– To było… jak to zrobiłeś? – wyszeptała zdumiona Marguerite. – Eldarowie różnią się od ludzi nie tylko prostym wyglądem – wyjaśnił elf z lekkim westchnieniem. – Dysponujemy pewną władzą w dziedzinie świata, w którym Rzeczywiste przecina się z Nierzeczywistym. A skoro teraz dołączyłaś do nas w krainie magii, będziesz mogła przyłączyć się do nas we Śnie. – Och – powiedziała Marguerite, najwyraźniej niepewna znaczenia tego, co właśnie zostało powiedziane. Obróciła się do Rachel i machnęła rękami. – Rach! Czyż to nie cudowne! – Wspaniałe – odpowiedziała przyjaciółka, uśmiechając się i mając nadzieję, że dziewczyna nie zauważy jej niepokoju. – Ale nic mi o tym nie powiedziałaś! – Och, przygotowali to wszystko mama i tata – wyjaśniła Marguerite, wskazując ręką wokół i na swoje półprzejrzyste ciało. – Dla mnie było to zupełną niespodzianką! – Ach. – I planują na przyszły miesiąc ceremonię separacji. Chcą mi dać mój Certyfikat Niezależności i równocześnie dokonać rozwiązania kontraktu. Mama pragnie na jakiś czas żyć w morzu. Tata nie wie jeszcze, co będzie robił. – A co ty planujesz? – zapytała Rachel, próbując przyswoić sobie wiadomość, że jej przyjaciółka zostanie uznana za niezależną, podczas gdy ją, Rachel, wciąż dzieliło od tego przynajmniej dwa lata. To niesprawiedliwe! – Bawić się, cóż innego? – odparła Marguerite. – Rach, muszę jeszcze trochę się pokręcić, porozmawiamy później? Cześć, Herzer, do widzenia, Herzer. – Jasne, w każdej chwili – zawołała Rachel do jej pleców. Rozejrzała się wokół i zauważyła, że Marguerite nie była jedyną oddalającą się osobą. Gothoriel również zniknął. Całkowicie, jakby się teleportował albo rozpłynął w powietrzu. Jednak Herzer wciąż tam był. Oczywiście. – Jej, to było ostre – powiedział, głośno wypuszczając powietrze. – Myślałam, że znacie się z Marguerite trochę lepiej niż tylko cześć i do widzenia – zapytała Rachel. – Zaczęła być… mniej przyjazna, kiedy moja choroba naprawdę mocno się rozwinęła – wyjaśnił Herzer z pulsującym na szczęce mięśniem. – Kiedy mi się pogorszyło, większość ludzi się oddaliła – mówił dalej, patrząc wprost na nią. Rachel kiwnęła głową i spuściła wzrok. – Wiem, dotyczy to również mnie. To po prostu było… zbyt dziwne. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. I przepraszam cię za to. – Spróbuj z tym żyć – powiedział Herzer z westchnieniem, nie przejawiając oznak przebaczenia. – Przynajmniej znów mam przyjaciół. Upłynęło dużo czasu. – Mówisz o McCanocu? – zapytała z rezerwą Rachel. – Tak. Był dla mnie prawdziwym przyjacielem, nawet kiedy byłem chory. Och, bywa czasem… sarkastyczny… Rachel pomyślała, że za tym cichym stwierdzeniem kryło się prawdopodobnie coś więcej niż prosty sarkazm. Z tego, co wiedziała o McCanocu, świetnie by się bawił, mając przy sobie kalekiego, skrzywdzonego emocjonalnie młodzieńca. Każde drgnięcie, potknięcie i tik musiało wywoływać sardoniczne spojrzenie albo przytyk jednego z jego pachołków. – Herzer – zaczęła niepewna, jak postąpić. – Wiesz, jest dużo ludzi, których… nie obchodzi Dionys. – Wiem – odparł. – Powiedział mi o tym. Zawsze istnieją ludzie, którzy pragną po prostu utrzymać istniejące status quo i nie chcą, żeby prawdziwi geniusze burzyli porządek. Wszyscy ci głupi królowie tego i baronowie tamtego, z których żaden nie jest gotów na prawdziwą rewolucję reprezentowaną przez Dionysa! Czy wiesz, jaki jest jego ostateczny cel? – Nie, ale… – Chce zostać królem Anarchii! Planuje stworzyć armię spośród mieszkających w tym świecie i wyszkolić ich, żeby zdobyć Anarchię. W ten sposób będzie mógł rządzić nią w pokoju i dobrobycie, jak Karol Wielki prawie sto lat temu. Ale on nie porzuci ludzi z powrotem na pastwę anarchii! – Wysłuchaj mnie. – Rachel potrząsnęła jego ramieniem. – Wcale nie o to chodzi, że jest rewolucjonistą. Nie dlatego ludzie go nie lubią. To dlatego, że to wredny, kłamliwy sukinsyn! A jeśli chcesz przejść na stronę mojego ojca, lepiej żebyś zapomniał, że kiedykolwiek choć słyszałeś o Dionysie McCanocu! – To bzdury – zaprotestował chłopak, zaciskając szczęki. – Jasne, może czasem być trochę szorstki, ale jest geniuszem. I wizjonerem! Tacy ludzie zawsze mają skłonność do opryskliwości. Co zawsze uważane jest za nieuprzejmość, aż do czasu, kiedy umrą, kiedy rzeczywiście doceni się ich geniusz. – Herzer… – Ty po prostu próbujesz odseparować mnie od przyjaciół, którzy akceptowali mnie, kiedy ty mnie odrzuciłaś! – wyrzucił z siebie Herzer, rozgrzewając się. – Ci ludzie nie odrzucali moich telefonów i nie wysyłali wiadomości z wymówkami, czemu nie mogą się ze mną spotkać. Oni mnie lubią. Lubili mnie, kiedy byłem chory! – Żeby mieć przy sobie kalekę, którego mogą dręczyć! – prawie wykrzyczała Rachel. – Herzer, McCanoc jest zły. Może zachowywać się jak twój przyjaciel, ale on po prostu czegoś od ciebie chce. – Już dość, nie zamierzam tego więcej słuchać – oświadczył chłopak. – Możesz sobie myśleć, co chcesz. Jeszcze zobaczysz! – Obawiam się, że tak – cicho odpowiedziała Rachel, gdy odchodził wzburzony. – Dżinnie, chodźmy do domu. – Zdefiniuj, co w tym przypadku oznacza „przewrót” – poważnie poprosił Edmund. Sheida poświęciła trochę czasu na wyjaśnienie pozycji Paula i jego planów. Na koniec wzruszyła ramionami i podniosła swoją jaszczurkę, owijając ją sobie wokół szyi. – On jest… nieprzekonywalny. Zdecydował, że dziełem jego życia będzie przywrócenie świata do stanu… wzrostu. Zarówno wzrostu populacji, jak i rozwoju myśli i czynów. – I według ciebie zamierza zrobić… co? – zapytał Talbot, popijając łyczek wina. Prawie żałował, że w kielichu nie ma zamiast niego wody, sytuacja zdecydowanie wymagała trzeźwego myślenia. – Myślę, że planuje przechwycić Klucze. Przynajmniej dość, by zyskać absolutną przewagę w głosowaniach. Potem wprowadzi swój plan. I tak, jest w tym kapitał. – Fajnie. – Talbot skrzywił się. – Klucze nadal podlegają tej archaicznej zasadzie, że kto złapie, ten ma? – Niestety. Ktokolwiek trzyma Klucz, ten nim głosuje. Tak to zostało zapisane w jądrze programu Matki. – Ale wszyscy jesteście chronieni przez osobiste pola ochronne – zauważył Talbot. – Więc… jak może wam zabrać Klucze? – OPO zostały wprowadzone przy minimalnej większości – zatroskanym głosem wyjaśniła Sheida. – Jeśli skłoni Demona do głosowania po swojej stronie, może je wyłączyć. – Ale nie może tego zrobić w dowolnej chwili? – zapytał Edmund. – To znaczy, czy mogli je już wyłączyć? – Nie, do tego potrzebne jest oficjalne głosowanie Rady. A wszystkie głosujące osoby muszą tam być obecne. Te protokoły nie są może tak głęboko zakodowane, ale dostatecznie mocno, żeby nie mógł ich obejść bez prawie całej Rady. Chyba że Rada znajdzie się oficjalnie w stanie sporu. A nie jesteśmy. Jeszcze. – Chcesz mi powiedzieć, że nie ma protokołów na wypadek próby zabójstwa? – Historia, Edmundzie, historia – westchnęła. – Techniki ochrony osobistej pojawiły się mniej więcej w czasie, kiedy wciąż istniały jeszcze fizyczne zagrożenia i dodatkowe środki ochrony. Ale z czasem wszystko stało się tak… bezpieczne, tak spokojne, że inne zabezpieczenia usunięto jako niepotrzebne i wręcz… niewygodne. Istniały też niezależne od Rady i Sieci rządy i siły policyjne, które mogły zlikwidować tego rodzaju zagrożenie. Jeśli Rada spróbowałaby przejąć prawdziwą i bezpośrednią władzę w czasach, gdy istniały jeszcze na przykład NZ, bardzo szybko dostałaby po łapach. – No cóż, chyba przestałem zwracać uwagę na historię mniej więcej po tym, jak wycofano ze służby ostatnie B-4 – ze śmiechem przyznał Edmund. – To był oficjalny koniec, prawda? – No, to może lepiej przygotujmy się na ponowne ich uruchomienie. Ale rzecz w tym, że my stanowimy wszystko, co pozostało z wszelkich rządów. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak niemożliwe jest to historycznie, ale ty tak! Bóg wie, że dostatecznie często się o to kłóciliśmy. – Wiem. – Edmund zacisnął szczęki. – Banda samozwańczych dyktatorów. Nigdy mi się to nie podobało. Ale nie zdawałem sobie sprawy, że margines bezpieczeństwa jest tak wąski. To szaleństwo! – Nikt nie próbował… Edmundzie, nie było żadnych konfliktów. Wszyscy jesteśmy tak zadowoleni z siebie, szczęśliwi, radośni i ciepli, że nie ma żadnych zagrożeń. Och tak, na poziomie osobistym wciąż istnieją zagrożenia. Ludzie ze sobą walczą. Ale to załatwiają tarcze. Albo dwóch ludzi zgadza się je wyłączyć. Ale tego rodzaju rzeczy są dla… dzieci, fizycznie lub mentalnie. Nie mamy fizycznych starć na poziomie Rady i nie mieliśmy od… cóż, kiedyś byli strażnicy i… broń, i… rzeczy… – Chryste – westchnął Talbot. – Więc uważasz, że Paul zamierza spróbować… czego, zabić cię? Potem zabrać twój Klucz i dać go komuś innemu, żeby głosował? Będzie musiał mieć ludzi gotowych do przyjęcia Kluczy i głosowania nimi, prawda? Sam nie może nimi głosować. – Jedna osoba, jeden głos, żadnych wpływów – potwierdziła Sheida. – Tak, Matka wiedziałaby, gdyby byli kontrolowani i po prostu uznałaby to za powstrzymanie się od głosowania. – A więc, czy wyłączenie OPO to jedyny sposób, w jaki może cię zaatakować? Co z atakiem poza obszarem Rady? Co z… nie wiem… zamordowaniem cię choćby w tej chwili? – Jesteśmy… ostrożni – odparła. – Powiedzmy, że Paul nie ma pojęcia, gdzie jestem w dowolnej chwili, także teraz. – Istnieją na to sposoby, Sheida. Także wobec członka Rady. Sieć to nie wszystko. A wiesz przecież, że nawet Rada nie ma nad nią pełnej kontroli. Tą dysponuje tylko Matka. Sheida uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami, chichocząc. – Edmund, oboje jesteśmy starzy. I mam nadzieję, że przynajmniej do pewnego stopnia mądrzy. Mam ochronę. Edmund znieruchomiał, unosząc brew, potem wzruszył ramionami. – Jak my wszyscy. – Napił się wina i zakręcił nim w kielichu, patrząc na sufit. – Na swój sposób prawie zgadzam się z Paulem. – Na pewno nie. – Sheida przyjrzała mu się z uwagą. – Cóż, nie odnośnie metody – dodał, krzywiąc się. – Ale faktycznie staliśmy się sybarytami. I nie pomoże na to nawet czekanie, aż pula genowa ograniczy się tylko do kobiet, które są zaprogramowane na chęć posiadania dzieci. Ale muszę przyznać, że jego metoda ma tak wiele aspektów, że nie sądzę, żebyś nawet ty zauważyła wszystkie. – Jest źle, ale do jakiego stopnia? – Cóż, cholernie. – Zastanowił się nad tym przez chwilę, układając myśli. – Dobra, zwiększenie przyrostu populacji w sposób naturalny wymaga wielu czynników. Po pierwsze, trzeba wrócić do naturalnego sposobu rodzenia dzieci, i żadnej antykoncepcji. – Och – wydobyła z siebie Sheida, spuszczając oczy. – Nie wydaje mi się! – Co więcej, trzeba, by kobiety były w większym czy mniejszym stopniu „posiadane” przez mężczyzn, bo inaczej po jednym czy po dwójce dzieci większość kobiet zdecyduje, że nie chce przechodzić przez to jeszcze raz! – A co z warunkowaniem społecznym? – Zajmę pozycję adwokata diabła. – Zasadniczo do szerszej użyteczności wymaga religii. – Edmund wzruszył ramionami. – Rzecz jednak w tym, że techniczne i ekonomiczne warunki rozwoju populacji stoją w sprzeczności z postępem techniki. W historii zdarzały się okresy, kiedy ta zasada była naruszana, na pokolenie czy dwa, ale ogólnie rzecz biorąc w okresie wzrostu, o którym mówi Paul, trzeba do tego społeczeństwa funkcjonującego w warunkach przedindustrialnych. A to oznacza, że nie może być rozwoju technicznego. – Specjalne grupy? – zasugerowała Sheida. – Większość prawdziwego postępu wynika ze… środowiska, które wspiera rozwój. Jeśli wszystko, czym dysponujesz to chłopi pańszczyźniani i kilku czarodziejów techniki, to ci ostatni pracują w naukowej próżni. Tak więc Paul może uzyskać albo rozwój techniczny, albo wzrost populacji. W społeczeństwie postindustrialnym i postinformatycznym bardzo rzadko uzyskuje się oba. – Przerwał i zapatrzył się w zamyśleniu, lecz zaraz potrząsnął głową. – Właściwie nie istniało żadne społeczeństwo, które łączyłoby oba przez więcej niż jedno pokolenie. I istnieje… znikomo małe prawdopodobieństwo, żeby możliwe było osiągnięcie czegoś takiego w zadanych warunkach. – Wyjaśnijmy to sobie, proszę – Sheida powiedziała ostrożnie. – Jesteś po mojej stronie? – Och, tak – potwierdził Talbot. – Jeśli Paul planuje osiągnięcie sytuacji z centralnym planowaniem i zmuszanie ludzi do pracy, to trzeba go powstrzymać. Tak naprawdę nie ma pojęcia, co to oznacza. – Więc co możemy zrobić? Edmundzie, jesteś chyba jedynym pozostałym na ziemi prawdziwym ekspertem w działaniach wojennych. – Nie, po prostu jedynym, któremu ufasz – odpowiedział kowal. – Nie znam warunków. Broń? – Nie, żadnej, a w każdym razie żadnych ostrzy – dodała po namyśle. – Ani broni miotającej, a środki wybuchowe przy obecnych ograniczeniach i tak nie zadziałają. – Jeśli planują fizyczny atak na zebraniu Rady, musi istnieć jakiś sposób na skrzywdzenie was – zauważył. – Czy Paul szkolił się w walce wręcz? Zabicie człowieka gołymi rękami jest trudne. – Nie. I mamy po swojej stronie Ungphakorna i Cantora – stwierdziła Sheida. – Postawiłabym na Cantora przeciw Chansie w dowolnej walce. – Portowanie? – Sala Rady jest zabezpieczona przed wejściem bez zgody kogokolwiek poza jej członkami. I nie jest dozwolone teleportowanie ani do, ani z sali. Nie mogą wezwać posiłków, ale my też nie. – Trucizna? – Sposób jej przeniesienia? – zapytała. – Nie mogą wnieść ze sobą środków miotających, nasze pola szybko wykryłyby trucizny kontaktowe czy w powietrzu, a żadne szkodliwe gatunki zwierząt nie zostałyby wpuszczone do środka. – Trucizny bywają subtelne – zauważył Edmund. – Istnieją na przykład binarne, mogliby zażyć antidotum… – No cóż, nie wypiję niczego, cokolwiek zaoferują – powiedziała z czarującym uśmiechem. – Jesteś pewna swoich podejrzeń? – zapytał kowal. – Studiuję ludzi od bardzo dawna – odparła Sheida. – Paul coś planuje. Coś dużego. Dostatecznie dużego, żebym według niego nie była w stanie mu się przeciwstawić. Nie potrafię sobie wyobrazić, co mogłoby to być oprócz przejęcia kontroli nad Radą i wszystkich Kluczy. Moja koalicja mnie popiera. – No cóż, pokażę ci kilka sztuczek, jest też kilka rzeczy, które prawdopodobnie możesz wnieść do Sali Rady, a które nie zostaną uznane przez Matkę za niebezpieczne – powiedział. – Jednak poza tym niewiele mogę zrobić. – Dziękuję. Sama rozmowa o tym bardzo mi pomogła. Cantor robi się… bardzo niedźwiedziowaty, a Ungphakorn tajemniczy. Ty po prostu przywołujesz logikę. – Miałem więcej praktyki – wyjaśnił Talbot. – Zarówno w myśleniu na temat przemocy, jak i odnośnie ludzi próbujących mnie zabić. To przychodzi, gdy wyrastasz z chęci zostania bohaterem – dodał smutno. |