nr 3 (XXXV)
kwiecień 2004




powrót do indeksunastępna strona

David Drake, Eric Flint
Podstęp
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Rozdział 4
     
     – Więc jakie jest wasze zdanie? – zapytał Belizariusz.
     Kasjan zacisnął wargi i wskazał palcem rzecz spoczywającą w dłoni generała.
     – Czy były jeszcze jakieś…?
     Belizariusz potrząsnął przecząco głową.
     – Nie. I nie wydaje mi się, żeby coś nam jeszcze pokazał. A przynajmniej niewiele.
     – Dlaczego nie?
     – To… trudno wyjaśnić. – Wstrząsnął się lekko. – Nie pytajcie mnie, skąd wiem. Po prostu wiem. Ten… klejnot, tak to można nazwać… jest bardzo zmęczony.
     – A jakie ty miałeś wizje, Antoniuszu? – spytała Antonina. – Nie opowiedziałeś nam o nich wczoraj wieczorem.
     Biskup spojrzał na nią. Jego okrągła i zadowolona na ogół twarz wyglądała teraz niemal na zabiedzoną.
     – Nie pamiętam ich zbyt dobrze. Moje wizje… a Michała nawet jeszcze bardziej… nie miały tej klarowności i precyzji jak obrazy, które klejnot pokazał twemu mężowi. Poczułem wtedy, że… klejnot… będzie łatwiej porozumiewał się z Belizariuszem. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego to wiedziałem. Ale byłem tego pewien.
     Wyprostował plecy i odetchnął głęboko.
     – Widziałem tylko ogromny ocean rozpaczy, głuchoniemy pod… kościołem, tak chyba to był kościół, który stanowił zaprzeczenie istoty boskości. Kościół tak wstrętny, że nawet najbardziej barbarzyńscy poganie świata odrzuciliby go bez namysłu i odnaleźli w swoich plugawych rytuałach moc litości w porównaniu z tym monstrum.
     Jego twarz była blada. Otarł pot z czoła pulchną dłonią.
     – Widziałem także siebie. Chyba to byłem ja, tak przynajmniej mi się wydawało. Nie jestem pewien. Wydawało mi się, że miotam się nagi w zamkniętej celi. – Wydał z siebie kraczący śmiech. – Byłem znacznie chudszy! – Westchnął. – Oczekiwałem na przesłuchanie z dziwnym zniecierpliwieniem, niemalże z ochotą. Niebawem umrę w rękach katów, gdyż nie wydam nigdy tajemnicy, nie dam im odpowiedzi, której żądają. Odmówię interpretacji napisanych słów jako błogosławiących rzeź niewiniątek. I byłem usatysfakcjonowany, bo wierzyłem w prawdziwość mojej wiary i wiedziałem, że nie ustąpię aż do śmierci, ponieważ miałem…
     Zachłysnął się i otworzył szeroko oczy.
     – Tak! Tak, to byłem ja! Teraz sobie przypominam! Wiedziałem, że znajdę w sobie siłę, aby opierać się moim oprawcom, ponieważ przed oczyma zawsze miałem obraz mego przyjaciela Michała. Michała i jego śmierci, i jego potężnej klątwy, którą rzucił na szatana, gdy płonął żywym ogniem przy słupie.
     Spojrzał na Macedończyka i otarł ukradkiem łzy.
     – Przez całe swoje życie dziękowałem Bogu, że Michał z Macedonii jest moim przyjacielem od czasów dzieciństwa. I najbardziej byłem za to wdzięczny właśnie w tym dniu ostatecznego zwątpienia. Sadzę, że sam nie miałbym odwagi tak bardzo mi wtedy potrzebnej.
     – To niedorzeczne. – Jak zwykle głos Michała zakończył przemówienie biskupa z pewnością kamiennego noża.
     Wychudzony mnich wstał z krzesła, przeszywając biskupa spojrzeniem.
     – Posłuchaj mnie teraz, biskupie Aleppo. Nie ma takiego bólu na tej ziemi ani cierpienia w piekle, które mogłoby kiedykolwiek złamać duszę Antoniusza Kasjana. Nigdy w to nie wątpiłem.
     – Ja często mam wątpliwości, Michale – szepnął Antoniusz. – Nie było ani jednego dnia w moim życiu, w którym nie poddałbym się zwątpieniu.
     – Mam nadzieję, że nie! – Drapieżnik powrócił i znów niebieskie oczy Macedończyka były tak bezlitosne jak oczy orła. – Skądże ma niby powstać wiara, jak nie ze zwątpienia, przemądrzały głupcze? – Michał spojrzał wilkiem na biskupa. – To prawdziwy grzech księdza, że nie poddaje się żadnym wątpliwościom. On wie, jest pewien, i dlatego też wpada niepostrzeżenie w sieci zastawiane przez szatana. I niedługo potem sam tka sieci i rechocze z zadowolenia, gdy udaje mu się złapać w nie niewinne dusze.
     Drapieżnik zniknął zastąpiony przez przyjaciela.
     – Inni widzą w tobie delikatność ducha i mądrość umysłu. I widzą prawdziwe rzeczy. Tak jak ja zawsze poznawałem w tobie prawego człowieka. Ale pod tymi cechami kryje się prawdziwy Kasjan. Nie ma takiej siły, mocnej jak żelazo, która przezwyciężyłaby łagodność. Nie ma wiary czystej, która nie wątpi, ani mądrości głębokiej, która boi się zadawać pytania.
     Mnich wyprostował plecy.
     – Gdyby to nie było prawdą, odrzuciłbym Boga. Splunąłbym mu w twarz i dołączył do zastępów Lucyfera, gdyż ten miałby rację. Kocham Boga, ponieważ jestem przez niego stworzony. Ale nie jestem jego stworzeniem!
     Twarz Macedończyka była surowa. Ale nagle rysy mu zmiękły i przez ułamek sekundy na jego twarzy zagościła łagodność podobna do tej stale obecnej na obliczu biskupa.
     – Nie bój się wątpliwości, Antoniuszu. To wielki dar od Boga dla ciebie. A to, że zaszczepił ten wielki dar wątpienia w twojej głowie, jest wybawieniem dla nas wszystkich.
     W pokoju zapanowała cisza. Nagle Antonina ponownie przemówiła.
     – Czy nie było niczego więcej w twojej wizji, Antoniuszu? Żadnej nadziei?
     Biskup podniósł głowę i spojrzał na kobietę.
     – Tak… nie. Jak mogę to wam wyjaśnić? To wszystko jest bardzo mętne. W mojej wizji nie było nadziei, ani trochę. Nie więcej niż w obrazach, które widział Belizariusz. Wszystko dobiegało końca. Ale było tam też poczucie, tylko bardzo lekkie wrażenie, że tak nie musi być. Widziałem przyszłość, wiedziałem o tym, i była ona przerażająca i nieuchronna. Ale wyczułem również, w jakiś sposób, że przyszłość może być inna.
     – A więc wszystko jasne – ogłosił Michał. – Jasne jak słońce.
     Belizariusz podniósł brew, wyrażając swoje zdumienie. Macedończyk prychnął.
     – Ta wiadomość pochodzi od Pana – powiedział zniecierpliwiony. I znów drapieżnik powrócił na swój szczyt. – Nikt tutaj nie może zobaczyć klejnotu ani zadania, które ma do wykonania. Jesteśmy skazani na zatracenie przez swe haniebne uczynki. Ale możemy z tym walczyć, pokonać upadek tkwiący w nas samych i stworzyć nową przyszłość. To oczywiste! Oczywiste! – Oczy drapieżnika utkwiły swe spojrzenie z Belizariuszu, podobnie jak sokół zatapia wzrok w przerażonych ślepkach zająca. – Czyń swą powinność, generale!
     Belizariusz wykrzywił usta w kpiącym uśmieszku.
     – Całkiem dobrze radzę sobie z moimi obowiązkami, Michale, dziękuję ci bardzo za napomnienia. Ale nie jestem do końca pewien, co miałbym niby robić. – Podniósł dłoń, powstrzymując stanowczo wybuch potoku słów z ust mnicha. – Proszę! Nie kwestionuję tego, co powiedziałeś. Ale nie jestem świętym człowiekiem ani nawet biskupem. Jestem żołnierzem. Łatwo ci powiedzieć, pokonaj niegodziwość. Do twoich usług, proroku! Ale czy miałbyś coś przeciwko, aby wyjaśnić mi bardziej precyzyjnie, jak miałbym pokonać to zło?
     Michał prychnął.
     – Chcesz, aby wycieńczony mnich z pustyni, którego członki są tak słabe, że nie mogą udźwignąć jego własnego ciała, powiedział ci, jak pokonać zastępy piekieł?
     – Czy mogę ci zasugerować, Belizariuszu – wtrącił się Kasjan – żebyś zaczął od analizy swoich wizji?
     Zdezorientowany wzrok generała przeniósł się z mnicha na biskupa.
     – Oczywiście, nie jestem żołnierzem, ale wydaje mi się, że w twoich wizjach naświetlone były dwa aspekty siły nieprzyjaciela. Pierwszy z nich to ogromna liczebność jego armii, a drugi to dziwna i tajemnicza broń.
     Belizariusz zastanowił się chwilę i potakująco skinął głową.
     – A więc wydaje się, że…
     – Musimy postarać się zmniejszyć ilość ludzi w armii wroga i powiększyć liczbę naszych żołnierzy. I ponad wszystko musimy odkryć sekret ich broni – dokończył Belizariusz.
     Biskup przytaknął. Belizariusz w zamyśleniu potarł brodę.
     – Zacznijmy od drugiego punktu – powiedział. – Ta broń wykazuje pewne podobieństwo, a przynajmniej tak mi się wydaje, do urządzeń opartych na nafcie, używanych przez naszą marynarkę wojenną. Oczywiście te z mojej wizji są znacznie potężniejsze i trochę inne. Ale ciągle są podobne. Może powinniśmy od tego zacząć.
     Rozłożył ręce w geście rezygnacji.
     – Ale ja jestem żołnierzem, a nie żeglarzem. Widziałem urządzenia naftowe, ale nigdy ich nie używałem. Są zbyt niezdarne i niewygodne do zastosowania w bitwie na lądzie. I… – nagle przestał mówić.
     Antonina zaczęła otwierać usta, ale Belizariusz powstrzymał jej wypowiedź naglącym gestem. Jego oczy wpatrywały się w przestrzeń, nie skupione na niczym. Myśli skierował najwyraźniej do swojego wnętrza.
     – Klejnot? – zapytał Kasjan.
     I znów Belizariusz uciszył go gestem. Wszyscy byli cicho, wpatrując się w generała.
     – Prawie – wyszeptał. – Ale nie mogę dokładnie zobaczyć co… – Syknął.
     Podziemne, mroczne obrazy. Niemożliwym jest dostrzec je wyraźnie, nie z powodu braku światła, ale przez ich dziwaczność. Wizje. Trzech mężczyzn w pokoju, pod budynkiem. Patrzą na giganta, swego rodzaju skomplikowaną maszynę. Towarzyszy im poczucie lęku i zniecierpliwienia. Obrazy. Ci sami mężczyźni. Noszą dziwne osłony na oczy, spoglądają przez szparę. Strach, napięcie. Nagły oślepiający błysk światła. Radosne podniecenie. Przerażenie. Respekt. Wizje. Inni ludzie, pracujący pod ziemią w czymś wyglądającym jak ogromna… rura? Obrazy. Walec mknący po niebie. Wizje. Dziwne budynki w dziwnym mieście nagle rozpadają się w gruzy, przewrócone jakby oddechem olbrzyma. Obrazy. Inny mężczyzna, młody, brodaty, siedzący w chacie z bali w środku lasu i pokazujący nieczytelne znaki na karcie czterem ludziom… matematyka? Wizje. Ten sam zarośnięty młody człowiek, noszący takie same osłony na oczy jak ludzie w pierwszej wizji, spogląda przez tę samą szczelinę. I znów niewiarygodnie oślepiające światło. I znów radosne podniecenie, przerażenie, respekt.
     Obrazy zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Belizariusz potrząsnął głową i wziął głęboki oddech. Opisał wizje, najlepiej jak potrafił, pozostałym.
     – Nie mają sensu – powiedziała Antonina. Belizariusz potarł podbródek i wolno odpowiedział:
     – Myślę, że mają. Może nie bezpośrednio. Nie mam pojęcia, o co chodziło w tych wizjach. Ale pod niespójnymi wydarzeniami było ziarno logiki. W każdym obrazie kluczową rolę pełnili ludzie pracujący razem, aby odkryć jakiś sekret. Oni wykonywali maszyny, które pomagały im zbadać tę tajemnicę. To były przemyślane, zaplanowane i skoordynowane wysiłki. Nie przypadkowe próby rzemieślników i amatorów.
     Nagle wyprostował się na krześle.
     – Tak! Tego właśnie nam trzeba. Musimy zaplanować taki właśnie projekt, aby przeniknąć sekret malawskiej broni.
     – Ale jak? – spytała Antonina.
     Belizariusz zacisnął wargi.
     – Są dwie najważniejsze rzeczy, a przynajmniej tak mi się wydaje. Musimy znaleźć człowieka, który podejmie się takiego wysiłku. I musimy znaleźć miejsce, w którym mógłby on pracować.
     Kasjan odchrząknął.
     – Mogę zaproponować rozwiązanie. A przynajmniej rozwiązanie pierwszego naszego problemu. Czy znasz może Jana z Rodos?
     – Byłego oficera marynarki wojennej? – Belizariusz potrząsnął głową. – Wiem, jaką cieszył się sławą jako dowódca. I to, że zrezygnował w atmosferze hańby, pewnego rodzaju nieufności. Nic więcej o nim nie wiem. Nigdy go nie spotkałem.
     – Mieszka teraz w Aleppo – powiedział Kasjan. – I tak się złożyło, że jestem jego spowiednikiem. Został odstawiony na boczny tor i ta sytuacja całkiem mu się nie podoba. Problem nie jest materialnej natury. On jest raczej zamożny i nie musi uganiać się za dobrami doczesnymi. Po prostu mu się nudzi. Stanowi typ człowieka szybko myślącego, aktywnego umysłowo i cierpi z powodu bezczynności. Wierzę, że będzie bardziej niż chętny, aby uczestniczyć w naszym projekcie.
     – A co, jeżeli zostanie ponownie powołany do wojska?
     Antoniusz odkaszlnął.
     – To jest w obecnej sytuacji mało prawdopodobne. – Chrząknął ponownie. – On… hm…więc, rozumiesz, nie mogę zdradzać tajemnicy spowiedzi, ale powiem ci po prostu, że obraził wystarczająco wielu wysoko postawionych notabli podczas wielu okazji i raczej nie ma szansy no to, że kiedykolwiek odzyska swoją pozycję w marynarce.
     – Został moralnie potępiony? – zapytał Michał.
     Antoniusz spojrzał w dół, wpatrując się z ogromnym zainteresowaniem w płytki leżące na podłodze, które to, jako obiekty zwyczajnie użytkowe, nie zasługiwały raczej na tyle uwagi.
     – Więc, tak przypuszczam – wymamrotał. – Znowu, muszę ci przypomnieć o tajem…
     – Tak, tak – rzekł z niecierpliwością Michał, machając dłonią w sposób sugerujący, że darzy tajemnicę spowiedzi poważaniem nie większym niż obornik.
     – Pozwól mi po prostu powiedzieć… – rzekł z wahaniem nieszczęśliwy Antoniusz. – Więc, kariera Jana z Rodos w marynarce przebiegałaby dużo sprawniej i nie roztrzaskałaby się o rafy, gdyby był on eunuchem. A tymczasem ma on rozhukany charakter, nawet teraz, gdy przekroczył czterdziestkę. Nie może oprzeć się kobietom i… hm… rozmowa nie zawsze mu wystarcza.
     – Cudownie – jęknął Michał. – Libertyn. – Mnich przybrał wygląd drapieżnika badającego wzrokiem rozkładające się szczątki gryzonia. – Pogardzam libertynami.
     Belizariusz wzruszył ramionami.
     – Musimy pracować z tym, co mamy. A mamy niewiele czasu. Nie mogę tu zostać zbyt długo. Spodziewam się, że konflikt z Persją znów wybuchnie, i to całkiem niedługo. Muszę przygotować swoich żołnierzy. Przypuszczalnie wyruszę do Daras w przeciągu tygodnia. Więc cokolwiek mamy zamiar zrobić, jeżeli będzie to dotyczyło mnie, musi być rozpoczęte natychmiast.
     Spojrzał na Kasjana.
     – Myślę, że twoja propozycja jest doskonała. Spotkaj się z tym Janem z Rodos i wybadaj, co sądzi o naszym pomyśle. Musimy poznać naturę tej dziwnej broni i wydaje mi się, że wykorzystanie do tego Jana jest pomysłem dobrym jak każdy inny.
     – A co, jeżeli się zgodzi do nas przystać? – zapytał Kasjan. – Co dokładnie ma dla nas zrobić?
     Belizariusz pogłaskał się po brodzie.
     – Musimy zorganizować gdzieś warsztat pracy. Pewnego rodzaju zbrojownię. Pracownię broni. I jeżeli chcemy z sukcesem odkryć sekret tego oręża, będziemy musieli zatrudnić i wytrenować ludzi, którzy będą go używali.
     – Mam pytanie – przerwała Antonina. – Czy powinniśmy powiedzieć temu Janowi o klejnocie?
     Czworo ludzi siedzących w pokoju popatrzyło po sobie. Pierwszy przemówił Belizariusz.
     – Nie! – rzekł z mocą. – A przynajmniej nie, dopóki nie upewnimy się, że możemy mu zaufać. Na tym etapie, myślę, że musimy zachować tę wiedzę dla siebie. Jeśli wieści będą się rozchodzić zbyt szybko, ludzie zaczną gadać o czarnej magii.
     – Myślę, że powinniśmy powiedzieć Sitasowi – dodała Antonina.
     – Tak – zgodził się Belizariusz. – Sitas powinien być w pełni poinformowany o naszym sekrecie, tak szybko jak to tylko możliwe. – Podniósł klejnot i dodał: – W pełni.
     Michał zmarszczył brwi, ale Kasjan przytaknął.
     – Zgadzam się. Z wielu powodów. Wojna, którą zamierzamy rozpocząć, toczyć się będzie na wielu frontach, a nie wszystkie będą związane z wojskiem. Jest wielu wrogów także wewnątrz Imperium Rzymskiego. Niektórzy czają się w szeregach władców Kościoła, inni kryją się pośród szlachty i arystokracji. – Wziął głęboki oddech. – I na koniec, jest…
     – Justynian. – Głos Belizariusza był niczym żelazo. – Nie złamię nigdy przysięgi, którą złożyłem, Kasjanie.
     Biskup uśmiechnął się.
     – Nie proszę cię o to, Belizariuszu. Ale musisz liczyć się z faktami. Justynian jest cesarzem. I, nie wiem, czy to dobrze, czy źle, jest wyjątkowo sprytny. Nie należy do głupców, których można wodzić za nos, ani nie jest leniwym obibokiem, którego można bezpiecznie zignorować. Jest… hm… nie wiem, jak powinienem to ująć.
     Antonina podpowiedziała mu.
     – Zdradliwy, podejrzliwy, zawistny, zazdrosny. Konspirator, który węszy podstęp zawsze i wszędzie i uważa, że cały świat próbuje wyrządzić mu krzywdę.
     Kasjan przytaknął.
     – Cóż za ironia. My nie chcemy mu wyrządzić krzywdy. Wręcz przeciwnie. Chcemy znaleźć sposób, aby mógł zachować swoje imperium, poza innymi rzeczami. Ale żeby to osiągnąć, będziemy musieli spiskować za jego plecami.
     – A będziemy musieli? – zapytał Belizariusz.
     Kasjan był stanowczy.
     – Tak. Znam tego człowieka dobrze, Belizariuszu, właściwie znacznie lepiej niż ty, chociaż macie wspólnych trackich przodków. Spędziłem z nim mnóstwo godzin na rozmowach w cztery oczy. Przychodził na każde kościelne posiedzenie rady, wiesz o tym, i w każdym brał czynny udział. Zarówno w dyskusji na forum, ale też potem w prywatnych rozmowach z wiodącymi teologami Kościoła. Chociaż plasuję się zaledwie w środku drabiny dostojników Kościoła, jestem bardzo poważany przez teologów. A Justynian, jak zapewne wiesz, uważa się za całkiem dobrego znawcę tematu.
     Potarł podbródek.
     – Właściwie, on rzeczywiście jest w tym dobry. Jego własne teologiczne spekulacje są doskonałe, to prawda. W głębi serca cesarz skłania się ku kompromisowi i polityce tolerancji. Ale jego zimny, ambitny umysł dąży do ciasnego przywiązania do ortodoksji i patrzy ambitnie na zachód.
     – Jak to patrzy ambitnie na zachód? – zapytał Belizariusz.
     Antoniusz był zdziwiony.
     – Ty nie wiesz? Ty, jeden z jego ulubionych generałów?
     W skrzywionym uśmiechu generała pokazała się jakże rzadka gorycz.
     – Bycie jednym z ulubionych generałów Justyniana nie oznacza, że jest się jego powiernikiem, Antoniuszu. Raczej odwrotnie. Justynian jest wystarczająco sprytny, aby dobierać sobie zdolnych generałów i w pełni wykorzystywać ich zalety. Więc nie mówi im nic, a rozkazy wydaje w ostatnim momencie.
     Belizariusz machnął ręką.
     – Ale odbiegamy od tematu. Później chętnie wysłucham więcej o zachodnich ambicjach Justyniana, jeżeli zechcesz mi o nich opowiedzieć. Ale nie teraz. A ty źle zrozumiałeś moje pytanie. Nie chciałem się dowiedzieć, czy powinniśmy trzymać nasze plany w tajemnicy przed Justynianem. To oczywiste, że jeżeli konspirujemy, musimy tak uczynić. Pytanie brzmi, czy rzeczywiście musimy się ukrywać? Czy nie możemy po prostu dopuścić go do tajemnicy? Pomimo wszystkich oczywistych wad Justyniana, jest on jednym z najsprytniejszych ludzi, którzy zasiadali na tronie Imperium.
     Antonina głośno wciągnęła powietrze. Kasjan spojrzał na nią i potrząsnął głową.
     – Nie. Z całą pewnością nie. Justynian nie może się o niczym dowiedzieć. A przynajmniej nie dopóki będzie zbyt późno, aby mógł zrobić coś więcej, niż po prostu zgodzić się na nasze poczynania. – Przez jego twarz przemknął smutny grymas. – A wtedy będziemy mogli tylko mieć nadzieję, że nie polecą za to nasze głowy.
     Belizariusz ciągle wyglądał na nie przekonanego. Kasjan dalej naciskał.
     – Belizariuszu, nie miej złudzeń. Przypuśćmy, że powiemy wszystko Justynianowi. I załóżmy dalej, że zgodzi się na to, co mu zaproponujemy. Można nawet założyć, że, i tutaj to raczej już fantazje niż rzeczywistość, nie będzie nas podejrzewał i szukał fałszywych pobudek. I co wtedy?
     Belizariusz zawahał się. Antonina odpowiedziała za niego.
     – Będzie nalegał, aby uczynić go głównodowodzącym naszej operacji. Ze wszystkimi jego możliwościami i umiejętnościami. Ale też z całym jego oślim uporem, małostkową próżnością, intrygancką naturą, wybujałą dumą, z jego niekończącym się drobiazgowym wtrącaniem się do wszystkiego i węszeniem po kątach, z jego nieufnością względem kompetencji i lojalności poddanych, z jego…
     – Wystarczy! – zawołał Belizariusz ze śmiechem. – Zostałem przekonany.
     Złożył razem dłonie i pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach i wpatrując się w podłogę. Znów proste podłogowe płytki, nie przyzwyczajone do tak intensywnej uwagi, zostały poddane analizie.
     Głos Kasjana wdarł się w myśli generała.
     – Czy jesteś obeznany z obyczajami Indii, Belizariuszu? A może ty, Antonino?
     Antonina potrząsnęła przecząco głową. Belizariusz, ciągle wbijając nieobecny wzrok w podłogę, wzruszył ramionami i powiedział:
     – Wiem niewiele o tym odległym kraju, głównie z zasłyszanych opowieści, ale nigdy nie spotkałem osobiście…
     Przerwał w środku zdania, łapiąc powietrze. Gwałtownie uniósł głowę.
     – Ale co ja opowiadam? Wiem bardzo dużo o Indiach. Z moich wizji! Spędziłem trzydzieści lat na niekończących się zmaganiach z tym krajem. Walczyłem przeciwko tyranii Malawian, powinienem rzec. I zawsze miałem wsparcie ze strony sprytnego Raghunatha Rao. – Jego twarz powlekła się bladością. – Boże w niebiosach. Antoniuszu, masz rację. Musimy konspirować i głęboko ukryć nasze starania. Mam tylko nadzieję, że nie jest już za późno.
     – O czym ty mówisz? – zapytała Antonina.
     Belizariusz spojrzał na nią.
     – Przypominam sobie teraz jedną rzecz z moich wizji. Imperium Malawy miało najlepszą i najbardziej rozwiniętą siatkę szpiegowską na świecie. Po prostu niewiarygodny i doskonale działający aparat. – Jego oczy przez chwilę błądziły rozkojarzone po pokoju. – To był jeden z najsilniejszych ciosów, jaki nam wymierzyli, to pamiętam. Kiedy już otworzyły nam się oczy i ujrzeliśmy w pełni grożące nam niebezpieczeństwo, Imperium Rzymskie roiło się od indyjskich szpiegów i intrygantów.
     Skupił wzrok na Kasjanie.
     – Czy myślisz, że…?

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.