Estoński film obyczajowy, brazylijski thriller, amerykański dramat, japońska komedia sensacyjna, amerykański film dokumentalny i polski dramat obyczajowy. Taki zestaw filmów w dwa dni może zapewnić tylko kino festiwalowe.  | ‹20. Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy › |
Rewolucja świń (Sigade revolutsioon, Estonia, reż. Rene Reinumagi, Jaak Kilmi) Rozpoczynamy od filmu obyczajowego z praktycznie u nas nie znanej kinematografii estońskiej. „Rewolucja świń” opowiada o obozie pionierów, który miał miejsce się w roku 1986. To bardzo ciekawy okres – z jednej strony władza komunistyczna nieco już odpuściła i zaczyna sobie zdawać sprawę, że młodzieży już nie uwiedzie partyjną retoryką, poszukuje więc innych dróg. Na obozie jest dość luźna atmosfera, dyskoteki przy zachodniej muzyce (ech, przy „Wild Boys” Duranów sam miałem ochotę poskakać). Z drugiej jednak strony i tak oczywiście nie ma to szans powodzenia, bo komuna jest już historyczną przeszłością, choćby nie zdawała sobie z tego sprawy. Młodzieży do buntu wiele nie potrzeba – wystarczy wyrzucenie ulubionego wychowawcy, aby cały obóz zawrzał. Film przypomina nieco nasz „Ostatni dzwonek”, ale jest od niego lżejszy i dowcipniejszy, przywodzi też na myśl Woodstock i protesty przeciw wojnie w Wietnamie (tu zastępowanym Afganistanem). Poza tym jest ciekawie nakręcony – kamerą z ręki, dynamicznie zilustrowany muzyką popową z lat osiemdziesiątych sprawia momentami wrażenie paradokumentu. I choć końcówka nieco jest naiwna, jestem skłonny ją wybaczyć – widać tu mocno optymizm narodu, który świeżo odzyskał niepodległość. A Estonki jawią się jako bardzo ładne dziewczyny. Nina (Brazylia, reż. Heitor Dhalia) Dziwaczny thriller produkcji brazylijskiej, z jednej strony nawiązujący chyba do „Lokatora” Romana Polańskiego, z drugiej do „Zbrodni i kary” Dostojewskiego. Ale oczywiście bez siły wymowy oryginałów i te nawiązania będą bardziej chciejstwem reżysera niż realnym wynikiem. Film opowiada o konflikcie między młodą, zbuntowaną dziewczyną, a starą kobietą wynajmującą jej mieszkanie. Stara jest prawdziwym potworem, wyciąga z dziewczyny każdy grosz, zaznacza w lodówce własne jedzenie, bezceremonialnie egzekwuje wszystkie długi – i procenty od nich. Nina z kolei odrzuca od siebie swą lekkomyślnością i antypatycznym zachowaniem. Konflikt między bohaterkami narasta, a całość filmu popada coraz bardziej w groteskę. Zapowiedź katalogowa mówiła o „thrillerze pełnym animacji w stylu manga”, co skutecznie przyciągnęło mnie do kina. Jak się okazało, w filmie były ledwie 3 krótkie sekwencje animowane, niekoniecznie mangowskie. A całość raczej przekombinowana, bez większego sensu i intelektualnie puściutka. Film trochę ratuje jedynie energiczna Guta Stresser w roli Niny. Dmuchawiec (Dandelion, USA, reż. Mark Milgard) Spokojny sundance’owy dramat. Mason mieszka w małym miasteczku, przypominającym smutną osadę z „Co gryzie Gilberta Grape’a”. Nie układa mu się ani w życiu osobistym, ani rodzinnym, na domiar złego, biorąc na siebie winę swego ojca, trafia do więzienia. Po powrocie wszystko jednak wydaje się kierować w lepszym kierunku – oczywiście dzięki dziewczynie. Ale film nie mógłby być smutnym dramatem, gdyby nie szykował nieszczęścia. Widać w „Dmuchawcu” pewne uproszczenia, pewne braki warsztatu reżyserskiego, ale rekompensuje to poetycki nastrój i rzeczywiście przepiękne zdjęcia Tima Orra. Pechowy bohater (Hard Luck Hero, Japonia, reż. Sabu) Komedia sensacyjna produkcji japońskiej – to już brzmi nieźle, nieprawdaż? I jest nieźle – o, dziwo, naprawdę można się pośmiać. Film ma bardzo sprawną konstrukcje – opowiada 3 historie trzech par bohaterów (par męskich – to film kumplowski do sześcianu), które zaczynają się w tym samym miejscu (restauracji, w której mają miejsce nielegalne walki boksu Muay Thai) i kończą w tym samym miejscu (szpital). Jeden z bohaterów musi zastąpić w walce Tajlandczyka, który nie przybył i przypadkowo pojedynek wygrywa, co powoduje napad wściekłości u szefa yakuzy. Dwójka innym mężczyzn to biznesmeni pracujący nad ważnym projektem (z których, jak się okaże, jeden ma specyficzne marzenie), wreszcie dwóch młodych złodziei, próbujące okraść w klubie kogoś majętnego, aby spłacić dług. A wszystko to nakręcone bardzo dynamicznie, z łamaną chronologią, przeplatającymi się wątkami. A że nie za mądre? Cóż, nie można mieć wszystkiego.  |  | ‹Super Size Me› |
Super Size Me (USA, reż. Morgan Spurlock) Doskonały dokument o fast (czy też junk) foodach. Reżyser Morgan Spurlock (wyraźnie sposobem robienia dokumentów wyraźnie nawiązujący do Micheala Moore’a) postanawia na 30 dni poddać się osobliwej diecie – jeść tylko produkty produkowane w restauracjach MacDonalds. Oglądamy efekty tej diety (komentowane szeroko przez lekarzy) przeplatane bardzo interesującymi komentarzami na temat samej kultury fast foodów, ich wpływu na samą Amerykę (kraj największych grubasów świata) i tego w jak szerokim zakresie ich produkty są szkodliwe. Miejscami szokujące – jeśli myślicie, że wiedzieliście o MacRoyalach i MacChickenach wszystko, grubo się mylicie. Sam film w dobrym tempie, bardzo dowcipny i z ciekawymi pomysłami realizatorskimi. Trzeci (Polska, reż. Jan Hryniak) Największym problemem „Trzeciego” jest pretensjonalne sugerowanie, że film ma coś wspólnego z „Nożem w wodzie” Romana Polańskiego. Zaczyna się, a jakże, na jachcie, którym płynie małżeństwo, biorące na pokład nieznajomego – tytułowego trzeciego. Potem, co prawda, akcja przenosi się na ląd, a jacht zostaje zastąpiony Toyotą, ale już sygnał od reżysera, że to trójka mazurskich rejsowiczów sprzed 40 lat w nowej wersji, otrzymaliśmy. Tymczasem sam film, pomimo próby szeregu społecznych obserwacji (niezbyt głębokich), jest fabularnie bardziej odcinkiem serialu „Autostrada do nieba”. I w tym kontekście to zupełnie dobra produkcja – niezłe tempo, fabuła będąca polską wersją kina drogi, dobre aktorstwo zwłaszcza Marka Kondrata, który już nie musi się zgrywać na polskiego macho z pistoletem w ręku i ma teraz szanse na dużo ciekawsze role. Pomimo zarzutów (do których dorzucę nachalny product placement i bezsensowne kopiowanie pomysłu z „Między słowami”), to zupełnie przyzwoity obraz, oglądany bez przykrości, a nawet z zainteresowaniem. Takich filmów w Polsce nam też trzeba.
Cykl: Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy Miejsce: Warszawa Od: 7 pażdziernika 2004 Do: 18 pażdziernika 2004
Tytuł: Super Size Me Reżyseria: Morgan Spurlock Zdjęcia: Scott Ambrozy Scenariusz: Morgan Spurlock Muzyka: Steve Horowitz, Michael Parrish Data premiery: 19 listopada 2004 Czas projekcji: 96 min. Gatunek: dokumentalny Ekstrakt: 80% |