 |
Biskup machnął ręką. – Myślę, że nie powinniśmy się o to martwić, Belizariuszu. Nikt nie widział wchodzącego tutaj Michała, jestem tego pewien. A ja bywam tutaj często, dlatego moje odwiedziny nie są podejrzane. Musimy oczywiście być ostrożni, kiedy Michał będzie wychodził, ale to nie jest trudne. Biskup gwałtownie pociągnął się za brodę. – W przyszłości jednakże problem ten stanie się palący. Ale wrócimy do tego później. Teraz chcę wam opowiedzieć o miejscu, które uważam za doskonałe do założenia naszego warsztatu. Tam będziemy mogli badać broń i założyć pracownię dla naszego zbrojmistrza, jeżeli mogę tak go nazwać. A jeżeli przenikniemy tajemnicę broni Malawian, zaczniemy szkolić ludzi i przygotowywać armię. Ostatnio bogata wdowa przekazała całe swoje majętności na rzecz Kościoła, ze wskazaniem mnie jako zarządcy tych dóbr. Umarła trzy miesiące temu. Wśród jej licznych bogactw znajduje się duża nieruchomość niedaleko Daras, blisko granicy z Persją. Willa znajdująca się na posesji jest znacznej wielkości, a w obrębie zabudowań z łatwością pomieścimy wszystkie potrzebne nam urządzenia. A wieśniacy, którzy zamieszkują ten obszar, stanowią przygraniczną narodowościową mieszankę. To Syryjczycy i monofizyci od najstarszego do najmłodszego. Belizariusz przytaknął. – Znam ich bardzo dobrze, Antoniuszu. Tak, to doskonały pomysł. Jeżeli damy radę zdobyć ich zaufanie, żaden szpieg nie będzie w stanie przeniknąć w ich szeregi. – Zamyślił się i zmarszczył brwi. – I może uda nam się… ale nad tym muszę się zastanowić. – No dobrze – powiedziała Antonina. – Ale co powiemy tym wieśniakom? A Janowi z Rodos? I będziemy musieli zatrudnić rzeszę rzemieślników do pracy. A kiedy osiągniemy już jakieś sukcesy, będziemy potrzebowali żołnierzy, którzy nauczą się posługiwać nową bronią. Jeżeli nie powiemy tym ludziom o klejnocie, jak wytłumaczymy im pochodzenie źródła, z którego czerpiemy informacje? – Myślę, że rozwiązanie tego problemu jest oczywiste – powiedział Kasjan. Biskup wzruszył ramionami. – Po prostu nic im nie powiemy. Wszyscy znają Belizariusza i Sitasa. Wiadomo, że są oni jednymi z ulubionych generałów Justyniana. A ty, Antonino, jesteś znana jako bliska przyjaciółka imperatorowej. Jeśli będziemy działać w tajemnicy i nalegać na zachowanie absolutnej dyskrecji, wszyscy, łącznie z Janem z Rodos, pomyślą, że biorą po prostu udział w tajnej operacji, posiadającej najwyższy cesarski priorytet. – Uśmiechnął się. – A moja stała obecność upewni ich, że nasza praca posiada także błogosławieństwo Kościoła. – Ja także przemówię do wieśniaków – rzekł Michał. – Cieszę się wśród nich pewnym poważaniem. Kasjan zaśmiał się wesoło. – Pewnym poważaniem? To tak, jakby powiedzieć, że Mojżesz z niepewnością rzekł do swego ludu, że ma pewne nie do końca ustalone wskazówki. Michał spojrzał na niego, ale biskup się nie speszył. – Właściwie potrafisz czynić cuda, Michale. Twoje słowa, w rzeczy samej, będą znacznie ważniejsze dla tych Syryjczyków niż rozkazy kogokolwiek innego. Jeżeli dasz tej pracy swoje błogosławieństwo i poprosisz ich o zachowanie dyskrecji, bądź pewny, że tego usłuchają. – Ale to ciągle nie rozwiązuje problemu, jak utrzymać nasze prace w sekrecie przed światem – powiedziała Antonina. – Nawet jeżeli wszyscy zaangażowani w ten projekt będą siedzieć cicho, inni z pewnością zauważą, że w rejonie jest wzmożony ruch obcych, kręcących się tu i tam. Nie możemy pracować w kompletnym odosobnieniu, Kasjanie. A przynajmniej nie długo. Kasjan spojrzał na Belizariusza. Ten wydawał się daleko błądzić myślami. – Nie – powiedział biskup. – Nie możemy, ale nie mamy wyjścia. A co do reszty… – To najłatwiejsza rzecz na świecie – odezwał się nagle Belizariusz. Jego głos był zimny, bardzo zimny. Generał wstał i zaczął się przechadzać, podkreślając swoje słowa drobnymi, sztywnymi gestami. – Zrobimy tak. Michał po cichu przeciągnie prosty lud na naszą stronę. Kasjanie, ty będziesz naszym wsparciem w Kościele. Sitas, oczywiście kiedy się dowie o naszych planach, zajmie się stroną dworską i będzie zbierał informacje wśród szlachty. Zupełnie przeciwnie niż ja, posiada on nienaganne arystokratyczne pochodzenie. Ja, co należy do moich normalnych obowiązków, będę odpowiedzialny za stronę militarną przedsięwzięcia. Przestał mówić i spojrzał w dół na siedzącą Antoninę. – A Antonina będzie osią tego wszystkiego. Zamieszka w tej willi niedaleko Daras. Nie będzie już dłużej towarzyszyć mi i mojej armii. Zajmie się organizowaniem i nadzorowaniem prac nad nową bronią. A kiedy nadejdzie czas, obejmie nadzór nad szkoleniem nowej armii. Machnął ręką, zatrzymując protest. – Pomogę, oczywiście ci pomogę. Ale dasz sobie z tym radę, Antonino. Jesteś co najmniej tak inteligentna jak większość ludzi, z którymi się stykam. A ta broń jest nowością dla nas wszystkich. Tak samo jak sposób jej używania. Pomogę ci, ale nie będę zaskoczony, jeżeli twoja niewyszkolona inteligencja wykona lepszą robotę w wymyślaniu nowej obrony i sił niż moja, doskonale wykształcona i doświadczona. Nie będziesz miała oczu oślepionych przez stare nawyki. Wziął głęboki oddech. – I w końcu jesteś doskonałym łącznikiem, który pozwoli na koordynację naszych wszystkich odrębnych działań. Przez ciebie wszyscy możemy się porozumiewać i nikt nie będzie podejrzewał prawdziwego celu naszych spotkań. Inteligencja Antoniny w każdym calu była tak wysoka, jak ocenił to jej mąż. Kobieta zastygła w kamiennym bezruchu, a jej twarz zesztywniała jak żelazna maska. – Ponieważ oczy i myśli wszystkich innych skierowane będą na inne tory – powiedziała z goryczą. – Tak. – Głos generała był łagodny. Łagodny, ale nieustępliwy. Biskup szerzej otworzył oczy. Przenosił wzrok z męża na żonę i z powrotem z żony na męża. Potem spojrzał w bok, szarpiąc się za brodę. – Tak, to może się udać – wymamrotał. – Doskonały pomysł, w rzeczy samej. Ale… – Spojrzał na generała. – Czy rozumiesz, że… – Zostaw nas samych, Antoniuszu – powiedział Belizariusz. Spokojnie, ale nieustępliwie. – Jeżeli możesz. I ty Michale także. Michał i Kasjan wstali z krzeseł i skierowali się do drzwi. Biskup odwrócił się w kierunku generała. – Jeżeli jesteś zdecydowany podążać tą drogą, Belizariuszu, po tym, jak omówisz to z Antoniną, znam sposób, aby wprowadzić twój plan w życie szybko i bez przeszkód. Antonina spoglądała prosto przed siebie. Jej śniada twarz była prawie całkiem biała. W oczach szkliły się łzy, których nie próbowała otrzeć. Belizariusz oderwał od niej wzrok i spojrzał na biskupa. – Jaki? – Jakiś czas temu przybył do mnie człowiek poszukujący zatrudnienia. Jest nowy w Aleppo, pochodzi z Cezarei. Znam go dobrze z opowieści i wiem, że cieszy się doskonałą reputacją. Jest dobrze wykształconym sekretarzem, obeznanym z księgami, a także zdolnym pisarzem. Historykiem. A przynajmniej to jedna z jego ambicji. Nie masz sekretarza, a osiągnąłeś już taki stopień w swojej karierze, że takowy by ci się przydał. – Jak się nazywa? – Prokopiusz. Prokopiusz z Cezarei. Oprócz służenia ci jako sekretarz, jestem pewien, że rozsławi twoje zdolności na cały świat i będzie pomagał ci w karierze. – A więc jest także pochlebcą? – Tak, zupełnie bezwstydnym. Ale także bardzo utalentowanym. Tak więc jego pochlebstwa sprawiają wrażenie najświętszej prawdy i świat jest w stanie w nie uwierzyć, nawet gdy sam pracodawca ma z tym problem. – I? Biskup wyglądał na nieszczęśliwego. – Więc… – Mów otwarcie, Antoniuszu! Kasjan zagryzł wargi. – Jest jednym z najpodlejszych ludzi, jakich miałem nieszczęście poznać. Tak, pochlebca, ale także złośliwy i zawistny człowiek, który swoje publiczne pochwały uzupełnia w tajemnicy najokropniejszymi czynami. Jest jak wąż, jadowity i niebezpieczny. – A więc nada się doskonale. Przyślij go do mnie. Zatrudnię go natychmiast. A potem dam mu wszystko, czego potrzebuje, zarówno do publicznych pochwał, jak i prywatnych plotek. Kiedy Kasjan i Michał wyszli, Belizariusz usiadł przy żonie i wziął ją za rękę. Jego głos był ciągle spokojny i ciągle nieustępliwy, ale bardzo łagodny. – Przebacz mi, kochanie. Ale to jedyna droga, która może nas doprowadzić do bezpiecznego końca. Wiem, jak wiele bólu ci to sprawi, ludzie mówiący o tobie takie rzeczy, ale… Antonina zaśmiała się szorstko. Jej śmiech zabrzmiał jak krakanie wrony. – Mnie? Czy uważasz, że ja dbam o to, co ludzie o mnie mówią? Odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy. – Jestem nierządnicą, Belizariuszu. – Jej mąż nie odpowiedział nic, ale w jego oczach była tylko miłość. Spojrzała w drugą stronę. – Och, nigdy nie użyłeś tego słowa. Ale ja tak. Jest, jak jest. Wszyscy to wiedzą. Czy myślisz, że dziwka przykłada wagę do tego, co gadają o niej ludzie? – Znów zaśmiała się chrapliwie. – Czy rozumiesz, dlaczego cesarzowa Teodora mi ufa? Tak, ufa mi, Belizariuszu. Ufa jak nikomu innemu. To dlatego, że obie byłyśmy kurwami, a jedynymi osobami, którym ufają nierządnice, mam na myśli prawdziwe zaufanie, są inne dziwki. Na chwilę łzy znów zaczęły napływać jej do oczu, ale otarła je ze złością. – Kocham cię tak jak nikogo innego w całym moim życiu. Na pewno bardziej niż kocham Teodorę! Ja nawet pod wieloma względami jej nie lubię. Ale nie mogłam ci zaufać w kwestii mojego syna bękarta. A Teodorze ufam. Ona wiedziała o dziecku. I zaufałam także innej dziwce, Hypacji, w kwestii wychowania syna. – Jej głos był zimny jak lód. – Niech ci się nie wydaje, że wiesz, jak się czuję, kiedy inni ludzie plotkują na mój temat. Nie możesz sobie wyobrazić nawet ułamka mojej obojętności. – Więc o co chodzi? – Obchodzi mnie tylko i wyłącznie to, co ludzie powiedzą o tobie. – O mnie? – zaśmiał się Belizariusz. – Cóż takiego, czego już do tej pory nie wymyślili, będą mówić o mnie? – Idiota! – zasyczała. – Teraz mówią, że poślubiłeś kurwę. Więc kpią z twojego wyboru i z braku dobrego smaku. Ale widzą, że dziwka nie opuszcza twojego boku, więc w sekrecie podziwiają twoją męskość. – Zachichotała dosyć niestosownie i zaczęła przedrzeźniać szepczące głosy. – Musi mieć tak dużego jak koń, żeby zaspokajać tę szmatę. – Śmiech zamarł jej w gardle. – Ale teraz będą nazywać cię rogaczem. Będą tobą pogardzać, tak jak twoimi osądami. Staniesz się obiektem kpin. Będziesz śmieszny, czy to rozumiesz? Belizariusz zaśmiał się ponownie. Ku jej zdumieniu, całkiem wesoło. – Wiem – powiedział. – Na to liczę. – Wstał i rozłożył ramiona. – O tak, kochanie. Na to właśnie liczę. – Teraz on sam naśladował szepczących. – Jaki mężczyzna pozwoliłby swojej żonie tarzać się z kochankami na swoich oczach? Tylko najbardziej nadęta, słaba i tchórzliwa kreatura. – Jego głos stwardniał jak stal. – A kiedy wieści o tym dotrą do przeciwnika, zapyta on sam siebie, jakim generałem może być taki człowiek? Spojrzała na niego, zaskoczona. – O tym nie pomyślałam – przyznała. – Wiem. Ale nie zmieniaj tematu. Kłamiesz, Antonino. Wcale nie dbasz o to, co ludzie powiedzą o mnie, tak samo jak ja nie dbam, co inni mówią na twój temat. Spojrzała w bok z zaciśniętymi ustami. Przez chwilę się nie odzywała. Potem łzy wreszcie zaczęły płynąć z jej oczu. – Nie – wyszeptała. – Masz rację, nie dbam. – Boisz się, że uwierzę w plotki? Przytaknęła. Łzy popłynęły szybciej. Jej ramiona drżały. Belizariusz usiadł obok żony i zamknął w ramionach drobne ciało kobiety. – Nigdy w nie nie uwierzę, Antonino. – Ależ tak, uwierzysz – wykrztusiła, siąkając nosem. – Tak będzie. Oczywiście nie od razu, nieprędko. Może nawet nie przez lata. Ale w końcu tak. A przynajmniej będziesz się dziwił, podejrzewał, wątpił i przestaniesz mi ufać. – Nie, tak się nigdy nie stanie. Spojrzała nie niego przez łzy. – Dlaczego jesteś tak tego pewien? Skrzywił usta w uśmiechu. – Nie do końca mnie rozumiesz, żono. A przynajmniej nie we wszystkich sprawach. – Jego wzrok zaczął błądzić. – Myślę, że jedyną osobą, która mnie kiedykolwiek rozumiała, a przynajmniej rozumiała w tych właśnie aspektach, był Raghunath Rao. Ten, którego nigdy nie spotkałem w rzeczywistości, a jedynie w wizjach. Ale ja też go rozumiałem, klęczącego w lasach pod pałacem Venandakatry, modlącego się ze wszystkich sił, żeby księżniczka, którą pokochał, pozwoliła się zgwałcić więżącemu ją okrutnikowi. A nawet więcej, żeby się uśmiechała do swego gwałciciela i chwaliła jego biegłość. Ja także zrobiłbym to samo. Belizariusz ujął głowę swojej żony w dłonie i zmusił ją, aby spojrzała mu w twarz. – Raghunath Rao był największym wojownikiem, którego wydały pokolenia Maharatów. A Maharaci są wielkimi wojownikami wśród ludów Indii, na równi z Radżputami. I ten wielki mąż, klęcząc w lesie, nie dbał o rzeczy, które na ogół zajmują walecznych ludzi. Duma, honor, poważanie, a także dziewictwo i cnota, nic dla niego nie znaczyły. I dlatego właśnie był tak wielkim wojownikiem. Ponieważ w głębi serca nie był wcale żołnierzem, ale tancerzem. Antonina nie mogła powstrzymać śmiechu. – Ty za to jesteś najgorszym tancerzem, jakiego kiedykolwiek widziałam! Belizariusz zaśmiał się wraz z nią. – To prawda. – Nagle spoważniał. – Ale ja jestem rzemieślnikiem. Nigdy nie chciałem być żołnierzem, wiesz o tym. Jako chłopiec spędzałem wiele czasu u kowala, podziwiając jego pracę. Chciałem, gdy dorosnę, być kowalem, bardziej niż kimkolwiek innym. – Wzruszył ramionami. – Ale nie mogłem nim zostać. Nie z moim pochodzeniem. Więc stałem się żołnierzem, a potem generałem. Ale nigdy nie straciłem rzemieślniczego podejścia do problemu. Uśmiechnął się. – Czy wiesz, dlaczego moi żołnierze mnie podziwiają? Dlaczego Maurycy zrobi dla mnie wszystko, tak jak na przykład ta mała wyprawa do Antiochii? Teraz, na zdradliwym gruncie, Antonina nie odzywała się nawet słowem. – Ponieważ wiedzą, że nigdy nie zobaczą siebie umierających w cierpieniu na jakimś polu bitwy, gdyż ich generał posłał ich tam dla dumy, honoru, męstwa, chęci zdobycia sławy, czy z innego powodu, chociażby dla kaprysu, uważając, że powinni wykonywać jego rozkazy poprawnie, nawet jeżeli nie mają sensu. – Skrzywił usta w uśmiechu. – I dlatego Maurycy zadbał o to, żeby pewien sutener o imieniu Konstantyn wypił piwo, którego sobie naważył. Antonina nadal była cicho; pod stopami kląskało grząskie bagno. Belizariusz zaczął się śmiać. – Czy naprawdę myślałaś, że nie przejrzę twojej intrygi, jak już raz miałem czas się nad nią zastanowić. – Puścił ją i szeroko rozpostarł ramiona. – Po tym, jak się obudziłem, czując się lepiej, niż się czułem od miesięcy, i mogąc wreszcie myśleć z czystą głową, nie zasnutą chmurami wściekłości? Spojrzała na niego bokiem. A potem, po chwili, sama zaczęła się śmiać. – Myślałam, że zarzuciłam przynętę wprost perfekcyjnie. Lekkie wahanie, drżenie, ślad strachu w brzmieniu głosu… – Ten kuszący ruch biodrami był naprawdę dobry – powiedział Belizariusz. – Ale to właśnie on położył w końcu całą sprawę. Kiedy gramy w naszą małą grę, zawsze próbujesz wygrać, nawet jeśli przegrana sprawia ci przyjemność. I z pewnością nie obnażałabyś swych wdzięków tuż przed moim nosem, wiedząc, że działają na mnie jak czerwona płachta na byka. – I dokładnie z takim samym rezultatem – wymamrotała. A chwilę później dodała: – Nie jesteś na mnie zły? – Nie – odpowiedział z uśmiechem. – Na początku byłem, aż do momentu, gdy usłyszałem słowa szepnięte przez Walentyniana do Maurycego. Powiedział „wiesz, że sam ci tego nie rozkaże”. – Maurycy wziął ze sobą Walentyniana? – I Anastazjusza. Antonina zakryła usta ręką – O Boże! Prawie mi żal tego śmierdzącego gówniarza. – A mnie nie – żachnął się Belizariusz. – Ani trochę. Odetchnął głęboko i głośno wypuścił powietrze z płuc. – Udawałem, że nie słyszałem słów Walentyniana, ale… było mi ciężko zaakceptować, wiesz z moimi dziwactwami i zdeformowanym pojęciem dumy, że moi żołnierze mnie kochają. I że czasem zmuszam ich, aby mną manipulowali. – Skrzywił usta w uśmiechu. – Czy uwierzysz, Anastazjusz powiedział wtedy… – Głos Belizariusza obniżył się do dudniącego basu: – „Niebezpieczne typy, ci sutenerzy”. – Anastazjusz potrafi giąć końskie podkowy w rękach – zachichotała Antonina. – A potem Walentynian wyjęczał: „mogą ci wbić nóż w plecy w jednym momencie”. Antonina nie mogła wydusić z siebie słowa, tak bardzo się śmiała. – O tak. To dokładnie jego słowa. Walentynian, który jest szeroko znany z tego, że podciera sobie tyłek sztyletem, gdyż nikt nigdy nie widział go bez tej broni przy pasie. Mąż i żona przez chwilę siedzieli cicho, po prostu patrząc na siebie. Potem Antonina wyszeptała: – Nigdy nie będzie nawet ziarna prawdy w opowieściach, Belizariuszu. Przysięgam przed Bogiem. Nigdy. Ani za miesiąc, ani za rok, ani za dziesięć lat. Zawsze będziesz mógł mnie zapytać i zawsze odpowiedź będzie brzmiała „nie”. Uśmiechnął się i pocałował ją delikatnie. – Wiem. I ja także przysięgam na Boga, że nigdy nie będę cię o to pytał. Wstał z krzesła. – A teraz musimy wracać do pracy. – Podszedł do drzwi i zawołał w głąb korytarza, który rozpościerał się za nimi. – Gubazesie! Zawołaj Michała i biskupa, jeżeli możesz!
|
|
 |
|