 |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Śpiewające krowy, koń-karateka, pędzące pociągi i dużo dynamitu. Mogło być całkiem fajnie, a jednak czegoś zabrakło.
Jeżeli film “Rogate ranczo” (“Home on the Range”) ma być pożegnaniem studia Disneya z techniką tradycyjnej animacji, to nie można tego nazwać odejściem w wielkim stylu. Pomimo tego, że jestem zdeklarowaną wielbicielką disneyowskich kreskówek, w czasie seansu miałam wrażenie niedosytu.
Film jest rysunkowym westernem, lecz o pomyśle dość nietypowym, bowiem główne role grają w nim... krowy. Rozsądna pani Calloway, niekwestionowana przywódczyni wszystkich zwierząt z farmy “Skrawek nieba”, naiwna jałówka Grace oraz nowy nabytek – Madzia, nieco nieokrzesana, ale wesoła i odważna, zdobywczyni licznych nagród na wystawach rolniczych i Miss Mokrego Postronka (cokolwiek to znaczy). Bohaterki, jak widać, raczej niebanalne. Akcja za to bazuje na bardzo klasycznym westernowym pomyśle, jakim jest Zły Bogacz próbujący siłą lub podstępem przejąć wszystkie Sielskie, Małe Farmy. Dzielne krowy postanawiają zdobyć pieniądze na ratowanie swojego zadłużonego gospodarstwa za pomocą schwytania grasującego w okolicy bandyty.
Oczywiście, jak we wszystkich disneyowskich filmach, tak i tutaj dobrze wiemy, czego się spodziewać. Początkowy konflikt Madzi i pani Calloway zakończy się przyjaźnią, zarozumiały koń Buck dostanie po nosie i przeżyje gorzkie rozczarowanie swoim idolem – łowcą nagród Rico, uratowanie farmy nastąpi w finale dzikich pościgów, bójek i strzelanin, będzie kilka celnych dowcipów i nieco dyskretnego smrodku dydaktycznego, a wartości takie, jak dom i przyjaźń zostaną uświęcone. Tak też się stało w istocie. Więc dlaczego przez cały seans miałam wrażenie, że czegoś mi brakuje?
“Rogate ranczo” sprawia wrażenie, jakby gdzieś wyciekła z niego disneyowska magia, pozostawiając dydaktyzm, który był zawsze, ale na ogół mniej się rzucał w oczy. Być może w filmach takich jak “Mulan”, “Planeta skarbów” czy “Lilo i Stitch”, gdzie głównymi bohaterami byli ludzie, w jakimś stopniu utożsamiałam się z nimi. Wprawdzie również “Król lew” podobał mi się i ogromnie mnie poruszył, ale ostatecznie chyba każdemu łatwiej jest się wczuwać w lwa niż w krowę...
Również humor w tym westernie jest jakiś smętny i jakby wymuszony – brak jest tekstów równie zabawnych co wygłupy smoka Muszu albo postaci tak wyrazistych i barwnych jak członkowie ekspedycji badawczej w “Atlantydzie”. Pyskate krówki są fajne, ale to jednak nie to; dość ciekawym pomysłem jest Alameda Slim, hipnotyzujący bydło za pomocą... jodłowania, ale już jego pomocnicy, bracia Wacuś, którzy mogliby być potencjalnym źródłem humorystycznych gagów, to po prostu żałosna trójka imbecyli. Chwilami miałam wręcz wrażenie niesmaku, jakby ktoś kazał mi się śmiać z osoby upośledzonej umysłowo. W dodatku jak na film disneyowski wyjątkowo dużo tu brutalności – oczywiście większość bójek jest kreskówkowo umowna, ale scena, w której kopnięty przez konia w twarz bandyta upada, plując zębami, zupełnie mi się nie podobała.
Cóż, kilka ostatnich animacji studia Disneya, na przykład “Atlantyda” i “Planeta skarbów” nie miało dobrych recenzji – ale trzeba zauważyć, że wszystkie zarzuty dotyczyły scenariusza, nie zaś sposobu animacji. Żal, że wytwórnia zamiast starać się poprawić treść filmów, chce odejść od ręcznego rysowania na rzecz komputerów. Lubię Shreka, Potwory i Nemo, ale tradycyjna animacja ma wiele zalet. Między innymi tę, że rysunkom można jednak nadać ślad artyzmu (choćby przez malowanie tła akwarelami, jak było w “Lilo i Stitchu”), podczas, kiedy komputerowo stworzone postaci i krajobrazy będą śliczne, kolorowe i... jeszcze bardziej kiczowate.
Tytuł: Rogate Ranczo Tytuł oryginalny: Home on the Range Reżyseria: Will Finn, John Sanford Scenariusz: Will Finn, John Sanford Muzyka: Alan Menken Dystrybutor: Forum Film Data premiery: 28 maja 2004 Czas projekcji: 76 min. WWW: Strona Gatunek: animacja, familijny, western Ekstrakt: 50%
|