nr 01 (XXXIII)
styczeń-luty 2004




powrót do indeksunastępna strona

Martha Wells
Łowcy czarnoksiężników
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     – Chcieli nas ochronić przed tym wszystkim, Tremaine – powiedział cicho Gerard. Machnął ręką w stronę zasłon, ściśle zakrywających wąskie okna biblioteki. – Przed tą wojną.
     – Wiem. – Nicholas Valiarde i Arisilde Damal jako pierwsi odkryli ślady działalności Gardier, wrogów bez twarzy, którzy pojawili się znikąd i atakowali bez powodu, niszcząc bez trudu zarówno broń konwencjonalną jak i magiczną. Miało to miejsce na wiele lat przed tragicznym atakiem na miasto Lodun, zanim nieduży kraj o nazwie Adera został opanowany i użyty przez Gardier jako punkt wyjścia do ataków na Ile-Rien.
     Tremaine nie obwiniała Nicholasa i Arisilde za to, co nastąpiło później, po tym, jak ci dwaj, przez całe życie balansujący na cienkiej linii pomiędzy życiem a śmiercią, kilka razy pod rząd popełnili błędy w ocenie sytuacji. Wzdychając, Tremaine podała kulę Gerardowi.
     – Wuj Ari nigdy nie chciał tworzyć broni.
     Ostrożnie odebrał od niej kulę.
     – Wolałbym nie dramatyzować, ale ten przedmiot może okazać się ostatnim ratunkiem… – Popatrzył na kulę z konsternacją. – Wyłączyła się.
     – Nie. – Marszcząc brwi, Tremaine odebrała mu ją. Potrząsnęła nią lekko, na co Gerard skrzywił się boleśnie, ale w końcu przyzwyczajony był on do znacznie delikatniejszych instrumentów konstruowanych przez Riardina i innych specjalistów, którzy próbowali odtworzyć dzieło Arisilde’a. – Nic się nie stało. – Podała mu ją znowu, pokazując, że w głębi urządzenia nadal poruszają się światełka.
     Gerard odebrał od niej kulę, a Tremaine pochyliła się nad nią i zmarszczyła czoło, gdy urządzenie znowu zamarło. Potrząsnęła z irytacją głową i znowu wzięła instrument do ręki.
     – Kiedyś przecież działała, gdy chciałeś jej użyć, prawda?
     Znowu potrząsnęła kulą, ale on szybko ją pohamował.
     – Może… Nie pracowałem z nią od ponad dziesięciu lat. Jeśli to dlatego… Nie mamy innych działających kul, żeby kontynuować nasze badania – rzekł.
     – Chcesz powiedzieć, że cię zapomniała? – Ściągając brwi dziewczyna wysunęła kulę w jego stronę. – Spróbuj jej użyć, kiedy ją trzymam. Zrób coś prostego.
     Gerard lekko położył palce na kuli, skupiając się. Przez chwilę Tremaine myślała, że nic się nie stanie. Potem wir magicznego światła przesunął się nad pięknym starym dywanem w pobliżu kominka, iskrząc jak złoty pył i sprawiając, że blask płomieni w kominku a także światło żarówki w lampie przygasły i zamigotały.
     Czarnoksiężnik odetchnął z ulgą i zdjął rękę z kuli. Światło znikło.
     – Nadal mnie pamięta, ale najwyraźniej potrzebuje także kontaktu z tobą. – Spojrzał jej poważnie w oczy. – Tremaine, wcale nie chcę cię o to prosić, ale… to chyba niezbędne dla dalszych badań. Jesteśmy bardzo blisko sukcesu…
     Dziewczyna rozejrzała się po bibliotece, wykonując bezradny gest. Nie mogła sobie teraz pozwolić na żadne dodatkowe zajęcia. – Jestem właśnie w trakcie…
     -… wiem, że to niebezpieczne, ale gdybyś…
     Niebezpieczne. Tremaine popatrzyła na niego z błyskiem w oku. Doskonale. Kiwnęła głową.
     – Daj mi chwilę czasu. Muszę się przebrać.
     
     2
     
     Wyspa Burz w pobliżu południowego wybrzeża Syrnai
     
     – Zobaczymy się, kiedy wzejdzie księżyc – powiedział Ilias, myśląc: Mam nadzieję.
     W dole na wodzie, Halian ostrożnie balansował na ławce łódki, kolebiącej się na niewielkich falach i stukającej o skalistą ścianę podmorskiej groty. Był wysoki, spalony słońcem i wysmagany morskim wiatrem, a długie, siwiejące włosy związał sobie w prosty węzeł; Ilias nigdy nie myślał o nim, jak o kimś starym, ale teraz niepokój sprawił, iż Halian wyglądał na swoje lata.
     – Jesteś pewien, że wiecie, co robicie? – zapytał, podając im zwiniętą linę.
     Ilias zaśmiał się i sięgnął po nią w dół.
     – Nigdy nie jestem pewien, że wiem, co robimy. – Wejście do groty znajdowało się o jakieś dwadzieścia kroków od dziobu łódki Haliana, wpuszczając blade poranne światło i gęstą mgłę, która leżała jak wełniany koc na szarobłękitnej wodzie. Skała wznosiła się na tyle wysoko, że ich statek, „Szybki” mógłby wpłynąć do środka, ale dno było niebezpieczne, gdyż spoczywały na nim szczątki licznych statków.
     Dawniej niż Ilias, czy też ktokolwiek inny pamiętał, w głębi groty znajdował się port, stanowiący część starego, opuszczonego miasta, które zajmowało dalsze jaskinie, w swej znacznej większości zatopione teraz przez morze. Jednakże obecnie dostęp do kamiennych basenów portowych i falochronów blokowały drewniane szkielety wraków, splątane w jedną, gnijącą masę. W chłodnym, wilgotnym powietrzu unosił się odór rozkładu, gromadzący się w zasłonie z mgieł, którą jakiś czarownik utworzył przed wieloma wiekami dookoła wyspy. Nagłe szkwały i groźne prądy, które często porywały statki i rzucały je w otchłań sprawiły, iż miejsce to zyskało sobie nazwę Wyspy Burz.
     Haliana nie zachwyciła ta próba poprawienia nastroju.
     – Wiesz, co o tym sądzę – stwierdził poważnie, siadając z powrotem w kołyszącej się na falach łodzi.
     – Wszystko będzie dobrze – powiedział Ilias ze zniecierpliwieniem. Kiedy Halian przyszedł wczoraj z tą sprawą do Gilieada, wywołał jeden z tych długich, uprzejmych sporów, w których obie strony faktycznie zgadzają się ze sobą, ale mimo to dyskusji nie można doprowadzić do pomyślnego zakończenia. Ilias nie miał pojęcia, jak się to skończyło; znudziwszy się wyszedł i przez resztę wizyty Haliana przesiedział razem z pasterzami na murze zagrody dla kóz.
     Ze znajdującej się nad głową Iliasa szczeliny dobiegł głos Gilieada.
     – Czego on chce?
     Ilias wyciągnął się, żeby podać mu linę przez wąski otwór.
     – Stwierdził, że jesteśmy idiotami i zamierzamy chyba popełnić samobójstwo.
     – Powiedz mu ode mnie, że bardzo mu dziękuję za wsparcie – rzekł Giliead, ale w jego słowach nie było goryczy. – I niech pozdrowi mamę.
     Ilias pochylił się, żeby to przekazać, ale Halian wywrócił tylko oczami, mówiąc:
     – Słyszałem, słyszałem. – Sięgnął do wioseł, a Ilias zdjął cumę. Z ponurym wyrazem twarzy powiedział tylko: – Uważajcie na siebie.
     Ilias uśmiechnął się. Halian w nich wierzył; miał tylko dosyć oglądania stosów pogrzebowych.
     – Jasne.
     Nie oglądając się za siebie, Halian skierował łódkę w stronę wejścia do groty, i wkrótce zniknął we mgle. Ilias zaparł się mocniej o śliską skałę i przepchnął się przez otwór do ciasnego korytarza powyżej, szukając szpar w omszałym kamieniu, o które mógłby zaczepić palce Giliead czekał na niego. Siedział w kucki i szukał czegoś w ich torbie. Szczelina ciągnęła się wyżej nad ich głowami, i znikła w cieniu, w miejscu, gdzie nie docierało szare światło, dobiegające z wejścia do groty.
     – Gotów? – zapytał Giliead, odrzucając warkocze do tyłu i niezręcznie przekładając sobie przez głowę i ramię pasek torby. Przewyższał Iliasa wzrostem o całą głowę i trochę mu tutaj brakowało miejsca.
     – Nie – odparł pogodnie Ilias. Szczelina była za mała nie tylko dla Gilieada, nie wystarczało tu także miejsca by skorzystać z broni, której woleli by używać: łuki i oszczepy nigdy by tu się na nic nie zdały. Obaj mieli ze sobą miecze, przywiązane pasami do pleców, ale dobycie ich w tej ciasnocie byłoby niemożliwe.
     Giliead błysnął uśmiechem, a potem z powagą pokiwał głową:
     – Ani ja.
     – To chodźmy.
     Wspinaczka poszła im szybciej niż poprzednim razem, ale może dlatego, że Ilias wiedział teraz, iż kiedyś się wreszcie dobiegnie końca. Szukając w zeszłym roku drogi wyjścia z jaskiń, przypadkiem odkryli tę drogę, nie wiedząc, czy prowadzi do wyjścia, czy też zakończy się ślepo gdzieś w głębi góry. Posuwali się w głębokich ciemnościach, a cuchnąca ciecz spływająca po skałach sprawiała, że było bardzo ślisko. Po jakimś czasie przestali słyszeć szum fal, uderzających o ściany położonej poniżej jaskini i jedynym dźwiękiem, jaki ich dobiegał były ich własne oddechy, szuranie butów o kamień i od czasu do czasu przekleństwo, wymamrotane, gdy którychś z nich uderzył się w głowę, albo otarł sobie skórę. Było tu także gorąco i brakowało powietrza, a Ilias wkrótce poczuł, że pot przykleja mu koszulę do pleców i piersi. Mimo to i tak tym razem wspinaczka wydawała się znacznie łatwiejsza, niż zeszłoroczne schodzenie w dół.
     Giliead nakazał postój, gdy wydawało się, że są już w połowie drogi i Ilias zaklinował się na niewidocznej w ciemnościach skalnej półce, zapierając się stopami o przeciwną ścianę szczeliny. Odsuwając lepkie włosy z czoła stwierdził, że warkocz mu się rozplótł i przez chwilę zajmował się porządkowaniem włosów. Potem z trudem ściągnął bukłak z wodą z ramienia i napił się, a potem podsunął go w stronę, skąd dobiegały go szelesty, świadczące o tym, iż Giliead wciąż nie może wygodnie ulokować swego wielkiego cielska i uderzył nim o nogę swego towarzysza, by ten wiedział, co to jest. Kiedy Giliead oddał mu bukłak, Ilias zapytał:
     – Co w końcu postanowiliście z Halianem wczoraj wieczorem?
     – Że jestem uparty jak muł, a on jeszcze gorzej. – W jego głosie zabrzmiało smętne rozbawienie. Od czasu, kiedy pięć lat temu Halian poślubił matkę Gilieada, stając się jego ojczymem i męską głową domu, od czasu do czasu panowało między nimi napięcie. Problem ten nie istniałby, gdyby Giliead miał razem ze swoją siostrą Irisą własny dom, ale kiedy żył pod dachem, który obecnie należał do Haliana powodowało to niekiedy pewne tarcia.
     – Jak muł? Wybrałbym inne słowo. – Ilias był tylko podopiecznym rodziny, bratem Gilieada z łaski a nie dzięki więzom krwi, a zatem mógł uporczywie trwać w neutralności. Pojawił się w domu Andrien jako dziecko, gdyż jego ubodzy rodzice nie byli w stanie utrzymać swego licznego potomstwa, a zwłaszcza chłopców. On i Gil nie wyglądali także na braci, gdyż przodkowie Iliasa pochodzili z głębi lądu: byli niżsi i jaśniejsi, zaś ród Gila cechowały większy wzrost oraz ciemniejsze włosy i karnacja, a ludzie ci zamieszkiwali wybrzeże już w czasach, gdy nie budowano statków.
     Giliead prychnął. Ilias usłyszał, jak znowu usiłuje poprawić się i usiąść wygodniej. W końcu Gil odezwał się znowu:
     – Rozumie, że chcę się upewnić.
     – Że Ixion nie wrócił – dokończył Ilias. Do tej pory żaden z nich nie powiedział tego na głos, chociaż Ilias wiedział, że obaj myśleli o tym od czasu, gdy pojawiły się plotki. Mówiło się, że z wyspy znowu unosi się dym, a morze wyrzuca na odosobnione plaże ciała kreatur podobnych do tych, które hodował Ixion. Nie było to wyłącznie ludzkie gadanie; w ostatnich kilku miesiącach zaginęło o wiele więcej łodzi rybackich niż zwykle, a co więcej nie znajdowano nikogo, kto przeżył katastrofę, ani też żadnych wraków w miejscach, gdzie małe łodzie zazwyczaj miewały kłopoty. Potem nie powróciła do portu składająca się z sześciu statków handlowych flota z Argot, a następnie odkryto, że dwie małe wioski zamieszkałe przez ludzi zajmujących się zbieraniem pokłosia, położone nad brzegiem morza zostały opuszczone przez swoich mieszkańców, domy spalone, a łodzie połamane na drobne kawałki. Nicanor, prawodawca Cineth i jego żona Visolela poprosili Gilieada, by wrócił na wyspę i sprawdził, czy nie pojawił się tam na miejsce Ixiona następny czarnoksiężnik.
     – On sam nie mógł wrócić – stwierdził rozsądnie Giliead. – Odciąłem mu głowę. Nikt po czymś takim nie wraca.
     Ilias pamiętał to dosyć mgliście. Leżał, oparty na kolanach Gilieada w tonącej łodzi; woda na dnie była czerwona od krwi, ale wyraźnie widział pod ławką głowę Ixiona. O tym także nigdy dotąd nie rozmawiali.
     – Dyani powiedziała mi, że rzuciłeś ją na pożarcie świniom.
     – Świniom, które potem zjedliśmy? – zapytał z powątpiewaniem Giliead.
     Ilias nie zareagował, a przyjaciel po chwili wyjaśnił:
     – Trzy dni po naszym powrocie zabrałem ją do naszej groty i bóg powiedział mi, żebym pochował ją w miejscu, gdzie droga wiodąca wzdłuż wybrzeża spotyka się ze szlakiem do Estri. To wtedy zaczęło ci się poprawiać.
     – Och. – Ilias podrapał znak klątwy na swoim policzku. Pamiętał, że Giliead oddalił się wtedy, a nikt nie chciał mu powiedzieć dokąd. Nawet teraz, po tak długim czasie, wspomnienie złośliwości Ixiona budziło w nim zimny dreszcz. Nawet jeśli ciało tego człowieka istniało obecnie w co najmniej dwóch oddzielnych fragmentach, to Ilias odnosił wrażenie, że każda z tych części wciąż żywi do niego śmiertelną nienawiść.
     Kiedy tylko Iliasowi spadła gorączka, poszedł do Cineth zgłosić się po znak klątwy, srebrne piętno szerokości palca dawane każdemu, kto został przeklęty przez czarnoksiężnika. Giliead dogonił go w połowie drogi i próbował powstrzymać, ale Ilias nie chciał go słuchać. Nie chodziło mu wcale o to, żeby stać się chodzącym symbolem ich niepowodzenia, chociaż może na tym się właśnie skończyło; mimo to nadal uważał, że było to coś, co musiał zrobić, nawet jeśli teraz nie potrafił już wyjaśnić skąd wziął się ten przymus.
     Pokręcił głową, starając się pozbyć niewygodnych refleksji. Znak klątwy przydał się przynajmniej z tego względu, że przez niego Visolela nie mogła przekonać rodziny, by zmusiła go do ożenku z jakąś dziewczyną z głębi lądu.
     – Na skrzyżowaniu dróg? – powiedział z namysłem, starając się mówić lekkim tonem. – Bóg pewnie uważał, że cień tego drania straci orientację i będzie krążył w kółko.
     – Cienie i tak nie mogą przekroczyć płynącej wody.
     Ilias usłyszał, jak buty Gilieada zgrzytają o kamień, gdy przyjaciel wstał, gotów do dalszej wspinaczki. Giliead nie chciał, żeby Ilias z nim poszedł na tę wyprawę. Prawdę mówiąc, wymyślił nawet bajeczkę o tym, że jedzie tylko do Ancyry, która mogłaby być całkiem przekonywująca, gdyby nie to, że należał do zdolnych kłamców. Przyparty do muru i zmuszony do wyznania prawdy, upierał się zawzięcie, że Ilias nie powinien mu towarzyszyć. Ilias zaś przez ostatnich kilka dni spierał się, demaskował, przeciwstawiał czczym groźbom własne, równie nierealne próby szantażu, aż w końcu użył przemocy fizycznej, wyłamując zamek drzwi do spiżarni, w której go zamknięto. Nikt z pozostałych nie opowiadał się po żadnej ze stron, gdyż wszyscy obawiali się zemsty, gdyby zbrakło Gilieada, który miałby ich bronić. Halian i Karima, matka Gilieada również się nie wtrącali, gdyż oboje wiedzieli, że jedyną rzeczą bardziej niebezpieczną niż wyprawa na Wyspę Burz była wyprawa na Wyspę Burz w pojedynkę.
     Wiadomo było, że Giliead pójdzie, z pomocą czy bez; nie tylko dlatego, że traktował on bardzo osobiście obowiązki Wybranego Naczynia od chwili, gdy przekonał się na czym polegają. Ranior, który był ojcem Gilieada, zanim został on mianowany Naczyniem zginął od klątwy czarnoksiężnika. Była to pierwsza klątwa, z jaką Giliead spotkał się w życiu i prawdopodobnie wtedy po raz pierwszy zaczął obwiniać się o rzeczy, które w najmniejszym stopniu nie znajdowały się pod jego kontrolą.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

14
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.