Carys patrzyła bezradnie, jak mężczyzna traci świadomość i nie mogła darować sobie głupoty. Przecież widziała, jak go to niesamowicie męczyło. Nawet, gdyby się poddał, nie wiadomo, czy zdołałby użyć Zdolności. Doprowadziła go do stanu kompletnej nieprzydatności. Zaklinała los, by opóźnił przybycie choć jednego tropiciela na tak długo, żeby zdążyła go zatrzymać, zanim pojedzie prościutko w objęcia śmierci. Udało się, a ona co zrobiła? Najpierw wyszła na obłąkaną, potem zraziła go na tyle, że zdecydował się zaatakować przy pierwszej okazji. Na koniec prawie swego niedoszłego sojusznika zabiła. Błędnie założyła, że mężczyzna po części udaje. Sądziła, że próbuje w ten sposób przekonać ją, by dała mu więcej swobody, osłabiła czujność. Jednak naprawdę nigdy nie słyszała, żeby ktoś tak reagował. Przecież nie kazała mu, na Wieczne, wymordować rodziny! Skąd aż taki bunt? Jego umysł odrzucał manipulację tak gwałtownie, że zaczynał sam się niszczyć. I jeszcze objawy somatyczne! Najgorsze, że miał słuszność. Wobec jego nadwrażliwości dyskretne sterowanie nie wchodziło w grę. Bezpośrednie przejęcie kontroli nad Zdolnościami, których samemu się nie posiada było niemożliwe. Może udałoby się go zwyczajnie zastraszyć? Tyle że wpadła na ten pomysł troszkę zbyt późno, wpędziwszy go wcześniej w okropny stan. Poza tym nawet, gdyby zdołała ocucić tropiciela, nie wiedziała, czym go zaszantażować. — Na razie jedyne, co zyskałam, to wroga. — Szepnęła i skrzywiła się. Nie tak to planowała... Och, właściwie chyba niczego nie przemyślała, skoro wszystko wzięło w łeb! Co z tego, że wyjawiła mu prawdę? Dlaczego nie dopuściła możliwości, że on po prostu nie uwierzy? Liczyła, że gdy tylko przyjrzy się śladom w warowni... Bez sensu. Wszystko przez pośpiech. Stchórzyła. Za daleko wyjechała, a sprawy potoczyły się zbyt szybko. Nagle zrobiło jej się zimno. Nie czas na nerwy. Uspokój się. Uspokój... Po godzinie Ivnebrall obudził się ze straszliwym bólem głowy. Zanim otworzył oczy, zdążył zapytać samego siebie, ile wypił. Potem zobaczył siedzącą obok kobietę i wróciły wspomnienia. Carys wzrokiem badała mury warowni. Cienie pod oczami świadczyły o znacznym zmęczeniu. Wypatruje straży. Czyżby przez cały czas ukrywała przed nimi naszą obecność? — Mężczyzna dostrzegł cień szansy. — Wkrótce zabraknie jej sił i zniknie magini fioletu. Zostanie tylko bezbronna, słaba, wyczerpana dziewczyna. Z tym powinienem dać sobie radę. Mocno drgnęła, usłyszawszy, że się poruszył. Wielkie, bursztynowe oczy popatrzyły z... obawą? — Proszę cię, poszukaj tropu. Resztę wyjaśnimy sobie później, w spokojnym miejscu. Przez chwilę milczał osłupiały. Potem wybuchnął dzikim, złośliwym śmiechem. — Przestań. — Czy wiesz, jak to zabrzmiało? Po tym wszystkim? — Chcesz mi dać do zrozumienia, że popełniłam kilka błędów? Sama już do tego doszłam. — Kilka? — Warknął. — Cóż za wygodny eufemizm. Wszystko, co zrobiłaś było jedną wielką pomyłką. Wstał gwałtownie, narażając się na łupnięcie bólu, ale wściekłość wzięła górę. — Trzeba płacić za swoje błędy, panienko. Zerwała się z ziemi. — Poczekaj... — Chciała coś tłumaczyć. — Milcz. Jeśli natychmiast nie zamilkniesz, zacznę robić rzeczy nierozsądne. Znieruchomiała zrezygnowana. Ivnebrall podszedł do konia. Schował się za nim i na chwilę ukradkiem zamknął oczy. Potem, sprawdziwszy popręgi, wskoczył na pocztowca. — Wsiadaj. — Wyciągnął rękę. — Po co? — Już! — Syknął. — Aj... — Wyrwało się dziewczynie, bo między ich dłońmi przeskoczyła iskra. — Radzę mocno się trzymać. Pognał jak opętany. Po części wyładowując gniew, ale także dlatego, że nie mógł pozwolić jej na odzyskanie sił. — Co ty wyprawiasz? Dlaczego nawet nie spojrzałeś na ślady w warowni?! Dokąd jedziemy? — Krzyczała mu do ucha, nie doczekała się jednak odpowiedzi. Zachowała dość mocy, by wyczuć nastrój tropiciela i to ostatecznie zamknęło jej usta. Teraz on miał przewagę; musiała uważać. W szalonym pędzie okrążyli miasto, zachowując bezpieczną odległość. — Wierzysz mi?! — Zawołała ze zdumieniem, ale ponownie została zignorowana. Przezwyciężając narastające znużenie, koncentrowała się na utrzymaniu równowagi. Przywarła do pleców Ivnebralla, nie zwracając żadnej uwagi na pokrywający jego ubranie brud. Kiedy dotarli na miejsce, było już zupełnie jasno. Carys zauważyła drogowskazy, więc domyśliła się, o co chodziło tropicielowi. Nie przewidziała jednak, że kilkaset metrów przed celem skręci do małego lasku otaczającego uzdrowisko i postanowi przywiązać ją do drzewa. Zatrzęsła się z oburzenia. — To bardzo kiepski żart! — Stój spokojnie. — Przycisnął ją do pnia. — Równie dobrze możemy jechać razem. — Nie. Zamknij się wreszcie. — Poprosił słabym głosem. — A jeśli ktoś mnie napadnie? — Cóż. Może wykaże się większym zdecydowaniem niż ja i da ci nauczkę na całe życie. — Syknął nienawistnie. Popatrzyli sobie w oczy. Kobieta zrozumiała, że apatia Ivnebralla jest ciszą przed burzą. Wyczerpany, obolały i upokorzony mężczyzna z najwyższym trudem powstrzymywał się przed wybuchem. — Mówiłam prawdę. — Mam nadzieję. — Powiedział poważnie. W milczeniu obserwowała, jak wraca na trakt. Wkrótce zniknął za drzewami. Wrócił po dwóch długich godzinach: czysty, w zmienionym ubraniu, ale nadal widocznie zmęczony. Kiedy odwijał sznury, Carys łzy stanęły w oczach. Uciśnięte liną miejsca paliły żywym ogniem, ból usztywnił jej plecy. Ostrożnie usiadła na ziemi. Uklęknął obok. — Posłuchaj, dziewczyno. — Zaczął spokojnie. — Nie chcę o nic pytać. Najwyraźniej prowadzisz niebezpieczną i niezrozumiałą dla mnie grę. Radzę ci zastanowić się, czy to na pewno rozsądne. Generalnie zalecałbym więcej myślenia na przyszłość. A najlepiej odpuść sobie. Widziałem tropicielkę. Chyba rzeczywiście Zirrconium zostało jakoś skażone. Tylko dlatego zostawię cię w spokoju, zamiast ciągnąć na proces. Co do reszty... W warowni oczywiście nie było już żadnych śladów. Te starsze — w mieście — rozpłynęły się na moich oczach, a przecież tropy w twierdzy musiałyby pochodzić jeszcze sprzed pomoru. Nie masz jednak dowodów, że kiedykolwiek w ogóle powstały. Aha, nie mam pojęcia, co to oznacza, ale... Wizje szarych faktycznie są szare lub srebrne na czarnym tle nicości. W Zirrconium przez krótką chwilę widziałem złoto. — Niemożliwe! Ty nie mogłeś... Nie masz... — Urwała. — Czego? Ach, rozumiem. Fioletu. Racja, nie posiadam tego koloru. Nie słyszałem też, żeby ktokolwiek miał złoty. I zaraz zapomnę, czego się właśnie domyśliłem. Tropiciele nie są od odkrywania nowych barw aury. Jeśli nie chcą mieć kłopotów, pozostawiają to innym. — Jakim cudem zobaczyłeś złoto?! A może... Pozwól mi. — Jeśli potrafisz... Nikomu z Gildii nie chciałoby się oceniać takich słabych aur jak moja. — Zgadzasz się? — I tak niczego ciekawego nie zobaczysz. Śmiało. Wkrótce na jej twarzy pojawił się wyraz bezbrzeżnego zdumienia. — Masz dwa... albo trzy kolory, ale... bardzo dziwne. — Trzy? — Teraz to Ivnebrall był zaskoczony. — Niemożliwe, pomyliłaś się. — W każdym razie nie dysponujesz fioletem. Chyba jestem zbyt zmęczona, żeby dłużej patrzeć... — W porządku. Mam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy. Więcej — przyjmijmy, że wcale się nie znamy. Teraz odjadę i zapomnę. — Co to za choroba? Ivnebrall przymknął oczy i westchnął. — Uzdrowiciele nie wiedzą. Są wykończeni, ale ich starania idą na marne. Ofiary nie mogą jeść, ciągle wymiotują. Wielu ma straszną biegunkę. Niektórzy umierają w drgawkach, z gorączką. Ale najgorsze ma dopiero nadejść. W aury chorych wpisano już wyrok. Większość nie przetrwa miesiąca. Uzdrowisko jest teraz domem śmierci. Ruszył w stronę traktu. — Naprawdę chcesz przejść nad tym do porządku dziennego?! — Krzyknęła za nim. — Gildia pogrzebała całe miasto, ciebie o mało nie spotkało to samo. Jakiś potężny mag fioletu posłużył się kimś, kto posiada nowy kolor... Twoi przełożeni udają, że pomagają Tsudmondtowi, podczas gdy to oni sami sprowadzili pomór na Zirrconium. A ciebie to nic nie obchodzi? Zupełnie nic? Co z ciebie za człowiek?! Zatrzymał się, zacisnął pięści. Obejrzał się. — Rzucasz mnóstwo oskarżeń, ale nie pokazałaś mi ani jednego dowodu. To puste gadanie. Należę do Gildii. Napadłaś na mnie, utrudniałaś pracę, namieszałaś mi w głowie. Zastanów się. Zapomnę o tobie. To jedyne, co mogę zrobić. Jedyne, co chcę zrobić. Potem odszedł. Bolesne pulsowanie w skroniach świadczyło, że fioletowa magini choć raz postanowiła pójść mu na rękę. — Najwyższy czas. — Mruknęła Varia Ever — Zaraz się zacznie. Młody ciemnowłosy mężczyzna stanął obok, chowając za plecami długi, okuty żelazem kij. Zmrużył oczy i patrząc gdzieś w przestrzeń, syknął: — Mam nadzieję, że efekt ci odpowiada. — W tej fryzurze przynajmniej nie przynosisz mi wstydu. Ivnebrall tylko zgrzytnął zębami. Przy tej kobiecie przechodził, doprawdy, solidną szkołę cierpliwości i opanowania. Egzekutorka dała mu spokój, zaczęła za to po raz setny poprawiać własny wygląd. Dotknęła złocistych włosów, musnęła delikatny materiał bluzki, sprawdziła wiązania skórzanej kamizelki. Tropiciel przyglądał się tym zabiegom z miną medyka obserwującego ewidentne objawy choroby. Varia złowiła jego niechętne spojrzenie i uśmiechnęła się wyniośle. Zebrani na rynku ożywili się, dostrzegłszy dostojników wychodzących przed ratusz. Hrabia Górskich Rubieży wyglądał jak swój własny cień. Pomór w Zirrconium był dla niego poważnym ciosem. Centrum handlowe hrabstwa zmieniło się w miasto duchów. Podobno wśród ofiar znalazło się kilku krewnych i przyjaciół Dertona Tsudmondta. — W czerni zupełnie mu nie do twarzy. — Tylko ciebie stać na taką spostrzegawczość. — Ivnebrall miał ochotę splunąć. Dwaj sekretarze, przysłani z sąsiednich państw, pozdrowili tłum i z lubością słuchali okrzyków poparcia. Kilka mieszczanek rzucało kwiatami. Klakierzy, przyjacielu. To zwykłe przedstawienie. — Coś zauważyłeś? — Varia spostrzegła nerwowe drgnięcie towarzysza. Tropiciel spróbował się rozluźnić. — Nie. Już wiedział. Stała po drugiej stronie placu. Herold wszedł na przygotowane wcześniej podwyższenie. — Porozumienie zostało podpisane! Od dzisiejszego dnia w Hrabstwie Górskich Rubieży Tsudmondt,... Hrabia Derton skrzywił się. Zgadza się, by zadowolić rozwścieczonych podwładnych. Rozsądek i intuicja podpowiadają mu, że robi błąd. — ...Wielkim Zjednoczonym Królestwie Archipelagu... Ivnebrall uśmiechnął się pod nosem. Zjednoczone? Bardziej skłócony kraj trudno sobie wyobrazić. Kiedy wszyscy wysoko urodzeni są spokrewnieni i na każdej wysepce siedzi książę z pretensjami do tronu... Aż dziw bierze, że obecny król, cokolwiek przypadkowo wyniesiony, jeszcze się utrzymuje — wtrąciła telepatka. Może szkoda im truć czteroletnie dziecko? Co tu robisz? — ...oraz Księstwie Syldeńskim jedynie członkowie Gildii mają prawo korzystać ze Zdolności! Tłum zawył z aprobatą. — Koniec dzikiej magii! — Krzyczał herold. Ivnebrall nie był przekonany, czy tak powinno wyglądać oficjalne przemówienie. — Dość Uzdolnionych szaleńców! Tylko Gildia potrafi zapewnić ład i bezpieczeństwo! Ludzie zaczęli powtarzać slogany. Herold spokojnie odczekał, aż wrzawa przycichnie, po czym ryknął: — Jutro o zmierzchu ujrzycie człowieka chorego psychicznie, którego nikt nie oddał pod opiekę Gildii, o którym nikt do niedawna nie słyszał. Oby był to ostatni taki przypadek w historii! Od dziś wszyscy Uzdolnieni podlegać będą rejestracji. Nieposłusznych spotka straszna kara! Jutro o zachodzie słońca... odbędzie się egzekucja mordercy z Zirrconium!!! — Wiedziałaś o tym?! — Widocznie znalazł się lepszy tropiciel. — Wycedziła Varia. Hrabia odwrócił się na pięcie i zniknął we wrotach ratusza. A sądziłam, że prawo nie może działać wstecz. Choć nawet i bez tego nowego edyktu morderca z Zirrconium zasłużył na śmierć... Nie sądzisz? Jak każdy morderca. Pytałem, co tu robisz. Tymczasem tłum ogarnęło szaleństwo. Jesteś mi coś winien, pamiętasz? Zostawiłem cię w spokoju i prosiłem jedynie o to samo z twojej strony. Naiwnie łudziłem się, że dotarło do ciebie, iż nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Wymazałaś wszak z mojej pamięci wspomnienie swojego wyglądu. Teraz wracasz; po co? Czasem życie wikła nas w sytuacje, których sobie nie życzymy. Wtedy trzeba po prostu zachować się właściwie. To nie los, tylko ty próbujesz w coś mnie wciągnąć. Za co? Dlaczego ja? Ciebie zesłało mi przeznaczenie. Tropiciel jęknął. Varia rzuciła mu drapieżne spojrzenie. — Coś ci się nie podoba, Ivnebrall? — Po co tu sterczymy? Zdaje się, że już po wszystkim. — Nie. Teraz Gildia musi przemówić do motłochu. To groteskowe stworzenie obok, to twoja szefowa? Nic dziwnego, że uprzedziłeś się do kobiecych rządów. Tropiciel prychnął. Egzekutorka zinterpretowała to po swojemu. — Też uważam, że to zbytek łaski, ale trzeba dbać o wizerunek organizacji. — Powiedziała, po czym wyszczerzyła zęby, jakby za tym stwierdzeniem kryło się coś jeszcze. Mężczyzna przyjrzał się wyrazowi twarzy Varii i mimowolnie się odsunął. Niejasne podejrzenie zakiełkowało w jego podświadomości. Jej mina, kiedy wrócił z Zirrconium... Jakby nie spodziewała się... To możliwe. Tak, przyjacielu. Chcesz mnie wpędzić w paranoję! Jeśli należy do Gildii, to wszystko jest możliwe. Przyjmij do wiadomości, że Gildia stała się organizacją przestępczą! Na dodatek bezczelnie próbuje wszystkich niezależnych magów uczynić banitami!!! Na Wieczne, odpieprz się wreszcie ode mnie! Hm, widzę, że nie jesteś w nastroju do rozmowy, ale mamy mało czasu. Jacy my, dziewczyno?! Jacy my? Jeszcze się dziś spotkamy, tylko wymknij się swojej pani. A tymczasem posłuchaj, co powie przedstawiciel Gildii i wyciągnij wnioski. |