powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (XLI)
listopad 2004

 Tuzin czarnych róż
Nancy A. Collins
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Esher chciał tylko tę kobietę, dziecko nie było mu potrzebne. Zostawiono go na ulicy, bez pieniędzy, rodziny czy przyjaciół, którzy mogliby mu pomóc. Muszę jednak przyznać, że ten dzieciak jest naprawdę silny. Dwakroć silniejszy od swoich rówieśników! Gdy zrozumiał, że matka nie wróci, zaczął jej szukać – i tak właśnie natknąłem się na niego. Wyjadał resztki ze śmietnika pod moim domem. Wiedziałem, że jeśli czegoś nie zrobię, umrze z głodu lub wykończą go słudzy Eshera. Biedny dzieciak! Przez większość czasu obserwuje dom, w którym jest przetrzymywana jego matka, w nadziei, że choć przez chwilę będzie mógł ją zobaczyć. – Wzdrygnął się, jakby chciał wyrzucić z pamięci wyjątkowo niemiłe wspomnienie i podał swemu gościowi drugi kubek z gorącą kawą. – Przepraszam! Ależ ze mnie gospodarz! To twoja kawa. Jaką lubisz – czarną czy białą?
Nieznajoma uśmiechnęła się, nie odsłaniając zębów, i gestem odmówiła przyjęcia podanego jej kubka.
– Dziękuję, ale nie pijam… kawy.
Wstała i uklękła przy zlewie, zerkając na bladą, wychudzoną buzię chłopca. Sięgnęła ręką i odgarnęła z jego czoła kosmyk włosów. Malec wymamrotał coś przez sen i otulił się szczelniej kocem.
– Nieumarli nie lubią dzieci, chyba że w charakterze ofiar. Stanowią dla nich kłopotliwe przypomnienie, że zatrzymali się w czasie, niezmienni i nie przemijający, uwięzieni poza ogniwami łańcucha Natury. Choć wampiry udają zdegustowanie ludzkim rozmnażaniem jako takim, potajemnie im tego zazdroszczą. Chłopiec miał szczęście, że Esher nie rozkazał zabić go na miejscu.
– Tja – westchnął Cloudy, wylewając nie tkniętą kawę do zlewu. – Naprawdę miał farta. – Spojrzał na nią podejrzliwie. – Sporo wiesz o wampirach, młoda damo. I… jak masz na imię, bo chyba jeszcze tego nie mówiłaś?
Nieznajoma wyprostowała się, wycierając palce w skórzaną kurtkę.
– Nie, nie mówiłam.
Cloudy poczuł dziwny i nieprzyjemny ucisk w dołku. Włoski na jego dłoniach i karku zjeżyły się.
– Jesteś jedną z nich, prawda? – wyszeptał, odsuwając się niepewnie od zlewu. Zaczął wycofywać się w stronę frontowych drzwi, gdzie przy ścianie zostawił swoją strzelbę. Nieznajoma odwróciła się do niego, ale nie pospieszyła za nim.
– Cholera! Powinienem był się domyślić! Kto jest twoim panem? Dla kogo pracujesz, dla Eshera czy Sinjona?
– Nie służę nikomu prócz samej siebie.
– Nie wierzę ci, pijawo! Odpowiedz w tej chwili albo spieprzaj stąd i to już! Nie muszę być Van Helsingiem, aby wiedzieć, że jeśli rozwalę ci łeb w drobiazgi, już na zawsze pozostaniesz trupem.
Nieznajoma znowu się uśmiechnęła, tym razem ukazując ostre kły.
– Naprawdę jesteś odważny. Oboje wiemy, że mogłabym cię zabić, zanim zdążyłbyś dosięgnąć swojej strzelby, Cloudy. W porządku. Czy zechcesz mnie wysłuchać, jeżeli udowodnię ci, że nie jestem taka jak inni?
Cloudy spojrzał na śpiącego pod zlewem Ryana, po czym przeniósł wzrok na wampirzycę.
– Niech będzie.
Nieznajoma sięgnęła do kieszeni kurtki i wyjęła sprężynowiec, którego użyła wcześniej do zabicia Cavalery; rękojeść noża ozdobiona była wizerunkiem złotego smoka. Jej kciuk musnął rubinowe oko smoka i ostrze gładko wyprysnęło z rękojeści. W słabym świetle nóż wyglądał jak zmrożony płomień.
Cloudy uniósł broń ze zdumieniem.
– Wcześniej nie miałem okazji mu się przyjrzeć, ale? toż to czyste srebro! I ma w sobie jeszcze coś dziwnego, czego nie potrafię sprecyzować. A jednak czuję to. Aż mnie ciarki przechodzą.
– Jest obłożony specjalnym zaklęciem. To broń mająca służyć jednemu celowi – zabijaniu Spokrewnionych. Jak na kogoś, kto nie jest Van Helsingiem, wiesz całkiem sporo.
– Jeśli chcesz przeżyć w Umarłym Mieście, musisz szybko się uczyć – odparł zwięźle.
– Wobec tego nie muszę ci wyjaśniać, co to oznacza. – Przeciągnęła ostrzem po wnętrzu lewej dłoni. Cięcie było głębokie, z rany wypłynęła ciemna, prawie czarna krew i zaczęła ściekać pomiędzy palcami. Cloudy patrzył z rozdziawionymi ustami, jak brzegi rany zaczynają się łączyć, pozostawiając na ręku nieznajomej bliznę, która przez sekundę lub dwie pulsowała jasną czerwienią, ale zaraz potem gwałtownie zbielała.
Cloudy zmarszczył brwi.
– Kim ty jesteś, u diabła?
Nieznajoma wzruszyła ramionami i złożyła nóż.
– To długa historia. Póki co, mój przyjacielu, powiedzmy, że istnieje więcej niż jeden rodzaj Spokrewnionych. I więcej niż jeden rodzaj pogromców wampirów.

Rozdział 2
Nikola usiadła przed toaletką i, wpatrując się w pomalowaną na czarno taflę lustra, zaczęła nakładać tusz na rzęsy. Przez ostatnich kilka miesięcy przywykła do robienia makijażu bez konieczności wpatrywania się w swoje odbicie. Lord Esher nie lubił zwierciadeł. Mimo to zdołała kilka razy przyjrzeć się sobie w oknach witryn sklepowych i szybach aut, by stwierdzić, że nie przypominała osoby, którą kiedyś była.
Kimkolwiek była.
Wiedziała, że ma na imię Nikola, była tancerką i została zaręczona lordowi Esherowi. Cała reszta tonęła w mgłach niepamięci, czasem tylko miewała krótkie, urywane przebłyski minionych zdarzeń. Dręczyło ją osobliwe przekonanie, że jej życie składało się z wielu, znacznie barwniejszych wspomnień, gdy jednak próbowała wyłuskać je z pamięci, natychmiast dostawała potwornej migreny, a mgła spowijająca jej myśli gwałtownie gęstniała.
Czasami – choć niezbyt często – mgła na krótko się rozwiewała, a ona ze zgrozą uświadamiała sobie, co się z nią działo. W tych ulotnych momentach pełnej świadomości ogarniało ją dojmujące przerażenie i uczucie bezradności, tak silne, że sama, z własnej woli otaczała się kokonem mgieł.
W ten sposób mniej cierpiała.
Tak jak ten niedawny incydent przed klubem. Kiedy ten mały ulicznik podbiegł i dotknął jej sukni, przez mgnienie oka miała wrażenie, jakby przebudziła się z długiego snu. Spojrzała na umorusaną buzię chłopca i rozpoznała go. Nawet teraz wspomnienie jego twarzy usiłowało wypłynąć z oparów mgieł, jakby chłopiec tonął i rozpaczliwie próbował jej dosięgnąć. To oblicze miało imię. Ona zaś w głębi duszy instynktownie czuła, że powinna je znać.
Nikola odłożyła tusz do rzęs w obawie, że drżenie jej dłoni mogło zniweczyć starannie przygotowywany makijaż.
Lord Esher był bardzo surowy, jeżeli chodziło o jej wygląd podczas tańca. Lepiej mu się nie narażać.
Nikola zamrugała i ku swemu zdziwieniu stwierdziła, że z jej oczu płyną łzy.
To dziwne.
Dlaczego miałaby płakać? Już wkrótce miała zostać najnowszą oblubienicą lorda Eshera. Czyż nie powinna być w tej sytuacji najszczęśliwszą kobietą na świecie?
Bardzo chciałaby to wiedzieć.
Drzwi otworzyły się i do garderoby wszedł lord Esher w towarzystwie swej przybocznej, Decimy. Lord miał na sobie obcisłe czarne skórzane spodnie, czarną elastyczną koszulkę, kowbojki z farbowanej na czarno wężowej skóry i długi, prawie do kostek, czarny skórzany płaszcz. Jego ciemne, przycięte z przodu tuż nad brwiami włosy, po bokach i z tyłu głowy sięgały aż do mocno umięśnionych ramion. Choć fizycznie bardzo atrakcyjny, nie różnił się zbytnio od śmiertelników zamieszkujących niebezpieczniejsze dzielnice miasta. Jedyną oznaką jego przynależności do Spokrewnionych był czarno-złoty lakierowany totem, klanowy kwadrat wpisany w okrąg, który z kolei wpisany był w trójkąt, wpięty w lewą klapę płaszcza oraz chromowana czaszka niemowlęcia, której używał w charakterze sprzączki do paska.
– Dobry wieczór, moja droga – uśmiechnął się, stając za Nikolą i położył swe żylaste dłonie na jej nagich ramionach, leciutko dotykając kciukami tętnicy szyjnej. – Jesteś gotowa na wieczorny występ?
– Prawie. – Jej głos był suchy i łamliwy jak papirus.
– Wyglądasz olśniewająco, moja piękna. Nieprawdaż, Decimo?
Wampirzyca wzruszyła ramionami. Skrzyżowała ramiona na obnażonych piersiach, aż zadzwoniły kolczyki zdobiące jej sterczące sutki.
– Skoro tak mówisz, panie.
Nikola poczuła na sobie piorunujący wzrok Decimy. Wampirzyca nie próbowała skrywać pogardy, jaką żywiła wobec nowej oblubienicy swego pana. Była jego wybranką przez dwadzieścia pięć lat, a teraz została odrzucona, utraciła swą pozycję na rzecz śmiertelnej tancerki. Esher miał nad nią zbyt dużą władzę, by mogła sprzeciwić mu się otwarcie, niemniej Decima z dziką rozkoszą starała się uprzykrzyć Nikoli życie.
– Wydajesz się zasmucona, Nikola – ciągnął Esher, gładząc jej włosy. – Czy coś cię trapi, najsłodsza?
Nikola zawahała się przez chwilę, po czym delikatnym, cichym jak u dziecka głosikiem wyznała:
– Na ulicy… przed klubem… był mały chłopiec. Wyglądał znajomo. Kim on jest, panie? Mam wrażenie, że powinnam go znać.
Esher odwrócił fotel, na którym siedziała Nikola, aby mogła na niego spojrzeć. Jego oczy były wilgotne i czerwone, jak świeże rany. Gdy się odezwał, jego głos zabrzmiał jak uderzenie gromu.
– Nie znasz tego chłopca! Nigdy wcześniej go nie widziałaś! Jest ci zupełnie obcy! Właściwie w ogóle nie widziałaś dziś żadnego dziecka! Rozumiesz, co mówię, Nikola?
– Nie było żadnego dziecka – wykrztusiła, wzrok miała mętny, zamglony.
– Doskonale! Tak jest o wiele lepiej, nieprawdaż? Czy nie jest ci lżej, gdy nie musisz myśleć o tym wszystkim?
– Oczywiście, panie. Jest mi o wiele lżej.
– A teraz pospiesz się i przygotuj jak należy! Chyba nie chcesz spóźnić się na występ? – Esher uśmiechnął się. – Zostawimy cię teraz samą, abyś dokończyła przygotowań. Pójdź, Decimo!
Pan wampirów wyszedł na korytarz, lecz gdy tylko drzwi zamknęły się, błogi uśmiech na jego twarzy zastąpiony został przeraźliwym, gniewnym grymasem.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że był tam ten chłopiec?
Decima przestąpiła niepewnie z nogi na nogę i wlepiła wzrok w czubki swoich butów; nie odważyła się spojrzeć Esherowi w oczy.
– Ja… ee… nie sądziłam, że to takie ważne, panie. Wysłałam dwóch Pointersów, aby się nim zajęli.
– Kogo?
– Cavalerę i Cro-Magnona.
– Wykonali zadanie?
– N-nie. Cro-Magnon został znaleziony w rynsztoku nieprzytomny. Stracił prawie wszystkie zęby. Cavalera nie żyje. Pchnięto go nożem w serce.
– Zważywszy na to, że przydzieliłaś to zadanie skończonemu idiocie i tępemu analfabecie, wcale mnie nie dziwi, że ponieśli tak sromotną klęskę. – Esher parsknął zdegustowany. – Czy domyślasz się, kto im to zrobił?
– Cro-Magnon wspominał o jakimś starcu, ale nie jestem pewna, do jakiego stopnia można mu wierzyć. Doznał solidnego wstrząsu. Nastąpiły uszkodzenia mózgu…
– W jego przypadku i tak nikt by się nie zorientował! Dopilnuj, aby wziął udział w dzisiejszym Wyzwaniu. Musi ponieść karę za swą porażkę.
– Tak, panie.
– I zrób coś z tym dzieciakiem. On musi umrzeć! Jak mam zakończyć Warunkowanie mej oblubienicy, skoro ten parszywy pętak stale wchodzi mi w paradę? Już prawie ją nawróciłem, jedyną przeszkodą jest ten szczeniak! Dopóki on żyje, zagraża całemu procesowi! Nie po to poświęcam tyle swego czasu i energii Nikoli, aby moje wysiłki zostały obrócone wniwecz przez jakieś żałosne ludzkie szczenię. Czy wyraziłem się jasno, Decimo?
– W zupełności, milordzie.

W dawniejszych, niekoniecznie lepszych czasach, Danse Macabre był barem odwiedzanym przez gangi motocyklowe i najróżniejsze szumowiny. Obecnie stał się on klubem tańca egzotycznego, hołdującego gustom znacznie mroczniejszym, aniżeli najbardziej wyuzdane perwersje, w których lubowała się dawniejsza zepsuta klientela.
Wnętrze klubu podzielono na trzy rejony: ogromny parkiet do tańca, gdzie przy stolikach bladolicy Sprzymierzeni spotykali się ze śmiertelnikami; połączenie wybiegu i sceny, na której odbywały się występy tancerek oraz balkon zarezerwowany dla Eshera i jego sług. W standardowym barze serwowano alkohol, lecz znajdował się tam również znacznie bardziej wykwintny serwis dla tych, którzy gustowali w trunkach gorętszych niż wino.
Tuzin ludzi, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, było przykutych do ściany stalowymi łańcuchami połączonymi ze skórzaną, krępującą uprzężą. W zgięciach ich prawych łokci wbite były igły z wenflonami, których używa się do przetaczania krwi. Zaś do ich lewych ramion przyłączono kroplówki z antykoagulantem.
Kilkoro ludzi wydawało się tak przerażonych, że byli bliscy utraty zmysłów, inni sprawiali wrażenie, jakby nie zdawali sobie sprawy, gdzie się znajdują, jeszcze inni balansowali na granicy ekstazy. Wszyscy byli przeraźliwie bladzi.
Esher przystanął przy balustradzie balkonu i zlustrował parkiet poniżej. Zapowiadał się miły wieczór. Dostrzegł kilka nowych twarzy zgromadzonych w pobliżu dystrybutorów. Danse Macabre przyciągał Sprzymierzonych aż z Nowego Jorku i Atlanty i okazał się przydatny w rekrutacji Sprzymierzonych nie posiadających swego Pana. Wkrótce jego Enklawa będzie równie liczna jak Sinjona, a może nawet liczniejsza.
Zadowolony z takiego obrotu spraw Esher powrócił na swoje miejsce, tron z różanego drewna wyłożony karmazynowymi aksamitnymi poduszkami, który otrzymał w darze od ludzkiego maga, Crowleya. Ten mały szarlatan sądził, że może nauczyć się od Eshera sekretów taumaturgii, lecz szybko się zniechęcił, gdy dowiedział się, jaką cenę musiałby zapłacić za tę wiedzę. Poza tym Esher wcale nie zamierzał obdarowywać tego żądnego władzy dyletanta zaszczytem Przeistoczenia.
Pstryknął palcami i jego osobista dawczyni postąpiła naprzód, by uklęknąć u jego stóp. Tego wieczoru funkcję tę pełniła kobieta o bladej cerze i mocno pobrużdżonej twarzy, wyglą- dająca znacznie starzej niż na swoje dziewiętnaście lat.
Nie czekając na jego gest ani słowo, automatycznie uniosła w górę prawe ramię. Esher przykręcił do wbitego w zgięcie łokcia wenflonu wężyk od kroplówki. Następnie uniósł jego koniec do ust i zaczął ssać. Osobista dawczyni przewróciła oczami i kołysząc głową w przód i w tył, wydała przeciągłe, głuche westchnienie.
Gdy krew dawczyni pociemniła wnętrze wężyka, Esher ścisnął ją i skinął na Decimę, aby podała mu szklankę. Osobista dawczyni jęknęła, bliska orgazmu, i osunęła się do przodu, składając głowę na butach Eshera. Pan wampirów chrząknął i odepchnął ją kopnięciem jak natrętne zwierzę. Dawczyni prawie tego nie poczuła. Nawet nie drgnęła. Sądząc po tym, jak rzadka była krew, którą z niej pobrał, dziewczyna została niemal całkiem odsączona. Należało polecić Decimie, by wybrała z piwniczki kolejną dawczynię.
Popijając świeżą krew ze szklaneczki, Esher rozsiadł się wygodnie na tronie i pozwolił sobie na chwilę odprężenia. Skierował wzrok w stronę monitorów zamontowanych pod sufitem.
Na jednym widać było podgląd na parkiet, drugi pokazywał, co dzieje się na scenie, ekrany dwóch kolejnych zajmował obraz ulicy przed wejściem do klubu. Esher lubił mieć na wszystko oko. Między innymi dzięki tej cesze stał się jednym z najpotężniejszych władców Wschodniego Wybrzeża.
Licząc sobie sto dziewięćdziesiąt jeden lat był w kategoriach wieku Spokrewnionych zaledwie nastolatkiem. Większość wampirów, które zdołały osiągnąć pozycję i władzę zbliżoną do jego, miała grubo ponad trzysta lat. Jednakże on zawsze był wyjątkiem, już jako śmiertelnik.
powrót do indeksunastępna strona

46
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.