 | 'Chicago' | KW: Przypomniało mi się - widziałem "Ciemność", "Ciemność" widziałem. Wiem, wtórny, przewidywalny, ale mimo wszystko miał to, co powinien mieć rasowy horror - nastrój. I straszył - nie tak mocno, ale grubo powyżej zeszłorocznej średniej.
PK: Mnie "Ciemność" przestraszyć nie zdołała, jednakże zgodzę się, iż klimat był tam niezły. Szkoda, że po jakichś -dziestu minutach projekcji rozmył się w wyjątkowo debilnych zagraniach scenarzysty. Zaś co do fantastyki w ogóle. "Harry Potter i Komnata Tajemnic" - wiem, iż zahaczyliście o niego już podczas zeszłorocznej dysputy, ale ponieważ wszedł u nas na ekrany de facto w 2003, a ja nie miałem jak dotychczas okazji nigdzie o nim pisać, tak teraz napomknę jeno, że niespodziewanie wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Mroczniejszy, równy, o wiele lepszy niż jedynka, jeszcze trochę i zostanę zagorzałym fanem małego maga. Poza tym, zgoda, że bogato inspirowane, ale też niezwykle klimatyczne "Equilibrium", ze świetną rolą Christiana Bale’a.
MCh: O, świetnie - to znowu stanę okoniem. Należę najwyraźniej do mniejszości, która uważa "Equilibrium" za film zły. I nie mówię bynajmniej o tych typowych zarzutach, które pojawiały się w prasie - naśladowanie Matriksa itp. (koncepcja filmu pochodzi sprzed Matriksa, więc o kopiowaniu raczej nie było mowy). "Equilibrium" to dla mnie przykład fantastyki, która kompromituje gatunek w oczach widzów nie przepadających za fantastyką. W tym wypadku gryzło mnie to, że film stawia skrajnie idiotyczne wstępne założenie, które jest podstawą całej historii i całego filmowego świata. Nijak nie dałem rady uwierzyć, że może istnieć społeczeństwo, w którym zabrania się czuć - a jeśli takie istnieje, nie jest już ludzkie i niewiele obchodzi mnie jego los. Komuś wydało się oczywiście niezłym pomysłem to, że jak pokaże rozbudzające się ludzkie odczucia, wyjdzie z tego film o walce człowieka z "nieludzkim" i "totalitarnym". No niestety, dla mnie ten pomysł nie działa na poziomie dosłownym, a na metaforycznym jest po prostu prymitywny.
ER: Chybiłeś, moim zdaniem z zarzutem. "Equilibrium" swoje wady ma, owszem, ale wyrzucać mu bzdurne, niewiarygodne założenia? Dzieła, O Których Nie Rozmawiamy, o, te to są osadzone na idiotycznych podstawach. "Equilibrium" ma tę przewagę, że takie społeczności już na świecie istniały.
 | 'Sekretarka' | KW: Dla mnie jednak głównym problemem "Equilibrium" była jednak jego straszliwa wtórność. Co do "Pottera" (premiera 1 stycznia, więc się łapie), to pamiętam, że był ok., ale ni cholery nie pamiętam co w ogóle w nim było… Jakieś wielkie pająki, nie? Zaraz, zaraz, przecież o "Powrocie Króla" mieliśmy nie rozmawiać…
TK: W fantastyce wskazałbym na "Terminatora". Nie rzucił na kolana, ale spodziewałem się czegoś znacznie, znacznie gorszego.
MCh: Heh, to niestety coraz częstsze, prawda? Lepiej spodziewać się po filmie porażki i miło zaskoczyć (raczej z rzadka), niż odwrotnie. :) Ale odebrałem T3 podobnie - udana, solidna rozwałka bez cienia pretensji. "Equilibrium" zgubiła m.in. właśnie nadmierna pretensjonalność.
TK: Przy "Equilibrium" miałem podobne odczucia jak przy "Underworld" - nie chcę oglądać więcej filmów, w których wszyscy walczą wręcz w najbardziej niepraktycznym z możliwych strojów: długim, zapinanym po szyję, skórzanym płaszczu. Mój zeszłoroczny faworyt to "Dwie wieże", film słabszy od pierwszej części, choć dużo uchybień zniwelowała wersja rozszerzona.
ER: Dla mnie "Dwie wieże" były zawodem, ze względu na dziury w fabule i podporządkowanie wydarzeń Helmowemu Jarowi. Naprawdę, daleko temu filmowi do magii "Drużyny Pierścienia". A "Harry Potter i Komnata Tajemnic" był fatalny - film bez jednolitej fabuły, rozbity na pojedyncze sceny akcji, z wieloma minikulminacjami, nużący wręcz napięciem. Obu dziełom dobrze zrobiłoby poświęcenie efektów na rzecz gry aktorskiej - są tam i wybitni aktorzy, i role do zagrania. "Equilibrium" zaczyna się strasznie, fanfary sugerujące, że Oto Dzieło i natrętne pouczalstwo niemal wypchnęły mnie z kina, jednak z czasem solidna gra Bale’a zdołała mnie do filmu przekonać i jest jednym z moich dwóch fantastycznych filmów roku (drugim są "X-men 2").
KW: Odczep się od "Dwóch wież", o tym gadamy za miesiąc, więc nawet nie dam Ci odpowiedniej riposty. :-)
 | 'Solaris' | TK: "Harry'ego" też zostaw w spokoju! :-) Znacznie lepszy od pierwszej części. Film jest wierną adaptacją, a wszystkie zarzuty, które wytaczasz, dotyczą także książki. Ba!, w filmie owa epizodyczność została zniwelowana; obraz Columbusa tworzy spójniejszą całość niż powieść Rowling. Ale i tak, mówię Wam, wszystko pobije nadchodzący "Harry Potter i więzień Azkabanu". Najlepsza, najmroczniejsza jak na razie książka cyklu i film też pobije poprzednie części. Dużo sobie obiecuję po reżyserze - Columbusa zastąpi Alfonso Cuaron, autor świetnego "I twoją matkę też". A do obsady dołączy Gary Oldman!
ER: Co Wy, prawdaż, wiecie o fantastyce :-) Trzeciego Pottera oczekuję z zainteresowaniem nikłym, boję się pożarcia filmowej sztuki przez smoka szmalu i gadżetu. Jemu nie stawi czoła żaden reżyser, żaden aktor.
KW: Co do Bale’a, dodam, że gdyby zastąpił Keanu w pewnej roli, to film o którym nie dyskutujemy mógłby przynajmniej aktorsko osiągnąć wyższy poziom…
PK: Na pewno. Wtrącę jeszcze tylko Konradzie a propos tej wtórności, iż osobiście lepiej w moich oczach wypada film bazujący na ogranych, ale dobrych wzorcach, niż nużące, pseudofilozoficzne, nadęte Zero, obracające w pył jakiekolwiek wcześniejsze deklaracje o Wielkości. Michał twierdzi, że "Equilibrium" jest pretensjonalne. Nawet jeśli, to i tak pretensjonalności marketingowego produktu (jakoś mam opory przez nazwaniem tego filmem) braciszków W. przez długie lata nic nie przebije. Ale o tym dziś cicho sza, więc no offence proszę, jeszcze będzie okazja :)
KW: Jak zwykle ostatnio trwa inwazja bohaterów komiksowych na kino. Oprócz wspomnianych "X2", mieliśmy też "Hulka" i "Daredevila". Czy ten trend ma w ogóle jeszcze przyszłość?
PK: Zależy. Jeśli pójdzie w kierunku wytyczanym singerowskimi "X-menami", to jak najbardziej. Gorzej, jeśli skręci w stronę "Hulka", a już nie daj Bóg, "Daredevila" W sumie najlepiej byłoby pobrać DNA od Singera i Anga Lee, po czym stworzyć dla następnych adaptacji reżysera-mutanta. Pierwszy ma bowiem interesujące pomysły na zwartą, liniową całość, drugi posiadł niebywałą umiejętność znakomitego odwzorowania komiksowej estetyki na ekranie, ale chce z komiksów robić dramaty i nie za bardzo mu to, póki co, wychodzi. Michał już pisał w "tetrykach" i ja się z nim w pełni zgadzam - pod względem kadrowania "Hulk" bije na głowę wszystkie dotychczasowe ekranizacje komiksów. Tyle, że poza tym jest filmem niespójnym, nie do końca przemyślanym i z ohydnie animowanym głównym bohaterem, toteż finalnie rozczarowuje. Na "Daredevila" szkoda strzępić klawisze, fajny Bullseye w wykonaniu Farrella i nic ponadto.
 | 'Siostry Magdalenki' | TK: Superbohaterowie zdecydowanie nie są moimi ulubionymi postaciami filmowymi. Próbowałem się nawet nawrócić, wybierając się w zeszłym roku na "Hulka" i "X-menów", ale chyba pozostanę ateistą.
MCh: Jeśli po tych dwóch filmach nie dałeś rady się nawrócić, to rzeczywiście nie ma chyba sensu dalej próbować Lee i Singer zrobili w filmowym komiksie w sumie najbardziej ambitne filmy ostatnich lat. Zastanawiają się w nich nad rasizmem, tolerancją, dwoistością ludzkiej natury, tym na ile typowe ludzkie odruchy powodują, że pozostajemy ze sobą w ciągłym konflikcie - czyli nad tematami raczej nietypowymi dla kina wybuchowego. Szkoda, że film Lee nie do końca się udał...
TK: Może warto się zastanowić, czy w ogóle mógł. Komiksy o superbohaterach, a co za tym idzie ich ekranizacje, są traktowane, przynajmniej w Polsce, jako produkt skrajnie wręcz rozrywkowy i komercyjny. Czy ktokolwiek szukający ambitniejszych filmów wybierze się na taki film? Czy osoba wybierająca się na "Hulka" nie wolałaby zamiast każdej przegadanej "dłużyzny" zobaczyć kolejnej nawalanki z udziałem zielonego potwora? Wydaje mi się, że Lee zrobił film dla nikogo. Poruszane treści i konwencja stoją ze sobą w sprzeczności.
MCh: Z tym się nie zgodzę. Konwencja to tylko ciuszki, w które ubrać można przecież cokolwiek. Przykład "X-Menów" pokazuje przecież, że można zrobić kino wybuchowe, rozrywkowe i pełne akcji, ale nie zgubić podtekstu, nie zapomnieć o aktorach i przy okazji pozastanawiać się na poważnie nad sposobami walki z nietolerancją. "Hulk" moim zdaniem też miał potencjał, bo to przecież historia o superbohaterze, który sam dla siebie jest czarnym charakterem. To po prostu przeniesienie w komiksowy świat opowieści o autodestrukcji, o słabej woli, nawet o uzależnieniu. Kto inny kręci filmy o uzależnieniu od alkoholu, czy seksu, Lee miał w ręku materiał o człowieku, który karmi się wściekłością i nie wie jak z tym uzależnieniem walczyć. Mój zarzut dla tego filmu jest zatem dokładnie przeciwny - tutaj wcale nie zabrakło więcej nawalanek. Tutaj po prostu zabrakło pomysłu na homogeniczne połączenie ich z dramatem bohatera (to właśnie udało się w "X-Menach"). I zabrakło też niestety pomysłu na to, jak sceny akcji pokazać pomysłowo.
KW: Zawsze też rozmawiamy o animacji i ostatnio co roku mówimy to samo - jest doskonale. W tym roku obejrzeliśmy tegorocznego oskarowca "Spirited away" i przyszłorocznego "Gdzie jest Nemo" - to chyba pozostaniemy przy tym zdaniu?
ER: Szczerze mówiąc, to wymienione powyżej filmy są, moim zdaniem, poważnymi kandydatami do, odpowiednio, najlepszej fantastyki i najlepszej rozrywki roku. "Spirited away" ma w sobie świeżość, nowość wizji, pewne piękno właściwe tylko fantastyce, a "Gdzie jest Nemo" poza humorem i tempem, zachwyca obrazem. Hm, wychodzi na to, że animacja zeżre kino tradycyjne i za dwadzieścia lat aktorzy przestaną być znani i dobrze opłacani, a na pierwsze strony gazet powędrują mistrzowie ołówka. Ha, chciałbym dożyć tych czasów.
 | 'Zabawy z bronią' | MCh: Mam wrażenie, że niestety ciągle trafia do nas zbyt mało filmów animowanych, żeby ten temat dalej rozwijać. To co dostajemy, to filmy z założenia familijne. Nie widać ani poważniejszej mangi, ani produkcji europejskich. Jedno "Trio z Belleville" wiosny nie czyni (zresztą premierą miało chyba dopiero w 2004 roku).
KW: I dlatego pogadamy o uroczym filmie Chometa dopiero za rok :) Ale, Michale - czy nie uważasz, że nawet te familijne produkcje, które zgarnęły Oskary za najlepsze animacje pełnometrażowe - "Shrek", "Spirited Away" i "Gdzie jest Nemo" (pewny tegoroczny Oskar) nie biją na głowę ich aktorskie odpowiedniki - "Piękny umysł" i "Chicago"? A przynajmniej im dorównują?
MCh: Że dorównują, to jeszcze nic - takie "Chicago" byłoby moim zdaniem dużo lepszym filmem, gdyby było właśnie animowane. Może wreszcie zrobiłby się z tego film, a nie Broadway na ekranie. Trochę oczywiście mrużę oko, ale tylko trochę. Żałuję, że Oscara dla animacji wprowadzono tak niedawno, bo rzeczywiście można by przyjrzeć się rok po roku i całościowo temu jak odebraliśmy nagrodzone filmy. Na razie animacja bije aktorską konkurencję na głowę. Inna rzecz, że Najlepszy Film to jednak skrajnie mało wiarygodna kategoria, bardziej polityczna niż jakościowa.
KW: Czas na kino ambitne, poważne, albo przynajmniej z pretensjami do bycia takim. Spośród zeszłorocznych nominacji oscarowych największe wrażenie zrobiły na mnie "Godziny" - bo to nie była wcale łatwa ekranizacja powieści niefilmowej. To, że udało się zachować jej charakter, że udało się przekazać to, co i Cunnighamowi, to duża zasługa Frearsa i jego ekipy aktorskiej. Zapadł mi mocno w pamięć oryginalny meksykański "I twoją matkę też", z doskonałym scenariuszem mistrzowsko prowadzącym od zabawy do poważniejszych tematów, czyli opisujący przejście w tak zwaną dojrzałość. Znów zwrócił uwagę von Trier - jak nie jestem przekonany do filmów tego reżysera, tak "Dogville", pesymistyczny traktat o ludzkiej naturze, zyskał mą aprobatę. Poza tym utkwiły w pamięci - "Pan i Władca: Na krańcu świata", "Rzeka Tajemnic" (najwspanialszy aktorski popis Seana Penna, Tima Robbinsa i Kevina Bacona), "Good bye, Lenin!", "Inwazja barbarzyńców", "25-ta godzina".
TK: Tak, "Godziny" to także dla mnie najlepszy zeszłoroczny film. Arcydzieło? Chyba musiałbym zobaczyć go jeszcze kilka razy i nieco ochłonąć, ale jak na razie nie mogę wyjść spod jego uroku. Moore i Streep to moje ulubienice od dawna, po "Godzinach" dołączyła do nich także Kidman, która rośnie na jedną z czołowych aktorek Hollywoodu i która stworzyła całą serię rewelacyjnych kreacji: "Moulin Rouge", "Godziny" i "Dogville". Ten ostatni spoczął na jej barkach i wyszła z tego eksperymentu bez najmniejszych zadrapań, choć sam film postrzegam raczej jako ciekawostkę, niż jakieś ważne dzieło dla historii kina. Von Trier stworzył film dla osób, które nie bywają w teatrze, i pokazał, że tak też można. Też mi odkrycie... Poza tym wrażenie zrobiły na mnie "I twoją matkę też", wspomniane już "Siostry magdalenki", "25 godzina", "Rzeka tajemnic" oraz "Schmidt". To właśnie w tej kategorii, filmów ambitniejszych, trafiło się najwięcej rodzynków, które pozwalają mi ocenić zeszły rok naprawdę dobrze.
 | 'Good bye, Lenin!' | ER: Z przerażeniem stwierdzam swoje braki w tej dziedzinie. Bąknę więc jedynie, że "Pan i Władca: Na krańcu świata", pomimo interesującej gry międzyludzkiej, to jednak bardziej rozrywka niż ambicja, bo wszystko kręci wokół nieustannego pościgu, a "Godziny" są perfekcyjne, ale denerwujące.
PK: Na najwyższym podium stoją u mnie dwa tytuły - "Siostry Magdalenki" Mullana i "25. godzina" Spike’a Lee. Dwa mistrzowskie traktaty o ludzkich tragediach. Lee zostawił swój afrocentryzm w tyle, postawił na uniwersalną historię z peanem na cześć Nowego Jorku w tle i zrobił najlepszy film w karierze. Z kolei Mullan zaprezentował opowieść opartą o autentyczne wydarzenia sprzed kilku dekad, nieco przejaskrawił, co tylko dodało jej siły wyrazu, i również wygrał. Należy dodać, że w obydwu filmach niebagatelną rolę odegrała przejmująca muzyka. Co dalej... Bezczelnie naginający fakty, ale też morderczo dobry dokument (felieton w zasadzie) "Zabawy bronią" Moore’a. Następnie dwa obrazy oscylujące wokół Muru Berlińskiego - najczarniejsza komedia sezonu "Buffalo Soldiers" oraz NRD w krzywym zwierciadle, czyli "Good bye, Lenin!" Do tego sadomasochistyczno-romantyczna "Sekretarka". No i "Dogville" - podobnie jak Konrad nie przepadam za von Trierem, ale tym razem mnie ujął. Co prawda jak zwykle nie powiedział niczego nowego, bo tylko tyle, że ludzie potrafią być amoralni, odrażający i niebo gorsi od zwierząt, jednakże zaimponowała mi forma tej wypowiedzi, a ściślej to, iż ascetyczna do bólu scenografia okazała się żadną przeszkodą we wciągnięciu widza w akcję.
MCh: A ja właśnie w tym obszarze byłem w ubiegłym roku najbardziej zacofany. Tygodniowe, w najlepszym razie dwutygodniowe okna wyświetlania tych filmów w Trójmieście okazały się dla mnie kilka razy zbyt krótkie, żebym dał radę oderwać się od niemowlaka, wyrobić z pracą i jeszcze zaplanować seans. Mimo wszystko o żadnym filmie nie jestem w stanie powiedzieć, że przygwoździł mnie do fotela i nie dał oddychać. Najbliżej mojego ulubionego typu kina była chyba "Adaptacja" - film, który zdołał jednocześnie opowiedzieć historię autentyczną, historię wymyśloną, pomieszać jedno z drugim, a mimo to pozostać zrozumiałym dla widzów, którzy nie mają ochoty babrać się w drobiazgowej analizie (choć akurat ta widownia ogląda zupełnie inny film, niż ci, którzy lubią się babrać). Myślę, że to najbardziej misterny, a przy tym (a może właśnie dlatego) najbardziej niedoceniony film ubiegłego roku.
KW: Brak Oskara dla "Adaptacji" za scenariusz …adaptowany, to największy błąd Akademii.
MCh: Też mi się tak wydaje. To naprawdę jeden z najbardziej misternych scenariuszy ostatnich dekad. Do listy dobrych filmów dorzucam oczywiście kurtuazyjne ukłony dla "Godzin", dla "Schmidta", dla świetnego filmu Cuarona "I twoją matkę też", dla ostatniego Almodovara, nawet dla karkołomnego pomysłu, jakim była "Sekretarka" i dla tuzina innych klasowych produkcji, które zrobiły na mnie miłe wrażenie, ale jednak nie dały tego poczucia, że duszą dotknąłem czegoś wyjątkowego. To po prostu nie był wyjątkowy rok.
|
|