powrót do indeksunastępna strona

nr 3 (XLV)
kwiecień 2005

 Być bohaterem
Elizabeth Moon
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział piąty
Po kolacji Esmay poszła do prywatnego apartamentu prababki. Dziesięć lat temu stara dama też mieszkała osobno, odmawiając zamieszkania w głównym budynku z powodu jakiegoś sporu, którego nikt nie chciał dziewczynie wyjaśnić. Esmay wiele razy próbowała to z niej wyciągnąć, ale bez powodzenia. Prababka nie była typem osoby, która chciałaby dzielić się tego rodzaju sekretami. Esmay bała się jej śmiertelnie, przerażało ją jej ostre spojrzenie, które mogło uciszyć nawet Papę Stefana. Dziesięć lat nieco przerzedziło jej srebrne włosy i przyćmiło jasne niegdyś oczy.
– Witaj, Esmaya. – Głos kobiety nie zmienił się; był to głos matriarchini, która oczekiwała względów od wszystkich osób jej płci. – Dobrze się miewasz?
– Tak, oczywiście.
– Dobrze cię tam karmią?
– Tak… ale cieszę się, że znów mogłam posmakować naszego jedzenia.
– To jasne. Żołądek nie może zaznać spokoju, gdy serce żyje w niepewności. – Prababka należała do ostatniego pokolenia, które niemal co do litery trzymało się starych zakazów i nakazów. Napływ imigrantów i rozwój handlu spowodowały zmiany, które jej zdawały się wielkie, a dla Esmay, porównującej Altiplano z różnorodnością kulturową Floty, prawie nie miały znaczenia. – Nie podoba mi się twoje rozbijanie się po galaktyce, ale cieszę się z twojej godnej postawy.
– Dziękuję – powiedziała Esmay.
– Biorąc pod uwagę twoje obciążenie, całkiem dobrze sobie poradziłaś.
Obciążenie? Jakie obciążenie? Esmay zaczęła zastanawiać się, czy umysł starej kobiety nie przestał jednak właściwie funkcjonować.
– Oznacza to, że twój ojciec mimo wszystko miał rację, choć nawet teraz niechętnie się z nim zgadzam.
Esmay nie miała pojęcia, o czym mówi jej prababka. Stara dama nieoczekiwanie zmieniła temat, tak jak zawsze.
– Mam nadzieję, że zdecydujesz się z nami pozostać, Esmay. Twój ojciec wybrał w nagrodę dla ciebie stadninę i ziemię; już nie byłabyś wśród nas żebrakiem. – To był przytyk, gdyż tuż przed odlotem Esmay poskarżyła się, że nie ma niczego własnego i że równie dobrze mogłaby być żebrakiem żyjącym z łaski innych. Jednak pamięć dobrze służyła prababce.
– Miałam nadzieję, że zapomnicie o tych ostrych słowach – rzekła. – Byłam bardzo młoda.
– Ale mówiłaś prawdę, Esmaya. Młodzi opisują prawdę taką, jak ją widzą, nawet jeśli czasem nie do końca ją rozumieją, a ty zawsze byłaś prawdomównym dzieckiem. – Te słowa zostały wypowiedziane z naciskiem, którego nie potrafiła zinterpretować. – Nie widziałaś tutaj dla siebie przyszłości, widziałaś ją między gwiazdami. Teraz, kiedy już je poznałaś, mam nadzieję, że możesz z nami pozostać.
– Ja… byłam tam szczęśliwa.
– Mogłabyś być szczęśliwa i tutaj – odpowiedziała staruszka, poprawiając suknię. – Teraz jesteś już dorosła i jesteś bohaterką.
Esmay nie chciała denerwować babki, ale potrzeba bycia szczerą zwyciężyła.
– Tutaj jest mój dom – rzekła – ale nie wydaje mi się, żebym mogła tu zostać. Nie… nie na zawsze.
– Twój ojciec jest durniem – oznajmiła prababka, jakby myślała o czymś innym. – Idź już i daj mi odpocząć. Nie, nie jestem zła. Bardzo cię kocham, tak jak zawsze, a kiedy odejdziesz, będę za tobą tęsknić. Wróć jutro.
– Tak, prababko – odpowiedziała słabo Esmay.
Jeszcze tego samego wieczoru rozsiadła się wygodnie obok ojca, Berthola i Papy Stefana w skórzanym fotelu w wielkiej bibliotece. Zaczęli od pytań, których się spodziewała, o jej doświadczenia we Flocie. Ku własnemu zaskoczeniu czerpała z tej rozmowy przyjemność; zadawali inteligentne pytania i porównywali jej odpowiedzi z własnymi doświadczeniami wojskowymi. Odprężona, mówiła o rzeczach, jakich nigdy nie spodziewała się omawiać z krewnymi płci męskiej.
– Coś mi się przypomniało – powiedziała w końcu po wyjaśnieniu im, jak Flota przeprowadziła śledztwo w sprawie buntu. – Ktoś powiedział mi, że Altiplano ma opinię świata Aegistów sprzeciwiających się odmładzaniu. To chyba nie jest prawda?
Jej ojciec i wujek spojrzeli na siebie, a potem odezwał się tata.
– Widzisz, Esmaya… Wielu ludzi tutaj uważa, że to spowoduje więcej problemów niż ich rozwiąże.
– Przypuszczam, że masz na myśli wzrost populacji.
– Częściowo. Jak wiesz, gospodarka Altiplano opiera się przede wszystkim na rolnictwie. Nie tylko dlatego, że planeta najbardziej do tego się nadaje, ale mamy też tych wszystkich Starowierców i Życiosercowców. Przyciągamy imigrantów, którzy chcą żyć z ziemi. Gwałtowny wzrost populacji – albo powolny, lecz długotrwały – rozpocząłby proces grabienia ziemi. Zastanów się, jakie byłyby tego skutki na przykład dla organizacji wojskowej.
– Wasz najbardziej doświadczony personel nie odchodziłby ze służby z powodu starości. Ty… wujek Berthol…
– Oczywiście, najbardziej doświadczeni – na przykład taki facet, który zawsze potrafi naprawić czołg czy działo – pozostaną użyteczni i może nawet nabiorą jeszcze większego doświadczenia. Doświadczenie się liczy, a przy odmładzaniu można zdobywać go coraz więcej. To pozytywny skutek. A negatywny?
Esmay poczuła się tak, jakby wróciła do szkoły i była zmuszona do odpowiedzi przed całą klasą.
– Dłuższe życie starszyzny oznacza mniej stanowisk dla młodszych oficerów – stwierdziła. – Spowolniłoby to tempo robienia kariery.
– Całkowicie by je zatrzymało – poprawił ją ojciec.
– Nie rozumiem, dlaczego.
– Ponieważ odmłodzony generał – żeby zacząć od samej góry – pozostanie generałem już na zawsze. Oczywiście pozostaną jeszcze jakieś możliwości promocji – ktoś zginie w wypadku czy na wojnie – ale takich przypadków nie będzie dużo. I wtedy twoja Flota stanie się bronią ekspansjonistycznego imperium Familii Regnant…
– Nie!
– Musi, Esmay. Jeśli odmładzanie upowszechni się…
– Już jest dość powszechne, przecież o tym wiemy – odezwał się Papa Stefan. – Już od jakichś czterdziestu lat mają nową procedurę i wypróbowali ją na sporej liczbie ludzi. Przypomnij sobie, dziewczyno, lekcje biologii: jeśli populacja zwiększa się, musi znaleźć nowe zasoby albo zginąć. Zmiany populacji uzależnione są od współczynnika narodzin i śmierci. Jeżeli ten ostatni obniży się wskutek odmładzania, mamy wzrost populacji.
– Ale Familie nie są ekspansywne…
Berthol parsknął i poprawił się w fotelu. – Familie nie ogłosiły wielkiej kampanii, to prawda, ale jeśli przyjrzysz się granicom przez ostatnie trzydzieści lat… Sprzeczka tu, starcie tam. Terraformacja i kolonizacja planet, które wcześniej spisano na straty jako niepotrzebne. Pokojowa aneksja pół tuzina małych systemów…
– One poprosiły o ochronę Floty – wtrąciła Esmay.
Ojciec rzucił Bertholowi spojrzenie, które mówiło „cicho bądź” równie dobitnie, jakby powiedział to na głos. – Ale nam chodzi o to, że jeśli liczba ludności Familii dalej będzie się zwiększać, bo starzy będą poddawać się odmładzaniu – i jeśli z tego samego powodu wzrośnie liczebność Floty – to będą zmuszone do ekspansji.
– Nie wydaje mi się – odpowiedziała Esmay.
– A jak myślisz, czemu twoja kapitan przeszła na stronę Czarnej Szramy?
Esmay zmarszczyła brwi.
– Nie wiem. Pieniądze? Władza?
– A może odmłodzenie? – podsunął ojciec. – Długie życie i dobrobyt? Bo wiesz, że długie życie oznacza dobrobyt.
– Wcale nie jestem pewna. – Esmay pomyślała o prababce, której długie życie zbliżało się już do końca.
– Długie młode życie. Widzisz, to kolejna sprawa, która mnie niepokoi. Długowieczność jest nagrodą przede wszystkim za rozwagę. Ten żyje wystarczająco długo, kto postępuje roztropnie. Wszystko, czego człowiekowi trzeba, to unikać ryzyka.
Esmay pomyślała, że chyba już wie, do czego zmierza ta rozmowa, ale wolała nie ryzykować wyskakiwania przed szereg, zwłaszcza przy tak doświadczonym żołnierzu.
– No i co? – zapytała.
– A to, że rozwaga i ostrożność nie należą do największych zalet żołnierza. Oczywiście są ważne, ale… skąd weźmiesz żołnierzy, którzy zaryzykują życie, jeśli unikanie ryzyka równa się nieśmiertelności? I to nie nieśmiertelności Wierzących, którzy spodziewają się uzyskać ją po śmierci, ale nieśmiertelności w tym życiu.
– Odmładzanie może sprawdzić się w społeczeństwie cywilnym – odezwał się Berthol – ale w wojskowym może wyłącznie spowodować problemy. Gdybyśmy zatrzymali w wojsku wszystkich najbardziej doświadczonych ludzi, szybko upadłby normalny cykl szkolenia rekrutów, a populacja, której wojsko służy, wcale nie chciałaby ich dostarczać.
– Co oznacza – mówił dalej – że organizacja wojskowa mająca między uszami coś więcej niż tylko siano nie może pozwolić na nieograniczone odmładzanie… albo musi planować nieustanną ekspansję. A w którymś momencie może natknąć się na kulturę młodzieńców, która nie stosuje odmładzania, więc automatycznie będzie odważniejsza i bardziej agresywna. – Wuj Berthol nigdy nie potrafił oprzeć się wyłożeniu sprawy aż do samego końca.
– Wygląda to jak stary spór między wierzącymi i agnostykami – stwierdziła Esmay. – Jeśli faktycznie istnieje nieśmiertelna dusza, to najważniejsze jest rozważne życie, które zapewni jej nieśmiertelność…
– Tak, ale wszystkie znane nam religie, które oferują tego rodzaju nagrodę, bardziej rygorystycznie definiują warunki potrzebne do jej otrzymania. Wymagają od wiernych ograniczenia egocentryzmu i samolubstwa. Niektóre nawet domagają się czegoś wręcz skrajnego – lekkomyślnego traktowania własnego życia w służbie bóstwa. Te ideologie rodzą dobrych żołnierzy, dlatego właśnie wojny religijne są o wiele trudniejsze do zdławienia niż pozostałe.
– A tutaj – odezwała się Esmay, uprzedzając Berthola – odmładzanie zachęca do rozwagi i czystego samolubstwa, a nawet je wynagradza?
– Tak. – Ojciec zmarszczył brwi. – Bez wątpienia dobrzy ludzie też poddadzą się odmłodzeniu… – Esmay zwróciła uwagę na ukrytą w tych słowach sugestię, że dobrzy ludzie nie są samolubni. Było to dziwne w przypadku człowieka, który był bogaty i potężny… ale on oczywiście nie uważał się za samolubnego. – Ale nawet oni po kilku odmłodzeniach dojdą do wniosku, że uczynią znacznie więcej dobra, jeśli pozostaną przy życiu, niż kiedy umrą. Łatwo jest oszukiwać samego siebie, że mając więcej władzy, można czynić więcej dobra. – Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w półki z książkami. Czyżby to była samokrytyka?
– Nie mówiliśmy jeszcze o nadużyciach związanych z odmładzaniem – dodał Berthol. – Jeśli brak jest kontroli nad tym procesem, fałszowanie…
– Do czego ostatnio już doszło… – wtrącił ojciec.
– Rozumiem – ucięła rozmowę Esmay. Nie była w nastroju do wysłuchiwania wykładu Berthola.
– Dobrze – zakończył ojciec. – A więc kiedy zaproponują ci odmładzanie, Esmaya, co zrobisz?
Nie umiała odpowiedzieć. Nigdy jeszcze nie zastanawiała się nad tym. Ojciec szybko zmienił temat rozmowy, a ona, wyczerpana, poszła spać.
• • •
Następnego ranka obudziła się we własnym łóżku, w swoim własnym pokoju z jasną plamą słonecznego światła na ścianie, i poczuła spokój. Przeżyła w tym łóżku wiele złych snów i trochę się bała, że koszmary powrócą. Ale może powrót do domu zwieńczył jakiś konieczny rytuał i koszmary zostały wreszcie odegnane?
Z tą myślą pospieszyła na śniadanie, które jej macocha poprzedziła poranną modlitwą dziękczynną, a następnie wyszła na zewnątrz, w chłodny jesienny poranek pełen złota. Przeszła przez kuchenny ogród i kojce dla drobiu, w których każda kwoka zdawała się gdakaniem obwieszczać swą gotowość do składania jaj, a każdy kogut piał głośniej od pozostałych. Słyszała ptactwo przez okno na frontowej ścianie domu, ale tutaj hałas był ogłuszający, więc nie zatrzymywała się i poszła dalej.
Wielkie stajnie jak zwykle pachniały końmi, owsem i sianem; te ostre zapachy po latach wydawały się Esmay całkiem miłe. Były takie czasy, kiedy ich nienawidziła, gdy tak jak wszystkie dzieci musiała opiekować się swoim kucykiem. W przeciwieństwie do innych, nigdy nie lubiła jazdy, dlatego ta praca nie miała dla niej głębszego sensu. Później, kiedy koń służył jej do ucieczki w góry, była już wystarczająco duża i nie musiała wykonywać tych codziennych obowiązków.
Szła wyłożonym kamieniami przejściem między boksami; po lewej stronie były wyniosłe łuki bramy prowadzącej na tereny treningowe, a po prawej rzędy boksów z widocznymi ciemnymi głowami koni. Na dźwięk jej kroków z jakiegoś pomieszczenia wyłonił się stajenny.
– Tak, dama? – Wyglądał na zmieszanego, ale kiedy Esmay przedstawiła się, wyraźnie się rozluźnił.
– Zastanawiałam się… Moja kuzynka Luci wspominała o klaczy, którą pokazał jej Olin i na którą miała ochotę…
– Aha, córka Vasecsi. Proszę tutaj, dama, pozwól, że cię zaprowadzę. To wspaniałe zwierzę i jak dotąd doskonale sprawowało się w czasie szkolenia. Dlatego właśnie generał wybrał ją dla pani.
Boks klaczy przybrany był srebrem i błękitem; Esmay rozejrzała się wokół w poszukiwaniu kolejnych wstążek. To było jej stado, wybrane przez ojca, i gdyby chciała je oddać, czułby się obrażony. Ale sprezentowanie jednej klaczy Luci… Powinien to zaakceptować. Miała taką nadzieję.
– Proszę, dama. – Klacz stała zadem do wyjścia, ale kiedy stajenny zacmokał, odwróciła się. Esmay dostrzegła walory, dla których jej ojciec wybrał konia: doskonałe nogi i kopyta, silne plecy i zad, długi szczupły kark i dobrze ukształtowana głowa. Równomiernie kasztanowa, tylko odrobinę jaśniejsza od czerni. – Chciałaby pani zobaczyć ją w ruchu? – zapytał stajenny, sięgając po ogłowie wiszące przy boksie.
– Tak, proszę – odpowiedziała Esmay. Właściwie czemu nie? Stajenny wyprowadził klacz z boksu i wyszedł z nią na dziedziniec. Tam na maneżu stajenny przeprowadził konia przez wszystkie kroki, za każdym razem pytając ją o pozwolenie. Długi, powolny stęp, porywający kłus i równomierny galop. Ten koń mógł biec milę za milą, a równocześnie był posłuszny i spokojny. To dobra klacz. Gdyby tylko Esmay na tym zależało…
– Przepraszam, że byłam nieuprzejma. – W bramie pojawiła się Luci. Jej twarz kryła się w cieniu, ale głos wskazywał, że płakała. – To urocza klacz i zasługujesz na nią.
Esmay podeszła bliżej. Luci faktycznie płakała.
– Wcale nie zasługuję – powiedziała cicho. – Z pewnością słyszałaś o moim godnym pożałowania traktowaniu koni, zanim stąd odjechałam.
– Odziedziczyłam twojego konia do przejażdżek – powiedziała Luci, nie odpowiadając na jej słowa. Bała się, że Esmay będzie złościć się z tego powodu, a tymczasem dziewczyna w ogóle nie myślała o tym koniu – chyba miał na imię Red? – już od lat.
– To dobrze – odpowiedziała Esmay.
– Nie gniewasz się? – Luci była zdumiona.
– Czemu miałabym się gniewać? Opuściłam dom i nie mogłam oczekiwać, że koń nie będzie przez ten czas wykorzystywany.
– Nie pozwolili nikomu jeździć na nim przez cały rok.
– A więc myśleli, że mogę się złamać i wrócić? – Esmay nie była zaskoczona, ale cieszyła się, że nie wiedziała o tym wcześniej.
– Oczywiście, że nie – zbyt szybko zapewniła ją Luci. – Po prostu…
– Ale ja nie wróciłam. Cieszę się, że dostałaś tego konia. Wygląda na to, że odziedziczyłaś rodzinny dar.
– Nie potrafię uwierzyć, że naprawdę nie…
– A ja nie potrafię uwierzyć, że ktokolwiek naprawdę chce zostać na tej planecie – przerwała jej Esmay. – Nawet jeśli wydaje się to właściwe.
– Ale tu jest tyle przestrzeni… – powiedziała Luci, wyciągając rękę. – … Można jechać godzinami…
Esmay poczuła znajome napięcie ramion. Tak, można jechać godzinami i nigdy nie dotrzeć do granicy… ale nie można zjeść posiłku, nie martwiąc się, czy za chwilę nie wybuchnie na nowo jakaś stara rodzinna kłótnia.
– Luci, czy oddałabyś mi przysługę? – spytała. Dziewczyna wciąż śledziła wzrokiem klacz.
– Chyba tak – odparła bez entuzjazmu, ale skąd miałby się brać?
– Weź moją klacz. – Esmay omal nie roześmiała się na widok zdziwionej miny kuzynki. – Weź moją klacz – powtórzyła. – Ty ją chcesz, a ja nie. Załatwię to z Papą Stefanem i ojcem.
– Ja… nie mogę. – Ale z twarzy Luci biło pożądanie, dzika radość, do której sama bała się przyznać.
– Możesz. Skoro to moja klacz, mogę z nią zrobić, co zechcę, a ja chcę ją oddać, ponieważ wracam do Floty. Ona zasługuje na właściciela, który ją wyszkoli, będzie na niej jeździł i rozmnoży ją… – Właściciela, który będzie o nią dbał. Każde żywe stworzenie zasługuje na kogoś, kto będzie się o nie troszczył.
– Ale twoje stado…
Esmay potrząsnęła głową.
– Nie potrzebuję stada. Wystarczy mi świadomość, że mam swoją małą dolinę, do której zawsze mogę wrócić. Co miałabym robić ze stadem?
– Ty mówisz poważnie. – Luci zaczynała wierzyć, że to dzieje się naprawdę, że Esmay nie żartuje.
– Mówię serio. Jest twoja. Graj na niej w polo, ścigaj się, rozmnażaj ją, rób, co chcesz… Jest twoja.
– Nie rozumiem cię… ale… naprawdę ją chcę. – Onieśmielona dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby była młodsza niż w rzeczywistości.
– Oczywiście, że chcesz. – Esmay poczuła się przynajmniej o stulecie starsza. Ciekawe, czy ona też wydawała się taka młoda komandor Serrano i wszystkim, którzy byli od niej starsi więcej niż o dekadę? Prawdopodobnie tak. – Posłuchaj, wybierzmy się na przejażdżkę. Jeśli mam odwiedzić dolinę, muszę sobie przypomnieć, jak się jeździ na koniu. – Jeszcze nie potrafiła powiedzieć „moją dolinę”.
– Możesz jechać na niej, jeśli chcesz – zaoferowała Luci. Esmay słyszała w jej głosie walkę; ze wszystkich sił próbowała być uprzejma, odpowiedzieć hojnością na hojność.
– Na nieba, nie. Wezmę jednego z koni szkoleniowych, wytrwałego i pewnego. We Flocie nie jeździłam na koniu.
Stajenni przygotowali wierzchowce i wkrótce obie kobiety ruszyły między rzędami drzew owocowych w stronę pól leżących poza terenem posiadłości. Esmay przyglądała się Luci jadącej na klaczy. Wyglądała tak, jakby jej kręgosłup wyrastał wprost z końskiego grzbietu, jakby były jedną istotą. Esmay, jadąca na statecznym wałachu z białymi plamami wokół oczu i nozdrzy, czuła, jak strzelają jej stawy biodrowe. Zastanawiała się, co powie na to ojciec. Chyba nie spodziewał się, że będzie zarządzała swoim stadem z odległości lat świetlnych? A może liczył na to, że sam będzie nim zarządzał dla niej? Gdy w pewnej chwili Luci przelatywała galopem obok niej, Esmay zdecydowała się pójść na całość.
– Luci, co planujesz w przyszłości robić?
– Wygrać mistrzostwa – odpowiedziała dziewczyna z szerokim uśmiechem. – Na tej klaczy.
– Ale na dłuższą metę, kuzynko.
Luci zatrzymała klacz i przez chwilę siedziała w milczeniu, najwyraźniej zastanawiając się, ile może starszej kuzynce powiedzieć. Na twarzy wprost miała wypisane pytanie, czy to bezpieczne.
– Mam powody, żeby pytać – zapewniła ją Esmay.
– No cóż… Zamierzałam spróbować dostać się na kurs weterynaryjny na Poli, choć matka chce, żebym studiowała coś „bardziej odpowiedniego” na Uniwersytecie. Wiem, że nie mam szans zostać pracownikiem tutejszej posiadłości, ale jeśli będę miała kwalifikacje, może uda mi się gdzie indziej.
– Tak właśnie podejrzewałam. – Esmay chciała, aby to zabrzmiało łagodnie, ale Luci wybuchła.
– Nie jestem marzycielką…
– Wiem o tym. Mówisz poważnie, podobnie jak ja. Mnie też nikt nie chciał wierzyć. Dlatego wpadłam na ten pomysł…
– Jaki pomysł?
Esmay ścisnęła piętami boki konia, aby podszedł do klaczy Luci. Klacz zastrzygła uszami, ale nie ruszyła się z miejsca. Esmay ściszyła głos.
– Jak wiesz, ojciec ofiarował mi stado. To ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, ale jeśli spróbuję je oddać, poczuje się urażony i zawsze będzie mi to wypominać.
Luci odprężyła się, niemal się uśmiechnęła.
– I co?
– A więc potrzebuję kogoś, kto będzie dbał o moje stado. Kogoś, kto dopilnuje, by klacze trafiły do odpowiednich ogierów. By źrebaki zostały właściwie przeszkolone i trafiły na rynek. I tak dalej… Oczywiście za odpowiednią zapłatę. Pańskie oko konia tuczy… a ja przez długi czas będę bardzo daleko.
– Myślisz o mnie? – Luci aż zatkało. – To zbyt wiele. Klacz i…
– Podoba mi się, jak sobie z nią radzisz – powiedziała Esmay. – Chciałabym, żeby właśnie tak obchodzono się z moimi końmi. Mogłabyś zaoszczędzić pieniądze na szkołę; z doświadczenia wiem, że robi na nich wrażenie, jak sama opłacasz swoją ucieczkę. No i zdobędziesz doświadczenie.
– Zrobię to – odpowiedziała Luci z szerokim uśmiechem. Esmay na chwilę wróciła myślą do wczorajszej rozmowy z ojcem i wujkiem. Oto ktoś, komu rozsądek nigdy nie odbierze entuzjazmu.
– Nie zapytałaś, ile ci zapłacę – zauważyła. – Zawsze powinnaś pytać, ile to będzie kosztować i co z tego będziesz miała.
– To nie ma znaczenia. To dla mnie szansa…
– To ma znaczenie – zaprotestowała Esmay, sama zaskoczona szorstkością własnego głosu. Koń pod nią poruszył się niespokojnie. – Szanse nie zawsze są tym, czym się wydają. – Na widok wyrazu twarzy Luci zawahała się. Czemu zareagowała tak porywczo, skoro jeszcze przed chwilą podziwiała jej entuzjazm? – Przepraszam. Chcę dostać od ciebie rozsądne wyliczenie kosztów i zysków. Dam ci czas na spisanie tego wszystkiego do zebrania plonów.
– Ale ile… – Luci była teraz zmartwiona.
– Później zdecyduję. Może jutro. – Esmay szturchnęła wierzchowca i ruszyła w stronę odległej linii drzew; kuzynka pojechała jej śladem.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.