powrót do indeksunastępna strona

nr 1 (XLIII)
styczeń-luty 2005

 Tam będą smoki
John Ringo
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział piąty
Kiedy Edmund przeszedł przez frontowe drzwi swojego domu, był mocno zaskoczony, widząc siedzącą wygodnie w jego fotelu Sheidę Ghorbani, z kielichem wina w dłoni i usadowioną na stole jaszczurką, która właśnie zjadała mysz.
– Czuj się jak u siebie w domu – powitał ją, otrząsając z deszczu pelerynę i wieszając ją na haku. Po chwili tupania zdjął też buty pokryte sięgającą prawie kostek warstwą błota. Kiedy już je trochę podczyścił, wystawił przed drzwi na portyk. Wykonane zostały z dobrej skóry, z solidną podeszwą i dopasowaniem do prawej i lewej stopy – nie był aż takim zwolennikiem odtwarzania epoki, by nosić tamto beznadziejnie niewygodne obuwie, w którym chodzono jeszcze w późnych Wiekach Średnich.
– Każdy inny po prostu przeteleportowałby się z tawerny przed własne drzwi – prychnęła Sheida pociągając łyk wina. – Albo wprost do domu. Tylko nasz Edmund brnie przez błoto. Przy okazji, niezłe wino.
– Nie jestem „naszym Edmundem” – sprostował gospodarz, podchodząc do drugiego fotela i rzucając do ognia drewnianą kłodę. Kominki stanowiły nieefektywną metodę ogrzewania pomieszczeń tak wielkich jak główna sala i czasem rozważał złamanie się i zamontowanie piecyka. Jednak jak na jego gust zbyt odbiegało to od epoki. Więc skończył na konieczności spędzania połowy zimy przed kominkiem. – Charlie przysłał je z doliny, udało mu się w końcu odtworzyć niektóre odmiany z okresu Merowingów. I wcale nie są tak kiepskie, jak uważa większość ludzi. – Usiadł i wyciągnął stopy w stronę ognia. – A więc czemu zawdzięczam przyjemność i przywilej wizyty członka Rady? Zdajesz sobie oczywiście sprawę, że „nasz Edmund” zabrzmiało nieprzyjemnie blisko królewskiego „my”.
– Daj spokój, Edmundzie, to Sheida – powiedziała gorzko, głaszcząc jaszczurkę, która właśnie skończyła dojadać mysz. – Pamiętasz? Siostra pewnego rudzielca o imieniu Daneh? Siostra, z którą umawiałeś się najpierw?
Talbot uśmiechnął się, nie patrząc na nią, i przywołał kielich wina i dla siebie.
– To było dawno temu, prawda?
– To nie ja zniknęłam na dwadzieścia pięć lat – mruknęła, pociągając kolejny łyczek i owijając wokół palca pasmo włosów.
– Tak, to nie ty. Ale nadal nie wiem, czemu się tu zjawiłaś.
– My… czyli Rada… Nie, to ja mam problem – zdecydowała.
– I przyszłaś po pomoc do starego rekreacjonisty, jak szło to zdanie, „człowieka tak zagrzebanego w historii, że jego łacińska nazwa ma w sobie saurus”? – zapytał.
– Tak, Edmundzie, przyszłam do ciebie. – Na chwilę umilkła niezdecydowana, po czym zaczęła mówić dalej. – Przyszłam do ciebie z kilku powodów. Jednym z nich jest ten, że do tego stopnia pogrążyłeś się w historii, że ją rozumiesz, a… problem, z którym się zetknęłam, nie pojawiał się od prawie dwóch tysięcy lat. Przyszłam do ciebie również dlatego, że jesteś dobrym strategiem, najlepszym, jakiego znam. I w końcu jeszcze dlatego, że… jesteś moim przyjacielem. Jesteś rodziną, ufam ci.
– Dziękuję – odpowiedział, patrząc w ogień. – Zacząłem… Ostatnio zastanawiałem się, czy ktokolwiek w ogóle pamięta o moim istnieniu.
– Wszyscy pamiętamy – burknęła Sheida. – Dość trudno o tobie zapomnieć. Równie ciężko się z tobą żyje, ale to inna kwestia. Muszę poprosić cię o danie słowa, że nie wspomnisz nikomu o tym, co tu usłyszysz. To… nie jestem pewna, czy to, co według mnie się dzieje, faktycznie ma miejsce. Może po prostu robię się paranoidalna na starość…
– Nie ma nic złego w paranoi. – Edmund wzruszył ramionami. – Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy nie potrafisz oddzielić fantazji od rzeczywistości.
– Cóż, chciałabym, żeby to były fantazje – westchnęła. – Znasz Paula Bowmana?
– Słyszałem o nim. – Mężczyzna obrócił się, by na nią spojrzeć. – Nie wydaje mi się, żebyśmy kiedykolwiek się spotkali, jeśli o to ci chodzi.
– Wydaje mi się, że Paul planuje… no cóż, jedynym odpowiednim określeniem zdaje się być: „przewrót”.
• • •
Rachel poznała Donnę Forsceen przez Marguerite i serdecznie jej nie znosiła. Dziewczyna nie myślała o niczym poza najświeższą modą i dzięki rzeźbieniu ciała wyglądała jak młody chłopiec. Tak więc wymieniła z nią tylko kilka słów i poszła w stronę bufetu. Przyjrzała mu się i jęknęła. Dostępne były tylko dwa rodzaje jedzenia: najmodniejsze obecnie bardzo gorące i piekielnie ostro przyprawione dania oraz bateria czekoladowej konfekcji. Nie odpowiadał jej aktualny trend w stronę „jak ostre jeszcze da się to zrobić”, a pożeranie czekolady prawdopodobnie dodałoby jej dziesięć funtów, wszystkie w niewłaściwych miejscach. Zamierzała wyrzeźbić się do wykałaczki, gdy tylko skończy osiemnaście lat, niezależnie od opinii jej matki, i zablokuje takie wymiary na stałe.
– Rachel! Rachel Ghorbani! Któż by pomyślał?
Głos był wysoki i skrzeczący, dobywał się zaś z jednorożca wielkości mniej więcej dużego kuca. Rachel wzięła sobie pasek białka o smaku wieprzowiny, przypominając sobie przy okazji ten jeden raz, kiedy ojciec zmusił ją do zjedzenia oposa, i ze zdumieniem przyjrzała się stworzeniu. Jednorożec był śnieżnobiały – oczywiście rzadko widywała choć trochę wyobraźni w wyglądzie jednorożców – miał złote kopyta i róg oraz jasnobłękitne oczy.
– Bardzo, hm… – przerwała. – Barb, czy to ty?
– Tak! Podoba ci się?
Barb Branson nie była najbystrzejszą osobą w grupie, kiedy zaczęła przechodzić Przemianę za Przemianą. Normalnie z Przemianami nie wiązało się żadne ryzyko dla osobowości czy integracji inteligencji, jednak w przypadku Barb „normalnie” zdawało się nie działać. Rachel była pewna, że Barb z każdą kolejną Przemianą robi się coraz głupsza.
– Bardzo ładne, Barb – odpowiedziała Rachel. – Bardzo… jednorożcowate.
– To dlatego, że jestem jednorożcem, głuptasie – zaświergotała dziewczyna, kręcąc się w miejscu. – Kocham to. Ooo, tam jest Donna. Będzie chciała się ze mną zmierzyć!
– Jestem pewna, że tak – zgodziła się Rachel, wzdychając z ulgą, gdy Barb oddaliła się truchtem. – Przysięgam, że kiedy ja się Przemienię, nie będę tak ograniczona.
W końcu załadowała talerz grillowanym białkiem, tym samym, które – jak gotowa była przysiąc – smakowało dokładnie jak opos i rozejrzała się wokół, by sprawdzić, czy nie znajduje się tam ktoś, z kim warto byłoby porozmawiać. Elfa wciąż otaczała duża grupa ludzi, a wszyscy z uwagą starali się łapać każde jego słowo, wokół smoczycy zaś stała ściana w większości złożona z męskich ciał. W postaci ludzkiej smoczyca wyglądała wspaniale, nawet jeśli jej ciało też miało trochę zbyt dużo obfitych krzywizn.
Rachel zbliżyła się do elfa, na ile tylko mogła przy zachowaniu grzeczności, mając nadzieję, że ją zauważy i może do siebie zawoła. Kiedy to nie zadziałało, stanęła na tyłach grupy i próbowała słuchać toczącej się rozmowy. Niestety, pogaduszki na peryferiach całkowicie ją zagłuszały, a nie mogła nawet podłączyć transmisji do centrum z powodu uaktywnionych przez wiele osób tarcz prywatności. Spowodowało to, praktycznie rzecz biorąc, okręg prywatności wokół środka, tak że tylko ci w pierwszym kręgu mogli słyszeć prowadzoną tam konwersację.
– Rachel, jest tu ktoś, kogo chciałbym ci przedstawić – wyszeptał jej do ucha Herzer.
Zdławiła westchnienie i obejrzała się. Potem spojrzała w górę. Potem jeszcze wyżej. Widywała już wysokich ludzi i humanoidów, ale osoba towarzysząca Herzerowi była fizycznie bardzo imponująca. Miała około dwu i pół metra wzrostu i była proporcjonalnie szeroka. Herzer nie był mały, ale przy swoim towarzyszu sprawiał wrażenie drobnego. Obcy miał ciemną skórę, właściwie całkowicie czarną i to nie od melatoniny, ale jakiegoś innego barwnika, dzięki któremu wyglądała jak środek nocy. Kiedy w końcu cofnął się o krok, by mogła mu się przyjrzeć, zauważyła trochę elfich przeróbek, które mocno ją zdziwiły. Z powodu kontrolowanego przez Sieć zakazu przejścia w postać elfa na elfie cechy generalnie krzywiono się, a w szczególności robiły to elfy. Nadawanie sobie elfiego wyglądu było… nieuprzejme. Zdała sobie sprawę, że wie, na kogo patrzy, dokładnie w chwili, gdy Herzer zaczął go przedstawiać.
– Rachel, to…
– Przypuszczam, że jesteś Dionys McCanoc, nieprawdaż? – zapytała z delikatnym skinieniem. – Pasek białkowy? – Zaproponowała.
– Rzeczywiście. – Głos miał melodyjny i podejrzewała, że jeśli się bardzo nie uważało, można było dać się nim oczarować. Ale z jakiegoś dziwnego powodu na Rachel działało to lekko odpychająco. Zbyt wiele tego było. Rozmiar, sardoniczna, elfia i nie elfia zarazem twarz i głos, który brzmieniem mógłby skłonić norkę do oddania futra. Kiedy ujął jej dłoń i pocałował ją, a potem – puszczając, przesunął kciukiem po jej wewnętrznej stronie, wywołał w jej ciele dreszcz – emocjonalnie jednak wzmacniając chęć oparcia się zalewowi wdzięku.
– A ty jesteś piękną córką Edmunda Talbota i dobrej Daneh Ghorbani. Znam twoją matkę z dawnych czasów. – Przesunął się do przodu, by ująć jej dłoń, przytłaczając ją i zmuszając do ostrego wygięcia karku, by mogła na niego patrzeć. Jednak odmówiła ponownego podniesienia głowy. Mógł równie dobrze trafić najpierw na jej tarczę.
Słowo „znam” wypowiedział z lekkim, wzbudzającym zakłopotanie naciskiem. A może raczej wzbudzałoby to zakłopotanie, gdyby Rachel nie słyszała komentarzy swojej mamy na temat McCanoca. Daneh zerwała z ruchem rekreacjonistów, nie znaczyło to jednak, że nie orientowała się w polityce. A miała prawie dokładnie takie samo zdanie na temat Dionysa jak Edmund. Rachel wiedziała, że gdyby tu była, jej opinia o nim stałaby się jeszcze gorsza. Z drugiej strony doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej mama nigdy nie spotkała olbrzyma, a to znaczyło przyłapanie go na oczywistym kłamstwie.
– Jestem pewna, że znasz mojego ojca i mamę, są popularni w ruchu rekreacjonistów. Podobnie jak ty, Dionys – powiedziała z kokieteryjnym uśmiechem. Nie miała powodu ściągać na siebie jego gniewu i odpłaciła mu kłamstwem za kłamstwo. – Cóż cię tu sprowadza? Nie sądziłam, że tak… przyziemna sprawa mogłaby odpowiadać twoim gustom.
– Och, wiesz, mama Marguerite i ja mamy pewne sprawy – wyjaśnił. – A kiedy zostałem zaproszony, ucieszyłem się, odkrywając, że Herzer i Marguerite są przyjaciółmi. Teraz wszyscy razem nimi jesteśmy – dodał, wykonując szeroki gest.
Dopiero wtedy Rachel spostrzegła towarzyszących mu kompanów. Nie była w stanie określić, co było nie tak z grupą pięciu mężczyzn trzymających się jego pleców, ale nie mogła też zauważyć w nich nic pozytywnego. Jeden z nich przyglądał się jej i dosłownie obmacywał ją wzrokiem. Zebranie grupy totalnych nieudaczników było dokładnie w stylu McCanoca. Ale co u diabła robił w tym towarzystwie Herzer? Poczuła, jak przepływa przez nią fala irytacji i niepokoju i przypisała ją siostrzanym uczuciom w stosunku do chłopca. Aż do niedawna nie miał praktycznie żadnego życia towarzyskiego.
– A skąd znasz Herzera? – zapytała, rozglądając się po zebranych i ignorując jego bliskość. Parsknęła, gdy w efekcie jego nachylenia się ku niej w powietrzu między nimi pojawiło się delikatne błękitne światło. – Wydaje mi się też, że naruszasz moją przestrzeń osobistą, Dionys. To bardzo nietaktowne. – Dyskretnie odetchnęła, odnajdując w tarczy poczucie bezpieczeństwa. Próbował ją onieśmielić, ale onieśmielali ją już lepsi od niego i nawet jego rozmiary nie wytrąciły jej z równowagi.
– Tak mi przykro – powiedział swoim głębokim, śpiewnym głosem. – Z pewnością jednak nie potrzebujemy tarcz między nami?
– Ależ mój panie, wypada zachować pewien dystans. – Przechyliła kokieteryjnie głowę, rozbawiona powstałą przy okazji grą słów. W tej chwili zaczynała żałować, że nie ubrała się w coś bardziej odpowiedniego do ucieczki. Lub walki.
– Herzera poznałem niedawno – wyjaśnił Dionys, klepiąc chłopaka po ramieniu. Wyglądało to na przyjazne uderzenie, ale Herzer się od niego zatoczył. A w oczach McCanoca nie widać było przyjaźni.
– Spotkałem go na zebraniu rekreacjonistów – z uśmiechem dodał Herzer. – Wiesz, że był blisko zostania królem Avalonii?
– I zostałbym nim, gdyby nie sędziowie – ponuro skomentował Dionys.
– Tak, słyszałam o twoim… awansie w szeregach. – Rachel próbowała nie zdradzić głosem rodzącego się w niej chichotu. Słyszała o McCanocu dość, by wiedzieć, jak jadowicie mógł być złośliwy. Nie miała ochoty rozpoczynać wojny, nie było to warte wiążącego się z nią wysiłku.
Przyglądał się jej przez chwilę, próbując odkryć, czy za tym stwierdzeniem kryło się coś więcej.
– Bierzesz udział w ruchu rekreacjonistów? – zapytał w końcu.
– Och, wiesz – Rachel ukryła swoje emocje – tata zawsze ciągał mnie na te rzeczy. Tak naprawdę wcale mi to nie odpowiadało i kiedy wreszcie mogłam sama zdecydować, przestałam chodzić. Niektórzy ludzie to kochają i chwała im za to. Ale całe to przebieranie się w tabardy i dzwony… to nie dla mnie.
– Ale to strój rekreacjonisty – żachnął się Herzer. – Dynastia Manchu, prawda? I kiedyś wręcz kochałaś studiować historię.
– No cóż, studiować – odpowiedziała Rachel ze szczerym śmiechem. – Nie nią żyć. A najgorsi są faszyści epoki. To znaczy ci, którzy chodzą w ubraniach pranych w moczu albo wcale nie pranych. Próbując odtworzyć „autentyczne życie epoki”. Ja się pytam, po co?
Prawie podskoczyła do góry, słysząc wywołany tym komentarzem najwyraźniej szczery chichot McCanoca.
– Słuszna uwaga. Ale to były dobre czasy, czasy dla silnych. – Uśmiechnął się drapieżnie i potrząsnął głową. – Nie jak ta zdegenerowana epoka.
– Dla silnych? – Rachel skrzywiła się. – Pewnie tak. Ale jeśli bycie silnym oznacza udział w bitwie, cierpiąc równocześnie na dyzenterię, wolę obecne, niech będzie, że zdegenerowane, czasy.
– No cóż… – Herzer odezwał się w chwili, gdy silna ręka odepchnęła go na bok.
– Co, na Siedem Piekieł, robisz w tym miejscu, McCanoc? – wysyczał elf.
– Czemu, Gothoriel, czemu miałoby mnie tu nie być? – zdziwił się McCanoc z krzywym uśmieszkiem. – Wiesz, przyjaciele i znajomi. Oczywiście mam na myśli również ciebie.
– Ponieważ zostałeś poinstruowany, by trzymać się przynajmniej sto metrów od jakiegokolwiek z Eldarów – odparł elf, ignorując drwinę. – Zauważyłem także, że dokonałeś dalszych zmian w kierunku upodobnienia się do nas. Nie zostaną zaakceptowane.
– Mogę się Przemienić, jak tylko zechcę – wykrzyczał nagle Dionys, a jego głos rozszedł się po całym trawniku, trafiwszy na jedną z nieoczekiwanych chwil ciszy. – Odczep się od moich genów.
– Nie używając Przemian Eldarów – spokojnie oświadczył Gothoriel. – Znasz prawo. Ze wszystkich ludzi ty powinieneś je pamiętać najlepiej.
Olbrzym przez chwilę głęboko oddychał nosem, po czym splunął na ziemię pod nogami elfa. Plwocina zamigotała na tarczy tuż przy jego stopach.
– Pieprz się.
– Mam już tego dość. Rada zostanie poinformowana o twoich kolejnych wykroczeniach. W tej chwili masz wybór. Albo stąd odejdziesz albo zostaniesz przegnany.
– Mam takie samo prawo… – zaczął McCanoc, gdy Gothoriel uniósł rękę.
– Precz. – Elf trzasnął palcami, po czym parsknął zadowolony, gdy przestrzeń przed nim nagle opustoszała. – Jak demon, którym tak bardzo chciałbyś zostać… – dodał cicho i Rachel była pewna, że tylko ona to usłyszała.
Obrócił się do piątki, która przyszła z Dionysem i potrząsnął głową.
– Wy też odejdźcie. Nic tu po was.
Odwrócił się do Herzera i zmarszczył brwi, co było pierwszym objawem emocji na jego twarzy.
– Ty przybyłeś z nim? – zapytał elf i potrząsnął głową. – Nie, osobno. Jesteś z nim?
– On jest ze mną – pospiesznie wtrąciła się Rachel, niepewna, czemu to zrobiła.
– Rachel Talbot – odezwał się do niej elf, kłaniając się głęboko. – Miło jest widzieć, że Talbotowie rosną i rozkwitają. Wspaniała rodzina. Przyglądałem się jej i czasem pomagałem od wielu pokoleń. Co robiłaś, rozmawiając z tym… śmieciem?
– Szczerze mówiąc, próbowałam znaleźć sposób, żeby się od niego uwolnić – powiedziała z westchnieniem. – Dziękuję za interwencję.
– O co tu chodzi? – zaczął dopytywać się Herzer.
– Później, Herzer – szepnęła dziewczyna, dźgając go w żebra. – Nie usłyszałam twojego imienia, panie Eldarze. I zapomniałam cię powitać, ethulia Eldar, cathane – dodała, krzyżując dłonie na piersiach i skłaniając się lekko.
Ethul, pani – odrzekł elf, skłaniając się w odpowiedzi. – Jestem Gothoriel, Jeździec Wschodniej Rubieży. Znam twojego ojca przez większą część jego życia. Twą panią matkę mniej, choć muszę powiedzieć, że jest piękną kobietą. Oraz wspaniałym uzdrowicielem.
– Dziękuję, milordzie. – Rachel dygnęła głęboko. Cieszyła się, że zdecydowała się na suknię. – Obyś spędził we Śnie tyle lat co najstarsze drzewa i w pokoju odszedł na Zachód. I omijaj fioletowe paski białkowe.
– Za późno – odparł elf z lekkim uśmiechem. – Czy wiesz, co…?
– Tak, z początku nie byłam pewna, ale po drugiej próbie nie było już wątpliwości. Zastanawiam się, czyj to był pomysł?
– Przedstawisz mnie swojemu przyjacielowi, Rachel? – Zza jej pleców rozległ się głos Marguerite. Sądząc po cierpkim tonie, była wściekła.
– Marguerite. – Rachel odwróciła się do niej z uśmiechem. Marguerite przybrała swoją normalną formę, wyróżniając się tylko delikatną przezroczystością, która była nieodłącznym atrybutem w pełni nanitowych stworzeń. Oczywiście mogła dowolnie zmieniać kształty, ale chwilowo zdawała się preferować swój podstawowy wygląd. – To Gothoriel, Jeździec Wschodniej Rubieży. To oznacza, że jest kimś w rodzaju ambasadora dla ludzi żyjących we wschodniej Norau.
– Witaj, Gotho… Goth…
– Gothoriel – poprawił elf, schylając się, by ująć odcieleśnioną dłoń i ją ucałować. Uniósł ją do ust, jakby była z krwi i kości.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

25
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.