powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (XLI)
listopad 2004

 Chłód
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: Piotr 'Grabcu' Grabiec
Ilustracja: Piotr 'Grabcu' Grabiec
• • •
Po raz ostatni spotkałem się z nimi dwudziestego trzeciego września. Wtedy powiedzieli mi wszystko, co muszę wiedzieć. Zrozumiałem i dostosowałem się do rad. Dlatego On nigdy po mnie nie przyszedł.
- Każdy, kto się z Nim zetknął i nie chce pójść Jego ścieżką, - powiedział wysoki - musi wybrać spomiędzy dwóch możliwości. Musi albo umrzeć, albo przestać być człowiekiem.
Nie zrozumiałem, o co mu chodzi, więc wyjaśnił:
- Z naszego doświadczenia wynika, że ludzie są dla niego jak latarnie. Widzi ich i nic więcej. Nie widzi martwych. I nie widzi tych, którzy wyrzekli się człowieczeństwa.
Ponieważ nie wiedziałem, czym jest wyrzeczenie się człowieczeństwa, on mi to uświadomił:
- Każdy człowiek czegoś pragnie. Po to stworzył religię, by mieć czego pragnąć - raju, zbawienia. Po to stworzył filozofię - by wskazać drogę do osiągnięcia szczęścia, które jest najwyższym celem. Wyrzeczenie się człowieczeństwa to wyrzeczenie się pragnień.
- Każdy człowiek ma nadzieję. Zawsze oczekuje lepszego losu. To popycha go do wszystkich działań. Póki żyje, nie poddaje się, bo taka jest jego natura. Wyrzeczenie się człowieczeństwa to wyrzeczenie się nadziei.
- I każdy człowiek czegoś się boi. Strach jest bowiem odwrotną stroną nadziei i najsilniejszym doznaniem w życiu człowieka. Sam to zresztą wiesz. Ale jest też głosem, który powstrzymuje przed wieloma nieczłowieczymi krokami, utrzymuje ludzi na powierzchni życia. Wyrzeczenie się człowieczeństwa to także wyrzeczenie się strachu.
- Pragnienia, nadzieja i strach składają się na to, co czyni człowiekiem masę tkanek. Do tych trzech doznań sprowadzają się wszystkie ludzkie uczucia. A wyrzeczenie się człowieczeństwa to wyrzeczenie się wszystkich charakterystycznych dla niego uczuć. Na zawsze.
- Decyzja należy do ciebie. - Powiedział na końcu. - Nie pytasz, czym jest śmierć?
Nie zapytałem. Wtedy zdecydowałem, że wyrzeknę się człowieczeństwa.
A on nauczył mnie wszystkiego, co umieć powinienem. Resztę zapomniałem.
- Najważniejsze są zasady. - Powiedział. - Trzeba robić tylko to, co jest słuszne. Słuszne jest tylko to, co jest konieczne. Zasady muszą być racjonalne, proste i jasne. Konieczne jest zaspokojenie potrzeb fizycznych. Musisz mieć mieszkanie, by spać. Musisz mieć jedzenie i picie. Potrzebne więc są pieniądze. To oczywiste. Potrzebne jest zajęcie przez cały dzień. Nie wolno tracić czasu, bo to nie jest użyteczne, więc nie jest słuszne. Umysł jest częścią twego ciała. Trzeba o niego dbać i go ćwiczyć.
- Wszystko to, co nie jest użyteczne dla ciebie, jest szkodliwe. Nie jest konieczna rodzina. Nie jest konieczna sztuka. Nie jest konieczna myśl. Nie jest konieczna rutyna, bo może powodować niezgodności między zasadami. Nie jest konieczne poczucie jakiegokolwiek związku z ludźmi. Nie jest konieczna rozmowa.
- Nie jest konieczny strach, bo może prowadzić do kroków nieracjonalnych, a więc szkodliwych. W momentach, gdy człowiek się boi, ty odczujesz tylko fizyczne doznanie. To nie będzie już lęk. To będzie tylko chłód.
Mówił długo. Wszystko zapamiętałem, bo pomógł mi usunąć z pamięci to, co nie jest konieczne. Następnego dnia poszedłem na giełdę elektroniczną i sprzedałem telefon, do antykwariatu oddałem cztery z dziesięciu obrazów, które wisiały w mieszkaniu. Pozostałych właściciel nie przyjął. Wyrzuciłem je. Wyrzuciłem większość rzeczy z biurka. To, co nie jest konieczne, jest szkodliwe.
Przez kilka dni zdarzało się, że jacyś ludzie pukali do drzwi, przysłali nawet policję. Otworzyłem, pytali, czy wszystko w porządku, potwierdziłem. Nie jest konieczna rozmowa.
Jakaś kobieta, około sześćdziesięciu lat, ciemny blond, niebieskie oczy, płakała pod drzwiami. Mężczyzna, w tym samym wieku, szpakowaty, sto sześćdziesiąt pięć centymetrów, krzyczał. Nie otworzyłem. W końcu ona zbladła i przewróciła się, po dwunastu minutach przyjechała karetka, ludzie w czerwonych kurtkach położyli ją na noszach i zanieśli na dół do karetki. Mężczyzna przyszedł jeszcze raz, potem ich już nie widziałem. Nie jest konieczna rodzina.
Przyszła też raz dziewczyna lat ponad dwadzieścia, sto siedemdziesiąt centymetrów, czarne włosy i oczy. Mówiła coś, potem płakała. Nie otworzyłem, więc odeszła i nie wróciła więcej. Nie jest konieczne poczucie jakiegokolwiek związku z ludźmi.
• • •
Dwudziesty czwarty grudnia.
Wstaję o dziesiątej. Idę do sklepu. Cztery minuty. Zakupy zajmują tym razem aż osiem minut. Wracam. Cztery minuty. Jem śniadanie. Dwie kanapki z miodem. Miód jest przydatny.
Dziesiąta czterdzieści pięć. Ćwiczę pchnięcia nożem na kukle, którą zrobiłem ze starej kołdry. Z dużą szybkością i bez używania zmysłu wzroku trafiam celnie. Dwunasta. Biorę nóż i idę poćwiczyć w terenie. Większość czasu zajmuje mi znalezienie obiektów. W dzień nie jest to łatwe, choć mglista pogoda ułatwia ukrycie się. Mimo to udaje mi się przeprowadzić trzy próby, wszystkie zakończone pomyślnie. Wracam o czternastej.
Obiad. Kotlet drobiowy i ryż, pomidory. Dużo witamin. Trzydzieści minut.
Czternasta trzydzieści. Włączam telewizor. Kreskówka. Serial komediowy. Dwie telenowele...
Dziewiętnasta piętnaście. Kolacja. Dwie kanapki z serem topionym...
Pierwsza trzydzieści. Kończy się program w telewizji. Zapamiętuję całodzienny program na jutro. Wyłączam telewizor. Kąpiel. Kładę się o pierwszej czterdzieści pięć. Budzik nastawiam na dziesiątą.
Dzisiaj mijają trzy miesiące, od kiedy przestałem być człowiekiem.
Przed pójściem spać gaszę światło.
Dwudziesty piąty grudnia
Wstaję o dziesiątej. Śniadanie. Dwie kana...
• • •
Zrywam się z krzesła. Myśli, uczucia spadają na mnie jak lawina. Ale wszystkie są niczym przy strachu, który mnie ogarnia. Przede mną stoją dwaj ludzie. Jeden jest wysoki, czarnowłosy, otyły. Ma brzydkie, obwisłe wąsy, które nadają mu wygląd żuka. Drugi, mały, łysy i chudy wyróżnia się oczami o kolorze granitu. Oczami, które sprawiają wrażenie martwych nawet teraz, gdy przyglądają mi się bacznie.
Obejmuję głowę dłońmi. W skroniach pulsuje mi ostry ból, w potylicy czuje potężny ucisk, który powoduje mdłości. Pamiętam wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Każdy szczegół. Choć wolałbym zapomnieć.
Przede mną stoją oni. Nie do wiary - uśmiechają się. Wygląda to nieźle, nawet nieco przyjaźnie. Nigdy bym nie przypuszczał, że tak umieją. Są dumni z siebie i chyba też dumni ze mnie.
- Znakomicie. - Potwierdza moje przypuszczenia wysoki. Wąsy trzęsą się pośrodku jego twarzy. - Teraz wiesz już, jak należy postępować. Wszystko umiesz, wszystko rozumiesz. Tylko w ten sposób mogliśmy cię wszystkiego nauczyć, inaczej dopadłby cię wcześniej.
- Jesteś pierwszym naszym uczniem, który wszystko pojął za pierwszym razem. - Dodaje z podziwem ten mały. Jego głos nie brzmi już tak upiornie jak poprzednio, przeciwnie, jest niski i przyjemny. - W wielu przypadkach musieliśmy powtarzać seans nawet trzy lub cztery razy.
Wszystko jest jasne. Wiem, co jest za mną, wiem, co jest przede mną. Droga jest tylko jedna, sam ją wybrałem, a wybiera się raz w życiu. Wiem, co porzucę i nie żałuję, bo nie jestem już człowiekiem. Wiem, kogo zabiję, albo raczej już zabiłem. Nic nie żałuję, bo żal jest uczuciem. Uczucia sprowadzają się do pragnienia, nadziei i strachu. A ja wyrzekłem się wszelkich pragnień, porzuciłem nadzieję i niczego się już nie muszę bać. Wyrzekłem się człowieczeństwa. Po to, aby przeżyć.
Nie, do cholery, wolę spotkać się z...! Z Nim...
Ale tego już zrobić nie mogę. Miałem wybór i wybrałem. Nie mogę mu się poddać... Ale mogę zabić. Mogę zabić.
Nie patrzę na to, co robię. Moje ruchy zostały wyćwiczone tam, przez te trzy miesiące. Wstaję i podnoszę krzesło. Uderzam nim o podłogę, w ręce pozostaje mi tylko jedna noga. Uderzam pierwszego. Potem drugiego. Upadają na ziemię. Właściwie się nie bronią. Uderzam leżących. Słyszę trzaski pękających kości. Wreszcie pęka moja broń. Kopię jeszcze martwe ciała.
Upadam na kolana. Przede mną leżą zwłoki, wokół rozbitych czaszek pojawiają się kałuże czerwonej cieczy.
Oni jednak chyba byli ludźmi - dziwię się. Nie wiem... Coś dziwnego... nie mogę..., nie chcę płakać... Płacz nie jest konieczny do przetrwania... Ale łzy same płyną... Wszystko pamiętam. I wiem, że mogę o tym wszystkim zapomnieć. Mogę zapomnieć o łzach mamy, o łzach Oli. O moich, własnych łzach. Mogę zapomnieć o ojcu. O tych, których zabiłem. Tam, wtedy, w przyszłości. Wszystko to może przestać się dla mnie liczyć, jeśli tylko nie zatrzymam się, jeśli pójdę tą obraną ścieżką. Jeśli tylko się zdecyduję. Wiem, że wtedy wezmę ściereczkę, usunę stąd wszelkie odciski moich palców, albo upozoruję jakiś wypadek. Wiem, że będę bezbłędnie rozumował i nikt nigdy nie dojdzie, co się wydarzyło tej nocy. Wiem, że wtedy nie będzie dla mnie istniał strach i nigdy już nie zbliży się do mnie ten, który był przyczyną wszystkich tych wydarzeń.
Nie trzeba wiele. Wystarczy tylko o tym pomyśleć. A będzie to wtedy ostatnia prawdziwa myśl w moim życiu. Nie, nie życiu - egzystencji. Bo życie skończy się wówczas, gdy podejmę tą decyzję.
Wystarczy stąd wyjść, nogi same zaniosą mnie do mieszkania, które jest tylko dziesięć minut stąd. Sprzedam telefon i wyrzucę wszystko, co nie jest koniecznie potrzebne. Razem z tym wyrzucę wszystkie wspomnienia. Dzięki temu przetrwam.
Ale czy warto...?
• • •
Stoję na jednym z górnych poziomów północnej, wyższej wieży Kościoła Mariackiego. Właściwie nie pamiętam, jak się tu dostałem. Nie pamiętam, czy pokonałem jakieś drzwi, czy był na górze hejnalista. Ale pamiętam jedną obecność. Spotkałem Go. Czekał na mnie we wnęce okiennej. Ten sam mrok, splątany jak ptasie gniazdo, ruchomy, groźny. Ale jego groźby mnie już nie dotyczyły.
Nie mógł mi nic zabrać, bo niczego nie mam. Wydaje się, że czułem jego zdziwienie. Zdziwienie istoty, która widziała już miliony istnień przez niezliczone lata swej egzystencji. Ale ani On, ani Jego zdziwienie nic dla mnie nie znaczy. Już nie.
Otwieram okno. Jest wąskie, ale wystarczy. Owiewa mnie chłodne powietrze. Zbliża się już świt, na wschodzie niebo jaśnieje miękkim blaskiem. Pode mną blednące już światła miasta. Widzę cały Rynek, Stare Miasto, Wawel, ciemną nitkę Wisły. Przede mną Kopiec Kościuszki wyłania się z porannej mgiełki.
Wychylam się do przodu i odbijam nogami najmocniej, jak potrafię. Nie chcę po drodze uderzyć w mur kościoła. Słońce wschodzi. Pierwszy promień uderza w hełm wieży. Ogarnia mnie jasność. Tak zawsze chciałem umrzeć. Szybko, bez bólu i zachowując w oczach przepiękny widok świtu. Ale zawsze też chciałem umrzeć godnie.
Wreszcie podjąłem ostateczną decyzję i była nią śmierć. Bo życie nie jest warte tego, by żyć wyłącznie dla niego.
Bardzo szybko zbliżają się do mnie granitowe płyty Rynku.
powrót do indeksunastępna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.