powrót do indeksunastępna strona

nr 5 (XLVII)
czerwiec 2005

 Żywe srebro, tom I
Neal Stephenson
Zapraszamy do lektury fragmentu pierwszego tomu powieści Neala Stephensona „Żywe srebro”. Objęta patronatem Esensji książka ukaże się nakładem wydawnictwa MAG.
Tytuł: Żywe srebro, tom I<br/>Tytuł oryginalny: Quicksilver<br/>Autor: Neal Stephenson<br/>Tłumaczenie: Wojciech Szypuła<br/>Wydawca:  <A href='http://www.mag.com.pl' target='_blank'>MAG</A><br/>Cykl: Cykl Barokowy<br/>ISBN: 83-89004-84-4<br/>Format: 398s. 135×205mm<br/>Cena: 25,—<br/>Data wydania: 10 czerwca 2005<br/>WWW: <a href='http://www.mag.com.pl/index_ppf.php?catid=&upid=&proid=290' target='_blank'>Polska strona</a><br/><a href='http://www.merlin.com.pl/frontend/cart/1,405466?skad=ikoymhuviz' target='_blank'><font color='#CC0000'><b>Kup w Merlinie (23,50)</b></font></a><br/><br/>„Żywe srebro” to przełomowa powieść odkrywająca moment narodzin współczesnej cywilizacji Zachodu, kiedy następował odwrót od alchemii i powstawały podstawy współczesnej nauki. Stephenson ma niepowtarzalny dar: skomplikowane idee przedstawia w sposób zarazem prosty, zabawny, rozczulający i przyprawiający o dreszcze. „Żywe srebro” opisuje losy niepowtarzalnej grupy siedemnasto- i osiemnastowiecznych wagabundów i geniuszy. „Żywe srebro” to zabawna, inteligentna i wciągająca powieść historyczna, rozpoczynająca większą całość zatytułowaną „Cykl Barokowy”. Stephenson zapożycza scenerię z przeszłości, z przełomu XVII i XVIII wieku, i osadza akcję powieści w Europie i na północno-wschodnim wybrzeżu Ameryki. Przez karty książki przewijają się wszystkie znaczniejsze osobistości siedemnasto- i osiemnastowiecznej Europy i Ameryki.
Tytuł: Żywe srebro, tom I
Tytuł oryginalny: Quicksilver
Autor: Neal Stephenson
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Wydawca: MAG
Cykl: Cykl Barokowy
ISBN: 83-89004-84-4
Format: 398s. 135×205mm
Cena: 25,—
Data wydania: 10 czerwca 2005
WWW: Polska strona
Kup w Merlinie (23,50)

„Żywe srebro” to przełomowa powieść odkrywająca moment narodzin współczesnej cywilizacji Zachodu, kiedy następował odwrót od alchemii i powstawały podstawy współczesnej nauki. Stephenson ma niepowtarzalny dar: skomplikowane idee przedstawia w sposób zarazem prosty, zabawny, rozczulający i przyprawiający o dreszcze. „Żywe srebro” opisuje losy niepowtarzalnej grupy siedemnasto- i osiemnastowiecznych wagabundów i geniuszy. „Żywe srebro” to zabawna, inteligentna i wciągająca powieść historyczna, rozpoczynająca większą całość zatytułowaną „Cykl Barokowy”. Stephenson zapożycza scenerię z przeszłości, z przełomu XVII i XVIII wieku, i osadza akcję powieści w Europie i na północno-wschodnim wybrzeżu Ameryki. Przez karty książki przewijają się wszystkie znaczniejsze osobistości siedemnasto- i osiemnastowiecznej Europy i Ameryki.
Bostońskie błonia
12 października 1713, godzina 10:33:52
Kiedy Enoch wyjeżdża zza węgła, kat podnosi właśnie pętlę nad głową kobiety. Tłum na błoniach na chwilę przestaje modlić się i szlochać. Kat nieruchomieje z podniesionymi rękoma, do złudzenia przypominając cieślę, który celuje kalenicą w przygotowaną w wiązarze wypustkę. Pętla wycina z nowoangielskiego nieba niewielki krążek błękitu. Purytanie wpatrują się w niego z rozdziawionymi ustami i – najwyraźniej – coś sobie myślą. Enoch Rudy dojeżdża na obrzeża tłumu i wstrzymuje pożyczonego konia. Widzi już, że kat bynajmniej nie zamierza chwalić się publice mistrzowsko zawiązanym węzłem, lecz odsłania jej krótkotrwałą – a dla purytanina nader kuszącą – wizję wrót do nieba, przez które każdy musi kiedyś przejść.
Boston rozłożył się wśród wzgórz, które leżą w podmokłej niecce niczym kulka lodów w łyżce. Prowadzącą wzdłuż trzonka łyżki drogę przegradza brama, za nią zaś – jak w każdym mieście – znajduje się szubienica. Do bram i muru przybite są zwłoki ofiar – lub to, co z nich pozostało. Enoch właśnie przybył tamtędy do Bostonu i doszedł do wniosku, że okropne widoki się skończyły, a dalej będą już tylko kościoły i gospody. Okazało się jednak, że za bramą widział trupy pospolitych rabusiów, skazanych za doczesne zbrodnie. To, co dzieje się w tej chwili na błoniach, to sprawa natury duchowej.
Sznurowa pętla niczym korona spoczywa na posiwiałych włosach ofiary. Kat ciągnie ją w dół. Głowa kobiety rozpycha ją jak główka dziecka przeciskającego się przez drogi rodne. Pętla przechodzi przez najszersze miejsce czaszki i raptownie opada na ramiona skazanej. Kolana uginają się i rysują wyraźniej pod fartuchem, fałdy sukienki składają się teleskopowo; kobieta zaraz osunie się na ziemię. Kat jedną ręką podtrzymuje ją jak tancerz partnerkę, drugą zaś zaciska węzeł. Urzędnik odczytuje wyrok śmierci, nudny i bezbarwny jak umowa dzierżawy. Gapie drapią się i przestępują z nogi na nogę. Brakuje rozrywek, jakich publiczne wieszanie tradycyjnie dostarcza w Londynie: nikt nie gwiżdże, nie ma żonglerów ani kieszonkowców. Daleko, na drugim końcu błoń, oddział brytyjskich żołnierzy ćwiczy musztrę, maszerując wokół pagórka, na którym ulokowana jest zbudowana z kamienia prochownia. W głosie dyrygującego nimi irlandzkiego sierżanta słychać złość i znudzenie; wiatr niesie go bardzo daleko, niczym odór dymu.
Enoch nie przybył tu wprawdzie oglądać wieszania czarownic, ale skoro już się jakieś trafiło, należy okazać dobre maniery i zostać do końca. Rozlega się dudnienie werbla, po którym nagle zapada niezręczna cisza. Tej egzekucji daleko do najgorszych, jakie widział: ofiara nie miota się i nie wierzga, sznur nie pęka, węzeł trzyma… W gruncie rzeczy jest to kawał dobrej, nadspodziewanie rzetelnej katowskiej roboty.
Nie bardzo wiedział, czego się spodziewać po Ameryce. Okazało się, że jej mieszkańcy do wszystkiego – także do egzekucji – podchodzą z chłodną, wyrachowaną przedsiębiorczością, która jest zarazem rozczarowująca i godna podziwu. Załatwiają najtrudniejsze sprawy z zimną krwią, jak migrujące na tarliska łososie. Zupełnie jakby rodzili się z wiedzą, którą inni ludzie dopiero muszą sobie przyswoić, wraz z baśniami i przesądami, od krewnych i sąsiadów. Może to dlatego, że większość z nich przybyła tu na statkach.
Kiedy odcinają ze sznura zwiotczałe ciało wiedźmy, nad błoniami zrywa się północny wiatr. Na skali sir Isaaca Newtona, na której zero oznacza temperaturę zamarzania wody, dwunastka zaś – ciepłotę ludzkiego ciała, zimny podmuch miałby jakieś cztery do pięciu stopni; gdyby w Bostonie zjawił się nagle Herr Fahrenheit z jednym z tych swoich nowiutkich, napełnionych rtęcią termometrów, zarejestrowałby nieco ponad pięćdziesiąt kresek. Ale ten północny wiatr, wiejący co roku jesienią, przeszywa chłodem, którego żaden instrument nie zmierzy. Przypomina ludziom, że jeśli za parę miesięcy nie chcą umrzeć z zimna, muszą zgromadzić opał i uszczelnić szpary w ścianach domostw. Stojący u stóp szubienicy zachrypnięty kaznodzieja bierze poryw wiatru za przejaw obecności samego Szatana, który przybył zabrać duszę wiedźmy do piekła, i czym prędzej dzieli się tym spostrzeżeniem ze swoimi owieczkami. Patrzy przy tym Enochowi prosto w oczy.
powrót do indeksunastępna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.