Nie będę wyjątkowo oryginalny pisząc, że „Obcy kontra Predator” jest filmem słabym. Ale na pewno zaskoczę wiele osób stwierdzeniem, że nie jest to produkcja tak zła, beznadziejna i głupia, jak wszyscy dookoła twierdzą. No, może głupia jest... i to bardzo, jednak najgorszym filmem roku bym jej nie nazwał.  |  | ‹Obcy kontra Predator› |
Może na początku warto szczerze sobie powiedzieć, co w „AVP” jest takiego odrażającego. No cóż, kilka rzeczy znajdzie się z pewnością. Jak już celnie zauważyłem we wstępie, jest to produkcja niebywale głupia, durna i bezsensowna. Nie mogę się przyczepić do faktu, że pewna grupa śmiałków pod wodzą niejakiego Weylanda (milionera przy okazji, o którym później) wybiera się na Antarktydę, by zbadać odkryte tam starożytne budowle. Wszystko gra (jak mawiał mój nauczyciel matematyki ukraińskiego pochodzenia). Nigdy nie podchodziłem nazbyt racjonalnie do oglądanych historii, dlatego aztecko-podobne budynki na Biegunie Południowym nie doprowadziły mnie do chichotu, wymiotu czy czegokolwiek innego. Natomiast drażniący jest już poziom inteligencji i zaskakująca intuicja wszystkich postaci, które chociaż najpierw wszystkowiedzące i przewidujące, za chwilę giną jeden po drugim w sposób, który rozśmieszyłby nawet leminga. Irytuje losowość praw fizyki, które dla jednych są łaskawe, a dla innych zabójcze. W końcu najbardziej wkurzający jest sposób, w jaki po przybyciu na wyspę kontynuowany jest wątek fabularny (jeśli takowego wyrażenia mogę użyć). Absurd goni absurd. Głupota goni głupotę. Nieoczekiwany (czyt.: idiotyczny) zwrot akcji goni jeszcze bardziej idio... nieoczekiwany. Obcy goni Predatora. A Predator nie goni nikogo, bo to niemożliwe, kiedy ciągle biega w zwolnionym tempie. Szokujący negatywnie jest też stosunek siły między stronami konfliktu. Gracze zawsze narzekali, że w „AVP” najsilniejszy jest Predator, i w istocie, podczas rozgrywek sieciowych to on zawsze był górą. Paul W.S. Anderson nie popełnił podobnego błędu. U niego istota, która wcześniej powaliła takich byków jak Carl Weathers, Bill Duke czy Jesse Ventura, tutaj jest najsłabszym ogniwem. Dostaje takie cięgi od Obcych, że zaczyna się współczuć temu biednemu zwierzaczkowi. Najśmieszniejsze jest to, że sam „gigerowski stwór” nie może sobie poradzić z niepozorną, na pozór słabiutką Alexą Ross (Sanaa Lathan), chociaż z resztą gatunku ludzkiego radzi sobie nad wyraz łatwo. Tym gestem reżyser z pewnością chciał powiększyć liczbę odbiorców „Alien Vs. Predator” o walczące feministki i czarnoskórą mniejszość. Samego Andersona (jako reżysera) nie mogę mieszać z błotem, bo kilka razy zdołał pokazać coś ciekawego. Scenę z Facehuggerem, bijatykę Obcego z Predatorem, i parę innych, pochłonąłem bez późniejszej czkawki. Człowiekowi, który odpowiadał za design obu antagonistów też mógłbym uścisnąć dłoń. Ja wiem, że w tym temacie to on nie mógł zabłysnąć oryginalnością, ale różnorodność „drapieżników” robi pozytywne wrażenie. Natomiast baty należą się całej reszcie: od epileptycznego montażysty po halogenookiego operatora. Nie dość, że często nic nie widać, to kiedy już coś widać, obrazki migają tak szybko, że znowu nic nie widać. No i powiedzcie, jak taki film mógł mi się choć troszeczkę spodobać? Nie wiecie? Po prostu mam ogromny sentyment i uwielbiam te dwie postacie. Pamiętam, kiedy miałem około 5 lat, mój tata wypożyczył tzw. „Ósmego pasażera Nostromo” i w tajemnicy przed mamą zrobiliśmy sobie pełen wrażeń seans u sąsiada z 6. piętra. „Predatora” też oglądałem w wielkiej konspiracji, tym razem u wujka, który puścił mi film od połowy mówiąc, że „wcześniej tylko gadają”. Dlatego „AVP” zyskuje u mnie plusa za samą próbę (co z tego, że nieudaną) podejścia do tematu walki dwóch najważniejszych złoczyńców w historii science-fiction. Oprócz tego urzekł mnie występ Lance’a Henriksena w roli Charlesa Bishopa Weylanda (prekursor ekspedycji i przy okazji milioner). Pan Weyland jest szefem „Weyland Yutani Corrporation”, o której to firmie wspominano we wcześniejszych produkcjach z serii „Obcy”. Sam Lance Henriksen w drugiej i trzeciej części cyklu grał androida Bishopa, zrobionego na wzór szefa wyżej wymienionego przedsiębiorstwa. Jeżeli ktoś pamięta, co robił syntetyczny człowiek z nożem, to z pewnością się ucieszy, gdy zobaczy, co w „Obcy kontra Predator” z długopisem robi pan Weyland. Pomijając detale, bardzo spodobało mi się zakończenie, które choć trochę typowe (jak na sci-fi/horror?), to zostawia miły smaczek po niesmacznym filmie.
Tytuł: Obcy kontra Predator Tytuł oryginalny: Alien Vs. Predator Reżyseria: Paul W.S. Anderson Zdjęcia: David Johnson Scenariusz: Paul W.S. Anderson, Shane Salerno Obsada: Ewen Bremner, Raoul Bova, Lance Henriksen, Sanaa Lathan, Colin Salmon, Tommy Flanagan Muzyka: Harald Kloser Rok produkcji: 2004 Kraj produkcji: Czechy, Kanada, Niemcy, USA Dystrybutor: CinePix Data premiery: 4 listopada 2004 Czas projekcji: 101 min. Gatunek: horror, SF Ekstrakt: 30% |