Z pamiętnika Rudiego Cóż za cynizm! Ale teraz przynajmniej rozumiem jego słowa -na wojnie można zostać albo cynikiem, albo mistykiem. Śmiał się, śmiał się histerycznym śmiechem, w szoku pobitewnym zatrzymał się na chwilę przy mnie i z tym upiorem na dnie oczu krzyczał "Widzisz? Czy widzisz? Właśnie zostałem Bogiem! A Bóg ma tysiąc twarzy i jedno jego imię -Przypadek!" Dźwięczą mi te jego słowa pod czaszką niczym setki spiżowych dzwonów. Co za przewrotność czasu. Oszalał, oszalał - ja to wiem ale na litość boską dlaczego właśnie w ten sposób? Dlaczego w tak logiczny sposób, który aż mnie doprowadza do krawędzi obłędu? Bo w tym szaleństwie tkwi ta szczypta geniuszu, ten przebłysk prawdy w absolutnym chaosie. - Gunther Baker? - pyta mnie młody, nieznany mi z widzenia więc zapewne przybyły z uzupełnień "obozowych" szeregowy. Tak. - Proszę udać się do biura przepustek. - pręży się przepisowo przed wyższym stopniem. - Polecono mi przekazać, że oczekuje tam na Pana przesyłka, Herr sturmann. - Dziękuję szregowy. I przestań tak trzaskać po błocie butami. Jeszcze jakiś snajper to zobaczy i zdmuchnie ci łeb zanim zdążysz się odmeldować. - Jawohl ! - trzaska znów obcasami w błoto, znacznie słabiej niż poprzednio. Widać jednak zdążył wcześniej posmakować służby na wschodzie, albo dysponuje silnym instynktem samozachowawczym. Spieprzaj już dzieciaku, doprowadzę się tylko do porządku i już się melduję. W skleconym naprędce z drewnianych bali i worków z piaskiem bunkrze oczekuje mnie Hauptsturmfuhrer Freese. W migotliwym świetle świec przewraca jakieś zawilgocone papiery na niewielkim, krzywo stojącym biurku. Nieogolona, wychudzona twarz tego oficera przypomina mi, że wszyscy tu wyglądamy już jak strzępy ludzkie. Przelotnie spogląda na mnie, po czym opuszcza głowę na powrót stosy dokumentów, przewraca kilka z nich, wyjmując niewielki kawałek papieru; kopertę. - Mam dla was dwie informacje. - kładzie kopertę na biurku i stuka w nią palcem wskazującym - I jeden list. Znów podnosi na mnie zmęczone oczy i trze w zamyśleniu ręką podbródek. - Pierwsza informacja jest taka, że zmarł wasz ojciec. Pogrzeb był dziewięć dni temu. Druga.... druga to taka, że otrzymaliście urlop w wymiarze czterech tygodni, ale po jego zakończeniu nie wrócicie już tu, pod Diemiańsk. Pojedziecie do Sennelager; formuje się tam uzupełnienia dla dywizji, każdy z doświadczeniem bojowym a wracający z urlopu żołnierz jest tam kierowany; potrzebują ludzi z doświadczeniem do szkolenia nowo przybyłych. Decyzję o waszym przeniesieniu, sturmann, podjął osobiście Simon. - przerywa nagle i spogląda z roztargnieniem na brudne, pokryte kroplami wody ściany bunkra - Wczoraj Obergrupenfuhrer na kanale otwartym prosił Reihsfuhrera o uzupełnienia lub zluzowanie dywizji. Dywizji! - krzywi się nagle - stany spadły już poniżej dwudziestu procent początkowych wartości. Zdrowych, a przynajmniej takich co mogą utrzymać broń można policzyć niemal na palcach. Do okopów muszę posyłać ludzi z kwatermistrzostwa, mechaników, nawet sanitariusze są pod bronią na pierwszej linii. Wie pan, co odpowiedział na radiogram Himmler? Nic, odpowiedzią było milczenie. - znów przerywa na dłuższą chwilę, patrząc na mnie z n,iechęcią wywołaną zapewne jego własnym wybuchem emocji. - Niech pan już idzie. Jutro ze Starej Russy odchodzi transport rannych Wehrmachtu. Za tydzień będzie pan w Rzeszy. Aha - opuścił już głowę na powrót nad dokumenty - W uznaniu pańskich zasług i odwagi w obliczu wroga Simon przedstawił pana do odznaczenia Krzyżem Rycerskim. Gratuluję. Gratulujesz mi? Czego? Z pamiętnika Rudiego Pamiętam jeden z wykładów, jeszcze na studiach, gdy w wolnych chwilach na czwartym semestrze chadzałem na wykłady z filozofii. Nie pamiętam już dziś nazwiska prowadzącego profesora, a z wykładów pamiętam właściwie tylko jeden, pewnie dlatego, że wywołał zawziętą dyskusję na sali wykładowej a zainicjował ją sam profesor zadając jedno znaczące pytanie. - Co według Was jest najsilniejszym motorem ludzkich poczynań? Zapadło milczenie, wszyscy spoglądali ukradkiem na innych oczekując, kto pierwszy podejmie rzucone wyzwanie. Ku mojemu zaskoczeniu pierwszy odezwał się Heid. - Instynkt posiadania, nie raz przecież w historii był on motorem wielkich wydarzeń. Profesor pokiwał głową nie wiadomo w geście aprobaty, czy też przeciwnie. - To wszystko? - rozejrzał się po sali. - Uważam, że kolega Heid ma rację. - ryży dryblas z drugiego rzędu - choć trochę moim zdaniem zubożył meritum problemu. Ale owszem, też uważam że to najpierwotniejsze instynkty pchały ludzi do wszelkich poczynań. A w każdym bądź razie stanowiły pierwotną ich przyczynę. - Nie no, panowie - tak nie można! - ktoś z tyłu - Takie podejście do problemu znaczyło by, że humanistyczna definicja człowieczeństwa nie jest warta funta kłaków! Człowiek jest wolny, ma możliwość podejmowania świadomych wyborów! - Uważasz, że to wystarczy by przeciwstawić się naturalnym odruchom? - Owszem, przy odpowiednio silnej woli i istnieniu odpowiedniego szkieletu wartości można taką cechę w sobie wykształcić. - Bzdura! Musiałbyś być Bogiem! - Dobrze, już dobrze - prowadzący machnął trzymanym w dłoni piórem w kierunku sali. - Mamy więc instynkty, ale co z zachowaniami świadomymi, charakterystycznymi tylko dla człowieka? Spróbujmy ugryźć problem z tej strony - popatrzył na siedzących w pierwszym rzędzie w tej liczbie i mnie - Postawcie siebie w jakiejś sytuacji wymagającej podjęcia decyzji i odrzućcie te, które waszym zdaniem bazują na instynktach. Co wam pozostanie? Milczenie trwało długo, i gdy już sądziłem że nikt nie podejmie tematu niespodziewanie (ileż tych niespodzianek) odezwał się znów Heid udowadniając, że jeśli już coś mówi, to jest to przemyślane. - Nienawiść, tylko ona nie należy do sfery instynktów, tylko ona jest cechą ludzką nie występującą w naturze i tylko ona jest siłą, która, choć może to zabrzmieć paradoksalnie, może być motorem wszelkiej kreatywności. - Jakiej znów kreatywności? - Ryży aż podskoczył w ławce - Od kiedy to największa siła destrukcyjna jest kreatywna? - Po pierwsze, owszem, może być kreatywna - historia postępu technicznego, a szczególnie rozwoju technik militarnych jest z tym pojęciem nierozerwalnie związana. - nie odwracając się w stronę adwesarza skwitował Heid - po drugie nie mówię o efektach, mówię o procesie. Nie pamiętam, jak dalej potoczyła się ta dyskusja, nie rozpoznałem wtedy, jak ważną rzecz powinno mi to uświadomić. Dowiem się tego zapewne dopiero tu, w tym miejscu, które mogło być rajem na ziemi. Czy jest już dla mnie za późno? Dziwne. Dziwne, bo nie odczuwam wcale strachu. Dlaczego więc się boję? - Powiedz mi Gunther. Powiedz mi co myślisz o sobie? - Daj mi tą zapadkę... o co pytałeś? - Co ty , kurwa, myślisz o sobie - o to cię pytałem! - Ciszej, czego się tak denerwujesz? - Chcę po prostu wiedzieć. Chcę wiedzieć skąd w tobie tyle cynizmu? Skąd ten spokojny fatalizm, który jest tak cholernie zaraźliwy? - Nie miałeś kiedy pytać, tylko teraz? - Teraz może szczerze mi odpowiesz. - Chryste Panie... Rudi - co się z tobą dzieje? - kładę karabin w poprzek ud - Dlaczego interesuję cię ja, a nie, dajmy na to, Paul? Zobacz, o ile on ciekawsza jest postacią niż ja. Sprawny snajper, który po służbie maluje rosyjskie pejzaże. Albo Hubert, w cywilu księgowy - cyfry jego życiem, kolumny i tabele znacznikiem rzeczywistości. A ty pytasz o mnie... Naprawdę chcesz wiedzieć? Naprawdę? I jaka ma być ta prawda? - Powiedz. Proszę. Papieros. Gunther Baker. Tyle wiesz. Takie jest "tu i teraz". Tak, teraz powinieneś zapytać co było "przed". Sam już nie wiem, a w każdym razie nie jestem pewien, jaki byłem i kim byłem. Uczyłem filozofii w jednym z tych prywatnych i ekskluzywnych gimnazjów. Przekazywałem całe to spektrum spojrzenia na świat i dziś mi się wydaje, gdy patrzę na to, co mnie otacza, że poniosłem klęskę. To już i tak bez znaczenia. Pewne miejsca są niedostępne dla filozofii. Dlaczego jestem tu? Przekonania? Nie, dziś tak już nie powiem. Jak sam się domyśliłeś, nie wierzę w te ideologiczne bzdury. Wpadłem w sidła ludzkich słabości, tego braku poczucia kierunku, który i Ciebie tu przywiódł. To coś sięgające rdzenia każdego nerwu, coś co przebiega impulsem wzdłuż każdej żyły, każdego splotu mięsni w tych chwilach, gdy jesteś zdany tylko na siebie. Znasz to, prawda? Znasz. Wiem. Widzę. Ale na pewno nie chodzi tylko o adrenalinę. To coś... coś innego, coś więcej. Chęć sprawdzenia się? Po trosze tak, ale to chyba też nie wszystko. Sam nie wiem jak to nazwać. Bo obojętność to nie jest z pewnością też. W końcu są prostsze sposoby na pozbawienie się życia. Wiem, że ty wiesz o czym mówię. Widziałem to w twoich oczach po każdej bitwie, więc moje muszą wyrażać to samo. Bo w końcu z czym porównać te chwile triumfu nad sobą samym, gdy udało się zachować życie, choć powinno się być martwym? Bo przecież samo życie to za mało. Z lewej czołgi - czyjś krzyk - Panzerfausty, dawać kurwa, gdzie są 50-tki? - wrzeszczy ktoś, chyba Gottlob - Nie ma, są tylko 30-ki. Tamte nie dotarły. - odpowiedź - Dobra, podchodzimy na trzydzieści, Mein Gott, skąd tych skurwysynów tylu się wzięło? Gunther! - to do mnie? - Kryj ogniem tamte krzaki, musimy podejść bliżej. Przesuwam lufę lekko w prawo, nieco po lewej widać pancerny walec ruskich, zwinne, okute stalą zwierzęta zbliżają się szybko. Krótka seria - jedna, druga i tak to idzie; szczeka urywanie mój MG. Sylwetki rosyjskich piechociarzy przyklejają się do ziemi, dwóch z nich nie dość szybko, ci łamią się nagle w dziwnym tańcu. Drużyna przeciwpancerna wgryziona w błotnistą ziemię posuwa się, jak ziemne robaki, nie widać nad powierzchnią szarobrunatnej ziemi więcej niż ich pokryte siatkami maskującymi hełmy. "Łuup!" - z ziemią coś dziwnego, nie przypomina tej twardej, ukochanej tak przez żołnierza, teraz płynie, rozlewa się falami w powietrzu przy każdej eksplozji, przeczy grawitacji, wykrzywia wyobraźnię. Kilkanaście metrów przed nami wykwita czarny kwiat eksplozji, jego płaty opadają szeroko, zasypuje nas gorący deszcz ziemi i metalu. Rudi raz za razem pakuje taśmy amunicyjne - trzask, szczęk i "klap"; mechanika, system sprzężony. A śmierć, już ją widać czającą się w cieniu pancerzy, przyklejoną do gąsienic - bliżej, no chodź, podejdź; nie boje się, nigdy się nie bałem. Coś załamuje nagle symetrię obrazu, z prawej widać mały obłoczek dymu i na skorupie najbliższej nam bestii widać maleńki błysk, a bestia, jak ukąszona przez złośliwego owada nagle szarpie się lekko w stronę, z której nadeszło ukąszenie. Słychać bardzo krótki syk i stłumione tąpnięcie, jak od ciężkiego kloca drewna upuszczonego na ziemię. I nagle błysk, nawet huk nie tak wielki jak ten błysk; biały płomień, a na jego grzywach tańczą żółte kule. Strzela to wszystko z otworu po wieżyczce czołgu, która sama jest już kilka metrów nad ziemią. Dostał w komorę amunicyjną. Dwie najbliższe maszyny skręcają nagle w stronę przypuszczalnego zagrożenia, obracają się ku nam bokiem i wtedy odzywają się ukryte w krzewach, za nami, 88-mki. Ale reszta stada prze naprzód, w schronieniu ich mocarnych pancerzy ukrywa się piechota, nie mogą dojść, nie możemy na to pozwolić, ale zza wzniesienia wyłaniają się wciąż nowi i nowi - czołgi piechota. Kątem oka widzę, jak jeden z czołgów, tych co poszli na Gottloba, nagle skręca gwałtownie w prawo, gąsienica, ale drugi pokonuje w szaleńczym tempie niewielkie, może jednometrowe wzniesienie i nagle zawisa w powietrzu szaleńczo kręcąc gąsienicami, po czym spada prostopadle w dół na drugą stronę pagórka - dokładnie w miejsce, gdzie leżą ludzie Gottloba i on sam. Nie mam już kogo osłaniać. Podczołguje się do nas szybko Urllich. Jak z amunicją? Mało - odpowiadam, a gdzie nasze czołgi? Nie mogą sforsować rzeki. Nie możemy oddać tej pozycji - za plecami mamy już tylko Psioł, i tak zaszliśmy najdalej ze wszystkich - poklepuje mnie i odczołguje się dalej. Po lewej pali się ten dom, który oglądałem rano. Płomienie teatralnie skręcają się w słupy, w wiry dopełniając apokaliptyczności obrazu. Obok nas, nie wiadomo kiedy, pojawia się drużyna niszczycieli czołgów, a te już są obok. Przepuścić je! Przepuścić! -wrzeszczy Urllich -Drużyny przeciwpancerne, uzbroić zapalniki min magnetycznych!!! Reszta trzymać piechotę na dystans, nie mogą podejść. Ziemia wrze, gotuje się; gorące wrzody wybuchów rozrzucają odłamki, z tych ran snuje się gryzący dym. Trzy T-34 przetaczają się przez linię drużyn pepanc. Mam dobrą pozycję, ale oni są tak blisko... Za najbliższą maszyną dostrzegam nagle trzech Iwanów. Błyskawicznie obracam wiecznie wygłodniałą lufę karabinu w ich stronę, naciskam spust i nagle "klak, klak, klak"! Amunicja! Gdzie jest Rudi? Ale nie ma czasu, bo już mnie zauważyli, oczy rozszerzone przerażeniem na widok patrzącego na nich martwo czarnego otworu karabinu. Tylko chwila, coś nie tak z moimi rękami trzęsą się, a oni już biegną - muszą zdążyć, od tego zależy ich życie. Sięgam lewą ręką po leżącego obok schmeissera i nagle przed oczami mam zakrwawioną dłoń wciskającą w otwarte łoże zamka nową taśmę z amunicją. Jest ranny. Nie myśleć o tym, nie myśleć! Z tyłu krzyk - Odwrót!!! - znów Urllich, odwrót, a więc na południe; za rzekę, ale my już nie możemy, pierwszy granat pada dwa metry po prawej, miękkość opada na mnie, dlaczego patrzę w niebo? Chmury nie szumią, to przecież niemożliwe. Obracam głowę w bok; miękkość ciszy, smak ziemi. To dobra ziemia, przyjazna mi, mogę się w nią wtulić, w niej rozpłynąć. I Rudi, co bez stopy czołga się ku nadchodzącemu w naszym kierunku zakosami człowiekowi, trzymając w ręku saperkę. Jakie prawdy objawiły się mu teraz, jakie zrozumienie? I odległe echo grzmotów - suche burze nad stepem, gdy mężczyzna pochyla się nad nim i ojcowskim gestem ociera mu zakrwawione czoło, by strzelić mu w głowę. Dziwne, ma twarz mojego ojca, ma mundur, a w nim coś z każdej z epok historycznych, ma smutek na twarzy gdy pochyla się nade mną. Krzyż Żelazny na jego piersi. Ciemnieje, będzie padać. Lipcowy monsun na Saharze moich ust. Ojciec przykłada mi coś zimnego do czoła i jestem mu wdzięczny za ten chłód, za ukojenie gorączki oczekiwania. Odległe echa wodospadów i pierwsze słone krople na mych ustach.
Od autora: przy pisaniu wykorzystałem informacje zawarte w książkach: "Żołnierze zagłady" Charlesa W. Syndora "Spalona ziemia" Paula Carrela "Wielka ucieczka" Jurgena Thorwalda Wszystkie historycznie istotne wydarzenia opisane powyżej są prawdziwe (mogą zaistnieć różnice chronologiczne) podobnie jak nazwiska niektórych wyższych stopniem oficerów SS i przytoczony w pamiętniku Rudiego opis filmu; natomiast jeśli chodzi o bohaterów pierwszoplanowych, to ich udział w tych wydarzeniach jest wytworem wyłącznie mojej imaginacji.
|
|