nr 3 (XXXV)
kwiecień 2004




powrót do indeksunastępna strona

John Ringo
Pierwsze uderzenie
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     – To wszystko jest cholernie dziwne, prawda? – powiedział dowódca i wrzucił kolejny fragment kolekcji ze ściany do pudełka. – Jak tu się w tym połapać? Dowódca pułku tak naprawdę jest młodszy ode mnie o czterdzieści lat. Kiedy ja odchodziłem na emeryturę, on był podporucznikiem. Cieszę się, że go wówczas nie znałem. Wyobrażam sobie, jak moje wspomnienia mogłyby teraz popsuć nasze stosunki.
     – A jego wspomnienia, sir? Wyobraża pan sobie, co by było, gdyby napisał pan o nim wtedy zły raport?
     – A co do pańskiego starszego sierżanta…
     – To żołnierz piechoty morskiej – przerwał mu O’Neal i parsknął śmiechem. – Tak, sir, wiem. Dopóki nie będziemy musieli zająć jakiejś plaży, wszystko powinno być w porządku. Właściwie nawet wolę, żeby zajmował się tym ktoś z marines.
     Pułkownik Hanson spojrzał na niego zdziwiony i wrzucił do pudełka kolejną plakietę.
     Pourquois?
     Mike sposępniał nagle i przyjrzał się trzymanemu cygaru. Na przyzwalające skinięcie głową pułkownika zapalił je zapalniczką marki Zippo, ozdobioną wizerunkiem czarnej pantery na skale. Zaciągnął się kilka razy, wydmuchując kłęby dymu.
     – Cóż, sir… – Puf, puf – … w wojskach powietrznodesantowych istnieje tradycja… – Puf, puf – … szybkiego załatwiania spraw. Raz, dwa i po krzyku. – Puf. – Do tego właściwie potrafią tylko uderzyć i uciec. – Głębokie zaciągnięcie, puf. – Hmmmm, Imperium El Sol. Cholernie ciężko ich znaleźć, a co dopiero przy takich brakach kadrowych. – Mike porzucił nagle pozę, dźgając cygarem powietrze, jakby podkreślając swoje słowa.
     – Obecna sytuacja wymaga raczej taktyki piechoty morskiej, zwłaszcza z czasów drugiej wojny światowej i wojny w Korei. Zająć trudną pozycję. Utrzymać ją mimo bezustannych ataków wroga, kończących się zasobów oraz cholernie słabego wsparcia. Utrzymać ją za wszelką cenę i walczyć do ostatniego przeklętego żołnierza, jeśli to konieczne, cały czas zabijając jak najwięcej wrogów. Żadnego odwrotu, żadnego poddawania się, żadnej litości.
     Mike przypomniał sobie nagle wąską, błotnistą uliczkę z ogromnymi drapaczami chmur po obu stronach. Na ulicy tłoczyły się żółte centaury – najeźdźcy rozmiarów konia, zwarci w walce na bagnety i maczety z osaczoną dywizją niemieckich grenadierów pancernych. Mike brnął przez piętrzące się stosy posleeńskich i niemieckich trupów. Czerwona i żółta krew obu armii pomarańczową rzeką spływała do morza.
     Pochylił głowę i bawił się przez chwilę cygarem, próbując otrząsnąć się ze wspomnień.
     – Cholera, zgasło.
     Pułkownik Hanson opadł na swój obrotowy fotel, a Mike jeszcze raz sięgnął po zippo. Dowódca wyciągnął z kieszeni na piersi paczkę czerwonych marlboro. Wiele lat zajęło mu wydostanie się ze szponów nałogu, ale Galaksjanie mieli na to pigułkę, a poza tym wyeliminowali u wojskowych zagrożenie raka, chorób serca i płuc, więc…
     – Dobrze się pan czuje, kapitanie? – zapytał i wyciągnął z paczki jednego papierosa.
     – Tak, sir. Wszystko w jak najlepszym porządku. – Mike spojrzał pułkownikowi prosto w oczy.
     – Nie mogę… nie możemy pozwolić sobie na dowódcę z pobitewnym szokiem.
     – Sir, nie jestem w szoku – zaprotestował O’Neal, wbrew kakofonii głosów w swojej głowie. – Jestem jednym z cholernie niewielu ludzi poza Barwhon i Diess, którzy są psychicznie przygotowani do inwazji. Ćwiczyłem to wszystko tysiące godzin w symulatorze, zanim stanąłem do walki na Diess. Sama wojna na tej planecie była już tylko, że się tak wyrażę, kropką nad i. Kiedy dostanie pan swój przekaźnik, może pan mnie sprawdzić.
     Zaciągnął się dymem. Od czasu Diess sporo palił i pił. Wiedział, że w końcu się to na nim zemści.
     – Ta wojna będzie piekłem, sir, dla każdego Amerykanina. W gorsze gówno nie da się już wdepnąć.
     Pułkownik Hanson kiwnął głową w zamyśleniu. To brzmiało logicznie.
     – Na razie czas zająć się bieżącymi sprawami. Teraz, kiedy wyrzuciłem już z kwatery głównej tego durnia, trzeba zastanowić się, jaka jest nasza sytuacja. Zastępca szefa sztabu do spraw personalnych nie miał w ogóle pojęcia o jednostkach pancerzy wspomaganych. Powiedział tylko, że sytuacja zaopatrzenia jest tak skomplikowana, jak można było się spodziewać. Pytam więc, gdzie są członkowie sztabu? Kwatera główna wydaje się całkowicie pusta, więc gdzie oni, do cholery, są?
     – Major Stidwell był swoim własnym zastępcą do spraw operacyjno-szkoleniowych, sir. Właściwie sprawował wszystkie funkcje oprócz oficera do spraw zaopatrzenia.
     – Może powinienem był ocenić go łagodniej, skoro był aż tak przydatny.
     – Nie powiedziałbym tego, sir. Oficera zaopatrzenia mamy tylko dlatego, że przysłano nam pewnego porucznika na to stanowisko. W przeciwnym razie major Stidwell, który uważa zarządzanie w skali mikro za swoje życiowe powołanie, z pewnością objąłby też i tę funkcję.
     – Aha – skrzywił się pułkownik.
     – Mamy też komplet kapitanów na stanowisku dowódców kompanii, sir, z których każdy mógłby podjąć się drugiego zadania, gdyby Stidwell był zbyt zajęty. Jeśli chodzi o liczbę oficerów jesteśmy w lepszym położeniu niż jednostki Gwardii i liniowe. Ponieważ tylko on podejmował decyzje, to był absolutnie pewny, że są właściwe – prychnął kapitan. – Bóg jeden raczy wiedzieć, jakie decyzje mogliby podjąć kapitanowie, nie posiadający jego wieloletniego doświadczenia. Mogliby na przykład „wystąpić z inicjatywą poważnych zmian w harmonogramie szkolenia” albo, nie daj Boże, „rozpocząć szkolenie z pancerzami, zanim zakończono by obrady na temat ich zastosowania”.
     – Jeśli dobrze pamiętam, to właśnie pan to wszystko zrobił? – zapytał obojętnie pułkownik.
     – Tak, sir, to prawda. – O’Neal natychmiast spoważniał. – Major bardzo się starał postawić mnie przed sądem wojskowym za niesubordynację.
     – Był pan niesubordynowany? – zapytał dowódca, zastanawiając się, jaką odpowiedź usłyszy. Niepotrzebnie.
     – Sir, odmówiłem wykonania nie tylko jednego bezpośredniego rozkazu, ale tak wielu, że nawet nie potrafię ich zliczyć – oznajmił stanowczo O’Neal.
     – Dlaczego?
     – Nie sądziłem, że ktokolwiek odważy się postawić mnie przed sądem wojskowym, sir, a ponieważ miałem wybór między niewykonaniem rozkazów a skazaniem mojej kompanii na śmierć, odpowiedź nasuwa się sama.
     – Dlaczego mieliby zginąć? – zapytał Hanson.
     – Major rozpoczął szkolenie dokładnie tak samo, jak robiono to z drugim batalionem na Diess. Tak, sir, byłem tam i nie miałem zamiaru znów przez to przechodzić. Zresztą taką przysięgę złożyłem nad ciałami żołnierzy poległych pod moją komendą. Brakowało nam bardzo wielu pancerzy. Mieliśmy – dalej mamy – za mało pancerzy; jednostka nie dostała swojego przydziału, więc przydzielono je tylko kilku żołnierzom, przeniesionych z innych jednostek pancerzy wspomaganych. Major chciał, żeby żołnierze uczyli się na pamięć nazw wszystkich części pancerza, oglądali slajdy z Posleenami i tym podobne. Innymi słowy, chciał ich zanudzić na śmierć. Próbowałem mu wytłumaczyć, że powinniśmy ćwiczyć, że zdobyłem… swoimi kanałami cholernie dużo wojkularów, szkoleniowych okularów z interfejsem rzeczywistości wirtualnej.
     Pułkownik Hanson się uśmiechnął. Musiał pamiętać, że chociaż jego oficer miał duże doświadczenie z pancerzami i ich zastosowaniem w walce, nie miał doświadczenia jako oficer. Czasem trzeba zrobić coś, czego wolałoby się uniknąć. Od niepamiętnych czasów jednostki, które nie były odpowiednio wyposażone, znajdowały własne sposoby na zdobycie potrzebnego im sprzętu. Dopóki nie działo się to na dużą skalę i było pod kontrolą, nie stanowiło problemu.
     – Mogliśmy już wiele tygodni temu rozpocząć szkolenie w symulatorze polowym o osiemdziesięcioprocentowej realności bojowej – ciągnął Mike, kiedy stwierdził, że pułkownik nie ma zamiaru wypytywać go o źródła dostaw wojkularów. Mike był gotów bronić swoich żołnierzy, ale sam był zaskoczony, kiedy druga drużyna pojawiła się z ciężarówką pełną sprzętu GalTechu. Od tamtej pory dowiedział się wszystkiego o plutonowym Stewarcie i „ Drużynie Z Piekła”. Teraz nic go już nie dziwiło.
     – Ale ponieważ tego nie było w podręczniku – co nie jest moją winą, chciałem, żeby to w nim umieścili – major nie chciał się zgodzić. Potem zaczęły się problemy z kradzieżami w koszarach, zamieszkami, wandalizmem i całym tym bajzlem, który ma tu miejsce. Wydałem ludziom broń i załatwiłem im amunicję z budżetu szkoleniowego. Myślałem, i nadal tak uważam, że należało przynajmniej dać żołnierzom broń do ręki, żeby mieli jakieś pojęcie o tych wielkich draniach, i rozpocząć trening fizyczny inny niż tylko bieganie na długie dystanse. Ale majora martwiło tylko to, że nie można już zwrócić amunicji do arsenału i trzeba będzie wydać na nią część budżetu na szkolenie.
     – No, trochę go rozumiem – zmarszczył czoło pułkownik. – Szkolenie ze strzelaniem jest bardzo kosztowne.
     – O Jezu, pan też? – Mike poczuł, jak ogarnia go gniew i z wysiłkiem zapanował nad sobą. Ostatnie dwa miesiące ze Stidwellem doprowadziły jego i tak już nadwerężoną cierpliwość do granic wytrzymałości. Pułkownik był jednak zupełnie innym orzechem do zgryzienia. Mike musiał tylko kontrolować się i rozsądnie przedstawić całą sytuację. Jasne. A potem wszystko dobrze się skończy?
     – Kapitanie, budżety szkoleniowe to też budżety. Trzeba się w nich mieścić, zwłaszcza, że każdy ponosi jakieś ofiary przez tą pieprzoną wojnę.
     – Sir, to, wydatki na szkolenia w tym roku mogę pokryć z własnej pensji – odparł poważnie Mike.
     – Co? Ile pan zarabia? – zapytał zaskoczony Hanson.
     – Cóż, jeśli pan nie wie, powiem, że żołnierze Sił Uderzeniowych Floty, niezależnie od rangi, zarabiają o wiele więcej niż zwykłe wojsko, sir. Ale miałem na myśli coś innego. Proszę powiedzieć, co jest finansowane z budżetu szkolenia?
     – Paliwo do pojazdów, pociski, żywność, specjalny sprzęt polowy i tym podobne.
     – No właśnie. Trzeba pamiętać, że wojsko nie miało pojęcia, jakie będą potrzeby jednostek pancerzy wspomaganych, więc pozostawiono bez zmian stary budżet wojsk powietrznodesantowych i piechoty morskiej. Nie wzięto zatem pod uwagę, że pancerze są ładowane przy użyciu wbudowanych zasilaczy z reaktora termojądrowego, który działa przez czterdzieści lat. Te koszty odlicza się od budżetu ogólnego, podobnie jak paliwo i same pancerze. Pożywienie do podajników pancerzy jest tanie; podstawowy zapas przychodzi wraz z pancerzem, a potem ulega wielokrotnej przeróbce na pokarm, więc mogę z łatwością pokryć z własnej pensji roczny koszt wyżywienia batalionu. Nie potrzeba nam papieru toaletowego, żadnych racji żywnościowych, paliwa do pojazdów, pojemników jednorazowego użytku i tym podobnych. Wszystkim tym pancerze zajmują się same. Żywność finansuje budżet batalionu. No i odpadają też koszty amunicji.
     – Jak to odpadają koszty amunicji? – spytał pułkownik Hanson, próbując cały czas oswoić się z faktem, że wszystkie jego wyobrażenia na temat kosztów szkolenia były błędne.
     – Kiedy zaczniemy trening z pancerzami, a nawet trening w rzeczywistości wirtualnej, sam pan zobaczy, sir. Pancerze są wspaniałymi maszynami treningowymi. Praktycznie nie ma potrzeby strzelać prawdziwą amunicją. Mamy więc tak dużą nadwyżkę środków na amunicję, że moglibyśmy sobie wszyscy kupić cadillaki i jeszcze sporo by nam zostało. W każdym razie – zakończył wywód – problem nie polega na braku sprzętu, tylko na tym, że nie dotarli do nas jeszcze wszyscy zmobilizowani.
     – Nie wiedziałem, że oprócz starszych oficerów i podoficerów brakuje nam jeszcze innego personelu. Mówi pan o żołnierzach albo oficerach kompanii?
     – Tak, sir, właśnie o tym mówię. Nadal czekamy na dwadzieścia procent naszego młodszego personelu złożonego z kobiet, ponownie powołanych do służby podoficerów i obecnej kadry szkoleniowej.
     – Powiedział pan: kobiety? Kobiety?
     – Ostatnio zdecydowano, że do oddziałów pancerzy wspomaganych mają być dopuszczone także kobiety – odpowiedział O’Neal i znów zaciągnął się dymem. Miał ochotę parsknąć śmiechem na widok pułkownika, który poczerwieniał na myśl o kobietach w swoim batalionie. Uznał jednak, że byłoby to niewskazane.
     – O ile wiem, oczekujemy czterech kobiet w stopniu młodszych oficerów, dwóch poruczników i dwóch podporuczników; cholera, sam dostanę dwie. Dostaniemy też wielu szeregowych i odmłodzonych lub pozostających nadal w czynnej służbie podoficerów, w tym mojego sierżanta plutonu. Wszystkie dziewczyny przechodzą teraz szkolenie. Reszta na nowo przyzwyczaja się do służby albo jest jeszcze w swoich jednostkach.
     – Sama radość.
     – Tak, sir. Lepiej teraz niż kiedy wybuchną walki; wolę nie myśleć, co by się wtedy działo. A kiedy już tu będą, musimy je przeszkolić w pancerzach. Wciąż nie ma centrum szkolenia pancerzy wspomaganych.
     – Racja. Cóż, nie zamierzam wypruwać sobie żył, pracując za cały sztab. Dopóki nie dostanę wyszkolonego zmiennika, pan będzie pełnił funkcję zastępcy szefa sztabu do spraw operacyjno-szkoleniowych. Proszę tu ściągnąć pozostałych dowódców kompanii, po jednym. Biorę ich wszystkich tylko z braku lepszych żołnierzy, zważywszy na kondycję batalionu.
     – To tylko częściowo ich wina, sir. W wielu przypadkach kondycja batalionu jest wynikiem rozkazów majora Stidwella.
     – Niech będzie, zobaczymy, czy to prawda. Dobra, kto tu ma największe doświadczenie?
     – Kapitan Wolf, kompania Charlie.
     – Proszę go tu sprowadzić.
     – Tak jest, sir.
     – Potem proszę się zająć harmonogramem szkolenia. Nie mamy na razie żadnych innych obowiązków, a ja wierzę w trening. Kiedy tylko pojawią się nasi nowi kumple, chcę, żebyśmy ćwiczyli w terenie dwadzieścia cztery godziny na dobę i siedem dni w tygodniu. Proszę przygotować harmonogram szkolenia, jakiego jeszcze nie widziano nawet w najśmielszych snach.
     – Tak jest, sir!
     – A podczas planowania proszę nie zapominać, że nasza misja to stać między ludźmi a Posleenami i bronić ludzkości. A my nie zawiedziemy.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

73
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.