O „Bozych bojownikach”, twórczości Andrzeja Sapkowskiego i nieszczęsnym filmie „Wiedźmin” dyskutują Winicjusz Kasprzyk, Marcin Łuczyński, Eryk Remiezowicz i Konrad Wągrowski.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Konrad Wągrowski: Trudno po drugim tomie podsumowywać cały cykl, ale podyskutować można… Choćbyśmy się nie wiem jak starali, nie da się uniknąć porównań z wiedźminem… Jak na jego tle wypada opowieść o Reynevanie z Bielawy? Winicjusz Kasprzyk: Trudno tu o porównanie, to jednak konwencja historyczna a „śladowa” (w porównaniu z cyklem wiedźmińskim) obecność magii bynajmniej tych różnic nie niweluje. Moja opinia z pewnością nie jest obiektywna, a wynika to zapewne z tego, że akcja cyklu osadzona jest w stronach, w których wypadło mi aktualnie przebywać i których historią, w szczególności średniowieczną, bardzo się interesuję. Jakkolwiek by nie było na największe uznanie zasługuje dokładność autora w oddaniu wydarzeń, geografii i postaci a wszystko to opisane w tak charakterystyczny, znany nam już z cyklu wiedźmińskiego sposób – językiem barwnym, pełnym kwiecistości i humoru i wszystkim tym, czym język polski słynie: ) Marcin Łuczyński: Ja powiem banalnie – wypada inaczej. :) A teraz na poważnie. Myślę, że wypada pozytywnie. Oba cykle mają dość bogatą w wydarzenia fabułę i mnóstwo barwnych postaci. Oba są pisane z typowym dla ASa ironizowaniem, tym cudownym kpiarstwem (że wspomnę choćby obraz Świętego Sebastiana z wielkim przyrodzeniem, wykonany na specjalne zamówienie sióstr cystersek z Trzebnicy :) ), w obu jest mnóstwo humoru i słownych smaczków. W obu znalazły się ciekawe pomysły (kapitalna sprawa z egzorcyzmem odprawianym nad Miodkiem albo genialny patent tłumaczenia fukań i jąkań Tammo Sterczy przez wnuczkę Ofkę – dwa z wielu przykładów). W obu dość dużą rolę odgrywa to, co rozumiemy pod pojęciem „kompanii”. W obu jest ogarniająca świat bohaterów okrutna wojna, w której ogniu się miotają.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Generalnie – oceniam pozytywnie i jako samodzielny cykl, i jako cykl na tle „Sagi o wiedźminie”. A na zarzuty wielu sapkofanów, z którymi się spotkałem na forum strony pisarza, że „to już nie to samo” w pełni się zgadzam – to nie to samo. I bardzo dobrze! Eryk Remiezowicz: AS wielokrotnie dawał do zrozumienia, że nie bawi go świat ani detale, a pisze po to, aby ukazać postacie i to, co się między nimi dzieje. Otóż wydaje się, że w cyklu husyckim odszedł od tej reguły i zamiast losów pojedynczych ludzi skupił się na obrazowaniu świata, na szukaniu prawideł rządzących historią – a raczej na wykazywaniu ich braku. Toteż porównania z Geraltem uważam za niemożliwe – różnica jest jak między biografią, a podręcznikiem do historii. Ale, subiektywnie – wolałem wiedźmina. I humor wydawał się subtelniejszy, i postacie wyrazistsze i książki mocniej zostały w pamięci. KW: Ja też wolałem wiedźmina. Co nie zmienia faktu, że pierwszy tom, „Narrenturm” przeczytałem jednym tchem. To jest nadal wspaniała, piękna, zapierająca dech w piersiach literatura, jaką obok Sapkowskiego mało kto w Polsce potrafi tworzyć. Czy osadzenie w prawdziwej historii książce pomaga, czy też raczej szkodzi?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
WK: Zdecydowanie pomaga. Pomijam tu względy pedagogiczne: ) Wykreowanie bohaterów i osadzenie ich w realiach historycznych uważam za rzecz niebywale trudną, bowiem odwoływanie się do faktów bardzo ogranicza autorowi pole manewru. Inaczej mówiąc – bohaterowie nie mogą zmienić biegu historii. Trzeba więc na podstawie zaistniałych wydarzeń zbudować całą oprawę, która z rzeczywistością owego okresu koresponduje. Moim zdaniem udało się to autorowi doskonale. To, co uczynił z tłem historycznym „Narrenturm” i „Bożych bojowników” zasługuje na najwyższą notę z mojej strony. MŁ: Pełna zgoda z WK. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak piekielnie trudno jest dopasować zmyśloną opowieść do historyczno- geograficzno- obyczajowo- kulturalno- politycznych realiów. Właściwie to wychodzi dopiero, jak ktoś popróbuje pisać – wychodzi przy tysiącach detali. W książce fantasy, jak pisarzowi pasuje, żeby drużyna zaczęła o zmierzchu popas przy rzeczce, domalowuje ją na podręcznej mapce i po ptokach. Jak ma ochotę na wizytę w ruinach zamku, dorzuca na mapce jakąś twierdzę, wymyśla nazwę (czasem starcza dołączyć jakiś wyraz do członu „Minas” albo „Amon” :) ), w linii wydarzeń dodaje sobie jakieś wyniszczające oblężenie przez cholera wie, kogo i problem z głowy. Dlatego osadzenie fabuły w historycznych realiach pisarzowi, rzecz jasna, przeszkadza. Ale myślę, że pomaga czytelnikowi, bo jednak część wiedzy o tamtym świecie i czasie jest w takiej opowieści zawarta i nie do końca zniekształcona, a tym samym książce, która zyskuje nielichy walor. Przeto dla mnie bardzo mocną stroną opowieści o Reynevanie jest imponująca otoczka historyczna, mnóstwo autentycznych postaci, terminologia, tytuły ksiąg, nazwy miejscowości i zamków, widać spory „reaserchowy” wysiłek pisarza i jego erudycję. Nie podzielam zarzutów, że ta mnogość nazwisk, miejscowości, tego wszystkiego psuje rytm czytania, że jest tego za dużo, że to przeszkadza – a spotkałem się z takimi bodajże w programie „Dobra książka” w TVP1, zdaje się, że padły z ust Kazimiery Szczuki. Mnie to w ogóle nie przeszkadza, niczego mi nie utrudnia, to nie to, co „Imię róży”, gdzie się pewnych fragmentów strawić nie daje.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
ER: W zasadzie miejsce tu na pozasapkowską dygresje dotyczącą fantasy. Otóż literatura ta (to samo dzieje się w kinie) odkrywa od niedawna historię wraz z jej rezerwuarem gotowych światów, mitów, postaci, wydarzeń, krajobrazów i resztą inwentarza. Kreowanie własnej rzeczywistości polega na umiejętnym dobraniu elementów z przeszłości tak, aby autorowi pasowały do zamysłu. Znamy takie filmy – to „Gladiator”, „Troja”, „Król Artur”, „Obłędny rycerz” i reszta kina pseudohistorycznego. Ale na polu fantasy mamy G. G. Kaya, Chaza Brenchleya, Kate Elliott i rzeszę innych autorów, którzy, zamiast bawić się w krainy nigdy-nigdy, czytają porządnie parę książek historycznych i wymyślają dwa-trzy elementy, które odchylą ich świat od rzeczywistości. Andrzej Sapkowski wpisał się w ten trend. Wracając do głównego nurtu dyskusji: nie wiem, czy historyczność pomaga, czy przeszkadza. Myślę, że sprawa jest drugorzędna; dobry autor włada światem i dopasowuje go do swoich potrzeb. Brak umiejętności zmusza do podpierania się dziwnymi światami pełnymi imaginacyjnego rozpasania, natomiast perfekcja stylu pozwala na swobodę rzeźbienia w dowolnym materiale. Na pewno cyklu husycki budzi podziw wskutek autorskiej erudycji, na pewno warto jest wczytać się w niego – a najlepiej zwiedzić Śląsk i Czechy szlakiem przygód Reinmara. Ale historyczność ni ziębi mnie, ni grzeje. KW: Pamiętacie rok 1986 i pierwsze opowiadanie w „Fantastyce”? Jakie były Wasze pierwsze wrażenia? WK: Niestety, nie załapałem się na to. Mój „romans” z Geraltem rozpoczął się od przypadkowego odnalezienia w przedziale pociągu relacji Poznań – Wrocław mocno sfatygowanego egzemplarza „Miecza przeznaczenia”. Jakie miałem wrażenia po lekturze? Może najlepszą odpowiedzią będzie tu , że wysiadając z pociągu miałem już lekturę za sobą.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
MŁ: „Fantastyki” nie czytałem. Pierwsze wrażenia to były opowiadania „Ostatnie życzenie”, już w latach 90-tych. Podobnie jak WK „wsysnąłem” prawie za jednym zamachem. Byłem zachwycony. KW: A ja przeczytałem „Wiedźmina” z pewnym zainteresowaniem, ale daleki byłem od zachwytu. On pojawił się dopiero przy „Mniejszym źle”, czwartym chyba opowiadaniu Sapkowskiego. A olśnieniem był dla mnie zestaw ze zbioru „Miecz przeznaczenia”. ER: Nie wiem, nie czytałem, nie pamiętam już nawet, co przeczytałem jako pierwsze i kiedy. Ach ta skleroza :-) KW: Tęsknicie za wiedźminem? :) WK: Wiedźmin jest dla mnie tematem zamkniętym, choć pewnie jakieś tęsknoty kołaczą się we mnie, skoro co jakiś czas powracam do wybranych opowiadań bądź fragmentów sagi. MŁ: Od czasu do czasu, ale nie w tym sensie, który zapewne masz na myśli :) – czyli z chęci ewentualnej kontynuacji. Uważam, że kolejne opowieści skończyłyby tak, jak dopiski Conana (doprawdy nie wiem, czy nie byłoby lepiej, gdyby zostały te części, które napisał Howard, zamiast tego wysypu lepszych lub gorszych lotów „tribute-opowiadań”, co sprawiło, że tomów jest już chyba ponad czterdzieści (albo lepiej, głowy nie dam)). Na tęsknotę za wiedźminem remedium jest proste – na półeczce mam wszystkie części sagi i opowiadań, więc starczy sięgnąć… ER: A ja, po zapoznaniu się z dwoma tomami cyklu husyckiego, mam nadzieję, że po trzecim AS machnie parę opowiadanek z Geraltem, Jaskrem i Yennefer w roli głównej. Tak dla rozradowania fanów i treningu w ahistorycznej prozie czysto rozrywkowej. |