U szczytu pętli przewrotu w tył Rachel uświadomiła sobie, że nie ma szans, by jej siłowa narta wylądowała choć częściowo we właściwej pozycji. Usiłowała nadążyć za Marguerite w zabawie polegającej na naśladowaniu jej ruchów, ale jej przyjaciółka nie tylko miała za sobą znacznie więcej czasu spędzonego na nartach energetycznych, była też po prostu znacznie bardziej sprawna fizycznie. To, co Marguerite przychodziło naturalnie, dla Rachel zawsze stanowiło wyzwanie. Na przykład narty energetyczne. Cała zabawa wymagała tylko opanowania obsługi małego uchwytu w kształcie litery T. Generowała ona pod stopami pole siłowe w kształcie tarczy oraz falę napędową. Fala mogła zostać użyta do wznoszenia pojazdu lub poruszania nim w przód. Przez posuwanie się naprzód z wyłączoną antygrawitacją system można było wykorzystać do ślizgania się po powierzchni wody, używając masy ciała do zmian kąta natarcia i skrętów. Dalej wszystko było już tylko kwestią wyobraźni, wyczucia równowagi i umiejętności narciarza. W tym przypadku Rachel bardzo się starała nadążyć za Marguerite, która przy prawie osiemdziesięciu kilometrach na godzinę sunęła po falach, przeskakując między ich szczytami niczym jakiś szalony derwisz. Jednak jej wysiłki okazały się niewystarczające. Patrzyła na zbliżającą się taflę wody i błyskawicznie rozważyła dostępne opcje. Wyłączyła automatyczny system stabilizujący, bo nie dość, że przeszkadzał w manewrach, to jeszcze bez niego zabawa była o wiele ciekawsza. Tak więc narta jej nie uratuje. I niezależnie od tego, jak bardzo próbowała się skręcać i obracać, wyglądało na to, że nie zdoła się wyrwać z pozycji głową w dół. Właściwie jedyne, co mogła zrobić, to przyjąć to na osobistą tarczę ochronną, więc odrzuciła rączkę sterującą i zwinęła się w kulkę. Tuż nad powierzchnią wody wokół niej pojawiło się jajowate pole siłowe, osłaniając ją przed możliwym utonięciem i osłabiając wstrząs uderzenia sześciometrowego upadku przy sześćdziesięciu kilometrach na godzinę. Przez jeden krótki moment Rachel miała doskonały widok na krystalicznie czystą wodę pod sobą, z zieloną mgiełką przenikającą z góry. Było to równocześnie niesamowicie piękne i przerażające, ponieważ gdyby zawiódł drobny element techniki, znalazłaby się dwa metry pod wodą i podryfowałaby w dół przez kolejne pięć tysięcy. Jednak tarcza wytrzymała – mogłaby ochronić przed płynną magmą, a nawet fotosferą gwiazdy – i po krótkiej chwili zanurzenia wyskoczyła na powierzchnię. Tym samym zakończyło się niebezpieczeństwo i pole się wyłączyło. Przez chwilę chlapała się w wodzie, usiłując dojść do siebie, po czym sięgnęła po unoszącą się nad powierzchnią rączkę sterującą. Kiedy już trzymała ją w dłoniach, uaktywniła kontrolki i odczekała, aż uniosła ją ona nad powierzchnię wody. Unosząc się przez chwilę wśród fal, nie dostrzegła nigdzie Marguerite, więc za pomocą tego samego urządzenia dźwignęła się powyżej szczytów najwyższych fal. W końcu zauważyła przyjaciółkę prawie kilometr dalej przeskakującą zgrabnie z grzbietu na grzbiet. Klnąc cicho pod nosem, spróbowała zdecydować, czy miało jeszcze sens próbować ją dogonić. W końcu doszła do wniosku, że nie, i przeniosła się przed szybko oddalającą się blondynkę. – Gdzie byłaś? – zawołała Marguerite, przeskakując przez kolejną falę i wykonując w powietrzu piruet. Wylądowała na wodzie wyprostowana i wciąż w ruchu, wywołując potężne rozbryzgi wody, które sięgały do jej unoszącej się w powietrzu towarzyszki. – Zamoczyłam się – zawołała Rachel, strząsając wodę z ramienia. – I to dość solidnie – dodała znacząco. – Przykro mi – odkrzyknęła Marguerite, przerywając w końcu swoje ewolucje i podlatując wolno do koleżanki. – Nic ci nie jest? – Nie, przyjęłam to na pole. Ale przez chwilę było niewesoło. Chyba już skończę na dzisiaj. Jestem zmęczona. – W porządku. – Marguerite machnęła ręką i wystartowała ponownie. – Zadzwoń do mnie! – Jasne. – Rachel rozejrzała się po błękitnych falach przetaczających się od horyzontu po horyzont. Nigdy dotąd się nie zastanawiała, co by się stało, gdyby zawiodła ją technika. Dziś jednak to zrobiła. Gdyby generator pola nie zadziałał albo biologiczna kontrola rekinów… czy choćby pozwolono uformować się huraganowi, wszystko mogło się wydarzyć. Tu po prostu było… tak wiele przestrzeni. Jednak martwienie się tym nie miało sensu. Równie dobrze można by martwić się tym, że zawiedzie teleport. Sieć nigdy by na to nie pozwoliła. Z tą myślą machnęła dłonią. – Dżinnie, dom. Była pewna, że to zadziała. Daneh spojrzała na młodzieńca i uśmiechnęła się lekko. – Herzer, wymyśliłam coś, co powinno się sprawdzić – oświadczyła. – Wydaje mi się, że możemy nie tylko złagodzić symptomy, ale może nawet całkowicie i na zawsze wyleczyć cię z choroby. Rozmowa odbywała się w małym pokoju. Ściany stanowiły starannie dobrane ekrany, jeden przedstawiał ciemną polanę w lesie, gdzie płytki strumień spływał przez obrośnięty mchem wodospad, drugi prezentował spokojny brzeg morza, a na ostatnim widać było górskie stawy, których powierzchnię marszczył delikatny powiew. Sufit przedstawiał podmorski widok rafy koralowej, rzucając na ściany świetliste plamy kolorowych ryb. Kombinacja była zarówno przyjemna dla oczu, jak i kojąca, a efekt łagodzący wzmacniała odgrywana w tle spokojna muzyka. – Co? – Dość trudno to wyjaśnić – odparła, marszcząc brwi. – I będę musiała wcześniej uzyskać twoją zgodę. – Nie wspomniała, że kontaktowała się już z jego rodzicami i po ciężkiej kłótni oboje przyznali, że właściwie nie obchodzi ich, co z nim zrobi, jeśli tylko da im spokój. – Wszy-ystko – wyjąkał chłopiec. – Jeśli uwa’a pani, ’e to ’adzia’. – Najpierw chcę, żebyś to zrozumiał – zaczęła sztywno. – Zwłaszcza że wiąże się to z poważnym ryzykiem i… nie jest to żadna zwykła procedura. – Uniosła dłoń, powstrzymując jego protest. – Wysłuchaj mnie. Najpierw wyjaśnię ci, czemu nie jest to zwykła procedura. U zarania medycyny, lekarze leczyli tylko jedną przypadłość naraz. Jeśli pacjent cierpiał na jakąś dolegliwość, wszystko, co mogli zrobić, to próbować ją właśnie wyleczyć. Istniała kiedyś jednostka chorobowa, która nazywała się „cukrzyca”. Jej bezpośrednią przyczyną był problem z trzustką, choć ten zazwyczaj wynikał z jakichś innych dysfunkcji. Ale wszystko, co ówcześni lekarze mogli zrobić, to leczyć objawy, ponieważ nie mieli możliwości praktykowania prawdziwej, holistycznej medycyny. Nawet kiedy już zaczęli rozumieć funkcjonowanie gruczołów, mogli tylko naprawić dany gruczoł, nie prawdziwe źródło problemu. W tamtych czasach istniało coś, co zabijało starych ludzi, a co nazywano zużyciem układów. Któraś część ciała odmawiała posłuszeństwa, potem następna i kolejna. Czasem pierwszą dało się naprawić, pacjent mógł dostać transplantację serca czy nerki. Ale sama naprawa wywoływała dodatkowe… obciążenie innych układów. Przez co szybciej się wyłączały. Lekarka patrzyła na chłopca spokojnie. – Dopiero postępy nanomedycyny umożliwiły leczenie całego ciała, całego fantastycznego systemu składającego się na żyjący organizm ludzki. A od kiedy zaczęliśmy rozumieć, jak to robić, stało się to normą. Jeśli masz problem z wątrobą, znajdujemy wszystkie układy, które są z tym związane i cierpią z powodu uszkodzeń albo się do nich przyczyniają, co całkiem często zachodzi jednocześnie i naprawiamy je wszystkie w tym samym czasie. Rozumiesz? – Tak, ’ani do’r – odpowiedział. – No cóż, sądzę, że jedyny sposób na „zreperowanie” cię, to powrót w czasie – kontynuowała. – Nie możemy naprawić cię całego naraz, ponieważ to, co działa źle, to wszystkie twoje komórki nerwowe, łącznie z mózgiem. Musimy… pracować po kawałku. Ale bardzo szybko. Wyłączyć jeden nerw albo grupę nerwów, usunąć je z układu, naprawić je albo podmienić i z powrotem uaktywnić tę sekcję. Czyli zasadniczo to, co musimy zrobić, to zabić kawałki ciebie, a potem ponownie je ożywić. Coś jak z potworem Frankensteina. – Z czym? – Nie ważne, to stare nawiązanie. Ale rozumiesz ogólną zasadę? – Tak. Ale co z… wie ’ani. – Postukał się po głowie. – I to jest najtrudniejsza część – przyznała. – Zamierzam pozwolić, by resztą twojego ciała zajął się automatyczny lekarz, tylko pod moim nadzorem. Ja skupię się na monitorowaniu naprawy mózgu. Wydaje mi się, że możemy go podmienić tak samo, fragment po fragmencie. Mózg zawsze jest aktywny, ale jego części od czasu do czasu są wyłączane. Będziemy właśnie wtedy na nich pracować. – Och. – Herzer wypuścił powietrze. – Prze… – Przerażające – zgodziła się. – Na dodatek, zanim zaczniemy, zrobimy… zdjęcie twojego ciała, coś jak Transfer. Z powodu zniekształceń w sygnałach przekazywanych twoimi nerwami prawdopodobnie obraz nie będzie zbyt dobry. Jeśli będziemy musieli go użyć, nie jestem pewna, czy byłbyś w pełni sprawny. Jeśli naprawimy ciało, a potem Przetransferujemy cię z powrotem, wydaje mi się, że przeżyjesz. Ale może się to skończyć amnezją albo nawet powrotem do stanu dziecka, z koniecznością nauczenia się od nowa wszystkiego. Albo możesz z tego nie wyjść. Możesz nie być w stanie znów się uczyć i spędzisz resztę życia jako niemowlę. Albo… możesz zginąć. Pomyślał o tym przez chwilę, potem wzruszył ramionami. – I tak ’inę. Czy ’est ’aka’ ’obra strona? – Och, tak. Jestem dość przekonana, że procedura zadziała, w innym wypadku nie ryzykowałabym jej. – ’iedy? – zapytał. – Jeśli myśli pani, ’e to ’ała. Ja umiera’ po kawa’ku. – Jeśli chcesz, mogę to zrobić nawet teraz – zaproponowała. – Prawdę mówiąc, jestem przygotowana i pozytywnie nastawiona. Ale jeśli chcesz to przemyśleć…? – Nie – odpowiedział po chwili. – My-yślę, że ta chwila jest ’ównie ’obra ’ak każda. Więc dobrze. – Wziął głęboki oddech. – Co ’am ’obić? – Odchyl się do tyłu i zamknij oczy – poleciła. Kiedy była pewna, że zajął właściwą pozycję, uaktywniła pole medyczne, uruchomiła program i również zamknęła oczy. Pole nanitowe unieruchomiło jego ciało, wprowadziło mózg w stan podtrzymywanego snu i rozpoczęło proces naprawy. Przed jej oczyma ciało chłopca zmieniło się w barwną reprezentację. Obszary, których jeszcze nie przekształcono, widoczne były w różnych odcieniach żółci z przesuwającym się od stóp niebieskim polem. Przez chwilę monitorowała proces naprawy ciała, schodząc aż na poziom molekuł, żeby przyjrzeć się wymianie i upewnić się, że wszystko przebiega właściwie. Na tym poziomie indywidualne nanity, przedstawione w formie małych owali, nurkowały do każdej komórki w celu wymiany uszkodzonych genów. Właściwą pracę wykonywały nie nanity jako takie, tylko pasma RNA, jedynie odrobinę mniej skomplikowane od wirusów. Nanity zajmowały się wejściem do komórki i jądra, po czym uwalniały pakiet. Ten wchodził, dokonywał szybkiego szycia na konkretnych genach, które miały zostać naprawione, po czym wiązał się z powrotem z nanitem przechodzącym do następnej komórki. Niestety, przy pierwszym przejściu proces nie przebiegał w sposób idealny. Geny znajdowały się nie tylko w jądrze, a niektóre z tych z uszkodzonym wzorem unosiły się swobodnie w cytoplazmie. Te były wychwytywane i zmieniane przez wyspecjalizowane nanity reprezentowane przez romboidy. One również zajmowały się modyfikacją komórek przechodzących proces mitozy oraz pozostałymi funkcjami „sprzątaczy”. Dodatkowo komórki nerwowe wymagały całkowitego wyłączenia. Alternatywnie dałoby się modyfikować je po jednym białku, jako że niesprawna była zarówno produkcja neurotransmiterów, jak i ich receptory. W każdym przypadku nanity neurotransmiterowe wiązały się z komórkami, wysyłały ich kopię, czekały aż zostanie ona naprawiona, a potem w błyskawicznym procesie dokonywały podmiany. To właśnie ten element stanowił najbardziej problematyczny aspekt procesu, ale wyglądało na to, że wszystko działa właściwie. Część komórek motorycznych miała problemy z reinicjalizacją, ale w końcu w ciągu niecałych trzech sekund wszystkie zaczęły właściwie reagować. Pewna, że łatwiejsza część została zrobiona, skierowała uwagę na mózg. W trakcie, gdy obserwowała pracę przy dolnym skraju ciała, program lekarski zaczął odcinać dopływ informacji do mózgu. Aby proces zadziałał, funkcjonowanie mózgu należało ograniczyć do minimum. Nic nie była w stanie zrobić z losowym przetwarzaniem i „wędrującymi myślami”, ale mogła odciąć dopływ informacji ze zmysłów i funkcje motoryczne. Efektem było zawieszenie mózgu w stanie deprywacji sensorycznej. Nie mogła być to jednak pełna deprywacja sensoryczna, ponieważ w takiej sytuacji mózg zakłada, że zmysły zostały uszkodzone i jego aktywność osiąga szaleńczy poziom. Zamiast tego nanity wysyłały zaprogramowane impulsy łagodzące i usypiające mózg w przekonaniu, że wszystko działa, jak należy. Prawdę mówiąc, lepiej, niż faktycznie działo się to od jakiegoś czasu. Tymczasem inne nanity zajmowały się zapewnieniem prawidłowego funkcjonowania ciała. Używając odpowiednich sygnałów, przekazując mózgowi tylko wybrane dane i ograniczając produkcję neurotransmiterów, nanity wolno redukowały aktywność mózgu do minimum. Efekt przypominał działanie silnych środków uspokajających, lecz działających na określone komórki. Gdy tylko aktywność mózgu spadła do minimalnego akceptowalnego poziomu, program medyczny zasygnalizował gotowość do rozpoczęcia wymiany. Podobnie jak z ciałem Daneh postanowiła zacząć od najprostszych i najmniej ważnych części mózgu. Oczywiście większość miała znaczenie krytyczne, ale utratę pewnych fragmentów, zwłaszcza mniejszych części płatów ciemieniowych, dało się odtworzyć. Tak więc zaczęła właśnie tam. Pole widzenia Daneh wypełniły błyskające światełka. Każde z nich reprezentowało aktywny neuron wysyłający bądź odbierający informację. Mózg działa holograficznie, tak że każdy neuron mógł się komunikować z innym, leżącym nawet bardzo daleko. Jednak wszystkie od czasu do czasu były wyłączane i kiedy stawały się „ciemne” program uderzał. W osobnym pomieszczeniu czekał w stazie drugi mózg, identyczny z mózgiem Herzera, tyle że z naprawionymi komórkami i kontrolowanym wejściem/wyjściem. Używając nanitów teleportujących, program pobierał teraz zdrowe komórki i zastępował nimi te uszkodzone w mózgu chłopca. Daneh i program medyczny przyglądali się uważnie procesowi, który na szczęście wydawał się funkcjonować właściwie. Zamienione komórki dawały się aktywować i standardowy rytm snu Herzera nawet na chwilę nie uległ zmianie. Kiedy płaty ciemieniowe zostały już wymienione, zanurzyli się w głębsze warstwy i weszli na bardziej niebezpieczne terytorium. Kawałek po kawałku wymieniono korę mózgową, potem wzgórze i podwzgórze, móżdżek, przysadkę i elementy rdzenia. W końcu pozostało już tylko do wymiany siatkowate centrum aktywacyjne. Ten fragment Daneh zostawiła na koniec, ponieważ było to najtrudniejsze. SCA stanowiło część mózgu zawiadującą aktywnością całej reszty. Dlatego właśnie jej komórki rzadko się uspokajały. A jeśli ona przestałaby funkcjonować, prawdopodobnie to samo stałoby się z resztą mózgu. Ciało ludzkie ma jednak swoje sztuczki. W pewnych warunkach, zwłaszcza pod wpływem szoku elektrycznego, całe ciało wyłączało się i restartowało. Daneh musiała podjąć decyzję. Reszta ciała została naprawiona i każdy neuron działał idealnie, produkując właściwe liczby neurotransmiterów i wiążąc je we właściwy sposób. Mogła zostawić siatkowate centrum aktywacyjne w spokoju i Herzer byłby prawie całkowicie naprawiony, możliwe, że przeżyłby do dojrzałego wieku, odczuwając jedynie okazjonalne napady epilepsji, lub mogła wyłączyć centrum, podmienić je i mieć nadzieję, że mózg uda się uruchomić z powrotem. Nie zastanawiała się długo, jako że decyzję podjęła, zanim jeszcze rozpoczęła proces. Po chwili przerwy nakazała programowi kontynuować. Na komendę centralnego programu rozproszone po całym ciele osłonięte nanity uderzyły w pacjenta prądem o wysokim napięciu i małym natężeniu. Gdy ciało Herzera zadygotało i cały system uległ chwilowemu wyłączeniu, teleportacyjne nanity gładko usunęły cały układ SCA i podmieniły go jego naprawionym duplikatem. Daneh bez tchu czekała na podjęcie przez mózg normalnego funkcjonowania, ale zamiast tego układy błyskały losowo, bez żadnego z normalnych rytmów, które nauczyła się już rozpoznawać. – O cholera – wyszeptała cicho. – Uderz go jeszcze raz. Nanity znów potraktowały ciało chłopca uderzeniem rozproszonej elektryczności, ale rytmy nadal nie zrestartowały. – Jeszcze raz. Zwiększ napięcie o trzydzieści procent. Tym razem reprezentacja ciała wygięła się łukiem w fotelu, walcząc z trzymającym je w miejscu polem siłowym. Daneh przez chwilę przyglądała się błyskającym światełkom, po czym odetchnęła z ulgą, gdy powróciły do stabilnego rytmu alfa. – Przeprowadź pełną diagnostykę i upewnij się, że nie doszło do żadnych uszkodzeń od wstrząsów elektrycznych – powiedziała, otwierając oczy, by spojrzeć na leżącego przed nią chłopca. W rozproszonym świetle pokoju wyglądał mizernie. Ale był też żywy, a to znaczyło bardzo wiele. – Wszystko wydaje się funkcjonować – zakomunikował program medyczny. Jego reprezentacją była kolejna pozbawiona ciała męska głowa, która skinęła w stronę pacjenta. – Doszło do niewielkich uszkodzeń mięśni spowodowanych ostatnim wstrząsem elektrycznym, ale wszystkie zostały już naprawione, a neurotransmitery działają zgodnie z parametrami. Wygląda na zdrowego. – Dobrze – odetchnęła. – Wybudź go powoli i zobaczmy, co się obudzi. Budzenie Herzera trwało znacznie dłużej niż usypianie. W miarę jak odblokowywano każdy z neurotransmiterów, program medyczny i Daneh uważnie monitorowali jego postępy. Ale wszystko zdawało się w porządku. W końcu ograniczał go już tylko sztucznie kontrolowany stan snu i kiedy go wyłączyli, chłopiec niemal natychmiast zamrugał oczami. – Wrrrl – wymamrotał, po czym znów zamrugał. – Cz ’uż po wszystkim? – Przez chwilę intensywnie poruszał szczęką, po czym usiadł niepewnie. – To dziwne. – No i jak? – z cieniem lęku w głosie zapytała lekarka. – Chyba ’akby dano mi in’e ciało – odpowiedział. Jego problemy z wymową bardzo szybko zanikały. – Ale zaczynam znów czuć się właściwie. Upłynęło już tyle czasu. – Hm. Przypuszczam, że należałoby cię umieścić na kursie terapii fizycznej jak po przejściu Przemiany. – Zastanowiła się nad tym przez chwilę i kiwnęła głową. – Tak, to będzie właściwe, taki dla powrotu z formy delfiniej powinien być w sam raz. I pełny zestaw testów mózgowych. – Westchnęła i potarła oczy. – Dobrze się pani czuje, pani doktor? – zapytał Herzer, wyciągając rękę. – Ojej, niech pani zobaczy. Ona nie drży. – Nic mi nie jest, po prostu się zmęczyłam – odparła z uśmiechem. – Zwróciłeś uwagę na czas? – Och. Cztery godziny? – Cztery nużące godziny – poprawiła Daneh z kolejnym uśmieszkiem. – Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli pozwolę przejąć pracę projekcji? Chciałabym pójść do domu i odpocząć. – Proszę bardzo, pani doktor. Już się czuję znacznie lepiej. |