Rok 2004 był złym rokiem dla antologii „redaktorskich”. Choć otrzymaliśmy w nim dwa zbiory firmowane znanymi nazwiskami: „PL+50” pod redakcją Jacka Dukaja i „Wizje alternatywne 5” w wyborze Wojtka Sedeńki, to w obu przypadkach należy raczej mówić o rozczarowaniu niż sukcesie. Pierwszy z wymienionych tytułów był już omawiany na tych łamach, czas więc przyjrzeć się drugiemu i spróbować dociec źródeł jego słabości.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Antologie tematyczne zawsze były sporym wyzwaniem dla polskich autorów fantastyki, a jednocześnie dużą rzadkością na rynku wydawniczym. Czy rodzimym twórcom źle się pisze na zadany temat, czy też stanowią za małą grupę dla przeprowadzenia skutecznej selekcji? Dość rzec, że do niedawna więcej było zbiorów o luźno określonej tematyce. „Trzynaście kotów” czy „Czarna msza” stanowiły wyjątek na tle przedruków w „Co większych muchach”, „Robimy rewolucję” i kilku innych zbiorach-podsumowaniach. Osobną grupę antologii gromadzących teksty premierowe stworzył Wojtek Sedeńko w publikowanych nieregularnie od 1990 roku „Wizjach alternatywnych”. Na tym tle porażka tematycznego zbioru przygotowanego przez Dukaja (w dodatku debiutującego jako selekcjoner) dziwi o wiele mniej niż niski poziom najnowszych „Wizji”, których wyboru dokonywał redaktor o wiele bardziej doświadczony i nieograniczany tak ostrymi kryteriami. U Sedeńki zawsze było miejsce na to, co autorom w duszy grało, bez względu na temat i gatunek, a grało ciekawie – wystarczy wspomnieć „IACTE” i „Aguerre w świcie” Jacka Dukaja, „Szosę na Zaleszczyki” Rafała Ziemkiewicza czy „Klub Absolutnej Karty Kredytowej” Jarosława Grzędowicza. Z 12 tekstów zaprezentowanych w piątym tomie „Wizji” tylko jeden ma szanse na dołączenie do tej grupy, a oprócz niego jeszcze dwa zasługują na szczególną uwagę. Pozostałe dziewięć opowiadań można określić co najwyżej mianem przeciętnych, a i to ze świadomością, że podaż fantastyki na rynku sprzyja obniżeniu się poziomu przeciętności. „Wizje alternatywne 5” sprawiają wrażenie, że nazwisko autora bądź objętość tekstu były ważniejszymi kryteriami selekcji, niż powinny. Duża różnorodność zaprezentowanych opowiadań sprawia, że jakakolwiek próba analizy skazana jest na niepowodzenie. Klamry, którymi w przedmowie próbuje pospinać niektóre teksty autor wyboru, wystarczają na dwa, najwyżej trzy utwory, a w dodatku nie zawsze dobrze oddają ich istotę. Niemniej istnieją nici wyraźnych zależności lub tylko luźnych skojarzeń, które mogą pomóc w przedstawieniu zawartości „Wizji alternatywnych 5”. W grupie autorów bardziej i mniej znanych to właśnie pisarze bez samodzielnych publikacji zajęli wyraźne miejsce na początku i końcu stawki, a to, co dzieli i łączy ich utwory, daje dobre wyobrażenie o tym, czym jest dojrzałość twórcza. Zupełnie niespodziewanie bowiem najbliżej tekstu wybitnego znalazł się Wojciech Szyda ze swoim „Szlakiem Cudów”. Niespodziewanie, gdyż autor ten po raz pierwszy pojawił się u Sedeńki w trzecim tomie „Wizji” z nieudaną „Pieśnią Adoriona” i mimo wyraźnie lepszych „Zabójców czasu” w tomie czwartym, trudno było spodziewać się po nim utworu tej klasy. „Szlak Cudów” w sposób wyjątkowo klarowny łączy kilka poziomów narracji i kilka gatunków literackich (fabułę opowiadania uzupełnia list-reportaż i na poły eseistyczne dygresje), a przy tym do końca pozostaje niejednoznaczny, nie będąc jednak bełkotliwym. Losy uciekinierów z ogarniętej wojną Polski przyszłości, terapia autystycznego dziecka i naukowy eksperyment – każdy z tych planów, każdy z tych czasów może być prawdą, urojeniem lub źródłem urojenia. A wszystko to przedstawia Szyda niemal w ogóle nie stosując chwytów prozy „halucynacyjnej” – niejasnych wizji, niedomówień, strumienia świadomości. Jednak „Szlak Cudów” o wybitność jedynie się ociera. Pomieszaniem form beletrystycznych z niebeletrystycznymi przypomina „Strugę czasu” Edmunda Wnuka-Lipińskiego zamieszczoną w „PL+50” i sprawia wrażenie, że właśnie do tej antologii aspirował pierwotnie. Przesadnie rozbudowana jest przez to część prognostyczna, która zbytnio nie odbiega od tego, co przeczytaliśmy w zbiorze Dukaja. Tworzy to – niesłuszne może, ale nieuniknione – wrażenie wtórności tego aspektu opowiadania Szydy, które w „Wizjach alternatywnych” nie musiało mieć aż tak szczegółowo zarysowanego tła. Oryginalność znajduje znakomite podłoże w tym, co znane i zasymilowane, pod warunkiem jednak, że podłoże samo nie pretenduje do miana oryginalnego, jak to jest w przypadku wizji Polski w „Szlaku Cudów”. Byłoby o wiele lepiej, gdyby tekst ten został napisany w oderwaniu od rodzimych realiów, w zupełnie innej scenografii. Całkowitym przeciwieństwem „Szlaku Cudów” jest najdłuższy tekst tomu – „Lew i Jednorożec” Joanny Kułakowskiej. Zajmuje on blisko ćwierć antologii i nawet jeśli nie jest najsłabszym z zamieszczonych w niej utworów, to przez samą objętość rzutuje na odbiór całości. Wstęp Wojtka Sedeńki określa go jako „prozę aluzyjną, mitologiczną” i chyba jedynie obawą przed naruszeniem owej „aluzyjności” może być tłumaczony wyraźny brak ingerencji redaktora, który przecież odrzucał Dukajowi pierwsze wersje „IACTE” czy „Ziemi Chrystusa”. W przeciwieństwie do Szydy, Kułakowska w ogóle nie panuje nad swoim tekstem. Sprawia on wrażenie pisanego bez planu, chaotycznie uzupełnianego o kolejne fragmenty. Stąd zapewne niektóre informacje podawane są zbyt późno, inne powtarzane tak, jakby były nowe. Stąd całe wątki wprowadzane tylko po to, by pod ich osłoną dawać wykłady z mitologii. W taką pułapkę mógł wpaść też Szyda (i wpadł, choć z nieco lepszym rezultatem, w „Pieśni Adoriona”), lecz on w swoim tekście postawił na przejrzystość i dyscyplinę, podczas gdy Kułakowska wybrała enigmatyczność i chaos, w którym tonie cała „aluzyjność” i wszystkie sensy jej prozy. Autorka „Lwa i Jednorożca” pisze o uczniach ogólniaków, o studentach, o doktorantach, wprowadza bohatera – i odrzuca to wszystko, by w drugiej części tekstu zająć się rzeczywistością równoległą do naszej. Pozornie ma to nadać utworowi symetrię, lecz służy jedynie zajmującej połowę opowiadania ekspozycji. Drażni też potoczny język dialogów w pierwszej części tekstu – miał być naturalny, lecz w prozie brzmi źle. „Lew i Jednorożec” to olbrzymia porcja dziegciu, która psuje i tak niezbyt słodki miód „Wizji alternatywnych 5”. Oby jego autorka poszła w przyszłości inną drogą. W nieco inny sposób ze „Szlakiem Cudów” wiąże się krótkie opowiadanie Jacka Inglota „Rozdziobią nas kruki, wrony” nawiązujące do wiadomego utworu Stefana Żeromskiego. Dość wątła fabuła uzupełniona o szerokie omówienie przyczyn takiego, a nie innego stanu rzeczywistości (Polska we władzy muzułmanów), wskazuje na to, że to kolejny tekst szykowany raczej Dukajowi niż Sedeńce. I w przeciwieństwie do utworu Szydy, zbędny raczej w obu tych antologiach. Inglot próbuje tu najwyraźniej czegoś w rodzaju „W leju po bombie” Sapkowskiego, lecz brak mu i bogactwa, i dowcipu tamtego opowiadania. Podobnie jak nie raz w „PL+50”, dostajemy od Inglota przyszłość jak z pierwszych stron dzisiejszych gazet, co jest metodą całkowicie jałową. Wiedział o tym Szyda (choć błędów do końca nie uniknął), pisząc: „Nie można prymitywnie rozdmuchiwać każdej obecnej tendencji przy jednoczesnym minimalizowaniu tendencji zamierających w naszych czasach”. Inglot o tym nie wiedział. Kiedy czyta się taki tekst, jak „Rozdziobią…”, chciałoby się w jego miejsce zobaczyć prognozę świadomie uplecioną z lęków sprzed 10-15 lat. Ale to już nie byłaby prognoza, lecz humoreska. Na marginesie – i po raz ostatni przywołując tutaj „Szlak Cudów” – warto jeszcze zaznaczyć dwie rzeczy. Otóż Szyda jest jedynym chyba autorem, który odwołał się do Andrzeja Leppera w sposób inteligentny i subtelny. Inglota stać było jedynie na Leppniaka z partii Samogwałt. Drugą ciekawostką jest to, że u obu autorów Polacy modlą się w stronę Mekki, ale są to dwa różne kierunki, gdyż Inglot umieszcza święte miasto muzułmanów na wschodzie, a Szyda na południu. Dwa inne opowiadania można z kolei wyróżnić dość dosłownym potraktowaniem tytułu antologii. Choć Sedeńce przyświecało raczej nawiązanie do „Niebezpiecznych wizji” Harlana Ellisona, to w „Buran wieje z tamtej strony” Jarosława Grzędowicza i „Operacji Szynka” Andrzeja Pilipiuka tematem głównym są właśnie rzeczywistości alternatywne. O ile tekst Pilipiuka jest przeciętną, umiarkowanie śmieszną i umiarkowanie sensowną humoreską, to Grzędowicz zasługuje na więcej uwagi, gdyż dał on „Wizjom” jedno z lepszych opowiadań. „Buran” opowiada o spotkaniu niejakiego Iwana Iwanowicza, łagrowego dochodiagi ze znanego nam ZSRR z Andriejem Korpałowem – obywatelem Rosji, która nie zaznała Rewolucji. Utwór Grzędowicza mógłby nawet rywalizować o miano najlepszego tekstu tomu już za samą reakcję Korpałowa – żyjącego wszak w normalnym, cywilizowanym kraju – na dobytek zeka-uciekiniera. „Kto wyprodukował tę toporną łyżkę, poczerniałą i najwyraźniej trującą – aluminiową. Kto męczyłby się tylko po to, by stworzyć kaleki kubek, w chwili narodzin kwalifikujący się od razu na śmietnik? Kto i dlaczego ozdobił rozkłapciane pudełko zapałek rozmazanym napisem zapałki, skoro gołym okiem widać, że nie umie i nigdy się nie nauczy drukować”. I tak podsumowywane są inne owoce „przemysłu obłąkanego, wytwarzającego przedmioty bezsensowne, nie rokujące nadziei na korzystną sprzedaż”. Niestety, to zadziwienie, które tak wspaniale potrafi uchwycić Grzędowicz w partiach narracyjnych, w dialogu zamienia się w serię naprzemiennych monologów-wykładów o każdej z rzeczywistości. To prawda, że doprowadzenie do porozumienia między bohaterami było rzeczą trudną, jednak tak sprawny autor niewątpliwie miał szansę poradzić sobie z tym lepiej. Zupełnie niepotrzebne było też wprowadzanie zbieżności w historii obu światów przy jednoczesnej lustrzanej symetrii pomiędzy nimi (w Rosji Korpałowa to w Ameryce Północnej powstał totalitarny reżim). Pomaga to autorowi snuć pewne hipotezy rozważane przez bohaterów, lecz z pewnością czytelnik o wiele łatwiej wybaczyłby brak wyjaśnienia sytuacji wyjściowej opowiadania niż niekonsekwencje przedstawianego świata. Niepotrzebnie podkreśla to pretekstowość fabuły – „Buran” nie musi być przecież jedynie opisem zderzenia dwóch mentalności, mógłby być także świetnym opowiadaniem. Ponadto zarówno autor, jak i redakcja powinni wytłumaczyć się z tego, jak urodzony w 1941 roku bohater może mieć w roku 1973 aż 45 lat. Innego rodzaju parę, stanowiącą w dodatku klamrę całego zbioru, tworzą „Muzykanci według Picassa” Krzysztofa Kochańskiego i „Ważniejsza sterowna” Sebastiana Uznańskiego. Te opowiadania są z kolei wizjami alternatywnymi w sensie pierwotnym, to znaczy poszukiwaniami na obszarach nie udeptanych jeszcze sztywną konwencją. Kochański prezentuje świat dziwacznych eksperymentów genetycznych, z bliżej nieznanych powodów sfeminizowany i pełen naiwnych – bo nie słodkich – idiotek. Opowiadanie jest dość oryginalne, choć niezbyt zaskakujące. Na tle zbioru prezentuje się korzystnie, lecz trudno powiedzieć, dlaczego Sedeńko ochrzcił je mianem cyberpunka. Natomiast tekst Uznańskiego przedstawia świat o wiele bardziej egzotyczny, brutalniejszy, a także wulgarniejszy. Autor ostrzej bawi się językiem i na więcej pozwala swojej wyobraźni, lecz należy podkreślić, że użyte wobec „Ważniejszej sterownej” określenie „bebechowate” należy rozumieć jak najbardziej dosłownie. Tekst Uznańskiego początkowo może odrzucać, lecz gdy dać mu szansę, okazuje się nie gorszy niż „Buran”. Ale również nie lepszy, gdyż są pułapki, których autor się nie ustrzegł. Bardzo wysoko należy ocenić chwalebne powściągnięcie się od objaśniania genezy świata – kończący lekturę czytelnik nie może być nawet pewien, czy opisywane przez Uznańskiego drapieżniki kontrolujące swe organizmy na poziomie komórkowym pochodzą od ludzi (wersja bardziej prawdopodobna) czy może są obcymi, którzy dokonali inwazji i częściowo nas zasymilowali. Niektórzy mogą na to narzekać, ale świeżo po lekturze „Buranu”, kiedy widzi się, ile szkody może narobić nadmierne uzasadnianie wydarzeń, chce się przyklasnąć Uznańskiemu. Gdybyż jeszcze ograniczył się do prezentacji świata poprzez fabułę raczej obyczajową niż wykorzystującą oklepany schemat przewrotu na szczytach władzy… Na Szydzie, Grzędowiczu i Uznańskim kończy się to, co trzeba w „Wizjach alternatywnych 5” przeczytać. Z tego, co pozostało, najsłabiej wypadły teksty humorystyczne. „Ciężka sprawa” Andrzeja Ziemiańskiego jest banalnym żarcikiem z poprawności politycznej, przeznaczonym tylko dla tych, którym się jeszcze takie żarciki nie znudziły. Z kolei „Stop-klatka” Wolskiego raczej smuci, bo autor, który w poprzednich „Wizjach” zaprezentował się z jak najlepszej strony, tym razem dał tekst banalny i w dodatku niezbyt starannie napisany, wyglądający wręcz na ochłap z szuflady, niedokończony szkic. A sama puenta, pozostawiająca zakończenie otwartym, znakomicie by się sprawdziła poprzedzona kilkoma, nie kilkunastoma stronami. Pozostałe trzy opowiadania nie mieszczą się w żadnej wspólnej kategorii. „Stachu” Łukasza Orbitowskiego to dość prosta zagadka typu „O kim jest ten tekst?” (prosta – lecz nie przeszkodziło to niektórym recenzentom w błędnym jej rozwiązaniu). Opowiadanie otwiera znakomita scena przebudzenia, nie brak w nim świetnego, balansującego na granicy efekciarstwa języka, tak typowego dla autora. Największą wadą tekstu jest to, że jego ewentualne „głębsze sensy” (poza jedną ładną metaforą i jedną banalną konkluzją) zamknięte są dla czytelników niebędących miłośnikami twórczości bohatera utworu. „Smutek” Mai Lidii Kossakowskiej to oparta na nie najgorszym pomyśle, ładnie opowiedziana fantastyka kolonizacyjna przechodząca w horror, ale z wyraźnie zepsutym zakończeniem. Tam, gdzie potrzebne było ostre cięcie, autorka dała odroczenie, rozmywając niepotrzebnie sens utworu. Wreszcie „Córka” Izabeli Szolc – opowiadanie nastrojowe, „gęste”, niejednoznaczne, ale (podobnie jak „Izabella” z poprzednich „Wizji”) chyba zbyt osobiste, zbyt ciche, by odcisnąć na czytelniku jakieś trwalsze piętno. By go do następnego tomu nie zapomnieć, nie zgubić. A jest czego żałować. Jakie więc są te piąte „Wizje alternatywne"? Co po nich zostanie? Mam nadzieję, że opowiadanie Szydy, jestem pewien, że pomysł Grzędowicza i nie mam pojęcia co z Uznańskiego. Zostanie też wrażenie antologii słabej, nieudanej, choć można było łatwo zamienić ją na co najmniej przeciętną, gdyby wyrzucić z niej utwory Kułakowskiej (ze szkodą dla objętości), Inglota, Wolskiego i Ziemiańskiego (bez żadnej szkody). Niestety, tekstów słabych jest w „Wizjach” wystarczająco wiele, by zdominowały te udane i bardzo udane. Aby tego uniknąć, potrzeba ostrzejszej selekcji i mniej pośpiechu. Mniej patrzenia na nazwiska, a więcej na opowiadania. A może niczego nie potrzeba, a „Wizje alternatywne 6” i tak wyjdą dobre? Wszak dotąd to właśnie części parzyste były lepsze…
Tytuł: Wizje alternatywne 5 Redakcja: Wojciech Sedeńko ISBN: 83-88431-84-6 Format: 448s. 130×195mm Cena: 37,90 Data wydania: 25 maja 2004 Ekstrakt: 50% |