II Brama była otwarta na oścież. Kiedy Goranto przez nią przejechał, stanął twarzą w twarz z chaosem. Mnisi biegali jak oszaleli, każdy z nich dzierżył wiadro, miskę bądź nocnik. Miotali się pomiędzy królującą na środku potężnego dziedzińca studnią, zbrojną w ogromną korbę i koło zamachowe, a wejściem do wysokiej wieży górującej nad wszystkimi zabudowaniami klasztornymi. Z jej okien, jak również z wejścia, w którego czeluści raz za razem znikało mrowie mnichów, buchał czarny, kłębiasty dym. Goranto patrzył na poły z fascynacją, na poły z dezaprobatą na rozgrywający się dramat. - Wiesz, Beryl - powiedział, opierając się mocno na łęgu siodła - co prawda nie godzi się tak mówić o poświęconym miejscu, ale ja tu widzę niezły burdel. Kobyła nie wydała żadnego dźwięku, z końską obojętnością spoglądając na miotających się po dziedzińcu zakonników. - Jak świat światem, nie widziałem, żeby ktokolwiek gasił pożar w ten sposób - stwierdził Goranto, kręcąc z dezaprobatą głową tuż po tym, gdy korpulentny braciszek z fantazyjnym rozmachem próbował władować w swój nocnik zawartość potężnego studziennego czerpaka. Beryl patrzyła na lewo i na prawo, wodząc spokojnym wzrokiem za furkoczącymi w powietrzu habitami służb pożarowych i wsłuchując się w dzwony bijące na trwogę. Goranto obserwował, jak zakonnicy przeciskali się między sobą w drzwiach wieży. Z absolutnym niedowierzaniem zauważył, że ci, którzy chcą wejść, często kopią po tyłkach tych, którzy wybiegają z wieży, nie bacząc na to, że przy tym rozlewają część wody z wiaderek. Tutejsza brać zakonna była oczytana, to pewne, bowiem fruwające w powietrzu klątwy pochodziły ze zgoła innych źródeł, niźli strony brewiarza. Kątem oka dostrzegł mnicha, który wyszedł z położonych po lewej stronie zabudowań klasztornych i powolnym, ociężałym, starczym krokiem, utykając nieco na lewą nogę, skierował się w stronę studni, w której pobliżu stała dość duża ławka. Goranto zsiadł z konia i podszedł do zbliżającego się zakonnika, Beryl posłusznie poczłapała za nim. Mnich usiadł na ławce, z ciekawością i dość osobliwym zadowoleniem spoglądając na uwijających się współbraci i kompletnie nie zauważając gościa. Raz po raz oglądał swoje dłonie, próbując usilnie wydobyć spod paznokci jakiś brud. - Witaj, czcigodny bracie - ukłonił mu się Goranto. Mnich spojrzał na niego z roztargnieniem, jakby dopiero co zbudził się z głębokiego snu. Zmarszczył czoło, rozejrzał się wokół, po czym znowu skupił uwagę na gościu. W jego oczach pojawiło się zaciekawienie. - Witaj, przybyszu - powiedział z powagą, skłaniając lekko głowę. - Kim jesteś, jeśli wolno spytać? - Jestem Goranto z Barnivea. Przybywam z opactwa w Mantilei. Mnich przez dłuższą chwilę lustrował gościa ciekawym spojrzeniem. W końcu, wskazując ruchem głowy na wieżę, stwierdził: - Jak widzisz, trafiłeś na dość niecodzienną atrakcję. - Na jego twarzy zagościł smutek, gdy ponownie spojrzał na wieżę. Westchnął przeciągle. Goranto skinął głową przytakująco i przez dłuższą chwilę obaj w milczeniu obserwowali pożarniczą akcję. Mnich odetchnął z ulgą, gdy po jakimś czasie bracia zaczęli z mniejszym nieco pośpiechem znikać w drzwiach wieży i swoje zainteresowanie skierował ponownie na gościa. - Dziwnie jesteś odziany jak na zakonnika. Czyżby klasztor w Mantilei zaczął dawać kolczugi swym braciom? - Nie jestem zakonnikiem - odparł Goranto. - Jestem skrybą, skrybą niezrzeszonym, jeśli mogę to tak ująć. Byłem przez długie lata kronikarzem i bibliotekarzem na dworze króla Himerna, który kazał mi spisywać dzieje swego żywota. Potem, gdy mu się zmarło, pełniłem tę samą funkcję u jego syna, Grydentosa Gniewnego. Niedawno klasztor w Mantilei udzielił mi gościny i pracuję w tamtejszym skryptorium. A kolczugę mam na sobie, bo czasy dziś niebezpieczne dla podróżującego. - Skryba królewski, powiadasz - zdziwił się mnich. - Toś musiał widzieć niejedno ważne pismo królewskie i edyktów wiele pewno wysmarowałeś. - Ano zdarzało się, a jakże. Miałem pieczę nad sporą częścią królewskiej kancelarii. - Jak to się zatem stało, że król nie zadbał o swego kronikarza i teraz w mnichy poszedłeś? Goranto lekko się uśmiechnął do własnych wspomnień i wruszył ramionami. - Bo razu pewnego pojawił się w mej pracowni i przeczytał, co pisałem o nim w kronikach. Mnich nachylił się w jego stronę. - A co, pisałeś coś plugawego? - Nie, nie, nic z tych rzeczy. Robiłem dokładnie tak, jak za czasów jego ojca - pisałem prawdę. Starzec roześmiał się donośnie, oczy mu zabłysły. - Prawdę?! O, na ścięte pukle Dulcymy Erynckiej! To przecież na to samo wychodzi! Albo jeszcze gorzej. Pewien mędrzec powiedział kiedyś: "Prawda jest wielkim ciężarem, gdy trzeba ją zanieść książętom". A tyś, biedaku, miast pisać potulnie przygarść pochwał, wikt mieć przedni i opierunek, a przy tym w zacnym mieszkać domu, wziąłeś się za pisanie prawdy. Ej, młode to, płoche i głupie... - Cóż, bywa i tak - Goranto pragnął zamknąć temat, nie zamierzał przy tym prostować tego, że jego wiek blisko pięćdziesięciu wiosen na karku trudno zakwalifikować do czasu młodości. - Król nie był dla mnie specjalnie łaskaw. Musiałem uchodzić z jego dworu, radując się, że głowę unoszę całą. Cicho i szybko. Z tym, co miałem na grzbiecie i w kieszeniach. - Miałeś szczęście, że cię nie ujęli, bo by ci król kazał zeżreć wszystko, coś napisał. I to razem z okładkami, okuć nie wyłączając. Bywało już tak, oj, bywało... - Po prawdzie, to udało mi się, bo monarcha był wtedy już solidnie... cóż, wypity, nachlany, jakkolwiek to nazwać. Ukryłem się, jak tylko doszły mnie wieści, że przeczytał moje kroniki i na miejscu kanonika z wściekłości zdusił. Potem zaczął wrzeszczeć tak, że mury drżały, a most zwodzony ponoć co rusz opadał, mimo iż go strażnicy cierpliwie podnosili. Ale to chyba przesadna plotka. Ukrywałem się wtedy za starym konfesjonałem w zamkowej katedrze. Niewiele brakowało, a wysłuchałbym spowiedzi księdza prałata - stary pryk w owym czasie gościł u kanclerza. Uniknąłem tego wątpliwego zaszczytu wyłącznie dlatego, że prałat Rivigo słynie szeroko ze swej zapiekłości - otwarcie i głośno wykłóca się ze swymi spowiednikami, polemizując na temat zadanej mu pokuty iście po profesorsku. Przez to mało jest chętnych do pełnienia tej funkcji, wtedy też nagle wszyscy przypominali sobie o nie cierpiących zwłoki powinnościach. Koniec końców obyłem się bez tej atrakcji, niemniej długo siedziałem za tym cholernym pudłem. W końcu, gdy król zaczął topić gniew w co mniej wybrednych trunkach, wziąłem nogi za pas, oczywiście dzięki pomocy przyjaciół, których miałem na zamku, a którzy mnie wyprowadzili. Schroniłem się u mnichów i mam zamiar przeczekać gniew króla. Albo też przeczekać króla. Sam nie wiem, co minie prędzej. Starzec uśmiechnął się, kiwając głową. Goranto popatrzył na wieżę i zobaczył, jak przez drzwi wynoszone są jakieś zwęglone resztki do złudzenia przypominające księgi. - Powiedz mi, czcigodny bracie, co to za wieża i co to w niej się tak mocno pali? - zapytał Goranto pełen najgorszych przeczuć. Mnich popatrzył na niego ze zdziwieniem. - Jakże to? Nigdy tu wcześniej nie byłeś? - Nigdy. To moja pierwsza wizyta w Nermires - jakoś się dotąd nie złożyło. Więc co tam się pali? - Co się pali? Inkubały, jak sądzę. Ta wieża to nasza biblioteka. Goranto zrezygnowany osunął się na ławkę obok. Długo nie mógł wykrztusić słowa, tępo wpatrując się w drzwi wieży i kupkę kompletnie zwęglonych resztek ksiąg rzuconych pośród kikutów pozostałych po regałach. Sięgnął po nóż do cholewy buta i zaczął nim z wściekłością uderzać raz za razem w ławkę, zostawiając głębokie karby. Wreszcie wybuchnął: - Co za cholerny świat! Cała podróż na marne! Dwa tygodnie się tu tłukłem, czuję na dupie każdy mięsień. Chciałem skorzystać z waszej biblioteki - jedna, jedyna księga to wszystko, czego chciałem. Niech to szlag! Kopnął leżący w pobliżu kamień, westchnął przeciągle i przygarbił się, jakby zeszło z niego powietrze. Chwilę siedział w milczeniu. - Już dobrze, przyjacielu? - zapytał w końcu z uśmiechem mnich. Goranto skinął głową, chowając nóż z powrotem w cholewie. - Tak, cholera już mi przeszła. A wiadomo chociaż, jak to się stało, że biblioteka idzie z dymem? Mnich poczerwieniał, w oczach mu zaiskrzyło, poruszył się gwałtownie na ławce. - A jakże! A pewnie, że wiadomo! Główny bibliotekarz, który pieczę miał nad zbiorami wieży, wziął i postradał rozum, patałach jeden! Nie wiadomo za bardzo z jakiego powodu, ale już od jakiegoś czasu zaczęło mu się to i owo we łbie przestawiać. Do niedawna był wielce poważany przez wszystkich, więc długo jego dziwactwa i wybryki mu uchodziły na sucho. Stary pierdziel! Mówiłem nie raz, mówiłem do znudzenia, że to się źle skończy, że trzeba go co prędzej gdzie zamknąć, pilnować i wstrzymać mu chleb, ale mnie bracia nie słuchali! A już opat Dafar w szczególności! - Co to ma wspólnego z pożarem? - zaciekawił się Goranto. - Bardzo wiele, drogi gościu. Głośno i otwarcie twierdziłem, że mus nam starego wtrącić do izdebki bez klamki, ale opat nie chciał słyszeć o takim dyshonorze dla czcigodnego Jorge. Czcigodnego, tfu, na psa urok! Ucha nadstawił dopiero, gdy usłyszał jego ostatnie kazanie wygłoszone z głównej ambony, w którym Jorge zaczął sobie strasznie ujeżdżać na wszystkich współbraciach, wrzeszcząc, że są nieczyści. Darł się jak potępieniec i przy tym walił piąchą w pulpit. Ladaco z niego było, ale jak poczuł natchnienie, to miał, łajza, w rękach siłę drwala. Z tego pulpitu strzępy zostały... a to była ręczna robota samego Ferrynusa z Aran! Goranto wzruszył ramionami. - Pierwszy lepszy wędrowny kaznodzieja za michę zupy gada coś takiego. To niby tak wzburzyło opata? - Poniekąd, poniekąd. Wzburzyło go stwierdzenie Jorge, że wszyscy są nieczyści, bo maczali palce w kropielnicy, do której on się wyszczał tuż przed Kompletą. Goranto popatrzył zdumiony na mnicha, niedowierzając. Jednak ten nie wyglądał na kogoś, kto koloryzuje. - Fakt, to był już powód do tego, by coś z nim zrobić - przyznał w końcu Goranto. Starzec aż się zatrząsł z wściekłości. - A jakże! Pewnie, że był! Kurwi syn! Pohańbił świętość i jeszcze się jawnie z tym obnosił. Pod opatem mało krzesło nie trzasnęło, tak się zaczął wiercić z oburzenia. Reszta współbraci co prędzej zaczęła palce obwąchiwać. Hańba! Za dużo bardziej błahe rzeczy dawniej heretycy i schizmatycy gardła dawali! To było przecie jawne i otwarte świętokradztwo i nieważne, że Jorge już wtedy miał solidnie nasrane we łbie! - Dalej nie wiem, co to ma wspólnego z pożarem - dociekał Goranto. - Jorge miał ucznia, którego wybrał na swego następcę i którego przysposabiał do funkcji bibliotekarza. Otóż kiedy już Jorge w końcu wylądował w izolatce, ów uczeń - powodowany rzekomo współczuciem i lojalnością - na jego usilną prośbę wypuścił go z celi i zaprowadził do biblioteki. Jorge, jak ponoć mu rzekł, chciał się pożegnać z umiłowanymi salami i księgami. No i pożegnał się, a jakże! - Puścił je z dymem? - A pewnie! Stary był rąbnięty na umyśle, nie ma dwóch zdań, ale ciało miał całkiem żwawe. Przyznaję nawet, że często mu tego zazdrościłem. Porwał pochodnię, przewrócił ucznia i pognał po korytarzach, raz za razem podkładając ogień tu i ówdzie. Uczeń zaś, Trunas mu jest na imię, kretyn jakich mało - do dziś dnia nie wiem, jak on się nauczył odróżniać księgi od półek - nie mogąc ugasić ognia sam, wypadł na zewnątrz jak potępieniec i wszczął alarm - zakonnik z ponurą miną pokręcił głową. - Jak go znam, to najpierw próbował, imbecyl, gasić pożar dmuchając na ogień. A rezultat właśnie widać - żółciótki i cieplutki. - To znaczy, że z mojej misji naprawdę nici - mruknął pod nosem Goranto, aczkolwiek nie tak do końca zmartwiony po całej tej opowieści. Wiedział, że jak zda relację o całym tym bajzlu opatowi Karmilenowi, ten każe go ozłocić i niedoszły traktat będzie miał daleko gdzieś. Napisze dla odmiany coś o pochwale zakonnego rycerstwa. - Coś mówiłeś, przyjacielu? - Nic, nic. Chodzi o to, że przybyłem tutaj w celu uzyskania zgody opata Dafara na wykonanie odpisów kilku rozdziałów księgi ojca Micherona, oby światłość wieczna czuwała nad jego duszą. Teraz jednak widać jak na dłoni, że mój przyjazd tutaj jest bezcelowy. - Spokojnie, tylko spokojnie, przyjacielu. Być może martwisz się nieco na wyrost. Ten pożar tylko wygląda tak źle i groźnie. Przed chwilą odwiedził mnie jeden z braci, który na polecenie opata Dafara regularnie mu donosił, jakie są zniszczenia i jak wygląda sytuacja z pożarem. Podobno tak mocno płonie tylko trzecia część biblioteki, resztę udało się jakimś cudem wyizolować. Bracia trzy czwarte studni chyba tam wylali i to chyba utrudniło rozprzestrzenianie się ognia. Może więc tę twoją księgę ominęło najgorsze. Goranto westchnął z nadzieją. - To byłoby rzeczywiście wspaniale. Ale powiedz mi, bracie, bo się zaciekawiłem - gdzie jest teraz opat i dlaczego ten brat, o którym wspomniałeś, trawi czas na bieganie z wiadomościami, zamiast pomagać w gaszeniu pożaru? Mnich uśmiechnął się.
|