nr 5 (XXXVII)
czerwiec 2004




powrót do indeksunastępna strona

David Weber, John Ringo
Marsz ku gwiazdom
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     * * *
     
     – To ryba coll – powiedział kapitan T’Sool. Dowódca „Imy Hooker” potarł rogi i klasnął w dłonie. – To niemożliwe, ale niech mnie przeklnie Biała Dama, jeśli tak nie jest.
     Jeden z marynarzy trzymał w obu górnych dłoniach ociekający wodą worek. Wypełniony olejem pęcherz był charakterystycznym elementem układu wypornościowego ryby coll. W osobnikach normalnej wielkości miał jednak rozmiary opuszka ludzkiego kciuka, a jego zawartość była dla Mardukan śmiertelną trucizną. Jak się okazało, olej był prawdopodobnie jedyną substancją na całej planecie, którą nanity marines były w stanie przetworzyć w witaminy i aminokwasy, których brakowało w miejscowym pożywieniu.
     – Przynajmniej mamy dużo karmy dla civan – powiedziała Kosutic. A oleju także wystarczy nam na dosyć długo – dodała, patrząc na przynajmniej metrowej średnicy pęcherz.
     – Ostateczny bilans i tak wynosi zero – warknął Pahner. – Straciliśmy cały statek, połowę jego załogi, prawie dwie kompanie piechoty i troje marines. Nie lubię tracić żołnierzy.
     – Ja też nie – zgodziła się Kosutic. – Jego Niegodziwość od samego początku maczał w tym palce.
     – Co się stało? – spytała Eleanora O’Casey, wychodząc głównym lukiem na pokład.
     
     * * *
     
     Naczelniczka świty księcia była ostatnim cywilem uwięzionym razem z nim na planecie. Chociaż żaden z pilotów promów nie był przygotowany do panujących tu warunków tak, jak marines, mieli przynajmniej podstawowe przeszkolenie i pakiety nanitów. A naczelniczka świty przed przymusowym lądowaniem promów na drugiej półkuli Marduka nie postawiła nigdy stopy poza miastem, a jej nanity były zaprojektowane do bezpiecznego, cywilizowanego środowiska.
     Ale „przygoda” wyszła jej na dobre. O’Casey jeszcze nigdy nie była w lepszej formie, mimo że jej żołądek – nigdy nie za bardzo wytrzymały – nie znosił dobrze trudów wyprawy, a na podróż morską reagował jeszcze gorzej. Niska brunetka rozejrzała się teraz na boki, licząc maszty.
     – Nie brakuje nam jednego statku? – spytała.
     – Jeszcze nie – odparł sucho Pahner – ale to nie potrwa długo. – Wskazał za burtę, gdzie tonął potrzaskany kadłub „Latającej Ryby”. – Odkryliśmy, co pożerało poprzednie ekspedycje – dodał.
     O’Casey podeszła do relingu kołyszącego się lekko szkunera i otworzyła szeroko oczy.
     – Oooch! – Zasłoniła usta ręką i szybko pobiegła na drugą stronę, żeby nie trafić w Mardukan, którzy właśnie zaczęli rozbierać olbrzymią rybę.
     – No, na kolację chyba nie przyjdzie – zauważyła Kosutic, kręcąc głową.
     
     * * *
     
     – Pewnie im starsze, tym twardsze.
     Julian dźgnął widelcem leżący na talerzu kawał mięsa coll, żeby podkreślić swoje słowa.
     Nic więcej już nie zaatakowało statków, a echosonda wykazała, że w miejscu, gdzie zatonęła „Latająca Ryba”, wznosi się podwodna góra. Dobrescu wysnuł teorię, że pasmo takich gór może być terenem łowieckim gigantycznych coll. Jeżeli miał rację, mogliby rozpocząć połowów tych ryb, o ile udałoby się lepiej poznać ich zwyczaje. Zyski byłyby z pewnością spore, zakładając, że nie kosztowałoby to za każdym razem utraty statku.
     – Prawdopodobnie tak – zgodził się medyk. – Chociaż nikt w Przystani K’Vaerna nigdy nie widział tak wielkiej coll.
     Turlał po stole opalizującą perłę wielkości ludzkiej głowy; w rozproszonym przez chmury świetle wydawała się unosić tuż nad blatem.
     – Perła wygląda identycznie jak te z mniejszych okazów – ciągnął, stukając w nią palcem. – Jest tylko o wiele większa, oczywiście, i ma więcej warstw. Bezpośrednio pod spodem jest kość, też wielowarstwowa, i podejrzewam, że ilość tych warstw wskazuje na wiek ryby. Muszą cholernie szybko rosnąć. Jeżeli dobrze odgadłem, jak obliczać ich wiek, ta ryba była niecałe pięć razy starsza od tych, które jedliśmy w Przystani K’Vaerna.
     – Jak to możliwe? – spytał Roger, piłując nożem twarde mięso. Nie był specjalnie głodny, a mięso było tłuste i nieprzyjemnie cuchnęło rybą, w przeciwieństwie do suchego i białego mięsa mniejszych coll. Ale nauczył się już, że trzeba jeść to, co jest pod ręką. Nigdy nie wiadomo, czy jutro i tego nie zabraknie. – Była przynajmniej sto razy większa!
     – Raczej czterdzieści czy pięćdziesiąt, Wasza Wysokość – poprawiła go Despreaux. Ona i Julian byli stosunkowo młodzi stopniem, ale oboje brali udział w naradach dowództwa – Julian z racji funkcji koordynatora wywiadu, a Despreaux dlatego, że jej towarzystwo uspokajało Rogera. Oczywiście jej doświadczenie w zakresie łączności i taktyki też miało znaczenie.
     – Warstwy oznaczają gwałtowne przyrosty masy – powiedział Dobrescu, wzruszając ramionami – ale materiał genetyczny jest identyczny. Ta ryba mogłaby krzyżować się z odmianą ryb z Przystani K’Vaerna, czyli to ten sam gatunek. Podejrzewam, że badania nad historią ich życia nie byłyby łatwe. Przypuszczalnie rozmnażają się w rejonach przybrzeżnych, może nawet w słodkiej wodzie. Potem, w miarę jak rosną, zaczynają walczyć o terytoria. Jeżeli uda im się zająć terytorium większego osobnika, bardzo szybko rosną, żeby je „wypełnić”. – Przerwał i znów potoczył perłę po stole. – Podejrzewam też, że gdybyśmy wracali przez te wody, nie napotkalibyśmy drugiego tak wielkiego osobnika. Ale i tak byłoby tu sporo cholernie wielkich coll.
     – Ale za parę lat… – Pahner pokiwał głową. – Przy okazji, Wasza Wysokość, to był niezły strzał.
     – Słucham? – Roger zaatakował rybę jeszcze raz, a zaraz potem się poddał. Zresztą nie był pierwszy.
     Siedząca w kącie pomieszczenia krępa, prążkowana czerwono-czarna bestia wiedziała, co robić. Roger zdobył ją przypadkowo w wiosce D’Nal Corda wiele miesięcy temu. Jaszczuropodobne stworzenia pełniły wśród pobratymców szamana rolę psów, chociaż Roger przez całą podróż nie spotkał nigdzie podobnych istot.
     Pieszczura wstała i przeciągnęła się tak, że aż zatrzeszczały jej kości. Sięgała praktycznie od ściany do ściany. Przeprawa przez pełne drapieżników dżungle dobrze jej zrobiła; gdyby wróciła do swojej wioski, byłaby dwa razy większa od zwierząt, które tam zostały.
     Teraz wywiesiła język i uważnie przyjrzała się talerzowi Rogera, który książę do niej wyciągnął. Po krótkiej chwili stwierdziła, że to jedzenie i wolno je zjeść; jej łeb błyskawicznie wysunął się do przodu i kawał mięsa zniknął z talerza.
     Upewniwszy się, że na razie to wszystko, wróciła do kąta, aby poczekać na następną porcję. Albo na następną walkę. Wszystko jedno.
     – Kręgosłup był mocno nadpęknięty – kontynuował rozważania Dobrescu. – Pana strzał był jednym z powodów, dla których ryba nie zaatakowała drugi raz.
     Medyk rzucił ulubieńcowi księcia własną porcję jedzenia. Mięso nie zdążyło nawet upaść na podłogę, a już zniknęło w paszczy jaszczura.
     – Miała też w podniebieniu dziurę wielkości pięści – ciągnął, unosząc brew i spoglądając na siedzącego na końcu stołu Mardukanina.
     Fain rozpaczliwie próbował radzić sobie ze sztućcami. Podglądał Honala, Rastara, Chim Priego i Corda, ale niewiele mu to pomagało. Mardukańscy oficerowie także nigdy dobrze nie opanowali sztuki posługiwania się nożem i widelcem, a asi Rogera – zasadniczo niewolnik, chociaż Fain wątpił, by ktokolwiek posądził D’Nal Corda o bycie czyimś sługą – w ogóle ich nie dotykał.
     Kapitan przypuszczał, że w przypadku szamana niechęć do sztućców była pozą. Stary Mardukanin wkładał wiele wysiłku w utrzymanie swojego wizerunku prymitywnego dzikusa, ale dla Diaspranina było oczywiste, że wiedzą i inteligencją asi przewyższa dowolnego z Kapłanów Wody. W przypadku pozostałych Fain nie był pewien. Honal odciął kawał gumiastego mięsa i wgryzł się w nie, Rastar i Pri ogryzali większe porcje nadziane na widelce. Ludzka umiejętność przytrzymywania mięsa widelcem i odcinania małych kawałków najwyraźniej była im obca.
     Krindi chrząknął i pokiwał głową ludzkim gestem, który podchwyciło już wielu najemników.
     – To Erkum – powiedział. – Przynajmniej jeden strzał, może więcej. Na pokładzie panowało… zamieszanie.
     – Nie aż takie, żeby stracił pan głowę – zauważył Pahner i napił się wody. – Zmusił pan wszystkich uzbrojonych do wystrzelenia salwy. Wątpię, czy większość marines zachowałaby tak zimną krew.
     – Dziękuję, sir. – Fain potarł róg. – Ale z tego, co widziałem, pozwolę sobie nie zgodzić się. Pan i książę Roger zachowaliście spokój i kontrolę nad żołnierzami.
     – Ja nie – powiedział Roger. Sięgnął po dzbanek z wodą i nalał sobie następną szklankę. Powinienem był wydawać rozkazy, a nie samemu strzelać. Ale zdenerwowałem się. To byli dobrzy żołnierze.
     – Hmmm. – Kosutic zmarszczyła czoło. – Nie wiem, Wasza Wysokość. – Rozchmurzyła się i uśmiechnęła. – Muszę przyznać, że jak dotąd broń w pana rękach nie okazała się złym pomysłem.
     Pahner uśmiechnął się, słysząc chichoty wokół stołu, a potem kiwnął głową.
     – Niezależnie od tego, czy Jego Wysokość powinien był strzelać, czy wydawać rozkazy, musimy znaleźć nowe miejsce dla kapitana Faina. Piechoty i tak nie było za wiele, więc wszystkich was połączę w jedną kompanię. Straciliśmy na „Latającej Rybie” razem z pana chłopcami Turkol Besa, więc potrzebujemy następcy kapitana Yaira, który zostanie awansowany na majora i zastąpi Besa. Na początek przydzielę pana Jego Wysokości jako coś w rodzaju adiutanta. Większość ocalałych z pana kompanii jest już na pokładzie „Hooker”. Włączymy ich do załogi statku, a pan będzie miał okazję zdobyć trochę doświadczenia w „sztabie” i zobaczyć, jak to wszystko działa. Mam nadzieję, że kiedy będziemy lądować, będzie pan już ze wszystkim na bieżąco. Jasne?
     – Tak jest, sir. – Fain nie dał po sobie poznać, że nie jest zadowolony, iż „jego” kompania traci tożsamość, nawet jeśli rozdzielenie żołnierzy było konieczne. – Jedno pytanie…
     – Tak, możesz zatrzymać Pola – odparł Roger z bardzo mardukańskim śmiechem.
     – Tak, niech pan to zrobi – dodał kapitan… nie, major Yair. – Tylko pan jest w stanie dać sobie z nim radę.
     - Nie wiemy, ile jeszcze możemy napotkać tych stworów. – Pahner zmienił temat, dając do zrozumienia, że „to już mamy załatwione”, i wskazał na perłę, którą wciąż oglądał Dobrescu. – Ani jakie inne niebezpieczeństwa mogą na nas czekać. Ale przynajmniej odkryliśmy, że możemy je zabić. Czy macie jakieś sugestie co do tego, jak się przed nimi bronić?
     – Ustawić działo na rufie. Może dwa – powiedział bez namysłu Fain i umilkł, kiedy wszyscy na niego spojrzeli.
     – Mów dalej – zachęcił go Roger, kiwając głową. – Chociaż wydaje mi się, że wiem, do czego zmierzasz.
     – Niech będą cały czas nabite – ciągnął Fain. – Gotowe do strzału i cały czas obsadzone. Kiedy ryba wynurzy się, damy ognia. Będzie na to jakieś półtorej sekundy.
     – Załoga działa musiałaby być cały czas czujna. – Julian pokręcił głową. – Poza tym trzeba by uważać, żeby nie zamókł proch. Nie sądzę, żebyśmy byli w stanie to zrobić bez modyfikacji, do których potrzeba by stoczni.
     – Ale obrona rufowa… – Roger poskrobał palcem w stół, najwyraźniej zaintrygowany tym pomysłem. Nagle jego poważną twarz rozświetlił niczym wschodzące słońce szeroki uśmiech. – A kto powiedział, że to musi być tutejsze działo? – spytał.
     Kosutic zaśmiała się. – Przeraża mnie pan, Wasza Wysokość.
     – Oczywiście! – Oczy Juliana zalśniły entuzjazmem. – Ustawimy działko plazmowe w trybie automatycznym. Jeśli coś pojawi się w zasięgu czujników: łup!
     – Śrutowe – poprawił go Pahner. Julian spojrzał na niego zdziwiony. – Te stwory podchodzą za blisko. Działkiem plazmowym podpalilibyśmy statek - wyjaśnił mu kapitan.
     – Tak, ma pan rację – pokiwał głową plutonowy. – Pójdę się tym zająć – powiedział, a potem spojrzał bez entuzjazmu na kawał mięsa wciąż leżący na jego talerzu. – Mam wydać ludziom żelazne racje? – spytał z nadzieją w głosie.
     – Nie. – Pahner pokręcił głową. – Musimy jeść to, co mamy. Dopóki nie wiemy, jak długo potrwa podróż, będziemy oszczędzać zapasy. – Przerwał i odetchnął. – Musimy też wyłączyć radia. Zbliżamy się do portu i trzeba zacząć myśleć o nasłuchu. Nasze systemy są trudne do wykrycia, ale jeśli port zacznie podejrzewać, że tu jesteśmy, wpadniemy w gówno po same uszy.
     – Więc jak będziemy utrzymywać łączność między statkami, sir? – spytała Despreaux. Plutonowy była cały wieczór wyjątkowo cicha, ale to ona odpowiadała za łączność, skoro Julian zajął się rozstawianiem działek.
     – Komlasery, flagi, wystrzały, migające światła – powiedział Pahner. – Wszystko jedno, byle nie radia.
     – Tak jest, sir – kiwnęła głową Despreaux, zapisując to sobie w tootsie. – Możemy więc na przykład wykorzystać tac-lighty?
     – Tak. – Pahner znów przerwał i zamyślił się, wsuwając do ust pasek korzenia bisti. – Poza tym żeglarze w Przystani K’Vaerna uprzedzali nas, że piractwo jest na Marduku znane. Dlaczego mnie to nie dziwi?
     Większość zebranych parsknęła śmiechem. W czasie podróży niemal na każdym kroku napotykali wrogich barbarzyńców, bandytów i lokalnych władców. Byłoby dla nich ogromnym szokiem, gdyby okazało się, że na tych wodach jest inaczej.
     – Kiedy zbliżymy się do kontynentu, będziemy musieli zacząć wypatrywać zbliżających się statków – ciągnął Pahner. – I tych ryb. I wszystkiego, co będzie wyglądać podejrzanie.
     – A tylko Jego Mroczna Wysokość wie, co będzie dalej – zgodziła się z uśmiechem Kosutic.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

26
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.