nr 10 (XXXII)
grudzień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Agnieszka „Achika” Szady
  Tarantule i samurajowie

        Falkon 2003

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na Falkon 2003 pędziliśmy w rozpiętych kurtkach i z wiatrem we włosach - pogoda okazała się wyjątkowo łaskawa. Przybyło aż 820 osób, co prawdopodobnie pozwala uznać Falkon za najliczniejszy tegoroczny konwent.

Zjawiwszy się o 17.05 złapałam w garść informator z trzema opowiadaniami w środku i obrazkiem z nowego tomu przygód Wędrowycza na okładce i popędziłam do sali na I piętrze, w której zaczęła się już prelekcja Karola Paszka. Siedział za biurkiem, ubrany w białe kimono w czarne wzorki, na blacie miał bokken w charakterze modelu katany i opowiadał bardzo ciekawie życiu codziennym samurajów. O tym, skąd się wzięli, co robili i że kompletnie zginęliby bez swoich żon, bo taki samuraj jeden z drugim to miał tylko trenować od rana do wieczora, a kobieta zajmowała się prowadzeniem domu i rachunkami, do tego stopnia, że to ona zarządzała pieniędzmi i wydzielała mężowi "kieszonkowe".

Potem Karol poprowadził drugą prelekcję, tym razem o mieczach japońskich, z których, jak się dowiedzieliśmy, katany to tylko jeden rodzaj. Poza tym było o takich subtelnościach jak hinozukuri i shinogizukuri albo shinogane i kawangane. Te dziwne słowa odnoszą się do tego, jaki kształt ma ostrze miecza w przekroju: trójkątnego klina, czy klina, który w górnej części jest kwadratowy. Ważne jest też, czy linia, od której zaczyna się trójkątność, jest wyżej czy niżej.

Karol pokazał nam też dwa sposoby wręczania komuś miecza: zwykły, z trzymaniem poziomo (jeżeli chce się obejrzeć ostrze, należy je wysunąć z saya, czyli pochwy, do połowy albo od razu całe, jednym ruchem) oraz bardziej ceremonialny, gdzie się trzyma miecz pionowo, ostrzem do siebie, podtrzymując rękojeść od dołu drugą dłonią. Oczywiście nie wolno za nic w świecie dotykać ostrza inaczej niż w rękawiczkach albo przez papierek ryżowy. Nie wolno też chuchać na ostrze, więc podnosząc miecz do twarzy trzeba go trzymać mniej więcej na wysokości oczu. Jeżeli chodzi o rzeczy zakazane, to nie wolno też przestąpić nad leżącym mieczem ani go potrącić, ani wyciągać ostrza bez potrzeby. To ostatnie podyktowane było względami praktycznymi: idealnie wyostrzona katana ocierając się o brzegi saya mogłaby się stępić. Dlatego też samurajowie nosili miecz ostrzem do góry i dlatego ozdobne rysunki na tsubie są do góry nogami.

Poza tym było jeszcze nieco o produkcji mieczy i o tym, na co należy zwracać uwagę przy ich oglądaniu - linia hartowania i tak dalej. Na koniec, odpowiadając na pytania publiczności, Karol napomknął o innych rodzajach broni: łukach, dwumetrowych dai-katanach oraz włóczniach naginata (ulubiona broń kobiet).

Trzecia prelekcja w tym bloku była prowadzona przez Krzysztofa Kozłowskiego, w klubie bardziej znanego jako Azrael - poetę, mangowca i założyciela sekcji teatralnej. Opowiadał o życiu gejsz i dotyczących ich stereotypach. Dowiedzieliśmy się, że za jedno kimono można było czasami kupić całą wieś, że biała maść do twarzy robiona była ze słowiczych odchodów, że kolory wstążek we włosach zależały od tego, czy gejsza była dziewicą (tylko dziewice mogły nosić czerwone wstążki) i że opinię prostytutek zrobili im zazdrośni Amerykanie.

Ostatnim punktem programu był niecierpliwie wyczekiwany konkurs pokazywanek, na który zgłosiło się aż 12 drużyn. Wybierało się sposób ekspresji (pokazywanie czy rysowanie) i czas - z adekwatną ilością punktów. Naszej drużynie, w składzie: Sławek Graczyk, Jacek "Spider" Strzyż i ja, udało się odgadnąć wszystkie hasła. Nazywaliśmy się oczywiście "Rebelianci", przeciwko czemu z początku próbował protestować imperialista Sławek, ale mu wyjaśniłam, że ta nazwa zawsze przynosi nam szczęście. Byliśmy idealnie dobrani: Jacek świetnie pokazuje, ja jestem niezła w zgadywaniu, a Sławek ma obcykane tytuły książek. Niektóre drużyny z tym ostatnim mają problem, co niekiedy boleśnie widać: np. jedna z nich odgadła wszystkie słowa w "Płyńcie łzy moje, rzekł policjant" i usiłowała przeforsować hipotezę, że chodzi o "Pływanie łez moich w rzece policjanta".

Z kapowniczka Achiki:

W czasie prelekcji Karola jakiś dzieciak zagląda do sali i krzyczy przez ramię w głąb korytarza: "Jakiś Jedi tu występuje!"

Achika fotografuje Azraela.
Azrael: Ale wiesz... ja jestem La Sombra, więc zapomnij o tym zdjęciu.
Achika: A ja jestem Jedi i nas jest więcej!
(oklaski)

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pokazywanki skończyły się o 1.30 w nocy, więc w piątek do szkoły na Czwartku dotarłam dopiero na 11.00. Prosto na spotkanie autorskie z Anią Brzezińską, która pokrótce opowiedziała o planowanych nowych opowiadaniach, a potem, odpowiadając na pytania słuchaczy, właściwie kontynuowała prelekcję z poprzedniego dnia - "Sztuka kochania w średniowieczu". Można się było dowiedzieć, że w średniowieczu popularnym miejscem uprawiania nierządu były cmentarze (pytałam, czy ówcześni przesądni ludzie się nie bali, ale Ania twierdziła, że nie), jakie były "kasty" prostytutek i jakie kariery zawodowe mogły te panie zrobić - po prelekcji Ania z lekkim rozgoryczeniem stwierdziła, że chyba sobie zrobi na czole napis "Mówię o dziwkach". Wypłynęła też, jak to często bywa, kwestia higieny codziennej, bo na liście sf-f był ostatnio taki wątek i jeden z obecnych słuchaczy od razu postanowił tę kwestię wyjaśnić. Zacytowałam stwierdzenie Ani z któregoś Polconu, że do łaźni szło się przed każdym świętem kościelnym, co zważywszy na częstotliwość występowania świat daje nam standard higieniczny porównywalny z życiem konwentowym :-)))

Potem brałam udział w niezwykle elitarnej - zważywszy na liczebność słuchaczy - prelekcji-dyskusji Michała "Idrila" Studniarka, noszącej w informatorze ciut mylącą nazwę "Warsztaty pisarskie". Idril czytał na głos krótkie i dość bezsensowne opowiadanie, na którego przykładzie objaśniał nam najczęściej przez początkujących popełniane błędy. Wyjaśnił, że opowiadanie przetłumaczyli wraz z Delilah z angielskiego - nie chcieli brać nic z polskich, żeby nie ryzykować, że autor lub jakiś jego znajomy znajdzie się akurat na prelekcji ;-)

Opowiadanie było dość typowym przykładem "grania duszy" młodego pisarza, tzn. bohater (podmiot liryczny?) jest nie wiadomo kim, znajduje się nie wiadomo gdzie (raz jest mowa o czarnej pustce, to znów o ścianach łez, to znów, o maszynie, którą pokonał, to znów, że ktoś dał mu jakąś bliżej niesprecyzowaną władzę nad duszami) i snuje sobie ogólnofilozoficzne myśli nie bardzo wiadomo o czym. Generalnie chyba o tym, że jego los jest ciężki, a ludzie powinni być dobrzy dla siebie nawzajem, bo stanie się z nimi coś strasznego. Komentarze Idrila i słuchaczy były ciekawe i zabawne, ale pod koniec stwierdziłam, że to nie tyle były warsztaty pisarskie, ile warsztaty z poprawnej polszczyzny, bo do tego się sprowadzała większość komentarzy.

Następnie poszłam na prelekcję księdza Wargackiego (sala jak zwykle nabita po brzegi). Tym razem nie była tak bulwersująca, jak ubiegłoroczna, bo ksiądz mówił o tym, czy mózg jest hologramem. W sumie niezbyt może dokładnie zrozumiałam, o co mu chodzi, ale zapamiętałam teorię, że szyszka na lasce trzymanej przez Bachusa był może symbolizuje szyszynkę na szczycie kręgosłupa, i że Dionizos jest kolejnym etapem ewolucji Sziwy. Zdaje się, że główną myślą było to, że każdy ludzki mózg jest poniekąd odwzorowaniem galaktyki, a wszystkie stanowią samodzielne cząstki większej całości - jak hologram podzielony na wiele kawałków.

Kolejną prelekcją, którą zaliczyłam, był wykład dr Ewy Głażewskiej o androgynizmie. Platon podobno twierdził, że kiedyś dawno były trzy płcie, z których jedna wyglądała jak dwie pozostałe zrośnięte plecami, ale za obrażanie bogów człowiek został rozcięty na pół (i mogą go rozciąć jeszcze raz, jak się dalej będzie źle zachowywał, z tym, że wtedy nie wiadomo, do czego dojdzie ^__*). Osoby androgyniczne są mniej podatne na stereotypy płciowe. Androgynizm jest oczywiście pojęciem psychologicznym i nie należy go mylić z hermafrodytyzmem, czyli posiadaniem biologicznych cech obu płci. Na koniec pani doktor zrobiła nam uproszczony test Sandry Lipszyc-Bem na osobowość androgyniczną. Czytała kolejno różne przymiotniki lub opisy cech, a my mieliśmy je przypisywać sobie w skali 1-7. Myślę, że jest to raczej test na to, jak człowiek sam siebie postrzega, a nie jaki naprawdę jest, ale i tak było fajnie. Mnie wyszło 85 : 58 na korzyść osobowości męskiej, więc postanowiłam, że w ramach obiadu wyskoczę do miasta na golonkę i jakieś piwko ;-). Ostatecznie stanęło jednak na kebabie na wynos, który złapałam i szybko wróciłam na konwent, żeby zdążyć na konkurs "Fantastyczne komedie polskie". Ponieważ komedii polskich stricte fantastycznych jest sztuk dwie, więc wszyscy się zastanawiali, jak bardzo dosłownie należy ten przymiotnik rozumieć.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po odczekaniu, aż w sali konkursowej skończy się egzamin ze znajomości dzieł Tolkiena, dobraliśmy się z Jackiem i Sławkiem w nasz rebeliancki skład (tym razem Sławek już nie protestował przeciwko nazwie drużyny) i wystartowaliśmy. Filmy, z których były pytania, to, oprócz "Seksmisji" i "Kingsajza", "Miś", "Rozmowy kontrolowane" oraz "Brunner...", przepraszam, "Brunet wieczorową porą". Nie przepadam za Bareją i nawet nie jestem pewna, czy te trzy ostatnie filmy, oprócz "Rozmów", w ogóle widziałam. Na szczęście chłopcy byli z nich nieźli.

Nasz entuzjazm wzbudził fakt, że ten konkurs również zawierał elementy pokazywankowe. Nie musieliśmy już się zmieniać, więc jako dyżurnego pokazywacza wystawiliśmy Jacka, który robi to naprawdę genialnie. Hasło "kumotrzy" odgadłam w 10 sekund. Sławkowi na trzy sekundy przed upłynięciem czasu udało się zgadnąć hasło "permanentna inwigilacja". Zabawne było to, że najpierw trzeba było pokazać, z jakiego filmu pochodzi pokazywany cytat, więc np. przy "Misiu" Jacek pokazywał wypadające oko (nie pytajcie mnie, jaki symbol był do "Seksmisji" #^___*#).

W tym konkursie zajęliśmy II miejsce, bo wykosiła nas drużyna, która lepiej odpowiadała na pytania - my mieliśmy kilka błędów. Mimo to byliśmy bardzo zadowoleni.

Na koniec poszłam jeszcze na prelekcję Andrzeja Pilipiuka o bogach starożytnego Egiptu. Sala była nabita tak, że spytałam Olę Graczyk, czy ten kawałek podłogi koło niej jest wolny ;-) Andrzej opowiadał o tym, jak to Ozyrys (chyba) wysłał gdzieś swoje oko żeby coś sprawdziło, ale zanim wróciło, to zrobił sobie nowe i "w ten sposób miał już troje oczu, z czego jedno luzem. To oko, jak wróciło, to się strasznie wkurzyło, poleciało na pogranicze Nubii i Sudanu, przemieniło się w dzikie zwierzę i zaczęło strasznie szaleć". Potem było o zabitym Ozyrysie, spławionym rzeką w skrzyni, z której jakiś król fenicki zrobił sobie kolumnę do pałacu (nadal z Ozyrysem w środku), oraz o tym, jak Set zgwałcił Horusa i czym ów mu się później odpłacił. Szczegółów nie będę pisać, bo są zbyt drastyczne. Na koniec Andrzej wspomniał też o jakichś podziemnych korytarzach w pobliżu świątyni bogini Bast, gdzie znajdują się mumie kotów w ilościach przemysłowych ("Spróbujcie oszacować, ile w jednym metrze sześciennym się zmieści kotów"). Były one kupowane przez wiernych i stawiane na ołtarzu jako ofiary, a kapłani poddawali je potem swoistemu recyklingowi handlowemu, i do katakumb trafiały te, które były już bardzo zużyte. Mumie, nota bene, pochodziły ze specjalnej hodowli kotów w tej właśnie świątyni.

Z kapowniczka Achiki:

Ania: Czasami są krępujące sytuacje, jak dzwoni mama albo teściowa i pyta, co robię. Staram się wtedy lakonicznie odpowiadać "Mamo, pracuję", bo przecież nie powiem, że właśnie wyrżnęłam miasteczko, zgwałciłam trzy mieszczki i mam jeszcze w planach spalenie plebanii.

Idril (na warsztatach pisarskich): Logika w tym tekście leży i kwiczy...
Achika: Ja bym raczej powiedziała, że wisi za tylne nogi wykrwawiona i wypatroszona.

Cranberry: Homer używa spowolnienia akcji, co jest oczywiście nierealistyczne, bo nie można wygłaszać takich długich przemów, jak się z człowieka wylewają wnętrzności.
Achika: Nie oglądałaś "Matrixa:Rewolucje". MOŻNA.

Spider:Mam dla ciebie kwiatka z jednej prelekcji: powstaje system RPG na podstawie Jakuba Wędrowycza. Będzie się nazywał "Bimberpunk".

Ksiądz: Mistyk to jest człowiek, który potrafi godzinami obserwować mrówkę albo patrzeć jak trawa rośnie.
Achika: Albo obserwować modliszkę i wyciągać z tego wnioski.

Andrzej (po opowiedzeniu, jak Set zgwałcił Horusa): Tak w telegraficznym skrócie wyglądały stosunki...
Sala (oklaski).
Andrzej: ...wyglądały relacje między starożytnymi Egipcjanami.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W niedzielę zaledwie minimalnie spóźniona dotarłam na prelekcję Marka S. Huberatha o tajemniczym tytule "Mniej prominentny towarzysz każdej wiedźmy". Myślałam, że to będzie o kotach, ewentualnie o wężach, tymczasem pierwsze słowo, jakie usłyszałam po wejściu do sali brzmiało "ten tarantul...". Marek jest zawsze przemiły i interesująco mówi, a o wielkich, włochatych pająkach opowiadał wręcz rozczulająco. Słowo daję, że miałam łzy w oczach, jak opisywał, jak niejaki Brachypelma Smythii cały przerażony trzymał się kurczowo łapkami jego dłoni, i rozpościerał obronnie odnóża, żeby się nie dać wsadzić do terrarium. Opis ten był w ramach wyjaśnienia, czemu Marek - co początkowo planował - nie przywiózł nam pająka do pokazania na Falkon: bał się, że zwierzątko ze stresu padnie mu w transporcie. Łagodne gatunki ptaszników i tarantul są używane do leczenia ludzi z arachnofobii, ponieważ ich duże rozmiary, puszyste futerko i powolność ruchów sprawiają, że prawie nikomu nie kojarzą się z typowym pająkiem.

Poza tym dowiedzieliśmy się, że pająk ptasznik ma szanse pokonać węża, który wczołga się do jego jamki biorąc ją za króliczą norę. Królika w ciemności wąż zobaczyłby zmysłem termicznym a zmiennocieplnego pająka nie może, więc właściciel norki może się przyczaić i ukąsić. A potem takiego węża pomalutku zjeść i wyrzucić skórę, co podobno obserwowano. Usłyszeliśmy też o pająkach, które w ramach ataku miotają parzącymi włoskami, wyczesywanymi sobie z brzuszka, oraz o pająkach latających. Lotem ślizgowym z drzewa, oczywiście, ale i tak jest to dość imponujące osiągnięcie. Indianie południowoamerykańscy jedzą pieczone tarantule (podobno smakują jak krewetki), a jak złapią kotną samicę, to robią jajecznicę z jej jajeczek (w tym momencie rozległo się zbiorowe "bleeee").

Kolejną prelekcją, którą zaliczyłam był odczyt Iwony Surmik na temat ziołowych afrodyzjaków. Zrobiłam 7 stron notatek ;-))); widziałam, że inni słuchacze też starali się notować ;-)))) Iwona omawiała różne rośliny w kolejności alfabetycznej, od cząbru do ziela angielskiego, podając ich historię i zastosowanie. Nie wiedziałam, że olejkiem z nasion fenkułu nacierano naczynia do przechowywania łatwo psujących się potraw, aczkolwiek o tym, że Rzymianie ich (nasion) używali jako środka płatniczego, to chyba gdzieś czytałam. Arabowie podobno wierzyli, że gałka muszkatołowa jest wyławiana przez egipskich fellachów z Nilu, dokąd spada prosto z nieba. Rzeżuchą w starożytnym Egipcie karmiono niewolników, żeby wydajniej
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
pracowali, a lekarz Ludwika XIII karmił nią młodego króla, który przez 4 lata nie mógł skonsumować małżeństwa (dziwnym nie jest - w momencie ślubu miał coś ze 14 lat). Fałszerzy szafranu w Norymberdze grzebano żywcem, a wanilia wzięła się stąd, że księżniczka Omexihualpa, która miała być złożona w ofierze, nasmarowała się jej nią i rozkochała w sobie króla zwycięskiego plemienia. Natomiast świeże oregano rozsypane na podłodze odpędza much i komary.

Potem była prelekcja jakiejś młodej, dziewczyny o reklamie, z której zapamiętałam, że słowo "slogan" prawdopodobnie pochodzi z języka celtyckiego, w którym oznaczało "okrzyk wojenny". Po niej poszłam na prelekcję Agnieszki "Ignite" Hałas o trapiących ludzkość plagach i trochę tego żałowałam, bo mówiła o ospie, dżumie, trądzie i syfilisie, ilustrując wypowiedź wydrukami zdjęć ściągniętych z internetu. Miała zamiar przynieść laptop i pokazać je w kolorze, ale dobrze, że tego nie zrobiła, bo i tak były wystarczająco drastyczne. W pewnym momencie przestałam je oglądać i tylko przekazywałam dalej, ale nie wyszłam z sali, bo przecież musiałam pokazać, jaka jestem twarda ;-). Wytrzymałam więc do końca, chociaż w sąsiedniej sali trwała prelekcja Mai L. Kossakowskiej o wyobrażeniach raju w różnych wierzeniach.

Krzysztof Grzywnowicz, znany lubelski mykolog i mykofil, opowiadał o elementach szamańskich w fantasy. Wysunął odważną teorię, że pomostem między tymi dwoma rzeczami może być literatura Tolkiena. Elementami szamańskimi w fantasy są: rogi, zaczarowana broń (ślad rytuałów związanych z łowiectwem), niewidzialność, poszukiwanie magicznych klejnotów (w transie szamańskim można widzieć dziwne światła i kolory), czerń (zakończeniem przeżycia szamańskiego jest "urwanie filmu"), przemiana w zwierzę oraz symbolika falliczna (w fantasy: trudne lub wręcz niemożliwe do zrealizowania kontakty damsko-męskie, LOTR dobrym przykładem).

Udało mi się zanotować, że w jakimś chińskim micie muchomor czerwony jest opisany jako największy klejnot, który "lśni jak złoto w dzień i jak srebro w nocy, a w dodatku cały jest usiany gwiazdami". W skórze ropuchy jest zawarta podobna substancja, jak w muchomorze, być może stąd pochodzą ludowe wierzenia o tym, że bardzo stara ropucha ma w głowie klejnot (jest piękna baśń Andersena na ten temat). W transie szamańskim często pojawia się uczucie wchodzenia po czymś, stąd być może wątek "kolumny niebios", podtrzymującej w różnych mitach niebo. W hinduizmie uważano, że niebo podtrzymują grzyby. Krzysztof uważa, że kolumny gotyckie i egipskie przypominają grzyby blaszkowe.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ostatnią prelekcją był wykład Agnieszki Tambor, zwanej Duszką, na temat wierzeń słowiańskich. Południce, północnice, mamuny, polewiki i tak dalej. Potem udaliśmy się na oficjalne zakończenie. Krzyś-Miś podziękował wszystkim za udział i odczytał listę sponsorów. Potem wręczane były nagrody za konkursy - oczywiście tym osobom, które nie musiały wyjechać i nie odebrały ich wcześniej. Na Falkonie odbywały się nie tylko konkursy, ale i koń-kursy - te ostatnie dotyczyły m.in. narysowania karykatury Krzysia-Misia, najśmieszniejszego "kolanowego ludka", toczenia kulki nosem po podłodze (wygrał Gonzo, który ma nos zaiste godny swojego przezwiska) czy bezmyślnego wpatrywania się w ścianę. Zwycięzca tego ostatniego wytrwał aż dziewięć godzin - choć może nie jest to aż taki powód do chwały... ;-)

Kiedy wyszliśmy z sali, szkoła była już pusta i wysprzątana, śmieci popakowane w worki i pozostało jeszcze tylko ustawić krzesła w klasach. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie na korytarzu i opuściliśmy gościnne mury IV LO aż do następnego Falkonu.
Z kapowniczka Achiki:

MSH: Kolce jadowe ptasznika są takiej wielkości, że dobry dentysta mógłby robić w nich wypełnienia.

MSH: Jak mały podnosi te łapeczki, to znaczy, że coś mu strzeliło do głowotułowia i może zaatakować.

Ania (opowiada o tym, jak w ramach studiów mediewistycznych zrobili sobie potrawę według średniowiecznego przepisu): ...ale jak to się wszystko razem ugotuje, to to jest naprawdę bardzo dobre i nikt nie umarł, z wyjątkiem jednego kolegi...
Sala (śmiech)
Ania: ...który się naprawdę poważnie zatruł.

Ignite: Na tym zdjęciu widzimy piękne zmiany po syfilisie.
Achika: Oto jak się zmieniają kanony piękna na przestrzeni wieków.

Ignite: ...dochodzi do martwicy kończyn - tam gdzieś krąży zdjęcie: takie ładne paluszki... ...Rozczuliłam się i straciłam wątek.

Na zakończenie prelekcji Ignite: Achika: Dziękujemy prelegentce za MOROWE wystąpienie.

Krzyś-Miś: Chciałbym wręczyć nagrody zwycięzcom nagród, którzy ich nie odebrali wcześniej, ponieważ musieli wyjechać.

powrót do indeksunastępna strona

68
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.