nr 2 (XXXIV)
marzec 2004




powrót do indeksunastępna strona

Elizabeth Moon
Podzielona Wierność
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     – Czy w twoim śnie oboje tędy szliśmy?
     – A jak inaczej?
     – Nie pomyślałeś, że możemy potrzebować tylnej straży?
     – Po co?
     – Po co? – Przyjrzała się mu. – Czy ty nie masz żadnego doświadczenia? Przypuśćmy, że ta zła istota zna inną drogę na powierzchnię. Może pójść za nami i zaatakować nas od tyłu lub uwięzić pod ziemią.
     – Och, jestem pewny, że nie zrobiłaby tego... nie mogłaby...
     – Tak samo, jak byłeś pewny innych rzeczy? Nie, Macenionie, nie zejdę na dół, zanim nie dowiem się więcej. Twoja magia z pewnością może nam coś ukazać albo zabezpieczyć tyły.
     Zamyślił się.
     – Mogę coś wymyślić, skoro tak nalegasz. W sumie, tak będzie lepiej... – Wsadził rękę pod tunikę, po czym zmierzył Paks ostrym spojrzeniem. – Mogłabyś rozejrzeć się trochę po okolicy... może coś przeoczyłem...
     – Wolałabym, żebyś przestał się tym martwić. Nie jestem czarodziejem i nie byłabym w stanie wykorzystać niczego, co tu zobaczę.
     Wyprostował się.
     – To kwestia zasad.
     Prychnęła, lecz odeszła kawałek. Postanowiła zdjąć bagaż z Gwiazdy i przejrzeć go, czy nie będą chcieli zabrać czegoś pod ziemię. Macenion w ogóle o tym nie pomyślał. Przetrząsając juki, kolejny raz złapała się na myśli, co robi, podążając za taką osobą. Nie podobał się jej pomysł schodzenia pod ziemię w nieznane miejsce, na spotkanie nieznanych niebezpieczeństw. Zwłaszcza z kimś takim jak Macenion. Być może z drużyną z Kompanii Księcia, ale z jednym półelfem? Zaraz jednak powróciła do niej scena ze snu: po zwycięskiej walce przyjmowała trybut od tych, którzy poprosili ją o pomoc – nową broń doskonałej roboty i czarodziejską zbroję. Honor, chwała, reputacja wojownika. Potrząsnęła głową, odganiając te wizje. Jak powiadał Stammel, szansa na chwałę - to szansa na nieprzyjemną śmierć. A jednak opuściła Kompanię, by szukać przygód, sławy i okazji do walki w sprawach takich jak ta właśnie. Czy mogła nie skorzystać z szansy? Potrzebne jej zdaniem rzeczy odłożyła na bok, a resztę spakowała w mały tobołek.
     – Będziemy potrzebować czegoś do oświetlenia drogi – przemówił znienacka Macenion. – Wykorzystywane przez elfy źródła światła mogą nie działać, a ja nie chcę używać magii, jeśli nie będzie takiej potrzeby. – Przejrzał własny bagaż. – To powinno wystarczyć. Olej, świece i – tak, mogę rzucić czar, chroniący nasze plecy przed kłopotami – przynajmniej nas ostrzeże. Raczej nie będziemy tam tak długo, ale lepiej weźmy jedzenie i wodę.
     – Co z fontanną? Jest bezpieczna?
     – Tak myślę. Sprawdź. – Podał jej manierkę. Zmarszczyła brwi.
     – To dzieło elfów. Sam ją sprawdź.
     – Cóż za dzielna wojowniczka! Bardzo dobrze. – Zanurzył manierkę w baseniku. Nic się nie stało. – Widzisz? Zwykła woda.
     – To dobrze. – Paks także napełniła butlę, po czym napiła się bezpośrednio z fontanny. Woda była zimna i miała lekko mineralny posmak. Choć wydawała się idealnie czysta, nie widziała dna. Nie wiedzieć czemu, po ugaszeniu pragnienia nie zastanawiała się dłużej, czy udać się za Macenionem pod ziemię.
     * * *
     Elf przeprowadził ją przez gąszcz pnączy do budynku. Dopiero teraz zauważyła, że kopułę podziurawiono licznymi świetlikami o ozdobnych, metalowych obramowaniach. Ściany w środku wyłożono wielobarwnymi kamieniami tworzącymi oszałamiająco bogate wzory. Podłogę pokrywała mozaika chłodnych szarości i miękkich zieleni utworzona ze zwykłych otoczaków troskliwie dobranych pod względem rozmiarów i kształtu.
     – Oto jest – obwieścił Macenion, wskazując znajdujący się na środku podłogi krąg ciemniejszych kamieni.
     – Co?
     Zrobił zadowoloną minę.
     – Drzwi – droga do środka.
     – To?
     – Tak. – Wyciągnął krótką, czarną różdżkę. Paks wbiła wzrok w ziemię, bardziej wystraszona, niżby chciała przyznać. Coś zasyczało, a gdy zerknęła szybko na krąg, już go nie było. Dziura w podłodze odsłaniała kręcone schody. Na kamiennych stopniach leżała gruba warstwa kurzu.
     Wzięła głęboki wdech.
     – Myślisz, że jesteśmy pierwsi, którzy tędy schodzą? Pierwsi, których poproszono o pomoc?
     – Nie wiem. Pewnie nie. Tylko czarodziej mógłby znaleźć to zejście. Może inni nie potrafili tego dokonać i odeszli. Zostań tu przez chwilę, a ja zerknę na dół. – Ostrożnie postawił stopę na pierwszym stopniu. Nic się nie stało. Zszedł niżej i pochylił się, by zajrzeć pod podłogę. Obejrzała się za siebie, na wpół przekonana, że ujrzy podążające ich śladem monstrum, zobaczyła jednak tylko podchodzącego do fontanny rumaka Maceniona. Usłyszała siorbanie. Gdy wróciła spojrzeniem do otworu, elf właśnie wchodził z powrotem. – Niżej sklepienie jest wyższe, nie będziemy mieć z tym żadnych kłopotów. Nic nie naruszyło kurzu. Jedynym problemem jest szerokość schodów: mieści się na nich tylko jedna osoba naraz.
     Zdusiła ostatnie wątpliwości odnośnie roztropności całego przedsięwzięcia i uśmiechnęła się do swego towarzysza.
     – Przypuszczam, iż wolałbyś, żeby to wojownik szedł pierwszy, co? Cóż, nie mogę sama uważać na moje plecy, wkrótce przekonam się, kto za mną idzie. – Mówiąc, dobyła miecz. – Na wszelki wypadek wyjmę to. Co ze światłem? Czy muszę nieść pochodnię albo świecę?
     – N-nie – odparł, usuwając się jej z drogi. – Jest tam światło.
     – Jakiego rodzaju?
     – Nie jestem pewny. Może wykorzystywane przez elfy. Wystarczająco dużo, by dobrze widzieć.
     – Co będzie, jeśli zgaśnie? Lepiej miej w pogotowiu jakiś ogień, Macenionie.
     – Czemu miałoby zgasnąć, skoro paliło się tak długo? Och, w porządku – odpowiedział na jej pełne niesmaku spojrzenie. – Jesteś taka podejrzliwa...
     – Żyję – mruknęła – i tak ma pozostać.
     – Jako wojowniczka? Poszukiwaczka przygód?
     – Niektórzy tak robią – stwierdziła, rozpoczynając schodzenie. – A z tego, co słyszałam, parające się tą profesją osoby są bardzo podejrzliwe. Czarodzieje także.
     Schody zakręcały stromo w prawo, pod podłogę. Odkryła, że wcale nie musi się schylać, gdy o tym myślała, przypomniała sobie, że elfy są generalnie wyższe od ludzi. Jak wzrokiem sięgnąć, klatkę schodową wypełniało światło – łagodne, białe, bez żadnego widocznego źródła. Raz obejrzała się za siebie i zobaczyła wyraźnie odciśnięte ślady, jakie zostawiała. Macenion szedł kilka stopni za nią. Po pierwszym zakręcie stopnie nie były już takie strome. Popatrzyła na elfa i przypomniała sobie o zaklęciu, jakie miał rzucić na ich tyły.
     – Co tam zrobiłeś? – zapytała cicho, kiwając głową w stronę powierzchni.
     – Pozostawiłem otwarte – oparł. – Gdybym zamknął wejście, a coś by mi się przydarzyło, nie wydostałabyś się. Obłożyłem je jednak zaklęciem, które powinno odstraszyć każdego, kto chciałby z niego skorzystać. Na wszelki wypadek rzuciłem także drugi czar, zaalarmuje nas, gdyby jednak ktoś się przedarł.
     Wywarło to na Paks wrażenie. Miała nadzieję, że zadziała.
     – Wiesz, jak głęboko zejdziemy?
     – Nie. Na dole powinien być rozległy hol.
     Szła przed siebie. Niepokoiło ją tajemnicze światło. Niepokoiła ją cisza. Dłoń pociła się na rękojeści miecza i to także ją niepokoiło. Nic się nie działo, żadnego zagrożenia, a jednak oddychała płytko, niczym rekrut przed pierwszą bitwą. Skupiła się na konstrukcji klatki schodowej: jasnoszarych stopniach i nieco ciemniejszych kamieniach na ścianach i suficie. Powierzchnia stopni była żłobkowana, a gdy dotknęła ściany, odkryła zawiły wzór. Pamiętając ostrzeżenie Maceniona, natychmiast zabrała palce. Obejrzała się przez ramię. Elf także trzymał dłoń na ścianie. Gdy poczuł na sobie jej wzrok, uśmiechnął się.
     – Ta dekoracja pełni także funkcje informacyjne – powiedział. – Część potrafię odczytać, choć musiałbym spędzić tutaj wiele czasu, by odcyfrować wszystko. Lecz dla mieszkańców był to sposób zorientowania się, jak nisko zeszli. – Przesunął ręką po pobliskim murze. – Na przykład tutaj mamy fragment dawnej pieśni: Jazda Torre’a. Znasz ją?
     Przytaknęła.
     – Czy to ten Torre od Naszyjnika Torre’a?
     – Oczywiście. Słyszałaś tę historię?
     – Tak. – Odwróciła się i podjęła schodzenie. Warstwa kurzu nie wyglądała tu na grubszą, a brak zmian oświetlenia i cisza utrudniały jej ocenę pokonanego dystansu. W końcu, zamiast krzywizny ściany, ujrzała przed sobą otwartą przestrzeń. Czekając na ostatnim stopniu na Maceniona, lustrowała wzrokiem wybrukowaną zakurzonymi, kamiennymi płytami salę. Pomimo oświetlającego rozległy hol blasku nie było widać mocno od nich oddalonych ścian.
     – Oto Zimowy Hol, jak sądzę – oznajmił Macenion, wyglądając ponad ramieniem Paks. – Naprzód, Paksenarrion.
     – Mam pozwolić, by coś czającego się za drzwiami ucięło mi głowę? Zachowajmy ostrożność. – Odpięła puklerz i sięgnęła po laskę Maceniona.
     Odsunął ją.
     – Po co?
     Westchnęła.
     – Pamiętasz, co przed chwilą powiedziałam o drzwiach? Lepiej stracić kawałek drewna niż moją głowę.
     – Och, w porządku. – Podał jej niechętnie kostur. Paks przywiązała szybko tarczę do jednego końca i wystawiła ją przez drzwi. Nic się nie stało. Cofnęła laskę, oddała ją elfowi, wsunęła ramiona w uchwyty puklerza i prześlizgnęła się szybko przez otwór wejściowy, nie odrywając pleców od muru.
     Stanęła w ogromnym, pustym holu oświetlonym w ten sam tajemniczy sposób co schody. Rozciągał się daleko w obie strony od drzwi. Po meblach nie zostało śladu, a posadzkę pokrywał gruby kurz. Wysoko w górze majaczyło zawiłe żebrowanie łukowego sklepienia. Takiej kamieniarskiej roboty Paks w życiu nie widziała. Ukryte między ciemniejszymi żebrami wzory z wielobarwnych kamieni sprawiały wrażenie, że mają nad głowami las.
     – To jest... piękne – szepnęła, nie zdając sobie z tego sprawy.
     Chociaż raz Macenion nie przybrał tonu wyższości.
     – To... sam nigdy czegoś takiego nie widziałem. Kiedyś zasiadał tu Wielki Król, ale nawet nie wyobrażałem sobie... – Zrobił parę kroków w głąb sali i spojrzał na pozostawione ślady. – Z pewnością nikt nie naruszył spokoju tego miejsca przez wiele lat – być może od czasów, gdy je porzucono.
     W końcu sali, po prawej stronie, Paks wypatrzyła ciemniejszą niszę.
     – Co to takiego?
     – To powinno być przejście do innych korytarzy. Nie potrafię tylko zrozumieć, czemu nie ma tu żadnych znaków. – Zatrzymał się i pokręcił głową. – Stojąc tutaj, niczego nie odkryjemy. Niech pomyślę...
     Przyglądała się ścianom. Na końcu sali z lewej strony znajdowało się podwyższenie, do którego prowadziły cztery stopnie. Otwierało się za nim jakieś łukowe przejście. Dostępu doń broniły bogato zdobione brązowe odrzwia. W dłuższej ścianie osadzono cztery pary masywnych drzwi. Po prawej stronie była tylko nisza – o ile jest to, jak twierdził Macenion, przejście do innych pomieszczeń.
     – Wiesz, dokąd prowadzą tamte drzwi? – zapytała.
     – Przejście za podwyższeniem wiedzie do królewskich apartamentów. Pozostałe – nie, do licha, zapomniałem. Będziemy musieli to zbadać.
     – Będą zamknięte?
     – Wątpię. Ale mogły zostać zaczarowane. Na szczęście znam sposób, by sobie z tym poradzić. Zacznijmy może od królewskich komnat. Jest szansa, że znajdziemy tam coś wartościowego.
     Poczuła ukłucie.
     – Jesteśmy tutaj, by przede wszystkim uratować uwięzioną istotę. Nie sądzę, by obłowili się tu poszukiwacze skarbów.
     – Myślałem, że uda się nam znaleźć coś, co pomoże ją oswobodzić, Paks. To nie była zwykła chciwość.
     Nie przekonał jej. Kręciła głową to w jedną, to w drugą stronę, próbując wyczuć właściwą drogę. Czyżby odczuła przyciąganie z prawej strony? A może od drzwi na wprost niej? A jeśli nawet, to czy pochodziło ono od istoty, której chcieli pomóc, czy od jej wroga? Potrząsnęła głową i zobaczyła, że Macenion zbliża się do drzwi do królewskich apartamentów. Wrażenie zagrożenia spotęgowało się. Dotarł już do podwyższenia.
     – Macenionie! Nie! – Jej okrzyk zdumiał ją tak samo, jak jego.
     Okręcił się na pięcie i spojrzał na nią.
     – Co?
     – Nie idź tam. – Była absolutnie pewna niebezpieczeństwa. Błyskawicznie zjawiła się u jego boku i ściszyła głos. – To błąd, jestem tego pewna. Jeśli tam pójdziesz, to...
     – Paksenarrion, nie jesteś wieszczką. Zapewniam cię, że w królewskich komnatach możemy znaleźć cenne wskazówki co do uwięzionego tu ducha. A już na pewno uzyskamy informacje o rozkładzie podziemnych korytarzy.
     – Możliwe, niemniej będziesz żałował, jeśli otworzysz te drzwi.
     Przyjrzał się jej uważniej.
     – Czy otrzymałaś jakąś wiadomość? Od... boga lub kogoś takiego?
     – Nie wiem. Jestem jednak pewna, że nie powinieneś tam iść. Mogę nie być wieszczką, Macenionie, ale miewałam już wcześniej takie przeczucia i zawsze okazywały się słuszne.
     – Ty? Wojowniczka? – uniósł brwi.
     – Tak, wojowniczka! Bogowie, Macenionie, trzymanie miecza w ręku nie oznacza, że nie mam niczego pomiędzy uszami. Jeśli otrzymuję ostrzeżenie, słucham go.
     – Szkoda, że nie powiedziałaś mi wcześniej o swych specjalnych umiejętnościach. Trudno mi w nie uwierzyć, skoro do tej pory ich nie zauważyłem. – Obdarzył ją pełnym wyższości uśmiechem. – Dobrze więc, skoro jesteś taka pewna... Będziemy poruszać się po podziemiach prowadzeni twoją intuicją. Możliwe, że zamieniasz się w paladynkę czy coś w tym guście.
     Zgromiła go wzrokiem, rozgniewana tak, że gotowa go była uderzyć, lecz uspokoiła się, widząc, iż odchodzi od podwyższenia. Elf rozejrzał się po holu.
     – Które drzwi proponujesz, skoro nie spodobał ci się mój wybór?
     – Co z niszą? – spytała – lub środkowymi drzwiami na dłuższej ścianie?
     Wzruszył ramionami.
     – To dla mnie bez znaczenia. Czemu nie nisza? Jest najdalej od miejsca, którego tak się obawiasz. – Zaczerwieniła się, lecz zachowała spokój, gdy razem przemierzali salę.
     Nisza okazała się głębsza, niż na to wyglądała, światło było zwodnicze. Wewnątrz osadzono dwie pary drzwi z brązu. Na jednych wyobrażono drzewo, drugie pokryte zostało przeplatającymi się liniami okalającymi wieloramienne gwiazdy. Macenion obejrzał się na nią.
     – Masz jakieś przeczucia odnośnie tych drzwi? Osobiście wybrałbym gwiazdy – to święte symbole elfów.
     Wolałaby skorzystać z tych z drzewem, nie wyczuwała jednak od drugich żadnego zagrożenia. W obliczu kpiącego uśmiechu elfa wolała nie forsować własnych upodobań.
     – Mogą być. Nie mam nic przeciwko nim. – Widząc, że Macenion po prostu przed nimi stoi, zapytała po chwili ostro: – Nie zamierzasz ich otworzyć?
     – Jak tylko wymyślę, jak to zrobić. Są zamknięte zaklęciem – jeśli położysz na nich rękę, wylądujesz na podłodze. Dziwi mnie, że twoja intuicja niczego ci nie podpowiada.
     Zastanowiło ją to i uznała, że miewa przeczucia dotyczące tylko poważnych zagrożeń. Nie odezwała się jednak, tylko obróciła, by mieć oko na resztę pomieszczenia.
     Kiedy spojrzała na podwyższenie, wydało się jej, że widzi słabą poświatę wokół znajdujących się za nim drzwi. Zerknęła na pozostałe drzwi w sali. Nie zmieniły wyglądu. Gdy wróciła spojrzeniem do podwyższenia, poświata była intensywniejsza. Miała nieregularny kształt i zdawała przesączać się przez szczeliny wokół drzwi.
     – Macenionie!
     – Co znowu?! – Obrócił się do niej ze złością. Wskazała na podwyższenie. – Nic nie widzę... Bogowie! A to co takiego?
     – Nie wiem. Nie podoba mi się to. Czy stanąłeś na podwyższeniu?
     – Nie. Krzyknęłaś i ja... może dotknąłem stopą pierwszego stopnia.
     – Mam nadzieję, że nie. Jest coraz jaśniejsza.
     – Widzę. Ciekawe, czy to... Na Orphina, lepiej, żeby wyszedł mi ten czar.
     – Co to jest?
     – Nie teraz! Obserwuj to. Powiedz mi, kiedy pokona połowę sali.
     – Co mogę zrobić, żeby to powstrzymać?
     – Jeśli to jest to, co myślę, to absolutnie nic. Pozwól mi pracować.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

33
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.