nr 5 (XXXVII)
czerwiec 2004




powrót do indeksunastępna strona

David Weber, John Ringo
Marsz ku gwiazdom
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     – Aha – zgodził się Roger. – Nie idzie im najlepiej.
     Macek zareagował na zagrożenie, odsłaniając własny sektor. W tym momencie inny ukryty przeciwnik wykorzystał to i „zdjął” Berenta. Kosutic rozdęła nozdrza, a Roger uśmiechnął się w duchu, wyobrażając sobie słowa morderczej krytyki, które na pewno właśnie układała. Ale sierżant jako osoba, dla której podzielność uwagi jest rzeczą naturalną, podjęła opowieść, jednocześnie patrząc, jak „ginie” Berent.
     – Jedną z większych różnic między kościołem rzymskim a armaskim satanizmem jest nacisk, jaki kładziemy na Ostateczny Konflikt i przygotowania do niego – ciągnęła ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy. – Wierzymy, że chrześcijanie to frajerzy, bo gdyby Bóg naprawdę rządził, wszystko wyglądałoby lepiej. Wierzymy, że Lucyfer został wygnany nie przez Boga, ale przez inne anioły, i że to właśnie te anioły uciszyły Jedynego, Prawdziwego Boga. Naszym zadaniem w Ostatecznym Konflikcie jest wesprzeć siły dobra i tym razem wygrać.
     Odwróciła się do księcia i uśmiechnęła, widząc jego szeroko otwarte ze zdziwienia oczy. Nie był to szczególnie pociągający uśmiech.
     – Traktujemy naszą wiarę bardzo poważnie, Wasza Wysokość. Nie bez powodu Armagh, słabo zaludniona planeta, dostarcza trzy procent imperialnych marines i około dziesięciu procent wszystkich sił specjalnych. Reguły Starszych nakazują każdemu dobremu sataniście pozostawać w ciągłej gotowości. Wspierać dobro i zachowywać się godnie, żeby wtedy, kiedy przyjdzie czas uwolnienia Boga z Łańcuchów Aniołów, nikt nie mógł posądzić nas o niedoskonałość.
     Odwróciła się do ćwiczących żołnierzy i pokręciła głową.
     – Mówię o tym tylko po to, żeby stwierdzić, iż Bractwo Baala zjadłoby grupę Bebiego na śniadanie. Bractwo skorzystało z imperialnej wolności wyznania; jego członkowie zrobili kilka takich rzeczy, że na myśl o nich nas, pozostałych satanistów, przechodzą ciarki. Wątpię, czy jakikolwiek sąd uznałby opata Baala za człowieka, gdyby on lub ona nie mieli na to papierów. Ale musiałby pan sam ich zobaczyć, żeby w to uwierzyć.
     Roger patrzył, jak Bebi zbiera swoich „zabitych” i „rannych” i zaczyna omawiać z nimi ćwiczenie.
     – Wyobrażam sobie, że chrześcijanie traktują was… ambiwalentnie.
     – Nie prawimy kazań – powiedziała Kosutic. – Nie nawracamy. Na pewno nie rozgłaszamy swoich przekonań. Szczerze mówiąc, uważamy, że jak długo chrześcijanie, Żydzi i muzułmanie będą „dobrzy”, tak długo będą sprzeciwiać się intencjom tych, którzy ich kontrolują. Dlatego ich do tego namawiamy. – Odwróciła się do księcia i uśmiechnęła złowieszczo. – Nieźle mieszamy im w głowach.
     Roger parsknął śmiechem i pokręcił głową, podczas kiedy Despreaux zaczęła wyliczać popełnione przez grupę błędy. Plan był dobry, ale kiedy zaczęli szturm, zapomnieli o nim. Walczyli tak, jakby ich przeciwnikiem byli Mardukanie, a przecież w czekającym ich teraz starciu Kompania Bravo – a raczej jej resztki – miała zmierzyć się z ludźmi. Ci ludzie to byli prawdopodobnie piraci i garnizonowi żołnierze, a standardowe kolonialne systemy obronne oznaczały działa plazmowe, monomolekularne zasieki i bunkry z zachodzącymi na siebie polami ostrzału. A potem trzeba było jeszcze zdobyć statek.
     To nie będzie spacer po parku.
     Roger westchnął.
     – Mam tylko nadzieję, że kimkolwiek są ci „dobrzy”, są po naszej stronie.
     
     * * *
     
     Kapitan Pahner rozejrzał się po zatłoczonej kajucie. Jedyną wadą projektu „Imy Hooker” było to, że nikt nie wziął pod uwagę faktu, iż szkuner ma być statkiem dowodzenia. Poertena nie zapomniał o podwyższonych sufitach, aby mogli się tu zmieścić olbrzymi mardukańscy żeglarze. W efekcie – chociaż pomieszczenia mogły przyprawiać Mardukan o klaustrofobię – nawet najwyżsi ludzie mogli swobodnie się wyprostować, nie obawiając się, że uderzą głową w pokładnik. O ile jednak można było rozciągnąć „Hooker” w pionie, o tyle kadłub tej długości można było poszerzyć tylko do pewnego stopnia. Mimo że Pahner, a raczej książę Roger, miał niewielki „sztab”, jego członkowie z trudem mieścili się w kajucie odpraw. Zwłaszcza Mardukanie.
     Nie licząc ulubionego jaszczura Rogera. I jego asi.
     – W porządku – powiedział Pahner z ponurym uśmiechem. – Musimy się streszczać, choćby dlatego, żeby Rastar mógł jak najszybciej przestać się garbić.
     Spojrzał na Rastara Komasa Ta’Norton, który stał nachylony, co chwila zahaczając rogami o sufit. Dawny książę Ligi Północy nie był jak na Mardukanina wysoki, ale mimo to górował wzrostem nad ludźmi.
     – Co z civan? – spytał kapitan.
     – Wszystko dobrze, tak, jak można było się spodziewać – odparł Mardukanin, wzruszając ramionami. Podobne do strusi wszystkożerne wierzchowce były spokrewnione z większymi zwierzętami jucznymi, miały więc suchą skórę i lepiej znosiły odwodnienie niż pokryci śluzem pochodzący od płazów Mardukanie. Mimo to i tak nie były przystosowane do długich morskich podróży. – Gniotą się na tych stateczkach tak samo, jak my, poza tym nigdy nie miały do czynienia z kołysaniem. Na „Snarleyowie” mają przynajmniej więcej miejsca niż my tutaj, a ten przerośnięty coll nieźle powiększył zapasy karmy, ale mimo to nie są szczęśliwe. Jeszcze żadnego nie straciliśmy, ale niedługo musimy znaleźć jakiś ląd.
     – Według mapy powinniśmy – powiedział Julian. Postukał w swój pad, wywołując obraz jakiejś dużej wyspy albo małego kontynentu. – To najbardziej szczegółowe zbliżenie, jakie mogę zrobić. Wygląda na to, że jest tam tylko jedna większa rzeka, która zatacza półkole przez sporą część kontynentu. W pobliżu jej ujścia powinno być miasto, a do samego ujścia jest stąd nie więcej niż trzy dni żeglugi, zakładając, że ten archipelag to przedłużenie wschodniego pasma gór.
     – Port leży na centralnym płaskowyżu – dodała O’Casey – a kontynent jest… bardzo górzysty. Przy nim Nepal jest wręcz płaski. Podróż do portu może trochę potrwać i pewnie będzie ciężka.
     – O, nie! – parsknął śmiechem Roger. – Tylko nie ciężki marsz!
     Pahner także się uśmiechnął, ale zaraz potem pokręcił głową.
     – To ważna uwaga, Wasza Wysokość. Kończą nam się uzupełnienia, a kiedy ruszymy w głąb lądu, nie będziemy mieli skąd ich brać. To oznacza, że czas nas goni, więc lepiej, żeby podróż była krótka.
     – Do tego dochodzi jeszcze jeden problem – zauważyła Kosutic. – Od tego miejsca musimy uważać na sygnały radiowe. Jeśli jesteśmy w stanie ich usłyszeć, oni także mogą nas usłyszeć, jeżeli nasłuchują. Mogą też wykryć naszą ciężką broń, zwłaszcza działa plazmowe.
     – Poza tym, sir – dodał nieśmiało Julian – możliwe, że ludzie ze statków odwiedzają nie tylko port. Zawsze są jacyś turyści, nawet na planetach, na których lokalna zwierzyna tylko czeka, żeby ich zeżreć. Musimy o tym pamiętać.
     – Zgadzam się. – Pahner kiwnął głową. – Coś jeszcze?
     – Diaspranie – powiedziała Despreaux. – Są… niezadowoleni.
     Pahner odwrócił się do Faina. Kapitan piechoty wciąż przyzwyczajał się do dowodzenia dawną kompanią Yaira (i wcielonymi do niej niedobitkami własnej), ale mimo to wykazywał imponującą zdolność radzenia sobie z kolejnymi obowiązkami. Sprawdził się też jako adiutant Rogera, dlatego został na stałe włączony do narad ludzi, chociaż był młodszy stopniem od dwóch pozostałych diasprańskich dowódców.
     - Jakiś komentarz, kapitanie? – zachęcił go Pahner, a Fain lekko potarł róg.
     – To z powodu wody. I… chyba przestrzeni.
     – To przez brak kapelana – prychnęła Kosutic.
     – Być może. – Fain wzruszył ramionami. – Pewnie powinniśmy byli zabrać ze sobą kapłana. Ale im nie podobał się Bóg w aż takim nadmiarze. Nie mogli sobie z tym poradzić. A teraz moi ludzie też zaczynają mieć z tym problemy.
     – Diaspranie przechodzą kryzys duchowy, kapitanie – wyjaśniła Kosutic.
     – Wcale mnie to nie dziwi – parsknęła O’Casey. Szefowa świty księcia była historykiem ze specjalizacją w zakresie antropologii (ludzkiej i nieludzkiej) oraz historii i teorii polityki. Dzięki temu najpierw była idealnym nauczycielem członka Rodziny Cesarskiej, a potem, kiedy została szefową świty księcia Rogera, także była nieocenioną pomocą podczas przeprawy przez Marduka.
     Wiele razy czuła frustrację z powodu goniącego ich czasu, który nie pozwalał jej badać napotykanych kultur tak dokładnie, by mogła mieć poczucie, że naprawdę je poznała. Zbyt wiele analiz i ekspertyz, które musiała sporządzić, było opartych na pospiesznych, przywoływanych z pamięci analogiach. Przynajmniej ona tak to czuła; Brązowi Barbarzyńcy i Roger uważali jednak, że jej „pospieszne analogie” pozwoliły im dotrzeć tak daleko w takim samym stopniu, jak działa plazmowe.
     Dopiero morska podróż dała jej sposobność, żeby usiąść do szczegółowych badań, które tak uwielbiała. Roger wiedział, że jednym z głównych źródeł jej wiedzy była „Księga Wód”, najstarszy i najświętszy z religijnych tekstów Diaspran.
     – Nie jest niczym zaskakującym fakt, że diasprańska religia ewoluowała tak, a nie inaczej – powiedziała O’Casey. Roger widział, że Eleanora ostrożnie dobiera słowa i ton, aby nie urazić Krindi Faina. – Istnieją historyczne dowody, że Bóg Wody jest jedynym powodem, dla którego istnieje Diaspra.
     – A rzeczywiście jest? – spytała Despreaux.
     – Tak. – O’Casey skinęła głową w stronę Dobrescu. – Mimo niepełnej dany bazych o Marduku, panu Dobrescu i mnie udało się potwierdzić to, co Roger zauważył, kiedy spotkał Corda. Może się to wydawać niedorzeczne, biorąc pod uwagę tutejszy klimat, ale ta planeta całkiem niedawno przeszła okres zlodowacenia. W tym czasie powstały formacje skalne, które zauważył Roger… i musiała też wyginąć znaczna część populacji.
     – No jasne! – prychnął Roger, przypominając sobie, jak Cord i jego bratankowie byli przerażająco wrażliwi na górski klimat podczas przeprawy z Marshadu do doliny Ran Tai. To, co dla ludzi było przyjemnym chłodnym porankiem, dla zimnokrwistych Mardukan okazało się niemal zabójczym mrozem.
     – Jak wiecie – ciągnęła O’Casey – Marduk ma bardzo niewielki kąt nachylenia osi, co daje stosunkowo wąski pas równikowy. Z badań chorążego Dobrescu i moich wynika, że prawie wszyscy żyjący poza tym wąskim pasem wyginęli w wyniku zmian klimatycznych spowodowanych przez zlodowacenie. Z geologicznego punktu widzenia miało to miejsce stosunkowo niedawno, co wyjaśnia, dlaczego populacja planety jest tak nieliczna pomimo klimatu pozwalającego obecnie na kilka zbiorów rocznie. Ostały się jednak pewne izolowane enklawy Mardukan, którzy przeżyli zlodowacenie poza pasem równikowym. Jedyną, na temat której posiadamy jakiekolwiek bliższe dane, jest Diaspra.
     – Jezioro! – powiedział nagle Roger, pstrykając palcami, a O’Casey kiwnęła głową.
     – Właśnie. Pamiętacie, jak niewiarygodnie stare wydawały się zabudowania wokół tych wulkanicznych źródeł? – Wzruszyła ramionami. – Diasprańscy kapłani mają całkowitą rację co do tego, jak stare jest ich miasto. Stało tam jeszcze przed epoką lodowcową; to gorąco wulkanicznych źródeł pozwoliło jego mieszkańcom przeżyć. Nic dziwnego, że uważają wodę za zbawicielkę życia!
     – To wiele tłumaczy – powiedziała Kosutic, w zamyśleniu bujając się na krześle. – Załadowałaś „Księgę Wód” do swojego tootsa, Eleanor?
     Szefowa świty kiwnęła głową.
     – Mogłabyś mi przesłać tłumaczenie po kolacji?
     – Oczywiście.
     – Dobrze! Z przyjemnością przeczytam; jestem pewna, że uzupełnię w ten sposób to, czego dowiedziałam się już z rozmów, na przykład z Krindim. – Wskazała podbródkiem Faina. – Myślę, że poznałam już ich teologię wystarczająco dobrze, żeby zorientować się, w czym tkwi problem.
     Odwróciła się do Rogera i Pahnera.
     – Zasadniczo ich kosmologia opiera się na teorii o pojedynczym lądzie unoszącym się na wiecznych, bezkresnych wodach – powiedziała. – Zakłada też, że woda, która nie została w jakiś konkretny sposób skażona, jest „dobra”, czyli nadaje się do picia. A my płyniemy, nie mając w zasięgu wzroku nawet skrawka lądu, po najwyraźniej nieskończonym przestworze… złej wody.
     – Woda, wszędzie woda, i ani kropli do picia – powiedział Pahner, uśmiechając się lekko, ale zaraz potem spoważniał. – Widzę już, na czym polega problem, kapitanie Fain. Ma pan jakieś sugestie, jak go rozwiązać?

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

28
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.