 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | IV Świątynia robiła piorunujące wrażenie. Goranto szedł środkiem głównej nawy i chłonął jej piękno, zadarta głowa męczyła mu kark, ale nie przestawał spoglądać na wspaniałe, strzeliste sklepienie pokryte przepiękną polichromią. Podobnie ozdobione były też ściany ociekające freskami. Dwie boczne nawy, oddzielone od centrum świątyni szeregiem kolumn, skrywał cień. Na środku biegnącego w poprzek świątyni transeptu stał posąg boga Hermela ubranego w niebieską tunikę, z kapturem na pokrytej siwizną głowie. Prawą dłoń unosił w geście błogosławieństwa, w lewej trzymał otwartą księgę. Obok na cokole stał posąg, którego wygląd nie dawał się jeszcze rozpoznać, ponieważ cały przykryty był płótnem. Goranto był ciekaw, jak nowy posąg świętego Ambrożego będzie wyglądał u boku Hermela. Bądź co bądź, święty Ambroży był młodzieńcem, który poniósł śmierć męczeńską, więc zestawienie go ze starcem mogło dać ciekawy efekt - wszystko zależało od talentu i biegłości rzeźbiarza, a tej, niestety, jeszcze nie znał. Nagle dostrzegł ruch w głębi świątyni. Przez prezbiterium jakiś mnich szedł naprzeciw niego, niosąc w ręku dwa naczynia i coś, co wyglądało na pierwszy rzut oka jak pędzel. Zobaczywszy Goranta stanął na moment jak wryty, po czym natychmiast zawrócił i zniknął w pośpiechu za apsydą, utykając lekko. Goranto z ciekawością podążył za nim, ale gdy minął prezbiterium, na którym królował płonący na ołtarzu ogień, nie dostrzegł nikogo. Powoli obszedł znajdujący się za apsydą łuk obejścia chóru, zaglądając raz po raz do znajdujących się na nim kaplic. Wszystkie zdawały się być zamknięte, choć przez drzwi, zwykle zbudowane z pionowych prętów bądź krat, oczywiście bogato zdobionych, można było zajrzeć do ich wnętrz. Gdzieś tutaj musiało być jakieś wyjście, ale nie bardzo wiedział, gdzie. Nie pamiętał zbyt dobrze twarzy tego mnicha, ponieważ miał on głęboko naciągnięty kaptur, co było dość dziwne, zważywszy na to, że do świątyni winno było wkraczać z głową odkrytą. Wrócił powoli do prezbiterium i usiadł w biegnących po prawej stronie stellach. Pogrążył się w zadumie, do której mocno nastrajała cisza zakłócana jedynie trzaskiem płomieni ognia królującego na ogromnym zniczu ołtarzowym. Doszedł do wniosku, że będąc pośród dziwacznych rzeczy, które zastał w tym opactwie, nie ma ochoty zastanawiać się nad znikającym mnichem. Zamiast tego rozmyślał nad tym, czy jego pobyt w Nermires ma jeszcze jakikolwiek sens. Koniec końców dość marne były szanse na dotarcie do księgi, za którą tutaj przyjechał. Owszem, jego wizyta tu mogła by być niezwykle ciekawa i pouczająca, ale wiedział, że opat będzie się niecierpliwił, nie mając żadnych wieści od swego wysłannika. Zastanawiał się, czy nie będzie rzeczą najroztropniejszą udać się w drogę powrotną i wyjaśnić opatowi, co się stało w Nermires. Z drugiej strony, dopiero co przyjechał, przebywając dość znaczną odległość i to w mało wygodny sposób, więc nie czuł zbyt wielkiego entuzjazmu na myśl o rychłej powtórce tej jazdy. Ponadto ciągle jeszcze boczył się na opata, który wysłał go niczym pachołka, nie zważając na jego wiek. Doszedł do wniosku, że będzie się tym martwił za dzień lub dwa. Nie zamierzał się śpieszyć. Tymczasem chciał dobrze wykorzystać okazję, by poznać księgozbiór opactwa, biorąc udział w porządkach w refektarzu. Wstał i powoli wyszedł ze świątyni. Tym razem nie zauważył, że mnich wyglądał za nim ostrożnie zza apsydy. * * * Uroczystość odsłonięcia posągu świętego Ambrożego trwała dość długo, o czym Goranto mógł się przekonać, stojąc cierpliwie w pobliżu transeptu, gdzie towarzyszył mu brat Umbro. Bardzo blisko znajdowała się rzeźba, wciąż jeszcze okutana w płótno. Gdy nabożeństwo dobiegło końca, jeden z mnichów stanął w pobliżu posągu. Opat odmówił modlitwę, przyklęknął przed Płomieniem, po czym skierował się w stronę rzeźby. - Na zakończenie naszego zwyczajowego nabożeństwa, czcigodni bracia, dokonamy teraz aktu odsłonięcia posągu świętego Ambrożego, na które z taką niecierpliwością czekamy już od roku. Brat Ermeldo wiele czasu strawił dla chwały Pana, rzeźbiąc w kamieniu posąg jednego z jego świętych, znanego wam dobrze młodego męczennika, który oddał swoje życie, by uchronić Płomień przed zgaszeniem go przez zamorskich najeźdźców właśnie tu, w tej świątyni, jakieś trzy wieki temu. Warto wspomnieć jego sylwetkę, choć po prawdzie ostatnimi czasy nasza wspólnota zakonna znalazła się w roli zgoła odmiennej - stanąć naprzeciwko płomieniom, które trawiły nasze cenne zbiory. Aby nie przedłużać, opat podszedł do posągu i chwycił skraj przykrywającego go płótna. Wszyscy spoglądali wyczekująco, poza mnichem, który zdawał się być zupełnie niezainteresowany posągiem, obserwując przez cały czas zgromadzonych współbraci. Goranto odgadł, że to jest właśnie brat Ermeldo, rzeźbiarz, twórca posągu. W momencie, kiedy opat zaczął ściągać płótno w dół, Goranto doznał niezwykłego przeczucia, że coś jest tutaj nie tak. Może to przez dziwne spotkanie z mnichem w świątyni - nie wiedział, ale w napięciu czekał na coś odbiegającego od normy. To, że coś jest nie tak, stało się oczywiste dla wszystkich zgromadzonych braci. Część z nich wydała westchnienie, część zaczęła się krztusić ze śmiechu, kilku stało ze zdumieniem i niedowierzaniem na twarzy. Umbro oparł czoło na dłoni, skrywając twarz, choć drgające ramiona świadczyły dobitnie, że walczy z chichotem. Goranto był jednym z tych, którzy trwali w zdumieniu przed widokiem, który ukazał się ich oczom. Oto na postumencie stał wspaniale wyrzeźbiony posąg młodzieńca ubranego w czarny habit podobny do tego, jaki nosili obecni w świątyni mnisi. Miał pociągłą, szczupłą twarz, której wyraz w zamierzeniu zapewne miał oddawać uduchowiony charakter Ambrożego. Podobnie rzecz przedstawiała się z rękami, uniesionymi na wysokość ramion i dłońmi, które ułożone były w geście sprzeciwu, wierzchem w kierunku twarzy, tak jakby święty starał się kogoś powstrzymać. Czoło Ambroży miał wzniesione ku górze, podobnie jak oczy, które zdawały się spoglądać w niebo, szukając w nim wspomożenia. Wszystko w zamierzeniu miało tworzyć pełną pobożnej ekspresji postać. Powodem zachowania mnichów i ich osobliwej reakcji były cztery detale tej rzeźby, będące bardziej domeną malarza niźli rzeźbiarza. Wprawdzie posąg został należycie pokryty farbą, tak, by habit był czarny, zaś ciało nie miało koloru trupiobladego, jednak wątpliwe zdawało się, aby zamysłem artysty było również namalowanie czarną farbą źrenic w wewnętrznych kącikach oczu, co sprawiało wrażenie, że biedny Ambroży, jakby nie dość, że męczennik, miał teraz permanentnego, symetrycznego i solidnego zeza. Podobnie dyskusyjne zdawały się czarne kocie wąsy biegnące promieniście od nosa, który dla odmiany pokrywała soczysta czerwień. Goranto tylko dwa razy w życiu widział podobny nos. Pierwszy raz, gdy jako mały chłopiec zobaczył trupę cyrkowców, którzy malowali sobie na twarzy szerokie uśmiechy i czerwone nochale. Drugi raz, gdy był jeszcze skrybą na zamku króla. Tamtejszy łowczy tęgo zaglądał do kielicha i wtedy właśnie imponujący nos tego pana nabierał kolorów zbliżonych do tych, które zdobiły nos Ambrożego. Ostatni detal, niejako wieńczący dzieło anonimowego karykaturzysty, znajdował się na apostolsko bosych stopach świętego - na każdym paznokciu można było dostrzec łuk, pionową kreskę i dwie kropki - dziesięć uśmiechniętych buziek wyzierało spod kamiennych fałd habitu Ambrożego, co jedna to bardziej zadowolona. Na dodatek kilka z nich miało jedno oko zaznaczone kreską łamaną, co dawało wrażenie, jakby robiły "oko" do patrzącego. W świątyni panowała względna cisza, dopóki nieszczęsny artysta, co z taką nadzieją wypatrywał przychylnych reakcji współbraci, nie odwrócił się, by spojrzeć na - co tu dużo mówić - nie tylko jego dzieło. Tym prostym ruchem jakby strzaskał niewidoczne rygle, pozrywał pęta, zdjął nieznany czar - dość powiedzieć, że cała katedra zatrzęsła się wprost od śmiechu. Artysta, gdy zobaczył, co stało się z jego tak pieczołowicie dopracowywanym dziełem, widocznie zmalał, zgarbił się. Nie wiedzieć, co bardziej go przytłoczyło - sromota, jaką odczuwał, przygnieciony szyderstwem współbraci, czy też zuchwalstwo nieznanego mu osobnika, co nie wzdragał się przed profanacją. Mnisi, póki co, zdawali się go nie dostrzegać, choć po prawdzie chyba bardziej zajęci byli próbami opanowania tego zdającego się być nie do zatamowania śmiechu. Zdawali sobie sprawę z niestosowności własnego zachowania i okrutnej przykrości, jaką sprawiać ono musiało bratu Ermeldo, lecz śmiech jakoś nie bardzo chciał zamrzeć na ich ustach. Śmiali się z tego, co zobaczyli, śmiali się ze śmiechu, który słyszeli obok, napędzając coraz mocniej cały ten amok. Goranto nie uległ powszechnej wesołości. Może dlatego, że z jakichś niewiadomych powodów czuł się winny. Był pewien, że zdybał tego brata, który korzystając z zamieszania, zdołał pomalować posąg. Nie bardzo jednak wiedział, jakim cudem ów brat dokonał tego w świątyni, w dodatku w biały dzień. Koniec końców mógł być zauważony przez każdego, tym bardziej, że miał niewiele czasu - między momentem, gdy świątynia opustoszała po wyjściu opata i towarzyszących mu braci, kiedy to udawał się do wieży i kiedy po raz pierwszy Goranto ujrzał go na dziedzińcu, a momentem, gdy Goranto, zwiedziwszy wieżę i refektarz, udał się do świątyni, nie upłynęło dużo czasu, maksymalnie godzina. Czy to wystarczyło, by zdjąć okrycie, namalować to wszystko i ponownie przykryć posąg? A może w tym ferworze wydarzeń czas upływał znacznie szybciej, niż się Gorantowi zdawało? Poza tym było to zadanie dość niebezpieczne - w każdej chwili ktoś mógł wejść do świątyni. No, chyba że malarz miał wspólnika, który pilnował, by nikt mu nie przeszkodził. Szukał spojrzeniem kogokolwiek, kto zachowywałby się inaczej niż pozostali. Opat wciąż był wytrącony z równowagi zachowaniem podopiecznych, Ermeldo nadal stał zdruzgotany, ręką trzymał się postumentu posągu, jakby w obawie przed omdleniem. Reszta rechotała. - Uciszcie się! - wrzasnął nagle Umbro. - Cicho! Zamknijcie się wreszcie! Mnichowi nie przystoi śmiech, lecz dostojeństwo i powaga! Skutek tego wezwania był piorunujący, podziałał zupełnie jak chlust zimnej wody z kubła. Goranto spojrzał zdziwiony na Umbra, który zdawał się być wytrącony z równowagi nieco mocniej, niż to wynikało z jego usposobienia. Oczy mu płonęły. Opat przez jakiś czas z niedowierzaniem spoglądał na posąg. Potem odwrócił się do współbraci. - Powinniście się wszyscy wstydzić! Wszyscy, jak tu jesteście! Nie znajduję wprost słów... - ostatnie słowa utknęły mu w gardle wskutek silnego wzruszenia. - Nie wiem, kto za tym stoi, nie wiem, dlaczego zrobił to, co zrobił. Ale dowiem się, kto to był. A kiedy tak się stanie, nie zagrzeje ani chwili dłużej miejsca w naszej wspólnocie. Wy zaś jutro, zaraz po prymie, stawicie się wszyscy do obrzędu wyznania win. Zamierzam zadawać bardzo ostrą pokutę, możecie być pewni. Oczekuję, że stawi się każdy. W świątyni panowała cisza jak makiem zasiał. - Tak - ze srogą miną dodał opat - jestem pewien, że przez najbliższe pół roku sporo zaoszczędzimy na mięsie. A wszystkie sąsiadujące z nami ugory zostaną pięknie skopane. * * * - Wybacz, czcigodny gościu, że byłeś świadkiem tej uwłaczającej sceny. To, co się zdarzyło... to jest doprawdy nie do pomyślenia. Ktoś bardzo mocno doświadczył brata Ermeldo. - Jak on się czuje? - Rozmawiałem z nim przez chwilę, próbowałem pocieszyć, podnieść na duchu. On jest głęboko urażony, mimo pokory, jaką winien mieć wobec siebie każdy zakonny brat. Jego wielki trud został straszliwie spostponowany. Posąg nakazałem oczyścić, kilku braci poleruje go, próbując zetrzeć farbę, ale tak, by go nie uszkodzić. - Potrwa to zapewne dość długo - zauważył Goranto. - Wystarczająco długo, by bracia nabrali poważnej ochoty na znalezienie winnego. - Jeśli za tym stoi jakiś wróg brata Ermeldo, to z całym obiektywizmem muszę przyznać, że uderzył genialnie - powiedziął Goranto. - Gdyby uszkodził fizycznie dzieło, uważano by go za wandala. A tak - śmiech potrafi być niezwykle skutecznym orężem, już starożytni o tym wiedzieli. - To prawda. Ale nie pojmuję, kto mógłby to być. Zdawało mi się, że wiem wszystko o braciach w mojej wspólnocie. Teraz okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Przykre to. - Poprosiłem o to spotkanie, czcigodny ojcze, aby poinformować cię o czymś, co nie daje mi spokoju - powiedział Goranto. - Słucham cię z uwagą - odparł opat, spoglądając z zainteresowaniem, podobnie jak Umbro. - Kiedy wczoraj brat Umbro pokazał mi refektarz i zajął się organizowaniem tam miejsca na księgi, zgodnie z jego sugestią poszedłem zwiedzić świątynię. Muszę przyznać, że zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Ale właśnie wtedy miało miejsce coś osobliwego. Otóż kiedy stanąłem przed zasłoniętym jeszcze posągiem Ambrożego, dostrzegłem nagle jakiegoś mnicha, który wychodził zza prezbiterium. Uciekł z powrotem natychmiast, gdy tylko mnie spostrzegł. Poszedłem za nim, ale nigdzie go nie znalazłem. Doprawdy nie wiem, gdzie mógłby się ukryć, bo kaplice były pozamykane. Opat i Umbro spojrzeli po sobie znacząco. Goranto kontynuował. - Zdziwiły mnie dwie rzeczy: po pierwsze miał założony kaptur, który ukrywał jego twarz, a przecież w świątyni przebywa się z odkrytą głową. Po drugie, niósł w ręku jakieś naczynie i... - I co? - zainteresował się Umbro. Opat poparł jego pytanie, unosząc brwi. - Wydaje mi się, że miał też pędzel. Opat głośno westchnął. Umbro uprzedził jego pytanie. - Czy pamiętasz, jak wyglądał? Możesz go opisać? - W tym właśnie problem. Niewiele mogę o nim powiedzieć. Był niewysoki, w waszym habicie, z kapturem na głowie, nieco przygarbiony. Zapadła cisza. Opat pogrążył się w zadumie. Goranto milczał, czekając, aż skomentuje jego relację, podobnie zachował się Umbro. - No tak - powiedział ponurym głosem Umbro. - Opis pasuje do co drugiego zakonnika. - Czcigodny gościu, bracie Umbro, zmuszony jestem poprosić was, abyście obaj bliżej przyjrzeli się sprawie. Dzieje się tutaj coś dziwnego i niedobrego. I może to, obawiam się, trwać tak jeszcze długo. Trzeba koniecznie ukarać tych, którzy są odpowiedzialni za dzisiejszy skandal. Bardzo się obawiam, że to dopiero początek. - Zwłaszcza, że tak znakomicie poszło dziś - dodał nie bez ironii Umbro. Opat rzucił mu chłodne spojrzenie, dając do zrozumienia, że nie jest absolutnie w nastroju do żartów. - No właśnie. Oczywiście nie jestem pewien, czy wypada mi kłopotać tym wszystkim naszego gościa... - Z ochotę pomogę bratu Umbro w jego poszukiwaniach - zapewnił Goranto. Opat skinął mu z podziękowaniem i zebrał się do wyjścia. - Aha, jeszcze jedno - zawahał się. Umbro i Goranto spojrzeli na niego wyczekująco. - Śpieszcie się.
|