Kiedy znalazła się przy ognisku, podniosła wzrok. W głębi kaptura nic nie było widać. Gdy postać się przedstawiała, dobył się stamtąd jedynie skrzeczący głos. – Jestem Sheelba. Kocur uniósł czubek miecza. – A to jest Skalpel. – Kiedy dotknął drugą ręką rękojeści sztyletu, dodał: – A to Koci Pazur. Podejdź bliżej, a poznam cię z nimi. Fafhrd podniósł swoją ogromną broń do poziomu miecza Kocura. – Na milę wyczuję kobietę albo maga – powiedział, krzywiąc się – a twój zapach nie przypomina upojnej woni nektaru orchidei. Znienacka zerwał się wiatr, który dmuchnął w żar ogniska, porywając w powietrze gorące iskry i jarzący się popiół. Wokół Kocura i Fafhrda szybko uformował się wirujący kłąb. Wszędzie unosiły się rozpalone cząsteczki, przypominając rozwścieczony rój owadów. Znienacka wicher ucichł, a węgielki ponownie usadowiły się na swoim miejscu, nie czyniąc nikomu krzywdy. Ognisko znów żarzyło się niegroźnie. Postać znów zakaszlała. – A teraz, skoro już wszyscy pokazaliśmy, jacy jesteśmy męscy – powiedziało cicho – porozmawiajmy o snach i o tym, dlaczego ponownie znaleźliście się w Lankhmarze. Kocur nie wyczuł żadnego zagrożenia, więc opuścił broń. Stwór najwyraźniej chciał porozmawiać, a nie walczyć. W jego zgarbionej, kruchej sylwetce i niekontrolowanym kaszlu było coś niemalże żałosnego. – Mniemam – powiedział w końcu – że to ty jesteś źródłem i powodem obydwu tych zdarzeń. Sheelba pokiwał głową. – Zesłałem sen, by was zajął i odciągnął uwagę, podczas gdy przenosiłem wasze uśpione ciała ponad ogromnymi połaciami ziemi. To prawdziwa historia, lecz jest w niej dużo więcej rzeczy, o których musicie się dowiedzieć. – Malygris zabił Sadastera – powiedział Fafhrd. Mieszkaniec Północy ukucnął, oparłszy się na swym mieczu, i wpatrywał się ponad żarem w Sheelbę. Miał błyszczące oczy, a jego twarz jaśniała dziwnie w przyćmionym, rubinowym świetle. Opatulona postać Sheelby dygotała, lecz Kocur nie umiał powiedzieć, czy z wściekłości, strachu, czy też w wyniku choroby. – Ach, wpadł w sidła subtelnego, mistrzowskiego zaklęcia – odparł Sheelba z niechętnym podziwem. – Powinno być niemożliwe do sporządzenia przy miernych umiejętnościach Malygrisa, lecz zazdrość i nienawiść sprawiły, że czarnoksiężnik przeszedł sam siebie. Sadaster znalazł się na krawędzi śmierci, zanim zorientował się, co mu grozi. – Zobaczyłem, że Sadaster umiera – rzekł Fafhrd, przypominając sobie ze smutkiem tę część snu. – Przeżerała go na wylot jakaś ohydna choroba. W końcu stał się żywym szkieletem, a potem zmarł. W głosie Sheelby zabrzmiała gorzka nuta. – Oto piękno i groza dzieła Malygrisa – odparł. – Zaczyna się od niegroźnego pokasływania. Sadaster nie mógł się bronić, ponieważ nie wiedział, że coś go atakuje, dopóki zaklęcie nie zawładnęło nim w pełni. – Głos Sheelby zamarł. Czarodziej zawahał się i dopiero po zebraniu sił ciągnął dalej: – Gdyby to się tylko na tym skończyło. W końcu zemsta to zrozumiała rzecz. Kocur podejrzliwie spojrzał na stojącą przed nim postać. – Mroczna sztuka Malygrisa dotknęła również i ciebie – powiedział ostrożnie. Na te słowa Fafhrd wstał powoli, prezentując swoją, mającą siedem stóp wysokości, postać. – Zdaje się, o nieznajomy, że to nie choroba wysysa z ciebie siły – stwierdził – lecz niegodziwa magia Lankhmaru? Sheelba uniósł wyschłą pięść i pogroził nią niebu. – Malygris był genialny – syknął – ale bardzo nieostrożny. Nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, co stworzył. Zaklęcie obdarzone jest własnym bezmyślnym życiem. Wisi w eterze jak tajemniczy drapieżca, czyhając, tak jak czekało na Sadastera. – Na co czeka? – spytał nerwowo Fafhrd. W głębi czarnego, pustego kaptura dało się słyszeć nerwowe przełknięcie śliny. – Zaklęcie zostało stworzone, by zabijać magów – zaczął w końcu mówić Sheelba. – Ale Malygris, niech piekło pochłonie jego duszę, nie wplótł w nie żadnego ograniczenia. A teraz czar uderza celowo w każdego czarodzieja, każdego maga, przyciągnięty najprostszym kuglarstwem. Wspaniali czarodzieje, wiedźmy zielarki, młode dziewczęta z miłosnymi napojami, ludzie z talizmanami i amuletami – wszyscy są zagrożeni. Ba, wielu ludzi, przechadzających się teraz po ulicach Lankhmaru, jest już przeklętych, choć wcale o tym nie wiedzą. Ponownie zerwał się wiatr. Spojrzenie Kocura pomknęło ku węglom dogasającego ogniska, lecz najwyraźniej był to naturalny wiatr, nie wzniecony przez Sheelbę. Ani węgielki, ani popiół nie wyczyniały żadnych sztuczek. Po prostu leżały na miejscu. – Czy istnieje kontrzaklęcie? – spytał Szary Kocur. – Czy nie ma możliwości, by odwrócić bieg rzeczy? Sheelba pochylił się nad ogniskiem. Długie palce wyłowiły węgielek i wrzuciły go w głąb kaptura, jakby był smakowitym kąskiem – frykasem, którym należało się delektować. Sheelba przełknął, a potem beknął. – Po wykonaniu ogromu pracy i przeprowadzeniu drobiazgowych badań – odparł mag z ponurą satysfakcją – odkryłem kontrzaklęcie. Jednakże… – przerwał, a kaptur opadł mu nieznacznie w tył, aż Kocur poczuł moc spojrzenia niewidocznych oczu, które spoczęło bezpośrednio na nim, wwiercając się w niego spośród mrocznych fałdów materiału. – Jest pewien składnik, który muszę mieć, a wy musicie go dla mnie ukraść. Fafhrd zjeżył się. – Ukraść? – zapytał. – Ukraść! Pan nas z kimś pomylił! – Zerknął z urażoną miną na swojego odzianego w szare szaty towarzysza. – My nie kradniemy! My wyzwalamy. Zwędzamy. Porywamy, a nawet podbieramy, ale na pewno nie kradniemy! Kocur zignorował komentarz Fafhrda. Przyjrzał się uważniej dziwnej postaci po przeciwnej stronie ogniska. – Rozpacz otula cię jak niewygodny płaszcz – stwierdził. – Nawet ja nagle poczułem, jak mnie dotyka. Głos Sheelby przypominał syk węża. – Nawet tutaj, na Wielkich Mokradłach, z dala od murów miasta, sięga jego potworna klątwa. – Czarny, pusty kaptur zwrócił się ku niebu. Z jego głębi dobiegło przeciągłe westchnienie. – Zginę marnie, chyba że przyniesiecie mi to, czego potrzebuję. Fafhrd wypiął pierś i spojrzał na niego pogardliwie. – My? – spytał opryskliwie. – Masz nas za chłopców na posyłki? – Mam was za dwóch najlepszych złodziei i awanturników, którzy kiedykolwiek przekroczyli bramy Lankhmaru – odparł czarodziej. Uniósł suchy palec, dusząc w zarodku ich zdumienie. – O, tak. Chociaż mieszkam na bagniskach, to nic, co się dzieje w Mieście Czarnej Togi, nie umyka mojej uwadze. Zwą mnie Sheelba o Bezokiej Twarzy, ale wszędzie mam oczy i uszy. Znam waszą reputację, tak samo jak wasze umiejętności i wyczyny. Pogardliwa mina Fafhrda ustąpiła miejsca pełnemu dumy uśmiechowi. – Naprawdę? – spytał milszym tonem. Szary Kocur zmarszczył brwi. Jego towarzysza można było łatwo zjednać sobie pochlebstwami, lecz w nim samym narastały podejrzenia. Nieświadomie zacisnął prawą dłoń na rękojeści Skalpela, choć zastanawiał się, czy można zranić istotę, która miała tyle siły, by przenieść przez pół Nehwonu dwóch dorosłych mężczyzn. – Czym mielibyśmy się według ciebie zająć? – spytał. – I zdradź nam, czy w ogóle mamy jakiś wybór? Sheelba wyciągnął rękę nad żarem, który trzasnął i błysnął nowym płomieniem. Wtem w górę ze świstem wystrzeliła niemalże na wysokość Fafhrda kolumna ognia. Kocur odskoczył, jedną ręką wyszarpując miecz, a drugą osłaniając twarz przed żarem. Ognista kolumna drżała niekontrolowanie. Oświetliła krajobraz wokół i zabarwiła niebo na czerwono. Z obydwu stron słupa wystrzeliły kończyny, które z kolei wypuściły ogniste palce. Rozżarzone ręce poruszały się wzdłuż słupa ognia, kształtując go, jakby był garncarską gliną. Tam, gdzie dotknęły płomieni, żar barwił się srebrno i tężał. Kocur widział już we śnie tę postać i twarz. Z ognia wyłonił się czarownik zwany Malygrisem. W ciągu kilku chwil w miejscu ogniska stanął przed nimi błyszczący srebrny posąg. Wzdłuż jego boków przebiegł nikły płomień i zgasł. – On żyje! – krzyknął zaniepokojony Fafhrd, unosząc miecz w obronnym geście. Posąg poruszył głową, by się im przyjrzeć. – To dlatego, że Malygris ożywa czasem w moich myślach – wyjaśnił Sheelba. – Nie bój się, obcokrajowcze. To tylko iluzja. Prawdziwy Malygris ukrywa się gdzieś w Lankhmarze. – Ukrywa się? – spytał Kocur. Pusty kaptur Sheelby przytaknął. Słowa maga ociekały pogardą: – Niezdarny głupiec zbyt późno zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, ale nie dysponował taką wiedzą ani umiejętnościami, by odczynić swój czar. Mówiąc szczerze, nawet mnie rok zajęło odkrycie kontrzaklęcia, a przewyższam go znacznie zdolnościami… – przerwał nagle. Zdawało się, że zakrztusił się ostatnim słowem, aż w końcu dopadł go atak kaszlu. Okryta płaszczem postać trzęsła się z wysiłku. W końcu Sheelba ze świstem zaczerpnął powietrza. Mimo wcześniejszych zastrzeżeń Kocur zerwał się, by mu w miarę możliwości pomóc, ale Sheelba uniósł odmownie dłoń. – Musicie wyciągnąć Malygrisa z dziury, w której się schował – rzekł Sheelba znacznie słabszym głosem. – Nie tylko mojemu życiu zagraża niebezpieczeństwo. Jeśli mi odmówicie, zginie też wiele innych istot. Każdy, kto stosuje magię, lub którego ona dotyka – nawet jeśli są to najprostsze zaklęcia – jest w niebezpieczeństwie. – Wskazał drżącym palcem błyszczącą podobiznę Malygrisa. – Nikt nie jest odporny, żaden mężczyzna, kobieta czy dziecko. Dysponuję zaklęciem, które może powstrzymać to szaleństwo. Mam wszystkie potrzebne składniki, prócz jednego. – Powrót do miasta Lankhmar – mruknął Fafhrd. Zacisnął usta w wąską linię. Widać było, że tak jak Kocur, uważa to za zły pomysł. – Lecz jeśli zrobimy to dla ciebie, to wiedz, że jesteśmy najemnikami, a nie chłopcami na posyłki. Jakie proponujesz wynagrodzenie? – Jak zwykle człowiek interesu – mruknął Kocur. – Jak zwykle najważniejszy jest zysk. Sheelba zignorował Fafhrda i zwrócił się do Kocura. – Rozumiesz prawa, Szary? – szepnął, niemalże dotykając wątłym palcem nosa Kocura. – Widzisz, jaki macie wybór. Kocur wyciągnął rękę z szybkością błyskawicy. Chwycił ten palec, spodziewając się, że trzaśnie jak gałązka, którą przecież przypominał. Ale zamiast tego palec odgiął się w stronę nadgarstka, jakby nie miał wcale kości. Jeśli Sheelba poczuł jakiś ból, wcale się z tym nie przejął. – Oj! – krzyknął Kocur, rozluźniając bezskuteczny uścisk. Odskoczył w tył. Postać Malygrisa obserwowała wszystko w ciszy srebrnymi oczami. – O co chodzi, Kocurze? – spytał Fafhrd, przysuwając się do przyjaciela. Przenosił nieufne spojrzenie od srebrnego posągu do maga w brązowej szacie. – Masz lepsze wyczucie, jeśli chodzi o czary, a wyraz twojej twarzy… – Mówi nam o wyborach – krzyknął gniewnie Kocur – ale wcale nie daje nam możliwości wyboru! – Oczywiście, że macie wybór – odpowiedział Sheelba lodowatym głosem. – Możecie w tej chwili odejść. Może za parę miesięcy zdołacie dotrzeć do Gór Starszych, skąd was ściągnąłem. Moglibyście nawet odnaleźć swój skarb tam, gdzie go zostawiliście. – Posąg Malygrisa zerknął na Fafhrda, uśmiechnął się szeroko, a następnie usiłował utrzymać powagę na twarzy. W głosie Sheelby pojawiły się nieprzyjemne nuty. – Może nawet będziecie żyli długo i szczęśliwie. – Może i tak – odwarknął Kocur. – Ale bardziej prawdopodobne jest, że wykaszlemy z siebie flaki, tak jak ty, będziemy gnić, aż wreszcie umrzemy! – Z trzaskiem wsunął Skalpel z powrotem do pochwy z mysiej skóry. – Odłóż miecz, Fafhrdzie – rzekł. – Nie ośmielimy się go rozpruć, choć bardzo bym tego pragnął! – A może popodgryzamy go odrobinę z tej i z tamtej strony? – spytał olbrzym, wciąż z mieczem w dłoni. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z ich położenia. Kocur mu wszystko wyjaśnił. – Przeniesienie nas z Gór Starszych do Lankhmaru wymagało potężnego zaklęcia – stwierdził. – Czarodziej przetransportował stamtąd nasze ciała w magicznym eterze. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że przeklęty czar Malygrisa dotknął i nas. Fafhrd wpatrywał się w Kocura. Wydął w zamyśleniu usta, rozważając wnioski płynące z przemówienia towarzysza. – A więc – powiedział w końcu Kocur, przełknął ślinę i zwrócił się do Sheelby o Bezokiej Twarzy – jaki to składnik musimy koniecznie zdobyć? Wykręcony palec czarodzieja odzyskał pierwotny kształt. Mag złożył dłonie, jakby dziękując za ich rozsądek. Gdy tylko wykonał ten gest, smukły miecz Kocura wyfrunął z pochwy bez żadnego udziału właściciela, pomknął w powietrzu i wbił się w serce srebrnego posągu. Gdy się wysunął, na czubku ostrza błyszczał mały ogienek, który zaraz zgasł. Pozostał po nim niewielki ślad. – Oto ostateczny i najważniejszy składnik – wyszeptał Sheelba. – Przynieście mi jedną kroplę krwi Malygrisa utoczoną z jego serca. – Dlaczego to nigdy nie może być po prostu szklanka cukru albo funt soli? – mruknął Fafhrd, ponownie marszcząc brwi. – A więc, Fafhrdzie, wcale nie jesteśmy chłopcami na posyłki. – Kocur splunął na ziemię, chwycił miecz w powietrzu i z powrotem wsunął go do pochwy. Tym razem trzymał na nim rękę, by znów się nie uniósł. – Pomagamy. Olbrzym spojrzał w kierunku miasta Lankhmar. Kocur poszedł za jego przykładem. Wciąż znajdowali się zbyt daleko i panowała noc, tak więc nie dostrzegli jego niebosiężnych murów, lecz wspomnienia znienawidzonego miejsca wskazywały im drogę jak latarnia morska. – Muszę przyznać, Kocurze – powiedział powoli Fafhrd – że jeśli to, co mówi Sheelba, jest prawdą, to nikt bardziej od Malygrisa nie zasługuje na śmierć. – A więc, przyjacielu, zróbmy to jak najprędzej – zgodził się Kocur. – Odnajdźmy Malygrisa, skradnijmy krew z jego serca i ponownie zostawmy to podłe miasto, za plecami. – Skradnijmy? – zaczął Fafhrd. – Skradnijmy? Kocur nie miał nastroju, by spierać się z przyjacielem. Odwrócił się do Sheelby, lecz postać bez oblicza znikła, tak samo jak srebrny posąg Malygrisa. Hen, na bagniskach, ledwo widoczna w świetle gwiazd chatka Sheelby kroczyła w głąb mokradeł na szczudłowatych nogach.
|
|