 |
 |
'Maskarada' |
Eryk Remiezowicz Zgrane maski
Terry Pratchett ma dwa poziomy pisania o Świecie Dysku - genialny i porządny. "Maskarada" należy, niestety, do drugiej grupy, choć widać w niej dużo włożonego autorskiego wysiłku. Jednak, choć jest w niej kilka miłych momentów, jest to produkcja masowa, bez błysku geniuszu.
Szkoda, bo bohaterką powieści Pratchett uczynił jedną ze swoich dwóch najbardziej udanych grupek postaci - wiedźmy z Lancre (w epizodzie ujrzymy drugą, czyli Straż Miejską Ankh-Morpork). Babcia Weatherwax i Niania Ogg zostały parą, bo młoda Magrat ma inne rozrywki. Bardzo je ten stan rzeczy uwiera, z czego sprawę zdaje sobie jedynie Niania. Postanawia zatem znaleźć wiedźmę numer trzy, jednak idealna kandydatka wyrusza właśnie do Ankh-Morpork, aby robić karierę w operze.
Agnes Nitt, bo o niej mowa, trafia w gigantyczny rozgardiasz, bo za rządzenie w królestwie sztuki wziął się pragnący cichej emerytury mleczarz, a, co więcej, spokojny do tej pory upiór opery zaczyna mordować. Jednak zamieszanie sięga szczytu, kiedy do miasta przyjeżdżają dwie wiedźmy z Lancre, aby odzyskać pieniądze Niani. Znając charakter Babci W., łatwo się domyśleć, że starsze panie wezmą się ostro do zagadki zmiany charakteru ducha.
W tym zamęcie Pratchett osadził swoje gagi, mieszając je dodatkowo z kryminalną intrygą, nałożył na to swoją wizję opery, dorzucił parę pomysłów, jaką rolę w naszym życiu odgrywają maski, które nosimy - i puścił powieść w ruch. Jak już powiedziano - ten cykl nie schodzi poniżej pewnego poziomu, ale w "Maskaradzie" po raz pierwszy widać, jak bardzo ograne są pewne zachowania głównych bohaterek. Humor gdzieś ucieka, bo my już po prostu to wszystko widzieliśmy. Jeszcze Niania potrafi rozśmieszyć, ale możliwości wykorzystania Babci z wolna się kończą. A jeżeli jeszcze raz w powieściach Pratchetta przeczytam dowcip o przynależności Nobbsa do ludzkiego gatunku, to zanieczyszczę podłogę treścią równie barwną jak ilustracje Josha Kirby'ego.
A zatem - jest dobrze, ale schyłkowo. Trzeba żywić nadzieję na odrodzenie, na to, że te wszystkie ciągi dalsze, które czekają na przetłumaczenie, są lepsze, że Terry Pratchett chowa jeszcze w zanadrzu parę zaskoczeń. Marzę o tym, żeby się w miarę szybko przekonać, że jego nakłady nie wynikają jedynie z czytelniczej siły rozpędu.
Terry Pratchett "Maskarada" ("Masquerade")
Przekład: Piotr W. Cholewa
Proszyński i S-ka 2003
ISBN 83-7337-428-0
Cena: 29,-
Ekstrakt: 70%
gatunek: fantasy
Kup w Merlinie
 |
 |
'Ostatni bohater' |
Tomasz Kujawski Zmęczenie materiału
Jak się okazuje, o tym, jak wyglądają owe ciągi dalsze, nad którymi zastanawia się obok redakcyjny kolega Eryk, możemy przekonać się już teraz. Krótko bowiem po "Maskaradzie" ukazał się późniejszy o blisko dziesięć tomów, jeden z najnowszych w cyklu "Ostatni bohater". I, niestety, nie jest dobrze. Owo zmęczenie materiału, powtarzanie wykorzystanych już po wielokroć gagów oraz statyczność i nieewoluowanie postaci są jeszcze bardziej widoczne i, nie ma co ukrywać, męczące. Przy "Ostatnim bohaterze" uwypukla się też, jak w rzadko którym tomie, inna wada twórczości Pratchetta - zdawkowość fabuły.
Wszystko zaczyna się od wariacji na temat mitu Prometeusza. Pierwszy bohater Dysku wykradł bogom ogień; ostatni, Cohen Barbarzyńca, setki lat później postanawia zwrócić go im z nawiązką. Wyrusza więc z bandą ziomków (wszyscy to zgrzybiali starcy) do Dunmanifestin, znajdującej się na szczycie Cori Celesti siedziby bogów. Przez tę krucjatę przyszłość Dysku (który to już raz?) staje pod znakiem zapytania. Magowie oczywiście w takiej sytuacji nie mogą pozostać bierni i, aby jakoś zapobiec katastrofie, wpadają na kolejny szalony pomysł - wysyłają grupę prewencyjną, która dotrze do siedziby bogów wymyśloną przez Leonarda Da Quirm latającej maszynie. W skład ekipy wejdą dobrze nam już znane postacie - sam wynalazca Leonard, mag-nieudacznik Rincewind, członek Straży Miejskiej Marchewa oraz jeden pasażer na gapę - orangutan-bibliotekarz. Oba wątki - misja Cohena oraz przygotowania do startu i podróż machiny latającej - toczą się zupełnie niezależnie i połączą się dopiero na samym końcu. Pratchett starał się jak mógł załatać dziurawą fabułę, poupychał w powieści jak najwięcej elementów z poprzednich tomów, ale wszystko to zdało się na nic. Akcja jest szczątkowa, niepotrzebnie rozdymana, a większość wątków niczemu właściwie nie służy. Przepraszam, służy - jest pretekstem pozwalającym wpleść kolejne dowcipy. Ale i tu nie jest najlepiej, wszystko to już było - w trakcie lektury w głos zaśmiałem się tylko raz, a to niewiele jak na powieść, której głównym atutem jest humor, tragicznie wręcz mało w porównaniu z, dajmy na to, "Blaskiem fantastycznym". Być może problem z Terrym Pratchettem polega na tym, że zaczął być u nas wydawany późno, gdy na Zachodzie było już kilkanaście części "Świata Dysku". W wyniku tego od paru lat otrzymujemy po kilka tomów rocznie. Zbyt łatwo tu chyba przedawkować.
"Ostatniego bohatera" oczywiście nie sposób oceniać tylko po treści. Książka została przepięknie wydana. W dużym formacie, na świetnej jakości papierze i, przede wszystkim, z kilkudziesięcioma ilustracjami Paula Kidbiego. Wizja rysownika różni się od tej prezentowanej przez zmarłego niedawno dotychczasowego autora okładek cyklu Josha Kirbiego, ale robi niemniejsze wrażenie. Niektóre z rycin to prawdziwe perełki, które na stałe zmieniają dotychczasowe wyobrażenia czytelnika o postaciach i miejscach Dysku. Oprawa graficzna sprawia, że po książkę chyba mimo wszystko warto sięgnąć, choć za oferowaną jakość trzeba słono zapłacić.
Ogólnie treść oceniam na 60%, oprawę graficzną na stówę, końcowa ocena - 80%. Decyzję, czy książka warta jest blisko 70 złotych, pozostawiam czytelnikom.
Terry Pratchett "Ostatni bohater" ("The Last Hero")
Prószyński i S-ka 2003
ISBN 83-7337-445-0
Liczba stron: 178
Ekstrakt: 80%
Kup w Merlinie