 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Reżyser całkiem niedzisiejszy. Już nie taki młody, trzydziestodziewięcioletni debiutant, jakiś Rusek z Nowosybirska. Pewnie nie słucha naszej radiowej „trójki”, nie wie, co jest trendy, więc udaje że mu nie zależy na promocji, i nic a nic nam nie powie o czym zrobił swój film. Rzucam was na głęboką wodę, proszę bardzo, nauczcie się pływać. Chyba wam jeszcze mózgu do cna nie wyjadło? Jego młodociany aktor tak się tym przejął, że utonął, dobrze że już po zdjęciach, bo by nie było „Złotego Lwa”.
Więc tylko anegdotki o tym, jaka to ciężka była atmosfera na planie, gdy sam musiał ustawiać niewprawnych aktorów. I wymagał, wymagał, wymagał. Nic dziwnego, że nie wszyscy wytrzymali. A o najważniejszym ani pary z gęby: czy się codziennie spowiadał, komunikował, by sobie zapewnić przychylność niebios i ziemską kasę w temacie o tak biblijnych odniesieniach. I żadnych odautorskich analiz, interpretacji czy exposé. – O tym, co najważniejsze się nie mówi, to się wskazuje i takie było moje zamierzenie w tym filmie – bąknie w festiwalowym wywiadzie.
A że Tarkowski w tle? Tak gdzieś między „Stalkerem” a „Zwierciadłem”? Z wodą, zacinającym z nagła deszczem, odgłosami z offu, tajemnymi przejściami? To normalne, od tego się dzisiaj nie ucieknie. Nie ma co udawać, że się nie zna Tarkowskiego. Ale to przecież jego film, Zwiagincewa. I tak samo dziwnie go zrobił, jak teraz enigmatycznie o tym mówi.
Chytrus! Nie mówiąc za wiele, uruchamia pompę wyobraźni. Naszej wyobraźni. Nic nie wiadomo o postaciach. Narracja w działaniu, żadnej opisowości, tylko pejzaże. Kobiety incydentalnie, prawdziwie męski film, jak o tym zawsze marzyli twórcy westernów. Nie ma przypadku, wszystko co jest, jest konieczne i ważne. Mało tego, nawet jak nam pokazuje coś atrakcyjnego, to po to, żeby powiedzieć: to nieważne, zostawcie to. I tak się nie dowiecie. Jak ten zagadkowy kufer ojca. Co w nim jest? A pamiętacie „Piękność dnia” i szkatułkę Azjaty? Więc to samo. Ojciec też pewnie nie jest tu najważniejszy. Nie dowiemy się, kto zacz ów surowy i gwałtownie zachowujący się mężczyzna; nie znamy natury jego kapryśnych wyborów, mylnie i pochopnie sądzimy o jego prawdziwych uczuciach. Dopiero z czasem widać, że to, co uchodziło za narzucającą się oczywistość, było tylko nierozpoznanym przez nas pozorem.
Istotna jest przemiana, jaka dokonuje się za jego sprawą. Przejście dwóch maminsynków, którzy nawet nie przeczuwają, że nimi są, spod opiekuńczych skrzydełek wszystko wybaczających kobiet, mamy i babci, z paczki szkolnych wyrostków w twardy i pełen odpowiedzialności świat mężczyzn. Niby banał, a nie całkiem.
Siłą filmu i jego nieocenionym walorem są luki i niedopowiedzenia, które musimy wypełnić własną wyobraźnią. Widać, jak Zwiagincew nieustannie podcina narrację, zostawiając tylko to, co niezbędne. Czyni nas w ten sposób współautorami swego „Powrotu”. Z tą nienaganną symetrią początku i końca, ramą który potem trzeba czytać całkiem od nowa, bo być może, nasze spojrzenia na sprawy diametralnie się zmienią. I każe zadać pytanie, co rozbiło ten sielankowy, rodzinny raj, pełen miłości i szczęścia, jaki pokazuje seria starych zdjęć sprzed odejścia ojca. Czy można coś zmienić? Pytanie jest otwarte. Niech każdy sam odpowie, patrząc na własne życie.
Mało jest takich filmów i pewnie dlatego Wenecja po raz kolejny odkryła Rosję, zakochała się w Zwiagincewie i jego „Powrocie”. Przez te przemilczenia, które skłaniają do własnej autoterapii. Aby zrozumieć.
Moim zdaniem, ten „Powrót”, to najpiękniejszy prezent na zbliżający się nieuchronnie Dzień Ojca. Zaraz po „Drodze do Zatracenia” Mendesa. On też nas hojnie obdarował.
"Powrót" ("Wozwraszczenije") Reżyseria: Andriej Zwiagincew Zdjęcia: Michaił Kriczman Scenariusz: Władimir Moisiejenko, Aleksandr Nowotocki Obsada: Władimir Garin, Iwan Dobronrawow, Konstantin Lawronienko Muzyka: Andriej Dergaczow Gatunek: dramat
|
|