nr 5 (XXXVII)
czerwiec 2004




powrót do indeksunastępna strona

Agnieszka Szady
W oparach smrodku dydaktycznego
…czyli dyskusja o „Języku Trolli” i innych książkach Małgorzaty Musierowicz.
Uwaga: zawiera poważne spoilery!

Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Fenomen Małgorzaty Musierowicz: książki obyczajowe, które są wielbione za realizm i jednocześnie ganione za nieprzystawanie do prawdziwego życia. Dlaczego kochamy Borejków?

Rozmawiają: Alter i Ego.

Alter: Właśnie ukazała się najnowsza, piętnasta część powieściowego cyklu Małgorzaty Musierowicz, zwanego potocznie „Jeżycjadą”. Wprawdzie autorka twierdziła, że „Kalamburka” ma być ostatnią częścią sagi, uległa jednak prośbom czytelników, a może presji Akapit Pressu, i napisała jeszcze jedną książkę. Wbrew pozorom, akcja nie ma nic wspólnego z trollami – to jedna z postaci ma Trolla na nazwisko.

Ego: No pewnie, gdzieżby w książkach Musierowicz jakaś fantastyka się pojawiła. Tam czytują wyłącznie Senekę, o Tolkienie nikt nawet nie słyszał.

Alter: Może kiedyś się pojawi, zważywszy na to, jakie niesłychane rzeczy występują w „Języku Trolli”: nieślubne ciąże, narkotyki, choroby nowotworowe i seks.

Ego: Seks??!?

Alter: Raczej mówienie o seksie. A ściślej: mówienie, że o seksie się w domu Borejków nie mówi. Wygląda mi to na spóźnioną polemikę z pewną wypowiedzią Kingi Dunin, która parę lat temu na łamach bodajże „Gazety Wyborczej” oburzała się, że cała erotyka w książkach MM sprowadza się do tego, że Gabrysia siedzi na kolanach Grzesia, każde z książką, i całują się po każdym rozdziale.

Ego: A czegóżby ona chciała, przecież to powieść dla młodzieży szkolnej. No, ale skoro zgodnie z zasadami marketingu zaczęliśmy naszą recenzję od du…

Alter: Ego!!!

Ego: …od dużej dawki emocji, to może teraz wróćmy do książki.

Alter: Proszę bardzo. Głównym bohaterem jest dziewięcioletni Józinek, syn Idy Sierpniowej. Narracja jest przez cały czas prowadzona z jego punktu widzenia, co jest nowością w „Jeżycjadzie” – do tej pory narrator patrzący oczami mężczyzny lub chłopaka występował sporadycznie. Józinek poznaje w szkole starszą o trzy lata Staszkę Trollę i zakochuje się w niej.

Ego: W wieku dziewięciu lat? To prawie jak Anakin w Amidali.

Alter: Też miałam to skojarzenie i w ich końcowej rozmowie tylko czekałam, kiedy padnie jakieś: „Czy jeszcze cię kiedyś zobaczę?” „A co ci mówi twoje serce?”. Ale jeżeli chodzi o wiek głównego bohatera, to w trakcie lektury niejeden raz miałam wrażenie, jakby książka opowiadała co najmniej o 15-latku. Zarówno Józinek, jak i towarzyszący mu przez sporą część akcji cioteczny brat Ignaś, zbyt często mówią i myślą jak osoby zupełnie dorosłe.

Ego: No cóż, w rodzinie, gdzie już trzecioklasista jak z rękawa sypie maksymami łacińskimi, można chyba spodziewać się, że dzieci będą mądrzejsze niż ich rówieśnicy.

Alter: Owszem, ale ogólne oczytanie i rozwinięte słownictwo nie oznaczają jeszcze pogłębionej wiedzy psychologicznej. Posłuchaj tego cytatu z rozmowy z Trollą: „To interesujące – wtrącił Ignacy Grzegorz. – Kiedy tego słucham, mam wrażenie, że mówisz swoim specyficznym językiem, który rozbudza najlepsze strony mojej osobowości.” Bardzo piękne, prawda? Ale w ustach dziesięciolatka brzmi tak nienaturalnie, że aż boli. Bo jeżeli nawet dziesięciolatek zna takie słowa, jak „osobowość”, to nie uwierzę, że rozumie siebie i otaczający świat na tyle, żeby sformułować taką myśl. Podobnych przykładów jest więcej. Józinek świetnie zdaje sobie sprawę, że jego kilkuletnia siostrzyczka traktuje reklamy telewizyjne jak rzeczywistość, widzi, że kuzynka Laura pod wpływem entuzjazmu słuchaczy poczuła się gwiazdą – co więcej, wie, że ten fakt może mieć wpływ na życie rodziny. I tak dalej. A już samoświadomość ma rozwiniętą w stopniu, który pasowałby raczej do kogoś dwa razy starszego.

Ego: A może tak naprawdę było? Może autorka pierwotnie napisała powieść o maturzyście, a potem z jakichś powodów zmieniła wiek bohatera? Pierwotna data premiery książki była wyznaczona na czerwiec 2002 roku. Prawie dwa lata to wystarczający czas na przeróbki.

Alter: Mógł być też inny powód przesunięcia terminu. W jednym z wywiadów Małgorzata Musierowicz stwierdziła, że wydanie książki opóźnia się, gdyż w otaczającej rzeczywistości trudno jej znaleźć dostateczną ilość optymizmu. W istocie, choć „Język Trolli” zawiera dużo typowego dla całej „Jeżycjady” ciepła i wiary w ludzi, jednak poczucie beznadziejności i jakiś taki brud życiowy przebija z niej znacznie silniej, niż z innych książek cyklu. Szczególnie widać to w scenie stania w korku, gdzie pojawia się kilka postaci trzecioplanowych, których jedyną rolą jest wygłoszenie nic nie wnoszących do akcji narzekań na rzeczywistość. Grzegorz Stryba porównuje sytuację Polski do zdegenerowanego świata przedstawionego w II części „Powrotu do przyszłości” (no widzisz, jednak jakiś akcent fantastyczny się znalazł). Powracającym motywem jest też zapaść polskiego lecznictwa.

Ego: Złośliwie zauważę, że te ponure komentarze rodzina Borejków wygłasza spożywając obiad składający się z zupy doprawianej winem i korzeniami, pieczeni oraz tortu czekoladowego, galaretki i pepsi-coli na deser. W dodatku są posiadaczami laptopa i co najmniej dwóch komputerów oraz automatycznej zmywarki, więc ich sytuacji materialnej tragiczną nazwać nie można. Zdaje się, że ustami bohaterów autorka chciała wygłosić własne poglądy na życie. Jej prawo, ale akurat w tej sytuacji wypadło to cokolwiek sztucznie.

Alter: To dziwne, że w latach, kiedy mięso było na kartki, a kupienie cytryn graniczyło z cudem, Małgorzata Musierowicz pisała o wiele weselsze książki. Nawet w „Opium w rosole”, gdzie rodzice głównej bohaterki siedzą w więzieniu za politykę, a w tle co jakiś czas przeciągają milicyjne konwoje, jest więcej humoru i optymizmu niż w „Języku Trolli”.

Ego: No, bez przesady. Jest przecież w „Języku Trolli” humorystyczna historyjka z wkładaniem sobie żarówki w usta.

Alter: Stara anegdota, już to kiedyś słyszałam. Podobnie jak dowcipy o wodzie Sodowa. Jedyną naprawdę zabawną rzeczą – ale za to tak fajną, że wybaczam autorce te poprzednie – jest kreatywne podejście pana Oracabessy do języka polskiego. Jego poprzekręcane idiomy są GE-NIAL-NE! Coś mi się wydaje, że wyrażenia takie jak „ciarki mi przeszły koło nosa” czy „woła o pomstę na puszczy” mają szansę stać się wkrótce powiedzeniami kultowymi.

Ego: Ach, pan Oracabessa. Cudowna postać. Ale niektórzy czytelnicy twierdzą, że wzorowana na Bernardzie Żeromskim. I że scena rozmowy z dyrektorką szkoły to powtórzenie słynnej rozmowy z Pierogiem z „Brulionu Bebe B.”

Alter: Nie zgadzam się. Owszem, i Bernard i Helmut są artystami, ale na tym się kończy podobieństwo. O ile ten pierwszy jest nadwrażliwy, niedojrzały, nie umiejący znaleźć sobie miejsca w życiu (patrz „Imieniny”, kiedy bez celu przesiaduje na przystanku albo przyplątuje się do Gaby i Grzegorza), o tyle drugi jest najwyraźniej pogodzony ze sobą i ze światem, zrównoważony i odpowiedzialny. Również jego rozmowa z „wywobabczynią” Trolli (nota bene mój ulubiony fragment książki) nie ma nic wspólnego z rozmową Bernarda z Pierogiem oprócz faktu, że obie te sceny dzieją się w szkole.

Ego: Jedna moja znajoma oburzyła się bardzo, twierdząc, że przez wprowadzenie rastafariańskiej rodziny Oracabessów autorka „wystawia laurkę sekcie”. Interesujące, bo dotychczas zarzuty czytelników dotyczyły raczej nadmiernej ilości akcentów katolickich w „Jeżycjadzie”. Te wszystkie rodzinne wymarsze do kościoła, szopki, zaprzyjaźnieni zakonnicy…

Alter: Bez przesady. Owszem, w „Noelce” i „Pulpecji” występuje pewne nagromadzenie elementów religijnych – może trochę z powodu zachłyśnięcia się radością, że już można bez przeszkód o tym pisać (były to pierwsze części cyklu wydane po upadku komuny) – ale w sposób naturalny wynika to z akcji, która w dużej mierze toczy się w dzień Wigilii, a w dodatku istotnym wydarzeniem jest ślub. Jak dla mnie, jedyna przesadnie patetyczna scena, czyli śpiewanie przez małą Laurę kolędy „Bóg się rodzi”, jest doskonale zrównoważona humorystycznymi opisami szkolnych jasełek, zwłaszcza aniołków w adidasach i pluszowego hipopotama. W późniejszych książkach jest już tylko co najwyżej mowa o chodzeniu w niedzielę do kościoła; nie widzę powodu, dla którego czytelników irytują wzmianki o tym – w końcu jest to część rzeczywistości.

Ego: Ha, rzeczywistość w książkach Małgorzaty Musierowicz – pasjonujący temat. Z jednej strony drobiazgowy realizm – na podstawie kolejnych tomów „Jeżycjady” można by niemal spisać historię rozwoju polskiej gospodarki od lat 70 do chwili obecnej – z drugiej strony świadome pomijanie pewnych zjawisk. Świat Małgorzaty Musierowicz jest czymś w rodzaju współczesnej baśni: nie istnieją w nim rzeczy takie jak narkotyki czy seks, każdy Kopciuszek znajduje swojego księcia najdalej w klasie maturalnej, biedni są dobrzy i mądrzy, a bogaci źli i chamscy.

Alter: I za to właśnie czytelnicy ją kochają. Tworzy własny świat, bezpieczny i pełen ciepła, i wymarzoną rodzinę, w której babcia dobrotliwie zbeszta, dziadek rzuci łacińskim przysłowiem, starsza siostra zrobi herbatę i przytuli, a kuzyniątko powie coś zabawnego. I nikt nie nawrzeszczy na człowieka nawet za oblaną maturę. Czytanie jej książek to chwila obcowania z miłymi, mądrymi, wyrozumiałymi ludźmi, których duża część czytelników traktuje jak dobrych znajomych – każdy nowy tom to jak spotkanie po latach: niecierpliwie przewracamy strony, żeby dowiedzieć się, co tam u Natalii, Patrycji, Kreski, Tygryska… Poza tym są to książki, które mają odwagę bronić pewnych wartości, a to nieczęste w dzisiejszej literaturze.

Ego: Zgadza się, bardzo miło jest czytać o tej miłej rodzinie, ale mam wrażenie, że niektóre postaci z tomu na tom stają się coraz bardziej posągowe. Na przykład pani Borejko – mało, że mądra i w lot rozumiejąca każde spojrzenie czy zmianę nastroju kogoś z rodziny, to jeszcze w „Kalamburce” musiała okazać się utalentowanym dramaturgiem. Ignacy Borejko służy już głównie do wygłaszania umoralniających przemówień. Gabrysia zamartwia się nie tylko o swoje dzieci, ale wręcz o cały świat, odczuwając wyrzuty sumienia, że nie może zapobiec wszystkim wojnom i nieszczęściom. Nawet uczniowie podstawówki, jak już wspomnieliśmy poprzednio, zachowują się mądrzej od niejednych dorosłych.

Alter: No dobrze, może jest w tym pewna doza idealizacji, ale przecież Borejkowie zawsze byli nieco nieprzeciętni. Czytują tylko filozofów lub klasykę (dyskusja w „Tygrysie i Róży” o ulubionych postaciach literackich brzmi niemal jak lista lektur szkolnych), słuchają wyłącznie muzyki poważnej, nawet przy skrobaniu ziemniaków… O, przepraszam: Laura przyznaje się do fascynacji nowoorleańskim jazzem, a Józinek lubi zespół Rammstein.

Ego: Dość oryginalne upodobania jak na trzynastolatkę i dziewięciolatka. A co do ambitnych lektur, to ktoś z czytelników na forum dyskusyjnym zadał interesujące pytanie: czy bohaterki „Jeżycjady” czytywałyby… „Jeżycjadę”.

Alter: Dyskusja nam się przeradza w narzekanie, więc wróćmy do „Języka Trolli”. Oprócz narratora płci męskiej książka ta różni się od pozostałych tym, że narracja przez cały czas jest prowadzona z punktu widzenia tylko jednej postaci. W poprzednich tomach na ogół przeplatała się narracja kilku osób, dotycząca dwóch równoległych wątków: na przykład w „Tygrysie i Róży” była to z jednej strony wyprawa Tygryska do Torunia, z drugiej – uczuciowe problemy Natalii. W „Dziecku piątku” sceny widziane oczami Aurelii przeplatały się z punktem widzenia Kozia i pana Jankowiaka. Tymczasem w „Języku Trolli” wszystkie wydarzenia oglądamy za pośrednictwem Józinka i to jego wątek jest najważniejszy i w zasadzie jedyny. Z początku wydaje się, że drugim równoległym będzie historia Laury, która zostaje zaproszona do występu w koncercie reggae i nawet jej mały kuzyn widzi, że „od tego momentu życie rodziny ulegnie całkowitej zmianie”. Tymczasem w połowie książki autorka jakby zmienia zdanie i o wokalnym talencie Laury ani o jej ambicjach nic już nie słyszymy.

Ego: Wydaje mi się to pewnym błędem konstrukcyjnym. Nie można wprowadzać jakiegoś wątku sugerując czytelnikowi, że będzie bardzo ważny, po czym tak beztrosko go porzucać.

Alter: Nawiasem mówiąc, w Laurze zaszła zadziwiająca zmiana w porównaniu z tym stalowym dzieckiem, którym była w „Nutrii i Nerwusie”, „Imieninach” czy „Tygrysie i Róży”. Nagle ma jakieś kompleksy, potrzebuje ciągłego potwierdzania swojej urody, i co zadziwiające – cierpi na brak adoratorów! Świat się wali. Nie jedyna to zresztą postać, co do której autorka zafundowała nam zadziwiającą woltę. Fryderyk Schoppe nagle okazał się samolubnym karierowiczem, a Ignaś, syn Gaby i Grzegorza, z miłego, wrażliwego, inteligentnego dziecka stał się przemądrzałym „starym malutkim”, w dodatku skarżypytą. Szok! I wcale nie dlatego, że widzimy go oczami kuzyna, który za nim nie przepada.

Ego: Miało nie być narzekania.

Alter: To nie narzekanie, tylko stwierdzenie faktu. O samej książce można jeszcze powiedzieć, że jest napisana „zwyczajnie”, to znaczy nie zawiera żadnych ciekawych chwytów literackich, które Małgorzata Musierowicz najwyraźniej polubiła w poprzednich tomach. Akcja „Kalamburki” toczy się wstecz – od roku 2000 do 1935. W „Kwiecie kalafiora” do narracji włączone są listy, a w „Córce Robrojka” wielu faktów dowiadujemy się z monologów Idy wygłaszanych do wożonego w wózeczku synka. Tymczasem w „Języku Trolli” jedynym wyrafinowanym zabiegiem jest retrospekcja na początku powieści; poza nią cała akcja toczy się liniowo i zamyka – jak często u tej autorki – w zaledwie paru dniach.

Ego: O nie, jest jeszcze jeden ciekawy zabieg: ukryte nawiązania do „Wesela” Wyspiańskiego. Tekst o zgubieniu czapki wydawał mi się rzucony ni w pięć nie w dziewięć, ale kiedy parę linijek dalej padło stwierdzenie „…ludzi tu spokojni, nikt pana piłą rżnąć nie będzie”, wspomnienie lektury szkolnej narzuciło mi się z siłą wodospadu. Czyżby trąbka sygnałowa, którą znajdują w zaspie chłopcy, miała być zgubionym przez Jaśka złotym rogiem? Może autorka chce nam dać do zrozumienia, że pomimo otaczającego nas smutku i bylejakości nadzieja jednak istnieje? I znajduje się w rękach najmłodszego pokolenia. O ile będziemy w stanie pogodzić się ze sobą wzajemnie – co podkreśla Trolla, konfiskując chłopcom trąbkę i obiecując oddać ją dopiero wtedy, kiedy przestaną się wreszcie kłócić.

Alter: Czyli, że jedyna część „Jeżycjady” bez zdecydowanego happy endu zawiera jednak optymistyczne przesłanie. Ciekawe, czy powstaną kolejne tomy?



Tytuł: Język Trolli
Autor: Małgorzata Musierowicz
Wydawca: Akapit Press
Cykl: Jeżycjada
ISBN: 83-88790-44-7
Format: 208s. 145×205mm
Cena: 29,—
Data wydania: 28 kwietnia 2004
WWW: Polska strona
Kup w Merlinie (21,60)
Ekstrakt: 80%

powrót do indeksunastępna strona

110
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.