nr 5 (XXXVII)
czerwiec 2004




powrót do indeksunastępna strona

Andrzej Kaliszewski
Piętka Czesław, niżej podpisany
Prezentujemy fragment wydanej przez Fabrykę Słów powieści Andrzeja Kaliszewskiego „Piętka Czesław, niżej podpisany”.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
     Trzeci dzień w pracy pokazał dopiero, jak wygląda moja chęć do pracy i talent. Niedługo to nawet miały mnie docenić najwyższe czynniki państwowe! Dzień zaczął się jak zwykle od herbaty. Tym razem ja pierwszy posłodziłem. Wsypałem sobie cztery łyżeczki, ale za to musiałem iść do składziku po jakąś starą planszę na nowe napisy. Składzik był za Domem Kultury, ale z planszami trzeba było chodzić dookoła, przy kościele.
     W szopie było pełno starych gratów i plansz informacyjnych. Zobaczyłem jedną, taką z odpowiednimi wymiarami, stojącą razem z innymi, oparte o jakąś szafę czy półkę. Trudno było ją wydostać bez zrobienia tutaj porządku, a ja nie miałem czasu na takie zabawy. Poradziłem sobie inaczej. Wcisnąłem łapę pomiędzy plansze a półkę z farbami. Jak sięgnę drugiego końca, to ją wyciągnę. W kącie półki zauważyłem pustą butelkę po wódce. Osiem złotych! Też niezły grosz, jak się zbiera rok czy dwa. Teraz to już muszę się tam dostać! Rękę miałem już tak daleko, że mogłem prawie chwycić i butelkę, i koniec planszy, gdy jakiś słoik z farbą przewrócił się na półce i oblał mi rękaw. O, do licha, czerwona! Nie szkodzi. Grunt, że się udało. Miałem pustą flaszkę, a i dyktę udało się wydostać! Po cholerę ją tak głęboko chowali? Jeszcze ten fartuch. Plama na rękawie wygląda jak czerwona opaska na Pierwszego Maja, hi, hi! Jak równo! Plansza okazała się diabelnie ciężka. Wytargałem to cholerstwo na dwór. Za duża. Nie chciało mi się już szukać innej, więc zacząłem ją dźwigać pod górę. – Ale ciężka! – zastękałem. Niech widzą, jak ciężko pracuję!
     Przechodząc koło kościoła stęknąłem jeszcze parę razy, bo na chodniku stał akurat ksiądz proboszcz. Strasznie się uginałem pod tą dyktą i zdawało mi się, że ksiądz mnie pobłogosławił, a już na pewno mnie długo odprowadzał wzrokiem. Sapiąc niemiłosiernie przy każdym napotkanym przechodniu dotarłem wreszcie do Domu Kultury. Trafiłem akurat na wychodzącego pana kierownika. To bardzo oficjalna osoba, jeszcze nie widział jak pracuję, więc stękałem jak najęty. Ale gdzie tam! Jak tylko zobaczył, co niosę, to zamiast docenić moją pracę, stał tylko jak wryty, rozkładając co chwila ręce jak pajacyk, a potem pogalopował po schodach na górę. Pewnie dostanie się panu Bronkowi za to, że mnie obarcza taką ciężką pracą. Po co innego by się tak śpieszył?
     Dotarłem wreszcie dumny do pracowni. Oparłem planszę o ścianę i dyszałem znacząco. Kierownik właśnie tu był.
     – Kurwa mać, Czesiu, kto cię widział, jak to niosłeś? – zapytał uprzejmie pan Bronek.
     – Wszyscy! Nawet ksiądz proboszcz – wyznałem z dumą.
     – Zastanów się dobrze, obnosiłeś się z tą tablicą gdzieś dalej?
     – Nie, tylko odpoczywałem chwilę pod kościołem, jak ludzie szli na różaniec.
     Dumny byłem, że się tak o mnie troszczą, już nawet chciałem się przyznać, że to nie było aż takie ciężkie, gdy wtrącił się Janek:
     – Zobacz, debilu, coś przytargał! Umiesz czytać?
     – No, co? „So-li-dar-ność”– przeliterowałem. – Ja tego nie malowałem, te kulfony już były takie krzywe!
     – Właśnie, durniu! Na jakim ty świecie żyjesz? – dopytywał się jeszcze głupio. – Szkoda, że cię jakiś zomowiec nie wypatrzył, bo byś od razu kulkę zarobił!
     – Nie przesadzaj, Jasiu – wstawił się za mną Marek. – Zomowcy by go najpierw solidnie spałowali, a dopiero potem zastrzelili! Od razu widać, że to chłop z jajami. Jeszcze sobie czerwoną opaskę wymalował! Ale z ciebie artysta, Czechu!
     Marek śmiał się tylko, a oni niepotrzebnie robili tyle hałasu o jakieś stare plansze!
     – Zmiataj teraz do domu, migiem. Żebym cię do końca tygodnia tutaj nie widział! Może się jeszcze rozejdzie jakoś po kościach? Zmiataj! – zawyrokował pan Bronek.
     Ucieszyłem się, że za moją ciężką pracę dostałem urlop uznaniowy. Szkoda, że nie wziąłem jakiejś większej planszy, bo może wtedy miałbym więcej wolnego niż do końca tygodnia?

powrót do indeksunastępna strona

49
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.