Pomór spadł na miasto jak grom z jasnego nieba. Straszna wieść szybko dotarła nie tylko do wszystkich zakątków Hrabstwa, ale i do ościennych krajów. To było naprawdę coś niesamowitego. Oczywiście zielony kolor aury opisano już prawie dwieście lat temu, jednak dlaczego dysponujący nim potężny mag miałby zrobić coś takiego? Poza tym ludzie ze Zdolnościami na wysokim poziomie szybko stawali się osobami publicznymi, tymczasem nikt nie potrafił wskazać ewentualnego sprawcy tragedii. Agnus Daphoe z powagą popatrzył na zebranych. — Zaufanie przepowiedniom srebrnych nie jest sprawą wiary. To kolor jak inne. A co do własnych Zdolności nie zgłaszamy chyba wątpliwości? Najlepsi magowie Gildii nie mogli zrobić nic innego, niż niechętnie przytaknąć. — Srebrne dziecko, które pozyskałem w Zirrconium, mówi wyraźnie: rodzaj ludzki rozwija się niewiarygodnie szybko. Niebawem to, co my potrafimy, może okazać się niczym. Nawet gdyby Daphoe nie był telepatą, mógłby teraz z łatwością odgadnąć ich myśli. Obawialiście się tego, ale woleliście chować głowy w piasek, pomyślał i uśmiechnął się pod nosem. — Ile lat ma ta wieszczka? — Siedem. — Wzruszył ramionami. — Ale to nie powód żeby lekceważyć jej słowa. Musimy przygotować się na zmiany. Wkrótce pojawią się magowie z nowymi Zdolnościami. — Czy to nam zagraża? — Zapewne. — Zakpił. — A teraz, skoro przekonaliście się, że miałem rację, posłuchajcie mojego planu. Sądzę, że okoliczności nie pozostawiają nam wielkiego wyboru. Pomór spadł na miasto jak grom z jasnego nieba. Straszna wieść szybko dotarła nie tylko do wszystkich zakątków Hrabstwa, ale i do ościennych krajów. To było naprawdę coś niesamowitego. Oczywiście zielony kolor aury opisano już prawie dwieście lat temu, jednak dlaczego dysponujący nim potężny mag miałby zrobić coś takiego? Poza tym ludzie ze Zdolnościami na wysokim poziomie szybko stawali się osobami publicznymi, tymczasem nikt nie potrafił wskazać ewentualnego sprawcy tragedii. Ivnebrall rozmyślał nad tą zagadką, gnając co koń wyskoczy do Zirrconium. Mijało już dwanaście godzin od zdarzenia i wkrótce odczytanie śladów graniczyłoby z cudem. Miał nadzieję, że któryś zespół znajdował się bliżej; że ktoś zdąży. I wtedy wierzchowiec okulał. Tropiciel mógł go wymienić na następnej poczcie, ale znajdował się — cóż za zbieg okoliczności — akurat w połowie drogi między dwoma punktami. Kiedy dotarł do wsi, w której spodziewał się dostać nowego pocztowca, okazało się, że jedyny koń, którego akurat nie używał żaden goniec, czymś się zatruł. Z gospodarzami nie poszło lepiej: wszyscy jak nie pożyczyli to pogubili wierzchowce, a może po prostu kłamali. Wymachiwanie medalionem Gildii nie zdało się na nic. Jedynym rozsądnym wyjściem wydawało się przeczekanie w gospodzie. Ostatecznie Ivnebrall dotarł w pobliże Zirrconium dwadzieścia dwie godziny po pomorze, nie mając większych nadziei na znalezienie czegokolwiek. Już dawno zapadła głęboka noc, ale nawet o tej porze gościniec nie powinien być tak całkowicie pusty, ...wymarły. Znajdował się już niecałe pół kilometra od bram, kiedy po raz pierwszy usłyszał w głowie obcy głos... Zatrzymaj się! Miasto jest skażone. Czy jesteś tropicielem? — Pokaż się! — Zawołał, bezskutecznie próbując cokolwiek dojrzeć i jednocześnie walcząc ze zdezorientowanym koniem. JESTEŚ tropicielem. Gildia cię tu przysłała. — To chyba naturalne, że zajmujemy się tą sprawą. Hrabia prosił nas o zbadanie... Usłyszał wybuch śmiechu. Kobieta. Kilka metrów od traktu. Zeskoczył, ale natychmiast go powstrzymała. Zostań, gdzie jesteś. Gdybym chciała, żebyś mnie zobaczył, nie chowałabym się w krzakach. Dobrze. A teraz porozmawiajmy. Nie masz po co tak się spieszyć do miasta, chyba że po śmierć. Wdrapał się z powrotem na koński grzbiet i ruszył przed siebie. Stój! — Dość tych żartów. Mam zadanie. Jeśli będziesz przeszkadzać... Chyba nie należysz do Gildii? Masz ochotę się z nią zapoznać? Odczytałem już twój wzór i rozpoznam cię wszędzie. Nie strasz mnie. Poza tym mówię ci, że jedziesz tam na własną zgubę. — Cholera jasna, nie pouczaj mnie! Jeśli nie ma tam już maga, to nie ma też aury, co zatem miałoby mnie zabić? Sugeruję przestudiować choć jedną księgę, zanim zaczniesz się bawić Zdolnościami! Popędził wierzchowca, który nieoczekiwanie stanął dęba. Zaskoczony Ivnebrall wypadł z siodła. Przez kilka sekund, po spotkaniu z ziemią, bał się poruszyć. Jeśli coś sobie złamał, to nie chciał się o tym dowiedzieć. Usłyszał szelest, potem kroki. — No, dalej. Nic ci nie jest. Wstań. Poczuł narastającą wściekłość. Ignorując ból, zerwał się na nogi i zacisnął dłonie w pięści. Naprawdę miał ochotę komuś przyłożyć. Widok przeciwnika w sekundę go rozbroił. Telepatka była drobna, znacznie niższa od niego i najwyraźniej sama. Oblicze ukrywała pod kapturem. — Czego ty chcesz, kobieto? — Wytrop go dla mnie. Uzdolniona wariatka. Zapewne w szoku — zdecydował. Bardzo starając się zachować spokój, przejechał dłonią po twarzy, co nie okazało się dobrym pomysłem. Umazana błotem rękawica zostawiła smugi brudu. — Pozwól. — Z kieszeni płaszcza wydobyła chusteczkę. Odtrącił jej rękę. — Przeklęte zwierzę. — Mruknął, szukając wzrokiem konia. Słabe światło gwiazd niewiele pomagało. Otrzepując ubranie, zaczął iść w stronę miasta. — Wracaj do domu, panienko. Jeśli tylko przestaniesz mi przeszkadzać, zrobię wszystko, żeby znaleźć... — Posłuchaj mnie nareszcie, idioto! Gildia posłała cię na śmierć. Nie można się jeszcze zbliżać do Zirrconium. Zresztą nie tam powinieneś szukać, ale w starej warowni na wzgórzu. Przebywał tam przez kilka dni mag fioletu... — Twój kolega? — ...razem z zielonym. Uważam, że sprawca pomoru został do tego zmuszony. Syknął i złapał ją za ramiona, celowo troszkę zbyt mocno. — No, teraz ty posłuchaj. Wygadujesz bzdury. Daj mi spokój, albo naprawdę źle się to dla ciebie skończy. Idę do miasta. Tam nic groźnego się już nie dzieje, za to z każdą minutą zacierają się ślady. Muszę się spieszyć, a ty musisz się leczyć. Dobranoc. Narzucił dobre tempo i stawiał długie kroki, ale to jej nie zniechęciło. Trzymała się z tyłu i milczała, jednak uparcie szła za nim. Kilka razy musiał walczyć z chęcią odwrócenia się. Nie potrafił stwierdzić, czy próbowała go w ten sposób zatrzymać. Nie miał wielkiego doświadczenia z fioletowymi. W pewnym momencie stwierdził, że został sam i wkrótce natknął się na strażników. Medalion wymownie zalśnił w świetle pochodni. — Taak... Dobrze by było, żeby Gildia dorwała tego sukinsyna. — Warknął oficer. — Czy ktoś już przybył? — Owszem, jedna tropicielka. Z tego co wiem, rozłożyła ją ta sama choroba, co całą resztę. Ci, którzy jeszcze żyją, są w lecznicy, piętnaście kilometrów na zachód. — Na pewno ta sama choroba? — Ivnebrall przypomniał sobie ostrzeżenia nieznajomej i nagle poczuł się dość niepewnie. Strażnik wzruszył ramionami. — Pan też nieszczególnie wygląda. — Zauważył złośliwie. — Koń mnie zrzucił. Gdybyście go zobaczyli... — Jasne. — Zapewnił z entuzjazmem świadczącym, że nie pofatygowałby się, żeby złapać zwierzę, nawet gdyby samo próbowało mu wcisnąć lejce w dłonie. — Nie macie tu wielu ludzi. — Jeśli jest jakaś korzyść z całej sprawy, to taka, że wytruła się większość szabrowników. — Zarechotał. — Tak po prawdzie, to hrabia bardziej nas potrzebuje w stolicy. Nie wyobraża pan sobie, co tam się teraz wyprawia. Tropiciel ruszył ku bramom miasta. Niesamowita cisza aż grała w uszach. Mijał właśnie ruiny jakiegoś dawno spalonego budynku, kiedy zza jedynej pozostałej ściany wyszła fioletowa magini. — W porządku. Z tej odległości powinieneś już coś zobaczyć. — Powiedziała stanowczo. Ogarnęło go dziwne, bardzo nieprzyjemne uczucie. Nagle stwierdził, że po prostu musi posłuchać. Nie zamierzał robić trudności, przecież po to przyjechał. Usiadł na środku drogi i zamknął oczy. Z ciemności powoli zaczęły wyłaniać się niewyraźne szare kształty, niepodobne do migotliwych, srebrnych reprezentacji żywych istot. Miasto zamieszkiwały teraz gasnące widma. Było ich nieprawdopodobnie wiele. Do Ivnebralla w końcu dotarło, że miał przed sobą obraz śmierci całego wielkiego Zirrconium. Najdziwniejsze, że ludzie ci najwyraźniej umierali w różnym czasie. Obok cieni właśnie odchodzących w nicość, migotały całkiem jeszcze wyraźne. Skoncentrował się, szukając jakiegoś wspólnego wzoru. Śmiercionośna moc, która dotknęła mieszkańców, pozostawiła po sobie skazę wpisaną w ich widma. Coś się jednak nie zgadzało. Piętno na starszych reprezentacjach było nieco inne, ale one już się dopalały i wkrótce całkiem rozwiały. Czy to zresztą takie istotne? Zadaniem tropiciela było odczytanie pozwalającego na identyfikację wzoru, a ten — mimo drobnych różnic — niewątpliwie w każdym przypadku należał do tej samej osoby. Wymarłe miasto rozbłysło nagle złotymi iskrami. — Co?... — Zaczął zdumiony mężczyzna, ale wizja natychmiast przepadła. Przez chwilę siedział z głupią miną, mrugając oczami. — Rusz się, musimy stąd znikać. Zupełnie o niej zapomniał. Gdyby zawołał straże... — Nieładnie. — Mruknęła. — Wolałabym tego uniknąć. Stanęła tuż obok. Z łatwością mógłby ją złapać i osobiście donieść na posterunek. Niestety, ogarnęła go niewytłumaczalna apatia. Nie miał siły nawet podnieść głowy. — Przydałby się koń. — Powiedziała w przestrzeń, a potem kucnęła i — obróciwszy ku sobie jego twarz — spojrzała w zamykające się oczy. — Bądź rozsądny. Sam słyszałeś, co przytrafiło się twojej koleżance po fachu. Ratuję ci skórę. — Skąd taka troska? — Zdobył się na ironię, mimo że zaczynało mu się kręcić w głowie. — W ogóle mnie nie słuchasz. Niewiarygodne. Przecież mówiłam, że chcę, żebyś go znalazł. Tyle, że nie tu powinieneś zacząć poszukiwania. Ivnebrall dostał ataku mdłości, skronie pulsowały tępym bólem. Magini chyba zorientowała się, że przesadziła, bo wrażenie nieznośnego ciężaru nieco zelżało. Tropiciel skupił myśli i zdołał się rozejrzeć, chociaż przez chwilę widział tylko mozaikę ciemnych i jasnych plam. Kobieta wypatrywała czegoś w ciemnościach, ale wiedział, że jednocześnie bacznie go pilnuje, co nie było zbędną ostrożnością. Gdyby ocenił, że ma jakąkolwiek szansę ją zaskoczyć, spróbowałby ją ogłuszyć. Przeciągnęła strunę i zdawała sobie z tego sprawę. Tymczasem na trakcie zastukały kopyta. Pięknie, to bydlę jest z nią w zmowie — pomyślał zgnębiony Ivnebrall. Kolejne kilkadziesiąt minut przeżył jak we śnie. Owszem, kazano mu wsiąść na konia, potem pomóc magini. Nie wywołało w nim to jednak żadnego buntu. Stał się obojętnym obserwatorem. Nie interesowało go zupełnie, w jakim kierunku się udali. Zapomniał o strażnikach, których z pewnością musieli mijać. Gdyby nie wyraźne polecenie, to nie chciałoby mu się zsiąść, kiedy dotarli na miejsce. Może dlatego, że dla niego twierdza w ogóle nie zaistniała. Chyba rzeczywiście wjeżdżali na jakąś górę i widział ciemne mury, ale jakoś nie doszedł do wniosku, że to warownia. Niespodziewanie, w jednej sekundzie, odzyskał trzeźwość umysłu. Stwierdził, że siedzi — całe szczęście — na ziemi. Świat zawirował jak oszalały. Tropiciel dość długo borykał się z absurdalnym, ale okropnym uczuciem, że jego czaszka nagle stała się zbyt ciasna. Przez moment jego serce usiłowało wyrwać się z piersi. Zwinął się w kłębek, a potem bezsilnie leżał, skupiając się na kontroli oddechu. Kiedy w końcu spróbował ponownie usiąść, przyszło mu to z nienaturalnym wysiłkiem. Kobieta czekała cierpliwie, aż się pozbiera. Obserwowała efekty swoich działań z zaciekawieniem, ale także z zakłopotaniem. — Strasznie źle to znosisz. Bardzo mi przykro. Zwykle nie spotykam się z tak gwałtownymi reakcjami. — Ja też. — Wychrypiał ze złością, ze zwieszoną głową ciężko opierając się na rękach. — Nie chcę cię dręczyć, ale zrozum... Potrzebuję twoich usług. — W takiej sytuacji normalni ludzie uciekają się do prośby. Nie wykręcają innych na drugą stronę. — Starałam się być miła. Gdybyś po prostu od początku mi uwierzył, nie doszłoby do tego. Skrzywił się, masując skronie. — Nie jestem na wycieczce, tylko w pracy. Nie mam czasu na pogaduszki z okoliczną ludnością, szczególnie opowiadającą bajki. Nie spodziewałaś się chyba, że potraktuję twoje rewelacje poważnie. Skwitowała to milczeniem. Podniósł wzrok. Zaczynało już świtać. Coraz wyraźniej widział jej rysy, tym bardziej, że odrzuciła kaptur na plecy. Miała lekko skośne, złotobrązowe oczy; twarz drobną i jakby trochę zmizerniałą. Wyglądała na kruchą, na dodatek dość zmęczoną istotę. Ocenił jej wiek na jakieś dziewiętnaście lat. Tym większa moja porażka — zakpił sam z siebie mężczyzna — że nie jestem dla niej żadnym przeciwnikiem. — Co teraz? — Zapytał, rozglądając się. Koń z ekwipunkiem stał nieopodal, szczypiąc trawę. — Wcześniej nie chciałaś się pokazać. Teraz cię widzę. Zrobisz mi z mózgu sieczkę, czy z lenistwa zwyczajnie zabijesz? — Zaczynasz mnie denerwować. Wyglądasz na inteligentnego faceta, a jednak jakoś nie potrafisz zrozumieć, co do ciebie mówię. Skup się. Jesteśmy pod twierdzą, w której przebywał mag fioletu. To on pokierował sprawcą pomoru. Niestety, nie wiem, gdzie go szukać. Czułam, że w Zirrconium zrobi się niebezpiecznie, dlatego oddaliłam się... i zanim wróciłam, ich już nie było. — Dlaczego mam wrażenie, że obserwowałaś ich od dłuższego czasu? — Zapytał. Jeśli przeciągnąłby rozmowę, być może odzyskałby siły na tyle, żeby zadziałać. Na razie nie był w stanie utrzymać się na nogach. — Przede wszystkim zielonego. Gildia traktuje go jak zwierzątko do eksperymentów. Jest bezwolnym narzędziem. Tak samo jak ty niedawno. — Chyba przestałem lubić fioletowych. — W ogóle chyba nie lubisz kobiet. — Słucham? — Kobiet, które potrafią cię do czegoś zmusić... Nieważne. Pospieszmy się. W warowni są ludzie. Tu zagłada nie doszła. Nie chcę, żeby zaczęli się nami interesować. Do dzieła. — Prędzej szlag mnie trafi. Przez chwilę nie potrafiła wydobyć głosu. — Możemy załatwić to inaczej. Jak wolisz. — Powiedziała w końcu z nieskrywaną groźbą. Niewidzialna obręcz zaczęła zaciskać się na głowie tropiciela. — Próbuj sobie na zdrowie. Ja ci nie pomogę. — Jeszcze się nie przekonałeś... — Jak zamierzasz mnie zmusić do skorzystania z daru, którego nie rozumiesz? Świadomie już tego nie zrobię. Ty zaś nie umiesz kierować moimi Zdolnościami. Poczuł się fatalnie. Nawet nie słyszał własnego jęku. Osunął się na ziemię. — Nie zmienisz zdania? Znów odetchnął swobodnie, ale nie miał siły otworzyć oczu. — Teraz to i tak bez znaczenia... Mam dość... Dostrzegła swój błąd i zaklęła. Ivnebrall chciał się uśmiechnąć, ale potrafił już tylko zasnąć. |