powrót do indeksunastępna strona

nr 8 (XL)
październik 2004

 Zimny ciepły film
‹Nói Albinói›
Z jednej strony współczesna bajka o islandzkim odpowiedniku Don Kichota, który zamiast z wiatrakami walczy z lodowcami. Z drugiej, mroźna alternatywa dla „Permanentnych wakacji” Jarmuscha. Młodzieżowa komedia, z której zadowoleni wyjdą zarówno zwolennicy „American Pie”, jak i „American Graffiti”.
Zawartość ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ile razy w kinie oglądaliśmy słoneczne Los Angeles, romantyczny Paryż, zamglony Londyn czy zniszczoną przez wojnę Warszawę? Trudno powiedzieć, ale na pewno ilość naszych spotkań z tymi miastami można liczyć nie w setkach, a w tysiącach. Rzadko się zdarza, by ktoś mógł nas zaskoczyć miejscem nowym albo przynajmniej znanym, tylko przedstawionym w nowatorski sposób. Jedynie najwięksi posiadają taką umiejętność. Meirelles, Scott i Kassovitz ukazali nam mroczne strony Rio, Meksyku i Paryża. Jackson odkrył Nową Zelandię (Śródziemie), a Coppola Filipiny (Wietnam).
Natomiast do szerszego przybliżenia nam Islandii nikt się jakoś nie kwapił, chociaż pierwsza produkcja o tym kraju miała swoją premierę już w 1942 („Iceland” Bruce’a Humberstone’a). Niestety tutaj śnieżna kraina była tylko tłem dla romansu amerykańskiego marine i miejscowej piękności. Ożywienie w temacie przyszło wraz z Baltasarem Kormákurem i jego „Reykjavik 101”. Jednak prawdziwy przełom nastąpił w 2003, kiedy prawdziwą wizję mroźnej wyspy przedstawił pełnokrwisty Islandczyk Dagur Kári (co z tego, że rodzony w Paryżu).
My na „Noi Albinoi” musieliśmy czekać do drugiej połowy 2004 roku. Ja bym jeszcze z chęcią wstrzymał się trzy miesiące i obejrzał go, gdy na ulicach będą leżały tony białego puchu. Niebywałe wrażenie gwarantowane. Grudniowy krajobraz przybliżyłby nas chociaż odrobinę do scenerii filmowej Islandii. Ogromne góry pełniące rolę murów odcinających jedno miasteczko od drugiego. Zamarznięte jeziora, przez które przepłynąć mogą jedynie pojedyncze i tym samym rzadko widoczne na horyzoncie lodołamacze. Wysokie na 1,5 metra zaspy śnieżne wykluczające bezsensowne szwendanie się po ulicy. I w końcu cholernie niska temperatura sprzyjająca domowym spotkaniom przy herbatce z rumem. Taka jest właśnie Islandia według Káriego. Nic, tylko zamknąć się w domu, zainstalować do śpiwora i modlić o jak najszybsze wystąpienie skutków efektu cieplarnianego.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Taką właśnie strategię mógłby przyjąć siedemnastolatek Noi (Tómas Lemarquis). Wszyscy jego znajomi wiodą spokojne i monotonne życie. Ale oni już się pogodzili z naturalnym więzieniem, a nastoletni albinos jest ciekawy świata i pełen energii. To w końcu najwspanialszy okres jego życia. On to wie. On to czuje. On to wykorzystuje i czerpie z tego przywileju całymi garściami. Szkołę olewa, a jako substytut swojej osoby zostawia na lekcjach dyktafon. Codziennie odwiedza stację paliw, gdzie okrada jednorękiego bandytę, by później za łup kupić sobie piwo. Od czasu do czasu uda mu się wygrać w masterminda gazetki z roznegliżowanymi paniami. Spotyka się również z ojcem – alkoholikiem (Pröstur Leó Gunnarsson) pracującym na taryfie, przy którego obecności łatwo może dostać po ryju. W pewnym momencie przychodzi też czas na dziewczynę (Elín Hansdóttir). To z kolei wiąże się z wchodzeniem po rynnie do jej pokoju czy włamywaniem się z nią do zamkniętego muzeum. Ale na jak długo te rozrywki mogą zaspokoić cholerycznego Noi? Do czasu, aż stwierdzi, że mimo dobrej zabawy sam powoli staje się więźniem. Wtedy zacznie walczyć o wolność, będzie próbował uciec. A czy mu się uda? Tego już nie mogę napisać.
Dagur Kári stworzył bardzo sympatyczną historię siedemnastolatka. Ogromnie mu w tym pomogły osoby kreujące poszczególne role. Niemożliwy wydaje się fakt, że większość obsady to nie posiadający wykształcenia filmowego ludzie z sąsiedztwa. Świetnie grająca babcię Anna Fridriksdóttir to listonosz na osiedlu reżysera. Dzięki temu „Noi Albinoi” zyskuje na swojej prawdziwości. Jest to jedna z najszczerszych produkcji, jakie ostatnio oglądałem. Tym większe było moje rozczarowanie samą końcówką filmu. Przez około 90 minut Dagur gra z widzem w otwarte karty, wyciąga do niego rękę – jak na kumpla przystało. Niestety ostatnich kilka chwil okazuje się kpiną. Wydaje się, że ta podana przez niego dłoń nagle zaciska się, by po paru sekundach wyprostować środkowy palec. Nie można w ten sposób postępować z równymi sobie kolegami. Oglądając zakończenie zastanawiałem się, kiedy widziałem podobnie bezczelne i tak nachalne moralizatorstwo. Z „Noi Albinoi” jest jak z tanim winem. Całość jest pyszna i chce się jeszcze więcej. Kiedy natomiast dojdzie się do kwaśnego dna, to z niesmakiem odkłada się butelkę. Różnica polega na tym, że w napoju można odlać niesmaczną końcówkę.



Tytuł: Nói Albinói
Tytuł oryginalny: Nói albinói
Reżyseria: Dagur Kári
Zdjęcia: Rasmus Videbæk
Scenariusz: Dagur Kári
Obsada: Tómas Lemarquis, Þröstur Leó Gunnarsson, Elín Hansdóttir
Muzyka: Dagur Kári, Orri Jonsson
Dystrybutor: Best Film
Data premiery: 10 września 2004
Czas projekcji: 93 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat
Ekstrakt: 70%
powrót do indeksunastępna strona

59
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.