Przed wybraniem się na "Upiora w operze" warto sobie odpowiedzieć na pytanie, czy zainteresowałby mnie wyświetlany w kinie film będący nagraniem operowego przedstawienia. Bowiem obraz Schumachera nie oferuje nic więcej - zwolennicy popisowych piań będą zachwyceni, cała reszta powinna trzymać się od filmu z daleka.  |  | ‹Upiór w operze› |
Aby "Upiór w operze" się spodobał, nie wystarczy być zwolennikiem musicali. W filmie jest kilka melodyjnych, rozpisanych na orkiestrę piosenek i w tych momentach ogląda się go całkiem przyjemnie, lecz niestety luki pomiędzy "numerami" wypełnia opera w klasycznej staroświeckiej formie. Postacie rozmawiają i nagle przechodzą w amelodyjny i arytmiczny dialog śpiewany ("- Chriiiiistiiiin, o, Chriiiiistiiiin, gdzieeeee idzieeeesz? – Ideeeeeeę taaaaaAAAAAAAaaaaaaAAAAAAAm!") albo schodzą po schodach do melodii, to zatrzymując się to przyspieszając, aby zgrać się z wybijanym przez orkiestrę rytmem. Na podobne atrakcje trafiamy w każdym niemal musicalu, jednak "Upiór w operze" poza początkiem, gdzie dialogów jest trochę więcej, utrzymany jest w tej archaicznej manierze w całości. Pewnie można to lubić – u mnie po pierwszej godzinie zaczęły się cierpienia. Problemem filmu jest fakt, że jego operowość rzutuje niestety nie tylko na ilość partii śpiewanych. Fabuła jest szczątkowa i naiwna, opowiedziana bez żadnej dbałości o płynność historii i dramaturgię - Schumacher nakręcił film całkowicie wyprany z emocji. Opowieść jest skromna i banalna, ale przez porażająco powolne tempo rozciągnięta na dwie i pół godziny seansu. Postacie to sztuczne twory, których ruchy i słowa podporządkowane są muzyce, a odtwarzający je aktorzy bardziej skupieni są na dopasowaniu się do playbacku niż grze. Również wizualnie obraz zawodzi. Reżyser tylko w kilku ledwie scenach pokusił się o wykorzystanie środków dostępnych sztuce filmowej, cała reszta to statyczne, teatralne obrazy, jeszcze bardziej przybliżające nas do opery. Można zachwycać się bogatą scenografią, ale gdy razi cała reszta, barokowy przepych tylko zaczyna drażnić i trącić tandetą. Muzyka, cóż – piosenek słucha się przyjemnie, ale melodie są na tyle proste, że te kilka motywów wałkowanych na wszystkie sposoby przez dwie godziny szybko nuży, o popisach orkiestry towarzyszących zwykłym dialogom lepiej nie napomykać. Pochwalić należy głosy – jeśli to, co słyszymy z głośników, nie jest efektem pracy komputera, to aktorom należą się słowa uznania. Gorzej z playbackowaniem, bo gromkie pieśni wyśpiewywane w czasie wykonywania przeróżnych wymagających wysiłku czynności z ledwie otwieranymi ustami dają efekt komiczny. Film Schumachera to dziełko zrealizowane w konwencji zmanierowanej i sztucznej, i co gorsza podchodzące do tej konwencji na poważnie. Opinię tę spisuję jako osoba od opery stroniąca, ale nawet zwolenników tej sztuki należy przestrzec, że jeśli "Upiór w operze" operą jest, to jest to opera jarmarczna – przytłaczająca tandetnym świecidełkowatym przepychem i prościutkimi melodyjkami.
Tytuł: Upiór w operze Tytuł oryginalny: The Phantom of the Opera Reżyseria: Joel Schumacher Zdjęcia: John Mathieson Scenariusz: Joel Schumacher, Andrew Lloyd Webber Obsada: Gerard Butler, Emmy Rossum, Patrick Wilson, Miranda Richardson, Minnie Driver, Ciarán Hinds, Simon Callow Muzyka: Andrew Lloyd Webber Rok produkcji: 2004 Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania Data premiery: 14 stycznia 2005 Czas projekcji: 143 min. Gatunek: musical Ekstrakt: 30% |