W dzisiejszych, wysoce konsumpcyjnych czasach, tworzone całe stulecia temu bajki nie nabierają nowego znaczenia. Nie nabierają, ale też nie tracą nic ze swej intensywności przesłania. Jak choćby słynna bajka „Nowe szaty cesarza” Hansa Christiana Andersena...
Tak się składa, że niemal codziennie przebywam w okolicach otworzonego niedawno „Blue City”. Dla tych, którym ta nazwa nic nie mówi, parę słów wyjaśnienia. „Blue City” to kolejne, oddane do użytku (ale tylko częściowo) centrum handlowe w Warszawie. Położony przy Alejach Jerozolimskich kompleks od kilku lat utrudniał komunikację w tej części Warszawy, bowiem co chwila zamykano na potrzeby budowy fragmenty i tak zbyt wąskiej ulicy, która łączy Ursus z Ochotą i dalej Centrum stolicy. Budynek jest zaiste wielki i wielkie też przeżył chwile zanim w ogóle został otwarty. Zmieniali się jego właściciele, zmieniali się wykonawcy, zmieniało się wreszcie jego przeznaczenie. Wreszcie, gdzieś w zeszłym roku ostatecznie rozwiązano wszelkie problemy i ustalono termin oddania centrum do użytku. Wiosna 2004.
Nie wiem, czy przeciętny mieszkaniec Warszawy wyczekiwał na tę chwilę z jakimś szczególnym nastawieniem. W mieście jest wystarczająco wiele miejsc, gdzie można kupić niemal wszystko i budowa kolejnego wydaje się nie mieć logicznego uzasadnienia. Zważywszy zwłaszcza zawartość kieszeni przeciętnego warszawiaka. A także fakt, że zasadniczo vis-a-vis, po drugiej stronie Alei, znajduje się, działające od paru lat, inne centrum handlowe o patriotycznej nazwie „Reduta”. Owszem mniejsze, i to nieporównywalnie, ale i ono dobudowywuje kolejne budynki, planując otwarcie dodatkowych sklepów na jesieni tego roku. Szykuje się więc szalona rywalizacja, a linią frontu będą niewinne niczemu Aleje Jerozolimskie. Ale ja nie o tym...
Nie było mnie w Warszawie, kiedy „Blue City” było otwierane. Ale to chyba moje szczęście. Nie obyło się bez rannych, a okoliczne ulice po prostu stanęły. Być może nawet odbiło się to echem w pozawarszawskich dziennikach, bo to raczej nie jest zwykłe, że idąc na zakupy trafia się do szpitala. Z drugiej strony niczego nie można być już pewnym w kraju, kiedy nawet uroczyste otwarcie „Blue City” z udziałem Kayah przeradza się w makabryczną groteskę żywcem wyjętą z wyobraźni zwariowanego pisarza. A propos występu Kayah... Ponoć nawet zachęcała ludzi do wspólnego śpiewu, ale zgromadzonym, wcale niekoniecznie fanom piosenkarki, w głowie nawet nie zaświtała taka myśl. W końcu przecież przyszli tu na zakupy, a nie na biesiadne śpiewanie. Urażona artystka uniosła się ostatecznie dumą. Choć prawdę powiedziawszy, czy mogła spodziewać się czegoś innego? Godząc się na ten występ musiała wiedzieć, co dokładnie ją czeka.
Parę dni później wybrałem się i ja do osławionego już „Blue City” Faktycznie jest duży. Ale mówi się już, że budowane nieopodal Dworca Centralnego następne centrum handlowe będzie jeszcze większe, a jeszcze większe buduje się gdzieś indziej. To już zakrawa na jakąś manię wielkości... Ale mniejsza z tym. Pomyślałem sobie, zresztą strasznie naiwnie, że większy sklep oznacza więcej sklepów. Więcej sklepów oznacza większą ich różnorodność. Większa różnorodność wreszcie oznacza, że może nareszcie znajdę jakieś nowe sklepy. Nie z ubraniami, nie z butami, nie z torbami... Zlazłem wszystkie otwarte piętra centrum, zlustrowałem każdy dostępny kąt i niestety poniosłem pełną porażkę. Tu nie ma nic nowego! To znaczy, klient inny niż ja znajdzie w nowo otwartym centrum zapewne fantastyczne sklepy, atrakcyjne towary. Ale ja nie znalazłem tu nic.
I to mnie nie tyle zastanawia, co rozczarowuje. Że nikomu nie przyjdzie do głowy spróbować czegoś nowego. Spróbować zarabiać na czymś nietypowym, oryginalnym, unikalnym. Wiem. Jest trudniej. Ale jest też ciekawiej.
|
|