„Teraz będzie najtrudniej” – pomyślał Tor. Znalazł rodziców siedzących w milczeniu w ich małym pokoiku. Chyba po raz pierwszy zwrócił uwagę na ubogi wystrój wnętrza. Brakowało tam zbytków. Było to po prostu miejsce, w którym ciężko pracujący, uczciwi ludzie znajdują odpoczynek i skromne przyjemności. Tylko łóżko było wygodne – matka uwielbiała miękki materac – natomiast reszta mebli miała wyłącznie praktyczne zastosowanie. Jedyny element upiększający stanowiła mała seria rysunków, które Tor wykonał jako dziecko, a matka oprawiła w skórzany album. Od czasu do czasu przeglądali te prymitywne obrazki, śmiejąc się razem. Rodziców bawiło, że Tor zawsze rysował rodzinę w składzie czteroosobowym. Gdy był małym chłopcem, upierał się, że ma starszego brata i rysował go jako wielką, groźną postać, a czasem nawet do niego przemawiał. Ale nikt taki nie istniał. Gyntowie podejrzewali, że Tor po prostu przelewa na papier swoje marzenia, miejscowy lekarz jednak rozwiał wszelkie ich nadzieje na danie chłopcu rodzeństwa. Tor nie miał pojęcia, co powiedzieć, więc wzruszył przepraszająco ramionami. – W porządku, Tor, to właściwa decyzja – odezwał się Jhon, nie wiedząc, czy pociesza syna czy siebie. Ailsa znów zaczęła płakać. Tor dwoma krokami przemierzył pokój. Nie mógł znieść łez w oczach tej kobiety, która do tej pory zawsze nad sobą panowała. Przygarnął ją i kołysał lekko. Po chwili silne ramiona ojca otoczyły oboje, trzymając mocno, jakby chciały zdławić własną rozpacz. Tor zatracił poczucie czasu. Nie wiedział, jak długo tak stali ani kiedy wyschły łzy. Potem przez kilka minut mówili o tym i owym. Rozmowa się nie kleiła i później nawet nie potrafił jej sobie przypomnieć. W końcu, gdy znów zaległa ciężka cisza, ojciec i matka ujęli Tora za ręce. – Mama i ja musimy ci powiedzieć o czymś szczególnym – rzekł Jhon Gynt i odchrząknął. – To trudne, Tor. Przez piętnaście lat trzymaliśmy to w tajemnicy. Miałem nadzieję, że nigdy nie będziemy musieli zdradzać sekretu nikomu, a zwłaszcza tobie, ale teraz, gdy wyjeżdżasz, mamy obowiązek ci go wyjawić. Tor poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku w oczekiwaniu na dalsze słowa ojca. Czuł, że nie będą to dobre wieści. – Nic mi nie mówcie. Nie chcę tego słyszeć. Proszę! Cokolwiek to jest, nie ma dla mnie znaczenia. Spojrzał ojcu w twarz, ale znalazł tam tylko rezygnację i wielki smutek. – Musisz to usłyszeć, Torkyn. – Jhon przyciągnął syna do siebie. – Choć nosisz nasze nazwisko, chłopcze, nie zostałeś spłodzony przeze mnie ani zrodzony przez swoją matkę. Świat na moment zawirował Torowi przed oczyma, zapadając się w rozedrganą pustkę, z której wybiegły ku chłopcu trzy mieniące się kolorami kulki. Czuł, że znalazł się w niebezpieczeństwie, i chyba wrzasnął, bo z wizji wyrwał go dźwięk własnego głosu. Ojciec potrząsał nim, trzymając za ramiona. Tor z niedowierzaniem kręcił głową. Widział, że Jhon coś mówi, ale nie słyszał nic z wyjątkiem słabego pulsowania krwi. Jeszcze raz potrząsnął głową, by oczyścić umysł. – Słuchasz nas, Tor? – Zaczerwienione, opuchnięte oczy matki wyrażały błaganie, podobnie jak jej słowa. – Spójrz na mnie, synu, i posłuchaj – rzekł Gynt, obracając ku sobie twarz Tora i patrząc mu prosto w oczy. – Piętnaście zim temu przybyła na naszego miasta pewna kobieta. Przywiozła z sobą ślicznego, opatulonego i płaczącego chłopczyka. Ojciec uśmiechnął się smutno do wspomnień. Puścił twarz Tora i ręce opadły mu na kolana. – Chłopczyk nie miał rodziców. Oboje, jak nam powiedziano, zginęli w pożarze, który strawił cały dom. Tylko chłopczyk pozostał przy życiu. Nie miał krewnych. Kobieta znalazła się tam przypadkiem, pomagając sąsiadom w gaszeniu ognia. Ktoś wcisnął jej dziecko w ramiona i opiekowała się nim przez całą noc. Następnego dnia nikt się nie zgłosił po chłopca. We wsi mieszkali biedni ludzie i nie było ich stać na wykarmienie jeszcze jednej gęby. Tak więc kobieta, która jedynie przechodziła tamtędy w drodze do Tal, z konieczności musiała się zająć kilkumiesięcznym niemowlęciem. Tor nie chciał tego słuchać, lecz Jhon mówił dalej: – Zabrała chłopca i przebyła z nim wiele mil, aż w końcu dotarła do Flat Meadows i zatrzymała się na noc w gospodzie. Wiesz, jaka jest mama – zrobiło jej się żal kobiety, a na widok bezdomnego, pozbawionego matczynej miłości, zapłakanego wiecznie dziecka omal jej serce nie pękło. Wzięła chłopca na ręce, a on od razu się uspokoił. No i, jak to ona, tak się zakochała w dzieciaku, że zaczęła błagać kobietę, by jej go zostawiła. – Nie mogłam ci się oprzeć, Tor – przyznała Ailsa. – Pokochałam cię od pierwszego wejrzenia, a z każdym mijającym rokiem moja miłość wzrastała. Widzisz, ojciec i ja nie mogliśmy mieć własnych dzieci, choć staraliśmy się o nie wiele lat. Rzuciła mężowi porozumiewawcze spojrzenie, a on odpowiedział tym samym, wspominając spędzone w tej samej sypialni miłosne noce. Tor patrzył na matkę. – I ona wam mnie oddała? – Tak. Byłeś bezradny, bezdomny i niechciany. Nie przelewało nam się, ale nie klepaliśmy biedy. Bardzo chcieliśmy mieć dziecko, lecz nie było nam to dane. I wtedy pojawiłeś się ty. Decyzja nie była trudna, Tor. Po prostu od razu cię pokochaliśmy. – I nikt o nic nie pytał? – zdziwił się Tor. – Och, jasne, że pytali. We Flat Meadows aż huczało – odparł ojciec. – Mówiliśmy jednak prawdę i wszyscy szybko przyjęli ją do wiadomości, akceptując cię jako naszego syna, Torkyna Gynta. – A ta kobieta? – Cóż, przypuszczam, że osiedliła się w Tal. Bardzo się cieszyła, że znalazła dla ciebie dobry dom, i natychmiast ruszyła w dalszą drogę. Nigdy więcej nie mieliśmy od niej wieści. – Ailsa patrzyła na Tora skonsternowana. – A co, wołałbyś zostać przy niej i wieść inne życie? – Nie, po prostu jestem tak zaskoczony… No a… czy kiedykolwiek próbowaliście się czegoś dowiedzieć o moich prawdziwych rodzicach? Kim byli? Jak doszło do pożaru? Teraz to Jhon miał niewyraźną minę. – Nie, Tor. Nie próbowaliśmy. Byłeś dla nas błogosławieństwem… darem od bogów. Tor mimowolnie zadrżał na dźwięk tych słów. – Oni nie żyli. Nie mieliśmy powodu, by tropić duchy. Byłeś nasz. Chcieliśmy tylko dać ci dom pełen miłości i radości – powiedziała łagodnie Ailsa. – I zrobiliście to. – Tor ścisnął mocno dłoń matki. – Czy to już koniec tej historii? Jhon Gynt rozluźnił się nieco. – Tak, synu. To jedyna rzecz, jaką przed tobą ukrywaliśmy. Oboje z mamą przypuszczaliśmy jednak, że nadejdzie chwila, kiedy przyjdzie nam wyjawić prawdę. Od najwcześniejszych dni wiedzieliśmy, że jesteś wyjątkowy, ale ignorowaliśmy to. Miałeś dość wrażliwości, by się zorientować, że otrzymałeś niebezpieczny dar. Medyk Merkhud wzbudził moje zaufanie. Wierzę, że będzie cię chronił, gdy ruszysz własną drogą. – Kiedy zamierzasz nas opuścić, synku? – zastanawiała się głośno Ailsa, w rzeczywistości nie chcąc znać odpowiedzi. – Merkhud dał mi sakiewkę, żebym sobie kupił konia i solidne buty i ruszył, gdy będę gotów. On wyjeżdża jutro, ja jednak pomyślałem, że zostanę jeszcze parę dni, by wam pomóc przy listach w Beckynsayle… a potem… może w sobotę… – Tor mówił coraz ciszej, aż zamilkł. Ailsa dała mężowi kuksańca w żebro. – A kamienie? – A, kamienie. Byłbym zapomniał. Jhon sięgnął do niewielkiej komody, mrucząc coś pod nosem. Przeszukał szuflady i wyjął starą skarpetkę, a z niej mały mieszek z mięciutkiej skóry, w którym coś dźwięczało. Tor zrobił wielkie oczy. – Cóż, sam chciałbym wiedzieć, do czego one służą – rzekł Jhon. – Ta piękna kobieta o złotych włosach powiedziała nam, że miałeś je zawiązane na szyi, gdy cię uratowano. – Wysypał na dłoń zawartość mieszka: trzy niewielkie matowe kulki. – Dała nam jednak bardzo precyzyjne instrukcje. Miałeś otrzymać kamienie, gdy osiągniesz… odpowiedni wiek. Ailsa wpatrywała się w kulki. – Zapytaliśmy, co rozumie przez „odpowiedni”, a ona odparła, że będziemy wiedzieli, kiedy ci je dać. – Podniosła głowę. – Myślę, że to jest ta chwila, synku – powiedziała cicho. – Proszę, Torze. Dbaj o nie – rzekł Jhon. – Nie mam pojęcia, dlaczego tak się upierała, żeby ci je dać. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to to, że należały do twojej prawdziwej rodziny. Dlatego zawsze tak pieczołowicie je chroniłem. Chciałem, żebyś miał po niej jakąś pamiątkę. Jhon położył kamienie na dłoni Tora, a te natychmiast zaczęły się mienić. – Na Światłość! – wykrzyknęła Ailsa, wyciągając rękę ku synowi. – Wszystko w porządku. Są bezpieczne… wywołują przyjemne uczucie. Tor wzruszył ramionami, by pokazać, że nie przywiązuje do kamieni wielkiej wagi. Było jednak całkiem inaczej: oto trzymał w ręku te same kulki, o których śnił poprzedniej nocy, a później wyczarował je na użytek Merkhuda. Teraz ostatecznie utwierdził się w swojej decyzji odjazdu ze starym medykiem. Ojciec z konsternacją spoglądał na mieniące się w dłoni Tora kamienie. – Schowaj je, synu, i trzymaj w ukryciu – rzekł, wyciągając ku niemu skórzany mieszek. – Będzie lepiej, jeśli nikomu ich nie pokażesz. Nawet Merkhudowi. Tor wrzucił kulki z powrotem do sakiewki i skinął głową. – Masz rację. Chociaż… jeśli tak postąpię, jak zdołam się dowiedzieć, do czego służą? Tym razem to ojciec wzruszył ramionami. – Może powinieneś po prostu zostawić je w spokoju. Jeśli w ogóle mają jakiś cel, ten z pewnością sam się ujawni. Obiecaj mi, że to będzie nasz sekret. Nie zdradzaj go nikomu. Ta złotowłosa kobieta… – Jhon urwał nieporadnie i odchrząknął. – Powiedziała, że są magiczne i że nie powinien ich oglądać nikt oprócz ciebie. Mieliśmy cię nakłonić, byś ich nikomu nie pokazywał. – Położył rękę na trzymającej mieszek dłoni Tora. – Ja nic z tego nie rozumiem, synu. Podobnie jak nie pojmuję twojej magicznej mocy. Obawiam się tylko, że to wszystko może prowadzić do czegoś, czego nie zrozumie żadne z nas. – Uśmiechnął się do Ailsy. – No, mamusiu, dość już tego smutku. Nasz syn wyrusza do pałacu. Powinniśmy być dumni, a nie załamywać ręce. Chodźmy spać, a jutro zrobimy sobie wolne. Pojedziemy do Rymond i wybierzemy Torowi konia, buty i nową koszulę na drogę. Kto wie, może znajdziemy tę z żółtego jedwabiu, o której marzyłaś. Ailsa w końcu się uśmiechnęła. Torowi także zrobiło się lżej na duszy. Wiedział, że rodzice sobie poradzą, a sam był coraz bardziej podniecony wizją przyszłości. Miał jednak do pokonania jeszcze jedną przeszkodę: chciał przekonać Alyssę Qyn, by mu towarzyszyła. A skoro nie mógł się z nią skontaktować mentalnie, będzie się musiał pojutrze pofatygować do jej wioski i osobiście jej wszystko opowiedzieć. |