powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XLII)
grudzień 2004

 Nowe oblicze Kevina Smitha
‹Dziewczyna z Jersey›
Smith zrozumiał, że nie można przez całe życie opowiadać dowcipu o robieniu loda, pożegnał Jaya i Cichego Boba i nakręcił jeden z najlepszych filmów w karierze. „Dziewczyna z Jersey” nie ma ambicji zaskoczenia widza czymś oryginalnym, nie ma też na celu wstrząśnięcia przeponą. To udana próba zobrazowania najtrudniejszego zadania w życiu mężczyzny. Ojcostwa.
Zawartość ekstraktu: 80%
‹Dziewczyna z Jersey›
‹Dziewczyna z Jersey›
Przyszły ojciec z filmu Smitha nazywa się Ollie Trinke, mieszka na Manhattanie, ma aparycję Bena Afflecka i intratną posadę promotora muzycznego. Ma też świeżo poślubioną małżonkę Gertrudę, z którą właśnie spodziewa się dziecka. Czar usłanego różami życia pryska, gdy Gertruda umiera podczas porodu. W jednej chwili Ollie zostaje wdowcem i samotnym ojcem. Nie umiejąc sobie poradzić z wychowywaniem córeczki, wkrótce traci również pracę i zostaje zmuszony do wyprowadzenia się ze swego nowojorskiego apartamentu i zamieszkania z ojcem – prostym robotnikiem – w New Jersey. Za śmierć ukochanej, niemożność wykonywania zawodu i wszystkie inne niepowodzenia – w głębi duszy obwinia dziewczynkę.
Punkt wyjściowy mamy więc dość przygnębiający, ale, dzięki Bogu, Kevin Smith nie sprzedał praw do scenariusza Mike’owi Leigh, tylko sam stanął za kamerą. I zrobił film bardzo dobrze wyważony, nie przeszarżowany w żadną ze stron. Nie jest to dramat, bo Smith jak ognia unika dołowania, umiejętnie przeplatając co bardziej bolesne sceny sympatycznymi dowcipami. Nie jest to także komedia w smithowym stylu, żarty są łagodne, można by rzec familijne (ale nie przesłodzone, w dobrym guście), na półuśmiech, nigdy wulgarne. To po prostu zaskakująco, jak na tego akurat reżysera, ciepły, chwytający za serce film obyczajowy. Fani tekstów o seksie lesbijskim, oralnym czy grupowym mogą być niepocieszeni, lecz cóż, ich sprawa. Smith oparł fabułę na własnych przeżyciach i miło skonstatować, że prócz wiecznego prześmiewcy siedzi też w reżyserze „Sprzedawców” wrażliwy facet i kochający ojciec.
Owszem, historia jest schematyczna, przewidywalna, bywa sentymentalna i bez pardonu zmierza do nieuchronnego happy endu. Ale że od początkowych sekwencji ujmuje szczerością, wszyscy bez wyjątku bohaterowie dają się łatwo polubić, a fałszywa nuta nie wkrada się ani na sekundę, końcowy wybór Olliego, mimo iż oczywisty, przyjmujemy z uczuciem błogości. Cały film zaś z otwartymi ramionami, bo chociaż nie stawia wielkich pytań, pokazuje nam nas samych, kawałek naszego prostego życia, które składa się ze wzlotów, upadków, radości, smutków i podejmowania decyzji. Tyleż banalne, co prawdziwe.
Wchodząc na nową ścieżkę, nie zapomniał jednak Smith tak do końca o korzeniach. Stąd kilka znakomitych, firmowych dialogów, cameos Jasona Lee i Matta Damona, komiksowe nawiązania do Batmana i Green Arrowa. Na oddzielną uwagę zasługuje epizodyczna rola Willa Smitha, który gra samego siebie. Nawet jeśli film byłby niewypałem, i tak wartałoby go zobaczyć ze względu na scenę, w której Smith pyta Trinkego, czy oglądał już „Ja, robot”, poczym rozbrajająco wyznaje, że wielką gwiazdą filmową został nie dzięki inteligencji, a warunkom fizycznym.
„Dziewczyna z Jersey” niewypałem jednak nie jest i też ma swoją wielką gwiazdę. Nie Afflecka, choć, jak we wszystkich filmach przyjaciela, aktor gra co najmniej poprawnie. Nie Liv Tyler, bo choć śliczna jak zwykle, jej rola zwariowanej Mayi nie należy do specjalnie wymagających. Nawet nie George’a Carlina, który w postać Barta Trinke, ojca Olliego, tchnął mnóstwo uroku niby zgorzkniałego, w rzeczywistości przesympatycznego starszego pana. Największą gwiazdą „Dziewczyny z Jersey” jest... tytułowa dziewczyna z Jersey, dziesięcioletnia Raquel Castro, najlepsza, obok Dakoty Fanning, dziecięca aktorka, jaką widziało kino w ostatnich latach. Przy czym Fanning to taka „mała stara”, a Castro – pół-Portotykanka, w jednej czwartej Włoszka, w jednej czwartej Żydówka – prezentuje się jako esencja młodziutkiej niewinności, spontaniczności, wdzięku i niczym nie skrępowanego żywiołu. Miejmy nadzieję, że nie podzieli losu Macaulaya Culkina, i za 10 lat będziemy ją oglądać z podobnie pozytywnym nastawieniem i niekłamaną przyjemnością.
„Dziewczyna z Jersey” trafiła w USA w bardzo zły czas. Ogólnoświatowe znudzenie medialnym szumem wokół Benifer, jak złośliwie przezywano parę Affleck-Lopez, a następnie gigantyczna porażka ich wspólnego filmu „Gigli” (nawiasem mówiąc, wcale nie taki znowuż najgorszy), stawiała każdy kolejny projekt z ich udziałem z góry na straconej pozycji. Negatywne opinie o „Jersey Girl” zaczęły się pojawiać w amerykańskiej prasie na długo przed wejściem filmu na ekrany. Producenci kazali usunąć podobizny J. Lo z plakatów, wyciąć sceny z jej udziałem z trailerów, lecz niewiele wskórali. Po premierze krytyka była równie bezlitosna. I bez znaczenia pozostawał fakt, że grająca Gertrudę Jennifer Lopez pojawia się w filmie zaledwie na niecałe 10 minut (i wypada zresztą zupełnie przyzwoicie).
Bądźcie, proszę, bardziej wyrozumiali, i niech narzucona przez zaoceanicznych recenzentów zła sława nie nakłoni Was do rezygnacji z seansu. W końcu liczy się film, nie otoczka. Jak śpiewał Bruce Springsteen: „Nothing matters in this whole wide world/ When you’re in love with a Jersey girl”.



Tytuł: Dziewczyna z Jersey
Tytuł oryginalny: Jersey Girl
Reżyseria: Kevin Smith
Zdjęcia: Vilmos Zsigmond
Scenariusz: Kevin Smith
Obsada: Liv Tyler, Ben Affleck, Jason Biggs, Jason Lee, George Carlin, Matt Damon, Jennifer Lopez, Raquel Castro, Stephen Root, Mike Starr
Muzyka: James L. Venable
Rok produkcji: 2004
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: SPI
Data premiery: 3 grudnia 2004
Czas projekcji: 102 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat, komedia
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

75
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.