powrót do indeksunastępna strona

nr 1 (XLIII)
styczeń-luty 2005

 Eragon
Christopher Paolini
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Kupuje – Eragon wzruszył ramionami. – Trochę mu to zajmie.
– A Roran tu jest? – spytał Morn, przecierając ścierką kolejny kufel.
– Tak, tym razem żadne chore zwierzę go nie zatrzymało.
– To dobrze, dobrze.
Eragon skinął ręką w stronę dwóch kupców.
– Kto to?
– Handlarze ziarnem. Kupili zboże od ludzi za śmiesznie niskie ceny, a teraz opowiadają szalone historie. Spodziewają się, że w nie uwierzymy.
Eragon natychmiast zrozumiał, czemu kramarz wygląda na zaniepokojonego. Ludzie potrzebują pieniędzy, nie poradzimy sobie bez nich.
– Jakie historie?
Morn prychnął.
– Twierdzą, że Vardeni zawarli pakt z Urgalami i zbierają armię, która ma nas zaatakować. Podobno tylko dzięki łasce naszego króla tak długo cieszyliśmy się ochroną – jakby Galbatorixa obchodziło nasze istnienie. Idź ich posłuchaj, mam dość na głowie, nie chce mi się tłumaczyć tych kłamstw.
Pierwszy handlarz, potężny mężczyzna, całkowicie wypełniał sobą krzesło. Każdy najmniejszy ruch sprawiał, że drewniany mebel protestował głośno. Na jego twarzy nie było ani śladu włosów, pulchne ręce miał gładkie jak skóra niemowlęcia. Wydatne wargi wydymały się w nadąsanym grymasie, gdy pociągał łyk piwa. Drugi mężczyzna miał twarz czerwoną, skórę wokół twarzy suchą i pomarszczoną, wypełnioną grudkami stwardniałego tłuszczu, przypominającymi zepsute masło. Reszta jego ciała natomiast była nienaturalnie chuda.
Pierwszy na próżno starał się usadowić wygodniej na krześle.
– Nie, nie – mówił. – Nie rozumiecie. Tylko dzięki niestrudzonym staraniom króla możecie bezpiecznie toczyć z nami spory. Gdyby w swej mądrości wycofał ochronę, biada wam.
– Jasne – krzyknął ktoś z tłumu. – Może jeszcze nam powiesz, że Jeźdźcy wrócili, a każdy z was zabił stu elfów? Myślicie, że jesteśmy dziećmi, by uwierzyć w takie bajki? Sami potrafimy zadbać o siebie.
Odpowiedziały mu śmiechy.
Handlarz zaczął coś mówić, w tym momencie jednak wtrącił się jego chudy towarzysz. Machnął ręką, na jego palcach rozbłysły krzykliwe klejnoty.
– Nie zrozumieliście. Wiemy, że imperium nie może opiekować się każdym z was osobiście, choćbyście tego chcieli. Powstrzymuje jednak Urgali i inne potwory przed podbiciem tego – przez chwilę szukał właściwego określenia – miejsca.
– Jesteście wściekli, że imperium traktuje ludzi niejednako. I słusznie. Lecz rząd nie może zadowolić wszystkich. Zawsze pojawią się spory i konflikty. Jednak większość z nas nie ma na co narzekać. W każdym kraju można znaleźć małą grupkę malkontentów, niezadowolonych z równowagi sił.
– Jasne – zawołała jedna z kobiet. – Jeśli chcesz nazwać Vardenów małą grupką.
Tłusty mężczyzna westchnął.
– Wyjaśniliśmy już, że Vardeni wcale nie zamierzają wam pomagać. To tylko kłamstwa rozpowiadane przez zdrajców po to, by wywołać niepokój w imperium i przekonać, że prawdziwe zagrożenie kryje się wewnątrz granic, nie poza nimi. Chcą jedynie obalić króla i zawładnąć naszą ziemią. Wszędzie mają szpiegów, szykują się do inwazji. Nigdy nie wiadomo, kto może dla nich pracować.
Eragon nie zgadzał się z tą opinią, lecz słowa kupca brzmiały przekonująco i wiele osób zaczęło kiwać głowami. Wystąpił naprzód.
– Skąd to wiecie? – spytał. – Ja mogę powiedzieć, że chmury są zielone, ale nie znaczy to, iż tak jest naprawdę. Udowodnijcie, że nie kłamiecie.
Mężczyźni posłali mu gniewne spojrzenia, wieśniacy w milczeniu czekali na odpowiedź.
Chudy handlarz przemówił pierwszy. Unikał wzroku Eragona.
– Czy waszych dzieci nie uczy się szacunku dla starszych? A może pozwalacie chłopcom rzucać wyzwanie mężczyznom?
Słuchacze poruszyli się niespokojnie, patrząc na Eragona. W końcu jeden z nich rzekł.
– Odpowiedz na pytanie.
– Tak nam mówi rozsądek – oznajmił tłuścioch. Nad jego górną wargą zaperlił się pot. Jego odpowiedź rozwścieczyła wieśniaków, którzy podjęli spór.
Eragon wrócił do baru. W ustach czuł kwaśny posmak. Nigdy wcześniej nie spotkał nikogo, kto wychwalał imperium i wyklinał jego przeciwników. Wszyscy mieszkańcy Carvahall żywili głęboką, niemal dziedziczną nienawiść wobec imperium. Król nigdy im nie pomagał, nawet gdy głodowali, a jego poborcy podatkowi byli bezlitośni. Eragon uważał, że ma rację nie zgadzając się z handlarzami co do jego łaski. Zastanowiły go jednak słowa dotyczące Vardenów. Vardeni byli grupą buntowników, nieustannie nękających imperium. Nikt nie wiedział kto im przewodzi, ani kto stworzył te oddziały, gdy ponad sto lat temu Galbatorix zdobył władzę. Buntownicy zyskali sobie sporo sympatii, wymykając się wszelkim zastawianym przez króla pułapkom. Niewiele o nich wiedział, poza tym, że jeśli ktoś musiał uciekać przed prawem, ukryć się albo nienawidził imperium, przyjmą go w swoje szeregi. Jedynym problemem było, jak ich odnaleźć.
Morn pochylił się nad barem.
– Niewiarygodne, prawda? Są gorsi niż sępy krążące nad padłym zwierzęciem. Jeśli zostaną tu dłużej, będą kłopoty.
– Dla nich czy dla nas?
– Dla nich – odparł Morn. Karczmę wypełniały rozgniewane głosy. Eragon wyszedł, bo wyglądało, że za moment dojdzie do rękoczynów. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem, ucinając krzyki. Był wczesny wieczór, słońce znikało za horyzontem, domy rzucały długie cienie. Wędrując ulicą dostrzegł stojących z boku Rorana i Katrinę.
Roran powiedział coś, Eragon nie dosłyszał co. Katrina spuściła wzrok i odpowiedziała szeptem. Nagle wspięła się na palce, ucałowała go i umknęła. Eragon podbiegł do Rorana.
– Dobrze się bawisz? – rzucił żartobliwym tonem. Roran mruknął pod nosem, ruszając przed siebie.
– Słyszałeś nowiny, jakie przynieśli handlarze? – spytał Eragon maszerując za nim.
Większośćwieśniaków była już w domach, rozmawiała z kupcami albo czekała aż zapadnie zmrok i zjawią się trubadurzy.
– Tak – odparł z roztargnieniem Roran. – Co myślisz o Sloanie?
– To chyba oczywiste.
– Kiedy się dowie o mnie i o Katrinie, poleje się krew – mruknął Roran. Płatek śniegu wylądował na nosie Eragona; chłopak uniósł wzrok ku poszarzałemu niebu. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Roran miał rację.. Nie zwalniając kroku uścisnął ramię kuzyna.
Kolacja u Horsta okazała się bardzo obfita. W izbie panował gwar, głosy mieszały się ze śmiechami. Biesiadnicy hojnie częstowali się słodkimi kordiałami i ciężkim ale, co jeszcze podgrzewało atmosferę. Opróżniwszy talerze, goście Horsta wymaszerowali na pole, gdzie obozowali kupcy. W ziemi osadzono krąg drewnianych tyczek zakończonych świecami. Z tyłu płonęły ogniska rzucając wokół roztańczone cienie. Wieśniacy powoli gromadzili się wokół kręgu, czekając z niecierpliwością.
Trubadurzy wypadli z namiotów, ubrani w krzykliwe pasiaste stroje. Za nimi podążali starsi, stateczniejsi minstrele. Minstrele zapewniali muzykę i opowieści, tymczasem młodsi członkowie trupy odgrywali historie. Z początku były one czysto rozrywkowe, rubaszne, pełne żartów, gierek i karykaturalnych postaci. Później jednak, gdy świece przygasły i słuchacze zacieśnili krąg, na środek wystąpił stary gawędziarz Brom. Spleciona w węzły broda opadała mu na pierś, zgarbione ramiona okrył długim czarnym płaszczem skrywającym ciało. Szeroko rozłożył ręce, wyciągając szponiaste palce i zaczął recytować:
• • •
– Piasków czasu nic nie zatrzyma. Lata mijają, czy tego chcemy, czy nie… Ale wciąż pamiętamy. To, co utracono, żyć może w naszych wspomnieniach. Historia, którą usłyszycie nie jest doskonała, zostały z niej tylko urywki, lecz doceńcie ją, bo bez was przestanie istnieć. Oto daję wam wspomnienie, które odeszło w senną mgłę niepamięci, zalegającą w naszych myślach.
Bystrym wzrokiem zmierzył zasłuchane twarze, przez moment skupiając się na Eragonie.
– Nim na świat przyszli ojcowie waszych dziadków, a nawet ich ojcowie, powstali Smoczy Jeźdźcy. Ich misją było chronić i strzec, i przez tysiące lat czynili to niestrudzenie. Nikt nie mógł dorównać im w bitwie, bo każdy miał siłę dziesięciu mężów. Byli nieśmiertelni, chyba że powaliła ich klinga bądź trucizna. Mocy swych używali jedynie dla dobra i pod ich czujnym okiem z żywego kamienia wzniesiono wyniosłe miasta i wieże. Utrzymywali tedy pokój, a kraina rozkwitała. To była złota era. Elfy były naszymi sprzymierzeńcami, krasnoludy przyjaciółmi. Miasta bogaciły się, ludzie żyli w dostatku. Zapłaczcie jednak… bo nic nie trwa wiecznie.
Brom umilkł, spuścił wzrok. W jego głosie zadźwięczał bezgraniczny smutek.
– Choć żaden wróg nie mógł ich zniszczyć, nie mogli ustrzec się przed samymi sobą. I zdarzyło się, że u szczytu ich potęgi w prowincji Inzilbeth, na zawsze utraconej, narodził się chłopiec. Nazwano go Galbatorix. Gdy skończył dziesięć wiosen, poddano go próbie, jak nakazywał zwyczaj i odkryto, iż ma w sobie wielką moc. Jeźdźcy przyjęli go w swe szeregi. Szybko przeszedł szkolenie, nie mając sobie równych. Obdarzony bystrym umysłem i silnym ciałem zajął należne mu miejsce w szeregach Jeźdźców. Niektórzy sądzili, że stało się to zbyt szybko i ostrzegli, iż kryje się w tym niebezpieczeństwo. Lecz moc Jeźdźców sprawiła, iż stali się aroganccy i puścili mądre słowa mimo uszu. Tak oto zasiano nasiona nieszczęścia.
Wkrótce po ukończeniu szkolenia Galbatorix wraz z dwoma przyjaciółmi wyprawił się na nierozważny wypad. Noc i dzień lecieli na północ do krainy Urgali, sądząc nieroztropnie, że nowe moce ich obronią.. I tam, na grubym płaszczu lodu, który nie topnieje nawet latem, wpadli ich w pułapkę. Choć przyjaciele i ich smoki zginęli, a on odniósł ciężkie rany, Galbatorix zabił napastników. Niestety, podczas lotu zbłąkana strzała przeszyła serce jego smoka. Nie umiał pomóc smoczycy, która zmarła mu w ramionach. I tego dnia w jego sercu zrodziło się szaleństwo.
Gawędziarz klasnął w dłonie i rozejrzał się powoli. Po jego znużonej twarzy przebiegały cienie. Następne słowa zabrzmiały niczym żałosne takty requiem.
– Samotny, u kresu sił, na wpół oszalały z rozpaczy, Galbatorix wędrował bez nadziei w sercu po pustkowiach, szukając śmierci. Nie nadeszła jednak, mimo iż rzucał się bez lęku na każdą żywą istotę.. Urgale i inne potwory zaczęły wkrótce umykać przed oszalałym wojownikiem. W owym czasie Galbatorix pomyślał jednak, że być może Jeźdźcy dadzą mu innego smoka, i myśl ta dodała mu sił. Rozpoczął zatem długą, pieszą żmudną wędrówkę poprzez Kościec. Droga, którą pokonał bez trudu na grzbiecie smoka, teraz zabrała mu wiele miesięcy. Mógł polować posiłkując się magią, często jednak trafiał do miejsc, w które nie zapuszczała się zwierzyna. Gdy w końcu zszedł z gór, był bliski śmierci. Rolnik znalazł go nieprzytomnego w błocie i wezwał Jeźdźców.
Nieprzytomnego zabrali do swej twierdzy, tam uleczyli mu ciało. Spał cztery dni. Gdy się ocknął, starannie skrywał trawiącą go gorączkę. Kiedy wezwano go przed radę, która miała go osądzić, Galbatorix zażądał drugiego smoka. Brzmiąca w tych słowach desperacja ujawniła toczące go szaleństwo i rada dostrzegła, co kryje w sobie naprawdę. Słysząc odmowę, która dawała kres jego nadziejom, oszalały Galbatorix uwierzył, iż to z winy jeźdźców zginął jego smok. Przez wiele nocy rozmyślał o tym, knując plan zemsty.
Głos Broma opadł do przejmującego szeptu.
– Znalazł Jeźdźca, który wysłuchał jego skarg i uległ podstępnym słowom. Mroczne sekrety, które Galbatorix poznał od Cienia sprawiły, że Jeździec wystąpił przeciw starszym. We dwóch zdradziecko zwabili i zabili jednego z nich. Gdy ów straszny czyn się dokonał, Galbatorix bez ostrzeżenia zaatakował i zabił swego sprzymierzeńca. Wówczas ujrzeli go Jeźdźcy. Ręce miał mokre od krwi, z ust wyrwał mu się krzyk i Galbatorix umknął w noc. A że mimo obłędu zachował bystrość umysłu, nie zdołali go znaleźć.
Latami ukrywał się na pustkowiach niczym tropione zwierzę, zawsze czujny. Jego zbrodni nie zapomniano, lecz z czasem zaprzestano poszukiwań. Potem zaś zły los zrządził, że Galbatorix spotkał młodego Jeźdźca, Morzana, silnego ciałem lecz słabego umysłem. Przekonał go, by zostawił na noc niezaryglowaną bramę w cytadeli Ilirea, zwanej obecnie Uru’baen. Przez tę bramę Galbatorix wdarł się do środka i skradł pisklę smoka.
Wraz ze swym młodym uczniem ukryli się w złym miejscu, do którego Jeźdźcy nie śmieli się zapędzić. Tam Morzan poznał mroczne sztuki i zakazaną magię, której nigdy nie powinno się użyć. Gdy nauka dobiegła końca i gdy czarny smok Galbatorixa, Shruikan dorósł, Galbatorix ujawnił się światu. Z Morzanem u boku walczyli z każdym napotkanym Jeźdźcem. Z każdą śmiercią ich siła wzrastała. Dwunastu Jeźdźców łaknących władzy i zemsty za wymyślone krzywdy dołączyło do nich. Wraz z Morzanem stworzyli krąg Trzynastu Zaprzysiężonych. Jeźdźcy nie byli gotowi na tę walkę i ginęli bezradni. Elfy także walczyły dzielnie z Galbatorixem, zostały jednak pokonane i zmuszone do ucieczki do tajnych kryjówek, których już nie opuszczają.
Jedynie Vrael, przywódca Jeźdźców, mógł stawić czoło Galbatorixowi i Zaprzysiężonym. Stary i mądry, ze wszelkich sił starał się ocalić co tylko mógł i uratować pozostałe smoki przed wrogami. W ostatniej bitwie przed bramami Dorú Areaby, Vrael pokonał Galbatorixa, zawahał się jednak przed zadaniem ostatecznego ciosu. Galbatorix wykorzystał to i uderzył go w bok. Ciężko ranny Vrael umknął na górę Utgard, gdzie miał nadzieję zebrać siły. Nie doszło jednak do tego, bo Galbatorix go znalazł. Podczas walki kopnął Vraela pomiędzy nogi i dzięki nieczystemu ciosowi zyskał przewagę, ścinając głowę Jeźdźca płonącym mieczem.
Wówczas to, gdy moc napełniła mu ciało, Galbatorix ogłosił się królem Alagaësii.
I od tego dnia nami rządzi.
• • •
Ukończywszy opowieść, Brom szurając nogami odszedł wraz z grupą trubadurów. Eragonowi zdawało się, że dostrzega łzę połyskującą na jego policzku. Rozchodzący się ludzie szeptali między sobą.
– Wiedzcie, jak wielkie mieliście szczęście – powiedział Garrow do Rorana i Eragona. – Jedynie dwa razy w życiu słyszałem tę historię. Gdyby imperium wiedziało, że Brom ją recytuje, nie dożyłby kolejnego księżyca.

Dar losu
Wieczorem po powrocie z Carvahall, Eragon postanowił zbadać kamień, tak jak to uczynił Merlock. Zamknąwszy się w izbie położył go na łóżku i szybko wybrał trzy stosowne narzędzia. Zaczął od drewnianego młotka: lekko postukał nim w kamień, który odpowiedział cichym brzękiem. Zadowolony wziął następny młotek, z ciężkiej skóry. Uderzony kamień rozdźwięczał się żałośnie. W końcu Eragon sięgnął po metalowe dłuto. Metal nie zadrapał kamienia, sprawił jednak, iż wydał on z siebie najczystszy ton. Gdy dźwięk rozpłynął się w ciszy, Eragonowi wydało się, że słyszy cichy pisk.
Merlock twierdził, że kamień jest pusty – może wewnątrz kryje się coś cennego? Ale nie wiem, jak go otworzyć. Z pewnością istniał jakiś powód, dla którego ktoś go oszlifował, lecz ktokolwiek wysłał kamień do Kośćca, nie próbował nawet go odzyskać. Owszem, może nie wie, gdzie jest, nie wierzę jednak, by mag dysponujący mocą pozwalającą przenieść kamień, nie potrafił go odszukać. Czy zatem był mi przeznaczony? Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Ustępując w obliczu nierozwiązanej zagadki zebrał narzędzia i odstawił kamień na półkę.
• • •
Tej nocy coś wyrwało go ze snu. Nadstawił ucha. Wokół panowała cisza. Niespokojnie sięgnął pod siennik i chwycił nóż. Odczekał kilka minut i ponownie osunął się w niebyt.
Nagle ciszę rozdarł pisk, gwałtownie przywracając go do rzeczywistości. Eragon wyskoczył z łóżka i wyrwał nóż z pochwy. Przez chwilę majstrował przy hubce, wreszcie zapalił świecę. Drzwi były zamknięte. Choć pisk wydał mu się stanowczo zbyt głośny, by mogła go wydać mysz czy szczur, sprawdził pod łóżkiem. Nic. Usiadł na skraju siennika, przecierając zaspane oczy. Powietrze przeszył kolejny pisk. Eragon wzdrygnął się gwałtownie.
Skąd dobiegał ten dźwięk? Nic nie mogło się ukryć w podłodze czy ścianach, zbudowano je z solidnego drewna. To samo dotyczyło łóżka, a z pewnością zauważyłby, gdyby w nocy coś wczołgało się w głąb słomianego siennika. Jego wzrok spoczął na kamieniu. Zdjął go z półki, mimo woli tuląc do siebie, i powiódł spojrzeniem po izbie. Nagle w jego uszach zadźwięczał kolejny pisk, odbijając się wibracjami w koniuszkach palców. Dobiegał z kamienia.
Kamień od początku stanowił wyłącznie powód frustracji i gniewu, a teraz jeszcze nie pozwalał mu spać! W dodatku nic sobie nie robił z wściekłych spojrzeń Eragona. Tkwił spokojnie na jego kolanach, od czasu do czasu popiskując. Wreszcie wydał z siebie bardzo głośny dźwięk i umilkł. Eragon odstawił go czujnie i wślizgnął się pod kołdrę. Wszelkie tajemnice, jakie krył w sobie kamień, będą musiały poczekać do rana.
Gdy znów się obudził, przez okno do środka wpadała księżycowa poświata. Kamień kołysał się mocno na półce, uderzając o ścianę. W zimnych promieniach księżyca jego powierzchnia wydawała się biała, wyblakła. Eragon z nożem w dłoni wyskoczył z łóżka. Kamień znieruchomiał. Eragon patrzył z napięciem. I nagle kołysanie powróciło, jeszcze szybsze niż przedtem.
Zaklął pod nosem i zaczął się ubierać. Nie obchodziło go, jak cenny może okazać się kamień. Postanowił wynieść go z domu i zakopać. Kołysanie znów ustało; kamień umilkł. Zadygotał lekko, po czym poturlał się naprzód i z głośnym łoskotem runął na podłogę. Zaniepokojony Eragon cofnął się powoli w stronę drzwi, patrząc jak rozkołysany kamień turla się ku niemu.
Nagle na gładkiej powierzchni pojawiło się pęknięcie, potem następne i jeszcze jedno. Eragon nie mógł oderwać od nich wzroku. Pochylił się naprzód, wciąż trzymając w dłoni nóż.. Na szczycie kamienia, w miejscu gdzie krzyżowały się szczeliny, mały kawałek zakołysał się jakby na czymś balansował, po czym uniósł się w górę i opadł na podłogę. Po kolejnej serii pisków z otworu wynurzyła się niewielka ciemna główka, a po niej dziwne kanciaste ciało. Eragon zacisnął palce na rękojeści noża i zastygł bez ruchu. Wkrótce stworzenie wydostało się z kamienia, przez chwilę trwało nieruchomo, a potem śmignęło naprzód i oświetlił je księżyc.
Eragon cofnął się, wstrząśnięty. Przed nim, zlizując resztki chroniącej go do niedawna błony, stał smok.
powrót do indeksunastępna strona

30
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.