powrót do indeksunastępna strona

nr 2 (XLIV)
marzec 2005

 Zdrada
Fiona McIntosh
ciąg dalszy z poprzedniej strony

1
Ujarzmianie w Twyfford Cross
Torkyn Gynt był młody, żądny przygód i znudzony. Uczył się na skrybę, bo wszyscy oczekiwali, że będzie kontynuował wspaniałe dzieło ojca, ale nienawidził tego zajęcia. Przyglądał się, jak Jhon Gynt mruży oczy nad listem, nad którym pracował z wdową Ely. Miał coraz gorszy wzrok i nie było tajemnicą, że wkrótce syn będzie musiał przejąć po nim obowiązki.
Tego dnia jednak mieli spędzić ciepłe, słoneczne popołudnie na pracy w Twyfford Cross. Była to najbardziej senna i nudna osada, jaką Torkyn mógł sobie wyobrazić. Miał ochotę wrzeszczeć z furii, gdy po raz kolejny wysłuchiwał narzekań wdowy na bolące biodro. Dopiero gdy stary pies młynarza, Boj, przyczłapał do orzecha, w którego cieniu pracowali, i trącił dłoń Tora, chłopak oderwał się od ponurych myśli. Wiekowy kundel dawno już przestał być najlepszym łapaczem myszy we wsi, ale i tak wszyscy go kochali.
Tor patrzył, jak ojciec męczy się, by odczytać stukniętej wdowie list, który w jej imieniu napisał, i zrobiło mu się wstyd. Zaproponował, że sam dokończy, i z westchnieniem umoczył stalówkę w atramencie, zastanawiając się, czy istnieje nudniejsze życie.
Notując monotonny potok słów grubej wdowy, wspominał krągłość piersi Alyssy Qyn. Uśmiechnął się, ale suchy kaszel klientki i napomnienie ojca, który dobrze wiedział, jaki z jego syna marzyciel, zmusiły go do powrotu do męczącej rzeczywistości.
Gdy tak pisał, drapiąc się po żebrach i spoglądając spode łba na ojca, do jego uszu dotarł nagle złowróżbny dźwięk. Miał wyborny słuch. Jego matka zawsze mawiała, że Tor słyszy nawet, jak ptaki na drzewach oddychają. Nazywała to darem niebios. Choć nie powiedziała tego wprost, w końcu się zorientował, że posądza go o nadprzyrodzoną moc. Nie były to dobre czasy dla Obdarzonych; przeciwnie, wszelkie zdolności magiczne stanowiły przekleństwo. Dlatego o tych rzeczach nie mówiło się głośno. Już od piętnastu lat dziwny, ogromny talent Tora trzymano w ścisłym sekrecie.
Wdowa Ely ględziła i ględziła, nie zauważając nawet, że Tor wyciągnął długie nogi spod stołu i wstał. Tylko Boj obudził się i powoli poczłapał w dal.
Tor tymczasem nasłuchiwał. Jeźdźcy! Było ich wielu i poruszali się szybko. Nie musiał ich widzieć, by wiedzieć, że stanowią niebezpieczeństwo. Jhon Gynt z przerażeniem patrzył, jak syn zrzuca ze stołu atrament, pergamin i stalówki i podnosi wrzask.
Za późno. Już tam byli. Na środku ulicy Boj został stratowany przez dwunastu jeźdźców, którzy galopem wpadli na plac wioskowy. Tor nie miał wątpliwości, kim jest głównodowodzący. Nigdy przedtem go nie widział, ale słyszał dość dokładne opisy, by rozpoznać wielkiego inkwizytora Gotha. Jego twarz była żywą maską: pokryta bliznami, z jednej strony bezwładna, z drugiej skręcająca się w nieustającym tiku. Prawe oko inkwizytora mrugało bezustannie, a na ustach powoli wykwitł wredny uśmieszek wywołany widokiem przerażonych wieśniaków. Zdychający Boj zdołał jeszcze ugryźć w kopyto wierzchowca Gotha i choć został za to dźgnięty mieczem w brzuch, Tor podziwiał jego odwagę. Niektórzy z obserwatorów wzdrygnęli się w przerażeniu, lecz przezornie milczeli.
Tor zamrugał chabrowymi oczami. Czuł, jak wzbiera w nim moc.
Ojciec musiał to wyczuć, bo ścisnął go za ramię.
– Tylko bez żadnych głupstw, Torkyn – szepnął.
Goth przyglądał się wieśniakom, którzy w ciszy czekali na nieunikniony rozkaz znienawidzonego inkwizytora. Przez chwilę milczał, sycąc się ich przerażeniem. Gdziekolwiek się pojawiał, wszędzie witał go taki sam śmiertelny strach.
Wreszcie przemówił wysokim, nieco zniewieściałym głosem, zawsze zdumiewającym tych, którzy słyszeli go po raz pierwszy.
– Dobrzy ludzie, minęło sporo czasu, odkąd poprzednio tu byliśmy. Widzę, że odbudowaliście swoją knajpkę.
Mówiąc to, wykonał ruch głową w stronę oberży Pod Białym Jeleniem, trzy zimy wcześniej podpalonej przez jego ludzi. Spocony oberżysta jęknął. Małe, bystre oczka Gotha natychmiast go wyłowiły z tłumu.
– A, pan Pawl – rzekł przeciągle. – Bez obaw. Tym razem wieś z pewnością da mi to, po co przyszedłem.
Pozostali inkwizytorzy, ubrani czarne peleryny i purpurowe jedwabie, zaśmiali się szyderczo.
Tor wyczuł jakiś ruch za nimi i obrócił się, by ujrzeć skręcającego w ulicę samotnego jeźdźca. Był to starszy człowiek o siwej brodzie i włosach, które wymykały się spod ronda kapelusza. Na chwilę zatrzymał się, oceniając wzrokiem sytuację, po czym popędził czarnego rumaka naprzód.
Adiutant Gotha, Rhus, także dostrzegł starca i dał sygnał dowódcy. Goth odwrócił się, uniósł oczy ze złością i zaklął.
– Po co tu przybyłeś, Goth? – odezwał się obcy. – Czy jakieś biedne dziecko zobaczyło w chmurach kształty zwierząt i spędziło ci to sen z powiek? A może to nieszczęsne stworzenie, które widzę u twoich stóp, miało jakieś nadprzyrodzone zdolności? Na przykład potrafiło wyczarowywać kości z powietrza?
Ktoś parsknął krótkim śmiechem, ale reszta wieśniaków zachowała milczenie. Nikt, kto rzucał Gothowi wyzwanie, nie żył dostatecznie długo, by móc o tym opowiedzieć. Tor przesunął się, by mieć lepszy widok, i z rozbawieniem zauważył, że twarz Gotha przybrała kolor jego kosztownych jedwabi.
– Podobnie jak ty, doktorze Merkhud, wykonuję rozkazy króla – odparł tamten, siląc się na spokój, choć w duchu przeklinał królewskiego medyka za to, że pojawił się nie w porę.
Starzec uśmiechnął się szyderczo.
– Nigdy nie porównuj mojej pracy do swoich niegodziwych postępków, Goth.
– Och, z przyjemnością przekażę jego królewskiej mości twoją opinię – odparł Goth słodko, nieco odzyskując rezon.
Starzec pokręcił głową.
– Nie trudź się. Sam mu to powiem, gdy następnym razem będę spożywał posiłek w jego towarzystwie.
Merkhud wiedział, że te słowa zranią Gotha. Cóż z tego, że inkwizytor jeździł pod królewskim sztandarem, skoro to on był najstarszym i najdroższym przyjacielem monarchy. Obiecał sobie, że poważnie porozmawia z Lorysem na temat Gotha.
Nie ulegało dla niego wątpliwości, że inkwizytor przybył do Twyfford Cross, by dokonać ujarzmienia. Wierność Lorysa barbarzyńskiej praktyce karania Obdarzonych poprzez nakładanie im uzd i znakowanie była doprawdy prymitywna. „Trzeba położyć kres wiekom prześladowań tych niewinnych, władających mocą istot” – myślał Merkhud. Może to właśnie one uratują w przyszłości cenny tron Tallinoru.
Starzec nawet się nie poruszył, gdy podszedł do niego chłopiec stajenny i zabrał lejce z jego dłoni. Wpatrywał się w inkwizytora. Goth kipiał z wściekłości. Merkhud popsuł mu zabawę, obalając pozory, że wymierza królewską sprawiedliwość.
Machnął gniewnie na Merkhuda, by się nie wtrącał, po czym swoim piskliwym głosem zwrócił się do tłumu:
– Przychodzimy po kobietę znaną wam jako Marya.
Jakaś niewiasta krzyknęła. Dołączyły do niej inne. Goth uwielbiał takie chwile. Podniósł głos, by przebić się przez gwar.
– To Obdarzona. Nie ma dla niej miejsca w naszym społeczeństwie. W imieniu króla Lorysa obwieszczam, że skazano ją na ujarzmienie. Żądam natychmiastowego przyprowadzenia jej. W przeciwnym razie wieś pójdzie z dymem.
Głowy odwróciły się w kierunku czterech kobiet. Najstarsza osunęła się na piach, bijąc się w pierś i wykrzykując bezradne wyzwiska. Jeźdźcy spoglądali na to z rozbawieniem, które jeszcze wzrosło, gdy córki kobiety zaczęły płakać. Tylko najmłodsza, przeciętnie wyglądająca dziewczyna o rozmarzonym spojrzeniu czarnych oczu nie okazywała rozpaczy. Skrzyżowała wzrok z Gothem i patrzyła nań hardo.
Nie posiadała wielkiej mocy, ale Tor zdołał wyczuć jej zamiary. Już miała się rzucić na inkwizytora, gdy nagle otworzyło się łącze mentalne i odezwał się przez nie cichy głos.
To bezcelowe, Maryo. Chroni ich archalit. Poddaj się, by ocalić matkę i siostry. Jeśli będziesz walczyć, dasz mu pretekst do wybicia całej twojej rodziny.
Głos był stanowczy, lecz łagodny. Wstrząśnięty Tor rozglądał się gorączkowo. Kto mógł przemawiać z taką mocą? Nim zdołał się zreflektować, zaczął sięgać zmysłami coraz dalej, podążając za ledwie wyczuwalnym śladem… aż dotarł do starca. Tylko na chwilę sprzągł się z jego mocą i szybko odskoczył, przerażony swoim zuchwalstwem. Za późno. Na twarzy nieznajomego odbiło się wywołane kontaktem zdumienie. Tor pobiegł wzrokiem z powrotem ku Maryi, rzuconej na kolana przed inkwizytorem. Ale nie uciekał dość szybko, a nieznajomy okazał się równie dobrym tropicielem.
Medyk Merkhud zatopił wzrok w odwróconej głowie młodego skryby, identyfikując intruza. Torkyn musiał uciekać. Niebezpieczeństwo było ogromne. Jak mógł zrobić coś tak głupiego po tylu latach samokontroli? Choć inkwizytorzy nie wychwycili kontaktu, Tor wiedział, że został na zawsze naznaczony przez kogoś, kto w znacznie bardziej subtelny sposób posługiwał się magią i – podobnie jak on – potrafił ukryć fakt jej stosowania.
– Chodźmy stąd, ojcze – rzekł i w pośpiechu zaczął zbierać papiery, kiwając przepraszająco głową w kierunku wdowy Ely. Ona jednak stała wpatrzona w makabryczne wydarzenia na placu.
Jhon Gynt chwycił syna za ramię.
– Torkyn… On oczekuje widowni podczas ujarzmiania. Mnie także się to nie podoba, ale musimy pozostać, by nie wzbudzać w nim gniewu.
Tor ponownie spojrzał na Merkhuda i tym razem ich spojrzenia się skrzyżowały. Na twarzy starca nadal malowało się zdumienie.
Goth tymczasem korzystał z okazji, by pokrótce opowiedzieć zebranym, w jaki sposób namierzył dziewczynę, podążając za jej magią, i wyrazić zdziwienie nieostrożnością, z jaką jej używała.
W końcu rzucił komendę:
– Ujarzmić ją!
Marya zaczęła histerycznie krzyczeć, miotając się i drapiąc trzymających ją ludzi. Rzucała na prześladowców strzępami magii, ale – jak ostrzegał Merkhud – i ich, i konie chronił tajemniczy archalit, odbijający czary z powrotem ku niej.
Tor nie mógł znieść widoku jej cierpienia. Niewiele myśląc, posłał jej impuls własnej mocy, by ją zamroczył. Wyczuł, że starzec jest przerażony jego zuchwalstwem, ale nie zaszczycił go spojrzeniem.
Dziewczyna tymczasem osunęła się na ziemię. Jej matka głośno zanosiła do niebios modły o karę dla łotrów, którzy odbierają jej dziecko. Na szczęście Goth był zbyt zajęty przyglądaniem się, jak jego ludzie wyjmują z worka matową skórzaną uzdę nabitą archalitem, by zwracać uwagę na obelgi matki. Kilku inkwizytorów całkiem niepotrzebnie przytrzymywało na ziemi bezwładne ciało Maryi, podczas gdy inny uniósł jej głowę. Rhus włożył na twarz dziewczyny uzdę i umieścił między zębami metalowy pręt. Marya odzyskała przytomność i zaczęła jęczeć. Drąg boleśnie wbijał jej się w język. Oprawcy zatrzasnęli zamek z tyłu głowy, starannie wbijając dwa skoble. Szorstkie ręce podniosły dziewczynę i zdarły z niej ubranie. Stała chwiejnie – naga, ujarzmiona, drżąca i oniemiała z przerażenia.
Wielu mężczyzn, którzy ją znali, odwróciło wzrok, zawstydzonych nagością kobiety i własną bezradnością. Torkyn czuł, że znów zaczyna tracić kontrolę, ale nagle łagodny głos ponownie wdarł się w jego myśli.
Jeszcze nie czas, chłopcze. Nie ujawniaj się.
Torkyn znów czuł, że oczy stojącego po drugiej stronie drogi starca wwiercają mu się w głowę. Był tak zaskoczony wtargnięciem tamtego w swoje myśli, że na moment jego moc osłabła. Przyglądał się, jak przyprowadzają miejscowego kowala, by dokonał poniżającego zabiegu. Mężczyzna trzymał w ręku znak z symbolem Obdarzonego: znienawidzoną gwiazdą.
– Oznakuj ją, jak ci kazano, kowalu… lub giń.
Kowal stał bez ruchu. Dobrze znał Maryę. Jego jedyny syn, poważny chłopak, bardzo ją lubił i zaczął się nawet przymierzać do małżeństwa.
– Dalej! – wrzasnął Goth głosem niemal łamiącym się z napięcia.
Gdy i ta komenda została zignorowana, zeskoczył wściekle z konia i wyjął dymiący znak z bezwładnej ręki kowala.
– Zabić go – rozkazał.
Rhus nie zawahał się. Odrąbał kowalowi głowę z taką siłą, że ta potoczyła się po ulicy i zatrzymała dopiero obok zmasakrowanego Boja. Ludzie podnieśli krzyk. Goth wydawał się nie zwracać uwagi na wijące się w drgawkach bezgłowe ciało, z którego tryskała krew. Upewniwszy się, że jego ludzie mocno trzymają Maryę za ramiona, po kolei przyciskał dymiącą gwiazdę do drobnych piersi kobiety. Gdy zapach świeżej krwi zmieszał się z wonią palonego ciała, inkwizytor dokończył dzieła, odciskając znak między nogami Maryi.
– Zbawiliśmy jeszcze jedną sługę piekieł – zwrócił się do wstrząśniętej publiczności. – Teraz nie będzie już kusić mężczyzn, by płodzić diabelskie, magiczne bękarty.
Zadowolony, odrzucił gwiazdę na bok i gestem wskazał oberżyście Pawlowi, że on i jego ludzie mieliby ochotę się czegoś napić. Pawl drżącą ręką wskazał drzwi oberży.
Dwaj jeźdźcy wrzucili zmaltretowane ciało Maryi na stojący obok powóz. Ignorując ryzyko, wieśniacy po kolei podchodzili do niego, nakrywając dziewczynę własnymi ubraniami, dotykając jej łagodnie i szepcząc obietnice zaopiekowania się rodziną. Żadne z tych słów nie docierały do niej.
Jeden z mężczyzn podniósł głowę kowala i z czcią umieścił na piersi zalanego krwią ciała. Potem wieśniacy wynieśli je w milczeniu.
O Boju nikt nie pamiętał.
Tor wiedział, że musi uciec od tej wstrząsającej sceny najdalej, jak się da. Powolnym krokiem podszedł do niewielkiego powozu ojca, wrzucił nań swoje rzeczy i złapał za lejce. Nie miał odwagi spojrzeć na starca. Gdy tylko ojciec wdrapał się na sąsiednie siedzenie, Tor poprowadził konia na wschód, ku oddalonemu o kilka mil bezpiecznemu domowi we Flat Meadows.
Przez całą drogę ojciec i syn nie zamienili słowa.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

11
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.