powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (XLI)
listopad 2004

 Druidka
Autorka pisze o sobie:
Rocznik 1987. Uczennica szczecińskiego LO nr 2. Odkąd tylko pamięta, zawsze układała przeróżne historie, z których niektóre doczekały się spisania. Uwielbia herbatę, samotność i wymyślanie opowieści.
— Proszę, zabierz mnie do Ravengaardu. Naucz mnie, jak być czarodziejką. Bo ja właśnie dlatego chodzę do Carnassaire. Tam jest magia.
— Czujesz ją?
— Czasami chodzę tam, kiedy księżyc jest w pełni. Siadam w środku kręgu i... chyba tak. Chyba to właśnie jest magia.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Niebo było zasnute chmurami, ciężkimi jak ołów, napęczniałymi od deszczu. Północny wiatr szarpał gałęźmi drzew na półwyspie. Wzburzone fale jeziora uderzały o brzeg, niemal ocierając się o stopy stojącej tuż przy wodzie kobiety. Ubrana była zupełnie niestosownie, jak na tę pogodę – w wąską, ciemnofioletową suknię z cienkiej tkaniny, podkreślającą zgrabną figurę i odsłaniającą alabastrowe ramiona. Suknia u dołu zwieńczona była pięcioma falbanami, którymi bawił się wiatr. Pomimo tak lekkiego stroju niewiasta nie wyglądała na zmarzniętą. Jej ciemnorude włosy, choć przytrzymane srebrną opaską, wciąż wymykały się i rozwiewały na wszystkie strony.
Kobieta patrzyła w dal, ku wzgórzom, ku spowitym mgłą kamiennym kręgom hen, za jeziorem.
Przejeżdżający żołnierz zatrzymał się i przetarł oczy ze zdumienia. Żadną miarą nie spodziewał się ujrzeć tak niezwykłego zjawiska. Gdy znów spojrzał na brzeg jeziora, nie zostało ani śladu po rudowłosej. Po chwili namysłu zsiadł z konia i przyjrzał się miejscu, w którym jeszcze przed chwilą widział płomiennowłosą kobietę. Nawet odbicia drobnej stopy nie było na wilgotnym, nadbrzeżnym piasku.
Mógł jednak przysiąc, że nieznajoma, niczym boginka wyłaniająca się z fal jeziora i wplatająca srebrzyste nitki tajemnicy w szare pasma mgły, nie była przywidzeniem.
Stado wron poderwało się z drzew i z głośnym krakaniem poleciało w stronę wzgórz za jeziorem. Żołnierz wzdrygnął się i pojechał dalej, w stronę czerniejących na wschodzie murów zamku.
— Wiedźmy znów zaczynają harce – kuląc się z zimna zamruczał ni to do siebie, ni to do chudej szkapy. Nie marzył teraz o niczym innym, jak tylko o rychłym powrocie do twierdzy.
Pierwsze krople deszczu zaczęły uderzać o ziemię, po chwili przemieniając się w srebrzyste strugi.
• • •
Nad Carric on Suir rozpętała się burza, jakiej jeszcze nie widziano. Niebo pociemniało całkowicie. Raz po raz przecinały je zygzaki błyskawic. Deszcz zacinał coraz mocniej, niewinny potok zamieniając w rozszalałą rzekę. Wicher przyginał drzewa do ziemi.
Rudowłosa szła ścieżką chwilami oświetlaną przez błyskawice. Na wpół pochylona brnęła pod wiatr, podpierając się długą laską z ciemnego drzewa. Pięć liliowych falban jej sukni łopotało na wietrze. Nie wiadomo, jak przedostała się przez jezioro, bo wypłynięcie nań łodzią przy takiej pogodzie równe było samobójstwu. Kobieta była blisko potężnego, kamiennego kręgu.
Nikt rozsądny nie zbliżał się do miejsca zwanego Carnassaire, gdzie przed wiekami bogowie rozrzucili granitowe głazy.
Gdy weszła między monolity, na jej twarzy odmalował się wyraz ni to zwycięstwa, ni to dumy. Stanęła w samym środku kręgu i nie zwracając uwagi na wiatr i deszcz uniosła laskę wysoko do góry.
Gdyby ktoś przechodził obok Carnassaire, ujrzałby widok zgoła niecodzienny: kamienie zdawały się płonąć własnym blaskiem, a stojąca między nimi kobieta wykrzykiwała jakieś słowa. Ich brzmienie niknęło w wyciu wiatru i kolejnych grzmotach.
— Carnassaire!
Rudowłosa nie słyszała własnych słów.
— Powróć, mocy z dawnych legend, potęgo zapomnianych bogów... Przybądź, wszak jestem godna...
— Zbyt wcześnie prosisz. Jeszcześ niegodna. — Rozległ się głos, którego przypadkowy przechodzień nie usłyszałby nawet wtedy, gdyby stanął tuż obok czarodziejki. Brzmiał on tylko dla niej, w jej własnej głowie...
— Dlaczego?! — Wykrzyczała ona ustami zsiniałymi z zimna.
— Nie jesteś gotowa.
— Ale co mam robić? Jak się przygotować?
— Zrzeknij się tego, co kochasz. Zrzeknij się tego, co stanowi twą największą namiętność...
— Co?!
Dłoń z laską zadrżała, a niebieskie oczy wypełniły się rozpaczą. Rudowłosa zdawała się rozumieć, czego żąda od niej głos bogów.
— Zrzeknij się niskich instynktów. Zrzeknij się miłości do mężczyzny. Pozostań czysta.
— Czy wtedy... będę mogła zostać druidką? Czy będę godna dostąpić tego zaszczytu? Poznać zapomnianą magię? — Wyszeptała rudowłosa, zaciskając powieki. Dopiero teraz poczuła przejmujący chłód deszczu, którego strugi spływały jej po twarzy. I zmęczenie.
— Zrzeknij się — powtórzył głos. — Nie bez powodu magia, której szukasz, została zabrana ludziom. Nie każdy może ją poznać.
Laska upadła w błoto. Blask bijący z monolitów powoli ginął, aż zgasł zupełnie. Kobieta osunęła się na kolana, ukrywając twarz w dłoniach.
— Niegodna? — Szeptała z niedowierzaniem. — Tyle straciłam, tyle poświęciłam! Zrzec się?
Gdzieś blisko uderzył piorun. To poderwało ją na nogi. Ale zdołała przejść tylko kilka kroków. Wsparła się o monolit i wzniosła twarz ku niebu.
— Tego mam się zrzec?
Nikt jej nie odpowiedział. I już nie było wiadomo, czy to deszcz, czy łzy spływają po jej policzkach. Powoli osunęła się na ziemię. W głowie kotłowało się jej mnóstwo myśli, w których dominowało jedno słowo — zrzec się... I twarz mężczyzny widziana przez mgłę, przez deszcz. We śnie, czy na jawie?
Tego nie wiedziała. Z policzkiem wspartym o gładki kamień, kompletnie przemoczona i wyczerpana — pozwoliła, aby ciemność przesłoniła jej wszystko.
• • •
— Hej, słyszysz mnie?
Z trudem otworzyła oczy, by po chwili zmrużyć je przed dziennym światłem. W gardle sucho, w głowie ból, jak od uderzeń kowalskich młotów. Sukienka zabłocona i przemoczona. Na bogów, co się stało? Całą noc padało... — Przemknęło jej przez myśl.
Tuż koło niej stała dziewczynka, może czternasto-piętnastoletnia. To ona ją wołała. Podała jej rękę i pomogła wstać. Czarodziejka oparła się o monolit, ciężko oddychając. Po nocy spędzonej w deszczu bolały ją wszystkie kości. Jak teraz wróci do zamku? Nie ma mowy, nie da rady się teleportować.
Przed jej oczyma znów stanął obraz nocnej burzy. Echa głosu bogów zabrzmiały równie wyraźnie, jak wtedy. Dopiero do chwili dotarło do niej, że dziewczynka coś mówi.
— Źle się czujesz? Jesteś cała mokra. Co się stało?
Była dość ładna, niewysoka i szczuplutka, ubrana w prostą, białą sukienkę. Wietrzyk bawił się jej ciemnymi, prawie czarnymi włosami. Na twarzy — bladej, ale uroczej — widniał nieśmiały uśmiech.
Czarodziejka nie wiedziała, co odpowiedzieć.
— Czy mogłabyś podać mi moją laskę? — Zapytała cicho zachrypniętym głosem. Dziewczynka spełniła jej prośbę. Dotyk gładkiego, twardego drewna sprawił, że kobieta poczuła się dużo pewniej.
— Jesteś czarodziejką?
Skinęła głową. Nie protestowała, gdy dziewczynka wzięła ją za rękę.
— Ojej, masz gorączkę. Muszę się tobą zająć. Oprzyj się o mnie, o tak. Zabiorę cię do domu, to niedaleko. Mam na imię Caitlinn, a ty?
— Brigid — odparła rudowłosa po krótkim wahaniu. Zauważyła, że mała ma bardzo duże, szare oczy. Pozwoliła jej się prowadzić, zresztą była tak osłabiona, że nie miała wyboru.
• • •
W skromnej, ciasnej izbie przy stole siedziały dwie osoby. Młody mężczyzna o rozgniewanej twarzy niechętnie patrzył na swoją młodszą siostrę, która siedziała przed nim ze skruszoną miną.
— Och, Terence, przecież tyle razy mówiłeś, że trzeba być szlachetnym i... i... — Tłumaczyła się niezręcznie, po czym wbiła wzrok w wypaczone deski podłogi.
— No pewnie, że mówiłem. Ale czy ty rozumu nie masz?!
— Nie krzycz — przerwała mu. — Bo się obudzi.
Ściszył głos, ale wciąż niecierpliwie bębnił palcami w blat stołu.
— Brigid, mówisz. Czarodziejka. Ruda, jakby tego było mało.
— Myślałam, że jesteś inny niż wszyscy.
— Jacy wszyscy? O czym ty mówisz?
— O tym, że gdyby Brigid nie była czarodziejką, nie byłbyś wściekły.
Rudy kot wskoczył na kolana Caitlinn. Odruchowo zanurzyła palce w gęstym, miękkim futerku.
— Dziewczyno, czy ty wiesz, co teraz mówisz? A wiesz, kim ona jest?
Pokręciła głową, nie podnosząc wzroku na brata.
— Widywałem ją na zamku. To kochanka księcia.
Na Caitlinn informacja ta nie zrobiła wielkiego wrażenia. Wzruszyła ramionami.
— Nie dość, że najgorsza z tych wszystkich wiedźm z Gildii, to jeszcze kochanka księcia! — Powtórzył.
— Co z tego? — Teraz dziewczyna podniosła głos. — Miałam zostawić ją w Carnassaire, ledwie żywą? Nikt by jej tam nie pomógł!
— Czy ja dobrze słyszę? To teraz w Carnassaire się bywa? — Wycedził przez zęby.
— Och, przestań już. Zachowujesz się jak nasz ojciec.
— Jak ty się do mnie odzywasz?
Nim zdążyła odpowiedzieć, uderzył ją w twarz. Zabolało. Ale nie płakała, choć łzy stanęły jej w oczach. Wstała, dumnie patrząc przed siebie.
— Nie jestem dzieckiem. I nie powinno cię obchodzić, co robiłam w Carnassaire.
— Głupia!
Caitlinn trzasnęła drzwiami.
• • •
Minęło niewiele dni, nim Brigid wróciła do zdrowia. Często wspominała o powrocie do Ravengaardu, ale Caitlinn nawet nie chciała o tym słyszeć. Dziewczynce udało się przebić przez skorupę milczenia czarodziejki. Kiedy nastało pierwsze ciepłe, słoneczne popołudnie, usiadły na ławce przed domem.
— Terence wyjechał, jak tylko dowiedział się, kim jesteś. Chyba za tobą nie przepada — mówiła dziewczynka z miną wyrażającą najwyższe potępienie dla brata.
— Znam go? — Zapytała Brigid kierując wzrok ku widniejącej w oddali sylwetce zamku.
— Czasami bywa w Ravengaardzie, tak przynajmniej mówił. Ale chyba nie zna cię osobiście. Na pewno byś go zapamiętała, bo jest okropny! Opiekuje się mną od śmierci rodziców, ale tak bardzo go nie lubię! Wciąż opowiada o tym, co widział w Ravengaardzie i śmieje się ze mnie. Ja nigdy nie byłam na zamku, a on nie chce mnie zabrać ze sobą. Nienawidzi magii, wiesz?
— Jak większość ludzi w Carric on Suir — Brigid wzruszyła ramionami, ale Caitlinn ani na chwilę nie zamierzała odbiec od tematu.
— Zabrania mi chodzić do Carnassaire, a tam jest tak pięknie! Jak dorosnę, też będę czarodziejką. Wiem, co robiłaś przy kręgu. Czarowałaś, prawda?
Brigid tylko skinęła głową.
— A co się tam stało?
Czarodziejka postanowiła uciąć rozmowę na tak nieprzyjemny dla niej temat. Wzięła Caitlinn za ręce i powiedziała poważnie:
— Dziękuję ci za to, co dla mnie zrobiłaś. Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna. Ale muszę już wracać do Ravengaardu.
Oczy dziewczynki wypełniły się łzami.
— Ale ja nie chcę, żebyś odeszła! Niedługo wróci Terence i znów będzie dla mnie niedobry. Tak bardzo chciałabym, żebyś została moją przyjaciółką!
Brigid uśmiechnęła się w duchu. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby ciągnęła za sobą jakąś upartą, gadatliwą dziewczynę!
— Proszę, zabierz mnie do Ravengaardu. Naucz mnie, jak być czarodziejką. Bo ja właśnie dlatego chodzę do Carnassaire. Tam jest magia.
— Czujesz ją?
— Czasami chodzę tam, kiedy księżyc jest w pełni. Siadam w środku kręgu i... chyba tak. Chyba to właśnie jest magia.
— A co dokładnie czujesz? — Dopytywała się Brigid, którą zaciekawiły wyznania Caitlinn.
— Światło. Nie widzę go, tylko czuję. Czasami słyszę muzykę, ale wiem, że jej tam nie ma. Po prostu ją słyszę. Nie wiem, nie potrafię tego opisać. Brigid, proszę... Bądź pierwszą, która w to uwierzy...
Przed oczyma czarodziejki stanęły lśniące wśród burzy kamienne słupy, znów w jej głowie zabrzmiał głos, który kazał jej zrzec się miłości do mężczyzny. Jakie przyjęcie czeka ją w Ravengaardzie, gdy powróci i oznajmi o swej decyzji? A dziewczynka może jej się przydać. Skoro twierdzi, że czuje magię...
— Magia jest bardzo niebezpieczna. I niebezpiecznie jest ją znać. Zwłaszcza w Carric on Suir.
Spojrzała w smutne oczy Caitlinn. I już podjęła decyzję.
— Ja się nie boję, co ludzie powiedzą.
— Wiem. Dobrze, zabiorę cię ze sobą.
— Och! — Wykrzyknęła Caitlinn z radością, ale czarodziejka zaraz ją uciszyła.
— Posłuchaj. Mogę wziąć cię na naukę, ale tylko pod jednym warunkiem. Musisz mi coś obiecać.
— Wszystko!
— Aż tak dużo nie wymagam — Brigid uśmiechnęła się mimo woli. — Ale obiecaj mi, że dasz z siebie wszystko. Magia nie jest taka piękna i prosta, jak ci się wydaje. Dlatego będę od ciebie wymagać bezwzględnego posłuszeństwa. Jasne?
Dziewczynka zgodziła się z entuzjazmem.
— Jest jeszcze coś, o czym musisz wiedzieć, Caitlinn...
Nie miała pojęcia, dlaczego odczuwa potrzebę mówienia o tym. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że już samo zabieranie Caitlinn do Ravengaardu jest niebezpieczne, a co dopiero wprowadzanie jej we wszystkie sekrety...
— Stosunki w Ravengaardzie. Szybko zrozumiesz, że magia zajmuje tam dość dziwne miejsce. Jestem przewodniczącą Gildii Magów, która do tej pory miała dość wysoką pozycję. Ale nie wiem, co będzie teraz. Książę dawał sporo pieniędzy na prace i badania naukowe...
— Bo jesteś jego kochanką? — Zapytała rezolutnie Caitlinn. Zaraz jednak dodała usprawiedliwiająco:
— Bo wiesz, tak mówił Terence... Ale on cię chyba nie lubi.
— Nie mów więcej takich rzeczy! Może i masz rację, ale niech nie wydaje ci się, że jesteś taka mądra!
Dlaczego Brigid się tak uniosła? Sama nie wiedziała. Bała się powrotu do Ravengaardu i reakcji księcia na jej decyzję. Przez to wszystko zapomniała, że miała wytłumaczyć dziewczynce, co robiła nocą w Carnassaire. A może po prostu postanowiła jak najdłużej utrzymać to w tajemnicy?
• • •
Ravengaard. Zamek w centrum Carric on Suir, księstwa skąpanego we mgle. Mówiono, że w tych czarnych murach, pamiętających czasy druidów, zaklęte są: prawda i ułuda, magia niedostępna zwykłym śmiertelnikom, sen nieprzynoszący ukojenia i dźwięki trąb wzywających do boju. Tak mawiano, ale dziś nikt nie dawał temu wiary, bo odnosiło się to do czasów, o których wszyscy chcieli zapomnieć. Czasów, kiedy magia była czymś najzupełniej normalnym w Carric on Suir, kiedy przechadzając się nocą po lesie można było natknąć się na złociste wróżki o migotliwych skrzydełkach, na dobre duchy mieszkające w pniach wiekowych dębów, a w wielkim jeziorze mieszkały nimfy zielonowłose, wiotkie i płochliwe. Dawne to były czasy, wciąż jeszcze żywe w ludowych opowieściach, przekazywanych z ojca na syna. Wspominano je jednocześnie z szacunkiem i trwogą, bo wielu ludzi bało się magii. Strach ten był tak silny, że gdyby nie wstawiennictwo księcia (który wszak pochodził z tej dynastii, która przed wiekami wygnała druidów, a magię chciała zniszczyć), nie byłoby szans na powołanie Gildii Magów.
O tym wszystkim myślała Brigid, siedząc w swej pracowni przy stole zastawionym licznymi flakonami, słoiczkami i probówkami. Caitlinn z ogniem w oczach przeglądała wielką księgę; reszta świata przestała dla niej istnieć.
— Caitlinn — rzekła Brigid poważnie. — Będziesz mi pomagać. Bo wiesz, ja zajmuję się czymś, co przez wielu jest potępiane... Musisz o tym wiedzieć. Magia, którą się tutaj posługujemy, jest śmieszna. Trochę efektów świetlnych, wybuchy, eksperymenty z materią i energią. Tobie może wydawać się to cudowne — ale ja mam tego dość.
Czarodziejka zawiesiła głos. Okręciła wokół palca płomiennorudy lok i mówiła dalej, ale już o wiele ciszej, jakby zdradzała jakąś wielką tajemnicę:
— Jest coś jeszcze. Magia przyrody. Rozumiesz? Pojąć moc wszystkich czterech żywiołów, objąć ją umysłem, prosić ją o pomoc. Jak... jak druidzi.
— Chcesz zostać druidką? — Zapytała Caitlinn po dłuższej chwili milczenia. To zadziwiające, jak wielkiej przemianie uległa, kiedy — zaledwie niecałą godzinę temu — wstąpiła wraz z Brigid w mury Ravengaardu. Mówiła o wiele mniej, a w jej oczach pojawił się blask powagi. Zdawała się wszystkimi zmysłami chłonąć aurę zamku.
Brigid pozostawiła to pytanie bez odpowiedzi. Zamiast tego rzekła:
— Oczywiście obowiązuje cię całkowita tajemnica. Są ludzie, którzy nie powinni wiedzieć o tym, co robię. A teraz pozwól, że pójdę przywitać się z księciem. Ty zostaniesz mu przedstawiona podczas kolacji.
O ile nie wyrzuci nas za drzwi po tym, co mu powiem — przemknęło jej przez myśl, kiedy obciągała na sobie wąską suknię barwy ciemnego błękitu, znakomicie uwydatniającą jej kształty. Przyłapała się na tym, że podświadomie pragnie spodobać się księciu. W duchu skarciła się za tą myśl.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

11
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.