 | «Nie trzeba głośno mówić» |
Zasadniczym tematem „Zwycięstwa prowokacji” jest jednak krytyka nacjonalistycznego „polrealizmu” emigracji, tak bliskiego komunistycznemu „socrealizmowi”. Bliskość tę powodują dwie fundamentalne zasady „polrealizmu”: przekonanie, że państwo polskie w dalszym ciągu istnieje, mimo że opanowane jest przez reżim komunistyczny, oraz przekonanie, że Polska nadal położona jest pomiędzy Rosją a Niemcami. Obydwie tezy są według Mackiewicza błędne, ponieważ wychodzą z fałszywych założeń. Związku Radzieckiego bowiem w żadnym wypadku nie można utożsamiać z Rosją. Bolszewizm nie stanowi historycznej konieczności dawnej Rosji, nie jest wytworem typowo wschodnim. Wręcz przeciwnie — ZSRR jest zaprzeczeniem dawnej Rosji carskiej, a nie jej kontynuacją. Rewolucja bolszewicka zniosła dawną kulturę warstw wyższych („burżuazję”), na której opierała się Rosja, i zastąpiła ją „pseudokulturą” mas podniesionych z analfabetyzmu. ZSRR jest zatem odwróceniem dawnej Rosji pod każdym względem: polityczno-ustrojowym, gospodarczym, filozoficznym, obyczajowym i najbardziej chyba — psychologicznym. „Zachowując zewnętrzne ramy imperium, zmieniono jego substancję wewnętrzną”. Nieprawdziwy jest także slogan, jakoby bolszewizm był wytworem wschodu (Azji). Przecież komunizm narodził się w Europie Zachodniej, a państwa azjatyckie najdłużej z bolszewikami (po rewolucji) walczyły — aż do roku 1927. Jeśli więc ZSRR nie jest kontynuacją Rosji, to tak samo PRL nie jest kontynuacją przedwojennej Polski, a NRD — Niemiec. Trudno w takim przypadku twierdzić, co nagminnie robią polrealiści, że Polska leży między Rosją a Niemcami; to kłamstwo: między ZSRR a NRD leży tylko PRL! Szczegółowo rozpatruje Mackiewicz wydarzenia z lat 1918-21 (zrobił to również w powieści „Lewa wolna”), które doprowadziły do utrzymania się bolszewików przy władzy i okrzepnięcia ich państwa. Winę za to zrzuca na szalejące wówczas i niedopuszczające do porozumienia między narodami nacjonalizmy: polski, rosyjski, litewski, białoruski, łotewski, estoński, fiński, ukraiński. Te bowiem narody, miast zjednoczyć się w jednym solidarnym bloku antybolszewickim, nawiązywały — dla własnych korzyści — bilateralne stosunki z Sowietami. Za większe niebezpieczeństwo uznawały swoich sąsiadów (np. Litwini — Polskę), niż naprawdę zagrażający im komunizm. Nie oszczędza Mackiewicz ani Polski, ani Marszałka Piłsudskiego. Jego obarcza winą za przerwanie działań wojennych z bolszewikami wiosną 1919 roku (kiedy to z Syberii ciągnął na Moskwę Kołczak) i jesienią tego samego roku (gdy od południa uderzał Denikin), a także za przedwczesne zawarcie rozejmu — 12 października 1920 roku (kiedy na Krymie kolejną ofensywę przygotowywał Wrangel). Ówczesna polska polityka wschodnia była, zdaniem publicysty, zatrważająco krótkowzroczna — koncentrowano uwagę na celach doraźnych, zapominając o celach perspektywicznych. Zemścić się to miało na Polsce i państwach bałtyckich niespełna dwadzieścia lat później. Bolszewizm, zamiast zostać zniszczony w zarodku, gdy były jeszcze na to szanse, zdobył dwie dekady na okrzepnięcie i wzmocnienie swej potęgi. Po zdławieniu kontrrewolucji władcy radzieccy szybko doszli do przekonania, że bez pomocy Zachodu (gospodarczej, ekonomicznej, finansowej) przy władzy się nie utrzymają. Powstał dla nich problem — jak przekonać antykomunistyczne rządy państw Europy Zachodniej do pomocy swemu przeciwnikowi ideologicznemu? Wówczas to zrodził się na Kremlu pomysł, by przekonać świat o rzekomej „ewolucji komunizmu”. Temu służyć miała tzw. afera Trustu (1922-27). GPU — radziecka bezpieka, poprzednik NKWD i KGB — rozpoczęło opanowywanie najbardziej bojowych antybolszewickich organizacji rosyjskich na emigracji oraz wszystkich aktywnych wywiadów zachodnich. Podstawową ideą prowokacji było wmówienie Zachodowi, że bolszewizm stopniowo przeistacza się w kapitalizm, a Związek Radziecki staje się normalnym państwem, że wszelka interwencja z zewnątrz pociągnęłaby za sobą jedynie odrodzenie wojującego komunizmu, podczas gdy „pokojowe współistnienie” przyczynia się do wzmocnienia sił restauracji narodowej. Dzięki temu, jak twierdzi Mackiewicz, rozpoczęła się nie „ewolucja komunizmu”, ale „ewolucja stosunku wolnego świata do tego ustroju”. Kolejne państwa kapitalistyczne przystąpiły do podpisywania z Sowietami umów. Rozpoczęli szukający dróg wyjścia z politycznej izolacji, w jakiej znaleźli się po zakończeniu pierwszej wojny światowej, Niemcy (w Rapallo w 1922 roku), potem Anglicy, Francuzi i inni.  | «Fakty, przyroda i ludzie» |
Podobny manewr wykonał Stalin podczas II wojny światowej i to (tzw. stalinowski NEP) uratowało ZSRR od klęski. Rozwiązanie w maju 1943 roku Kominternu ułatwiło państwom zachodnim zawarcie sojuszu ze Stalinem. Znów podnoszono argumenty o „wewnętrznej ewolucji”, nawrocie do dawnego patriotyzmu i religii. Obraz ucywilizowanego bolszewizmu podziałał nęcąco na mocarstwa (USA, Anglia, Francja), tym bardziej więc uległy mu państwa małe, niewiele mające w tej wojnie do powiedzenia (jak Polska i Czechy). Były one jednak zbyt słabe, aby znaleźć się w rzeczywistym sojuszu z ZSRR, stały się więc — zdaniem Mackiewicza — zaledwie kolaborantami. W Polsce za ten stan rzeczy odpowiedzialność ponosiła przede wszystkim ekspozytura rządu emigracyjnego i jej siła zbrojna — Armia Krajowa. Szybko — jeszcze w roku 1944 — dowódcy Armii Krajowej przekonali się też, że nie są dla dowódców radzieckich równorzędnymi partnerami. W szeregach AK nastąpiły aresztowania i wywózki. Wysoką cenę przyszło im nieraz płacić za błędy i złudzenia. Dowództwo AK uznawało to za zdradę Sowietów. Mackiewicz natomiast dowodzi, że wcale nie była to zdrada — Sowieci nie zdradzają, dopóki likwidują nie-komunistów, są oni bowiem jedynie „poputczikami” (od rosyjskiego po puti — „po drodze” do celu). Z chwilą, gdy cel zostaje przez bolszewików osiągnięty, stają się niepotrzebni. To nie przeszkadza komunistom po jakimś czasie — by osiągnąć kolejny cel — zrehabilitować tych „poputczików”. Tak właśnie stało się z AK w roku 1956. Niemała część „Zwycięstwa prowokacji” poświęcona jest powstaniu i działaniu legalnej „opozycji” w Polsce po roku 1945. Wywodzi ją Mackiewicz od idei krakowskiego konserwatysty Aleksandra Bocheńskiego, przedwojennego redaktora „Buntu Młodych” i „Polityki”, teoretyka ugody wobec najeźdźcy; jak zaznacza Mackiewicz — „wobec każdego najeźdźcy”. I tak: w czasie wojny był Bocheński zwolennikiem dogadania się z Niemcami, zaś po wojnie — z ZSRR. Po „wyzwoleniu” Krakowa przez Armię Czerwoną zgłosił się Bocheński u Jerzego Borejszy (Goldmana) z propozycją utworzenia legalnej katolicko-prawicowej opozycji, na czele której stanąłby Bolesław Piasecki. Korzyści dla rządu miały być ogromne — nade wszystko zapobieżenie powstania antykomunistycznej partyzantki i uznanie nowych władz za „polskie”, nie zaś „okupacyjne”, przez katolicki odłam polskiego społeczeństwa. Dla Mackiewicza „plan Borejszy był najklasyczniejszym planem ugody pomiędzy nacjonalizmem i komunizmem”. Piasecki tymczasem — przed wojną jeden z przywódców faszystowskiego ONR-Falangi, a w czasie wojny również narodowej Konfederacji Narodu — znalazł się w więzieniu NKWD. Postawiony przed wyborem — albo stryczek, albo „legalna opozycja” — nie wahał się. Po spotkaniu z Gomułką (w lipcu 1945 r.) zaczął wydawać tygodnik katolicki „Dziś i Jutro” (pierwszy numer — 25 listopada 1945 r.), w maju 1949 r. znalazł się w Instytucie Wydawniczym „PAX”, potem został prezesem Stowarzyszenia PAX. Tym samym stanął na czele wielkiej akcji dywersyjnej, zarówno politycznej, psychologicznej, jak i religijnej, która prowadzona była (w kraju i na emigracji) równolegle w dwóch kierunkach, mających prowadzić do dwóch celów: zjednoczenie „progresywnych” kół katolickich i rozbicie jedności Kościoła — uznał Mackiewicz. Temu służyć miały powołane do życia organizacje — „Komisja Księży”, „Księża Patrioci”, Caritas i Veritas.  | «Okna zatkane szmatami» |
Wyraża Mackiewicz żal do Kościoła katolickiego w Polsce, że po roku 1945 nie myślał o walce z bolszewikami. „Wręcz przeciwnie, od początku zachował pełną lojalność wobec nowych władz, mimo iż na emigracji istniał prawomocny rząd konstytucyjny”. Miało to ogromny wpływ na społeczeństwo, pchając je niejako do uległości. Skrajną pozycję zajął PAX, który szybko stoczył się do „jawnej agentury bolszewickiej”. Inaczej, zaznaczał Mackiewicz, było ze ZNAK-iem — grupą ludzi skupionych (od lata 1945 roku) wokół „Tygodnika Powszechnego”. ZNAK chciał bowiem zachować wpływy w społeczeństwie i w Episkopacie, aby — tu Mackiewicz nie ma żadnych wątpliwości — przekonać księży i wiernych do kompromisu z komunistami. Byli to jednak tylko kolejni „poputczycy”. Bolesław Bierut (I sekretarz KC PZPR do roku 1956 i w międzyczasie prezydent PRL) wkrótce przystąpił do likwidacji tej grupy i wzmocnił represje wobec Kościoła. 14 kwietnia 1950 podpisano umowę między państwem a Kościołem, która nie obroniła księży i religii przed prześladowaniami. W myśl starej bolszewickiej zasady — kiedy przeciwnik ulega, to znaczy że jest słaby i należy go wówczas zniszczyć — naciski na Kościół uległy wzmocnieniu. W roku 1952 wymuszono przysięgę biskupów, w 1953 — wprowadzono dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych, wkraczający już na pole jurysdykcji kościelnej (w lutym) i aresztowano prymasa Stefana Wyszyńskiego (we wrześniu). Nie udało się jednak komunistom doprowadzić do całkowitego zwycięstwa nad Kościołem, jak to miało miejsce np. w ZSRR. A to z tego względu, że głową Kościoła prawosławnego jest metropolita moskiewski, którego komuniści mają w rękach, zaś rzymskokatolickiego — papież urzędujący w Watykanie, poza zasięgiem komunistów. Październik 1956 roku nie przyniósł, zdaniem Mackiewicza, istotnych zmian. Wypuszczono wprawdzie z więzienia Wyszyńskiego, lecz jednocześnie zmuszono go do zawarcia nowej umowy z państwem (jeszcze mniej korzystnej niż ta z 1950 roku) i poparcia w wyborach jedynej, komunistycznej listy. W ten sposób godził się Kościół de facto na jawne poparcie farsy wyborczej. „Był to pierwszy przypadek” — napisał Mackiewicz — „gdy Kościół rzymski zaangażował się tak dalece we współpracy z rządem komunistycznym”. Była to cena za ustanie represji. Władysław Gomułka natomiast (następca Bieruta), szukający zwolenników też w kręgach katolickich, faworyzował teraz ZNAK (zgoda na powstanie Klubu Postępowej Inteligencji Katolickiej, odrodzenie „Tygodnika Powszechnego”, pięciu członków w Sejmie) kosztem opowiadającego się przeciw reformom PAX-u. Między tymi dwiema katolickimi organizacjami (a może raczej — ruchami) rozpoczęła się gra o „zdobycie pierwszego miejsca w zaufaniu partii komunistycznej”. Jako że Kościół popierał ZNAK, PAX został tymczasowo odsunięty od wpływów, odłożony „na później”. Rząd tymczasem wyraził zgodę na podróże członków i posłów ZNAK-u po Europie. Ich celem miało być przekonanie Zachodu, że: „1) polscy katolicy akceptują ustrój, 2) Polska chce zostać w Obozie Socjalistycznym, 3) Kościół winien się włączyć w wielkie przemiany, które wprowadza socjalizm, a nie kostnieć w konserwatyzmie i klerykalizmie”. Po roku 1958 następuje kolejna zmiana polityki państwa w stosunku do Kościoła — nawrót do szykan i represji. PAX je popiera, ZNAK protestuje, ale chcąc zachować swą pozycję — pośrednika między państwem a Kościołem — musi iść na kompromis. Powoli też stacza się do jawnej agentury komunistycznej, jaką jest już cały czas PAX. Tu nie można się z Mackiewiczem do końca zgodzić. O ile wysuwając oskarżenia pod adresem Bolesława Piaseckiego i PAX-u miał rację (od tej organizacji odsuwał się także Kościół), o tyle jego oskarżenia wobec ZNAK-u wydają się być mimo wszystko krzywdzące. Nie rozumiał Mackiewicz wszystkich zawiłości (politycznych i psychologicznych) życia w kraju, pewnie nawet nie chciał ich rozumieć. To zmuszałoby go bowiem do zaakceptowania pewnych form kompromisu. Jako antykomunista-fundamentalista musiał zatem postawić między PAX-em a ZNAK-iem znak równości, podczas gdy w rzeczywistości istniała między nimi ideologiczna przepaść.  | «Droga Pani...» |
Analizując dogłębnie „Zwycięstwo prowokacji” i podążając myślami autora, należałoby zaakceptować tezę mówiącą, że prawie cała historia komunizmu (od czasu rewolucji bolszewickiej) to same prowokacje. Jest to chyba jednak pogląd nieco przesadzony. Prowokacją bowiem, jak uważa Mackiewicz, był również cały polski „Październik” (1956 roku), prowokacją było założenie „Po prostu” (miało na celu odebranie siły ruchom antykomunistycznym i zastąpienie żądania „obalenia ustroju” żądaniem jego „poprawy”) i wiele innych poczynań warszawskiego rządu. Tak samo jak podsycany od zakończenia wojny „kompleks niemiecki”, który „w dzisiejszym jego stadium jest tylko płodem prowokacji komunistycznej (...) jest integralnym składnikiem wszechświatowego spisku komunistycznego”. Tu akurat rację miał. Granica polsko-niemiecka (tzn. między PRL a NRD na Odrze i Nysie Łużyckiej) była — jego zadaniem — genialnym posunięciem Stalina, ponieważ na zawsze wykopała rów pomiędzy Polakami a Niemcami, a jej utrzymanie stało się (także dla polskiej emigracji) zadaniem najważniejszym — ważniejszym nawet od obalenia reżimu komunistycznego. Identyczny pogląd głosili więc i „polrealiści”, podpisujący się pod powiedzeniem, że „nie ma Polaka, który by nie stał na stanowisku granicy na Odrze i Nysie i Ziem Odzyskanych”. Wykorzystując różne animozje i uprzedzenia narodowe, propaganda komunistyczna zręcznie podsycała nastrój rzekomego zagrożenia ze strony rewizjonizmu niemieckiego. Według mieszkającego już od kilku lat w Monachium Mackiewicza zagrożenie to było bzdurą! Samo istnienie rewizjonizmu nie oznacza jeszcze przecież praktycznego zagrożenia. Poza tym RFN jest państwem słabszym, zależnym od NATO; samo nie dałoby rady całemu blokowi komunistycznemu, NATO zaś o wojnie takiej w chwili obecnej wcale nie myśli. Jak na tamte czasy (rok 1962) poglądy Mackiewicza były nie tylko oryginalne, ale także odważne. Głosząc je, narażał się (teoretycznie przynajmniej) większości społeczeństwa polskiego — w kraju i poza nim. Nie było jeszcze autorytetu „Listu biskupów polskich do biskupów niemieckich” (1965), a zagrożenie przed wspomnianym już rewizjonizmem było chyba najmniej istotnym składnikiem całego „kompleksu niemieckiego”. Ale kompleks ten był niezbędny, stwarzał bowiem przekonanie, że jeśli grożą nam Niemcy, to oparcia szukać musimy w Rosji (tzn. ZSRR), czyli pośrednio pogodzić się z sowiecką okupacją. Aby temu przeciwdziałać, trzeba się tego kompleksu (wszystkich kompleksów, rosyjskiego również) wyzbyć. Bo przecież obalenie komunizmu na świecie nie może się dokonać bez udziału Niemców i Rosjan, którzy — podobnie jak Polacy — są przez ustrój ten zniewoleni. Prognozy Mackiewicza sprzed ponad czterdziestu lat w tym przypadku sprawdziły się dokładnie.  | «W cieniu krzyża» |
„W cieniu krzyża. Kabel opatrzności” (1972) Tę książkę poprzedziły liczne artykuły Mackiewicza w prasie emigracyjnej dotyczące stosunków ideologicznych na dwóch płaszczyznach — religia chrześcijańska (katolicka i prawosławna) — komunizm, Kościół — państwo komunistyczne. Już w roku 1949 pisał: „Bolszewizm jest wrogiem religii. (...) Bolszewizm jest wrogiem wszelkiej wolności pod każdą jej postacią, a więc naturalnie i wolności wyznania”. Tym mniej zrozumiała wydawała mu się późniejsza (po śmierci Piusa XII) polityka Watykanu wobec ZSRR. Opisał ją w dwóch tomach publicystyczno-politycznych; pierwszy z nich, „W cieniu krzyża”, poświęcony był pontyfikatowi Jana XXIII (1958-63). We wstępie do tej książki autor wyjaśnił: „Napisałem tę historię w przeświadczeniu, że nikt poza mną z autorów polskich nie zechce przerwać milczenia o sprawach, które powinny być wszystkim znane”. Miał rację — do dziś nikt tak gruntownie jak on nie zbadał tego tematu. Był to temat niepopularny — bo któż inny odważyłby się postawić tezę, że to tzw. „polityka wschodnia” Watykanu pozwoliła Związkowi Radzieckiemu osiągnąć wielkie sukcesy polityczne w końcu lat 60. i początku 70.? Dopóki żył Pius XII, żadne zmiany w polityce Watykanu w tym względzie nie były możliwe. Twardo stał on na gruncie orzeczenia Świętego Officium, które ekskomuniką obarczało każdego, kto z komunizmem współpracował. Jan XXIII, zdaniem Mackiewicza, owładnięty obsesją połączenia katolicyzmu z prawosławiem i Zachodu ze Wschodem, chcąc do tego doprowadzić, musiał uregulować stosunki z Kremlem. Podczas przemówienia wygłoszonego w Papieskim Kolegium Greckim w Rzymie 14 czerwca 1959 roku papież użył słowa „aggiornamento” (co arcybiskup wrocławski Kominek przetłumaczył jako „udzisiejszenie”) na określenie swej polityki. Na czym ona miała polegać, świadczy już pierwszy krok papieża, jakim było — nieoficjalne jeszcze (oficjalne nastąpiło 19 października 1972) — zniesienie ambasady polskiego rządu na emigracji i poselstwa litewskiego przy Watykanie, co zostało zresztą pozytywnie odebrane w Moskwie i Warszawie. Korzenie tej polityki tkwiły jednak, jak sądził Mackiewicz, głęboko w historii i związane były bezpośrednio z poparciem, jakiego papież Pius XI udzielił bolszewikom w roku 1922 — licząc na wchłonięcie osłabionej po upadku caratu Cerkwi prawosławnej. Ale Lenin nie chciał Cerkwi podlegającej Rzymowi, lecz władzy radzieckiej. Doprowadzili do tego jednak dopiero jego następcy, zmuszając — w 1927 roku — wypuszczonego właśnie z więzienia metropolitę Sergiusza do podpisania ugody z państwem. Tymczasem Pius XI na wieści z ZSRR o prześladowaniach, zbrodniach i świętokradztwach, odpowiedział (18 marca 1937) encykliką „Divini Redemptoris” całkowicie potępiającą komunizm. Oddźwięk był różny — zdecydowanie jednak poparł Piusa XI Synod Arcybiskupów Rosyjskich Cerkwi Prawosławnej na emigracji w Karłowicach (Jugosławia), który nigdy nie uznał paktu z 1927 roku. Pius XII kontynuował walkę z komunizmem, zaprzestał jej dopiero Jan XXIII. Jego encyklika „Mater et Magistra” (maj 1961), w której zwracał się nie tylko do katolików, ale „wszystkich ludzi dobrej woli”, uchyliła niejako zakaz współpracy z komunistami (Pius XII), a nawet zachęcała do niej. Komentowano ją na całym świecie. A kiedy we wrześniu 1961 roku wezwał papież do pokojowego rozstrzygnięcia sporu narosłego wokół powstania Muru Berlińskiego, spodobało się to Chruszczowowi, który przesłał nawet Janowi XXIII gratulacje z okazji 80. urodzin. |