 | „Człowiek z głębszego podziemia” — biografia Jana Emila Skiwskiego |
Prawie całą okupację spędził w Warszawie bądź w podwarszawskiej Falenicy, gdzie mieszkała jego przyjaciółka. Stolicę opuścił dopiero wiosną 1944 roku, a więc jeszcze przed powstaniem, którego był zresztą wielkim przeciwnikiem. Wraz z Goetlem organizował pomoc dla znajdujących się w trudnej sytuacji materialnej kolegów pisarzy. W działalność polityczną się nie angażował, chociaż doskonale przecież znane były jego prawicowe poglądy. Niekiedy z tego powodu spotykał się z towarzyskim ostracyzmem, ale wciąż spotykali się z nim — na warszawskich salonach — pisarze tej miary co Zofia Nałkowska, Leopold Staff, Karol Irzykowski czy Adolf Nowaczyński. Poglądy głoszone przez Skiwskiego musiały jednak drażnić. Po wojnie wspominał o nich Tadeusz Breza: Był on skrajnym defetystą, wierzył w wygraną Niemiec, a w wypadku przegranej straszył zapanowaniem w całej Europie żydowsko-masońsko-anglosaskiej hegemonii, gdyby zaś nie miało do tego dojść, wskazywał na absolutną niemoc polskiego społeczeństwa w zorganizowaniu się politycznie i społecznie. Te poglądy bolesne i drażniące powoli odsuwały od niego nawet najbliższych jego przyjaciół. Jeszcze większa krytyka spotkała go, gdy niemieckie Wydawnictwo Polskie podało informację, iż niebawem opublikuje powieść Skiwskiego. Ostatecznie do tego nie doszło, ale faktem pozostaje, że przez jakiś czas pisarz najprawdopodobniej współpracował z tym wydawnictwem (jako krytyk, redaktor stylistyczny, autor aforyzmów drukowanych w kalendarzu). Książką, którą pierwotnie chciał tam wydać, była psychologiczna powieść „Czad”. Nie nawiązywała ona w ogóle do czasów wojny, jednakże poprzez swoją tematykę — zakazany kazirodczy związek seksualny — mogłaby wzbudzić wówczas spory niesmak. Po odkryciu mogił katyńskich Niemcy zorganizowali 9 kwietnia 1943 roku zebranie informacyjne, na które zaprosili kilku Polaków. W tym gronie, poza Goetlem, znalazł się również Skiwski. Obaj pisarze też następnego dnia polecieli do Smoleńska. O ile jednak Goetel zyskał wcześniej na tę wyprawę zgodę AK, o tyle Skiwski leciał na własną odpowiedzialność. Po powrocie do kraju pisarz udzielił wywiadu, który ukazał się w prasie „gadzinowej”; opisał w nim dokładnie, co widział w Katyniu; nie miał też najmniejszych wątpliwości, że zbrodni dokonali Sowieci. Niestety, w jego wypowiedziach znajdowały się także elementy antysemickie, co było bardzo na rękę propagandzie hitlerowskiej — tym bardziej że w tym samym czasie Niemcy rozprawiali się m.in. z warszawskim gettem. Po Katyniu zaczął narastać towarzyski bojkot Skiwskiego. Całkiem prawdopodobne bowiem jest (choć nie ma na to jasno przekonujących dowodów), że brał on także udział w przygotowanej przez Niemców akcji propagandowej: jeździł po obozach jenieckich i opowiadał znajdującym się tam polskim żołnierzom prawdę o zbrodni katyńskiej. Ostatecznie uległ też namowom władz Generalnego Gubernatorstwa i wyraził zgodę na ściślejszą współpracę z Niemcami. Stało się to (dokładnie w kwietniu) 1944 roku, kiedy to wraz z Feliksem Burdeckim zaczął wydawać dwutygodnik polityczny „Przełom”. Przede wszystkim nawoływał on do zaprzestania akcji terrorystycznych skierowanych przeciwko Niemcom; sugerował również podjęcie współpracy militarnej z hitlerowcami, która skierowana byłaby przeciwko nadciągającej ku polskim granicom Armii Czerwonej. Prasa podziemna autorów „Przełomu” od razu okrzyknęła mianem „zdrajców i kolaborantów”, dowodząc, że robią to dla pieniędzy. Ten argument nie wytrzymuje jednak krytyki, albowiem Skiwski związał się z Niemcami w momencie, gdy klęska III Rzeszy była już przesądzona — w rachubę wchodzą więc tylko względy ideologiczne. W styczniu 1945 roku, tuż przed zajęciem Krakowa przez Armię Czerwoną, Skiwski i Burdecki wyjechali pociągiem do Wrocławia, a stamtąd do południowych Niemiec, gdzie trafili do siedziby byłego gubernatora Hansa Franka nieopodal Monachium. Po klęsce Niemiec Burdecki wyjechał do Republiki Południowej Afryki (gdzie żył pod własnym nazwiskiem do lat osiemdziesiątych XX wieku), natomiast Skiwski przeniósł się kolejno do Austrii i Włoch. Tam trafił do obozu jenieckiego, gdzie zdecydował się zmienić nazwisko na „Rogalski”. Po wyjściu z obozu w 1948 roku otrzymał wizę wjazdową do Wenezueli i tam właśnie wyemigrował. Zamieszkał z rodziną w Caracas, utrzymywał się zaś — z trudem — z doskonale mu już znanej sprzed wojny pracy bibliotekarza. I pisał. Po wojnie jednak — poza kilkoma artykułami, które pojawiły się (pod pseudonimem zresztą) w paryskiej „Kulturze” — nie publikował. A pozostawił po sobie kilka interesujących dzieł: napisaną jeszcze w czasie okupacji powieść „Czad”, dramat z życia obozowego „Droga mleczna”, opowiadania wojenne „Dzień życia”, „Paweł”, „Umierające miasto”, „Wolność”, „Scena”… Na początku 1956 roku począł czynić starania o zgodę na wyjazd do USA. Nie zdążył jednak opuścić Wenezueli — zmarł na (kolejny już) zawał serca 2 marca 1956 roku. Pochowano go w Caracas jako Jana Rogalskiego. Przed II wojną światową Mackiewicz — w przeciwieństwie do Goetla i Skiwskiego — nie był postacią wielkiego formatu. Po części z racji wieku (był młodszy od nich o kilka dobrych lat), jak i miejsca zamieszkania (miast stolicy, prowincjonalne Wilno). Jego gwiazda miała rozbłysnąć dopiero na emigracji. Urodził się w Sankt-Petersburgu 1 kwietnia 1902 roku w rodzinie szlacheckiej (jego starszym bratem był Stanisław Cat-Mackiewicz — publicysta, polityk, w połowie lat pięćdziesiątych nawet premier emigracyjnego rządu polskiego w Londynie). Gdy miał pięć lat, rodzina przeniosła się do Wilna. Tam Józef uczył się w elitarnym rosyjskim gimnazjum Winogradowa, a następnie w polskim Gimnazjum Stowarzyszenia Nauczycieli Polskich. Kiedy był uczniem VI klasy, wybuchła wojna polsko-bolszewicka. Mackiewicz na ochotnika zaciągnął się do armii i przez dwa lata służył w 13. pułku ułanów. Brał udział w odwrocie wojsk polskich przed ofensywą Gaj-chana i bronił Warszawy. Po zakończeniu wojny i opuszczeniu szpitala, w którym leczył tyfus, zaczął studiować filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Z przyczyn finansowych studia jednak przerwał i wrócił w rodzinne strony, gdzie zaczął studiować ornitologię. Jego przyszłością okazało się jednak… dziennikarstwo. Pomógł mu w tym zdecydowanie fakt, iż starszy brat został redaktorem naczelnym, potem także wydawcą, poczytnego w całym kraju wileńskiego dziennika „Słowo”. Tam Józef był najpierw korektorem, potem jednym z redaktorów, wreszcie — po kilku latach — stał się jedną z największych dziennikarskich gwiazd pisma. Mniej więcej od roku 1928 miał już w piśmie ugruntowaną pozycję. Dziennikarstwo nie zaspokajało jednak wszystkich jego ambicji literackich, dlatego zainteresował się dramatem i prozą. W 1931 roku napisał (wspólnie z Kazimierzem Leczyckim) sztukę „Pan poseł i Julia” (która była m.in. wystawiana w Grodnie), a pięć lat później wydał tom opowiadań „16-tego między trzecią a siódmą”. Cała Polska usłyszała o nim jednak w 1938 roku, kiedy to wydał tom reportaży o Kresach — wcześniej publikowanych w „Słowie” — pt. „Bunt rojstów”. Książka zyskała znakomite recenzje; zachwycali się nią m.in. Ferdynand Antoni Ossendowski (człowiek-instytucja w dwudziestoleciu!) i — po latach — Czesław Miłosz (w tamtym czasie także współpracownik wileńskiego dziennika). Od roku 1938 coraz większe znaczenie w artykułach Mackiewicza zyskiwała jednak polityka, a przede wszystkim — jego niechęć do komunizmu. Jak uważnym był obserwatorem, jaką obdarzony wiedzą i intuicją, świadczy chociażby artykuł opublikowany w „Słowie” 13 sierpnia 1939 roku (a więc na kilkanaście dni przed podpisaniem paktu Ribbentrop-Mołotow), w którym stwierdził: Tak, państwa bałtyckie obawiają się porozumienia anglo-sowieckiego, ale jest jeszcze coś groźniejszego, co ich straszy i spędza sen z powiek, groźniejszego od hegemonii bolszewickiej nad Bałtykiem i od agresji niemieckiej. Mianowicie: widmo porozumienia sowiecko…niemieckiego. Podział wpływów, rozbiór terytoriów. Wtedy już koniec. Ten koniec nadszedł niedługo potem. Po agresji 17 września Mackiewicz uciekł do stolicy Litwy — Kowna. Tam 14 października w litewskiej gazecie opublikował artykuł pt. „My, wilnianie…”, w którym poddał krytyce rządy przedwrześniowe. Od tego momentu datują się też oskarżenia pisarza o kolaborację — wtedy jeszcze z „okupantami” litewskimi, później także z niemieckimi. 28 października Sowieci oddali Wilno Litwie; Mackiewicz wrócił do stolicy dawnego Wielkiego Księstwa i wkrótce zaczął wydawać, koncesjonowaną przez Litwinów, „Gazetę Codzienną”. W swoich artykułach nawiązywał do bardzo popularnej na Kresach na początku XX wieku „idei krajowej”, która nawiązywała do Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Tragedia Mackiewicza polegała jednak na tym, że poza nim samym i kilkoma jeszcze zapaleńcami, nikt już nie był zainteresowany wskrzeszaniem tej idei. Litwini odnosili się do niego — jako Polaka — z nieufnością; Polacy natomiast oskarżali go o „kolaborację” z Litwinami. On natomiast cieszył się przede wszystkim z tego, że Wilno nie jest sowieckie. Radość ta nie trwała jednak długo: w czerwcu 1940 roku bolszewicy wkroczyli na Litwę, a w sierpniu wcielili ją — oczywiście „na własną prośbę” — do ZSRR. Mackiewicz odszedł z „Gazety”, choć NKWD próbowało go — na swój specyficzny sposób — przekupić. Został wezwany na przesłuchanie, ale kiedy okazało się, że nie jest „zainteresowany” pracą dla komunistów, o dziwo!, wypuszczono go. Świadomie zrezygnował z pracy dziennikarskiej; został furmanem i drwalem. Wyprowadził się z Wilna do położonej 12 km odeń uzdrowiskowej miejscowości Czarny Bór (zamieszkał tam ze swoją drugą żoną, także pisarką, Barbarą Toporską) i z leśnej głuszy z odrazą przyglądał się swoim kolegom pisarzom, którzy natychmiast po sowieckim „wyzwoleniu” Wileńszczyzny podejmowali współpracę z nowymi okupantami. Był dla nich jak wyrzut sumienia. 22 czerwca 1941 roku wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. Na Kresach działa się rzecz nieprawdopodobna: ludność czekała Niemców jak wyzwolicieli. Była bowiem pewna, że nic gorszego niż okupacja bolszewicka spotkać ich już nie może. W lipcu niemieckie władze okupacyjne Wilna zaproponowały Mackiewiczowi i znanemu ze swoich germanofilskich poglądów profesorowi Władysławowi Studnickiemu redagowanie pisma w języku polskim. I chociaż obaj odmówili, niebawem zaczął się ukazywać „Goniec Codzienny”. Choć Mackiewicz nie zgodził się formalnie zostać współpracownikiem „Gońca”, to jednak do końca 1941 roku opublikował w nim kilka tekstów. Były to opisy niedawnej jeszcze sowieckiej okupacji oraz jeden — znamienny — komentarz polityczny pt. „To dopiero byłaby klęska”.  | Józef Mackiewicz |
Pisał w nim m.in.: Bolszewizm jest wrogiem przede wszystkim i nade wszystko (…). O ile wróg, że się tak wyrazimy „normalny”, niszczy przede wszystkim państwo swego przeciwnika, o tyle bolszewizm pokonując państwo, niszczy jednocześnie naród (…), jego dobra duchowe, jego ideały narodowe. (…) Sowiety należy rozbić, zanim zakończy się wojna. Zanim z tą wojną nie ruszą same na Europę. (…) Któż miał tego dzieła dokonać? W sytuacji z roku 1941, czyli ostatecznego terminu dla ratowania Europy przed zarazą bolszewicką — mogły tego dokonać tylko i wyłącznie — Niemcy. (…) A fakt, że tego dokonały, ośmieliłbym się policzyć im nie jako zasługę wobec świata kulturalnego, lecz jako spełnienie świętej misji. A jakże wobec tego faktu obowiązującego kulturalną Europę zachowała się Anglia? Anglia dla własnych celów stanęła po przeciwnej stronie, zawarła z bolszewikami sojusz. (…) Dlatego jestem bardzo, ale to bardzo głęboko przekonany, że w sytuacji z roku 1941 zwycięstwo koalicji anglo-sowieckiej, byłoby dla Polaków największą klęską, jaka nie tylko ich w tej wojnie spotkać mogła, ale klęską przewyższającą wszystkie dotychczasowe na przestrzeni dziejów. Dla mieszkańców Warszawy, Krakowa, Poznania czy Łodzi, którzy znali jedynie okupację niemiecką, nie znając — zdaniem Mackiewicza tysiąckrotnie straszniejszej — okupacji sowieckiej, te słowa musiały być szokiem. Musiały trącić „kolaboracją”. I tak je rzeczywiście odebrano. Wileńska AK wydała na pisarza wyrok śmierci, który w ostatniej chwili miał zawiesić Komendant Okręgu pułkownik Aleksander Krzyżanowski-Wilk (słusznie podejrzewając, że do wykonania wyroku dążyli przede wszystkim konspiracyjni „lewicowcy”). W maju 1943 roku — a więc niemal miesiąc po Goetlu i Skiwskim — Mackiewicz został zaproszony przez Niemców do odwiedzenia grobów katyńskich. Natychmiast uzyskał zgodę wileńskiego dowództwa AK i udał się do Smoleńska. To, co zobaczył, wstrząsnęło nim. Pewnie tym bardziej, że wśród nazwisk pomordowanych znajdował nazwiska swoich szkolnych kolegów. Po powrocie do Wilna, podobnie jak Goetel i Skiwski, udzielił wywiadu „gadzinówce” („Gońcowi”), w którym jednoznacznie wskazał na Sowietów jako zbrodniarzy. Wiosną 1944 roku, kiedy do granic Wileńszczyzny dochodziła Armia Czerwona, wyjechał z żoną do Warszawy. Stolica zaskoczyła go beztroską i radością oczekiwania na Sowietów. Nie potrafił tego pojąć. Czuł się zobowiązany powiedzieć wszystkim o zagrożeniu, jakie niesie ze sobą bolszewizm. Ostrzeżeniom przed sowiecką okupacją miało służyć wydawane przez Mackiewiczów czasopismo „Alarm”. Ukazały się jednak tylko trzy numery. Jesienią 1944 roku, wyjechawszy tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego, pisarz znalazł się w Krakowie. Tam własnym sumptem opublikował broszurę pt. „Optymizm nie zastąpi nam Polski”. Przeczytać można w niej było m.in.: Bolszewicy wkraczają do nas w postaci „Polski Demokratycznej” z biało-czerwonym sztandarem i „Jeszcze Polska nie zginęła”, graną przez sowieckie orkiestry wojskowe. Na pewno każą nam po kościołach śpiewać „Te Deum”, i gorzej jest, że je śpiewać będziemy. Ich pierwszym zarządzeniem będzie otwarcie najliczniejszych szkół polskich, gimnazjów, uniwersytetów, teatrów, kin, urzędów, akademii, wystaw, stowarzyszeń. Wypuszczą moc gazet, z których co druga będzie nosiła nazwę „Prawdy”, a których treść zawierać będzie zakłamanie o jakim pojęcia dotychczas nie mieliśmy. Drukować będą książki, zawierające płynną truciznę moralną. Zmobilizują wszystkie środki oddziaływania na psychosferę narodu naszego, aby od środka rozsadzić jego spoistość i w najkrótszym czasie przeistoczyć go z narodu polskiego w — „naród sowiecki”. W Krakowie spotkał się również ze Skiwskim i Burdeckim; ci zaproponowali mu współpracę z „Przełomem”, ale odmówił, przekonany, że tak jawna akcja wespół z Niemcami przynosi sprawie polskiej więcej szkody niż pożytku. 18 stycznia 1945 roku, gdy do Krakowa wkraczali już bolszewicy, Mackiewiczowie uciekli na zachód: z grupą Tatarów wyjechali, przez Pragę, do Wiednia, aż wreszcie w końcu lutego pisarz zameldował się w Rzymie w armii generała Władysława Andersa. Tam odbył się nad pisarzem sąd koleżeński, który uwolnił go od zarzutu kolaboracji (co nie znaczy, że zrezygnowano z oskarżeń, przeciwnicy polityczni pisarza powtarzali je aż do jego śmierci). Tam też zlecono mu zebranie materiałów nt. zbrodni katyńskiej. Mackiewicz opracował je i wydał pt. „Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów”. Gdy jednak później próbowano pozbawić go praw do autorstwa tego dzieła (przypisując je… generałowi Andersowi), napisał jeszcze jedną książkę, którą opublikował w języku angielskim w 1951 roku. Publikacja ta przyniosła mu światowy rozgłos. Rok później (1952), jako jeden ze świadków koronnych, Mackiewicz złożył w sprawie zbrodni katyńskiej zeznania przed Komisją Kongresu Amerykańskiego. Do 1954 roku mieszkał w Londynie, potem przeniósł się do Monachium. Na emigracji publikował swoje kolejne powieści, które przez znawców przedmiotu — Czesława Miłosza, Piotra Kuncewicza, Kazimierza Orłosia, Włodzimierza Boleckiego i wielu innych — uznawane są za arcydzieła polskiej literatury. Niestety, wciąż pozostają praktycznie nieznane. Warto więc chociaż wymienić ich tytuły: „Droga donikąd” (1955), „Karierowicz” (1955), „Kontra” (1957), „Sprawa pułkownika Miasojedowa” (1962), „Lewa wolna” (1965), „Nie trzeba głośno mówić” (1969), zbiór nowel „Pod każdym niebem” (1964). „Bohaterem” — dodajmy: negatywnym — niemal wszystkich tych powieści i opowiadań jest komunizm i zagrożenie, jakie z sobą niesie ta zbrodnicza ideologia. Mackiewicz był również wybitnym publicystą, choć jego poglądy często wzbudzały furię adwersarzy. O mniej lub bardziej zakamuflowaną współpracę z bolszewikami oskarżał bowiem zarówno opozycję w kraju, jak i… Watykan. Przynajmniej takie poglądy wyrażał w tomach: „Zwycięstwo prowokacji”, „W cieniu krzyża”, „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy”. Pisarz zmarł 31 stycznia 1985 roku w monachijskim szpitalu, gdzie przebywał od połowy grudnia po doznanym udarze mózgu. Jego prochy spoczęły natomiast na londyńskim cmentarzyku przy kościele św. Andrzeja Boboli. Przypomnijmy jeszcze na zakończenie definicję „kolaboracji”, przedstawioną już we wstępie artykułu: Kolaboracja — dobrowolna współpraca obywateli kraju podbitego z władzami okupacyjnymi na szkodę własnego państwa i społeczeństwa. Gdyby kiedykolwiek doszło do postawienia wspomnianych w tekście pisarzy przed sądem pod zarzutem „kolaboracji”, bezsprzecznie najtrudniejsze zadanie czekałoby obrońcę Skiwskiego. O ile bowiem polityczne i osobiste wybory Goetla i Mackiewicza da się obronić, z autorem „Czadu” sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Ale nawet jemu trudno jest zarzucić, że — świadomie współpracując z hitlerowcami, gdy wydawał „Przełom” — działał „na szkodę własnego państwa i społeczeństwa”. W kontekście tego, co zaczęło dziać się w Polsce już niebawem, gdy Stalin przekazał władzę w „wyzwolonym” kraju swoim ludziom i agentom NKWD, ocena postępowania Skiwskiego musi zmienić swą istotę. Żaden ze wspomnianych w tekście pisarzy nie wymaga „wybielania”, żaden bowiem nie jest winien tego, co im się przez całe dziesięciolecia zarzucało. A oskarżenia, które kierowano pod ich adresem, są wypadkową niezrozumienia ich ówczesnej sytuacji i poglądów oraz komunistycznej propagandy, która miała jasno sprecyzowane cele, dążąc do zdyskredytowania świadków zbrodni katyńskiej. Poza tym spójrzmy na inne przypadki, innych słynnych pisarzy, którzy dali się uwieść faszystowskiej bądź nazistowskiej ideologii: Francuzi Louis Ferdinand Celine i Pierre Drieu la Rochelle; Amerykanin Ezra Pound (popierający Benito Mussoliniego, za co po wojnie został umieszczony w klatce w szpitalu psychiatrycznym); Norweg — laureat literackiej Nagrody Nobla w 1920 roku — Knut Hamsun (po wojnie także wysłany do „psychiatryka”); słynny dziś historyk religii Mircea Eliade i filozof Emil Cioran, popierający rumuńską faszystowską Żelazną Gwardię; niemiecki filozof Martin Heidegger, nawet kompozytor i dyrygent Herbert von Karajan; w końcu — angielski poeta Thomas Stearn Eliot. Czy dzisiaj, z powodu popełnionych przezeń błędów, za które często zapłacili bardzo wysoką cenę, wykreśla się ich z historii literatury francuskiej, amerykańskiej, norweskiej, rumuńskiej, angielskiej czy niemieckiej? A przecież ich „winy” były nierzadko po wielekroć poważniejsze od „win” Skiwskiego, by o Goetlu czy Mackiewiczu już nie wspomnieć. |