Ktoś stwierdził, że już czas na kolejną odsłonę „Egzorcysty”. Ktoś inny uznał, że najlepiej nie kręcić kontynuacji cyklu, a zrobić prequel, czyli film poprzedzający cykl, opowiadający o początkach całej historii. Jeszcze ktoś inny wyłożył na to pieniądze. A koszty tych błędów ponosić będą – oczywiście – widzowie…  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jeśli lubicie „Indianę Jonesa” – to jest to film w sam raz dla Was. Jeśli jednak wolicie „Egzorcystę” – darujcie sobie seans i po prostu jeszcze raz obejrzyjcie „Egzorcystę”. Tego oryginalnego. Przynajmniej trzyma w napięciu. Na pierwszy rzut oka film wygląda normalnie. Jako głównego bohatera mamy ojca Merrina (w tej roli Stellan Skarsgard), byłego księdza, który porzucił kapłaństwo w czasie Drugiej Wojny Światowej, gdy dla ocalenia kilkudziesięciu mieszkańców miasteczka musiał wskazać hitlerowcom dziesięć osób do zabicia. W roku 1949, przebywając w Kairze, przyjmuje zlecenie dostarczenia tajemniczej figurki demona, która ma się znajdować w bliżej niesprecyzowanym miejscu w Afryce, gdzie odkopano wspaniale zachowaną chrześcijańską świątynię z V wieku naszej ery. Cała sprawa jest o tyle zagadkowa, że chrześcijaństwo w tamtym okresie nie sięgało tak daleko w głąb kontynentu. Co dziwniejsze, świątynia została celowo zasypana zaraz po wybudowaniu i poświęceniu. Na dokładkę w dopiero co odkrytej świątyni ktoś dopuścił się zbezczeszczenia wizerunku Zbawiciela. Sprawy nie rozjaśnia również mały cmentarzyk (pochowana cała wioska – ale przez kogo?), a także krążące w pobliżu nawet w dzień hieny. Do tego wszystkiego miejscowi twierdzą, że z budowli wydostał się zły duch. Mimo, że z opisu wynika, iż dziać się będą jakieś mroczne rzeczy, spieszę wyjaśnić – nic takiego nie ma miejsca. Trzy czwarte filmu to niemal klasyczna historia awanturniczo-przygodowa, z archeologiem-amatorem w roli głównej i mściwymi tubylcami na drugim planie. Naturalnie jeden czy dwa akcenty z dreszczykiem mają miejsce, ale chyba tylko przez reżyserskie przeoczenie. W związku z tym w pewnym momencie pojawia się pytanie – o czym tak naprawdę jest ten film? Prawie do końca seansu wydaje się, że jego sednem jest po prostu próba rozwikłania zagadki kościoła i odnalezienia zamówionej przez jakiegoś kolekcjonera figurki. Aż tu nagle, w ostatnich piętnastu minutach, fabuła zakręca na ciasnym wirażu i niespodziewanie dostajemy to, na co tak długo czekaliśmy i o czym już zdążyliśmy zapomnieć – egzorcystę i egzorcyzm. Ale w jak żałosnej formie! Egzorcystą oczywiście staje się Merrin, który przywraca w sobie wiarę w Boga, ale robi to chyba wyłącznie z potrzeby chwili i na przekór swojemu wewnętrznemu przekonaniu, a przynajmniej tak wynika z pokazanej sceny i sfinksowych grymasów na twarzy Skarsgarda. Sam natomiast egzorcyzm jest denerwująco krótki i bezbarwny, zwłaszcza jeśli przywołać w pamięci rozbudowaną procedurę z pierwotnego „Egzorcysty”, a także jeśli porównać teoretyczną moc demonów z obu filmów. „Egzorcysta: Początek” jawi się w tym świetle niemal parodią swego pierwowzoru. W dodatku Skarsgard był podczas kręcenia filmu niemal o dekadę starszy niż Max von Sydow w czasie, kiedy wcielił się w rolę ojca Merrina w oryginalnym „Egzorcyście”, rozgrywającym się przecież wiele lat później.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Złośliwie mówiąc: dawka „Egzorcysty” w „Egzorcyście: Początek” jest śladowa i w sumie lepiej było nadać mu tytuł „Skarby pustyni”, „Klątwa Sahary”, czy „Ziarno demona”, bo uczyniłoby to mniejszą krzywdę opowiadanej historii i przynajmniej nie drażniłoby sympatyków oryginału nieuprawnionymi odwołaniami. Sam film natomiast ogląda się całkiem przyjemnie (zwłaszcza, że w kadrze mamy również Izabellę Scorupco), mimo iż praktycznie żadna ze scen nie zapada głębiej w pamięć. Całkiem możliwe również, że w niedalekiej przyszłości zostaniemy jeszcze czymś zaskoczeni w kwestii nowego „Egzorcysty”, bowiem w przypadku sukcesu kasowego prawdopodobnie pojawi się na rynku kompletnie odmienna od kinowej wersja filmu. A wynika to z praktycznie dwukrotnego kręcenia tegoż obrazu. Ten, który wszedł do kin, jest w reżyserii Renny’ego Harlina, natomiast pierwotnym reżyserem był Paul Schrader. Niestety, jego koncepcja „Egzorcysty” – dramat psychologiczny niemal zupełnie pozbawiony krwi i flaków – absolutnie nie przypadła do gustu producentom, przez co nastąpiły zmiany w scenariuszu i obsadzie, no i trzeba było kręcić od nowa 90% zdjęć. I tak się tylko zastanawiam, czy przypadkiem wycofanie wersji Schradera nie było zbyt pochopnym posunięciem…
Tytuł: Egzorcysta: Początek Tytuł oryginalny: Exorcist: The Beginning Reżyseria: Renny Harlin Zdjęcia: Vittorio Storaro Scenariusz: William Wisher Jr., Caleb Carr, Alexi Hawley Obsada: Stellan Skarsgård, Izabella Scorupco, Israel Aduramo Muzyka: Trevor Rabin Rok produkcji: 2004 Kraj produkcji: USA Data premiery: 4 marca 2005 Czas projekcji: 114 min. Gatunek: horror Ekstrakt: 50% |