Ray stał na balkonie otaczającym najpotężniejszą z wież zamku Rissarell i wpatrywał się w osnuty poranną mgłą horyzont. Zamyślony nie zauważył, gdy wysoki, ciemnowłosy mężczyzna stanął w wejściu, rozejrzał się i uśmiechnął, zauważając Raya opartego o balustradę. Podszedł i objął szczupłe ramiona młodzieńca, przytulając się do jego pleców. - Szukałem cię, Lustereczko - wyszeptał mu wprost do ucha. - Kyei... - Ray uniósł głowę, obracając się lekko i delikatnie musnął ustami policzek przybysza. Przez długą chwilę obaj obserwowali srebrzysty wschód słońca. - Przyszedłem się pożegnać - wyszeptał Kyei. - Ja nie chcę... - Ray zająknął się. - Nie chcę, żebyś odchodził. Boję się... Nie dam rady... nie wytrzymam... - Ależ co ty opowiadasz! - Kyei obrócił Raya w swoją stronę. - To nieprawda i dobrze o tym wiesz. Jesteś silniejszy, niż ktokolwiek sądzi. Poradzisz sobie. - Ale... - Żadnych "ale". Wiesz, że nie jesteś w stanie mnie zatrzymać. Zwierciadło pęka, gdy Mag umiera. Nie mogę tu zostać. - Ale ja cię kocham! - Rayowi napłynęły łzy do oczu. - Nie opuszczaj mnie! Kyei westchnął. Delikatnie pogłaskał Raya po policzku, z ciepłym uśmiechem patrząc w jego srebrzyste oczy. To przez nie nazywał go Lusterkiem. Srebrne oczy... srebrne, jak tafla lustra. I niczym lustra odbijały wszystkie uczucia i emocje, które przewijały się przez serce i myśli młodzieńca. Teraz przypominały dwa jeziora smutku. - Ray... Lustereczko... Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważny - dobierał słowa. - Ale ja kocham Hya. Jest dla mnie wszystkim. I nie opuszczę go. Nigdy. - Więc... więc dlaczego byłeś ze mną? - Ray odwrócił wzrok. - Zdradziłeś Hya.... - To nie było tak - Kyei złapał Raya za podbródek i zmusił do spojrzenia w swoje oczy. - Ciebie też kocham, ale inaczej. A Hya... wiedział o wszystkim, co było między nami. - Wiedział? - Ray szerzej otworzył oczy. - Tak. I nie miał nic przeciwko. Hya nie był już najmłodszy. Nie mógł mi dać tego, czego pragnąłem. Dlatego pozwolił mi na spotkania z tobą. Bardzo cię lubił i cieszył się z naszego szczęścia. - Ale... - Dość już tych "ale" - Kyei otarł łzy z policzków Raya i cofnął się na wyciągnięcie ramion. - Dziś będzie pogrzeb Hya, a ja odejdę wraz z nim. - To głupia tradycja! - Ray niezbyt delikatnie strząsnął z ramion dłonie mężczyzny. - Nie musisz umierać tylko dlatego, że Hya nie żyje. - Wiem, że nie muszę - uśmiechnął się. - Ja tylko... nie potrafię żyć bez niego. Gdy go nie ma, w mym sercu jest pustka, a dusza krwawi. Tej rany nic nie uleczy. On był dla mnie wszystkim. Słońcem, powietrzem, życiem. Gdy go zabrakło, wszystkie kolory zbladły, a słońce straciło blask. Nic ani nikt mi go nie zastąpi. Popatrzył na Raya, lecz na jego twarzy nie dostrzegł zrozumienia. - Nie pojmujesz tego - westchnął. - Myślę, że zrozumiesz dopiero wtedy, gdy sam odnajdziesz swego Maga. Nie zauważyłeś, że ta tradycja nigdy nie została złamana, chociaż nikt nie ma obowiązku umierać? Zawsze Zwierciadło umiera wraz ze swym Magiem, zawsze Mag kona, gdy zginie Zwierciadło. To więź na całe życie. Nikt nie potrafi tego przerwać. Nawet śmierć. Zrozumiesz, gdy sam... - Nie!!! To... to głupie - Ray zmarszczył gniewnie brwi. - Nigdy nie chcę z nikim się tak związać. Nie chcę umierać dla kogoś! Nie chcę być niczyim Zwierciadłem! - Chcesz na zawsze być sam? - Kyei zdumiony zamrugał oczami. - Nie chcesz nigdy poznać, jakie to uczucie, gdy dzika moc Maga przepływa przez ciebie, a ty ujarzmiasz ją i wielokrotnie wzmacniasz? Dziwię ci się, to lepsze niż seks - uśmiechnął się, puszczając do niego oko. - Nie chcę i już! - Dzieciak z ciebie, Lustereczko - Kyei wzruszył ramionami i postanowił zmienić temat. - Ciekawy jestem, jaki będzie następca Hya. Podobno ma przybyć aż z Kryształowych Gór... - Pewno będzie obrzydliwym staruchem - burknął Ray, ale z ulgą przyjął zmianę tematu. - Może nie... Może to właśnie on będzie t w o i m Magiem. Czy jeśli wybierze ciebie, zgodzisz się? - Nie - nadąsał się Ray. Już nie pierwszy raz Kyei dręczył go rozmowami o przyszłym partnerze. - W Kryształowych Górach żyją tylko starcy. Tam mieszkają tylko najpotężniejsi Magowie. I nie są młodzi! Nie będę wiązać się z kimś, kto może umrzeć miesiąc po naszej przysiędze. - Pewno masz rację - Kyei roześmiał się. Ile już razy słyszał podobną przemowę? - Z tego, co słyszałem, najmłodszy z nich jest już dużo po sześćdziesiątce. Ray prychnął niechętnie. Widząc jego minę, Kyei z całych sił starał się znów nie roześmiać. - Mag, który przybędzie, podobno nigdy nie potrzebował Zwierciadła... Ciekawe dlaczego? - Może jest tak potężny, że nie musi mieć Zwierciadła... - Głupi jesteś - osadził go Kyei. - Żaden Mag, nawet najpotężniejszy, nie może używać magii bez Zwierciadła. To tak, jakby jeść widelcem bez zębów. Kompletne marnowanie czasu i energii. - A kobiety? Czarodziejki nie mają Zwierciadeł. I nie jestem głupi - obraził się Ray. - Oczywiście, że nie jesteś - potwierdził natychmiast Kyei. - Czarodziejki mają inny rodzaj mocy niż Magowie. Ich moc jest posłuszna ich rozkazom. Są o wiele silniejsze od nas. Jednak ta siła ma swoją cenę. Są zawsze same. Nie potrafią tak naprawdę z nikim się związać. Wielka moc narzuca im samotność. Nie wiem, czy chciałbym być jedną z nich... - Kyei zamyślił się na moment. A potem popatrzył o wiele poważniej na Raya. - Mam do ciebie ostatnią prośbę. Spełnisz moje życzenie? - Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko! - Rozpoczniesz pogrzeb, dobrze? Jesteś dla mnie najbliższą osobą. Chcę, żebyś to był ty. Hya też by tego pragnął. Ray zbladł. Rozpocząć pogrzeb... to był ogromny zaszczyt, lecz jednocześnie oznaczało, iż to on miał podpalić stos, na którym spłonie ciało Hya i umrze Kyei. Spłoszony spojrzał w zielone oczy Kyeia. Widząc jego pełne oczekiwania i nadziei spojrzenie, powoli skinął głową. - To... dla mnie... zaszczyt... - zdołał wydusić. A potem, wybuchając płaczem, rzucił się na szyję Kyeia. * * * Ray przez wiele dni po pogrzebie nie opuszczał swojej komnaty. Tęsknił za Kyeiem. Tęsknił tak bardzo, że nie miał ochoty chodzić na lekcje, nie chciał jeść ani spać. Nie pamiętał pogrzebu zbyt dobrze. Jedyne, co mu zostało w pamięci, to widok Kyeia otoczonego przez ogień. Jego zielone oczy były spokojne, uśmiechał się łagodnie. Gdy płomienie zaczęły lizać suche drewno, położył się obok Hya, delikatnie pogłaskał jego włosy, układając je starannie wokół podgłówka, a potem oparł policzek o pierś maga, obejmując go mocno. Przymknął oczy i więcej ich nie otworzył. W pamięci Raya pozostało tylko mgliste wspomnienie ognia, Magów w czarnych i szarych szatach oraz Zwierciadeł w granatach i błękitach. Potem ktoś odprowadził go do komnaty, zmusił do położenia się i kazał odpocząć. Dni mijały jeden za drugim. Ray starał się nie zwracać na siebie uwagi innych mieszkańców Rissarell. Starał się przychodzić na posiłki, po jakimś czasie wrócił na zajęcia. Pomagał, jeśli ktoś go o to poprosił. Jednak ogólny niepokój, jaki panował w zamku, nie pomagał mu odzyskać dobrego nastroju. Wszyscy martwili się o następcę Hya. Po dotarciu wiadomości o tym, iż wyruszył wraz z eskortą, wszelki słuch po nim zaginął. Najbardziej niepokoiło to członków Rady Magów Rissarell. W końcu jednak pewnego szarego poranka posłaniec przyniósł wiadomość od delegacji z Kryształowych Gór informującą, że przekroczyli Kilayę, rzekę oddaloną od Rissarell zaledwie o pięć dni drogi. Rada jednogłośnie podjęła decyzję o wysłaniu grupy mającej powitać Maga i jego świtę. Postanowiono wysłać trzech Magów wraz ze Zwierciadłami i trzy Wolne Zwierciadła, w tym Raya, mając nadzieję, że następca Hya znajdzie wśród nich partnera. Wyruszyli tego samego dnia. Była tylko jedna droga wiodąca z Kryształowych Gór do Rissarell, którą mogli podążać przybysze. Mieli więc pewność, że się nie rozminą. I tak też się stało. Trzy dni później dojrzeli duży wóz i sylwetki jeźdźców. Po kilku minutach obie grupy spotkały się i Lon, przywódca wysłanników z Rissarell, z radością powitał gości. Potem przedstawił resztę towarzyszy. Ray stał na samym końcu. Gdy padło jego imię, niechętnie uniósł głowę i spojrzał w szare oczy starszego mężczyzny. - Witaj, Mir - ukłonił się lekko. - To zaszczyt dla mnie, iż mogłem cię poznać. Mag uśmiechnął się. - Cieszy mnie ogromnie zarówno zaproszenie do Rissarell, jak i wasza życzliwość - obejrzał się na swoich towarzyszy. - Poznajcie, proszę, moje Zwierciadło. Oto Oyr. Ray zdumiony spojrzał na wysokiego blondyna. Podobno Mag z Kryształowych Gór nie miał Zwierciadła. Pozostali musieli wyglądać na równie zaskoczonych, gdyż Mir zaśmiał się ciepło. - Tak, tak - machnął lekceważąco ręką. - Wiem, że chodzą pogłoski, iż nie mam Zwierciadła. To kompletne bzdury. Nie wyobrażam sobie, abym nie miał partnera. Oyr - uśmiechnął się ciepło do mężczyzny, a on odwzajemnił jego uśmiech - jest światłem mego życia. A teraz poznajcie, proszę, pozostałych. Mag Kei i Zwierciadło Syl. Mag Fra i Zwierciadło Liya. Oraz Saytarl, nasz służący, woźnica i stajenny w jednej osobie. Zajmuje się wozem i końmi. Ray uważnie przyglądał się ludziom przedstawianym przez Mira. Na dłużej zatrzymał wzrok na Saytarlu, jedynej osobie pozbawionej magicznej mocy. Jedynej, której wiek nie przekraczał 50 lat. Jego uwagę przykuły dwie rzeczy: niechętne spojrzenie, jakim obrzucił Mira, gdy ten go przedstawiał, i dwie matowoszare bransoletki na nadgarstkach mężczyzny. Po co służącemu takie ozdoby? Chyba tylko przeszkadzają mu w czasie pracy. A może to jakaś rodzinna pamiątka? Albo amulety mające chronić przed złą mocą? Czasem zwykli ludzie miewali dziwne pomysły. A widząc, jak obiekt jego obserwacji patrzył na Magów, doszedł do wniosku, że chyba zbytnio za nimi nie przepadał. Rozbawiony swymi myślami podniósł wzrok na twarz mężczyzny. Napotkał twarde spojrzenie ciemnoszarych oczu. Saytarl wyglądał, jakby doskonale wiedział, o czym myśli Ray, i wcale mu się to nie podobało. Ray panicznie skrył się za plecami najbliższego Maga. Nie podobał mu się ten człowiek. Miał nadzieję, że nie będzie musiał mieć z nim żadnego kontaktu, a po przybyciu do Rissarell natychmiast zostanie odesłany z powrotem do Kryształowych Gór. Wkrótce obie grupy ruszyły w dalszą drogę. Ray trzymał się na uboczu. Odzywał się tylko wtedy, gdy ktoś skierował pytanie bezpośrednio do niego, a jego odpowiedzi były tak zwięzłe, że graniczyły z brakiem dobrych manier. Nie podobała mu się ta cała "wycieczka". Chciał być z powrotem w Rissarell, w swojej komnacie. Chciał, by wszyscy dali mu wreszcie święty spokój. Miał ochotę w ciszy i samotności pogapić się w ścianę, a nie obijać sobie pośladki w siodle, jadąc po jakiś wertepach. Westchnął, ogarniając spojrzeniem resztę grupy. Gdy napotkał wzrok Saytarla, natychmiast odwrócił głowę. Służący patrzył na niego z niechęcią, choć również i z wyczekiwaniem. Tak jakby tylko wyglądał okazji, by móc mu przyłożyć za najmniejsze przewinienie. Ray westchnął. Banda starców i przestępca. Nie ma co. Znalazł się w doborowym towarzystwie. Utkwił wzrok w ciemnej grzywie swego wierzchowca i już do końca dnia nie spojrzał na nikogo ani do nikogo się nie odezwał. Wieczorem rozbili obóz na skraju lasu. Ray rozłożył swoje posłanie jak najdalej mógł, po czym, nie czekając na kolację, owinął się pledem i natychmiast zasnął. Obudził się czując, jak coś ciepłego zaciska mu się na ustach, odbierając oddech. Przerażony otworzył oczy. Tuż nad sobą ujrzał twarz Saytarla. Spróbował wezwać pomoc, szarpiąc się w silnym uścisku dłoni mężczyzny. Przypominało to raczej próby myszy złapanej przez kota. I to, niestety, on był myszą. Naraz mężczyzna pochylił się i szepnął mu wprost do ucha. - Uspokój się i bądź cicho. Nie chcę ci zrobić krzywdy, ale jeśli mnie sprowokujesz... - cofnął się lekko, patrząc ostrzegawczo w srebrne oczy chłopca. - Zabiorę rękę, a ty cicho wstaniesz i pójdziesz ze mną. Zrozumiałeś? Młodzieniec lekko skinął głową. Gdy tylko Saytarl cofnął dłoń, Ray nabrał powietrza, przygotowując się do krzyku. W tym samym momencie ogłuszył go silny cios w szczękę. Ocknął się, czując chłód wilgotnej ziemi pod policzkiem. Zimno lekko złagodziło ból po uderzeniu, jednak gdy tylko się poruszył, podwójnie odczuł niemiłe pulsowanie. Jęknął, łapiąc się za twarz. Usiadł i rozejrzał się. Saytarl klęczał ledwie metr od niego i zwijał ciemny pled w zgrabny tobołek. Otaczał ich ciemny las. Musieli znajdować się spory kawałek od obozowiska, gdyż nie widział odblasku ogniska ani nie słyszał nawoływań szukających go z pewnością Magów. Gniewnie popatrzył na Saytarla. - Porwałeś mnie! - zawołał oskarżycielsko. - I uderzyłeś!!! - Zamknij się, bo znów ci się dostanie - Saytarl nawet na niego nie spojrzał. Ray gniewnie zmarszczył brwi. A potem zerwał się i pobiegł w kierunku, w którym, jak sądził, znajdował się obóz. Daleko nie odbiegł, gdy poczuł szarpnięcie i walnął nosem w miękki, mokry mech. - Co do... - zaklął i spojrzał na nogę. Wokół kostki miał zawiązany ciemnopopielaty sznur. Chwycił linę i szarpnął, szukając drugiego końca. Saytarl bez słowa wskazał palcem na pobliskie drzewo. Ray z wściekłością zaczął rozwiązywać pętlę zaciśniętą wokół kostki. Zanim zdążył się z nią uporać, Saytarl stanął nad nim z niewielkim bagażem na plecach. - Idziemy! - rozkazał. - Daj mi spokój, porywaczu! Nigdzie z tobą nie idę! Co ty sobie wyobrażasz? Jestem... - Wiem, kim jesteś - Saytarl przerwał zimno. - Jesteś gówniarzem, któremu nie podobają się zabawki, jakie dostał od rodziców. Całą drogę stroiłeś fochy jak małe dziecko. A teraz przez ciebie wszyscy mogli zginąć! Ruszaj się! Musimy jak najszybciej stąd odejść. Z całą pewnością już nas szukają. Mówiąc to Saytarl chwycił go za kurtkę i podniósł. Potem pochylił się, by odwiązać drugi koniec sznura od drzewa i w tym momencie runął na ziemię znokautowany przez Raya. Chłopak był tak wściekły, że nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Poczekał, aż mężczyzna lekko się podniesie, po czym z całej siły kopnął go w brzuch. Saytarl nawet nie jęknął, choć jego twarz lekko poszarzała. Z błyskiem w oku spojrzał na Raya. Kolejną rzeczą, jaką chłopak spostrzegł, była niewielka kępka wrzosów kwitnąca tuż przez jego oczyma. Leżał na brzuchu, a Saytarl siedział na nim i niezbyt delikatnie wiązał mu ręce na plecach. - Boli... - pisnął cicho, nie mając zbytniej nadziei na rozluźnienie pęt. Saytarl bez słowa wstał i zmusił go do podniesienia się. A potem popchnął w kierunku przeciwnym do obozowiska magów.
|
|