– O tak. Na ogół nakrapianych, choć są także brązowo-białe lub szaro-białe. Są małe i duże – większe od tego – i przeważnie mają jaskrawo ubarwiony łebek. Ten ma żółty pasek, ale z tej odległości trudno go dojrzeć. – Jak mogą tak walić w drzewo, nie wyrządzając sobie krzywdy? Wzruszył ramionami. – Po to je stworzono, taka jest ich natura. Postępowanie zgodne z naturą nie krzywdzi zwierząt. Jakże inaczej konie mogłyby cwałować po kamienistym gruncie na tych swoich cienkich kopytach? Cienkich w stosunku do ich wagi, oczywiście. – Sięgnął po dzbanek i napełnił wodą kubek Paks i swój własny. Dziewczyna wzięła kolejną kromkę chleba. – Gdy tu szłam, słyszałam ptaka. Śpiewał trzy nuty... – Spróbowała je zagwizdać. – Tak, znam go. Jest bardzo płochliwy. Nigdy go nie zobaczysz: ma brązowy grzbiet i szary, nakrapiany brzuch. Żywi się muchami i komarami i składa zielone jajka w brązowe wzorki. – Myślałam, że większość ptaków – za wyjątkiem sokołów i kruków – je ziarno. – Część tak. Na przykład większość wróbli. Jest taki ptak, który wyjada nasiona z szyszek. Patrz... – Wziął kawałek chleba i rozkruszył go na szeroki parapet, po czym wyjął z zanadrza cienką, drewnianą rurkę i zadął w nią. Wydobyły się ciche, świergoczące dźwięki. Między gałęziami zatrzepotały skrzydła i na parapecie wylądowało pięć ptaków. Paks znieruchomiała. Trójka przybyszów była podobna do siebie: zielona, z żółtą piersią. Jeden brązowy i jeden ognistopomarańczowy z czarnymi skrzydłami. Ich małe ślepka błyszczały, gdy dziobały okruchy, popatrując na nią. Kiedy skończyły, Kuakgan poruszył ręką i ptaki odfrunęły. Odetchnęła. – Są takie śliczne. Nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego – zwłaszcza ten czarno-pomarańczowy... – A więc przyznajesz, że nie widziałaś jeszcze wszystkiego na świecie, który tak skwapliwie chciałaś opuścić? Przygarbiła się w milczeniu. Usłyszała donośne westchnienie i zgrzyt odsuwanego stołka. – Zostań tutaj – powiedział – dopóki nie wrócę. Nie podniosła głowy, słyszała jednak przemierzające pomieszczenie kroki i cichy stukot zamykanych drzwi. Przez chwilę rozważała ucieczkę oknem, lecz o zmierzchu gaj wydawał się taki gęsty i ciemny. Nakrapiany ptak odleciał, stukanie dobiegało teraz z oddali. Odłożyła resztę chleba, przeszedł jej apetyt. W pokoju pociemniało. Zastanawiała się, czy odszedł na całą noc, rozejrzała się, lecz nie dostrzegła nigdzie miejsca do spania. Z gaju dobiegł dziwny okrzyk, zadrżała, przypominając sobie pogłoski o tym, jak to Kuakgani przemierzają lasy pod postacią olbrzymich niedźwiedzi. Nie usłyszała otwierania drzwi, lecz nagle znalazł się obok niej. – Pomóż mi przynieść drewno – powiedział, a ona wstała i wyszła na dwór. Tuż przy drzwiach natknęła się na stertę chrustu. Na zachodzie jaśniały ostatnie promienie słońca. Połamali gałęzie na odpowiednią długość i wnieśli do środka. Zapalił świece i umieścił je w lichtarzach na ścianach, po czym ułożył drewno na palenisku, nie rozpalając jednak ognia. Wyszedł ponownie i wrócił z zawiniątkiem, w którym znajdował się gorący garnek. W środku parę węgielków podgrzewało kilka miseczek. Gdy odwinął tkaninę, pomieszczenie wypełniło się wspaniałym aromatem cebul, grzybów i mięsnego sosu. Poczuła, jak ślina napływa jej do ust i szybko ją przełknęła. – Najlepszy gulasz Hebbinforda – wyjaśnił, rozstawiając naczynia na stole. – Zawsze lubiłaś duszone grzyby, prawda? Usiądź i zabieraj się do jedzenia, nie pozwól mu ostygnąć. Wiesz, jesteś stanowczo za chuda. – Nie jestem głodna – wymamrotała żałośnie Paks. – Nonsens. Widziałem twoją minę, gdy poczułaś grzyby. Twoje ciało ma własny rozum, nawet jeśli ty go chwilowo postradałaś. Odgryzła kawałek grzyba: soczystego, gorącego, smakującego cebulą i mięsem. Zanim zdała sobie z tego sprawę, grzyby i gulasz zniknęły. Wyczyściła miseczkę kawałkiem chleba. Brzuch zaburczał jej z zadowoleniem, nie pamiętała, kiedy ostatni raz tyle zjadła. Dawno temu, odkąd... podniosła głowę. Mistrz Oakhallow obserwował ją. – Deser – zarządził stanowczo. – Ciasto ze śliwkami czy jabłecznik? – Jabłecznik – odparła. Pchnął ciasto w jej stronę. Wgryzła się w kruszonkę, słodki sok z jabłek pociekł jej po brodzie. Pochłonęła całą porcję, nim Kuakgan zdążył zjeść swoją. Otarła brodę rąbkiem tkaniny, w którą owinięty był garnek. Zauważyła, że ściska w ręce kolejną kromkę chleba i zjadła ją. Czuła się pełna i lekko senna. Mężczyzna dokończył deser i spojrzał na nią. – Tak lepiej – orzekł. – A teraz, jak sądzę, chciałabyś się umyć i pójść do ubikacji. Pokażę ci. – Dotknął panelu przy palenisku i ten odsunął się, odsłaniając wąski korytarzyk. W jednej ścianie znajdowały się drzwi, za którymi widać było łóżko, w drugiej zaś otwierało się trzystopniowe zejście do wyłożonego kamieniami pokoiku z kanałem pod jedną ze ścian. Usłyszała bulgotanie bieżącej wody, blask świecy zaiskrzył się na powierzchni. – Tylko zimna woda – stwierdził. – Oto korzeń mydlany i ręcznik... – Mówiąc, zapalał dodatkowe świece. – Jeśli wolałabyś zmienić ubranie, możesz założyć tę szatę. – Wskazał na brązowy strój, wiszący na kołku. – Wyjdę na trochę. Kiedy skończysz, przejdź do drugiego pomieszczenia. Pod żadnym pozorem nie wychodź na zewnątrz. Jasne? – Tak, panie – odrzekła. – Nie wyjdę. – Dobrze. – Obrócił się i wspiął na schodki, w korytarzyku zamigotał płomyk świecy. Pokoik był zimny i wilgotny, lecz pachniał czystością i ziemią. Zaczęła ostrożnie od umycia dłoni, lecz zimna woda tylko lekko szczypała, zamiast kąsać. Ochlapała sobie twarz i wytarła ją, po czym zerknęła podejrzliwie na drzwi. Z pewnością już poszedł. Weszła po schodach i wyjrzała. Nikogo. Zeszła na dół i przez chwilę przyglądała się wodzie, po czym chrząknęła i rozebrała się, była oblepiona brudem i potem. Namoczyła korzeń mydlany i wyszorowała się, po czym stanęła w kanale i opłukała wodą. Zanim skończyła, cała dygotała, lecz energiczne wycieranie ręcznikiem rozgrzało ją na nowo. Popatrzyła na ubranie i pożałowała, że wrzuciła zapasową koszulę do misy ofiarnej. Jej strój wyglądał tak samo brudny jak ona. Zerknęła na brązową szatę i zdjęła ją z kołka. Czuła jej ciepło i miękkość. Po wyjściu z ubikacji znowu spojrzała na ubranie. Rozważała wypranie go w kanale, lecz uznała, że potrzebuje gorącej wody i cebrzyka. Strzepnęła je i złożyła. Naciągnęła znoszone buty i weszła po schodach do korytarzyka, a stamtąd do głównego pomieszczenia. Przed wyjściem Kuakgan zapalił dodatkowe świece oświetlające pokój ciepłym blaskiem. Ucieszyła się, że pozamykał okiennice. Usiadła przy stole, by na niego zaczekać i zastanawiała się, kiedy wróci. Pomyślała sobie, gdzie miała być tej nocy: sama wśród wzgórz, może nie ujrzałaby świtu... wzdrygnęła się, rozglądając szybko dookoła. To było całkiem przyjemne: miękka szata i dobry posiłek. Dlaczego ja nigdy...? Chociaż raz mogłam kupić grzyby... – odepchnęła te myśli. Zastanawiała się, gdzie jest Kuakgan i czy zapłacił za posiłek pieniędzmi, które położyła na ofiarę. A przede wszystkim: co zamierzał zrobić? Pomyślała, że powinna być przestraszona, ale nie była. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła z głową na stole, nie miała pojęcia, o której przyszedł. Gdy się zbudziła, leżała na podłodze pod ścianą owinięta w zielony koc. Przez otwarte okna wpadał blask słońca. Była wypoczęta i wyspana. Zaburczało jej w brzuchu. Właśnie odrzucała koc, kiedy drzwi otworzyły się, wpuszczając powódź światła. – Pora na śniadanie – oświadczył Kuakgan, wchodząc. Nad miską niósł ociekający miodem plaster. Poczuła napływającą do ust ślinę. Wygrzebała się spod koca, złożyła go i podeszła do stołu, na którym leżał już ser, chleb i tylko co przyniesiony miód. – Takiego miodu jeszcze nie jadłaś – stwierdził. – To miód z żółtodrzewu, wczesnowiosenny, nigdy nie robią go zbyt wiele. – Zerknął na nią i uśmiechnął się. – Dobrze spałaś. Przyłapała się na uśmiechu. – Tak... tak, panie, faktycznie. – Usiadła. – Proszę. – Nalał jej z dzbanka. – To kozie mleko. Włóż do kubka trochę miodu. Zrobiła, jak jej radził. Pokroił ser i pchnął część w jej stronę. Siorbnęła mleka, było wspaniałe. Miód dodawał mu smaku i słodyczy. Kuakgan nalał sobie trochę na ser, uczyniła tak samo i wkrótce zjedli połowę gomółki. Przez okno wleciały pszczoły i usadowiły się na resztkach plastra. – Nie, siostrzyczki – zawołał Kuakgan. – Potrzebujemy go. – Zabuczał krótko i pszczoły odleciały. Paks spojrzała na niego, mistrz Oakhallow uśmiechnął się. – Naprawdę rozmawiasz z pszczołami? – zapytała. – To nie do końca jest rozmowa. Przypomina raczej śpiew – to muzykalny ludek. Lubią też tańczyć, wiedziałaś o tym? – Pokręciła głową, zastanawiając się, czy z niej kpi. – To prawda, pokażę ci któregoś dnia. – Potrafisz rozmawiać ze wszystkimi zwierzętami? Wczoraj tamte ptaki, teraz pszczoły... – Sztuką Kuakgana jest poznanie natury wszystkich stworzeń: drzew i trawy, tak samo jak ptaków, zwierząt i pszczół. Kiedy wiesz, co jest czym – jaka jest tego natura – jakim jest elementem pajęczyny życia – możesz przemawiać językiem tegoż. To powolna nauka, żywe istoty są różnorodne, każda jest inna. – Niektórzy czarodzieje potrafią rozmawiać ze zwierzętami – zauważyła Paks. Kuakgan prychnął. – Czarodzieje! To co innego. Jak pierścień, który miałaś. Mag chce mocy dla siebie. Jeśli przemawia do zwierzęcia, czyni to we własnych celach. My, Kuakgani, uczymy się ich języków, ponieważ je kochamy. Takimi jakie są i dla powodów, z których powstały. Kiedy przemawiam do sowy, mieszkającej na tamtym jesionie – kiwnął głową w stronę okna – to nie po to, by ją wykorzystać, lecz pozdrowić. Oczywiście przyznaję, iż czerpiemy z tego moc. Możemy prosić je o rzeczy, które nie przeczą ich naturze. Niemniej jesteśmy po to, by służyć wszystkim stworzeniom, nie chcąc ich zmieniać. Dlatego właśnie marszałek sioła nigdy nie jest pewny, czy jestem wystarczająco dobry na sprzymierzeńca. Paks patrzyła na niego, czując, iż powinna odszukać głębsze znaczenie tego, co właśnie powiedział i co odnosiło się do niej. Nie potrafiła nic wymyślić. Zastanawiała się, kiedy zacznie ją wypytywać. Odsunął się od stołu i spojrzał na nią. – No dobrze. Twoje ubranie suszy się na krzakach na zewnątrz, lecz jest jeszcze wilgotne. Przypuszczam, że wygodniej będzie ci chodzić po dworze w czymś innym niż ta szata. – Wstał i podszedł do kufra pod ścianą. – To powinno pasować. – Wyciągnął spodnie z samodziału ze ściąganym pasem i płócienną koszulę. – Wyjdź, kiedy się ubierzesz, chcę ci coś pokazać. – Wyszedł, a drzwi zatrzasnęły się za nim. Spojrzała na ubrania. Były pogniecione, jakby leżały w tym kufrze od bardzo dawna. Dotknęła ich palcem, zerkając nerwowo na okno. Poszukała korytarzyka za paleniskiem, lecz panel został zamknięty, a ona nie mogła znaleźć mechanizmu otwierającego. W końcu usiadła na podłodze koło stołu i szybko oddychając, przebrała się w spodnie i koszulę. Ścisnęła ją pasem i poszukała wzrokiem sztyletu, leżał na stole. Kiedy pchnęła drzwi, te otworzyły się cicho. Słoneczna polana wyglądała na pustą, dostrzegła jednak Kuakgana stojącego nieruchomo przy początku obłożonej kamieniami ścieżki. Skinął ręką i podeszła do niego. – Musisz trzymać się blisko mnie – powiedział. – Gaj nie jest bezpieczny dla spacerowiczów, nawet doświadczeni tropiciele nie mogą być pewni jego ścieżek. Jeśli się rozdzielimy, stań w miejscu. Odszukam cię. Nic ci nie grozi, dopóki stoisz nieruchomo albo przebywasz w moim towarzystwie. Może się zdarzyć, że będę musiał nagle cię opuścić... mam nadzieję, że nie, lecz zawsze może do tego dojść. Zwyczajnie zatrzymaj się tam, gdzie cię zostawię. Znajdziesz wystarczająco wiele piękna do podziwiania, zanim wrócę. – Zagłębił się między drzewa cicho jak powiew powietrza, deptała mu po piętach. Od czasu do czasu przystawał i w milczeniu dotykał lekko drzewa lub zioła. Paks także nie odzywała się. Im było cieplej, tym więcej ptaków śpiewało, a warstwa liści i poszycia wydzielała coraz mocniejszy zapach. Uświadomiła sobie, że oddycha wolno i głęboko. Nie miała pojęcia, w której części gaju się znajdują, lecz nie miało to najmniejszego znaczenia. Z większą uwagą przyglądała się mijanym drzewom i krzewom. Kuakgan dotknął pnia: Paks dojrzała niewielki porost, jaśniejący na tle ciemnej, pomarszczonej kory. Samodzielnie znalazła kępkę małych grzybków o lśniących, czerwonych kapeluszach, truskawkę między kwiatami, małą paproć wyrastającą z suchych liści. Zauważyła, że Kuakgan stoi nieruchomo i obserwuje ją. Gdy napotkała jego wzrok, pokiwał głową.
|
|