 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Sir Lancelot dotarł do szpitala w miasteczku. Zapadał już zmrok, więc od razu skierował się do hoteliku stojącego po przeciwnej stronie ulicy, przekładając wizytę u Francuza na następny dzień. Oddał konie w dobre ręce, dał jeden napiwek wyszczerzonemu stajennemu, drugi portierowi, trzeci recepcjoniście, czwarty windziarzowi, piąty hotelowemu boyowi, przeklinając te wszystkie nowoczesne wynalazki, które wyciągają mu pieniądze z sakiewki i powodują, że znowu będzie musiał kogoś złupić, czego serdecznie nienawidził, bo był przecież dobrym rycerzem. Zamknął się w pokoju, od razu wziął prysznic, przyjemnie odprężający i likwidujący dotkliwy ból poobtłukiwanych członków, w tym tego najważniejszego, a potem, w czystych szatach, odświeżony i pachnący, zszedł do wielkiej sali biesiadnej. Tam tradycyjnie wypytał wszystkich zgromadzonych podróżnych, czy napotkali na swej drodze Śniętego Graala, tradycyjnie otrzymał przeczące odpowiedzi, a potem tradycyjnie upił się do nieprzytomności ze zgromadzonymi. Rankiem obudził się, też tradycyjnie – z ciężkim kacem, wypił zawczasu przygotowany przez służbę kubek zsiadłego mleka (to taki ówczesny odpowiednik Alka-Primu), ogarnął się i ruszył do szpitala. Francuz leżał szczelnie owinięty w gipsy i bandaże. – Cześć – powiedział do Lancelota we Wspólnym (my, z naszą powierzchowną wiedzą historyczną, powiedzielibyśmy, że był to język zwany latina vulgaris – i oczywiście bylibyśmy w błędzie). – Witaj – odpowiedział Sir Lancelot – Jestem Sir Lancelot. – Miło mi cię poznać – odrzekł Sir Roland – Jestem Sir Roland. – Roland? Czy nie ten od Karola Wielkiego? – zainteresował się Lancelot. – Tenże – skromnie odpowiedział Francuz. – Bądź pozdrowiony, wielki bohaterze! Zaszczyt to dla mnie poznać cię, mój panie. Przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach, ale naprawdę powinieneś bardziej uważać na drodze. – Wybacz mi, Lancelocie, zamyśliłem się wtedy. Dziękuję ci za pomoc. Przy okazji – mi też jest przykro, że spotykamy się w takich okolicznościach, ale naprawdę powinieneś bardziej panować nad nerwami i nie kopać mnie wtedy po zderzeniu. Tutejsze konowały miały wielki problem ze złożeniem mojej nogi do kupy. – Hmmm, wybacz mi, Rolandzie. Mi też zdarza się czasami zamyślić. Ale powiedz, co sprowadza cię do Brytanii? I w ogóle – co ty, kurde, robisz we wczesnym średniowieczu? – Sam, na niebiosa, się zastanawiam. Tak jakoś wyszło. Nazywają to spontanicznym przeniesieniem, czy jakoś tak. Nie mam na to wpływu, mogę tylko próbować się przyzwyczaić. Co do mojej obecności w Brytanii – no cóż, na kontynencie, przynajmniej w jego zachodniej części zrobiło się jakoś nudno, władcy nowych państewek ogłosili nieformalny rozejm i zabrali się za robienie dzieci, rozumiesz, nie starczało już żołnierzy do walki w ich wojenkach. Postanowiłem pozwiedzać świat, zakosztować przygód. Nie cały świat, nie, na front wschodni siłą byś mnie nie zaciągnął; straszne rzeczy się tam teraz dzieją. Obawiać się śmierci nie mam powodu, ale jestem człowiekiem z natury delikatnym, wyczyny Słowian urażałyby mój dobry smak. Rozumiem, też chcą mieć swoje miejsce na świecie, ale robić to w takim stylu? Co do śmierci, moja sytuacja jest dość specyficzna. Mogę robić, co zechcę, i nic złego mi się nie przytrafi, bo mój los jest od dawna zapisany w gwiazdach. Gdy przyjdzie właściwy czas, będę marionetką poruszaną przez siły fortuny tak, jak chce tego Historia przez duże H, a do tej chwili – jestem wolny. – A więc nie jest ci nieznany fakt, że zginiesz w wąwozie, broniąc się przed Baskami z ETA, którzy postanowili złupić Karola wracającego ze zwycięskiej wyprawy, i że będziesz dął w róg, a nikt nie przyjdzie mi z pomocą, bo twój ukochany władca stchórzył, i że twój mózg będzie się wylewał uszami, będziesz naszpikowany strzałami niczym jeż, i tak dalej? – Znam tę historię. Czytałem podręczniki. – I co ty na to? – zapytał Lancelot. – Szczerze mówiąc, miałem dość czasu, by przyzwyczaić się do tej myśli. No i teraz mi to zwisa – odrzekł Roland wzruszając ramionami – A zresztą…to dopiero za trzysta lat. – Właśnie, trzysta lat! Zupełnie nie mogę pojąć, jakim cudem znalazłeś się w szóstym stuleciu. Cofnęło cię o całkiem spory kawałek! Fakt, dzieją się ostatnio rzeczy zdumiewające i niepokojące, ale żeby aż tak? – Takie czasy – powiedział francuski rycerz i oboje w zadumie pokiwali głowami. Roland spojrzał na bogato zdobioną broń Lancelota. – Masz piękny miecz – powiedział. – To Excalibur – zdawkowo odpowiedział nasz rycerz. – Excalibur!? Przecież to legendarny oręż króla Artura! – wykrzyknął zdumiony Francuz. – Zapieprzyłem mu go – Lancelot nie był skory do długich wyjaśnień. – Tak jak piękną Guenevere? – zainteresował się Roland. Lancelot wzdrygnął się na dźwięk tego imienia. – Guenevere? Do niczego jej nie zmuszałem. Wykorzystała mnie, głupia krowa, a potem wróciła do Artura, cokolwiek mówią ludzie. Milczeli przez chwilę, pewnie przetrawiając poznane właśnie fakty i próbując na nowo zrozumieć historię. – Co zamierzasz, jak już staniesz na nogi? – zapytał wreszcie Lancelot. – Pokręcić się tu i tam, pozwiedzać waszą wyspę, rozerwać się, korzystać z życia, póki mogę. – Jeśli nie masz konkretnych planów, to może przez jakiś czas pomagałbyś mi szukać Śniętego Graala? – Czemu nie? – odrzekł Francuz – Ale musisz mi naświetlić sprawę, bo nie całkiem orientuję się w tej nowej rzeczywistości. – Słuchaj więc – odpowiedział Lancelot – Był sobie kiedyś król, nazywał się Artur. Miał dwunastu wiernych rycerzy i niewierną żonę, którą swego czasu z lubością zaspokajałem. Artur był… no właśnie, trzeba podkreślić, że b y ł, władcą dumnym i odważnym, choć jakby nieco ślepym na różne rzeczy – na, powiedzmy, małe rozmiary swej dziedziny, słabość militarną – i na wyrastające mu rogi, choć to ostatnie mnie zupełnie nie przeszkadzało. Byłem jednym z tych dwunastu wybranych; tworzyliśmy całkiem zgraną paczkę. Opiekowaliśmy się Okrągłym Stołem, symbolem pojednania, naszą największą świętością – a poza tym robiliśmy wszystko, na co nam przyszła ochota. Niestety, pewnego dnia pojawił się na zamku przybysz z nieznanej krainy, niejaki Śnięty Graal, osobnik o wyglądzie zdechłej ryby, pływającej do góry brzuchem od trzech tygodni – stąd jego przydomek. W rzeczywistości nazywał się inaczej, ale nikt z nas nie zapamiętał jego prawdziwego imienia. Podczas pewnej uczty Graal wypił za dużo i szpetnie zanieczyścił nasz Okrągły Stół – po czym tchórzliwie uciekł, korzystając z naszego zamroczenia alkoholowego. Ta profanacja zepsuła cały spokój w królestwie, poróżniła nas i doprowadziła do upadku Artura. W dodatku poddani po cichu nazywają nas Rycerzami Obrzyganego Stołu, więc wędrujemy po świecie, szukając Graala, by pomścić tę zniewagę. – Hmmm…zaciekawiły mnie twoje słowa, Lancelocie – powiedział Roland, gdy tamten skończył opowiadać. – Co prawda w moich czasach historia króla Artura i jego rycerzy różni się od twojej wersji w kilku szczegółach…właściwie jest zupełnie inna – ale przecież nie można wymagać od tego świata, by był łatwy do zrozumienia! Lancelocie, pomogę ci znaleźć tego łajdaka. Mocno uścisnęli sobie dłonie. |