Maigraith obudziła się, gdy jasne słońce zalało jej powieki. Zerwała się, a wtedy w skroniach poczuła taki ból, że aż krzyknęła. – Co się dzieje? – spytała sennie Karan. – Jestem chora – jęknęła Maigraith. – Och, moja głowa. – Wczoraj wieczorem strasznie się upiłaś – stwierdziła rozbawiona Karan. – Z tobą wszystko w porządku? – Ja wypiłam tylko trochę wina, a potem dużo wody. – Oooch! – jęknęła Maigraith, klękając. – Mam wrażenie, że mówiłaś o czymś, o czym powinnam pamiętać. Karan usiadła w śpiworze, ale nic nie powiedziała. – Już wiem! Jesteś w części Aachimką. – Maigraith potrząsnęła głową i skrzywiła się. Aachimowie byli nierozdzielnie związani z artefaktem, który miała wykraść z Fiz Gorgo. Nie powiedziała Karan niczego o artefakcie, a teraz uświadomiła sobie, że kiedy to zrobi, zaczną się kłopoty. Ale było już za późno, by temu zapobiec. Jej misja była skazana na porażkę jeszcze zanim się zaczęła. Mimo talentu i sprytu, wybranie Karan do pomocy było pomyłką; okazała się zbyt wrażliwa. Lepiej zostawić ją i ruszyć dalej samotnie. Gdybym tylko mogła, pomyślała Maigraith, ale obowiązek dotyczy nas obu. – Co się stało? – spytała Karan, przerywając tok jej myśli. – Wyglądasz na zmartwioną. – Zmartwioną! – warknęła Maigraith. – Moje życie, moja praca, moja misja i to, kim jestem i po co tu jestem – wszystko to jedna wielka katastrofa. – Pomogłabym ci, gdybym tylko potrafiła – powiedziała niepewnie Karan. – Mogłybyśmy nawet… zostać przyjaciółkami, gdybyś mnie przez cały czas nie odpychała. – Nigdy nie miałam przyjaciela – odpowiedziała Maigraith. – Faichand nie pozwalała, żeby ktoś przeszkadzał mi służyć jej. – W jaki sposób mogła cię przed tym powstrzymywać? – Powstrzymuje mnie poczucie obowiązku. Wszystko jej zawdzięczam. Mój dług jest tak wielki, że nigdy go nie spłacę. Ona cały czas mi to powtarza. Karan poczuła, że zyskuje nowe spojrzenie na naturę swojej towarzyszki. Już nie czuła się tak zdominowana przez Maigraith. Żałowała jej i bardzo pragnęła coś dla niej zrobić. – Musisz być bardzo samotna. Chciałabym zostać twoim przyjacielem. Maigraith znieruchomiała. Przez chwilę wpatrywała się w ziemię, a potem podniosła wzrok na Karan. Jej propozycja przerażała ją. – Dziękuję – odpowiedziała. – Jesteś łagodna, hojna i serdeczna. Jesteś wszystkim tym, co pragnęłabym znaleźć w przyjacielu. Wszystkim, czym ja nie jestem. Nie chcę jednak pragnąć czegoś, czego nie mogę mieć. To niebezpieczne dla nas obu. – Wstała i ruszyła w stronę lasu. – Maigraith! – zawołała Karan. Kobieta odwróciła się gwałtownie. – Tak? – Muszę ci coś powiedzieć. – O co chodzi? Karan zacisnęła zęby. – Maigraith, ostatniej nocy, kiedy byłaś pijana… nazwałaś swoją panią innym imieniem. Miodowa skóra Maigraith stała się blada jak gips. – Jakim imieniem? – wyszeptała. – Nazwałaś ją Faelamor. Czy to ta sama… Maigraith zatoczyła się, jakby zaraz miała zemdleć. Skrzywiła się i ścisnęła skronie dłońmi. Z trudem zmusiła się do opanowania. – Nigdy więcej nie wypowiadaj tego imienia – powiedziała głosem, który mógłby zmrozić stopiony ołów. – Moją panią jest Faichand. Faelamor umarła wiele lat temu. Karan wpatrywała się w nią bez słowa. – Faichand! – Maigraith chwyciła głowę Karan w swoje ręce i wrzeszczała jej prosto w twarz. – Faichand! Rozumiesz?! Nie ma żadnej Faelamor! Karan pokiwała głową, a wtedy Maigraith puściła ją i zataczając się, ruszyła w stronę lasu. Wędrowała tak przez godzinę, z każdym krokiem czując się coraz gorzej. Jej obrzydzenie do samej siebie z powodu wydania sekretu Faelamor było o wiele gorsze od kaca. Oparła się o rozszczepione drzewo i zaczęła wymiotować. Tuliła się do drzewa, jakby to była matka, której nigdy nie poznała, aż twarda kora wrzynała się w jej pierś. Nie mogła pozbyć się uczucia przerażenia. Zdradziła wrażliwej tajemnicę Faelamor, i na pewno będzie z tego wielka bieda. Od czasu tej rozmowy Maigraith odsunęła się od Karan. Nie wspominały już więcej o sprawie Faelamor, a delikatne uwagi Karan były tak zimno odrzucane, że wkrótce i ona zaniechała wszelkich rozmów. Teraz, kiedy jechały przez nie kończące się równiny porośnięte ostrą trawą, Karan miała mnóstwo czasu na rozważanie pomyłki Maigraith i zastanawianie się nad jej skutkami. Jeśli istnienie Faelamor okrywa tajemnica, to ona, Karan, jako znająca prawdę jest w niebezpieczeństwie. Widziała tylko dwa rozwiązania tej sytuacji – błagać Maigraith, by nie powiedziała o tym Faelamor, lub upewnić się, że cały świat o tym wie. Ale żadne z tych rozwiązań nie podobało jej się. W czasie tej nie kończącej się wędrówki często myślała także o Gothryme, marzyła o Festiwalu Chanthedu lub zastanawiała się nad artefaktem, który Maigraith miała odzyskać. Co to mogło być? Maigraith nie ujawniła nawet najmniejszego szczegółu. Ciemna strona księżyca, spoglądając teraz na nią złowrogo, sugerowała, że najpewniej wcale nie chciała się tego dowiedzieć. Dotarły do wielkiej rzeki Hindirin, która była zbyt szeroka i rwąca, by ją przepłynąć. Kawałek dalej w dół rzeki znalazły kamienny most, niemal równie szeroki jak most nad Garr w Sith. Później musiały przekraczać jeszcze inne rzeki, lecz wszędzie bez trudu znajdowały mosty. Nadal utrzymywały dobre tempo podróży. Nim minął trzeci tydzień, któremu towarzyszyły mgławica-skorpion świecąca każdej nocy na pustym niebie i nasilające się złe przeczucia Karan, trzy razy zmieniły konie i przejechały ponad sto pięćdziesiąt lig. Teraz jechały pomiędzy wysokimi drzewami, za którymi znajdowały się nieprzebyte bagna i wilgotne lasy Oristu, sięgające aż do murów Fiz Gorgo i dalej. W małym miasteczku bez nazwy zostawiły konie i Maigraith wynajęła przewodnika, który miał je poprowadzić przez wilgotny las. Był to obszarpany, bezzębny i lubieżny osobnik, szmugler i łajdak, który wciąż gapił się na Karan. Znał jednak każde jeziorko i bajorko na bagniskach, dzięki czemu każdego wieczoru jadły świeżą rybę, co było przyjemną odmianą po pozbawionych smaku posiłkach przygotowywanych przez Maigraith. Poza tym Karan nie była już skazana tylko na ponure towarzystwo Maigraith. Pewnego dnia przybyli nad Neid, jezioro o chłodnej i przejrzystej wodzie, długie na jakąś ligę. Po ponad tygodniu przebywania na mokradłach Karan radowała się czystą wodą, gdy nagle poczuła w prawej pięcie ukłucie. Dowlokła się na jednej nodze do brzegu i usiadła na głazie, żeby obejrzeć ranę. Przewodnik, który kazał na siebie mówić Walf, podszedł do niej. – Coś cię ugryzło? – spytał, ukazując pozbawione zębów szczęki, i podniósł jej stopę ręką pokręconą niczym korzeń namorzynu. W pięcie dziewczyny był trójkątny otwór, po brzegach błękitny, i sączyła się z niego krew. – Boli? – Wepchnął w ranę twardy palec. – Nie, nic nie czuję. – Poczujesz – odpowiedział Walf, trzymając jej stopę dłużej niż to było konieczne. Karan wyrwała ją z jego ręki. Maigraith podeszła do nich, by zobaczyć, co się stało. – Spiralna muszla – stwierdził przewodnik. – Dzisiaj nie będzie w stanie chodzić. – Jesteś nieostrożna – powiedziała Maigraith poirytowanym tonem. – A co z jutrzejszym dniem? – Powinna czuć się lepiej, o ile nie dojdzie do zakażenia. – Walf odwrócił się do ognia. – Nie możemy zmarnować całego dnia. Pokażesz mi dzisiaj drogę do Fiz Gorgo. To jeszcze tylko dwa dni podróży, prawda? – Nawet mniej. – Dobrze. Pójdziemy dzisiaj najdalej jak się da i wrócimy w nocy. Karan, zostań tutaj i zajmij się swoją stopą. Oczekuj nas około północy. Karan miała więc nieoczekiwanie cały dzień dla siebie. Nie mogła stanąć na rannej nodze, gdyż było to zbyt bolesne, ale kiedy nie chodziła, niczego nie czuła. Siedziała więc w słońcu wśród ruin i przyglądała się kołującym nad jeziorem i nurkującym w nim ptakom oraz rybkom pływającym w przejrzystych sadzawkach wokół bloków marmuru i popękanych kolumn. W swoim czasie Neid musiało być pięknym miastem. Na obiad zjadła pół ryby o wspaniałym żółtym mięsie, doprawione dziką cebulą i kwaśną limonką, i wypiła tyle słodkiej herbaty, ile tylko zdołała w sobie zmieścić. Uwielbiała słodkie rzeczy. Popołudnie spędziła na marzeniach o opowieściach i narratorach. Kolacja była równie smaczna, a noc spokojna, gdyż księżyc nie pojawił się, a mgławicę zasłoniła cienka chmura i uczyniła ją niegroźną. Karan chętnie rozpaliłaby niewielkie ognisko, ale nie chciała ryzykować, będąc tak blisko Fiz Gorgo. Wcale nie myślała o tym, co ją czeka – przynajmniej przez jeden dzień chciała odsunąć od siebie nadchodzące problemy. Pozostawiły Walfa nad Jeziorem Neid. Miał tu na nie czekać i wyprowadzić je z powrotem z bagien. Kiedy nie mógł już ich zobaczyć, zostawiły też ciężkie bagaże, szykując się do ostatniego etapu drogi do Fiz Gorgo. Dopiero wtedy Maigraith przerwała milczenie. – Nie chciałam mówić o tym wcześniej, ale teraz muszę. Istnieje możliwość, że zostanę pojmana. Jeśli tak się stanie, a ty będziesz mogła uciec, wracaj nad Neid. Przewodnik wyprowadzi cię z mokradeł. Musisz wrócić do Sith i oddać artefakt Faichand w tym miejscu, które ci pokazałam. Karan wolała o tym nie myśleć. – Nie mam tyle pieniędzy – burknęła. Maigraith podała jej ciężką sakiewkę srebra. – To na twoje wydatki. Jeśli wydasz więcej, zwrócą ci to w Sith. Oczywiście wraz z twoim wynagrodzeniem. Ciężar sakiewki uspokoił Karan. Schowała ją w bezpiecznym miejscu. W końcu dotarły do strumienia pachnącego morzem. Maigraith spróbowała wody, skrzywiła się i splunęła. – Sól! Fiz Gorgo znajduje się nad ujściem rzeki do morza. Musimy iść ostrożnie… Strażnicy Yggura mogą zapuszczać się bardzo głęboko na bagna. Kiedy podkradły się do skraju mokradeł, ujrzały przed sobą spory kawał oczyszczonej ziemi i drogę, a za nią warownię lub ufortyfikowane miasto. Fiz Gorgo! A więc dotarły zaledwie z jednodniowym opóźnieniem. Z miejsca, w którym się ukryły, widziały strażników patrolujących drogę i stojących na murach. Fiz Gorgo było wielkim, ufortyfikowanym miastem, leżącym częściowo na terenach wydartych mokradłom. Swoją świetność zawdzięczało Yggurowi, wodzowi i magowi, który przybył znikąd, by podbić południową część wielkiej wyspy Meldorin. Miasto było bardzo stare, zostało zbudowane ponad trzy tysiące lat wcześniej, być może przez Aachimów. Później południowy Meldorin, a wraz z nim samo Fiz Gorgo, popadł w ruinę. Rzeka Neid zmieniła bieg i niegdyś żyzne ziemie stały się bagniskiem. Wokół Fiz Gorgo wyrosły wilgotne lasy, a samo miasto zostało zapomniane. Później, przed pięćdziesięciu, a może stu laty, przybył Yggur. Odbudował mury, osuszył zalane tereny wokół miasta, odtworzył niektóre z wież. Jednak nawet Yggur nie mógł stworzyć na nowo całej olbrzymiej fortecy, dlatego labirynt poziemnych tuneli pozostał nietknięty. Minęła noc i nadszedł następny dzień. Wszędzie wokół przez cały czas kręcili się czujni strażnicy. Dzień minął bez większych wydarzeń, a jednak Karan czuła się niepewnie. Ta niepewność wzrastała, aż zmieniła się w przerażenie. Na tym właśnie polega problem wrażliwych – odczuwają wszystko o wiele ostrzej niż inni ludzie. Wiedziała, że coś pójdzie nie tak. – Czy coś się stało? – Wiele razy zadawała Maigraith to pytanie. Z jej zachowania niczego nie mogła wywnioskować, poza tym, że Maigraith była jeszcze bardziej usztywniona niż zwykle. – Nie, sza! Nadchodzi. W murze otworzyła się brama i pojawił się w niej bardzo wysoki mężczyzna w towarzystwie trzech strażników. Ruszyli drogą w stronę ujścia rzeki. – To Yggur! Słyszałam, że często udaje się do Carstain. To spora odległość. Z pewnością nie wróci przed świtem. Mężczyźni zniknęli za zakrętem drogi, a one siedziały w milczeniu, czekając na zapadnięcie zmroku. Wzdłuż murów zaświeciły się latarnie. Karan zadrżała. Jesień dopiero się zaczynała, ale tak daleko na południu noce były już chłodne. – Więź! – powiedziała Maigraith. – Szybko! Karan nie wiedziała, jak właściwie nawiązuje się więź – po prostu umiała to robić. Z wieloma ludźmi jej nie wychodziło, ale wiedziała, że z Maigraith to się uda. Zaczęła o niej myśleć, mówić do niej… i nagle niczym przewód łączący jeden umysł z drugim pojawiła się więź. Oczywiście nie mogła czytać w umyśle Maigraith – dowiadywała się tylko tego, co ona sama chciała jej przekazać poprzez więź. Maigraith była silna i wszechstronnie uzdolniona, a Karan czuła, że jest także bardzo wrażliwa, gdyż jako dziecko została straszliwie zraniona. Cierpiała również z powodu braku wiary w siebie, świadomości, że to, co robi, nie jest dla jej pani wystarczająco dobre. Maigraith była mistrzynią w każdej dyscyplinie, którą postanowiła opanować, a jednak nie mogła stłumić swojego wewnętrznego bólu. Dlatego też odcinała się od wszystkiego, co było w niej ludzkie. Odmawiała sobie wszelkich uczuć. Tym bardziej więc zadziwiające było, że dwa lata wcześniej ulitowała się nad Karan i ją uratowała. A może, pomyślała Karan z nietypowym dla niej cynizmem, zrobiła to dlatego, że wyczuła w niej wrażliwą. Nie, to były niegodne myśli. Maigraith tak rozpaczliwie pragnęła poznać swą tożsamość, że miało to wpływ na całe jej życie. Uczucia, które Karan wyczuwała w Maigraith, zbliżyły ją do niej tamtej nocy, gdy razem piły wino. Łagodne serce Karan zostało poruszone. Chciała pomóc Maigraith i ją chronić, przez co niemal zupełnie zapomniała o swoich zmartwieniach. Teraz Maigraith odezwała się do niej za pomocą więzi. Aha! Bardzo dobrze. Jeszcze nigdy nie czułam tak silnej więzi, pomyślała. – Co chcesz, żebym zrobiła? – spytała na głos. – Po prostu utrzymuj więź. Niezależnie od tego, co będziesz robić, nie trać jej, gdy będę w środku, bo mogę nie wydostać się stamtąd. Jeśli coś pójdzie nie tak, być może będę musiała wykorzystać odrobinę twojej siły. To nie będzie cię boleć, ale możesz poczuć się trochę… słabo! Gotowa? – Tak – odpowiedziała Karan. Wcale nie czuła się gotowa, ale im prędzej będą to miały za sobą, tym lepiej. Utrzymuj więź, powtórzyła Maigraith, po czym po prostu znikła. Jeszcze przez chwilę liście szeleściły pod jej stopami, a potem zapadła cisza. Karan podniosła wzrok na mgławicę-skorpiona i zadrżała. I właśnie w tej samej chwili poczuła w głowie nagłe szarpnięcie, jakby ktoś wyrywał jej więź razem z korzeniami. Przez chwilę była ślepa i głucha, jej wszystkie zmysły zostały odcięte. Było to niemal klaustrofobiczne uczucie. Była bliski paniki, ale w tym momencie wrócił jej słuch, liście zaszeleściły i pojawiła się Maigraith. – Co się stało? – spytała zimno, patrząc z góry na leżącą na ziemi Karan. – Nie mam pojęcia – odpowiedziała kobieta, ściskając dłońmi głowę. Widziała coraz wyraźniej. – Więź została zerwana. Przez chwilę nic nie widziałam i niczego nie słyszałam. – A co się dzieje teraz? – To pochoroba. Zawsze następuje po tym, jak korzystam z mojego talentu. Za chwilę poczuję się lepiej, tym razem nie jest bardzo źle. – Ja też jej dostaję, gdy korzystam z Tajemnej Sztuki – stwierdziła Maigraith. – Ale nigdy z powodu takiego drobiazgu! Gdy tylko Karan poczuła się lepiej, spróbowały ponownie. Tym razem więź była niepewna, niestała, a jej przypływy i odpływy były zgodne z biciem serca Karan. – Przepraszam – powiedziała. – Staram się. Ale mówiłam ci, że na moim talencie nie można polegać. Nie lubi, gdy się go zmusza. – Trudno, taka więź będzie musiała wystarczyć – stwierdziła Maigraith. – Tylko ją teraz utrzymuj. Znikła jak zgaszona świeca, ale teraz Karan rozpoznała, że to tylko iluzja. Po chwili więź znowu została zerwana, ale tym razem ze strony Maigraith. Kobieta pojawiła się ponownie. Wyglądała na zaniepokojoną. – Yggur musi mieć jakieś zabezpieczenia, które przeszkadzają nam, gdy jesteśmy zbyt daleko od siebie. Będziesz musiała pójść ze mną. Nie dostanę się tam bez więzi. – Nie! – krzyknęła Karan. – Nie, nie, nie! – Przeszywający ból rozdzierał półkule jej mózgu. Tego właśnie obawiała się od chwili, gdy miesiąc wcześniej ujrzała Maigraith jadącą szlakiem do Gothryme. Pochoroba zaatakowała ją ze zdwojoną siłą. – Myślisz, że chcę cię zabrać w takim stanie? – spytała Maigraith. – Ale nie mam wyboru. – Podała Karan paczuszkę z papieru ryżowego. – Połknij to. Pomoże ci na pochorobę. Tylko nie przegryź papieru. Karan wzięła paczuszkę. Ryżowy papier natychmiast przykleił się do jej podniebienia, a kiedy próbowała go oderwać językiem, paczuszka pękła i jej usta wypełnił gorzki, mdlący smak. Zadrżała i zaczęła się krztusić. Maigraith podała jej butelkę z wodą, ale nic nie mogło spłukać tej goryczy. – Nigdy nie wydostaniemy się stamtąd – powiedziała Karan, wiedząc, że jej słowa i tak już niczego nie zmienią. Czuła, że wydarzy się coś strasznego, jakaś katastrofa, a ona nic nie może na to poradzić. |