OMC (O Mało Co)
OMC nuda. OMC, czyli O Mało Co. O mało co byłaby nuda, gdyby brzemię podjętego tematu miał dźwigać kto inny. Ale Andreas nie raz już udowodnił swą klasę. „Rork: Zejście”, choć ubogi w dialogi a bogaty w narrację, wciąga coraz bardziej. No i ta grafika...  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Temat jest trudny. Głębokie pytania o odwagę, naukową ciekawość i granice poznania czyhają na czytelnika już od pierwszych plansz albumu, stanowiących swoisty prolog do właściwej treści przedostatniej już części przygód tajemniczego Rorka. Kim jest nasz bohater? Czy jest człowiekiem, czy tylko wygląda jak człowiek? „Zejście” udowadnia, że utworzyć człowieka na obraz i podobieństwo drugiego człowieka jest... no, może nie tak prosto, ale — jest to możliwe. Łącznie z transferem pamięci i negacją kolorystyki wyglądu. W szóstym albumie cyklu ma miejsce umiejętnie przedstawiona próba nawiązania kontaktu z obcym, pozaziemskim rozumem. Wzajemne nieporozumienia i uciekanie się do uniwersalnych wartości logicznych przypominają najlepsze pod tym względem produkcje sf — tak książkowe, jak i filmowe. Czy kontakt zostaje nawiązany? Tego nie zdradzę. Andreas bardzo odważnie operuje przestrzenią plansz, nie bojąc się — dla uzyskania właściwego efektu — pozostawić białą więcej niż połowę strony. Z jednej strony obrazuje to śnieżnobiałą Arktykę, w której osadzona została akcja; z drugiej — podkreśla brak innego życia i samotność Rorka w prowadzonych badaniach. Także inne eksperymenty graficzne i nietypowe układy kadrów (tak charakterystyczne dla Andreasa) uważam za bardzo udane, a scena szoku i wychodzenia z niego zasługuje na stosowne miejsce w historii komiksu. No i tradycyjne sowy, zdające się wiedzieć o wiele więcej, niż są skłonne wyjawić. Sowy, nakazujące cierpliwie czekać. I czekać. I czekać...
Tytuł: Zejście Tytuł oryginalny: Descente Scenariusz: Andreas Martens Rysunki: Andreas Martens Cykl: Rork ISBN: 83-7320-705-8 Format: 210×297 Cena: 24,— Data wydania: luty 2005 Ekstrakt: 90%
Powrót „bohatera”?
Hiroki Endo wreszcie wraca do korzeni „Edenu”. Zrobił sobie (przynajmniej na razie) urlop od erotycznych przygód nastolatków w Limie. Tom dziewiąty jest pełen bezpardonowej walki, okrucieństwa oddziałów propartii i błyskawicznych błysków noży pewnego Japończyka. No i znów na karty komiksu wdziera się polityka.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Album przynosi wiele świeżości po poprzednich, pełnych taplania się w bagnie rozpusty. Wreszcie wraca to, za co „Eden” najbardziej kochamy — szybka akcja, walka mająca ideologiczne podłoże, bogata konstrukcja problemów wymagających sięgnięcia po broń. Z drugiej strony mamy bezwzględność propartii oraz władz poszczególnych państw, przeciw którym staje Ballard senior — człowiek o „nie do końca jasnych motywach”. Oczywiście, jak to w „Edenie” często bywa, podczas akcji wojska ginie sporo Bogu ducha winnych cywili, co prawdopodobnie ma być zabiegiem chwytającym czytelnika za serce. Dobra, ale wszyscy chcą pewnie wiedzieć, czy pojawia się sympatyczna jednostka ION. Otóż pojawia się i sieje zniszczenie. Ale jest i Kenji... Kenji Asai to zdecydowanie najciekawsza postać komiksu. Całkowicie wyprany z emocji (choć czy aby do końca? — w tym albumie miałem pewne wątpliwości), doskonale władający bronią, szczególnie białą. Przerażające fragmenty jego przeszłości pokazane w tomie czwartym tu znajdują dopełnienie. Patrząc na przeżycia Kenjiego trudno dziwić się jego łatwością i zimną kalkulacją zabijania. Endo daje nam jednak sygnały, że z tego mężczyzny wyjdzie jeszcze głęboko ukrywane „człowieczeństwo”. Może za sprawą Mulihan? Pisanie o dynamicznie ukazanych scenach walki w przypadku japońskich komiksów jest lekko wytartym banałem. Podstawową zaletą warstwy graficznej jest fakt, że mimo nagromadzenia kresek podczas wspomnianych scen, są one bardzo czytelne i wiarygodne. Kadrowanie, gra perspektyw i zbliżeń to prawdziwy majstersztyk. Poza tym trudno cokolwiek zarzucić wycyzelowanym ujęciom architektury, pojazdów czy krajobrazów. Jedyne, do czego można by się przyczepić, to może zbyt mała ekspresja twarzy bohaterów (ale ja się nie przyczepię). Kto jeszcze nie zdążył się przekonać do tej serii, niech czym prędzej gna do najbliższej księgarni i bierze w ciemno wszystkie dziewięć tomów. Naprawdę warto. To jedna z najlepszych serii na polskim rynku komiksowym.
Tytuł: Eden #9 Tytuł oryginalny: EDEN - It's An Endless World Scenariusz: Hiroki Endo Rysunki: Hiroki Endo Cykl: Eden Data wydania: marzec 2005 Ekstrakt: 100%
Dwie ciamajdy przy spluwach
Czwarta część przygód dwóch policjantów Sama i Twitcha to porządna dawka mieszanki „Archiwum X” i policyjno-gangsterskich klimatów. Komiks i adrenalina na najwyższym poziomie? Bez przesady, ale seria zdecydowanie warta uwagi.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nowy odcinek to przede wszystkim odpowiedzi na niektóre pytania postawione w poprzednich albumach. Kim/czym jest Udaku? Kim są faceci w białych garniturach? Dlaczego Sam i Twitch zostali wplątani w intrygę, której korzenie okazują się sięgać Afryki? No i o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi? Pojawiają się za to kolejne tajemnice nurtujące zarówno Czytelnika, jak i samych bohaterów. Co stanie się z Samem? Co będzie, gdy w Nowym Jorku pojawią się Afrykanerzy? Brian Bendis potrafi zbudować interesujące sceny akcji bez uciekania się do jatek na dwudziestu stronach (vide „Osiedle Swoboda” czy „Kasta Metabaronów”). Wprowadza też do historii nowych bohaterów, którzy z pewnością niemało jeszcze namieszają, tym bardziej, że Sam nadepnął im na odcisk. Na uwagę zasługują naprawdę dobre dialogi, które nie nużą, choć czasem zajmują pół strony. Znane z poprzednich odcinków kadrowanie Adriana Mediny, dzielące jeden obrazek na kilka, a czasem powielające to samo ujęcie, uatrakcyjnia lekturę. Rysownik pokazuje akcję z różnych perspektyw, a przy tym wszystko jest doskonale czytelne. Dodatkowo, wyzbyte tradycyjnych chmurek dialogi, znakomicie pasują do atmosfery grozy. Niestety, mankamentem strony graficznej jest to, że w każdym kadrze niemal wszystkie postacie wyglądają inaczej. I pal sześć agentkę Rodriguez, która i tak już więcej się nie pokaże, ale główni bohaterowie powinni mieć swoje własne, wyjątkowe facjaty. Dla spostrzegawczego oka jest to naprawdę drażniące. Mimo wszystko jednak rysownikom należą się słowa uznania. Żyć nie umierać, „Sam i Twitch” zaczynają wyrastać na jedną z najbardziej interesujących serii komiksowych wydawanych na naszym rynku.
Tytuł: Udaku #4 Scenariusz: Brian Michael Bendis Rysunki: Angel Medina Tłumaczenie: Orkanaugorze Cykl: Sam i Twitch ISBN: 83-89036-75-4 Cena: 14,50 Data wydania: luty 2005 Ekstrakt: 80%
Samotny królik i spółka
Piąty tom przygód Usagiego Miyamoto „Samotny cap i koźlę” można polecić nawet komuś, kto nie czytał czterech poprzednich. Nie ma w nim wydarzeń, które byłyby niezrozumiałe bez znajomości wcześniejszej akcji, ani też takich, które mogłyby popsuć komuś przyjemność czytania tomów 1-4.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tom „Samotny cap i koźlę” składa się z pięciu opowiadań, połączonych osobą głównego bohatera. Każda historyjka jest odrębną całością. Nie występują tam żadne ze znanych już czytelnikom postaci drugoplanowych, jak Gen, Chizu czy Tomoe, zaś akcja nie stanowi fragmentów większej całości, jak to często widzimy w pozostałych tomach. To akurat jest plusem w sytuacji, gdy tom piąty ukazuje się w kilka miesięcy po jedenastym. Sprawia to również, że ten tom można polecić czytelnikowi, który nie zna początku cyklu - w „Samotnym capie” nie dzieje się nic, co byłoby niezrozumiałe bez przeczytania poprzednich tomów lub mogłoby zdradzić jakieś istotne elementy ich akcji. Na początku Usagi dostaje zlecenie od wdowy po samuraju Nagao: ma odzyskać miecze jej męża, pozostawione w wiosce, w której zginął. Gdy nasz bohater przybywa na miejsce, dowiaduje się pewnych nieco zaskakujących faktów, a sprawa mieczy wywołuje lawinę dramatycznych wydarzeń, prowadzącą do zbrodni. W tej dość smutnej historyjce dobrze widać charakter Usagiego, dzięki czemu czytelnik, który dostałby ten tomik w ręce jako pierwszy, od razu dowiaduje się, z jakim typem bohatera ma do czynienia. Bardzo dobrym opowiadaniem jest „Droga samuraja”- szczególnie, jeśli ktoś nie szuka szybkiej akcji i „nawalanki”, lecz raczej głębszego spojrzenia na wartości samuraja: wierność swemu panu, honor ceniony ponad życie, gotowość na śmierć i przekonanie, że samuraj powinien odejść w walce. Usagi przybywa do wioski generała Oyaneko - dawnego wojownika, na skutek dworskich intryg przeistoczonego w zarządcę, który dzięki swej energii doprowadził do rozkwitu całej okolicy. Gospodarz zachowuje się życzliwie, lecz niespodziewanie zmusza naszego ronina, by stanął z nim do pojedynku. Dlaczego? O tym trzeba się przekonać, czytając tę historię. Zakończenie jest poruszające, a wrażenie to pogłębia jeszcze dopisany prozą epilog. Opowiadanie „Dzieje pewnego latawca” uważam za najsłabsze w tomie, jak i w całym dotychczasowym cyklu. Właściwie jest to rysunkowy instruktaż wykonywania papieru metodą tradycyjną i robienia z niego latawców. Wprawdzie rozmaite informacje o życiu codziennym w XVII-wiecznej Japonii, które Stan Sakai przemyca w swoim komiksie, są bardzo interesujące, jednak wolę, kiedy występują w tle, nie zaś zdominowują całe opowiadanie lub stanowią niekończący się wstęp do właściwej historii. Sposób, w jaki historia latawca i jego konstruktora zostaje spleciona z losami głównego bohatera, jest nieco naciągany; właściwie słowo „spleciona” jest nie do końca na miejscu, ponieważ te dwa wątki stykają się dość luźno i choć latawiec odgrywa istotną rolę w akcji, to jednak opowieść o jego wykonaniu jest nieproporcjonalnie długa. Usagi pojawia się w tej historyjce raczej marginalnie, jako demaskator bandy grających w kości oszustów (choć właściwie sama scena zdemaskowania warta jest tego przydługiego wstępu)- co ciekawe, zamiast ich sprać na kwaśne jabłko lub przerazić samą swoją postawą, musi się przed nimi salwować ucieczką. Jak się okazuje, jest metoda - niehonorowa, ale skuteczna - by pokonać nawet najlepszego szermierza... Można tylko mieć zastrzeżenie do użytego przez tłumacza określenia „szuler” - Słownik Języka Polskiego PWN podaje, że oznacza ono „nałogowego hazardzistę oszukującego w grze”, co w zdaniu „Jesteśmy uczciwymi szulerami!” brzmi nieco groteskowo (z kontekstu wynika, że nie chodzi o autoironię). Nie mając oryginału nie mogę sprawdzić, o co dokładnie chodziło autorowi, jednak z akcji wynika raczej, że chodzi o zawodowych hazardzistów, niekoniecznie nieuczciwych, skoro ich szef ostro gromi podwładnego za oszukiwanie. Oczywiście, porządny tomik przygód Usagiego nie może obyć się bez ratowania wioski, tak więc w historyjce „Krwawe skrzydła” nasz bohater ramię w ramię z wieśniakami walczy z okrutnymi nietoperzami ninja, czającymi się na transport złota z położonej w pobliżu kopalni. Dla miłośników serii UY akcja jest dosyć przewidywalna, ale wynagradzają to dynamiczne kadry. Szczególnie spodobały mi się sceny strzelania z łuku w trakcie finałowej walki. Nawiasem mówiąc, nietoperze ninja to - nawet jak na konwencję antropomorficzną - dość nowatorski pomysł, który umożliwia wprowadzenie wielu ciekawych sytuacji (i są one w tym komiksie wprowadzone oraz konsekwentnie wykorzystane, na przykład w wyglądzie „bazy wypadowej” ninja lub też ich narady), dręczy mnie jednak pytanie, w jaki sposób, nie mając chwytnych rąk, zakładają one sandały i kimona... Tytułowy samotny cap pojawia się, wraz z koźlęciem, dopiero w ostatnim opowiadaniu tomu, z niespodzianką w postaci pewnego wózeczka (nie mogę napisać więcej, aby nie popsuć czytelnikom przyjemności). Akcja jest interesująca, z odpowiednią dawką zarówno walk jak i scen ukazujących honor postaci pozytywnych, nie podoba mi się jednak sposób rysowania niektórych postaci - dziecko kozła przypomina raczej pluszową zabawkę niż żywą istotę, co razi nawet w komiksie, którego wszyscy bohaterowie są zwierzakami. Podsumowując, piąty tom cyklu zawiera wszystkie elementy, dzięki którym lubimy serię „Usagi Yojimbo”, a jednocześnie, dzięki swej konstrukcji, nadaje się do polecenia również osobom, które tej serii nie znają.
Tytuł: Samotny cap i koźlę Scenariusz: Stan Sakai Rysunki: Stan Sakai Tłumaczenie: Witold Nowakowski Cykl: Usagi Yojimbo ISBN: 83-89698-25-0 Cena: 16,90 Data wydania: luty 2005 Ekstrakt: 80% |