powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XLII)
grudzień 2004

Autor
 Głos pokolenia?
‹Powrót do Garden State›
„Gdy los cię rzuci gdzieś w daleki świat/ gdy zgubisz szczęście swe i poznasz życia smak/ zatęsknisz do rodzinnych stron/ i wrócisz tu, wrócisz, gdzie twój dom”. Wątpliwe, by inspiracją dla Zacha Braffa stała się piosenka Ireny Santor, ale o tym właśnie jest jego reżyserski debiut. I nie tylko o tym.
Zawartość ekstraktu: 80%
Streszczenie fabuły niespecjalnie frapuje. Dwudziestokilkuletni Andrew Largeman (Braff), lekoman, etatowy kelner w wietnamskiej restauracji, niespełniony aktor grający ogony w Hollywood, najbardziej znany z roli opóźnionego futbolisty, przyjeżdża do rodzinnego New Jersey na pogrzeb matki. Postanawia zabawić parę dni, odnawia stare przyjaźnie, imprezuje, w końcu zakochuje się w nowopoznanej dziewczynie (Portman)... Tak, równie dobrze mógłby być to abstrakt „American Pie 4: Pogrzeb”.
Zajrzyjmy jednak głębiej. Okazuje się, że lekomania bohatera ma związek z tragicznym wydarzeniem z dzieciństwa, zaś on sam nie potrafi nawiązać kontaktu z ojcem (Holm) i od lat tkwi w martwym punkcie. Przyjaciele – grabarz Mark (Saarsgard) i miliarder Jesse (Riesco) – nie odbiegają zbytnio od tego schematu. Pierwszy, bez grosza przy duszy, wciąż mieszka z matką, niby pogodzony ze swym monotonnym, nieciekawym życiem, w rzeczywistości każdego dnia toczy wewnętrzną walkę. Drugi zbił fortunę na wynalezieniu bezszelestnych rzepów, stać go na wszystko, pospełniał marzenia i także nie wie, co dalej, poza balangami, robić. Wspomniana dziewoja, Sam, jest notoryczną kłamczuchą, epileptyczką, neurotyczką na wzór Annie Hall. Wszyscy są nieszczęśliwi, wszyscy próbują to ukryć, wszyscy mają problem z choćby elementarnym porozumieniem z bliskimi... Brzmi strasznie, ale bez obaw, to nie sequel „Godzin”.
Film nie ma w sobie nic ani z młodzieżowej komedii, ani z egzystencjalnego dramatu. Braff znalazł złoty środek zestawiając słodkogorzkie refleksje z cudownie ekscentrycznym humorem. Po przygnębiających wyznaniach następuje np. scena monologu w klingońskim (język rasy klingonów z serialu „Star Trek”) i jednoczesna aluzja do „Czarnoksiężnika z Oz”. W efekcie widz wzrusza się i śmieje niemal w tym samym momencie, co jest zjawiskiem nieczęsto w kinie spotykanym.
Ma też Braff niemałe wsparcie w aktorach – Ian Holm i Peter Saarsgard są standardowo znakomici, zaś Natalie Portman potwierdza, że jeśli tylko w pobliżu nie czai się George Lucas każący jej pleść kwestie rodem z brazylijskich oper mydlanych – potrafi nie tylko wyglądać, ale też zagrać spektakularnie i olśniewająco.
Wspaniale zintegrowana z obrazem jest również ścieżka dźwiękowa, na której prym wiodą artyści nurtu post-grunge/ indie pop, m.in. Coldplay, The Shins czy Frou Frou.
Wszystko pięknie, lecz przecież głosem pokolenia, jak okrzyczano zaraz po premierze „Powrót do Garden State”, nie zostaje się dzięki świetnej ekipie, dobremu scenariuszowi i sprawnej realizacji. Owszem, film mówi nie tylko o nawróceniu fizycznym tudzież duchowym. Opowiada o trudnych relacjach między rówieśnikami, jak i tych międzypokoleniowych; o dorastaniu; przyjmowaniu życia takim, jakie jest; porzucaniu górnolotnych marzeń i cieszeniu się tym, co się ma; wreszcie o miłości, co góry przenosi i działa zbawczo. Hasła ładne i wzniosłe, niemniej wygłaszane do nas z ekranów już wielokrotnie. Więc o co chodzi?
Chodzi o szczerość. Mimo różnych dziwacznych sytuacji, w jakie reżyser pakuje swych bohaterów, jest to dzieło niebywale wręcz szczere. Braff nie kryje, że większość wątków zaczerpnął z własnej biografii. I podobnie jak Billy Bob Thornton w „Złym Mikołaju” – on tu właściwie nie gra, a po prostu jest sobą. Po seansie odnosi się wrażenie obcowania z czymś niezwykle rzadkim – z osobistym wyznaniem konkretnego człowieka, który nie boi się odsłonić przed światem własnych słabości. A że te słabości pokrywają się z bolączkami dzisiejszych dwudziestoparolatków? Tym lepiej. To jeden z naprawdę nielicznych filmów w tak zaawansowanym stopniu autorskich. Film, który mógł zrealizować tylko Zach Braff. Nikt inny. I może mówi językiem uznawanym przez niektórych za zbyt prosty, ale gdy definiuje rodzinę jako „grupę ludzi tęskniących za tym samym wyimaginowanym miejscem”, to ja mu wierzę i się pod tym podpisuję. I wcale nie uważam tego za takie proste, jak się pozornie zdaje. Może dlatego, że mam dwadzieścia kilka lat. Może dlatego, że mam podobnych znajomych, co Largeman. Na pewno dlatego, że też znalazłem miłość, która mnie w odpowiednim momencie uleczyła.



Tytuł: Powrót do Garden State
Tytuł oryginalny: Garden State
Reżyseria: Zach Braff
Zdjęcia: Lawrence Sher
Scenariusz: Zach Braff
Obsada: Zach Braff, Ian Holm, Peter Sarsgaard, Michael Weston, Armando Riesco, Trisha LaFache, Jim Parsons, Jean Smart, Jayne Houdyshell, Natalie Portman, Ron Leibman, Ann Dowd, Ato Essandoh, Geoffrey Arend, Method Man
Muzyka: Chad Fisher
Rok produkcji: 2004
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Forum Film
Data premiery: 5 listopada 2004
Czas projekcji: 109 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat, komedia
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

69
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.