powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (XLI)
listopad 2004

 Jessica
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
MIESZKANIE
Dźwięczne dudnienie rozeszło się po klatce. Cieszyłem się, że wreszcie ją zobaczę, że ją spotkam. Zastanawiałem się, jak zareaguje na moją wizytę i czy będzie wyglądać tak samo jak ostatnio. Może zmieniła uczesanie? Może mnie nie rozpozna?
Drzwi otworzyły się. Stanęła w nich kobieta, chyba jej matka.
- Dzień dobry - przywitałem się. - Czy zastałem Jessicę?
- Dzień dobry. Tak, jest w domu. Proszę wejść.
Pomogła mi się rozebrać w przedpokoju, po czym wskazała najbliższe drzwi.
- Jessica właśnie się kąpie, zaraz do pana przyjdzie. Proszę, tu jest jej pokój - powiedziała. Sprawiała wrażenie osoby niezwykle miłej; w gestach, zachowaniu i w mowie aż promieniowała salonowym wychowaniem. Była starszą panią, jednak prezentowała się zupełnie nieźle. Była zgrabna, gustownie ubrana, miała idealnie przycięte białe włosy (nie były siwe, taki właśnie był ich naturalny kolor). Gdy odchodziła, zapytała mnie jeszcze:
- Może się pan czegoś napije?
- Na razie dziękuję - odparłem.
- Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, Jessica na pewno usłuży.
- Dziękuję - starałem się odpowiedzieć jak najuprzejmiej.
Usiadłem w fotelu. Nabazgrałem kilka słów w notesie, nawet nie zwróciłem uwagi na niezwykłe umeblowanie pomieszczenia, w którym się znalazłem.
- Cześć, Jarek - usłyszałem. Ten głos aż połaskotał mnie w uszy.
Schowałem szybko długopis i przywitałem się. Głowę owinęła ręcznikiem, miała na sobie dżinsy i obcisłą bluzeczkę. Jak to zwykle bywa po dłuższej przerwie w widzeniu się, wydawała mi się trochę odmieniona. Jej twarz była inna, jej ciało, mimika... Ale to oczywiście było tylko złudzenie, zawsze przecież wyglądała tak samo. Ale jeśli nawet była wtedy inna, to była też niezwykle piękna.
Usiadła na kanapie.
- Bardzo się cieszę, że przyjechałeś. Mile mnie zaskoczyłeś.
- Tak?
Dotknęła ręką ręcznika. Zniewalający zapach kosmetyków rozchodził się w powietrzu.
- Czy na pewno się niczego nie napijesz? Może zrobię ci kawy?
Zgodziłem się. Chyba nie byłbym w stanie odmówić, nawet jeśli bym chciał.
Wstałem. Naprzeciw mnie wisiało na ścianie wielkie lustro w pozłacanych ramach. Było owalne, wysokie na półtora metra, masywne. Od razu bardzo mi się spodobało, niczego podobnego wcześniej nie widziałem. Z chęcią (albo z ciekawością), jaką ma każdy człowiek, przejrzałem się. Wszak rzadko zdarzała mi się taka okazja - chyba że w sklepie z odzieżą. "No widzisz", powiedziałem do siebie. "Co by się z tobą stało, gdybyś się codziennie przeglądał w takim lustrze?" Albo popadłbyś, biedaku, w samozachwyt, albo co dziesięć minut wracałbyś poprawić fryzurę, bo nigdy nie zadowoliłby cię własny wizerunek. "Takie zwierciadło chce, żebyś przed nim stał", zaśmiałem się... Hmm... Ta koszula całkiem nieźle leży, oceniłem w myślach ostatni zakup na miejskim targowisku. Idealnie pasuje do spodni. Podszedłem bliżej, czubkiem nosa prawie uderzyłem w szklaną powierzchnię. Potarłem bliznę na brodzie. Szpeci mnie, czy może czyni bardziej...? Nawet nie zorientowałem się, kiedy podstępnie, w skryciu przed samym sobą, zrobiłem milowy krok w stronę samouwielbienia.
Kiedy się obejrzałem, Jessica niosła dwie filiżanki.
- Fajne lustro - powiedziałem, nie odrywając wzroku od swego odbicia. - Bardzo ładne i przydatne.
- Rzadko się w nim przeglądam.
Natychmiast przestałem. Przecież nie przyszedłem tutaj, by gapić się w siebie.
Usiadłem, posłodziłem kawę i rozejrzałem się po wnętrzu.
- To twój pokój, tak? - zagadnąłem. - Ciekawy.
- Mój - potwierdziła Jessica. - W nim przeważnie przyjmuję gości.
Oparła się na boku kanapy, jednym palcem podparła brodę. Wyglądała na bardzo rozluźnioną, a jednocześnie jej gesty były niezwykle dystyngowane.
Pokój był nieduży, w sam raz na spotkanie dwóch-trzech osób. Otaczały nas pomalowane na biało ściany, w jednej z pary krótszych - naprzeciw drzwi usytuowane było jedyne okno. Niewielką przestrzeń między kanapą a fotelem zajmował stolik ze szklanym blatem. Pod ścianą ustawiona była wielka, dwudrzwiowa szafa wykonana w starym stylu. Szuflady i drzwiczki były pokryte misternymi płaskorzeźbami i metalowymi okuciami. Sprawiały one, że mebel niezwykle się prezentował. Szczególną uwagę przyciągały dwie głowy wyrzeźbione pod klamkami podobne do ludzkich, strasznie brzydkie. Obydwie miały wysunięte języki, sterczące kły i demoniczne oczy, ale jeśliby się przyjrzeć, to różniły się pewnymi szczegółami. Szafa stała naprzeciw fotela, na którym siedziałem, i gdybym chciał, bez problemu mógłbym dotknąć ręką wizerunków. Jedna z poczwar wyszczerzyła się, jakbym tylko tak mógł w pełni podziwiać jej szkaradność. Gdybym cokolwiek schował do szuflad, jestem pewien, że żaden złodziej nie odważyłby się w nocy ich otworzyć. Ja prawie bałem się kiwać w ich pobliżu nogą.
W drugim rogu pokoju stała komoda, wydawało by się - młodszy brat szafy. Równie stary, reprezentujący ten sam styl, tylko mniejszy. Postawiony na nim wazon ze świeżymi kwiatami nie poprawiał wcale jego wyglądu, na drzwiczkach bowiem straszyły dwie podobne maszkary.
- Nie boisz się tu spać? - zapytałem. - W nocy pewnie wyglądają upiornie.
Jessica wypiła łyk herbaty i spojrzała mi w oczy. Tak jakby chciała wybadać, czy rzeczywiście boję się tych zdobień.
- Lubię oryginalność, a tego typu strachy raczej mnie nie przerażają - powiedziała. Nie śmiała się jednak, tylko popatrzyła po ścianach. - Poza tym nie sypiam w tym pokoju.
W notesie zrobiłem sobie wykrzyknik dotyczący wystroju, zamierzając opisać go dokładniej innym razem. Do końca wizyty u Jessiki nie zwracałem już uwagi na meble.
Mieliśmy z Jessiką wiele wspólnych tematów i zainteresowań, ja chciałem dowiedzieć się wiele o niej samej, ona wypytywała o szczegóły dotyczące mojej osoby. Oboje interesowaliśmy się sztuką. Pierwsze dwie godziny rozmawialiśmy o literaturze, muzyce, filmie, o uczuciach, zmysłowości i duchowości. Była tą osobą, przed którą mogłem wyciągnąć na światło dzienne tajemnice skryte w moich pracach, własne poglądy na filozofię tworzenia. Jessica była przy tym również najzwyklejszą dziewczyną, która potrafiła mnie oczarować swoim ponętnym wyglądem i zachowaniem. Zachwycał mnie w niej ten wyrafinowany wdzięk, zdawało się, że ukryty, dostępny tylko dla wybranych. Wszystkie jej przymioty były zanurzone w jej tajemniczej naturze, a im trudniej do nich dochodziłem, tym bardziej mnie to podniecało.
Kiedy z nią przebywałem, cały świat znikał. Czułem, że wraz z upływem czasu coraz bardziej zbliżamy się do siebie, choć nie uwidacznialiśmy tego w swoich zachowaniach. Rozmawialiśmy zwyczajnie, bez tkliwych gestów, drżącego głosu i błądzących spojrzeń. Przy jej salonowym obyciu mogłem być jedynie pospolitym chłopcem, który przyjechał w odwiedziny. Nie śmiałem uczynić nic nad wymiar takiej właśnie wizyty, jednak miałem wrażenie, że działo się coś więcej. Gdy mówiła do mnie, każde jej słowo sączyło się przez usta jak intymne wyznanie, jakby szeptała mi je bezpośrednio w ucho. Może powinienem ostrożniej traktować relacje między nami, ale byłem zbyt zaintrygowany i ciekawy, by w ogóle o tym pomyśleć.
- Dlaczego lubisz zajmować się właśnie tymi sprawami? Malujesz, piszesz, w to trzeba zawsze wkładać dużo pracy i czasu... Mam nadzieję, że nie naprzykrzam się moją ciekawością?
- Ależ nie - machnąłem ręką. Ale na pytanie, które mi zadała, potrafiłem odpowiedzieć tylko pytaniem. - A dlaczego lubię żyć? Mam okazję i możliwości, daje mi to satysfakcję. Chyba nie mam innego wyboru.
Popatrzyła z wyraźną ciekawością.
- Jak to - nie masz wyboru?
Zawsze chciało mi się śmiać, gdy chodziło o takie zagadnienia. Cóż, rzeczy oczywiste dla jednych wcale nie muszą być jasne dla drugich. Szczególnie jeśli chodzi o sprawy sztuki. Kiedyś ktoś powiedział mi, że każdy twórca wydaje się nieco obłąkany, przez co trudno jest cokolwiek zrozumieć z jego fantazji.
- Talent i zdolności zawsze pociągają za sobą tworzenie. Chcesz tego bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie. Trafniejsze byłoby nawet stwierdzenie, że chęć kreowania daje pewne predyspozycje. - Nie wiedziałem, czy przełknie taką wersję. Na to pytanie było wiele odpowiedzi, a jedna dziwniejsza od drugiej. Sądząc po reakcji, jej umysł był otwarty na wszystko.
- Prawie zrozumiałam. A skąd bierzesz pomysły? Czy to prawda, że artysta potrzebuje jakiegoś natchnienia? - zapytała później.
Pewnie tak, pomyślałem.
- Czasami rysuję lub piszę o tym, co chciałbym zrobić, a co jest niemożliwe. Przynajmniej w taki sposób mogę tego doświadczyć. Może tego nie zrozumiesz, ale to daje jakieś spełnienie. Trzeba wyrzucić to szaleństwo, które siedzi w środku. Przyjdzie taki czas, że ono i tak wymknie się na świat, więc lepiej zamrozić je na papierze.
- Sama bym tak chciała.
- Kiedyś cię nauczę - powiedziałem.
Rozmawialiśmy, a kiedy nadarzała się okazja, robiłem notatki. Szkicowałem fragmenty pokoju i opisywałem to, co się działo, naturalnie kiedy wychodziła, nie chciałem siedzieć z notesem pod jej nosem.
Podobała mi się ta rozmowa, do tej pory trudno było mi znaleźć człowieka, który z taką chęcią i łatwością przyswajałby moje niejasne wywody. Jessica traktowała wszystko zupełnie naturalnie, jakby na co dzień miała do czynienia ze sprawami o wiele bardziej zadziwiającymi niż czyjakolwiek twórczość artystyczna. Poza tym nie potrzebowała do końca rozumieć każdego zagadnienia, by je akceptować.
Wstałem, by rozprostować kości. Musiałem trochę pochodzić, przy okazji zbadałem, jaki jest widok z okna. Gdy spojrzałem w dół z piętra, ujrzałem niezbyt ruchliwą uliczkę, po jej drugiej stronie stało małe kino. Padał jesienny deszcz, szary i nieprzyjemny, widziałem, jak przechodnie na rynku kryją się pod markizami sklepów lub zasłaniają się rozłożystymi parasolami. Ponad odległą wieżą kościoła spomiędzy chmur prześwitywały promienie słońca. Będzie piękna tęcza, pomyślałem.
Odwróciłem się do wnętrza pokoju, oparłem o parapet i spojrzałem na Jessicę. Na ścianie za nią ujrzałem coś, czego, o dziwo, nie spostrzegłem wcześniej. To był obraz, owalny portret kobiety, namalowany w czarno-białej tonacji techniką zwaną grisaille.
- Kto to jest? - zapytałem.
Jessica nie obróciła się, jak to mimowolnie czyni każdy człowiek. Tylko się uśmiechnęła. Widocznie kiedyś wystarczająco napatrzyła się na dzieło.
- To portret mojej matki.
- Młodo wygląda, bardzo podobna do ciebie - przyznałem.
Teraz zmieniła pozycję, tak, by widzieć obraz. Ja zbliżyłem się do niego, by przyjrzeć się z bliska, miałem wrażenie, że Jessica patrzy nie na portret, lecz na mnie.
- Miała wtedy dwadzieścia lat, rzeczywiście, wyglądała wtedy prawie tak samo jak ja.
Wizerunek był dość nietypowy, nigdy wcześniej takiego nie widziałem. Namalowany był grubą warstwą farby, a jednak powierzchnia była bardzo gładka, stworzona swobodnymi, szerokimi pociągnięciami, retuszowana dokładnymi szczegółami, jakie można osiągnąć jedynie cienkim pędzlem z naturalnego włosia. Drobiazgowe ujęcie wszelkich detali, zubożenie kolorystyczne, a także inwencja twórcza autora czyniły obraz prawie żywą statuetką przeszłości, która zawierała w sobie coś więcej, niż tylko ukazanie czyjegoś oblicza. Twarz kobiety patrzyła na świat z dziwnym, subtelnym światełkiem w oczach i miała trochę przelękniony wyraz. Rozchylone lekko usta odsłaniały rząd białych zębów, niby to w uśmiechu, ale w istocie dodawały twarzy wyraz niepewności. Zastanawiałem się, dlaczego malarz obrał tonację czarno-białą, tak, że obraz wyglądał prawie jak stare zdjęcie. Można było pomyśleć, że portret prezentuje oblicze kobiety podpatrzone w nocy, przy małym oświetleniu z przodu - wtedy twarz, owszem, wyglądała całkiem naturalnie i przy tym dość ciekawie, kolorystyka zaś była zupełnie zrozumiała.
- Tu jest jeszcze jakiś napis: Agnes. To podpis autora? - zapytałem.
- Nie, malarz podpisał się w dolnym rogu. Agnes to imię mojej matki.
Jak na Angielkę dość dziwnie się nazywa, pomyślałem.
- Czy to nie raczej francuskie imię?
- Tak, dziadek ją tak nazwał przez sentyment do swej pierwszej miłości, którą poznał we Francji.
- To niezwykłe - pokiwałem głową. Ale trafiłem rodzinę. Matka z Anglii, kochanka z Francji, babkę pewnie przywieźli z Afryki... Czasem swoimi reakcjami zadziwiam samego siebie.
- Bardzo lubię ten obraz, moja mama także. - Gdy to powiedziała, potarła ręką przykurzoną powierzchnię. Patrzyła na płótno z takim skupieniem, jakby pierwszy raz widziała je na oczy. Wyraz jej twarzy upodobnił się do tego na obrazie i przez moment myślałem, że Jessica przegląda się w lustrze. W starym, zakurzonym zwierciadle, które odbija tylko czerń i skalę szarości. Spojrzała na mnie i złudzenie znikło.
- Dlaczego nie powiesicie go w jakimś większym pokoju, gdzie częściej mogłybyście go oglądać? Może lepiej byłoby mu na przykład w salonie albo w sypialni? - zapytałem. Dopiero potem zastanowiłem się, czy nie jestem zbyt zuchwały - przecież to nie mój dom. Na szczęście Jessica nie miała mi za złe tej sugestii.
- Ten obraz jest tutaj od dawna - wyjaśniła. - Wisiał w tym pokoju, kiedy należał on jeszcze do mojej matki, zanim wyjechała do Londynu.
- Muszę przyznać, że sprawia niezwykłe wrażenie, jak na zwykły portret - powiedziałem. - Ta twarz wygląda... jakby naprawdę przyglądała się temu, co ją otacza...
- O, tak. Potrafiłbyś namalować taki portret? - zapytała, spoglądając mi w oczy. Jej usta uśmiechały się, ale spojrzenie było poważne. Stanowiło dla mnie takie samo wyzwanie, jak namalowanie czyjegoś wizerunku. - Potrafiłbyś mnie namalować?
Cholernie łatwo byłoby mi teraz powiedzieć "tak". Ale chyba nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdybym temu zadaniu nie podołał. Portretowanie jest zdradzieckim zajęciem, do końca nigdy nie wiesz, czy jesteś w stanie zadowolić swoją pracą siebie, a cóż dopiero osobę, która pozuje. Prawdą jest, że niektórych ludzi łatwiej namalować niż innych. Nie potrafiłem osądzić w tej chwili, do której grupy należy Jessica, ale myślę, że w tym przypadku i tak nie miałoby to większego znaczenia.
Postanowiłem zaryzykować.
- Chyba dałbym radę. W miarę swoich możliwości.
- Oczywiście. Może już następnym razem, kiedy mnie odwiedzisz? - zapytała.
- Dobrze - odparłem.
Wypiliśmy kawę i Jessica odniosła filiżanki. Gdy przyszła, usiadła razem ze mną na kanapie. Skrzyżowała nogi, jakby siedziała na dywanie, ja przesunąłem się ku prawej krawędzi kanapy i oparłem o pluszową poduszkę. Tuż obok stała komoda z rzeźbionymi maszkaronami.
- Jesteś interesującym człowiekiem - oświadczyła. - Cieszę się, że się poznaliśmy, ten zbieg okoliczności chyba nie był przypadkiem.
Mogłem powiedzieć dokładnie to samo. W myślach prześledziłem cała historię naszej znajomości, przypomniałem sobie szacunkowe daty. Na pewno muszę sporządzić dokładny przebieg tych zdarzeń, przyda się niewątpliwie.
- Myślimy, że istnieją przypadki, zrządzenia losu. Może to przeznaczenie? Boży zamysł jest nieprzewidywalny - wzruszyłem ramionami. - Może Bóg działa poprzez przeznaczenie?
- Prędzej czy później się o tym przekonamy - odparła.
Roześmialiśmy się, choć nie do końca wiedziałem dlaczego.
Potem wspominaliśmy jeszcze nasze pierwsze spotkanie w Beskidach oraz minione wakacje na wsi. Jak to zazwyczaj bywa, podzieliliśmy się także własnymi kłopotami, obgadaliśmy ciężkie życie i pośmialiśmy się z problemów. Na koniec obejrzałem jeden z jej albumów ze zdjęciami z Anglii - wszystkie były czarno-białe, ale niezmiernie mi się podobały.
Tak minęła moja pierwsza wizyta u Jessiki.
• • •
Kiedy wracałem autobusem do domu i siedząc w ostatnim fotelu patrzyłem na mijany krajobraz, przekonywałem się, czym naprawdę jest tęsknota. Świadomość oddalania się od niej ogarniała mnie jak czarna peleryna. Kiedy tam byłem - w domu, który poznałem od strony jednego zaledwie pokoju, obecność Jessiki wydawała mi się sprawą codzienną, nieodłącznym elementem mojego życia. Gdy usiadłem przy swoim biurku we własnym mieszkaniu, zabolała mnie pustka, która niespodziewanie sama siebie powołała do istnienia. Czy pracowałem, czy się bawiłem - nie mogłem pozbyć się tęsknoty. Jessica opowiadała mi później, że czuła coś bardzo podobnego za każdym razem, kiedy odjeżdżałem. Powiedziała, że nigdy wcześniej nie doznała podobnego stanu. Ja myślę, że słowa te niekoniecznie odzwierciedlały jej rzeczywiste odczucia, lecz uświadamiały mi raczej jej otwartość. Wydaje się to dziwne, ale tak właśnie odbierałem relacje Jessiki z innymi ludźmi - ona niejako pozwalała "wniknąć w głąb siebie", odsłaniała zasłonę po zasłonie. Wiedziałem, że jest jeszcze przede mną mnóstwo zasłon. Zza każdej z nich mrugały niezwykłe oczy o niezgłębionej czerni źrenic, ciekawe nieodkrytych tajemnic i bardzo przyciągające.
• • •
Minęły dwa tygodnie i znowu do niej pojechałem. Tym razem oprócz małego notesiku schowanego w kieszeni miałem również puszkę z pędzlami i trochę farb. Zamierzałem dotrzymać danego słowa i namalować jej portret. Jessica zapewniła mnie, że przygotuje sztalugi i płótno, które jej dziadek trzymał w schowku. Kiedy zjawiłem się znowu w tym pokoju, na powitanie ujrzałem ładny, staromodny statyw z ciemnego drewna, a na nim ustawiony - użyję tutaj określenia, które nasunęło mi się w pierwszej chwili - portret... lecz jeszcze nie namalowany. Format i grunt przeczystej bieli były idealnie dobrane, sprawiały, że ręka sama chwytała za pędzel.
- Usiądź - powiedziała. - Może się czegoś napijesz?
- Poproszę kawę.
Jessica wyszła, ja tymczasem rozejrzałem się. Mam taki nawyk. Ktoś kiedyś określił go jako węszenie z tendencją do podejrzliwości. Czy jestem gdzieś drugi, czy też trzeci raz - zawsze próbuję wydostać wzrokiem jak najwięcej, aby należycie odebrać charakter miejsca. Poprzednim razem byłem zbyt podniecony, by zrobić odpowiednie notatki, teraz mogłem trzeźwym, drugim spojrzeniem zlustrować pokój. Wiem z doświadczenia, że nigdy nie możesz być pewien, czy czegoś nowego, ciekawego lub irytującego nie odkryjesz w najbardziej znanej ci rzeczy.
Wtuliłem się w wygodne poszycie kanapy. Kilka razy poruszyłem tułowiem, jakbym sprawdzał sprężystość własnego ciała. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, że kanapa jest bardzo wygodna i również niezwykle estetyczna. Ciemne kolory tapicerki idealnie pasowały do stylowych mebli; siedząc w sofie, miałem wrażenie niezwykłego komfortu, nic innego w pokoju nie było tak wygodne i tak... miłe. Maszkarony na szafie i komodzie ciągle prezentowały zarozumiale swoją brzydotę, wielkie lustro pociągało pięknem, a portret kobiety o imieniu Agnes wciąż intrygował. W izbie tej w ogóle panowała atmosfera osobliwej tajemniczości. Okno przysłonięte do połowy zasłoną wpuszczało niezbyt obfity promień bladego światła, który padał wyłącznie na samotną nowość w tym pokoju, czyli sztalugi. Choć pozostała przestrzeń spoczywała w lekkim przyćmieniu, wszystko widać było bez żadnego problemu.
Siedząc tutaj, miałem nieodparte wrażenie przebywania bardziej w jakiej zamkowej komnacie niż zwykłym pokoju, zdawało mi się, że to tajemne pomieszczenie, gdzie córka królewska oddawała się niegdyś twórczej pasji. Zamiłowanie to musiało być piękne, lecz niezrozumiałe dla innych, tak jak bajeczna technika snycerza zawarta w tych paskudnych przecież podobiznach twarzy - zapisałem w notatniku. Zagadkowość wszelakich zdobień i sprzętów połączona w całość co najmniej podwajała niesamowitość pomieszczenia, same zdobienia na drzwiach mebli zmieniały nastrój domownika. I nie wiadomo, czy wnętrze za każdym razem wydawało się trochę inne, czy sprawiły to dzisiaj nietypowe oświetlenie i ustawiony pod ścianą statyw, których przedtem nie zastałem.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

18
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.