Letni Taniec Kwiatów był ulubionym lokalnym świętem Tora. Od czasu ceremonii ujarzmiania chłopak chodził jakiś nieswój i nie mógł sobie znaleźć miejsca, ale tamtego ranka, gdy wyruszył powozem do Minstead Green, znów był w doskonałym nastroju. Jedno z jego najwcześniejszych wspomnień dotyczyło chwili, gdy, trzymając matkę za rękę, przyglądał się wiejskim dziewczętom, wykonującym skomplikowaną sekwencję kroków. Nadal uwielbiał koloryt i przepych festiwalu. Tego roku po raz pierwszy wyruszał do Minstead samotnie i upajało go poczucie wolności, które dodatkowo wzmagał fakt, że jest to również rok pierwszego w życiu występu Alyssandry Qyn. Od tej pory była już kobietą i jeśli chciała, mogła sobie wziąć męża. Tor przyglądał się jej tęsknie, jak plotkuje z innymi dziewczętami z Green, gładząc się po połyskujących w słońcu włosach barwy miodu. Alyssa nigdy nie miała w sobie krzty próżności, choć wszyscy zachwycali się jej urodą. Jej matka dawno zmarła, a ojciec, Lam Qyn, spędzał większość czasu przy kieliszku, na ogół więc, w przeciwieństwie do Tora, dziewczyna sama zajmowała się swoim wychowaniem, dodatkowo opiekując się ojcem i usiłując utrzymać rodzinę z niewielkich dochodów, jakie dawała produkcja maści i prostych mieszanek ziół leczniczych. Tor był nią oczarowany od czasu ich pierwszej rozmowy. Kilka lat wcześniej Alyssa nierozważnie uruchomiła łącze, wysyłając sygnał na chybił trafił, i padło na niego. Tor był tak wstrząśnięty, że rozlał całą zawartość kałamarza na nowy arkusz papieru, za co dostał ostrą reprymendę od dobrodusznego zwykle ojca. Chłopiec nie potrafił się wytłumaczyć. Przecież nie powie, że winna jest jakaś bezczelna dziewięciolatka, mieszkająca po drugiej stronie rzeki. Przepraszam, kimkolwiek jesteś – szepnęła, wysłuchawszy wyrzutów jego uszami. Od tamtej chwili łączyli się codziennie i w każdej rozmowie przewijało się pytanie, czy inkwizycja kiedyś ich wychwyci. Bawili się tą myślą, nieświadomi jej pełnego sensu. Teraz, starsi i lepiej rozumiejący, czym to grozi, doceniali swoją niewykrywalność i – domyślając się, że jej źródło leży w którymś z nich – postanowili kontaktować się wyłącznie z sobą. Tor westchnął. We wszystkich okolicznych wioskach nie było piękniejszej dziewczyny, ale najbardziej cenił Alyssę za jej siłę i przyjaźń. Przytaknął w duchu rozmawiającym w pobliżu kobietom, które wychwalały jej urodę, lecz wzdrygnął się na sugestię, że jakiś bogaty kupiec któregoś dnia uwiezie ją z sobą. Właśnie dlatego zamierzał z nią dziś poważnie porozmawiać. Widywali się tak rzadko, że mimo częstych kontaktów mentalnych obawiał się odmowy z jej strony. Tak czy owak, postanowił wyznać jej miłość i poprosić o rękę, gdy tylko złapie ten przeklęty bukiet. Ujrzał w wyobraźni kulminację Tańca Kwiatów, podczas której dziewczęta zamykały oczy i wyrzucały bukiety wysoko w górę, a kawalerowie starali się złapać ten należący do ukochanej. Według tradycji każdy mężczyzna, który oświadczy się, nim wypuści bukiet z dłoni, zostanie przyjęty. Dziewczęta wierzyły również, że jeśli zaręczą się w dniu Tańca Kwiatów, małżeństwo będzie szczęśliwe, pierwsze dziecko okaże się synem, a mąż pozostanie wierny. Tego lata w Minstead Green zebrało się około czterdziestu kobiet, niosących jasne polne kwiaty związane źdźbłem trawy. Naturalne i piękne, wszystkie panny z Minstead prezentowały się prześlicznie, odziane w swoje najlepsze bawełniane suknie. Alyssa wybrała jasnozielone płótno. Prosty krój perfekcyjnie uwydatniał jej szczupłą szyję i wąską talię, a do tego pomysłowo współ- grał z kolorem oczu. Tor wiedział, że musiała się obyć bez wielu posiłków, by uzbierać fundusze na zakup takiej tkaniny. Zdawał sobie sprawę, że nie jest jedynym mężczyzną, którego oczarowały jej wdzięki. Wystarczyło się rozejrzeć, by zauważyć, że zbyt wielu obecnych na paradzie młodzieńców nie widzi świata poza Alyssandrą Qyn. Dziewczyna skończyła wreszcie poprawiać sobie suknię i włosy, podniosła głowę i uśmiechnęła się. Serce zabiło mu mocniej. Tor, jeśli Rufys Akre złapie mój bukiet, zabiję cię! – oznajmiła poprzez łącze. Mhm, wyobraź sobie, jak cię skubie co noc tymi trupimi wargami… Ze śmiechem posłał jej swoją myśl. Stojący obok Rufys spojrzał na niego dziwnie, zastanawiając się, co tak rozbawiło Tora. Po prostu złap ten bukiet, bo jeśli biednemu Rufysowi się nie uda, Eli Knox już mi obiecał, że to zrobi. Tor rozejrzał się i zobaczył, jak przystojny sklepikarz rozmawia z przyjaciółmi, wskazując głową Alyssę. Skrzywił się. Nie martw się o mnie. Po prostu dobrze go rzuć! Żadne z nich nigdy nie wątpiło, kto złapie bukiet. Nawet gdyby dwanaście tuzinów mężczyzn próbowało tego dokonać, kwiaty i tak należałyby do Tora. Po jego stronie była magia i tego popołudnia używał jej po mistrzowsku, ściągając wiązkę stokrotek, dzwonków i chabrów wprost w swoją uniesioną rękę. Z całej siły złapał bukiet i nie puścił nawet, gdy siedmiu innych wpadło na niego i powaliło na ziemię. Niektórzy, wśród nich Eli Knox, ośmielili się nawet próbować wyrwać mu kwiaty. Alyssa podeszła do niego. – Odbierz nagrodę, mój panie – powiedziała, wykonując groteskowe dygnięcie. Tego już było za wiele dla Eliego Knoksa. – Chyba zapijaczony móżdżek ojca zaczął oddziaływać na twój, Alysso, skoro sądzisz, że ten biedny skryba potrafi ci zapewnić przyzwoite życie! Tor nie zdołał się powstrzymać. Posłał w kierunku Eliego impuls, który sprawił, że chłopak na końcu zdania zająknął się mocno. – Och, Kn-Kn-Knox – przedrzeźniał go Tor – Anabel Joyse powiedziała, że możesz wziąć jej k-k-kwiatki. Anabel Joyse była monstrualnych rozmiarów panną w średnim wieku o rumianych policzkach, jaskrawoczerwonych włosach i zaledwie czterech zębach. Od lat nie brała udziału w Tańcu Kwiatów, ale młodzi mężczyźni wciąż się nią straszyli. – P-p-p-się, Gynt – jąkał się Knox. – Ty też się t-t-trzymaj, Knox. Chodź, Alysso. Ujął dziewczynę za rękę i oboje uciekli z Green, zatrzymując się dopiero w pobliżu stajni Minstead. Po raz pierwszy od wielu dni Tor potrafił się swobodnie śmiać. Zdarzenie w Twyfford Cross wytrąciło go z równowagi. Wielokrotnie je wspominał, przeklinając swoje tchórzostwo. Teraz jednak myślał tylko o tym, by poprosić Alyssę o rękę. Kwiaty były po jego stronie. Musiało się udać. Alyssa oparła się o ścianę stajni. – Mało brakowało, a straciłbyś bukiet, ofermo! – Ale czy straciłbym także ciebie? – zapytał, chcąc ją pocałować. Alyssa uznała, że Tor nigdy nie zbierze się na odwagę, więc mu pomogła. Przyciągnęła go do siebie i ich wargi złączyły się w pocałunku. Było znacznie lepiej, niż sobie wymarzył: pocałunek był powolny, głęboki i tak namiętny, że Tor przestał cokolwiek słyszeć. Świat pogrążył się w ciszy. Istniały tylko słodkie, miękkie usta Alyssy. W końcu dziewczyna odepchnęła go od siebie. Oboje oddychali ciężko. Patrzyła na niego z powagą. Poproś – powiedziała mentalnie. Już miał się odezwać, gdy usłyszał, jak jeden z koni wierci się w boksie. Spojrzał przez ramię i jego zapał zgasł w jednej sekundzie na widok wspaniałego karego rumaka z królewskim sztandarem Tallinoru. Odsunął się od Alyssy i z niedowierzaniem spoglądał w mrok stajni, gdzie tylko muchy leniwie naprzykrzały się koniom. Tor? – Alyssa potrząsnęła go za ramię. Nie odpowiedział, ale malujący się na jego twarzy niepokój mówił wszystko. Czuła, jak chłopak zamyka łącze. – Co się dzieje? – zapytała na głos, próbując dostrzec w ciemnej stajni coś, co mogło przykuć uwagę Tora. Tor był przerażony. Potworna scena z Twyfford Cross powróciła do niego z pierwotną siłą. Strącił z ramienia rękę dziewczyny i odwrócił się ku niej. – Musimy stąd iść – powiedział cicho, lecz stanowczo. – Iść? Dokąd? – Jak najdalej – rzekł tylko, biorąc ją za rękę i ciągnąc z powrotem w stronę Green. Wyraźnie zirytowana, ponownie posłużyła się łączem. Co się dzieje, Tor? Myślałam, że… Odciął dostęp. – Nie używaj łącza – powiedział z naciskiem. Pociągnął ją przez ulicę i miasteczko ku powozowi ojca, przy którym ich klacz Lady z zadowoleniem raczyła się owsem z worka. – Przestań, Tor! Wystraszyłeś mnie! – zawołała Alyssa, zatrzymując się. – Musimy się stąd wydostać. Później ci wszystko wyjaśnię. Ruszył dalej, ona jednak nadal stała w miejscu. – Powiedz mi teraz – zażądała, skonsternowana i wyraźnie rozczarowana. Tor obrócił się gniewnie. I wtedy go zobaczył. To był ten starzec, którego spotkał w Twyfford Cross. Człowiek króla. Człowiek magii. Medyk Merkhud istotnie poszukiwał młodego skryby od momentu, w którym był świadkiem aroganckiej sztuczki, jakiej ten dokonał w Twyfford Cross na nieszczęsnej Maryi. Uratował jej życie, ale niewiele brakowało, a ściągnąłby na siebie wyrok śmierci. Tymczasem Goth i jego kompani nawet nie mrugnęli okiem, najwyraźniej nieświadomi, że ktoś używa im przed nosem tak potężnej magii. Odkrycie chłopca i jego ogromnej, niewykrywalnej mocy zdumiało medyka, który zachłannie uchwycił się myśli, że oto znalazł tego, kogo szukał. Przez trzy wieki poszukiwań nie udało mu się bowiem spotkać nikogo, kto – tak jak on sam – potrafiłby ukryć swoją moc przed prześladowcami. A teraz ten wysoki, przystojny młodzieniec znów przed nim uciekał. Medyk poprzysiągł sobie, że tym razem go dopadnie. Alyssa podążyła za przerażonym wzrokiem Tora. Grube, czarne włosy chłopaka uwolniły się z przepaski i zwisały luźno, a szeroko rozwarte jasnoniebieskie oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle, wpatrzone w stojącego po drugiej stronie Green starego człowieka. Popełniła wtedy brzemienny w skutki błąd, gniewnie otwierając zatrzaśnięte przez Tora łącze i celowo przez nie przemawiając. Co to za człowiek? Dlaczego uciekamy? Merkhud, zaskoczony po raz drugi w tak krótkim czasie, przeniósł wzrok z młodzieńca na piękną młodą dziewczynę, stojącą po drugiej stronie ulicy. I oto wszyscy troje stali w oszołomieniu. „To musiało się wydarzyć” – pomyślał Torkyn. Miał wrażenie, że wszyscy w Minstead zamarli w momencie, w którym Merkhud usłyszał w głowie głos Alyssy. Bawiące się dzieci, rozmawiające grupki kobiet, roześmiane pary – wszyscy znieruchomieli, gdy życie Tora osunęło się w jakąś inną przestrzeń. Nie słyszał nic z wyjątkiem bicia własnego serca. Zmusił się do wzięcia głębokiego wdechu, nim przemówił przez łącze, nie dbając już o to, że nieznajomy go usłyszy, lecz troszcząc się jedynie o Alyssę. Alysso, nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz, jaką dla mnie zrobisz, uciekaj. Weź powóz i jedź. Nie, nie mów, dokąd. Wkrótce się do ciebie odezwę. A teraz biegnij. Odwrócił się i zaczął iść w przeciwnym kierunku. Tor, zaczekaj! – zawołała. Biegnij! – wrzasnął. Posłuchała go. Ruszyła ku Lady, zraniona jego chłodem i agresją. Chłopak nie czekał, by zobaczyć, co zrobi starzec. Wiedział, że ten pędzi już do stajni po swego rumaka. Tor zablokował umysł przed Alyssą i ruszył przez pola, pilnując, by trzymać się jak najdalej od dróg. |