym słońcu nosić na piechotę nawet tego, co zostało.
     -Choleraaa! - inżynier znów zaczęła biegać wokół placu. - Rozwalę drania, który ją ukradł. I to powoli. By czuł, że umiera.
     Sprawiała wrażenie, jakby mówiła jak najbardziej poważnie. Poczułem więc sporą ulgę, gdy u Sagary wymieniłem wyciągniętą z szerokiej nogawki skrzyneczkę na wypchaną sportową torbę.
     - Heeej! C-4! - mlasnął językiem rozanielony Sagara, czytając napis. - W fabrycznym opakowaniu! Czarodziej z ciebie! A nie da się skombinować więcej?
     Zaprzeczyłem. Co innego odkroić kawałek tortu dla siebie i kolegów, co innego przepiłować nogę od stołu i zwalić wszystkie talerze na podłogę. To, co zostało, powinno starczyć jeszcze na ugaszenie pożaru, ale już na styk. A nie chciałem jechać dwa razy przez Korytarz.
     - Nawet mi nie mów, skąd to masz - zastrzegł sierżant, notując w zeszycie, że jest mi winien spory kredyt. - Załatw mi jeszcze te beczki na paliwo, a obaj będziemy naprawdę szczęśliwymi ludźmi.
     - Raczej bogatymi - poprawiłem, wpychając nogawkę z powrotem do buta.
     - To synonimy, może nie?
     Zajrzałem jeszcze do torby.
     - To, co lubicie - sierżant mrugnął do mnie okiem. - W sam raz na piknik pod wiszącą skałą. Po starej znajomości policzę wam tylko za to, co zużyjecie. Plus amortyzacja, oczywiście.

     XVII.

     Maszynista i kierownik pociągu w jednej osobie dumnie zaprezentował nam przypięty na samym przedzie wagon sypkiego piasku.
     - Stanowczo myślę, że tego faceta należy rozstrzelać za sabotaż - powiedziałem. Florentino i Le Crosse tylko wybałuszyli z zaskoczenia oczy.
     - Dlaczego? Przecież sam mówiłeś, że wagon z piaskiem - zdziwiła się Makarios, dochodząc powoli do siebie po utracie jednej ze skrzyneczek.
     - Mówiłem, owszem, i każdy osobnik o inteligencji równej przeciętnie rozwiniętemu pawianowi domyśliłby się, że miałem na myśli nie piasek luzem, ale worki z piaskiem! Jak my teraz rozstawimy nasz M-60?
     - Racja, cholera - poparł mnie Florentino. - Godzinę demontowałem to żelastwo z helikoptera. W ogóle z jakiego schroniska wzięliście tego pajaca? Pewnie przez miasto przejeżdża właśnie cyrk, albo coś...
     - Mnie się nie pytaj - Makarios wzruszyła ramionami - Ja go dopiero co zobaczyłam. To wy mieliście załatwić skład, gdy wgryzałam się w gardła w kwaterze o materiały wybuchowe.
     - Niech sukinsyn teraz wszystko wysypie i ułoży worki, jak trzeba - zaproponował Korsykanin. Pokiwaliśmy gorliwie głowami, ale inżynier zaprotestowała gwałtownie.
     - Nie ma już czasu. Chyba wszyscy chcemy to do wieczora mieć za sobą. Pakujcie się do budy i ruszamy natychmiast.

     XVIII.

     Karabin rozstawialiśmy już w czasie jazdy, w krytym wagonie, przy rozsuwanych drzwiach.
     - Pic na wodę - skwitował Le Crosse, oceniając robotę. - Pole ostrzału prawie żadne, w dodatku tylko z boku, no i wyłącznie jednego. Powinien być na dachu.
     - Na dachu się nie da, bo dzięki naszemu asowi nie mamy worków z piaskiem - odparłem zarzuty.
     - No to równie dobrze możemy odpruć sobie gumki z gaci i zrobić proce na kamyki. - kręcił nosem Le Crosse.
     - Ja już sobie odprułem - powiedziałem, wyciągając z otrzymanej od Sagary torby krótkolufowy pistolet maszynowy. Lżejszą już torbę pchnąłem w stronę Włocha.
     - I tak twoje gacie są mniejsze od moich! - odparł z satysfakcją Florentino, prezentując ręczny miotacz granatów, ładowany od tyłu przez złamanie lufy. Le Crosse wybałuszył zazdrośnie oczy.
     - Masz! - powiedział łaskawie Florentino, rzucając mu swój pistolet. - Miał być w rezerwie na wypadek walki w bliskim zwarciu, ale widzę, że ty na naszą wyprawę na plac zabaw nie wziąłeś swojego wiaderka i łopatki.
     Le Crosse chwycił pistolet w powietrzu, sprawdził fachowo magazynek, po czym wepchnął go w kieszeń.
     - Nie musisz mu dawać. Ma już takie dwa - powiedziałem.
     - Masz dwa? - zdziwił się Włoch, odrywając się od wpychania pocisków granatnika w parciany pas do przewieszenia sobie w poprzek klatki piersiowej. Le Crosse spojrzał na mnie, zaskoczony, że o tym wiem.
     - Ma, ma - potwierdziłem. - Jedna armata na plecach, druga w kaburze przy kostce. Facet nosi na sobie cały arsenał.
     - No to oddawaj moją Berettę! - zażądał Włoch stanowczo. - To broń tylko dla prawdziwych Włochów.
     Podczas gdy tamci się kłócili, ja przerzuciłem swój automat przez ramię i skróciłem rzemień, by broń nie obijała się o plecy.
     - A te zabawki to skąd? - spytała zdziwiona Makarios. - Kupione na lewo?
     -Tylko pożyczone. Ale za to płacimy wyłącznie za zużytą amunicję.
     - A Korsykanin? Nie zauważyłam tych jego dwóch spluw.
     - Nic dziwnego. Ta na nodze jest mała, a nogawki nosi się u nas szerokie, w sam raz, by coś schować - tu ugryzłem się w język i przeklinając własną głupotę szybko zszedłem z tematu chowania rzeczy w nogawkach. - Ale czasem zadźwięczy, gdy Le Crosse stuknie nogą o coś metalowego.
     - A ta na plecach? - zainteresowała się inżynier.
     - Po prawej stronie ma specjalną wszytą kieszeń. Zauważ, że facet nosi koszulę na wierzchu, zamiast w spodniach. Zastanowiło mnie to, więc się przyjrzałem.
     - Zwracasz uwagę na mnóstwo szczegółów.
     - Muszę, jeśli chodzi o faceta, z którym latam, i to nie tylko na wycieczki dla podziwiania krajobrazu. A teraz przepraszam na chwilę.
     Wystawiłem nogę na zewnątrz, opierając ją na półeczce biegnącej wzdłuż całego wagonu.
     - Idziesz gdzieś?
     - Zajrzę do naszego fachowca od wagonów z piaskiem - odparłem, chwytając się za poręcz.
     - Chyba za bardzo się go czepiasz - skrzywiła się Makarios. - Na mnie zrobił pozytywne wrażenie.
     - Wspomnę mu o tym, może się ucieszy - powiedziałem.
     Postawiłem ostrożnie pierwszy krok wzdłuż zewnętrznej ściany jadącego wagonu, ale odwróciłem się jeszcze na chwilkę do Makarios.
     - Jak Florentino skończy już się kłócić o swą zabawkę, niech wejdzie na dach i ogląda tory, byśmy na coś nie wjechali. Chyba wziął ze sobą tę szpanerską lornetkę?

     XIX.

     Lokomotywa nie była zbyt duża ani zbyt skomplikowana, akurat w sam raz dla składu trzech wagonów. Do jej obsługi starczała jedna osoba, którą był właśnie nasz kierownik pociągu i maszynista w jednym. Robiła jednak na tyle hałasu, że zagłuszyła moje kroki. Maszynista, zajęty lekturą małej książeczki, zorientował się, że jestem przy nim dopiero wtedy, gdy już zaglądałem mu przez ramię.
     - Co tam czytamy? Może wrogą propagandę? - zażartowałem.
     Zaskoczony maszynista zatrzasnął książkę i odwrócił się gwałtownie i ze złością.
     - A ty co tu robisz? - spytał agresywnie.
     - Wyszedłem się przewietrzyć - powiedziałem, rozglądając się. - I przy okazji może zahaczyć o lokalny klub miłośników literatury. Nie masz na to czasu w domu? Żona ci nie pozwala?
     - Co robię w mojej pracy, to moja sprawa - zezłościł się maszynista.
     - Nie, jeśli ma wpływ na mnie - zaprzeczyłem. - A czułbym się naprawdę lepiej, gdybym w trakcie przejażdżki po Korytarzu wiedział, że facet kierujący moim środkiem lokomocji wkłada w swą pracę cały swój zapał i entuzjazm.
     Maszynista odwrócił się ode mnie, mamrocząc przekleństwa.
     - I byłoby na przykład naprawdę super, gdybyśmy trochę przyspieszyli - dodałem.
     - Obowiązują mnie normy bezpieczeństwa - zaprotestował maszynista.
     - Olej normy, kolego - życzliwie poradziłem. - Inaczej będziesz z niedowierzaniem patrzył, ileż to dziur można zrobić w jednym brzuchu. Przyspieszamy, i to od razu.
     Maszynista z czerwoną ze złości twarzą szarpnął za jedną z dźwigni. Lokomotywa wydała z siebie przeciągły, dudniący sygnał dźwiękowy. Obaj podskoczyliśmy, zaskoczeni. Maszynista po sekundzie namysłu sięgnął po inną dźwignię. Pociąg przyspieszył.
     - To chyba jakiś nowy model - zaciekawiłem się - Zawsze myślałem, że przyspiesza się tamtym lewarkiem.
     Maszynista przeszedł na przeciwległy ode mnie koniec lokomotywy i znów otworzył swoją książkę.
     - Masz rację - mruknął od niechcenia. - Ale ja zwolniłem hamulec.
     - Jechaliśmy na zaciągniętym hamulcu? - zdziwiłem się.
     - Kto tu jest maszynistą, ty czy ja? - zdenerwował się wreszcie mój rozmówca. - Zachowaj swe rady dla siebie.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.