nr 10 (XXXII)
grudzień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Piotr Kozłowski
  Nowości

        "Miasto Boga", "Oni", "Smakosz 2", "Droga bez powrotu"

Zawartość ekstraktu: 80%
'Miasto Boga'
'Miasto Boga'
Piotr Kozłowski     Miasto Zabijanych Dzieci

Brazylia. Kraj, gdzie futbol jest religią, kraj samby i najsłynniejszego karnawału świata. Pele, Ronaldo, półnagie kobiety w ekstatycznym tańcu, kolorowe pióra i efektowne fajerwerki. Taką Brazylię znamy. A raczej znaliśmy, bo ten idylliczny obrazek brutalnie falsyfikuje Fernando Meirelles filmem "Cidade de Deus", szokującą kroniką z życia slumsów Rio De Janeiro.

Historia tytułowego Miasta Boga (Cidade de Deus) dopiero teraz trafiła na celuloid, jednak tak naprawdę rozpoczęła się już dużo wcześniej, na przełomie lat '60 i '70 ubiegłego stulecia. Wtedy to, decyzją ówczesnych władz, na obrzeżach Rio powstała dzielnica dla najbiedniejszych mieszkańców. Pobudowano setki identycznych, niewielkich baraków i zapędzono tam ludność, która zawiniła tylko tym, że nie wpasowywała się w system raczkującego dopiero kapitalizmu. Rządowe posunięcie okazało się tragiczne w skutkach. Jak bardzo - pokazuje właśnie dzieło Meirellesa, oparte zresztą luźno na książce naocznego świadka, wychowanego w Mieście Boga, Paulo Linsa.

Oglądanie tego filmu nie jest przyjemne. Jest bolesne. Bardzo bolesne. Przez ponad dwie godziny obserwujemy losy dzieciaków, tych już niemal dorosłych i tych zaledwie kilkuletnich. Dorastają w nędzy, wśród przemocy i wojen narkotykowych gangów, szeregi których prędzej czy później zasili każdy z nich. Tu walutą jest kokaina, zabawką - pistolet, pracą - zabijanie. Wiek się nie liczy, wydaje się być czystą abstrakcją. Siedmiolatki z uśmiechem na ustach strzelają w plecy starcom, a za chwilę sami giną z rąk osiemnastolatków. Rząd zdaje się w ogóle nie pamiętać o tym miejscu, przekupiona policja nie reaguje, jedyną władzę stanowią dealerzy. Zabijanie jest mechaniczną czynnością. Dla nas, widzów - przerażającą, dla bohaterów - normalną, nie budzącą większych emocji. W Mieście Boga zabić znaczy przeżyć, zabić znaczy zarobić, zjeść, awansować w przestępczej hierarchii. Wreszcie zabić znaczy dorosnąć - stać się mężczyzną, zdobyć respekt, szacunek i uznanie pobratymców. Nie pogodzone z taką rzeczywistością jednostki próbują uciec, ale tylko naprawdę nielicznym się to udaje. Buscape akurat tak. Główny bohater i jednocześnie narrator tej przygnębiającej historii chce zostać profesjonalnym fotografem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, zdjęcie na którym uwiecznił Ze - szefa gangu, trafia na pierwszą stronę lokalnej gazety. Buscape dostaje szansę na wyrwanie się z piekła. Szansę, o jakiej jego koledzy mogą wyłącznie pomarzyć. Choć i to rzadko - trudno przecież marzyć w sytuacji, kiedy od małego wychowują cię spływające krwią ulice, a jedyny dylemat jaki codziennie musisz rozstrzygać, to zabić lub zostać zabitym. To dopiero jest prawdziwy matrix, nie żaden tam sztucznie wykreowany, ale faktyczny inny wymiar, o którego istnieniu wciąż nie mają pojęcia rzesze ludzi na całym świecie.

Na szczęście są twórcy, którym zależy na szerszym naświetlaniu tak niewdzięcznych tematów. Aby realistycznie nakreślić ten okrutny problem socjalny, Meirelles zaszył się w brazylijskim getcie na długie dwa lata. Zrezygnował z usług zawodowych aktorów, dając tym samym robotę ponad czterystu mieszkańcom Cidade de Deus, z autentycznymi członkami gangów włącznie. Efekt jest piorunujący, nie można oprzeć się wrażeniu, że oglądamy nie fabułę, a dokument. Poczucie to potęguje jeszcze rozedrgana kamera, wiele ujęć kręcono z ręki, co idealnie odzwierciedla panującą w Mieście Boga anarchię. Dodajmy do tego niezwykle dynamiczny montaż, kilka sekwencji na przyspieszonej taśmie, kilka w slow motion oraz nieco nowatorskich trików wizualnych. Godna uwagi jest także muzyka - typowe latynoamerykańskie rytmy zręcznie wymieszano z przebojami lat '70 ("Sex Machine", "Kung Fu Fighting" etc.).

Tak więc, chylę czoła przed kunsztem pana Meirellesa. Przedstawić tak ważną treść w tak atrakcyjnej formie mało kto by potrafił. Żeby jednak nie przesłodzić - na koniec jedno, w kontekście całości dość drobne zażalenie. Film mógłby być o te 20-30 minut krótszy, bowiem niekiedy reżyser zdecydowanie za długo epatuje nas tymi samymi obrazkami, niepotrzebnie przedłużając to, co już zostało powiedziane. W związku z tym zdarzyło mi się parę razy ziewnąć, a że ziewać w kinie nie lubię - sumienie nie pozwala mi wystawić "Miastu Boga" najwyższej noty. Co nie zmienia faktu, iż gorąco namawiam na seans, nawet jeśli nie jest to absolutne arcydzieło, to z całą pewnością rzecz obowiązkowa, nie do przeoczenia dla każdego szanującego się kinomana.



"Miasto Boga" (Cidade de Deus)
Brazylia/Francja/USA 2002
Scenariusz: Braulio Mantovani
Reżyseria: Fernando Meirelles, Katia Lund
Obsada: Alexandre Rodrigues, Leandro Firmino, Phellipe Haagensen, Douglas Silva, Jonathan Haagensen, Matheus Nachtergaele, Alice Braga, Roberta Rodrigues, Luis Otavio
Zawartość ekstraktu: 80%
Więcej o filmach w Esensji




Zawartość ekstraktu: 10%
'Oni'
'Oni'
Piotr Kozłowski     Oni? O nie!

Nigdy nie zrozumiem mentalności co poniektórych amerykańskich producentów. Biorą ci tacy beznadziejny scenariusz, zatrudniają słabego reżysera i marnych aktorów, po czym bezczelnie ładują gotowy już produkt (bo filmem trudno to nazwać) do kin, miast od razu (jeśli w ogóle) gdzieś na dolne półki w wypożyczalniach wideo. Po kiego czorta? Chyba tylko, by uprzykrzyć życie znienawidzonym krytykom, innego wytłumaczenia nie znajduję.

"Oni" (mieliśmy już dzięki naszym wybitnym tłumaczom film o takim tytule na ekranach, tak ochrzcili nie wiedzieć czemu "Faculty" Roberta Rodrigueza i teraz, gdy pojawili się faktyczni "Oni", bo "They", mogą wyniknąć pomyłki) ściśle wpasowują się w tę niechlubną konwencję. A więc kinowy film klasy C. Bazujący na prymitywnym koncepcie, koszmarnie zagrany i nudny jak sto pięćdziesiąt.

Żeby nie było niedomówień, "Oni" to horror. Taa, jasne. Tak został zaklasyfikowany, co nie znaczy, że nim jest. W obrazie Marka Harmona straszy Ciemność, spersonifikowana pod postacią nietoperzopodobnych zjaw (!). A Ciemności dyga się studentka psychologii Julia (Laura Regan - ładne drewno, ale drewno) i trójka jej znajomych (wśród nich Dagmara Dominczyk - bardzo ładne drewno, ale...). Czyli generalnie chodzi o znane każdemu z nas Zło, czające się nocą w zakamarkach niedomkniętej szafy czy przybierające dowolne kształty złowrogiego cienia, rzuconego np. przez zwisające z krzesła części garderoby. Owszem, pamiętamy z dzieciństwa, że to też może być przerażające, ale trzeba by to umiejętnie zainicjować. A tu nic. Kiepskie rzępolenie udające muzykę grozy, nienaturalne okrzyki przerażenia i budzące politowanie wybałuszanie ślepiów. No przepraszam, takimi środkami raczej trudno zbudować jakikolwiek nastrój.

Tym samym, drodzy uważni Czytelnicy, w klasyfikacji najgorszych horrorów ostatnich lat, "Zjadacz Grzechów" przesunął się na miejsce drugie.



"Oni" (They)
USA 2002
Reżyseria: Robert Harmon
Scenariusz: Brendan Hood
Obsada: Laura Regan, Marc Blucas, Ethan Embry, Dagmara Dominczyk, Jon Abrahams, Alexander Gould, Desiree Zurowski
Zawartość ekstraktu: 10%
Więcej o filmach w Esensji




Zawartość ekstraktu: 20%
'Smakosz 2'
'Smakosz 2'
Piotr Kozłowski     Niesmaczny Smakosz

Kilka dni po wydarzeniach z części pierwszej, Creeper, konsument lubujący się w mięsie ludzkim, powraca. Porywa syna pewnemu farmerowi, po czym na kolejny cel upatruje sobie autobus. To znaczy nie tyle autobus sam w sobie, bo miłośnikiem motoryzacji Creeper nie jest, co jego zawartość, a mówiąc ściślej - uniwersytecką drużynę koszykarską i trzy (dziwne, zawsze liczba dopingujących dziewcząt jest większa) cheerleaderki. Rozpoczyna się krwawy spektakl. Z pomocą podróżnym przychodzi wspomniany wyżej farmer, uzbrojony w harpun domowej roboty i Creeperowi już nie jest tak wesoło.

Wesoło nie będzie też widzom. "Smakosz 2" to typowy, dużo gorszy od oryginału sequel. Jedynka, choć była w sumie słabym horrorem, miała dwa atuty - niezłe aktorstwo Giny Philips i Justina Longa oraz świetną, trzymającą w napięciu pierwszą połowę. Wszystko się zepsuło, kiedy tajemniczy morderca w płaszczu okazał się skrzydlatym stworem z zielonego lateksu, który miast straszyć - śmieszył. Tak więc losy sequela już z góry wydawały się być przesądzone - skoro poznaliśmy Creepera i wiemy jak żałośnie wygląda, czego się tu bać? W istocie, chyba tylko tego, że na pewno powstanie część trzecia - zakończenie sugeruje nam to w sposób najbardziej toporny z możliwych. Prawdopodobnie jednak mało kto zdoła do tego zakończenia wysiedzieć. No bo i po cóż? Miałem nadzieję, że, pomijając już całą mą niechęć do latającego kanibala, dowiem się chociaż kim on właściwie jest, skąd przybywa, czemu akurat co 23 lata i tylko na 23 dni. Niestety, film nie przynosi odpowiedzi na żadne z tych pytań. Pewnikiem Victor Salva zamierza wyjaśnić te sprawy dopiero w następnej części, ale skoro tak, to mógł bardziej postarać się przy tej, bo na kolejną odsłonę przygód Creepera mało kto może mieć chęć. Tym bardziej, że fabuła z filmu na film robi się coraz głupsza. W jedynce nasz (anty)bohater nie potrzebował żadnej broni, był dość silny, by rzucać ludźmi na prawo i lewo. W dwójce jak ninja rzuca czymś na kształt gwiazdek shuriken, tyle że wykonanych z ludzkich kości. Zważywszy na jego gabaryty i fizjonomię, dość komicznie to wygląda; to tak jakby Jason Voorhees zaczął nagle uśmiercać swe ofiary patelnią. W dodatku razi kuriozalna niekonsekwencja scenarzysty - raz Creeper ma dość siły by przewrócić samochód, a już w następnej scenie, gdy leży na młodym chłopaku, tamten łapie go za gardło i o mało co nie dusi. Nie mówiąc już o tych wszystkich cudownych zbiegach okoliczności - to przecież całkiem normalne, że w szkolnym autobusie można znaleźć naostrzone pręty...

Dobra, dość narzekania. Mogło być przecież gorzej. Mogło zabraknąć w obsadzie Nicki Lynn Aycox. A że jest i jest całkiem apetyczną blondyneczką, te 20% ekstraktu należy się "Smakoszowi 2" bez dwóch zdań. A gdyby tak jeszcze Nicki zdjęła bluzkę, mogłoby być nawet i 30%.



"Smakosz 2" (Jeepers Creepers II)
USA 2003
Scnariusz i reżyseria: Victor Salva
Obsada: Ray Wise, Jonathan Breck, Eric Nenninger, Garikayi Mutambirwa, Nicki Lynn Aycox, Marieh Delfino, Diane Delano, Tom Tarantini, Al Santos, Justin Long
Zawartość ekstraktu: 20%
Więcej o filmach w Esensji




Zawartość ekstraktu: 80%
'Droga bez powrotu'
'Droga bez powrotu'
Piotr Kozłowski     Uwaga, straszny horror!

Tytuł recenzji może dziwić, i owszem, ale wyłącznie tych, którzy przespali ostatnie miesiące bądź rzeczony gatunek mają w głębokim poważaniu. W zbliżającym się ku końcowi roku gościliśmy na kinowych ekranach jeden naprawdę dobry film grozy (brytyjski "28 dni później") i całą masę nudnych, kretyńskich usypiaczy ("Statek Widmo", "Zjadacz Grzechów" etc.). Diabelnie smutny bilans, tym bardziej, że rok 2002, za sprawą chociażby "Innych" czy "Ringu" (absolutnie nie jestem fanem, niemniej obiektywnie doceniam), wywołał szerokie spekulacje na temat odrodzenia się nurtu.

Niestety, styczniowe premiery (vide recenzowane tu gdzieś obok "Smakosz 2" i "Oni") bynajmniej nie sygnalizują, by 2004 przywrócił owe przedwczesne nadzieje. Z jednym wyjątkiem. "Drogą bez powrotu" właśnie.

Jeśli jednak myślicie, że film Roba Schmidta to jakaś szczególnie wybitna produkcja, jesteście w błędzie. Serio, nic nadzwyczajnego, żaden tam przełom. Po prostu horror, który przeraża. A więc rzecz na te czasy nietypowa, jak najbardziej godna odnotowania.

Fabuła jest banalna. Gdzieś w Zachodniej Wirginii, spieszący na ważny wywiad młody dziennikarz utyka w gigantycznym korku. Jako, że czas go goni, zjeżdża z autostrady w jakąś boczną drogę, z zamiarem ominięcia przeszkody. Jadąc przez las, zderza się nagle z autem, którym podróżuje czwórka przyjaciół w wieku policealnym. Jednak sam wypadek, to jeszcze małe piwo. Prawdziwe kłopoty nadejdą wraz z zamieszkałymi w leśnej chacie paskudnie zdeformowanymi i wyjątkowo zdegenerowanymi kanibalami.

Zaiste, oryginalnością "Droga bez powrotu" nie grzeszy, wystarczy wspomnieć "Wzgórza mają oczy" Cravena czy "Teksańską masakrę piłą mechaniczną" Hoopera. A mimo to, ta sztampa powinna pasjonatów kina grozy ucieszyć. Kiedy bowiem ostatnio mieliśmy na ekranach film zrealizowany w stylu klasycznych slasherów z lat '70 i '80? Film krwawy, z elementami wzorcowego gore, do tego bardzo przyzwoicie zagrany (Eliza Dushku i Desmond Harrington), trzeba dodać. Tak więc, miast pastwić się nad tuzinkowością konceptu, liczyć logiczne błędy w scenariuszu i zastanawiać się, co takiego szczególnego w tym obrazie jest, lepiej wymienić, czego w nim właśnie nie ma. Nie ma bandy przećpanych debili. Nie ma cycatych blondynek, uciekających schodami w górę. Nie ma kotów wyskakujących znikąd. Nie ma mordercy w białej masce. Nie ma beznadziejnie durnych dialogów. I nie ma niedzielnego aktorstwa. Jak na młodzieżowy horror z 2003 roku, to niemal fenomen.



"Droga bez powrotu" (Wrong Turn)
USA/Niemcy 2003
Reżyseria: Rob Schmidt
Scenariusz: Alan B. McElroy
Obsada: Desmond Harrington, Eliza Dushku, Emmanuelle Chriqui, Jeremy Sisto
Więcej o filmach w Esensji

powrót do indeksunastępna strona

53
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.