powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (XLI)
listopad 2004

 Hebiusie! Dlaczego malejesz?!
‹Lanfeust z Troy›
Ósmy album z cyklu „Lanfeust z Troy”, kończy jego edycję. Na zachodzie tytuł ten bije rekordy popularności, u nas te sukcesy są oczywiście odpowiednio mniejsze. Serię tę można zaklasyfikować do nurtu komediowego fantasy, w którym bardzo wartka akcja okraszona jest sporą dawką - często nieco grubiańskiego - humoru.
‹Lanfeust z Troy #1: Kość Magohamotha›
‹Lanfeust z Troy #1: Kość Magohamotha›
Jak to zwykle w typowych historiach fantasy, głównym wątkiem jest odnalezienie czegoś lub kogoś, co zwiększy szanse na pokonanie zła. Zło oczywiście jest bardzo potężne i z początku triumfuje, nękając nielicznych sprawiedliwych, dokonując pełnych okrucieństwa działań wojennych oraz dopuszczając się prowadzenia wielu haniebnych procederów (takich jak choćby niewolnictwo). Naturalną rzeczą jest, że podczas rozwoju akcji dochodzi do wielu potyczek, romansów, pojawiają się nietuzinkowe postacie, no i musi się odbyć chociaż jedna poważna bitwa.
Nie inaczej jest w przygodach Lanfeusta. Magicznym przedmiotem jest miecz (należący do kawalera Or Azur), którego rękojeść wykonana jest z kości legendarnego Magohamotha. To owiane mitem zwierzę jest źródłem magii dla całego świata Troy.
Lanfeust
Lanfeust
Przed wyjaśnieniem wartości miecza należy choć w kilku słowach wspomnieć o funkcjonowaniu magii w świecie Lanfeusta. Otóż każdy człowiek przychodzi tam na świat z jednym czarem, którego może używać do woli, jednak tylko w pobliżu jakiegoś mędrca z Eckmul. To oni bowiem dzięki swej wiedzy i kunsztowi podtrzymują wokół siebie magiczną aurę, dzięki której zwykli obywatele mogą korzystać ze swych darów.
Jeśli zaś chodzi o ten najważniejszy z mieczy, magiczna siła skondensowana w rękojeści daje Lanfeustowi moc aury absolutnej: nasz bohater może władać wszystkimi czarami. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że Lanfeust nie jest jedynym, któremu kość umożliwia władanie taką mocą. Drugim delikwentem jest bowiem Thanos pirat, którego moralność i etyka pozostawiają wiele do życzenia.
W historiach fantasy często powtarzany jest schemat, w myśl którego dane zadanie wykonuje (czy przynajmniej próbuje wykonać) drużyna bohaterów, którzy na pozór nie mają ze sobą wiele wspólnego. Tu jest podobnie. Drużynę tworzą:
Lanfeust – kowal, całkiem nieźle radzący sobie z bronią białą, potrafi za pomocą daru topić żelazo;
C'ian
C'ian
C’ian – narzeczona Lanfeusta, bardzo spokojna blond piękność, w nocy leczy każdą ranę;
C’ixi – czarnowłosa siostra C’ian, wyrachowana, uwodzicielska i bezczelna, doprowadza wodę do wrzenia lub do zamrożenia, w pewnym momencie odłącza się od drużyny i działa na własną rękę;
Nikoled – Ojciec C’ian i C’ixi, mędrzec z Eckmul;
Hebius – troll, lubi jeść, pić i... bić;
Kawaler Or Azur – fajtłapowaty właściciel miecza, w późniejszych albumach zakochany w C’ian;
Siara – giermek Or Azura; (przez niekonsekwencję tłumacza) w jednym tomie ciągle używa wyrażenia „Jak boniedydy”, w innych – „Do kroćset”; Or Azur i Siara dołączają do drużyny pod koniec serii, wcześniej działają (a raczej ukrywają się) samotnie;
Sphanx – biały smok, a taka naprawdę Darshańskie bóstwo dyplomacji (dołącza do drużyny mniej więcej w połowie serii).
C'ixi
C'ixi
Drużyna na swej drodze napotyka liczne przeszkody, przeżywa liczne kryzysy, ale w sumie jest skazana na sukces: co by się nie stało i tak znajdzie się na wszystko lekarstwo. Przede wszystkim lekarstwem tym jest C’ian – nikt nie może zginąć, skoro jest ona w stanie uleczyć każdego. Wprowadza to pewną dawkę monotonii, no bo jak do końca bawić się serią, w której nikt z głównych bohaterów nie może zginąć? Trzeba mieć odwagę, by uśmiercić głównego bohatera, ciągłe odrąbywanie mu członków i przywracanie ich na nowo to żadna sztuka.
„Quest” naszych bohaterów obfituje w różne przygody, często bardzo krwawe, często nie stroniące od erotyki, dlatego nie dawałbym tego komiksu bardzo młodym czytelnikom. Humor, który na początku serii śmieszy, w pewnym momencie staje się troszkę monotonny. Cóż...
Pomimo tego „Lanfeust z Troy” to naprawdę dobra seria rozrywkowa. Można się czasami uśmiać, a akcja toczy się bardzo szybko. W odbiorze komiksu bardzo pomagają rysunki Tarquina. Rysownik ten nie stara się przyćmić swoimi wizjami fabuły, a jedynie tak ją ilustrować, by jak najlepiej oddać rytm przygód bohaterów. Co ciekawe, przez te osiem tomów można dostrzec ewolucję
Kawaler Or Azur
Kawaler Or Azur
stylu rysownika. Przede wszystkim w wizerunkach postaci. Na początku serii postacie zdają się być dużo bardziej ociężałe, co zmienia się wraz z kolejnymi albumami. No i Hebius. W pierwszym albumie jest dużo bardziej masywny niż w następnych, w których jest wręcz smukły! No, może troszę przesadziłem. Poza tym trudno nie zauważyć, że rysownik ma kilka patentów na rysowanie twarzy, które tylko odrobinę modyfikuje i dorabia następnym bohaterom. I do tego dochodzi dziwny kanciasty obrys żuchwy, który u kobiet wychodzi zdecydowanie in minus. Tarquin dobrze oddaje za to ujęcia walk, czarowania, architektury czy krajobrazu.
Kolejna zaletą serii są żarty poukrywane w głębi kadrów. Zabawa w odnajdywanie intertekstualnych nawiązań do innych komiksów czy dzieł pop-kultury to stały punkt programu. Na szczęście tłumacz wyłapał i przetłumaczył większość żartów pisanych.
Każdy, kto lubi odprężyć się czytając komiks przygodowy, pełen humoru i ładnych panienek, powinien sięgnąć po „Lanfeusta z Troy”. Mimo że konwencja humorystycznego fantasy może nie odpowiadać każdemu, jest to jednak naprawdę dobra seria.
Na koniec mój ulubiony dialog z tego komiksu (z tomu „Zamek Or Azur”):
Lanfeust: Hebiusie mógłbyś nam pomóc, zamiast się wylegiwać.
Hebius: Nigdy żaden troll nie pracował. Nie zdradzę mojej rasy.
powrót do indeksunastępna strona

100
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.