powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (XLI)
listopad 2004

 Jessica
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
PORTRET
Z kanapy przesiadłem się na drewniany stołek, naprzeciw którego znajdowały się sztalugi. Wysokość była już wyregulowana, tak, że mój wzrok w prostej linii zrównany był ze środkiem białego płótna. Na podstawce leżała czysta paleta. Nie zamierzałem malować od razu, jednak pozwoliłem sobie na rozłożenie narzędzi. Do słoiczka nalałem terpentyny, obok przygotowałem sobie kawałek szmatki. Wieczko ze słoika napełniłem olejem.
- Widzę, że z miejsca chcesz zabrać się do roboty - usłyszałem głos Jessiki za plecami. - To miło, ale wpierw może napijesz się kawy?
- Oczywiście, z przyjemnością - powiedziałem. Zanim w ogóle się zacznie, dobrze jest poobserwować modelkę w jej naturalnych pozach - przyjrzeć się twarzy i naturalnym gestom, aby nie pominąć tych aspektów w czasie nakładania farby. Przyglądałem się już wcześniej Jessice, jednak dla portretu powinienem przeznaczyć na to oddzielny czas.
- To będzie interesujące doświadczenie, móc cię utrwalić na obrazie - zagadnąłem. - Masz ciekawą twarz, jest wiele sposobów, by ją przedstawić.
- A który jest najciekawszy według ciebie? - zapytała Jessica.
- Jeszcze nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Zobaczymy, jak się już ustawisz. Najpierw zrobię kilka szkiców z różnych pozycji, potem dopiero zacznę malować właściwy portret.
- Świetnie - uśmiechnęła się. - Czy tyle światła ci wystarczy? Pomyślałam, że nie trzeba zapalać lampy, chyba że małą świetlówkę, która stoi przy sztalugach. Dziennie światło wydaje mi się dostatecznie obfite.
Spojrzałem jeszcze raz na promienie rozpływające się w bieli płótna - nie mogły już dodać mu klarowności. Rzuciłem okiem na Jessicę - stojąc na krawędzi padania światła, była tak wycieniowana, jakbym zrobił to osobiście ołówkiem. Miałem wrażenie, że nawet bez mojego udziału portret sam by się namalował. Wszystko sprawiała panująca tu atmosfera.
- Tak, w zupełności wystarczy - kiwnąłem głową.
Ta dziewczyna była wspaniałą modelką. Wyglądała doskonale, gdy leżała na tapczanie i gdy siedziała. Czy uśmiechała się, czy obojętniała lub marszczyła, jakkolwiek nie ułożyłaby rąk, nóg, czy całego ciała - zawsze wyglądało to bardzo ciekawie i naturalnie. Niektórzy ludzie są po prostu do tego stworzeni.
Czy jest w tym momencie konieczny opis jej wyglądu, o który do tej pory się nie pokusiłem? Możliwe, że tak, choć do końca nie mogę spełnić wszystkich oczekiwań z tym związanych, również swoich własnych. Dlatego podam jedynie zamglony zarys jej ciała, na który składają się zapiski z mego notatnika:
Twarz Jessiki posiadała wiele typowych cech buzi młodej dziewczyny, miała niewiele wyszlifowanych mimiką linii. Nad lekko zadartym nosem lśniły niebieskie oczy, pokazane w uśmiechu zęby doskonale grały z okalającymi całe oblicze jasnymi włosami, które sięgały podstawy szyi. Nie było to oblicze ani wysmukłe i pociągłe, ani też zbyt okrągłe. Policzki i podbródek uwydatnione, lecz bez nadęcia. Twarz ta miała niespotykany charakter; czymś wyróżniała się spośród wielu podobnych, jakby powleczona aksamitną tkaniną zamiast skóry... Jej sylwetka, szczupła i wysportowana, trochę chłopięca, ale nie ujmująca jej kobiecości - zdawała mi się ideałem damskiego ciała. Elegancki, niewyszukany ubiór podkreślał subtelnie jej widoczne przymioty oraz wytworny angielski styl.
Głównym zamierzeniem, którym kierowałem się w czasie malowania obrazu, było własne koncepcyjnie uchwycenie twarzy modelki, w jej enigmatycznym pięknie i pełnym naturalności wyrazie. Z całym szacunkiem nie zamierzałem pozbawiać portretu innych walorów Jessiki miłych dla oka, dlatego wstępne szkice były wielce nieobojętne. Robiłem je prawie czterdzieści minut. Tyle czasu musiało mi wystarczyć, potem oboje tylko byśmy się męczyli. Nie byłem z tych szkiców zbyt zadowolony, ale czy w swym pragnieniu stworzenia ideału mogłem uzyskać jakiekolwiek zadowolenie? Zaleciłem więc modelce wygodnie usiąść i rozpocząłem portretowanie. Wyszukana pozycja nie była potrzebna. Chciałem, by twórczym przesłaniem obrazu była sama postać swobodnie spoczywająca na kanapie - łagodna i tajemnicza Jessica.
Gdy zastygła w bezruchu, prawie ujrzałem jej odbicie na białym płótnie. Już namalowane. Patrzyła na mnie, ale nie ruszała się, nie oddychała. Dziwne to było uczucie, przekonałem się, że żyje, dopiero gdy odwzajemniła mój uśmiech. Ostrożnie dobrałem kolor i wziąłem do ręki pędzel.
- Zawsze muszę z kimś rozmawiać, kiedy maluję - powiedziałem. - To mnie rozluźnia, a kiedy pracuję, nie mogę być spięty. Chodziłem kiedyś na zajęcia plastyczne do pewnego malarza, dyskutowaliśmy godzinami. Wtedy właśnie powstawały moje ulubione dzieła.
- Możemy więc rozmawiać, jeśli chcesz - odezwała się Jessica.
- ...obgadywaliśmy bardzo różne sprawy, najczęściej nie do końca rozumiane lub wręcz nieakceptowane przez innych. Niesamowite sprawy. W taki sposób ten malarz pobudzał moją pomysłowość, inwencję twórczą, wrażliwość na natchnienia. Nauczył mnie wyciągać pomysły z najgłębszych otchłani fantazji i przelewać je na papier. Wiele razy mówił: "Jeżeli malujesz, to stajesz się bogiem... Żaden umysł nie jest w stanie pojąć tego, do czego jest zdolna ludzka wyobraźnia. Nie musisz pojmować tego, co wymyśliłeś. Po prostu przenieś to na obraz". - Rozgadałem się na całego. Przypomniałem sobie, że do dialogu zawsze potrzebuję mocnego rozmówcy, który będzie w stanie w ogóle dojść do głosu. Tym razem muszę się skupić na malowaniu, nie jestem na kółku plastycznym.
Popatrzyłem na Jessikę - nawet nie spostrzegłem, kiedy wzięła do ręki książkę. Oparła ją na kolanach i czytała. Wzrok skierowany ukośnie w dół oraz skupiony wyraz twarzy trafiały w koncepcję portretu. Postanowiłem z tego nie rezygnować i pozwoliłem jej swobodnie czytać.
- Dlaczego drżysz? - spostrzegłem.
- Czemu mnie o to pytasz? To pędzel w twojej ręce zadrżał, dotykając płótna.
Na obrazie istotnie straszyło falujące maźnięcie.
- Przepraszam... - mruknąłem. - To płótno jest bardziej gładkie, niż mi się wydawało. Dawno nie portretowałem.
- Wiem. Nie bój się.
- Dlaczego miałbym się bać?
Malowałem więc dalej. Stosunkowo łatwo przyszło mi nakreślić ogólne kształty i zarys postaci. Kiedy nadeszła kolej na szczegóły i kolorowanie, częściej niż dotychczas musiałem zerkać na Jessikę.
- Nie ruszaj się, proszę - powiedziałem.
- Jak mogę się nie ruszać, skoro nie potrafisz trafić pędzlem we właściwe miejsce?
- O czym ty mówisz?
Nie dosłyszałem odpowiedzi. Firanka zatrzepotała na wietrze i usłyszeliśmy trzask zamykającego się okna. W ciągu kilku sekund niebo zachmurzyło się, a fala mroku zalała wnętrze pokoju. Minęła chwila, po czym znowu zrobiło się jasno i mogłem spojrzeć w twarz Jessiki. Obłoki pchane wiatrem bardzo szybko się przemieszczały. Czułem, że zaraz usłyszymy ciche stukanie kropel o podokiennik.
- Co za pogoda. Jeszcze przed chwilą było tak słonecznie - powiedziałem.
Zasłoniłem do końca okno i włączyłem lampkę. Tak malowało się lepiej, przynajmniej oświetlenie było cały czas takie samo.
Podczas pracy nad obrazem umilaliśmy sobie czas rozmową. Chociaż często nie rozumiałem wypowiadanych przez Jessikę sentencji, nie byłem niczym zdziwiony. Po kilku latach spędzonych w małej piwniczce na zajęciach plastycznych lista czynności, które mogłyby mnie zaskoczyć w czasie tworzenia, znacznie się uszczupliła. Tam ludzie prowadzili polemiki nad niestworzonymi rzeczami, czego sam, jak już wspomniałem, doświadczyłem. Osoba pozująca często zachowuje się specyficznie, a gdy robi to pierwszy raz, tym bardziej może czuć się nieswojo. Dlatego nie zwracałem specjalnie uwagi na to, o czym rozmawiałem z Jessiką. O wiele bardziej frasowała mnie myśl, że nie jestem w stanie skończyć portretu.
Im więcej detali uchwyciłem na płótnie i im bardziej upodabniałem malowidło do żywej postaci, która przede mną siedziała, tym więcej znajdywałem w nim skaz i defektów. Coraz bliżej przysuwałem się do modelki, niemalże dotykałem nosem jej twarzy, aby tylko wystarczająco dobrze dojrzeć obiekt mej pracy. Na próżno się starałem. Na wyższy poziom, zamiast piękna dzieła, podnosiłem tylko swoje pożądanie.
Kolorowe kształty na płótnie coraz mniej mnie interesowały. Dochodząc do pewnego etapu malowania - kiedy stworzona podobizna miała już dostatecznie przypominać oblicze Jessiki - moja wola mąciła się nieodpartym pragnieniem wkroczenia w nieznane do tej pory sfery. Tak bardzo chciałem ją pocałować. Próbowałem wyczytać w jej oczach aprobatę, choć miałem prawie pewność, że ona też tego pragnie.
Drżąc na całym ciele, powolutku zbliżyłem twarz do jej twarzy, mój wzrok coraz bardziej zlewał się z jej spojrzeniem. Ona dalej się nie ruszała, jakby ciągle mi pozowała... Tak, nadal zachowywała się jak modelka. Czy myślała, że chcę jedynie przypatrzeć się z bliska nosowi albo oczom, by lepiej je namalować?
...Nie! Wiedziała, co chcę zrobić... i pozwalała mi na to.
Zauważyłem jeszcze, jak zamyka oczy, potem dotknąłem wargami jej ust. Świat rozpłynął się jak we śnie. Zniknął zupełnie, aż do momentu, kiedy na nowo na niego spojrzałem.
Mijające chwile były jednymi z tych, których nie zapomina się do końca życia. Były wyjątkowe, można je określić idealnie słowem, którego tak lubię używać - niesamowite. Nie pamiętam, ile dokładnie to trwało. Czas przestał dla mnie istnieć, wszak rzeczywistość mieszała się tu ze snem i obraz zlewał w jedno z prawdziwą osobą (...)
Gdy przestaliśmy się całować i nasze twarze były naprzeciw siebie, oboje jednocześnie otworzyliśmy oczy.
- Co w nich widzisz? - zapytałem.
- Swoje odbicie - powiedziała, patrząc prosto w nie. - Swój portret. Ten, który chciałeś namalować...
- Nadal chcę - szepnąłem.
- Teraz to już nie ma znaczenia - odparła. Patrzyła na mnie, nie chciała nic mówić.
Objąłem Jessikę w talii i przytknąłem usta do jej szyi. Kochałem ten zapach, smak skóry, dotyk. Zatapiałem się w niej. Swymi delikatnym palcami przeczesywała moje włosy i przygryzała prawe ucho. Westchnienia i kąsania słyszałem tak wyraźne, jakby dobywały się z wnętrza mej głowy. Było rozkosznie i błogo. Gdyby ktoś powiedział mi, że mogę zostać sam na świecie już tylko z nią, w tym pomieszczeniu, zgodziłbym się bez zastanowienia. Żadna dziewczyna w moim życiu (choć nie było ich tak wiele) nie zajmowała takiego miejsca jak Jessica. Ona potrafiła mnie zaskoczyć, oczarować i zachwycić jak nikt inny, kogo do tej pory spotkałem.
Staliśmy na środku pokoju, lecz nawet nie zauważyliśmy, kiedy zaczęliśmy się zbliżać do szafy. Jessica oparła się o mnie ramionami i pod jej naciskiem mimowolnie się cofałem, plecami prawie dotknąłem drewnianych drzwi. Zadrżałem, bo poczułem, że ktoś za mną stoi. Trochę powyżej nerek wyraźnie czułem ciepło i delikatny oddech. Nie słyszałem nikogo, nie widziałem, ale wzdrygałem się. Gdyby nie spokój Jessiki, pomyślałbym, że ktoś się za mną zaczaił. Odetchnąłem, gdy zorientowałem się, że to jej dłoń gładzi mnie po kręgosłupie.
- Chyba nie przewidziałam, że tak się stanie właśnie dzisiaj. Ale od dawna tego pragnęłam.
- Ja również...
Poczułem ostry, przeszywający ból. Tak gwałtowny i intensywny, że w pierwszej chwili nie wiedziałem, z której części ciała atakuje. Dopiero po kilku sekundach złapałem oddech i mogłem zorientować się, że gdzieś w dolnym fragmencie pleców ma środek ta pajęczyna straszliwie pobudzonych nerwów. Drżącą dłonią wymacałem ranę - pomiędzy strzępami rozgryzionej koszuli pulsowała krwista jamka. Miałem wyszarpany kawałek ciała. Jessica bez namysłu chwyciła małą poduszkę i przycisnęła do moich pleców, przedmiot momentalnie nasączył się czerwienią.
Z przerażeniem odwróciłem się i spojrzałem na drzwi szafy - szkaradna głowa miała na swych kłach ślady krwi i kawałek materiału. Nie wiedziałem, co to ma znaczyć. Jessica z trwogi zaciskała zęby.
Ostrożnie obmacałem podobiznę głowy - była twardą drewnianą rzeźbą, sztywną i bez życia. Głupi jestem - pomyślałem. O czym chcę się przekonać? Że zamiast dębu poczuję oślizłą gadzią skórę?
A jednak ze zgrozą dotykałem krzywego kinola i pustych oczu. Nie chciałem uwierzyć, że to moja krew jest w ustach tego potwora.
- Jarku, wybacz mi... to nie powinno się stać...
- Przecież to niemożliwe - wycedziłem przez zaciśnięte w bólu zęby.
Jeszcze raz przejechałem dłonią po drzwiach. To było stare, solidne drewno, w którym widniały ślady dłuta, metalowe klamki i okucia... Tymczasem w świeżej ranie pulsował ból. To wszystko wydawało się sennym koszmarem, ale cierpienie było rzeczywiste.
Nic nie czułem, kiedy odkażała i bandażowała ranę. Byłem szczęśliwy, że to ona się mną zajmuje, poza tym mało mnie obchodziło. Zastanawiałem się jedynie nad zaistniałą sytuacją. Na wszystkie sposoby próbowałem rozgryźć, w jaki sposób do tego doszło. Jak to możliwe, że drewniana rzeźba na drzwiach od szafy wyszarpała mi kawałek mięsa? I dlaczego Jessica okazywała współczucie, lecz nie zauważyłem u niej zdziwienia?
Leżałem na kanapie, pojękiwałem z cicha i rozmyślałem. Najwyraźniej straciłem sporo krwi, bo czułem się coraz bardziej senny. Zanim ostatecznie zemdlałem, zerknąłem jeszcze na portret ustawiony na sztalugach. Wydawał się skończony, a namalowana twarz spoglądała na mnie dziwnie zlęknionymi oczyma.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

19
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.