Między rurami instalacji kriogenicznej zbiornika z deuterem a modułem rozdziału mocy, z którego biegły kable nadprzewodzące do węzłów modelowania energii, była luka – ciasny korytarz wśród topornej maszynerii pokrytej pianką z nultermu. Na schematach wyświetlanych przez komputer pokładowy takie miejsca nazywały się przełazami. „Może dla karłów z cyrku” – pomyślał Erick z irytacją. Nie mógł włożyć na skafander ubrania ochronnego. Przy każdym poruszeniu kłuły go ostre kanty i gniotły zgięcia rur. Zastanawiał się, jak sobie radzą w tych warunkach pakiety nanoopatrunku na ręce i tułowiu. Szczęściem czarna silikonowa powłoka na skórze była doskonałym izolatorem – w przeciwnym razie już dawno by się usmażył, zamarzł lub został porażony prądem elektrycznym. Razem z Madeleine od dziewięciu godzin przeciskał się przez trzewia statku. Paskudna, męcząca i stresująca praca. Osłabiony po niedawnej operacji, musiał systematycznie kontrolować stan zdrowia. Uruchomił w trybie nadrzędności łagodny program relaksujący; gdzieś na obrzeżach świadomości, niczym wataha wilków, czaiła się na niego klaustrofobia. Przełaz urywał się metr przed kadłubem, gdzie znajdowała się sześcienna wnęka, ograniczona prętami owiniętymi setką kabli. Erick wydostał się na wolną przestrzeń i odetchnął z ulgą… jedynie w myślach, ponieważ w ust miał rurkę respiratora. Włączył czujniki umieszczone w kołnierzu, aby orientować się lepiej w otoczeniu. Nad głową dostrzegł płytę kadłuba. Wyglądała całkiem zwyczajnie: gładka, lekko wklęsła krzemowa powierzchnia, ciemnoszara z czerwonymi paskami nadruku na brzegach. Z nogami w przełazie, Erick odpiął od pasa blok procesorowy, zawierający sześć różnych podkładek sensytywnych. Wysunął je i rozmieścił na płycie kadłuba i sąsiednich wspornikach. – Płyta 3-25-D czysta – przekazał datawizyjnie dowódcy osiem minut później. – Brak emisji elektromagnetycznej. Struktura nienaruszona, gęstość materiału równomierna. – Bardzo dobrze, Ericku. Teraz 5-12-D. – Co u Madeleine? – Idzie za koleją. Sprawdziliście osiemnaście procent potencjalnych kryjówek. Erick zaklął w duchu. W czwórkę przejrzeli wnikliwie schemat budowy statku, aby wyróżnić te sekcje kadłuba, gdzie pracownicy ekipy remontowej mogli schować bombę. Ponieważ Pryor czuwał na mostku, tylko dwie osoby jednocześnie prowadziły poszukiwania… kosztem snu. Zapowiadały się długie, żmudne poszukiwania. – Nadal twierdzę, że powinniśmy sprawdzić osy bojowe. W nich najłatwiej ukryć taki ładunek. – Oui, ale najpierw wykluczymy inne możliwości. Kto wie, co wpadło do głowy tym podstępnym łajdakom. – Świetnie. Jak daleko do Arnstadta? – Zostało nam jeszcze pięć skoków. Dwa okręty eskorty strasznie się guzdrają, więc podróż się przedłuży. Pewnie i tam szukają bomby. Mamy na to piętnaście godzin. No, góra dwadzieścia. „Za mało” – pomyślał Erick. O wiele za mało. Dolecą do samego Arnstadta. Wolał nie myśleć, co im potem zleci Organizacja. Coś trudniejszego od zadań eskortowych, to na pewno. – W porządku, kapitanie. Przechodzę do płyty 5-12-D. Komnata, gdzie Saldanowie przewodniczyli posiedzeniom Tajnej Rady, nosiła nazwę Sali Fontann; miała osiem ścian z białego marmuru, a na suficie mozaikę ze złota i opali. Pod ścianami stały imponujące trzymetrowe posągi, wyrzeźbione z bloków skalnych wyciętych na Nova Kongu; przedstawiały zadumanego, odzianego w togę mówcę w różnych pozach. Sala Fontann ustępowała przepychem niektórym reprezentacyjnym pomieszczeniom, dobudowanym w późniejszych wiekach do pałacu Apollo, lecz urządził ją sam Gerald Saldana zaraz po swej koronacji. Od tamtej pory nieprzerwanie pełniła funkcję królewskiego gabinetu. Saldanowie szanowali dorobek przodków i byli przywiązani do tradycji. Obecnie Tajna Rada liczyła czterdziestu pięciu członków, łącznie z książętami i księżnymi panującymi w oddalonych od siebie księstwach, wobec czego obrady w pełnym składzie odbywały się tylko raz na osiemnaście miesięcy. Zazwyczaj król wzywał od dwudziestu do dwudziestu pięciu Doradców, wśród których co najmniej połowę stanowili jego krewni. Dziś jednak przy trójkątnym mahoniowym stole z inkrustacją w postaci koronowanego feniksa zasiadło tylko sześć osób. Alastair II w gruncie rzeczy przewodniczył naradzie wojennej. Na lewo od niego siedział diuk Salion, a dalej minister spraw zagranicznych lord Kelman Mountjoy. Na prawo od króla zajęła miejsce pani premier lady Phillipa Oshin, minister obrony admirał Lavaquar oraz książę Howard, prezes Kulu Corporation. Na sali nie było lokajów ani adiutantów. Alastair II uniósł młoteczek i stuknął w mocno już obity srebrny dzwonek. – Otwieram piąte posiedzenie komisji. Zakładam, że wszyscy zapoznali się z ostatnimi doniesieniami na temat Arnstadta. Odpowiedziało mu posępne milczenie. – Bardzo dobrze. Admirale, pańska opinia? – Aż strach myśleć, najjaśniejszy panie. Powszechnie wiadomo, że nie ma sensu dokonywać podboju na skalę międzygwiezdną. Dzisiejsze wojska lotnicze szkolimy głównie do obrony statków cywilnych przed piratami i odstraszania potencjalnych agresorów od skrytych i zuchwałych ataków. Jeśli ktoś na nas uderzy, szukając korzyści gospodarczych albo politycznych, dobrze wie, że dostanie tęgie lanie. Do dzisiaj analitycy nie opracowali planu działań na wypadek okupacji całego systemu słonecznego. Czyste etnicznie społeczeństwa są bardzo hermetyczne. Nie można narzucać nowych reguł kulturowych mieszkańcom podbitych planet. Nie zaakceptują ich, będą się buntować. Dlatego takie podboje były niepraktyczne. Opętani zburzyli stary układ. Mogą zdobyć wszystkie światy Konfederacji, nawet Kulu. Aczkolwiek flota Organizacji przegra, jeśli zaatakuje Królestwo. – Nawet uzbrojona w antymaterię? – zapytał książę Howard. – Nawet wtedy. Nam też się dostanie, to pewne, lecz wyjdziemy ze starcia zwycięsko. Pod względem siły ognia nasze platformy strategiczno-obronne ustępują jedynie tym należącym do Ziemi. Planistów wojskowych najbardziej martwi prognozowane tempo rozwoju Organizacji. Po zdobyciu Arnstadta podwoiła liczebność swojej floty. Niech jeszcze pięć czy sześć układów planetarnych wpadnie w ręce Capone, zrówna się z nami siłą. – Na szczęście jesteśmy daleko – rzekła lady Phillipa. – Nową Kalifornię od Kulu dzieli prawie trzysta lat świetlnych. Wysłanie floty wojennej na taką odległość wiąże się z wieloma trudnościami. A Capone ma kłopot z dostawami helu dla swej zwycięskiej armady. Od edenistów przecież nic nie dostaje. – Proszę mi wybaczyć, pani minister, ale takie myślenie może nas drogo kosztować – powiedział admirał. – Owszem, Kulu oprze się Organizacji, lecz Capone wytyczył szlak, którym pójdą jego naśladowcy. Czy inne dusze z zaświatów nie są równie potężne? Niektóre mają o wiele większe doświadczenie w budowaniu imperium. Jeśli rządy planetarne nie będą gasić w zarodku ognisk opętania, los Nowej Kalifornii szybko podzielą inne światy. Byłbym szczęśliwy, gdybyśmy mieli do czynienia tylko z Capone. Co do braku helu, to w monopaliwowych systemach napędowych z powodzeniem można wykorzystać deuter. Jest mniej wydajny, a emisja promieniowania wywiera szkodliwy wpływ na silniki, lecz nikt nie będzie się wzdragał przed jego użyciem. Dowództwo Królewskich Sił Powietrznych posiada plany na każdą ewentualność, niezbędne do zachowania pełnej operatywności jednostek wojskowych nawet w przypadku utraty wszystkich poławiaczy chmur, jakimi dysponuje Królestwo. W razie potrzeby możemy latać jeszcze wiele lat, jeśli nie dziesięcioleci, na samym tylko deuterze. – A więc nie powstrzyma go brak helu? – spytał król. – Nie, panie. Analitycy twierdzą, że hierarchia władzy w Organizacji zmusza Capone do dalszej ekspansji. Inaczej straci pozycję. Organizacja dąży do jednego celu, nastawia się na podbój. Dzięki takiej strategii Capone kontroluje swoich ludzi, lecz prędzej czy później będzie musiał uporać się z rozrostem struktur kierowniczych. Jeśli zechce ratować sytuację, jego podwładni zorganizują pucz. W przeciwnym razie i oni stracą władzę. – Na razie dość sprawnie rządzi Nową Kalifornią – zauważył lord Mountjoy. – Umiejętnie posługuje się propagandą – rzekł diuk Salion. – Cywilne agencje wywiadowcze doszły do tych samych wniosków co wywiad Floty. Capone chełpi się ustanowieniem trwałych rządów, gdy w rzeczywistości wprowadził dyktaturę. Uznaje tylko prawo siły. Uniknął katastrofy, bo gospodarka planety podporządkowana jest produkcji zbrojeniowej, co zawsze na pewien czas zaciemnia realia ekonomiczne. Pomysł z walutą opartą na magicznych żetonach jest trochę niefortunny. Zdolności energistyczne opętanych są w zasadzie nieograniczone, trudno je dzielić na porcje i rozdawać potrzebującym jak przedmioty codziennego użytku. Nikt jeszcze przeciwko niemu nie wystąpił, gdyż nie daje ludziom czasu do namysłu. Mimo to układ polityczny w Organizacji nie przetrwa próby czasu. Zaczekamy, aż sytuacja się ustabilizuje. Ludziom przestanie się podobać narzucony im sposób życia. Będą kombinować. Przypuszczamy, że w ciągu dwóch tygodni w obu podspołecznościach zacznie się formować opozycyjne podziemie. Z tego, co udało nam się podpatrzeć i wyłuskać z propagandowej sieczki, wynika, że pokojowe współistnienie opętanych i nie opętanych będzie niemożliwe. Państwo zbudowane przez Capone jest tworem ze wszech miar sztucznym, podatnym na ataki i wewnętrzne rozłamy. Lord Mountjoy uśmiechnął się półgębkiem. – A więc nie musimy nic robić, tylko czekać? Opętani sami się wykończą? – Tego nie powiedziałem. Psychologowie podejrzewają, że opętani nie są w stanie tworzyć społeczeństw tak dużych i złożonych jak nasze. Cywilizacje przemysłowe zajmują obszar całych układów planetarnych, inaczej nie uzyskałyby wysokiego wskaźnika socjoekonomicznego. Ale skoro ktoś może zamieszkać w luksusowym pałacu, gdy tylko sobie tego zażyczy, nie potrzebuje państwa liczącego setki milionów mieszkańców. Capone też to w końcu zrozumie. Co oczywiście nie przybliża nas do rozwiązania problemu. Opętani wciąż nam zagrażają. – Zawsze uważałem, że na drodze zbrojnej niewiele osiągniemy. – Król z wyrzutem popatrzył na admirała. – Co najwyżej doraźne korzyści. Co nam właściwie mogą zrobić opętani? Czy naprawdę wyłapaliśmy wszystkich, którzy przedostali się do Królestwa? Simon? – Na 99,99%, najjaśniejszy panie. Przynajmniej tutaj, na Kulu. Niestety, nie mogę mieć jednak w tej sprawie stuprocentowej pewności. Rachunek prawdopodobieństwa wskazuje, że kilku nam się wymknęło, ale jednostki sztucznej inteligencji radzą sobie coraz lepiej z tropieniem ich śladów w sieci. Jeśli zaczną rosnąć w siłę, łatwiej ich namierzymy i zlikwidujemy. – I to ma poprawić morale? – zakpiła lady Phillipa. – Słuchajcie, ludzie: rząd spróbuje uchronić was przed opętaniem, ale jeśli tak się nie stanie, spokojna głowa. Szybko się o tym dowiemy. – Szary człowiek nie ma się z czego cieszyć, to prawda – zauważył książę Howard. – Tym niemniej ogólny stan naszych przygotowań do obrony oceniam jako dobry. W laboratoriach Kulu Corporation skonstruowano prototyp osobistego przyrządu kontrolnego, który pomoże zapobiec masowym opętaniom. – Naprawdę? – Tak. To prosta bransoleta z wieloma czujnikami, podłączona na stałe do sieci telekomunikacyjnej. Wystarczą dwie jednostki sztucznej inteligencji do śledzenia poczynań wszystkich mieszkańców planety, choć trzeba uważać na przeciążenie kanałów. Jeśli ktoś zdejmie bransoletę lub zostanie opętany, natychmiast zlokalizujemy miejsce zdarzenia. – Obrońcy swobód obywatelskich nie będą zachwyceni – mruknęła Phillipa. – Opętani też nie – rzekł chłodno książę Howard. – A to mnie najbardziej ucieszy. – Racja – dodał Alastair II. – Osobiście włożę pierwszą bransoletę, żeby przekonać poddanych do tego pomysłu. Przecież robimy to dla ich dobra. – Tak, najjaśniejszy panie – potaknęła lady Phillipa bez specjalnego entuzjazmu. – W porządku. Nie zagwarantujemy poddanym stuprocentowego bezpieczeństwa, ale jak mawia mój brat, wciąż możemy prowadzić otwartą politykę. Cieszmy się z tego, co już mamy. Warunkiem kontynuowania otwartej polityki jest pomyślne załatwienie sprawy Mortonridge. Admirale? – Stratedzy w moim sztabie przeprowadzają symulacje działań wojennych z uwzględnieniem wskazówek młodego Hiltcha. To doświadczony, wyjątkowo zdolny oficer, ale w tej materii widzę jeszcze zbyt wiele niewiadomych. – Czy wygrywamy w jakichś symulacjach? – zapytał diuk Salion. – Owszem. Prawie we wszystkich, w których rozporządzamy odpowiednimi środkami. I tutaj jest pies pogrzebany. – Spojrzał na króla z troską w oczach. – Należy liczyć się z ryzykiem, najjaśniejszy panie. No i astronomicznymi kosztami. Z jednej strony kampania wyzwoleńcza, z drugiej utrzymanie dotychczasowych sił obronnych na całym obszarze Królestwa. Przyjdzie nam sięgnąć do ostatnich rezerw wojskowych, zakłady muszą uporać się z większymi zamówieniami. – Co chyba nie powinno zmartwić magnatów przemysłowych – wtrąciła lady Phillipa. Alastair II puścił mimo uszu tę uwagę. – A więc mamy szansę? – zapytał twardo admirała. – Sądzę, że tak, najjaśniejszy panie. Liczymy na daleko idącą współpracę z edenistami. Przydałoby się też, nie ukrywam, jakieś realne wsparcie ze strony Sił Powietrznych Konfederacji i naszych sojuszników. Jeśli nie odwrócą się do nas plecami, łatwo zwyciężymy. – Rozumiem. Kelman, to twoja działka. Co przyniosło spotkanie z ambasadorem edenistów? Minister spraw zagranicznych z trudem powstrzymał się od uśmiechu na wspomnienie tamtej rozmowy. Sam już nie wiedział, kogo bardziej zaskoczył jej przebieg. – Jak wiadomo, ambasador Astor nie ma tu najłatwiejszego życia. Mimo to stary wyga przyjął mój pomysł ze szczerym entuzjazmem. Ledwie się do niego zgłosiłem, postawił na nogi całą ambasadę, żeby sprecyzować ramy współpracy. Attaché wojskowy i attaché do spraw handlowych zgodnie twierdzą, że dzięki swoim zdolnościom produkcyjnym habitaty Jowisza dostarczą nam zadowalające ilości sierżantów znanych z Tranquillity. – Jak to wygląda pod względem prawnym? – zapytał książę Howard. – Należałoby przedłożyć konsensusowi oficjalną prośbę, lecz ambasador zapewnił mnie, że w tych okolicznościach Jowisz rozpatrzy ją pozytywnie. Co więcej, zaofiarował się towarzyszyć naszej delegacji i pomóc nam w załatwieniu formalności. Może to jeszcze nie sukces, ale już sama taka propozycja wiele znaczy. – Dlaczego? – spytał król. – Ze względu na charakter społeczeństwa edenistów. Oni bardzo rzadko zwołują konsensus, zazwyczaj nie jest to potrzebne. Mają wspólne poglądy na świat i zasady etyczne, są jednomyślni w prawie każdej kwestii. Konsensus przydaje się dopiero wtedy, gdy spotykają się z czymś nieznanym i kontrowersyjnym albo gdy coś im grozi i chcą ustalić założenia polityki obronnej. Fakt, że ambasador jest przychylny naszej prośbie i zamierza osobiście pomóc w negocjacjach, skłania do optymizmu. On wie najlepiej, ile nas kosztowało wyciągnięcie ręki po pomoc, przełamanie oporów. Rzetelnie przedstawi naszą sprawę. – Innymi słowy, będzie nam szedł na rękę? – zapytał książę Howard. – Wszystko na to wskazuje. Przez chwilę król w milczeniu studiował stroskane oblicza swych rozmówców. – Bardzo dobrze, w takim razie przejdźmy do następnego etapu. Admirale, zacznie pan gromadzić siły konieczne do wyzwolenia Mortonridge. – Tak, najjaśniejszy panie. – Kelman, wiele teraz zależy od starań twojego ministerstwa. Admirał potrzebuje wsparcia Sił Powietrznych Konfederacji i naszych sojuszników, więc muszą o nie zabiegać służby dyplomatyczne. Użyjcie wszystkich możliwych wpływów. Proponuję skonsultować się z ESA na temat nacisków, jakimi można skłonić do współpracy upartych malkontentów. – Jak duże środki mamy przeznaczyć na ten cel? – zapytał ostrożnie diuk Salion. – Stosowne do potrzeb, Simonie. Albo się porządnie przygotujemy, albo czeka nas klęska. Nie zamierzam rzucać na szalę całej potęgi militarnej Kulu w starciu z tak silnym przeciwnikiem, dopóki nie będziemy mieli wyraźnej przewagi. Byłoby to moralnie niedopuszczalne i politycznie bezmyślne. – Rozumiem, najjaśniejszy panie. – Świetnie, a więc postanowione. – Hm… A co z Ione? – spytała lady Phillipa. Alastair II omal nie wybuchnął śmiechem, rozbawiony potulnym tonem pani minister. Tonem zupełnie do niej niepodobnym. Ludzie w obecności króla poruszali z nieśmiałością temat Tranquillity. – A właśnie. Sądzę, że dobrze byłoby zaangażować rodzinę do wsparcia wysiłków Kelmana. Poślemy księcia Notona. – Tak, najjaśniejszy panie – rzekł z rezerwą lord Mountjoy. – Są jeszcze jakieś tematy? – spytał król. – Chyba już wszystkie zostały wyczerpane – odparła lady Phillipa. – Chcę tylko oświadczyć, że plany wyzwolenia Mortonridge są już prawie gotowe. Wyraźny postęp na drodze do odzyskania inicjatywy doda ludziom otuchy. – Tylko nie wspominajmy nic o edenistach – zastrzegł pośpiesznie lord Mountjoy. – W tak delikatnej materii konieczna jest ostrożność. – Oczywiście – przytaknęła. – Róbcie, co uznacie za stosowne – powiedział Alastair II. – Wszystkim wam życzę powodzenia. Miejmy nadzieję, że Bóg będzie dla ans łaskawy. Dziś potrzebujemy go bardziej niż kiedykolwiek. Parker Higgens został zaproszony do apartamentu Ione po raz trzeci w życiu, nigdy też nie wszedł tu sam. Czuł lęk w dwupoziomowym holu, gdzie stał przed ogromnym oknem, jedyną barierą oddzielającą go od morza; ścigające się ławice tęczowych ryb wcale go nie bawiły. Jak to możliwe, zastanawiał się, że nacisk tysięcy ton wody budzi o wiele większy niepokój niż próżnia za szybami drapacza gwiazd? Ione powitała go uśmiechem i lekkim uściskiem ręki. Miała na sobie żółty szlafrok, narzucony na połyskliwe fioletowe bikini. Włosy nie zdążyły jeszcze wyschnąć po kąpieli. I znów, podobnie jak za pierwszym razem, kiedy ją zobaczył, Parker Higgens poddał się urokowi jej cudownych niebieskich oczu. Pocieszał się jedynie tym, że podobny los spotkał nie tylko jego w Konfederacji: miliony uległy tej samej fascynacji. – Wszystko w porządku, Parker? – zapytała lekkim tonem. – Tak, proszę pani. Dziękuję. Ione spojrzała podejrzliwie na okno i natychmiast straciło ono swą przezroczystość. – Usiądźmy. Wskazała okrągły stolik z drewna, które zdążyło z wiekiem tak bardzo ściemnieć, że nie dało się rozpoznać gatunku. Dwa milczące serwoszympansy podały herbatę w filiżankach z kostnej porcelany. – Poznałeś na Trafalgarze wielu nowych przyjaciół, Parker. Eskorta z czterech jastrzębi robi wrażenie. Parker skrzywił się. Czy miała pojęcie, jak zjadliwe są jej ironiczne uwagi? – Tak, proszę pani. Wróciłem razem z naukowcami z wojskowych ośrodków analitycznych, którzy pomogą nam w interpretacji nagrań Laymilów. To pomysł oficerów ze sztabu naczelnego admirała. Musiałem się zgodzić z ich argumentacją. Opętanie to straszne zjawisko, więc jeśli Laymilowie znaleźli na nie sposób, za wszelką cenę powinniśmy go poznać. – Nie obawiaj się, Parker, nie mam do ciebie pretensji. Postąpiłeś słusznie. Osobiście, jestem zadowolona, że badanie cywilizacji Laymilów zyskało wreszcie należną mu rangę. Dziadek Michael miał rację, z czego pewnie się cieszy. Gdziekolwiek jest. – A więc nie ma pani nic przeciwko temu, żeby wojsko przeglądało nagrania? – Oczywiście, że nie. Gdybyśmy dokonali przełomowego odkrycia, byłby to niewątpliwie spektakularny sukces. Jednak podchodzę do tego dość sceptycznie. – Ja też, proszę pani. Nie wierzę w proste i jednoznaczne odpowiedzi. Próbujemy zgłębić największy sekret wszechświata, nierozerwalnie związany z Bogiem. – Hm… – Napiła się herbaty, zamyślona. – A jednak Kiintowie rozwiązali zagadkę. Nie boją się śmierci ani opętania. – Chyba już tu nie pracują, proszę pani? Po raz pierwszy dostrzegła oznaki gniewu na szlachetnej twarzy starego dyrektora. – Owszem, pracują. Czemu pytasz? – Bo nie wiem, o co im chodzi. Od początku wiedzieli, co się stało z Laymilami. Ich praca jest dla mnie jakimś kosmicznym nieporozumieniem. Prawdopodobnie nigdy nie chcieli nam pomóc. – Kiintowie nie są wrogo nastawieni do rasy ludzkiej, Parker. Nie znam motywów ich działań, lecz są na pewno szlachetne. Może kierują nas dyskretnie na właściwą drogę. Kto wie? Górują nad nami intelektem i pod wieloma względami mają lepiej wykształcone ciała. Właśnie przyszło mi do głowy, że nawet nie wiemy, jak długo żyją. Może w ogóle nie umierają, może w ten sposób ominęli problem? – W takim razie za bardzo nam nie pomogą. Mierzyła go chłodnym spojrzeniem znad krawędzi filiżanki. – Czy to ci przeszkadza w pracy, Parker? – Nie, proszę pani. – Szczęka mu drżała, gdy próbował opanować wzburzenie. – Jeśli ceni sobie pani ich wkład w badania, chętnie odłożę na bok uprzedzenia. – Byłabym ci wdzięczna. A teraz do rzeczy. W elektronicznym module Laymilów zostało cztery tysiące godzin nieodczytanych nagrań sensorialnych. Nawet z pomocą naukowców, których z sobą przywiozłeś, przejrzenie ich wszystkich zajmie trochę czasu. Trzeba przyspieszyć badania. – Oski Katsura rozbuduje sprzęt do przeformatowania danych, co znacznie skróci odczyt. Jedynym drażliwym tematem są technologie wojskowe. Objęła je pani embargiem, prawda? – Zgadza się. Ma rację. Czy naprawdę muszę zdradzać Konfederacji tajemnice broni Laymilów, choćby i w szczytnym celu? – Klasyczny dylemat – odparła osobowość habitatu. – Wiemy, dlaczego kosmiczne ostrowy popełniły samobójstwo. Wcześniejsze założenie, jakoby stało się to w wyniku inwazji, okazało się z gruntu mylne. Niepotrzebnie się martwisz, że ktoś niepowołany pozna sekret nowej superbroni. Taka broń nie została ani zaprojektowana, ani skonstruowana. – Pobożne życzenia! A jeśli kosmiczne ostrowy próbowały powstrzymać natarcie okrętów opętanych Laymilów? – Biorąc pod uwagę, jaką wiedzą dysponowali w chwili zagłady, wytwarzany przez nich sprzęt bojowy nie różniłyby się bardzo od naszego. Sprawy wojskowości ich nie obchodziły, podczas gdy historię ludzkości wręcz determinują odkrycia nowych broni. Nasi inżynierowie wyśmialiby każdy wynalazek Laymilów w dziedzinie uzbrojenia. – Skąd ta pewność? Ich biotechnologia stała na znacznie wyższym poziomie niż technobiotyka edenistów. – Podziw budziła przede wszystkim rozmachem, lecz przyjrzyj się bliżej jej osiągnięciom. Nie znajdziesz niczego szczególnego. Nie sądzę, żeby nieograniczony dostęp naukowców do nagrań przyczynił się do pogorszenia sytuacji. – Ale nie masz pewności? – Dobrze wiesz, że nie, Ione. – Wiem. Myślę, że na razie uchylimy zakaz – powiedziała do dyrektora Higgensa. – Tak, proszę pani. – Czy mogę jeszcze w jakiś sposób pomóc Siłom Powietrznym? Mam dość rozległe uprawnienia. – Szef grupy wojskowych naukowców wysunął dwie sugestie. Podobno Joshua Calvert znalazł moduł elektroniczny w czymś, co nazywa fortecą. Gdyby zechciał nam zdradzić współrzędne tego obiektu, sprawdzilibyśmy, czy zachowały się tam inne urządzenia. Skoro przetrwał jeden cały moduł, musiały też przetrwać inne, przynajmniej we fragmentach. Informacje przechowywane w kryształach są dla nas bezcenne. – Masz ci los – odezwało się Tranquillity. – Nie waż się kpić z niego, tym bardziej że wyruszył na poszukiwania „Alchemika”. Sam przyznałeś, że od tamtych czasów bardzo wydoroślał. – Niestety, sporo przedtem nabroił. Ledwie się powstrzymała od gniewnej miny. – Kapitana Calverta chwilowo nie ma w habitacie. A tak w ogóle, to odradzałabym przesadny optymizm. Zbieracze śmieci lubią się przechwalać. Byłabym mocno zdziwiona, gdyby ta jego forteca istniała w takim stanie, jak ją opisywał. – Neeves i Sipika mogą znać współrzędne – zauważyła osobowość habitatu. – Zaproponujemy im współpracę. Jeśli się nie zgodzą, ich problem. W habitacie obowiązuje stan pogotowia. Przeprowadzimy oficjalną sesję dochodzeniową. – Dobry pomysł. Poślij sierżanta na przesłuchanie. Niech im wytłumaczy, że jeśli nie chcą gadać po dobroci, powiedzą wszystko pod przymusem. Zobaczę, co da się zrobić – powiedziała, widząc rozczarowanie na jego twarzy. – Wojsko sugerowało coś jeszcze? – Szczegółowo zbadać orbitę Unimerona. Jeżeli opętani Laymilowie przenieśli planetę do innego wymiaru, może są jakieś ślady? – Chyba nie materialne? Uznałam ten temat za zamknięty. – Nie chodzi o ślady materialne, proszę pani. Zastanawiamy się nad istnieniem jakiegoś szczątkowego wycieku energii, takiego jaki obserwujemy u wszystkich opętanych. Może uda się wykryć strefę zakłóceń? – Rozumiem. Zajmijcie się tym. Pokryję, oczywiście w rozsądnych granicach, wydatki na zakup próbników kosmicznych. Przedsiębiorstwa astroinżynieryjne zabijają się o zamówienia, odkąd nie biorę sprzętu bojowego dla platform strategiczno-obronnych. Może nawet urządzimy przetarg. Parker dopił herbatę, wahając się przed zadaniem ostatniego pytania. Kompetencje dyrektora ośrodka badawczego miały ściśle określone granice, on jednak był tylko człowiekiem. – Jesteśmy przygotowani do wojny, proszę pani? Słyszałem wieści o Arnstadzie. Ione uśmiechnęła się i pochyliła, żeby podnieść z podłogi Augustine’a; zwierzak próbował wspiąć się po nodze na stolik. – Tak, Parker. Nasze systemy obronne są nie do pokonania. – Pogłaskała Augustine’a po głowie, ignorując zdumione spojrzenie, którym naukowiec zmierzył małego ksenobionta. – Bądź pewien, że Organizacja Capone nie wedrze się do Tranquillity. |