 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Nowe miejsce – Achaja! – krzyknął od wejścia. – Prawda to, żeś wójta nazwała parszywym knurem? Opuściła głowę przerażona, że ją wyrzucą. – T… Tak… ale… – A prawda, żeś mu napluła na buty? – No… trochę tak… Bo on… – Oj, masz tu dziecko gorzałecki, a napij się. – Gospodarz rozpromienił się nagle, parobkowie rozdziawili gęby. – A prawda to, żeś go nazwała chujem złamanym? Dziewczyna poczerwieniała i przymknęła oczy. – Ttttttt… tak… wyszło z… rozmowy. – Oj, napijże się jeszcze, dziecko – roześmiał się gospodarz, lejąc pełny kubek. – Patrzajta! Dziewka se z urzędowym chłopem poradziła. Tak z nimi trzeba! Jak mus to mus. Nawet jeśli to tylko wyszło z rozomowy… A powiedz, dziecko, prawda to, żeś go goniła po podwórzu trzymiąc w ręcach jeno grabie? – Mmmmmm… Prawda. Gospodyni podeszła do niej z uśmiechem. – Ach, żeby wszystkie parobki tak o nasze dobro dbali! – A prawda to, żeś go, jak wsiadał na sanie, kopnęła w rzyć? – Łoj – gospodyni załamała ręce. – Choćże tu, dziecko. Słodkiego ciasta mężowi upiekłam, weźże sobie kawałek. A noga cię aby nie boli? Toż pośliznąć się mogłaś, biedactwo. Chodź tu, moja ty kochana dziewczyno. Pokaż nogę. A siniaka sobie przypadkiem nie zrobiłaś? Może okład z octu ci zrobić, biedactwo? Nie boli cię? Palca sobie nie złamałaś? – Stara głaskała ją po głowie. – Dawaj, stary, wódki. Przeż się mogła zdenerwować, biedna. Toż nie co dzień kopie się wójta w dupe. Poranek – Aiiiiiiiiiiii, do jasnej zarazy! Co ty wyprawiasz? – Budzę cię, koleżanko. – No, kurde – Achaja usiłowała chwycić się czegokolwiek – budzenie to u was wyciąganie za nogę z jaskini? Co za dzicz. Aiiiiiiiiiiii nie usłyszała na szczęście. Wrzuciła Achaję do jeziora i odsunęła się, żeby zimne strugi jej nie dosięgły. – Noc zapada. Czas wstawać! – krzyknęła. Achaja prychając wyskoczyła na trawę. Chciała zakląć, ale Aiiiiiiiiiiii już wycierała ją liśćmi. Ktoś wrzucił do jeziorka Arnne. Jest jednak jakaś sprawiedliwość!, pomyślała Achaja. – Spróbuj rozplątać te swoje włosy. – Aiiiiiiiiiiii nachyliła się nad głową dziewczyny. – Kto ci to tak poplątał? – Sama sobie zrobiłam. – Achaja rozplątywała jednak posłusznie swoje wojskowe warkoczyki. Wiedziała, że Aiiiiiiiiiiii nie jest złośliwa, ale też nie ma pojęcia, że palnięcie kogoś w twarz z całej siły, w cywilizowanym świecie nie jest bynajmniej oznaką przyjaźni. Wokół zgromadziło się kilkanaście dziewczyn i kilku chłopców. Wszyscy komentowali żywo wygląd obcych. Głównie czepiano się włosów Achai – nikt nie rozumiał, jak można sobie zrobić tak głupie uczesanie. I po co? Achaja z kolei nie wiedziała, co ich tak dziwi, rozplątywała szybko warkocze, bo nie chciała zarobić kilku „przyjacielskich” ciosów ani w twarz, ani w żadną inną część ciała. Zdążyła już parokrotnie zaobserwować, że uderzenie znienacka kogoś na przykład w wątrobę jest w tym świecie wojowników ogólnie przyjętą formą wyrażania emocji. Szlag! Miała tych warkoczyków jednak strasznie dużo. Dostała od tyłu w kręgosłup za opieszałość od jakiejś chudej, wysokiej dziewczyny i, naprawdę przyjacielsko, kopniaka w tyłek od Aiiiiiiiiiiii. Nareszcie skończyła. Ale nie był to koniec męki. Aiiiiiiiiiiii zaczęła rozczesywać jej włosy, nie przejmując się zupełnie, że część wyrywa. – Ja ci pokażę, jak to się robi, smarkata obca – mruknęła. – To zupełnie nie tak, jak miałaś na głowie. Zupełnie nie tak. O! Zostawiła jej gruby kosmyk z tyłu, resztę włosów zebrała na czubku głowy i związała je mocno. Puściła je, aż rozsypały się wokół i zawiązała Achai opaskę na wysokości czoła. Potem znowu zebrała na czubku, związała, puściła, założyła nową opaskę i powtórzyła całą operację raz jeszcze. – No. – Palnęła Achaję z całej siły w głowę. – Teraz włosy cię chronią. Rzeczywiście, miała na głowie coś w rodzaju „naturalnego hełmu”. Cios jednak poczuła. Aiiiiiiiiiiii zaczęła splatać jej warkocz z pozostawionego grubego kosmyka na plecach. Wplatała tam jakieś roślinne włókna i kawałki kolorowych szmatek. Na samym końcu przywiązała dość spory kamień. – No – uśmiechnęła się. – A teraz masz nową broń. Fajnie, co? – Jaką broń? – spytała Achaja i to był jej błąd. Aiiiiiiiiiiii poruszyła gwałtownie głową, jej własny warkocz wyprysnął z tyłu, rozwinął się i uderzył doczepionym kamieniem Achaję w plecy. Syknęła z bólu. O, żesz… To były te dziwne rany na plecach, o których wspominał raport wywiadu. Szlag! Ale zabolało. – No widzisz? Tak możesz złamać komuś łopatkę, nawet jak masz zajęte ręce. |
|