powrót do indeksunastępna strona

nr 2 (XLIV)
marzec 2005

Autor
 Znak od „Znaku”, czas na „Czas”
‹Znak›, ‹Czas Fantastyki›
Idea krąży w polskim fandomie. Coraz więcej osób w dyskusjach prywatnych i odbywających się na najróżniejszych listach widzi potrzebę solidniejszej pracy nad polską prozą fantastyczną.
‹Znak›
‹Znak›
Potrzeba nam coraz więcej dobrej literatury, takiej, którą fantastyczne motywy wzbogacają i upiększają, ale co do której nie ma wątpliwości, że jest to właśnie literatura i to pełną gębą. Mija już z wolna czas zachwytu nad możnością wydania wszystkiego, a pojawia się potrzeba podwyższenia poziomu. Wymaga to wiele wysiłku od autorów i od krytyków, którzy winni zapoznać się nie tylko z dziełami spod znaku speculative fiction, ale wczytać się w wielką klasykę głównego nurtu, szukając tego, co zachwyca. Niezłym pomysłem byłoby sięgnięcie po tych pracowników naukowych uniwersytetów, których słowo „fantastyka” nie przeraża i widzą w niej literaturę godną uwagi. Porządne analizy powieści i cykli ukazujących się w Polsce mogłyby być cenne dla wszystkich – autorów, czytelników i tej skromnej garstki, która para się recenzowaniem. Żeby opuścić getto, trzeba, między innymi, mieć z czym wyjść.
Jak taka współpraca między humanistami a fantastami mogłaby wyglądać? Ot, choćby tak, jak wrześniowy numer miesięcznika „Znak”, który poświęcono twórczości Tolkiena. Okazuje się, że nawet pismo z takimi tradycjami, pismo, które od dawna cieszy się szacunkiem wszelkich krytyków głównego nurtu i które wychowało generacje felietonistów, nie waha się sięgnąć po prozę spod znaku miecza i magii. Warunek jest jeden – musi w tej literaturze być coś więcej niż błysk stali i świst ognistej kuli.
„Władca Pierścieni” i dopisane do niego legendy mają wiele warstw i niosą wiele znaczeń. Wit Szostak, któremu przychodzi wprowadzać temat, stara się pokrótce objaśnić, dlaczego książka ta cieszy się popularnością już od tylu lat i w tak różnych kręgach. Nie znajduje jednej odpowiedzi, ale też nie po to pisze się wstęp, aby w nim odpowiadać na wszystkie pytania. Od tego są uczeni goście, którzy z przyjemnością opowiedzą o swoich spotkaniach z prozą Tolkiena, ukazując nam jej najróżniejsze aspekty.
O. Joachim Badeni OP odpytywany z Tolkiena naświetla nam chrześcijańskość jego dzieła wynikającą z głębokiej wiary twórcy „Władcy Pierścieni”. Jednak… nie tylko. Ten wywiad również szuka przyczyn, dla których książka ta, powstała w czasach w sumie dość odległych, wciąż zachwyca. Gdzie jest ten tolkienowski klucz do duszy, co takiego stworzył (odkrył może?), że bez problemu porywa za sobą kolejne pokolenia?
Możliwe powody, dla których czujemy się magnetycznie związani z Tolkienem, podaje również Andrzej Szyjewski. Jego „Prawda a mit. Klucz do Tolkienowskiego świata” to głęboka analiza powiązań twórczości Tolkiena z europejskimi mitami i wierzeniami. Okazuje się, że choć chrześcijańskie korzenie trylogii są ewidentne, to wizje tworzące „Władcę Pierścieni” opierają się na prastarych wierzeniach, opowieściach z czasów początków słowa pisanego w Europie. Wiele tam odniesień do pradawnych mitów wspólnych wielu ludom i kto wie, może w tym leży klucz do popularności prozy Tolkiena? Może trąca ona jakieś głębokie struny, budzi w nas rezonanse i wspomnienia nieświadome, choć pełne treści? Bibliografia tego artykułu winna się stać lekturą obowiązkową szanującego się fantasty, choć nie będę ukrywał, że ścisłowcem będąc, z trudem przyjmuję co poniektóre dywagacje szanownego autora, upatrując w nich pewnego bałaganu właściwego naukom humanistycznym. Zrzucanie mnóstwa bibliograficznych danych, zasypywanie czytelnika analogiami bez jasnego wniosku… Na myśl przychodził mi „Wykład profesora Mmaa” i wywody uczonego termita, profesora Ducha, który na podstawie guzika od koszuli autorytatywnie wypowiadał się na temat sensu świata.
Jednak nie należy mego inżynierskiego malkontenctwa brać za powód do zaniechania lektury wrześniowego „Znaku”. Znajduje się tam bowiem prawdziwa perła – ankieta „Uwiedzeni Śródziemiem”. Kilkoro humanistów – dziennikarze, krytycy, historycy sztuki – szuka przyczyn, dla których proza Tolkiena stała się częścią ich życia i dla których wracają do niej i wracać będą. Szerokość spojrzenia, głębia rozmyślań, świeżość i przenikliwość… Nawet ci, którzy z trudem znoszą opowieści o hobbitach i reszcie tolkienowego bestiarium, winni się zapoznać z przemyśleniami ze „Znaku”, bo podane tam przyczyny, dla których niektórym Tolkiena trudno znieść, wiele mówią o przeciwnikach tej prozy.
Ostatni artykuł to wyznanie jednego z tych, którzy w swej miłości do dzieł Profesora poszli najdalej i zdecydowali się stworzyć fragment Śródziemia w naszym szarym świecie. Michał Bardel w swoim „Byłem hobbitem” również szuka odpowiedzi na wciąż powtarzane pytanie – dlaczego Tolkien? Czemu to właśnie jego świat? Odpowiedzi jego nie są już tak jednoznaczne, co nie dziwi – mało kto potrafi to jasno wytłumaczyć, jednak i w nich zawarte są ciekawe sugestie dotyczące literackiej sprawności Tolkiena i pradawności odtworzonych przez niego mitów.
Ciekawa to lektura, pięknie napisana, radować się tylko z tej „Znakowej” polszczyzny. Wracając jednak do sedna – wszystkie te artykuły, zwierzenia i rozbudowane analizy dowodzą, że fantastyka i fantasy mogą sobie znaleźć miejsce w literaturze i najpoważniejsze pisma głównonurtowe się jej nie powstydzą. Jednak trzeba w to włożyć wiele pracy i potu – nie ma co się chwalić tanią konfekcją sporządzaną taśmowo. Kłania się potrzeba krytyki, nieustannego doskonalenia warsztatu – zarówno przez autorów, jak i przez krytyków. Owocem tego może być proza, w której z lubością będzie się można rozczytywać, raz po razie, tropiąc ukryte znaczenia.
Idea wzmożenia pracy nad fantastyką dotarła też do redaktora Macieja Parowskiego, który postanowił powołać w tym celu specjalne pismo. Celem jest krytyka „nie przeciw komuś czy czemuś, lecz dla duchowej i intelektualnej pełni”. Trudno by mi było lepiej wyrazić tę krążącą po fantastycznych umysłach myśl. Czasopismo krytyczne, pełne śmiałych wizji, odkrywające nowe obszary – czegóż tu sobie lepszego życzyć? Z dużym zaciekawieniem i pełen pozytywnego nastawienia podjąłem się lektury „Czasu Fantastyki”.
Jak wyszło? Średnio. Lepiej i gorzej. Pojedziemy od dołu ku szczytom, oprócz jakości oceniając również realizację założenia.
Dołki bezwzględne przydarzyły się Parowskiemu dwa. Pierwszym jest sen młodego faszysty, czyli „A gdyby z Hitlerem” Tymoteusza Pawłowskiego. Kolega Pawłowski nie bardzo zna traktat wersalski, więc ślepo powtarza dotyczącą go hitlerowską propagandę; czyni z Adolfa H. łagodnego baranka, którego podły Stalin zmusił do rozpoczęcia wojny; pisze, że faszystowskie Niemcy chciały z nami wyłącznie pokoju, broń Boże jakichś terytorialnych ustępstw, wystarczyłaby im dwustukilometrowa autostrada przez Pomorze (na estakadach oczywiście); zaprzecza sam sobie, najpierw pisząc, że Niemcy są biedne i rozgrabione, a potem sugerując, że ci biedacy rozbudują nam infrastrukturę; bredzi, bredzi, bredzi coraz dalej, aż do ostatniego akapitu, w którym twierdzi, cytuję „do 1941 roku Niemcy nie mordowali ani Żydów, ani Cyganów, ani Słowian”. Dezawuowanie wszystkich niedokładności zawartych w tym artykule trwałoby długo i tak naprawdę wymagałoby odrębnego tekstu. Pozostańmy przy tym, że „Czas Fantastyki” potknął się dość solidnie. Pozwolę sobie redaktorowi naczelnemu zwrócić uwagę na listy dyskusyjne takie jak soc.history.what-if, soc.history.war.world-war-ii i, last but not least, pl.sci.historia, gdzie scenariusze takie i dziwniejsze omawiano z dużo większą znajomością rzeczy i precyzją myślenia, życzeniowość zostawiając pod płotem.
‹Czas Fantastyki›
‹Czas Fantastyki›
Drugie potknięcie to „Mesjanka” Uznańskiego, ale tutaj trochę rozumiem redaktora Parowskiego. Bo Sebastian Uznański faktycznie wykreował swój oryginalny świat i faktycznie starał się w jego obrębie opowiedzieć na nowo mit o pokonaniu Złego. Ba, jest w tym jakiś nawet materiał do dyskusji, bo mit ten, zohydzony, pełen tortur i dupczenia, jak to w naszych mrocznych czasach wypada, nie przetrwa, co dobrze świadczy o ludzkiej kondycji. Mam wrażenie, że gdzieś głęboko w nas trwa przekonanie, że bohater winien być jednak kimś mądrzejszym i piękniejszym od nas samych. Uznański zderzony z Tolkienem nie ma szans, choć niewątpliwie znajdzie się wielu, którzy stwierdzą, że tekst młodego Polaka jest bliższy rzeczywistemu zachowaniu człowieka, bo to takie, ach! mroczne.
Jednak, mimo pewnych plusów, „Mesjanki” za udany start uznać nie można. Mimo że jest to fantasy, a w magii wolno wszystko, autor nie ustrzegł się przed niespójnością logiczną i zawiesił cały tekst na tym, że podczas trawienia udaje się zachować „integrację genetyczną”. Albo chciał zrobić SF i oparł tekst na babolu, albo chciał zrobić fantasy, ale zabrnął za daleko i dla ratowania bohaterki z tarapatów musiał wyciągnąć deus ex machina, sprzeczny zresztą z poprzednimi deklaracjami. Szwankuje forma – mnóstwo tu stukania pojedynczymi zdaniami, powtórzeń, przynudzeń w opisach. Bohaterowie są niewiarygodni, to kukły dmuchane, nakręcane przez autora biegiem wydarzeń. A najgorsze – korekta puszcza takie knoty jak „któraś z dziewcząt nieopacznie wspomniała, że Sall (…) założy na ten wieczór nową (…) togę.” Do pierwszego numeru pisma, które miało fantastykę traktować z powagą, wypadało się bardziej przyłożyć i razem z Sebastianem Uznańskim przysiąść fałdów. Ten tekst nie zaciekawi czytelnika; autor swoje przemyślenia mógłby wykrzykiwać żubrom w Białowieży.
Wywiady „Czasu Fantastyki”, choć ciekawe, należy uznać za zupełnie rozmijające się z ideą pisma. Maciej Parowski starał się żgać i prowokować Marka Hołyńskiego, by wydusić z niego zeznania pełne socjologicznej treści, ale rozmówca nie dał się przepytać. Zamiast dyskusji „telewizja a społeczeństwo” dostajemy interesujący obraz telewizji (polskiej i nie tylko) i stosowanych w niej technik. Fantastyki, odniesień do niej, penetracji nowych obszarów – jak na lekarstwo, choć pytający starał się, jak mógł, odpytać Hołyńskiego z jego poglądów na społeczną rolę szklanego ekranu. Wywiad z Krzystofem Gawronkiewiczem, choć per se interesujący, również nie jest przyczynkiem do rozwoju gatunku, do rozszerzania jego granic i doskonalenia techniki. Oba teksty godne są każdego czasopisma z wyjątkiem właśnie „Czasu Fantastyki”, który czemu innemu miał być poświęcony.
Podobnie z relacjami z krajów sąsiednich. Teksty są to arcyciekawe, toż fantastykę uprawiają nie tylko Anglosasi, jednak analizy zawartości niemieckiego „Quarber Merkur”, czeskiej „Ikarii” i szeregu rosyjskich czasopism naprawdę nie są tym, po co powstał „Czas Fantastyki”.
Filmowi i komiksowi poświęcony jest tekst „Kino z papieru!” Macieja Parowskiego. Opis dwóch filmów będących ekranizacjami komiksów („Oldboy” i „Immortel: Kobieta pułapka”) jest… bez pointy. Dużo interesujących wywodów, obserwacji, ale mknie to od Sasa do lasa i żadną konstatacją się nie kończy. Komiks nadaje się do kina? Nie nadaje? Nadaje warunkowo? Jakie to warunki?
Tekst Marcina Wolskiego jest zaś próbą odkopania tematu dawno zdechłego. Sprawnie napisany, owszem, jednak jako szukanie nowych obszarów… Wolski zastanawia się, czy życie naśladuje literaturę, czy literatura życie. I jak to jest, że czasami przepowiednie się sprawdzają. Doradzę – ja bym się zastanawiał raczej nad spektakularnymi klęskami futurologów i fantastów, bo dużo więcej z nich się można nauczyć.
Tekst Arkadiusza Grzegorzaka o filmach fanowskich też jest w sumie portretem pewnego zjawiska, a nie próbą fantastycznego dyskursu. Czyta się to z zaciekawieniem, jednak rozbudowany opis zjawiska dopiero pod koniec zaczyna dotykać obszarów, którymi chciał się zająć redaktor naczelny i, przyznam, miałem wrażenie, że ostatni akapit został wymuszony na autorze, który chciał po prostu opisać interesujący ruch amatorskiego kręcenia filmów.
Bardzo dobry jest tekst Andrzeja Marksa opisujący kosmiczny wyścig. Spokojna, rzeczowa analiza możliwości technicznych i politycznego układu wiedzie do jednego wniosku – nadzieja nasza w Chinach i Indiach. Tekst jest lekki, interesujący i stanowi dobre wprowadzenie do problemu przeniesienia człowieka na Marsa. Czy pierwsi znajdą się tam Chińczycy? Czemu nie?
Mocnym punktem jest również „Syndrom niepamięci” Agnieszki Dębskiej, która jest chyba jedyną znaną mi recenzentką odnajdującą interesujące treści w antologii „PL+50. Historie przyszłości”. Autorka szuka w opowiadaniach przewodniego, wspólnego wszystkim motywu i odnajduje go – jest nim lęk przed zanikiem słowa pisanego. Cała ta otoczka książki, to literackie życie, kontakt czytelnika i pisarza – zniknie. Tego się nasi fantaści pospołu boją i ten lęk udało się Agnieszce trafnie zdiagnozować i opisać.
Szczyty – no cóż, zajdliści. Dukaj i Lewandowski. Pierwszy w „Samotności Podglądacza”, choć niby jedynie recenzuje, o książce opowiada, to w rzeczywistości solidnie analizuje wiele z aspektów związanych z intymnością i pornografią. Patrzy szeroko, dając zdjęcie świata portretowanego z tego specyficznego punktu widzenia, ale wchodzi też w szczegóły, opisując fana SF i jego specyficzne podejście do kontaktów międzyludzkich. To wszystko są żywe tematy, proszące się o rozwinięcie w porządnych opowiadaniach i powieściach. KTL tymczasem bierze się za „Barbarzyńską Europę” Modzelewskiego i po solidnej porcji kopniaków wymierzonych w nadto chwalczych recenzentów (książki nie znając, nie wypowiadam się na temat ich zasadności, ale dziwnie tym razem Lewandowskiemu wierzę) podaje czytelnikowi niezbędny ekstrakt barbarzyństwa. Dziwni to byli ludzie, choć nasi przodkowie. Dziwni, ale tym bardziej interesujący. Jeżeli szukać w „Czasie Fantastyki” artykułu najbardziej pokrewnego głoszonym we wstępniaku tezom, to jest to chyba ten właśnie tekst – „Conan Indoeuropejczyk nad Wisłą”. W nim właśnie pokazano obszar ogromnej niezwykłości, bliskiej, opisanej przez historyków – i dziewiczej dla pisarzy. A aż się prosi o czarodziejską wizję tych czasów i tej mentalności.
Jak zatem ocenić pierwszy numer „Czasu fantastyki"? Jako przedwczesny. Zapowiedzi tekstów z numeru drugiego rokują dużo lepiej, proza ewidentnie wymaga szlifu, a kilku autorów można było pchnąć na inne tory, każąc im „prowadzić badania głębinowe na terenach wyglądających interesująco i niebezpiecznie”. Zabrakło tego zęba, tego ożywczego powiewu, ciągu na nowe tematy i poszukiwanie przyszłych form i treści SF. Nowe czasopismo jak na razie nie wyszło ponad poziom swojej macierzystej „Nowej Fantastyki” i za wiele się od niej nie różni. Chwała Maciejowi Parowskiemu, że trend wyczuł i dobrze, że ruszył z „Czasem Fantastyki”, ale spotyka go klątwa proroka – jeszcze nie ma komu pisać. Jeszcze, bo idea krąży i miejmy nadzieję, że najnowszy produkt rynkowy wychowa sobie rzeszę zdolnych współpracowników. Oby cierpliwości starczyło.
A co z krążącą między fantastami ideą? Żyje. I spokojnie, powoli będzie trzeba ją wdrażać, ucząc się, szukając i prowadząc, że sparafrazuję Macieja Parowskiego, krytyczne dyskursy. Miejmy nadzieję, że „Czas Fantastyki” będzie z numeru na numer coraz silniejszym drogowskazem, bo jeśli fantastyka ma się rozwijać, to musi dostawać bodźce, muszą w niej powstawać nowe idee, a ludzie muszą się w twórczy sposób kłócić.
Ukłony dla Sigrid oraz Shane’a z listy FiF.



Tytuł: Znak
Redaktor: Jarosław Gowin
Wydawca: Znak
Numer: wrzesień 2004
WWW: Strona

Tytuł: Czas Fantastyki
Redaktor: Maciej Parowski
Wydawca: Prószyński Media
Numer: listopad/grudzień 2004
ISSN: 1733-635X
Cena: 7,90
WWW: Strona
powrót do indeksunastępna strona

66
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.