Oto druga z rozmów, które przeprowadzamy z osobami związanymi z komiksem, a które dotyczą „zadanego do przeczytania” komiksu. Tym razem tematem przewodnim jest cykl „Sin City” Franka Millera. Do rozmowy zaprosiliśmy Jarka Obważanka, administratora i twórcę komiksowego serwisu informacyjnego WRAK i autora jedynej polskiej strony internetowej, dotyczącej „Sin City”, którą stworzono w czasach tak zamierzchłych, że nikomu nie śniła się jeszcze filmowa adaptacja cyklu, a Rodriguez nie nakręcił jeszcze żadnej z części „Spy Kids”.  | ‹Miasto Grzechu #1: Miasto Grzechu›
|
Tomasz Kontny: Jarek, jesteś z nami? Jarek Obważanek: Robiłem sobie żarło. Daniel Gizicki: To zaczynamy. DG: W kinach pojawiła się ekranizacja serii Franka Millera „Sin City”. Nie da się ukryć, że seria owa obrosła już legendą. Proponuję, abyśmy spróbowali dotrzeć do tego, co zadecydowało o niebywałej popularności tego tytułu. Czytelników przyciągnęło pewnie nazwisko twórcy. Frank Miller zyskał sobie spore grono czytelników swoimi wcześniejszymi produkcjami m.in. o gościach w lateksie. To ciekawa kwestia jak to się stało, że „Sin City” jest tak popularnym i udanym komiksem, mimo że nie ma w nim nic aż tak wyjątkowego. TK: Opowieści tego typu niewątpliwie pojawiały się już wcześniej w filmach noir czy literackich pulpowych kryminałach. DG: Można wręcz powiedzieć, że „Sin City” jest udanym kolażem intertekstualnych nawiązań. JO: Miller całe życie był zręcznym kserobojem. DG: Spójrzcie na to, jak skonstruowani są główni bohaterowie, jaka jest ich swoista typologia. Można powiedzieć, że tak naprawdę rozróżniamy dwa typy pozytywnych postaci męskich. Twardziel „szaleniec” i twardziel „jedynie dążący do celu”, a oba typy łączy fakt, że wszyscy głupieją na punkcie samego zapachu kobiety, a co dopiero kiedy myślą o seksie. TK: Zapachu kobiety albo dziecka. To dodaje smaczku w czasach afery Jacksona. DG: Jakiego dziecka? TK: A Hartigan? Pedofilia w „Sin City”? DG: Wiadomo o co chodzi Hartiganowi. On nie ratuje bohatersko Nancy tylko dla samego faktu, ale żeby odejść w chwale, żeby jego żona, jak wróci do domu, miała poczucie, że ma w domu prawdziwego bohatera. TK: Nie róbmy z niego cynicznej szui. DG: Można powiedzieć, że poczynania Hartigana podświadomie podszyte są egoizmem. On sobie nie zdaje z tego sprawy, ale tak to można odczytywać. TK: No to się wziąłeś za odzieranie bohaterów z bohaterskości. DG: A substytutem czego jest wielkie magnum w dłoni? Hartigan, mimo sympatii jaką go darzę, jest klasycznym obrazem podbudowywania własnego ego, wcielając się w rolę bohaterskiego supergliny.  | ‹Miasto Grzechu #2: Girlsy, gorzała i giwery›
|
TK: A Dwight w takim razie? Miał pewnie problemy z matka, i w związku z tym zmienia panienki co chwilę: Ava, potem jakaś w czerwieni, potem dziwki z miasta. JO: Daniel, doszukujesz się w prostej historii podtekstów, których wcale być tam nie musi. To, że Hartigan chce do ostatniej chwili być OK wobec siebie, nie oznacza od razu, że myśli tylko o własnej żonie. DG: Nie mówię, że tak jest, ale można tak wnioskować w kontekście próby zaszeregowania go do typu postaci. TK: Powiedziałbym, że „Sin City” to proste historie i bohaterowie też są prości, i tyle. DG: Nie zgadzam się, że to prości bohaterowie. Nie ma czegoś takiego jak prosty bohater, wszystko zależy od punktu widzenia. JO: Nie są całkiem prości, ale doszukiwanie się w postawie Hartigana podtekstów seksualnych jest dla mnie nadużyciem DG: Poczekajcie Panowie, dlaczego wydaje się to nadużyciem? Poznajemy Hartigana tylko z jednej strony. Spróbujmy wypełnić miejsca niedookreślenia, które zostawia Miller. Hartigan to bohaterski superglina? Zastanówmy się, jaki on jest naprawdę, czy zawsze jest taki kryształowy? TK: To miejski bohater, taki zużyty i zniszczony, ale posiadający honor. Ty mu chcesz to podmienić na fiksację na punkcie żony. JO: Nie da się ukryć, że Miller bardzo mało mówi o swoich bohaterach, to taka jego metoda pracy. Zazwyczaj nie wiemy, skąd dana osoba przychodzi, sama o sobie mówi bardzo mało. Co wcale mnie osobiście nie zmusza do zadawania sobie pytania, jaki ten osobnik jest naprawdę. DG: Ale czemu mamy tego nie robić? Brać ich takimi jakimi są? Albo czytamy, albo interpretujemy. TK: Bo nie taki jest cel noirowych historyjek? To rozrywka ma być. JO: Miller robi na czytelniku bardzo proste wrażenie; pokazuje postacie, które z pozoru nie są skomplikowane, robią wiele hałasu podczas poruszania się po mieście, i tyle. I ja, odkładając „That Yellow Bastard”, myślałem sobie „o w mordę!”, a nie „dlaczego on tak skończył?”. DG: Postaci, które poruszają się po mieście, ale jednocześnie monologują sobie, popadają w liczne, często nieprzystające do siebie dygresje. TK: I często dygresje o niczym. DG: Zwróćcie uwagę, jak zachowuje się Marv i jak go postrzegają inni – jak świra, półgłówka, ale on wcale nie jest taki głupi… I tu mamy punkt wyjścia do analizy, jacy ci bohaterowie są naprawdę? JO: Przeciętny menel też ma dużo do powiedzenia, a przeciętny przechodzień myśli, że każdy menel jest półdebilem. DG: Ale przeciętny menel nie jest w stanie rozwalić całego miasta. TK: Jak dla mnie Miller zrobił zbitkę klisz, które są uważane za powszechnie fajne i ciekawe: szlachetny osiłek, glina na emeryturze, itd., i zrobił z nich postaci.  | ‹Miasto Grzechu #3: Damulka warta grzechu›
|
JO: No właśnie, z jednej strony Marv to nieokrzesany osiłek, a z drugiej – chodząc po mieście, ma parę rzeczy do powiedzenia, chociaż mówi sam do siebie! Przecież on się wcale nie próbuje dzielić z kimś wiedzą, trudno więc, żeby ktoś nagle myślał, że to taki Bruce Banner w skórze Hulka. TK: On się dzieli wiedzą z czytelnikiem. Gdyby nie to, to „Sin City” byłoby bardziej hermetyczne. DG: Tylko że mówiąc o bohaterach „Sin City”, nie można powiedzieć, że to takie klisze i nic poza tym. Po zastanowieniu stwierdzam, że te postaci są bardzo pogłębione psychologicznie. TK: Tak jak postaci z pulpowych kryminałów chyba. JO: Po rzuceniu okiem do komiksu stwierdzam, że monologi to tylko taki wybieg Millera, bo w sumie jakichś niesamowitych rzeczy Marv nie mówi. Mówi, że ma problemy z głową, że miasto to dziwka, powtarza co chwilę te same kwestie, zresztą Hartigan powtarza się jeszcze cześciej. Dwight jest równie przegranym facetem jak Marv tylko jego skończyła „broad”, a Marva „booze” [po kreczmarowemu to girl i wódka – dop. TK]. Kolejny stary zabieg Millera to ciągłe powtarzanie tych samych zdań, kluczowe zdanie z Ronina „mamy XXI wiek trzeba mieć otwarte umysły” jest tego dobrym przykładem. TK: Zostało to pewnie Millerowi po superbohaterach, którzy powtarzają w każdym kolejnym numerze, jak powstali. Zresztą może było właśnie tak, że Miller chciał się wyżyć graficznie i potrzebował do tego jakiejś dobrej platformy, i wymyślił sobie „Sin City”. DG: Pogadaliśmy trochę o kolesiach, ale panienki w „Sin City” to już zupełnie inna para kaloszy. TK: Bo wokół panienek wszystko się kreci. Czy jak w życiu? DG: Mam wrażenie, że Miller to straszny mizogin. Te jego kobitki to albo femme fatale, albo lesbijki, albo prostytutki. JO: Z tym mizoginem to przesadziłeś. Przecież nie rysowałby iluś tam paneli tańczącej Nancy, bo nie lubi kobiet. TK: Może i w „Sin City” nie ma normalnych babek, ale i faceci nie są normalni. DG: Możliwe, ale każda z tych panienek ma wyraźne problemy. JO: Tak samo jak każdy z facetów, to jest Miasto Problemów. DG: Nie o to mi chodziło. Miller pokazuje przede wszystkim fizyczność kobiet oraz to, że w tym świecie kobieta czyha na faceta. TK: Chcesz powiedzieć, że babki nie są głównymi bohaterami, co? DG: Vagina dentata. TK: Jak w trzecim „Blade”, wampiry z kłami w pochwie. DG: Kobieta niesie w sobie niebezpieczeństwo przeniesienia ciężaru męskości z mężczyzny na kobietę, czyli, mówiąc oględnie, zastąpienia mężczyzny kobietą, wejścia kobiety w rolę mężczyzny, pozbawienia mężczyzny jego miejsca. TK: Ale jak przychodzi co do czego, to gdzie ci bohaterowie wszyscy lądują? Kto się nimi opiekuje i leczy?  | ‹Miasto Grzechu #4: Krwawa jatka›
|
JO: Może Miller jest feministką? TK: To tłumaczy, czemu napisał „Martę Washington”. DG: Babki leczą, bo po pierwsze, mają dług, po drugie, co im zależy, po trzecie, mogą na tym skorzystać. TK: No to faceci są supermęscy i babki też są supermęskie. Może Miller jest homo? JO: W końcu narysował 300 gołych facetów [komiks „300” o Spartanach broniących Termopili]. Miller lubi twardzieli, a dlaczego kobieta też nie mogłaby być twardzielem? Już Elektra, jego pierwsza bohaterka, była niezniszczalna, chociaż zginęła marnie z ręki Bullseye’a (polska wersja Dziesiątka), ale od razu o przenoszeniu ciężaru? Kobiety same się pchają do rzeczy, niby zarezerwowanych dla facetów. Najwyraźniej Miller popiera ten ruch i pokazuje kobiety w rolach według Ciebie męskich. TK: Powiedziałbym, że w tego typu historiach po prostu muszą być takie kobiety. Wszystko tam jest przerysowane, więc kobiety też. DG: Jeżeli stereotypowo spojrzymy na warstwę psychologiczną postaci kobiecych, to mają one więcej elementów męskich niż kobiecych. JO: Nie mają penisów. DG: Ale chciałyby. TK: Pojechałeś. W takim razie Miho ma największy kompleks na tym punkcie, skoro używa takiego dużego miecza. Poza tym skąd Miller ma się znać na kobietach? Nie zna się, to pisze o nich jak o facetach. DG: Ty to od razu ironizujesz TK: Może teraz dla rozluźnienia coś z zupełnie innej beczki. Jarek, pierwszy promowałeś „Sin City” w Polsce. Dlaczego? Jak to się zaczęło? JO: Nie da się ukryć, że czarny kryminał był dla mnie dziedziną dość obcą w momencie, gdy trafił do mnie „Żółty Drań”. I ten komiks był dla mnie niesamowitym kopniakiem. Po pierwsze, narysowany tak, jak nigdy wcześniej nie widziałem, odważnie, z rozmachem. Po drugie, niesamowite przerysowania, ludzie-pomniki, giwery wielkie jak armaty. No i wreszcie poruszająca historia z wystrzałowym finałem. Jasne, im więcej dobrych komiksów czytałem, tym z wyższego pułapu na tę serię patrzyłem, ale nadal uważam, że jest wielka i bardzo ją cenię. Pisać o „Sin City” zacząłem jeszcze wtedy, gdy większości serii nie znałem, swoją stronę budowałem na bieżąco wraz ze zdobywaniem kolejnych tomów. A teraz to ona tylko kurz zbiera. TK: Czy można powiedzieć, ze zacząłeś od „Sin City” swoja karierę? JO: No nie do końca od tego zacząłem, ale to była pierwsza rzecz robiona na poważnie. Wcześniej miałem tylko taką sobie stronę domową, która potem upadła całkiem i na razie nie może powstać. TK: He, he, to taki twardziel polskiego serwisu informacyjnego, który wyrósł na bazie komiksów o twardzielach. DG: Przyznam, że mnie też najmocniej kopnął „Żółty Drań”. Jest tam jeden fragment, który robi piorunujące wrażenie: jak Hartigan idzie uwolnić Nancy. Genialne są te wielkie panele z nadbudowaniem atmosfery. JO: Tych paneli nie było w zeszytówce. Miller machnął je dla wypełnienia trade’a. DG: No to mu wyszło, nie powiem. TK: Pogadajmy tymczasem o tym, co jest w „Sin City” do chrzanu. DG: Moim zdaniem do chrzanu jest to, że „widać, kiedy Millerowi się nie chciało i to aż bije po oczach! JO: A moim zdaniem do chrzanu jest to, że „Sin City” już się nie ukazuje! TK: Chcialbyś więcej? „Hell and back” jest podobno słabe, wiec może samemu autorowi już się to przejadło. JO: Miller miał wielkie plany, pisał czego to on jeszcze nie zrobi, np. historię o Nancy i Marvie albo historię, której akcja toczy się kilkadziesiąt lat wcześniej, i nieoczekiwanie zrobił właśnie „Hell and Back”, gdzie w rolach głównych obsadził nowe postacie i podorzucał Manute, pannę w niebieskim, itp. W trakcie realizacji filmu Miller mówił, że pojawiło się tyle nowych pomysłów, a ja jakoś z niesmakiem to czytałem, bo skoro on przez tyle lat nic nie zrobił, to już mu nie wierzę, że coś zrobi. |