powrót do indeksunastępna strona

nr 3 (XLV)
kwiecień 2005

 Być bohaterem
Elizabeth Moon
ciąg dalszy z poprzedniej strony
• • •
Ekipy śledcze zalały całego Despite’a; wyciągały zapisy z automatycznego sprzętu rejestrującego, przeszukiwały każde pomieszczenie, wypytywały wszystkich, którzy przeżyli, oglądały ciała w okrętowej kostnicy. Esmay mogła jedynie wyobrażać sobie przebieg dochodzenia na podstawie zadawanych jej każdego dnia pytań. Najpierw poprosili ją, by opisała chwila po chwili, gdzie była i co robiła, co widziała i słyszała, kiedy kapitan Hearne wyprowadziła statek z systemu Xaviera. Później opowiedziała to jeszcze raz, posługując się trójwymiarowym schematem statku. Gdzie dokładnie była? W którą stronę patrzyła? Gdzie była i co robiła kapitan Hearne, kiedy widziała ją ostatni raz?
Esmay nigdy nie była dobra w tego rodzaju rzeczach. Szybko stwierdziła, że najprawdopodobniej naraziła się na zarzut krzywoprzysięstwa; z miejsca, w którym jakoby siedziała, nie mogła zobaczyć wychodzącego zza rogu porucznika komandora Forrestera, tak jak to opisała. Jak wykazał śledczy, bez użycia specjalnego sprzętu byłoby to fizyczną niemożliwością. Czy dysponowała czymś takim? Nie. Ale jej specjalnością jest skan. Czy jest pewna, że czegoś nie zmontowała? Po ekranie przesunęły się wraz z obrazem statku jej wcześniejsze zeznania. Czy mogłaby wyjaśnić, w jaki sposób dostała się ze swojej kajuty z powrotem tutaj, prawie na sam dziób i dwa pokłady niżej, w zaledwie piętnaście sekund? Znaleziono jej wyraźne zdjęcie – z niesmakiem rozpoznała własną postać – zrobione w korytarzu prowadzącym do przedniej baterii lewoburtowej o 18:30:15, choć upierała się, że była w swojej kabinie o 18:30 w celu złożenia raportu.
Esmay nie miała pojęcia, i tak też powiedziała. Zwykle starała się składać raport ze swojej kabiny, aby nie przesiadywać w mesie dla młodszych oficerów i nie wysłuchiwać plotek. Z pewnością wtedy zrobiła to szczególnie chętnie, mając na względzie krążące po statku pogłoski. Nie lubiła plotek, zawsze pakowały człowieka w poważne kłopoty. Nie wiedziała, że kapitan Hearne jest zdrajcą – oczywiście, że nie – ale gdzieś w trzewiach czuła niepokój i wolała o tym nie myśleć.
Dopiero kiedy zmuszono ją do opowiedzenia tego wszystkiego jeszcze raz, przypomniała sobie, że ktoś przesłał jej wiadomość, żeby przyszła parafować raport inspekcji blokad głowic bojowych. Sprawdzanie automatycznych skanów należało do jej codziennych obowiązków. Kto do niej zadzwonił? Nie pamięta. I co znalazła, kiedy już tam dotarła?
– Popełniłam błąd, wprowadzając kod skanu – wyjaśniła Esmay. – A przynajmniej… przypuszczam, że tak właśnie było.
– Co to oznacza? – Śledczy miał najbardziej obojętny głos, jaki Esmay kiedykolwiek słyszała, ale z nie do końca jasnych dla niej powodów wywoływał w niej podenerwowanie.
– Cóż… Numer się nie zgadzał. Czasem tak się dzieje. Ale wtedy zazwyczaj kod nie daje się wprowadzić i sygnalizuje konflikt.
– Proszę to wyjaśnić.
Esmay przez chwilę biła się z myślami, czując obawę przed zanudzeniem słuchacza, a zarazem chęć dokładnego wyjaśnienia, czemu nie jest winna. W trakcie swojej służby wprowadziła tysiące kodów skanów. Czasami popełniała błędy; wszystkim to się zdarzało. Nie powiedziała jednak na głos, że jej zdaniem głupotą było zmuszanie oficerów do ręcznego wprowadzania kodów w sytuacji, kiedy istniały bardzo przyzwoite i niedrogie czytniki kodów, które umożliwiały bezbłędne ich wprowadzanie. W przypadku popełnienia błędu urządzenie zazwyczaj blokowało się, odmawiając przyjęcia cyfr. Jednak czasami mogło przyjąć błędny kod, ale potem zawieszało się, gdy następna zmiana porównywała cyfry.
– W takiej sytuacji wzywali mnie, a ja musiałam przyjść, zresetować kod i zainicjalizować zmianę. To właśnie musiało wtedy nastąpić.
– Rozumiem. – Esmay poczuła zbierający się na jej karku pot. – W takim razie z którego stanowiska zdała pani raport o 18:30?
Nie miała pojęcia. Pewnie w drodze do swojej kabiny; miała przed oczami trasę, ale nie pamiętała samego momentu zgłaszania się. A z kolei gdyby tego nie zrobiła, ktoś by to zarejestrował… Tylko że wtedy właśnie buntownicy zaatakowali na mostku kapitan Hearne. W każdym razie mniej więcej wtedy.
– Nie wiem, czy to zrobiłam – odpowiedziała. – I nie pamiętam, żebym tego nie robiła. Doszłam do stanowiska bojowego, zresetowałam kody broni, zainicjalizowałam je i wróciłam do kabiny, a potem… – A potem bunt rozszerzył się poza mostek i buntownicy wysłali kogoś na dół, żeby w miarę możliwości trzymał od tego z dala młodszych oficerów. Nie udało się; zbyt wielu było zdrajców.
Śledczy krótko kiwnął głową i przeszedł do kolejnej sprawy. A właściwie do całej serii kolejnych spraw. W końcu po wielu sesjach doszli do momentu, gdy Esmay objęła władzę na statku.
Czy mogłaby wyjaśnić swoją decyzję powrotu do systemu Xaviera i próbę podjęcia walki mimo nikłych szans, śmierci wszystkich starszych oficerów i znacznych strat?
Tylko przez chwilę pozwoliła sobie myśleć o swojej decyzji jako heroicznej. Rzeczywistość była taka, że nie wiedziała, co robi; jej brak doświadczenia spowodował zbyt wiele śmiertelnych ofiar. I choć w końcu jej decyzja okazała się słuszna, nie mogliby tego powiedzieć ci, którzy zginęli.
Jeśli to nie był heroizm, to w takim razie co? W tej chwili wyglądało to na głupotę lub lekkomyślność. A jednak… jej załoga, mimo jej braku doświadczenia, zniszczyła okręt flagowy przeciwnika.
– Ja… pamiętałam o komandor Serrano – odpowiedziała. – Musiałam wrócić. Po wysłaniu wiadomości, by w razie…
– Chwalebne, ale raczej nierozsądne – stwierdził przesłuchujący, którego nosowy głos był charakterystyczny dla pewnych planet Familii. – Jest pani protegowaną komandor Serrano?
– Nie. – Tylko raz służyły na tym samym statku i nie były przyjaciółkami. Wyjaśniła komuś, kto z pewnością wiedział o tym lepiej niż ona, jak wielki jest dystans między świeżym chorążym o prowincjonalnym pochodzeniu a major wspinającą się w górę dzięki własnym zdolnościom i rodzinie.
– A może jej… hmmm… szczególnego rodzaju przyjaciółką? – Tym razem pytaniu towarzyszył znaczący uśmieszek.
Esmay ledwie powstrzymała się od prychnięcia. Za kogo on ją bierze, za jakąś świętoszkę z zacofanej planety, która nie potrafi odróżnić różnych rodzajów seksu? Która nie potrafi nazywać rzeczy po imieniu? Odegnała z umysłu obraz swojej ciotki, która z pewnością nigdy nie wypowiedziałaby słów powszechnie używanych we Flocie.
– Nie, nie byłyśmy kochankami. I nie byłyśmy przyjaciółkami. Ona była majorem ze specjalizacją w dowodzeniu, ja chorążym ze specjalizacją techniczną. Po prostu była dla mnie uprzejma…
– A inni nie?
– Nie zawsze – odpowiedziała Esmay, zanim zdążyła pomyśleć. Już za późno; równie dobrze mogłaby pozować do obrazu prowincjonalnego głupka. – Nie pochodzę z rodziny Floty. Jestem pierwszą od wielu lat osobą z Altiplano, która uczęszczała do Akademii. Niektórzy uważali, że jestem trąba. – Znów za późno przypomniała sobie znaczenie tego słowa we Flocie. – Osobą, nad którą można poryczeć się ze śmiechu – dodała na widok podniesionych brwi. – W naszym slangu. – Nie był on dziwniejszy od slangu Floty, po prostu był inny. Heris Serrano nigdy się z tego nie śmiała. Ale raczej nie miała zamiaru mówić tego śledczemu o uniesionych wysoko brwiach, na których widok zaczęła się zastanawiać, którą z wielkich rodzin Floty właśnie obraziła.
– Altiplano. Tak. – Brwi opadły, ale protekcjonalny ton nie zmienił się. – To planeta, na której ruch Aegistów jest szczególnie silny, prawda?
– Aegistów? – Esmay próbowała przypomnieć sobie wszystko, co wiedziała o polityce, gdy była w domu – opuściła go, gdy ukończyła szesnaście lat – ale nic nie przychodziło jej do głowy. – Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek na Altiplano nienawidził starych ludzi.
– Nie, nie. Aegiści. Na pewno pani wie. Przeciwstawiają się odmładzaniu.
Esmay wbiła w niego zdziwione spojrzenie.
– Przeciwstawiają się odmładzaniu? Czemu? – Na pewno nie chodzi o jej krewnych, którzy byliby najszczęśliwsi, gdyby Papa Stefan żył wiecznie; był jedyną osobą potrafiącą powstrzymać Sanni i Berthola przed rzuceniem się sobie do gardeł, a oni byli bardzo potrzebni.
– Jak uważnie śledzi pani wydarzenia na Altiplano?
– W ogóle nie śledzę – odpowiedziała Esmay. Z radością zostawiła to wszystko za sobą; przysyłane przez jej rodzinę kostki z wiadomościami wyrzucała bez oglądania ich. Którejś nocy, po przebudzeniu się z koszmarnego snu, w którym nie tylko została wyrzucona z Floty, ale także skazana na ciężkie roboty, zdecydowała, że niezależnie od wszystkiego nigdy nie wróci na Altiplano. Mogą ją wyrzucić z Floty, ale nie mogą zmusić do powrotu do domu. Sprawdziła to: nie można nakazać komuś wyrokiem sądowym, żeby za przestępstwa popełnione gdzie indziej wrócił na planetę urodzenia. – Ale nie potrafię uwierzyć, żeby sprzeciwiali się odmładzaniu… Przynajmniej jeśli chodzi o którąkolwiek ze znanych mi osób.
– Naprawdę?
Ponieważ był pierwszą od lat osobą, która wykazała jakiekolwiek zainteresowanie, Esmay opowiedziała mu o Papie Stefanie, Sanni, Bertholu i całej reszcie, przynajmniej tyle, na ile mogło to mieć związek z ich prawdopodobnym nastawieniem do kwestii odmładzania.
– A pani rodzina jest… hmmm… znacząca na Altiplano?
To musiało być w jej kartotece.
– Mój ojciec jest regionalnym komendantem milicji – wyjaśniła. – Stopnie nie są dokładnie takie same jak u was, ale na całej planecie jest tylko czterech komendantów. – Powiedzenie czegoś więcej byłoby szczytem złego wychowania; jeśli nie jest ignorantem, powinien z jej słów wydedukować, gdzie było jej miejsce w hierarchii społecznej Altiplano.
– I postanowiła pani wstąpić do Floty? Czemu?
Znowu. Spotkała się z tym pytaniem najpierw przy składaniu podania i w trakcie rozmów kwalifikacyjnych, a później na lekcjach psychologii wojskowej. Przypomniała sobie wyjaśnienie, które zawsze było najlepiej przyjmowane, i przedstawiła je oficerowi o nieruchomym spojrzeniu.
– To wszystko?
– No cóż… Tak. – Inteligentny młody oficer nie opowiada o swoich marzeniach, godzinach spędzanych w przydomowym sadzie na wpatrywaniu się w gwiazdy i obiecywaniu sobie, że kiedyś tam poleci. Lepiej być praktyczną, rozsądną i konkretną. Nikt nie chce marzycieli i fanatyków, zwłaszcza ze światów, które skolonizowano zaledwie kilka stuleci temu.
Jednak jego milczenie sprowokowało ją do dodania jeszcze jednego zdania.
– Marzyłam o locie w przestrzeń – powiedziała i poczuła, jak się czerwieni. Nienawidziła swojej bladej skóry, która zawsze zdradzała jej emocje.
– Aha – powiedział, dotykając stylusa tabletu. – Cóż, poruczniku, to by było wszystko. – Na razie, mówiło jego spojrzenie, to nie może być koniec przesłuchań. Esmay wypowiedziała formułkę grzecznościową i wróciła do swojej tymczasowej kwatery.
Dopiero w trakcie drugiej czy trzeciej zmiany na pokładzie okrętu flagowego zdała sobie sprawę, że spośród młodych buntowników tylko ona ma własną kabinę. Nie wiedziała, dlaczego, skoro były jeszcze trzy kobiety, wszystkie wciśnięte razem do jednego pomieszczenia. Chętnie by się podzieliła – no, może nie chętnie, ale bez oporów – ale rozkazy admirał nie pozwalały na dyskusję, o czym Esmay przekonała się, gdy zapytała oficera pełniącego obowiązki ich nadzorcy, czy może zmienić ten układ. Wyglądał na zdegustowanego tym pomysłem i stanowczo jej odmówił.
A więc miała swoją prywatność, czy tego chciała, czy nie. Mogła leżeć na swojej pryczy (właściwie cudzej, ale tymczasowo jej) i wspominać. A także próbować myśleć. Tak naprawdę nie chciała żadnej z tych rzeczy. Najlepiej myślało się jej w towarzystwie; w samotności jej umysł brzęczał bezużytecznie, wciąż na nowo odtwarzając te same myśli.
Ale pozostali nie chcieli rozmawiać o tym, co ją martwiło. Ona zresztą też nie chciała mówić o tym, co poczuła, gdy zobaczyła pierwsze ofiary buntu, i jak zapach krwi i przypalonego pokładu przywołał wspomnienia, o których myślała, że odeszły już na zawsze.
Wojna nigdzie nie jest czysta, Esmay. Tak jej powiedział ojciec, kiedy zdradziła mu, że chce polecieć w kosmos i zostać oficerem Floty. Wszędzie tak samo śmierdzą ludzka krew i flaki, tak samo brzmią jęki.
Odpowiedziała, że o tym wie. Tak jej się wtedy wydawało. Tamte godziny w sadzie, zapatrzenie w odległe gwiazdy, czyste światło w czystej czerni… Miała nadzieję na coś lepszego. Nie bezpieczeństwo, o nie; zbyt wiele było w niej z ojca, żeby tego chcieć. Ale oczekiwała czegoś czystego, niebezpieczeństwa przedestylowanego przez próżnię…
Pomyliła się, i teraz przypominało jej o tym całe ciało, każda najmniejsza komórka.
– Esmay? – Ktoś zapukał do drzwi. Zerknęła na zegar i pospiesznie usiadła. Musiała się zdrzemnąć.
– Już idę – odpowiedziała i szybko zerknęła do lustra; miała dość delikatne włosy, które zawsze wymagały jakichś zabiegów. Gdyby to było akceptowane, obcięłaby je na centymetr i miała spokój. Przeczesała włosy palcami i dotknęła zamka. Na zewnątrz stał Peli; wyglądał na zmartwionego.
– Wszystko w porządku? Nie przyszłaś na lunch, a teraz…
– Kolejne przesłuchanie – odpowiedziała szybko Esmay. – Zresztą i tak wcale nie byłam głodna. Już idę. – Teraz też nie miała apetytu, ale unikanie jedzenia ściągało na człowieka psychniańki, a wcale nie miała ochoty być przesłuchiwaną przez jeszcze jedną grupę ciekawskich ludzi.
Kolacja leżała jej ciężko w żołądku; siedziała w zatłoczonej mesie, tak naprawdę nie słuchając toczących się wokół niej rozmów. W większości sprowadzały się do dywagacji na temat tego, gdzie aktualnie są, kiedy dolecą i jak długo potrwa zwołanie sądu. Kto będzie w nim zasiadał, kto będzie ich reprezentował i jakie kłopoty wynikną z tego w przyszłości.
– Nie gorsze niż podleganie kapitan Hearne, gdyby jej się udało – odezwała się ku własnemu zdumieniu Esmay. Tak naprawdę tylko ona ryzykuje przed sądem. A oni siedzą tu i paplają, jakby otrzymanie jakiejś czarnej krechy, która może nieco opóźnić ich promocję, było najważniejsze.
Wszyscy popatrzyli na nią.
– Co masz na myśli? – zapytał Liam Livadhi. – To nie mogło Hearne ujść płazem. Chyba że zabrałaby statek wprost do Benignity… – Urwał, nagle blednąc.
– Właśnie – stwierdziła Esmay. – Mogła to zrobić, gdyby nie powstrzymali jej Dovir i pozostali lojaliści. Wszyscy mogliśmy zostać więźniami Benignity. Martwi albo jeszcze gorzej. – Patrzyli na nią tak, jakby nagle obrosła pełnym pancerzem bojowym z uzbrojeniem. – Albo mogła powiedzieć Flocie, że to Heris Serrano była zdrajcą, a ona uciekła, by ocalić statek i załogę przed szaleńcem. Mogła przypuszczać, że nikt nie będzie w stanie pokonać grupy szturmowej Benignity, mając do dyspozycji wyłącznie dwa okręty. – I nawet Heris Serrano to by się nie udało; Esmay dobrze widziała niebezpieczeństwo, któremu zaradziła. Bez jej zdecydowanego wkroczenia do bitwy Serrano zginęłaby, zabierając ze sobą wszystkie dowody zdrady Hearne.
Peli i Liam spojrzeli na nią z większym szacunkiem niż wcześniej, nawet w czasie bitwy.
– Nigdy nie pomyślałem – przyznał Peli – że to mogło ujść Hearne na sucho… ale masz rację. Mogliśmy nawet w ogóle nie wiedzieć; tylko ludzie na mostku słyszeli wezwanie kapitan Serrano. Gdyby jeszcze jeden oficer na mostku był agentem Benignity…
– Bylibyśmy martwi – dokończył Liam i rozczochrał swoje rude włosy. – Cholera. Nie podoba mi się, że mogliśmy zginąć w ten sposób.
Arphan skrzywił się.
– Z pewnością wyznaczyliby za nas okup. Wiem, że moja rodzina…
– Handlarze! – powiedział Liam takim tonem, jakby chodziło o jakąś odmianę zdrajców. – Twoja rodzina pewnie prowadzi z nimi interesy, co?
Arphan zerwał się z miejsca, ciskając wzrokiem gromy.
– Nie muszę wysłuchiwać obelg od takich jak ty…
– Tak się składa, że musisz – przerwał mu Liam, opierając się wygodniej na krześle. – Mam wyższy stopień, ty kupiecki dzieciaku. Na wypadek gdybyś nie zauważył, wciąż jesteś chorążym.
– Dosyć kłótni – odezwała się Esmay. – Livadhi, on nic nie poradzi na to, kim jest jego rodzina. Arphan, Livadhi jest wyższy stopniem, należy mu się szacunek.
– Nooo… – wymamrotał pod nosem Peli. – Eks-kapitan jeszcze pamięta smak dowodzenia. – Ale jego ton wyrażał raczej podziw niż pogardę. Esmay uśmiechnęła się do niego.
– Tak się składa, że pamiętam. A powstrzymywanie młodzieży od szarpania się za mundury jest łatwiejsze niż prowadzenie bitwy. Postarajmy się, żeby tak zostało, dobrze?
Na twarzach mężczyzn widać było zaskoczenie, potem satysfakcję, a w końcu wszyscy odpowiedzieli jej uśmiechem.
– Jasne, Esmay – rzekł Livadhi. – Przepraszam, Arphan. Nie powinienem ani w tej chwili, ani w ogóle rzucać podejrzeń na twoją rodzinę. Porucznik Suiza ma rację. Przyjaciele? – Wyciągnął dłoń. Arphan, wciąż zagniewany, w końcu uścisnął ją, mamrocząc coś o przeprosinach. Uwadze Esmay nie uszedł fakt, że Liam położył nacisk na przyjaźń z Esmay i starszeństwo nad Arphanem. Ona też mogłaby to zrobić, gdyby się nad tym zastanowiła, ale dla Liama Livadhi i pozostałych urodzonych w rodzinach Floty zdawało się to równie naturalne jak oddychanie.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

15
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.