Janis Joplin popełniła kiedyś piosenkę „Leaving on a Jet Plane”. Śpiewała tam, że odlatuje samolotem i nie wie, kiedy wróci. Odkrywa też, że tak naprawdę to ona kochała tego faceta, tylko wcześniej o tym nie wiedziała. Nic nie mówi natomiast o problemach z paszportem, bagażem i niemiłą dyrekcją lotniska. Gdyby ten utwór śpiewał Viktor Navorski, słowa byłyby z pewnością inne.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Viktor Navorski (Tom Hanks) to mieszkaniec Krakozji (nie szukajcie po atlasach, to fikcyjne miejsce w Europie Wschodniej) przybywający do Ameryki w określonym celu. W czasie lotu, w jego ojczyźnie dochodzi do zamachu stanu. Państwo przestaje istnieć, a paszport Europejczyka traci ważność. Tym samym imiennik Zborowskiego zostaje uwięziony na lotnisku Kennedy’ego. Musi mieszkać w hali tranzytowej, do czasu aż wyklaruje się sytuacja w Krakozji. Powód do płaczu? Bynajmniej. Miejsce pobytu okazuje się być miniaturową metropolią. Jest tutaj wszystko. Od barów szybkiej obsługi i pubów, przez kioski i markety, aż po ekskluzywne sklepy z konfekcją i perfumami, w których zaopatrują się wyłącznie bogaci klienci. Na dodatek Navorski spotyka piękną stewardesę Amelię (Catherine Zeta–Jones), z którą stara się romansować. Mało tego, po kilku dniach pobytu zdobywa bardzo dobrze płatną pracę (jakieś 3 średnie krajowe amerykańskie, czyli 100 średnich krajowych polskich), która sprawia mu przyjemność. On jednak za wszelką cenę chce wydostać się z lotniska. Tenże dziwny sposób myślenia związany jest z zawartością pudełeczka po orzeszkach ziemnych, z którym Viktor nie rozstaje się na krok. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie przebrzydły dyrektor lotniska Dixon (Stanley Tucci) będący prawdziwym wrzodem na dupie. Inspiracją dla scenarzysty była prawdziwa historia Merhana Nasseri. Ten irański emigrant nie został wpuszczony do Anglii. Oprócz tego został uziemiony na paryskim lotnisku de Gaulle’a. Powodem była stracenie przez Merhana paszportu i wizy. Kiedy w końcu zezwolono mu na wyjazd w którąkolwiek ze stron, ten zdecydował się zostać i opowiadać ludziom swoją historię.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Niestety z nieprzeciętnego pomysłu powstał przeciętny film. Niby wszystko jest na swoim miejscu, seans mnie nie znudził, ale co z tego? Są takie dni, że nie jestem znużony patrząc przez dwie godziny na muchę. Do czego dążę? Ano do tego, że taki owad jest w równym stopniu przewidywalny, co fabuła „Terminala”. Jedynie przebieg romansu Viktora i Amelii okazuje się miłym zaskoczeniem. Reszta jest bezbarwna, bezpłciowa i niewywołująca emocji. Slapstick w wykonaniu Hanksa jest żałosny. No ale jak można się cieszyć z tego, że pomylił toalety albo wywinął orła na mokrej podłodze? Ja wiem, że są ludzie, którzy turlają się ze śmiechu, gdy bohater dostanie tortem w twarz. Ale bez przesady. Ofiara „cukrowej bomby” pokaże chociaż jakąś śmieszną minę. Natomiast Hanks, jakim kołkiem był przed upadkiem, takim zostaje i po. Sytuacje, w których powinniśmy zalewać się łzami wywołują jedynie odruch ziewania. Ale jak wzruszenie mogą wzbudzać postacie, z którymi się nie utożsamiamy i mamy w głębokim poważaniu to, co robią. Wszyscy bohaterowie są tak antypatyczni, że oczekujemy chwili, w której pojawi się William Sadler i jako porucznik Stuart rozniesie wszystkich w drobny mak.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Stewardesa Amelia to zimna suka, której z całego serca życzymy, aby odpieprzyła się od zagubionego Viktora. Wózkowy Enrique (Diego Luna) wygląda jak idiota i brudas. Sprzątacz Gupta (Kumar Pallana) to nielegalny imigrant cieszący się z ludzkiego nieszczęścia i stwarzający wrażenie człowieka szukającego dobrego momentu na puszczenie całego lotniska z dymem. Natomiast Frank Dixon (Tucci), który powinien być największą świnią, w porównaniu do powyższej śmietanki, okazuje się zagubionym chłopczykiem nie chcącym zawieść swoich zwierzchników. „Terminal” miał potencjał i to cholernie duży potencjał. Widać to w niektórych scenach, w których da się również zaobserwować przebłyski geniuszu Spielberga. Niestety jest ich za mało. Bo co z tego, że przez 5 minut poczuliśmy magię, gdy przez kolejne pół godziny oglądamy zwyczajny film, ze zwyczajnym aktorstwem, zwyczajnymi zdjęciami (Kamiński) i zwyczajną muzyką (Williams). Jedyną nadzwyczajną rzeczą jest uroda Zety–Jones, ale że kreuje odrażającą postać, to się równoważy. Tym samym nie ma tu nic, czego byśmy wcześniej nie widzieli, brak pozytywnych zaskoczeń, czy w ogóle jakichkolwiek zaskoczeń. To typowa produkcja, która raczej nie będzie miała ani zawziętych wrogów, ani dożywotnich fanów. Nie sprowokuje żadnych dyskusji. Nie podzieli publiczności i krytyków. Będzie opisywana epitetami w stylu: spoko, ujdzie, może być, fajne czy takie sobie. Produkcja jakich wiele, którą szybko puszcza się w niepamięć.
Tytuł: Terminal Tytuł oryginalny: Terminal, The Reżyseria: Steven Spielberg Zdjęcia: Janusz Kamiński Scenariusz: Jeff Nathanson, Sacha Gervasi Obsada: Tom Hanks, Catherine Zeta-Jones, Stanley Tucci, Diego Luna, Chi McBride, Zoe Saldana Muzyka: John Williams Dystrybutor: UIP Data premiery: 10 września 2004 Gatunek: dramat Ekstrakt: 50% |