Nawet mistrzowi zdarzają się potknięcia. Jak sam zresztą powtarza w wywiadach i na spotkaniach autorskich: „nobody’s perfect”. W wypadku „Bożych Bojowników” to powiedzonko, niestety, się sprawdza.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Po dwóch latach oczekiwań zniecierpliwieni miłośnicy prozy Andrzeja Sapkowskiego otrzymują drugi tom husyckiej trylogii. „Boży Bojownicy” to dzieło opasłe i wyśmienicie prezentujące się w księgarni lub domowej bibliotece. Wydaje się jednak, że zabrakło dobrego pomysłu na zapełnienie tych 600 stron… Tym, którzy prozę Sapkowskiego znają, nie trzeba jej zachwalać. Lekkość i elegancja stylu, wielowątkowa fabuła, narracja prowadzona w oryginalny sposób, lecz zawsze pewną ręką, galeria intrygujących postaci. W ciągu 20 lat, jakie minęły od publikacji jego pierwszego opowiadania, król polskiej fantastyki zdobył sobie rzesze fanów. Jest obecnie jednym z kilku zaledwie rodzimych autorów, których powieści wychodzą w stutysięcznym nakładzie i błyskawicznie znikają ze sklepów. Jednak nawet mistrzowi zdarzają się potknięcia. Jak sam zresztą powtarza w wywiadach i na spotkaniach autorskich: „nobody’s perfect”. W wypadku „Bożych Bojowników” to powiedzonko, niestety, się sprawdza. Już od pierwszych stron powieści pojawia się niejasne wrażenie, że to nie ten Sapkowski, którego znamy i lubimy. Gdzieś zapodziało się niewymuszone poczucie humoru, zniknęła lekkość i bezpretensjonalność. Zdarzają się autorowi nieśmieszne żarty (np. ciżmy Bata), a także stylistyczne kalki z sagi o wiedźminie – opis tego samego zdarzenia z perspektywy naocznych świadków i idealizującego historię kronikarza. Niektóre sytuacje (np. konfrontacja w zamku Bibersteinów) są opisane w tak niefortunny sposób, że w pierwszej chwili nie wiadomo, „co autor miał na myśli”. Czasem pisarz daje przykład swego talentu, zdarzają się nawet przebłyski narracyjnego geniuszu (nastrojowe, zapadające w pamięć spotkanie z Gelfradem) ale ogólnie odnosi się wrażenie, że Sapkowski wypalił się i za wszelką cenę chciał po prostu dopisać książkę do końca. Można bronić mistrza, argumentując, że drugi tom w trylogii zawsze jest najsłabszy. Że zawsze najtrudniej napisać powieść, która tak naprawdę nie ma początku ani zakończenia, jest zaledwie łącznikiem między pierwszą a ostatnią księgą. To prawda, ale dobrze by było, gdyby środkową część wypełniała ciekawa i godna opowiedzenia historia. A co tutaj mamy? Reynevan jeździ tam i z powrotem między Pragą a Śląskiem. Zostaje chyba (trudno to policzyć) pięciokrotnie pojmany i tyleż razy cudownie wychodzi z opresji. Spotyka bandytów, handlarzy niewolników, czarodziejów i całą plejadę mniej lub bardziej historycznych postaci, które znikają ze sceny równie szybko, jak się na niej pojawiają. Czasem towarzyszą mu Szarlej i Samson Miodek (niestety, w porównaniu z „Narrenturem” odsunięci w cień) równie niepodatni na pociski z piszczał i przeciwności losu. Mamy też barwnie, lecz raczej w beznamiętny sposób przedstawione działania wojenne husytów. Sporo tego wszystkiego, jednak pojawia się fundamentalne pytanie: po co? Cóż takiego jest w tych wydarzeniach, co nie mogło być opisane we flashbacku w zamykającym cykl „Lux Perpetua”? Postacie praktycznie się nie rozwijają (za wyjątkiem Reynevana, który ewoluuje znacząco, ale dopiero pod koniec książki), wydarzenia nie posuwają zasadniczego nurtu fabuły do przodu. Trudno nie ulec wrażeniu, że autor nie miał dobrego pomysłu, jak zapełnić te 600 stron powieści, przez co mnoży błahe i niewiele wnoszące komplikacje i tarapaty, z których i tak bohaterowie wychodzą bez szwanku, a najczęściej i bez głębszej refleksji. Przy tych wszystkich mankamentach trzeba przyznać, że powieść czyta się szybko i bardzo przyjemnie. Akcja jest wartka, dialog błyskotliwy (zazwyczaj; niektóre aluzje do czasów obecnych można było sobie i czytelnikom darować), cały czas ma się poczucie, że zaraz stanie się coś naprawdę istotnego. To, że tak się nie dzieje, nie zmniejsza ogólnej satysfakcji po dotarciu do ostatniej strony. Pozostaje jednak niedosyt, który, mam nadzieję, zniknie po lekturze „Lux perpetua”. I poczucie, że tak naprawdę husyckiej trylogii Sapkowskiego nic by się nie stało, gdyby była dylogią. Albo też liczącą sobie jakieś 800-900 stron powieścią w jednym tomie. „Boży Bojownicy” otrzymują ocenę 60%, czyli szkolną trójkę. Powieść jest bowiem poprawna, ale nie wybitna. Sapkowski przyzwyczaił swoich czytelników do prozy na najwyższym, światowym poziomie. Niestety, jego nowe dzieło należy uznać za przejaw zniżki formy lub pisarskiego przemęczenia. Cóż, nie sposób zawsze pisać świetne książki. Nobody’s perfect.
Tytuł: Boży bojownicy Autor: Andrzej Sapkowski Cykl: Narrenturm ISBN: 83-7054-167-4 Format: 594s. 125×195mm Cena: 41,— Data wydania: 30 września 2004 Ekstrakt: 60% |