Z cienia wyłonił się nagle chłopiec i choć nikt mu nie kazał, podniósł rewolwer z ziemi. W jego rękach broń wyglądała jak przerośnięta, groźna zabawka. – Zadarłeś z Pointersami, dupku, zadarłeś, kurwa, z Esherem! – Już się boję, gnoju! Spójrz, cały się trzęsę! A teraz ty, wielkoludzie, kopnij swoją broń w moją stronę. Cro-Magnon, sarkając pod nosem, wykonał polecenie. – Gdybyście mieli choć odrobinę oleju w głowie, dalibyście nogę z tego cuchnącego śmietniska i zapomnieli, że kiedykolwiek słyszeliście o Esherze – westchnął brodacz. – Coś mi jednak mówi, że myślenie raczej nie jest waszą mocną stroną. Spadajcie stąd – a jeśli kiedykolwiek przyuważę was w pobliżu tego dzieciaka, przywalę wam z obu luf! I to bez ostrzeżenia! Cro-Magnon i Cavalera odwrócili się, jakby zamierzali odejść. Gdy tylko stary hipis wypuścił powietrze i opuścił broń, rzucili się na niego. Cro-Magnon sięgnął po strzelbę, podczas gdy Cavalera rzucił się w pogoń za chłopcem. – Oddawaj, staruchu! – Cro-Magnon uśmiechnął się, ukazując rząd krzywych zębów. – Cav ma rację, zadarłeś z niewłaściwym gangiem! Wysoki, piskliwy wrzask bólu rozdarł ciszę nocy, lecz odgłos ten nie wyrwał się z ust chłopca. Cro-Magnon spojrzał na przyjaciela i zobaczył, jak Cavalera osuwa się do rynsztoka ze sprężynowcem wbitym w pierś aż po rękojeść. – Cav! Stary hipis kolbą obrzyna trzasnął osiłka w szczękę. Cro-Magnon cofnął się o kilka kroków, wydawał się zaskoczony. Dotknął krwawiących, rozbitych ust, po czym przeniósł wzrok na napastnika. – To boli. – Powinno – odparował stary hipis i z całej siły zdzielił go kolbą obrzyna między oczy. Tym razem opryszek osunął się na ziemię i już się nie podniósł. Brodacz stał przy krawężniku ze strzelbą w dłoni i wpatrywał się w powalonego goliata. Jego dłonie drżały, oddech był krótki, urywany. – To, co zrobiłeś, było odważne. Głupie, lecz odważne. Brodacz odwrócił się na pięcie i wymierzył w stojącą za nim nieznajomą. Ujrzał kobietę po dwudziestce, w postrzępionych dżinsach, starych, znoszonych martensach, czarnej skórzanej kurtce i okularach-lustrzankach. Jedną ręką przytrzymywała chłopca, który wtulał się całym ciałem w jej lewy bok. – Rany boskie, dziewczyno – wychrypiał hipis, opuszczając strzelbę. – Nigdy więcej tak się do mnie nie podkradaj! – To umiem najlepiej – odparła, opuszczając chłopca na ziemię. Malec natychmiast pobiegł i oplótł chudymi ramionami talię starszego mężczyzny. Hipis zmierzwił mu włosy, odsunął go na odległość wyciągniętej ręki i spiorunował wzrokiem. – Kiedy dziś wieczorem wychodziłeś z domu, mówiłem, że masz na siebie uważać, a ty co? Przyznaj się, co zrobiłeś, Ryanie? Znów chciałeś zobaczyć się z matką? – Widziałem ją, Cloudy! Tym razem nawet ją dotknąłem! Wypowiedziała moje imię! Brodacz przewrócił oczami. – Chryste Przenajświętszy, dzieciaku! Przez twoje głupie pomysły obaj kiedyś zginiemy! Nieznajoma przestąpiła leżące na chodniku ciało Cro-Magnona i pochyliła się, by wyjąć nóż z nieruchomego już serca Cavalery. Otarłszy zakrwawione ostrze w nogawkę spodni, stalowym noskiem buta szturchnęła Cro-Magnona w bok i zmarszczyła brwi. – Ten jeszcze żyje. Na twoim miejscu wpakowałabym mu z obu luf prosto w serce. Brodacz pokręcił przecząco głową. – Nie robię tego, chyba że nie mam innego wyjścia. Kobieta wzruszyła ramionami. – Twoja sprawa. – Proszę posłuchać, naprawdę jestem ci wdzięczny, że nam pomogłaś, ale… – Podziękujesz mi później. A teraz może znaleźlibyśmy sobie jakąś przytulną kryjówkę, czy mamy tu stać do rana? Przypuszczam, że kumple tych dwóch oprychów zjawią się tu lada chwila. Nieznajoma podążyła za siwowłosym w głąb wąskiego, parszywie cuchnącego przejścia, prowadzącego na sąsiednią ulicę. Jeżeli to w ogóle możliwe, była ona jeszcze bardziej obskurna i odpychająca niż Ulica Bez Nazwy. Hipis zbiegł po schodach prowadzących do piwnic starej, popadającej w ruinę, a niegdyś bardzo wytwornej kamienicy. Zarzuciwszy sobie chłopca na barana, wyjął z kieszeni spodni pęk kluczy i otworzył ciężkie metalowe drzwi. Znalazłszy się w środku, opuścił malca na ziemię i pospiesznie zatrzasnął drzwi, zamykając je na sztabę zrobioną ze starego podkładu kolejowego. Nieznajoma odwróciła się, by przejrzeć wnętrze podziemnego pomieszczenia. Frontowy pokój był dość spory, wszędzie walały się książki, półki w regałach sięgających aż po sufit uginały się pod ich ciężarem. Miejsce to przesycone było delikatną wonią rozkładu, starego, zawilgłego papieru i pleśniejącej skóry. Starszy mężczyzna odetchnął głęboko i nieco się rozluźnił, jego ramiona opadły, lecz nie rozładował obrzyna, którego wciąż trzymał obiema dłońmi. – Nie chcę, by ktokolwiek wiedział, gdzie mieszkam. Oprócz tego chłopca jesteś jedyną od wielu lat osobą, która przestąpiła próg tej sutereny. Jeśli zrobisz choć jeden podejrzany gest, twój mózg ozdobi te ściany. Naprawdę nie chciałbym tego robić, bo przecież ocaliłaś tego chłopca, ale ze mnie kiepski gospodarz, proszę więc, abyś nie dawała mi powodu do naciśnięcia na spust. – Będę to miała na uwadze. – Mam nadzieję. – Cloudy? – wyszeptał chłopiec, ciągnąc podstarzałego hipisa za koszulę. – Cloudy? – O co chodzi, mały? – Mógłbym dostać parę ciasteczek? Zmierzwił przedwcześnie posiwiałe włosy chłopca. – Nie wiem – mógłbyś? Chłopiec westchnął ostentacyjnie. – Czy mógłbym dostać parę ciasteczek, proszę? – Proszę bardzo. Ale tym razem zostaw też kilka dla mnie. Uśmiechnął się pobłażliwie, gdy chłopiec pobiegł wąskim przejściem pomiędzy regałami i stertami starych książek do pomieszczenia na drugim końcu mieszkania. – To twój syn? Hipis pokręcił głową i zaśmiał się. – Nie, do licha! Nie mam pojęcia, kim jest jego ojciec, on zresztą też tego nie wie. Mimo to nie mogłem pozwolić temu malcowi, aby umarł z głodu w jakimś ciemnym zaułku lub by spotkało go coś jeszcze gorszego. – Ta kobieta, którą widziałam w świecie wampirów, to jego matka? – Była ubrana na biało? – Tak. – To ona. Ma na imię Nikola. Czy towarzyszyła jej wampirzyca w seksownym wdzianku, z gołymi kolczykowanymi cyckami i mnóstwem metalowych ozdóbek na twarzy? – Tak. – To Decima. Przyboczna Eshera. – Kim jest ten Esher, o którym wszyscy mówią? Posłał jej zdumione spojrzenie. – Naprawdę nie wiesz? – Jestem tu nowa. Może mnie oświecisz? – Jasne. Przejdźmy do pokoju na tyłach. Tam przynajmniej jest na czym usiąść. Wypijemy kawę i opowiem ci wszystko, co wiem. Na tyłach mieszkania panował większy ład niż w części frontowej, choć nawet w niedużej kuchni sporo miejsca zajmowały książki. Chłopiec siedział w kącie na odwróconej do góry dnem skrzynce na mleko. Na podołku malca leżał stary komiks, a jego brodę pokrywały czekoladowe smugi oraz okruchy ciasteczek. – Przepraszam za bałagan – rzekł hipis, zdejmując stertę książek z jednego z dwóch znajdujących się w mieszkaniu krzeseł. – Ale ostatnio rzadko miewam gości. Zazwyczaj nie wpuszczam nikogo za próg, ale nauczyłem się słuchać swego instynktu. – A co twój instynkt mówi na mój temat? Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, jakby usiłował wychwycić informację dostrzegalną tylko dla niego. – Sądzę, że można ci zaufać. Jeden Bóg wie, dlaczego. Mam nadzieję, że to nie flashback po kwasie. – Traktuję twoje wotum zaufania jako komplement. – Nieznajoma sięgnęła po egzemplarz „Fate Magazine”, zdmuchując z wyblakłej okładki warstwę kurzu. – Od jak dawna tu mieszkasz, jeśli wolno zapytać? Nawiasem mówiąc, nie wiem nawet, jak się nazywasz? – Eddie McLeod. Kumple mówią na mnie Cloudy. Dzieciak ma na imię Ryan. Nie znam jego nazwiska. Podobnie, jak on sam. I nie mam nic przeciwko temu, że zapytałaś: mieszkam w Umarłym Mieście od końca lat sześćdziesiątych. – Czy zawsze było tu tak jak teraz? Cloudy pokręcił głową, zapalając kuchenkę gazową. – Nie zawsze było tak ciężko, ale dziwnie na pewno. Bądź co bądź to sześć przecznic w samym środku wielkiego miasta, które rzekomo nie istnieją. Nigdziejowo! Pamiętam pewną historię, wedle której jeszcze w czasach kolonialnych ta dzielnica stanowiła azyl dla rebelianckich przemytników i od tej pory nieoficjalnie pełni rolę „strefy neutralnej” dla wszystkich, którzy byli na bakier z prawem. W okresie Wojny Domowej ukrywali się tu sympatycy konfederatów i inne twarde sztuki. Pod koniec ubiegłego stulecia roiło się tu od imigrantów i najróżniejszych szumowin. Ja dowiedziałem się o tym miejscu w 1968. Przeniosłem się tu, by uniknąć poboru. Nie lubiłem mroźnych zim, więc Kanady w ogóle nie brałem pod uwagę. Nieznajoma uniosła brwi, okazując zdziwienie. – Ukrywasz się w Umarłym Mieście od trzydziestu lat? Cloudy wzruszył ramionami i nasypał do dwóch poobijanych kubków po dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej. – Już się nie ukrywam, a w każdym razie nie przed wojskiem. Kilka lat temu objęła mnie amnestia i przynajmniej w tej kwestii uregulowałem rachunki z rządem. Po prostu mieszkam tutaj. Nigdzie w tym kraju, ba, kto wie, czy nie na całym świecie, nie żyje się tak tanio! Nie płacę czynszu. To społeczność dzikich lokatorów. – Skąd masz wodę i prąd? – Plotki głoszą, że miasto ma jakiś układ z Umarłym. Może chce w ten sposób powstrzymać ekspansję Umarłego, aby nie zaczęło rozprzestrzeniać się i pochłaniać kolejnych przecznic. – Skoro tak, to dziwię się, że nie mieszka tu więcej ludzi. – Och, oni tu są, tyle tylko że ich nie widzisz! – Cloudy zaśmiał się oschle. – Ci, którzy nazywają tę okolicę domem, nauczyli się być niewidoczni. To się opłaca. Choć muszę przyznać, że rzeczywiście nie ma tu już tylu ludzi co kiedyś. Umarłe Miasto zawsze kazało słono sobie płacić za luksus mieszkania tutaj, lecz teraz ta cena stała się jeszcze bardziej wygórowana. – Masz na myśli gangi? – Gangi to banda szmondaków i tyle! Chodzi mi o skurwieli, którzy stoją za nimi. – O wampiry. Cloudy skrzywił się. – Wątpię, byś kiedykolwiek mogła usłyszeć tutaj to słowo. Oni nazywają siebie Spokrewnionymi. Byli tu od samego początku. To jedna z przyczyn, dlaczego nie uświadczysz tu zbyt wielu bezdomnych! Miasto jest nawiedzone. Gdy się tu sprowadziłem, z końcem lat sześćdziesiątych, nie wierzyłem we wszystkie te historie. Jednak kilka lat później zobaczyłem, jak jeden z Nich zabił mojego przyjaciela. To, co ujrzałem, napędziło mi niezłego stracha, ale jeszcze bardziej bałem się wyjazdu do Wietnamu. Po prostu od tamtego czasu przestałem wychodzić po zmierzchu z domu. Poza tym wtedy było znacznie lepiej niż teraz. Poobijany czajnik zaczął wydawać przeciągły gwizd i Cloudy szybko zdjął go z palnika. Mówił bez przerwy, nalewając wrzątku do kubków. – W sumie przez długi, bardzo długi czas, odkąd pamiętam, rządził tu tylko jeden krwiopijca, Sinjon. Aż tu nagle, pięć lat temu, zjawił się ten nowy wampir, nazywający siebie Esher. Następne, co pamiętam, to że rozpętali między sobą krwawą wojnę, wykorzystując w charakterze mięsa armatniego tych nastoletnich psycholi! Chłopcy Sinjona nazywają siebie Black Spoons i zajmują się głównie rozprowadzaniem narkotyków. Plotki głoszą, że Sinjon kontroluje większość handlu koką i herą na całym Wschodnim Wybrzeżu. Chłopaki Eshera to ci z Pentagramami – Pointersi. Handlują przede wszystkim bronią. Esher jest grubą rybą, jeżeli chodzi o nielegalną broń. Jeśli wierzyć w to, co o nim mówią, jest w stanie załatwić wszystko, od zwykłego gnata, poprzez rozpylacz, aż po rakiety z naprowadzaniem termicznym. Nie dam za to głowy, ale sądzę, że gdyby zechciał, udałoby mu się zdobyć nawet bombę atomową. Po zachodzie słońca znikają w całej okolicy wszelkie pozory normalności i jeśli chcesz wyjść na zewnątrz, robisz to na własne ryzyko. W gruncie rzeczy za dnia wcale nie jest bezpieczniej. Niemniej jednak póki słońce wisi na niebie, Spokrewnieni trzymają się z dala od ulic. Nieznajoma skinęła głową na Ryana, który odłożył komiks i położył się na stercie starych koców pod zlewem. – A co z matką chłopca? Cloudy upił łyk kawy i skrzywił się. – Ma na imię Nikola. Była tancerką egzotyczną w klubie Pink Poney, kilka przecznic za granicami Umarłego Miasta. Chyba musiała mieć prawdziwy talent, bo wieść o niej dotarła aż do Eshera. Którejś nocy Esher zjawił się w klubie, aby zobaczyć jej taniec i zaraz po występie zaproponował Nikoli, aby została jego nową „gwiazdą”. Widzisz, jedną z pierwszych rzeczy, które zrobił Esher po sprowadzeniu się do Umarłego Miasta, było przejęcie starego lokalu ze striptizem, dokładnie naprzeciwko meliny, gdzie gromadzą się Black Spoons i przemianowanie go na „Danse Macabre”. Ona, rzecz jasna, nie wiedziała, w co się pakuje. Szybko się jednak zorientowała. W jej mieszkaniu zjawiło się następnego dnia kilku Pointersów – spakowała się w iście rekordowym tempie – i zabrali ją do warowni Eshera. – A chłopiec? |