powrót do indeksunastępna strona

nr 6 (XLVIII)
lipiec-sierpnień 2005

Rozmowy na zadany temat: Sin City
Oto druga z rozmów, które przeprowadzamy z osobami związanymi z komiksem, a które dotyczą „zadanego do przeczytania” komiksu. Tym razem tematem przewodnim jest cykl „Sin City” Franka Millera. Do rozmowy zaprosiliśmy Jarka Obważanka, administratora i twórcę komiksowego serwisu informacyjnego WRAK i autora jedynej polskiej strony internetowej, dotyczącej „Sin City”, którą stworzono w czasach tak zamierzchłych, że nikomu nie śniła się jeszcze filmowa adaptacja cyklu, a Rodriguez nie nakręcił jeszcze żadnej z części „Spy Kids”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Tomasz Kontny: Jarek, jesteś z nami?
Jarek Obważanek: Robiłem sobie żarło.
Daniel Gizicki: To zaczynamy.
DG: W kinach pojawiła się ekranizacja serii Franka Millera „Sin City”. Nie da się ukryć, że seria owa obrosła już legendą. Proponuję, abyśmy spróbowali dotrzeć do tego, co zadecydowało o niebywałej popularności tego tytułu. Czytelników przyciągnęło pewnie nazwisko twórcy. Frank Miller zyskał sobie spore grono czytelników swoimi wcześniejszymi produkcjami m.in. o gościach w lateksie. To ciekawa kwestia jak to się stało, że „Sin City” jest tak popularnym i udanym komiksem, mimo że nie ma w nim nic aż tak wyjątkowego.
TK: Opowieści tego typu niewątpliwie pojawiały się już wcześniej w filmach noir czy literackich pulpowych kryminałach.
DG: Można wręcz powiedzieć, że „Sin City” jest udanym kolażem intertekstualnych nawiązań.
JO: Miller całe życie był zręcznym kserobojem.
DG: Spójrzcie na to, jak skonstruowani są główni bohaterowie, jaka jest ich swoista typologia. Można powiedzieć, że tak naprawdę rozróżniamy dwa typy pozytywnych postaci męskich. Twardziel „szaleniec” i twardziel „jedynie dążący do celu”, a oba typy łączy fakt, że wszyscy głupieją na punkcie samego zapachu kobiety, a co dopiero kiedy myślą o seksie.
TK: Zapachu kobiety albo dziecka. To dodaje smaczku w czasach afery Jacksona.
DG: Jakiego dziecka?
TK: A Hartigan? Pedofilia w „Sin City”?
DG: Wiadomo o co chodzi Hartiganowi. On nie ratuje bohatersko Nancy tylko dla samego faktu, ale żeby odejść w chwale, żeby jego żona, jak wróci do domu, miała poczucie, że ma w domu prawdziwego bohatera.
TK: Nie róbmy z niego cynicznej szui.
DG: Można powiedzieć, że poczynania Hartigana podświadomie podszyte są egoizmem. On sobie nie zdaje z tego sprawy, ale tak to można odczytywać.
TK: No to się wziąłeś za odzieranie bohaterów z bohaterskości.
DG: A substytutem czego jest wielkie magnum w dłoni? Hartigan, mimo sympatii jaką go darzę, jest klasycznym obrazem podbudowywania własnego ego, wcielając się w rolę bohaterskiego supergliny.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
TK: A Dwight w takim razie? Miał pewnie problemy z matka, i w związku z tym zmienia panienki co chwilę: Ava, potem jakaś w czerwieni, potem dziwki z miasta.
JO: Daniel, doszukujesz się w prostej historii podtekstów, których wcale być tam nie musi. To, że Hartigan chce do ostatniej chwili być OK wobec siebie, nie oznacza od razu, że myśli tylko o własnej żonie.
DG: Nie mówię, że tak jest, ale można tak wnioskować w kontekście próby zaszeregowania go do typu postaci.
TK: Powiedziałbym, że „Sin City” to proste historie i bohaterowie też są prości, i tyle.
DG: Nie zgadzam się, że to prości bohaterowie. Nie ma czegoś takiego jak prosty bohater, wszystko zależy od punktu widzenia.
JO: Nie są całkiem prości, ale doszukiwanie się w postawie Hartigana podtekstów seksualnych jest dla mnie nadużyciem
DG: Poczekajcie Panowie, dlaczego wydaje się to nadużyciem? Poznajemy Hartigana tylko z jednej strony. Spróbujmy wypełnić miejsca niedookreślenia, które zostawia Miller. Hartigan to bohaterski superglina? Zastanówmy się, jaki on jest naprawdę, czy zawsze jest taki kryształowy?
TK: To miejski bohater, taki zużyty i zniszczony, ale posiadający honor. Ty mu chcesz to podmienić na fiksację na punkcie żony.
JO: Nie da się ukryć, że Miller bardzo mało mówi o swoich bohaterach, to taka jego metoda pracy. Zazwyczaj nie wiemy, skąd dana osoba przychodzi, sama o sobie mówi bardzo mało. Co wcale mnie osobiście nie zmusza do zadawania sobie pytania, jaki ten osobnik jest naprawdę.
DG: Ale czemu mamy tego nie robić? Brać ich takimi jakimi są? Albo czytamy, albo interpretujemy.
TK: Bo nie taki jest cel noirowych historyjek? To rozrywka ma być.
JO: Miller robi na czytelniku bardzo proste wrażenie; pokazuje postacie, które z pozoru nie są skomplikowane, robią wiele hałasu podczas poruszania się po mieście, i tyle. I ja, odkładając „That Yellow Bastard”, myślałem sobie „o w mordę!”, a nie „dlaczego on tak skończył?”.
DG: Postaci, które poruszają się po mieście, ale jednocześnie monologują sobie, popadają w liczne, często nieprzystające do siebie dygresje.
TK: I często dygresje o niczym.
DG: Zwróćcie uwagę, jak zachowuje się Marv i jak go postrzegają inni – jak świra, półgłówka, ale on wcale nie jest taki głupi… I tu mamy punkt wyjścia do analizy, jacy ci bohaterowie są naprawdę?
JO: Przeciętny menel też ma dużo do powiedzenia, a przeciętny przechodzień myśli, że każdy menel jest półdebilem.
DG: Ale przeciętny menel nie jest w stanie rozwalić całego miasta.
TK: Jak dla mnie Miller zrobił zbitkę klisz, które są uważane za powszechnie fajne i ciekawe: szlachetny osiłek, glina na emeryturze, itd., i zrobił z nich postaci.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
JO: No właśnie, z jednej strony Marv to nieokrzesany osiłek, a z drugiej – chodząc po mieście, ma parę rzeczy do powiedzenia, chociaż mówi sam do siebie! Przecież on się wcale nie próbuje dzielić z kimś wiedzą, trudno więc, żeby ktoś nagle myślał, że to taki Bruce Banner w skórze Hulka.
TK: On się dzieli wiedzą z czytelnikiem. Gdyby nie to, to „Sin City” byłoby bardziej hermetyczne.
DG: Tylko że mówiąc o bohaterach „Sin City”, nie można powiedzieć, że to takie klisze i nic poza tym. Po zastanowieniu stwierdzam, że te postaci są bardzo pogłębione psychologicznie.
TK: Tak jak postaci z pulpowych kryminałów chyba.
JO: Po rzuceniu okiem do komiksu stwierdzam, że monologi to tylko taki wybieg Millera, bo w sumie jakichś niesamowitych rzeczy Marv nie mówi. Mówi, że ma problemy z głową, że miasto to dziwka, powtarza co chwilę te same kwestie, zresztą Hartigan powtarza się jeszcze cześciej. Dwight jest równie przegranym facetem jak Marv tylko jego skończyła „broad”, a Marva „booze” [po kreczmarowemu to girl i wódka – dop. TK]. Kolejny stary zabieg Millera to ciągłe powtarzanie tych samych zdań, kluczowe zdanie z Ronina „mamy XXI wiek trzeba mieć otwarte umysły” jest tego dobrym przykładem.
TK: Zostało to pewnie Millerowi po superbohaterach, którzy powtarzają w każdym kolejnym numerze, jak powstali. Zresztą może było właśnie tak, że Miller chciał się wyżyć graficznie i potrzebował do tego jakiejś dobrej platformy, i wymyślił sobie „Sin City”.
DG: Pogadaliśmy trochę o kolesiach, ale panienki w „Sin City” to już zupełnie inna para kaloszy.
TK: Bo wokół panienek wszystko się kreci. Czy jak w życiu?
DG: Mam wrażenie, że Miller to straszny mizogin. Te jego kobitki to albo femme fatale, albo lesbijki, albo prostytutki.
JO: Z tym mizoginem to przesadziłeś. Przecież nie rysowałby iluś tam paneli tańczącej Nancy, bo nie lubi kobiet.
TK: Może i w „Sin City” nie ma normalnych babek, ale i faceci nie są normalni.
DG: Możliwe, ale każda z tych panienek ma wyraźne problemy.
JO: Tak samo jak każdy z facetów, to jest Miasto Problemów.
DG: Nie o to mi chodziło. Miller pokazuje przede wszystkim fizyczność kobiet oraz to, że w tym świecie kobieta czyha na faceta.
TK: Chcesz powiedzieć, że babki nie są głównymi bohaterami, co?
DG: Vagina dentata.
TK: Jak w trzecim „Blade”, wampiry z kłami w pochwie.
DG: Kobieta niesie w sobie niebezpieczeństwo przeniesienia ciężaru męskości z mężczyzny na kobietę, czyli, mówiąc oględnie, zastąpienia mężczyzny kobietą, wejścia kobiety w rolę mężczyzny, pozbawienia mężczyzny jego miejsca.
TK: Ale jak przychodzi co do czego, to gdzie ci bohaterowie wszyscy lądują? Kto się nimi opiekuje i leczy?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
JO: Może Miller jest feministką?
TK: To tłumaczy, czemu napisał „Martę Washington”.
DG: Babki leczą, bo po pierwsze, mają dług, po drugie, co im zależy, po trzecie, mogą na tym skorzystać.
TK: No to faceci są supermęscy i babki też są supermęskie. Może Miller jest homo?
JO: W końcu narysował 300 gołych facetów [komiks „300” o Spartanach broniących Termopili]. Miller lubi twardzieli, a dlaczego kobieta też nie mogłaby być twardzielem? Już Elektra, jego pierwsza bohaterka, była niezniszczalna, chociaż zginęła marnie z ręki Bullseye’a (polska wersja Dziesiątka), ale od razu o przenoszeniu ciężaru? Kobiety same się pchają do rzeczy, niby zarezerwowanych dla facetów. Najwyraźniej Miller popiera ten ruch i pokazuje kobiety w rolach według Ciebie męskich.
TK: Powiedziałbym, że w tego typu historiach po prostu muszą być takie kobiety. Wszystko tam jest przerysowane, więc kobiety też.
DG: Jeżeli stereotypowo spojrzymy na warstwę psychologiczną postaci kobiecych, to mają one więcej elementów męskich niż kobiecych.
JO: Nie mają penisów.
DG: Ale chciałyby.
TK: Pojechałeś. W takim razie Miho ma największy kompleks na tym punkcie, skoro używa takiego dużego miecza. Poza tym skąd Miller ma się znać na kobietach? Nie zna się, to pisze o nich jak o facetach.
DG: Ty to od razu ironizujesz
TK: Może teraz dla rozluźnienia coś z zupełnie innej beczki. Jarek, pierwszy promowałeś „Sin City” w Polsce. Dlaczego? Jak to się zaczęło?
JO: Nie da się ukryć, że czarny kryminał był dla mnie dziedziną dość obcą w momencie, gdy trafił do mnie „Żółty Drań”. I ten komiks był dla mnie niesamowitym kopniakiem. Po pierwsze, narysowany tak, jak nigdy wcześniej nie widziałem, odważnie, z rozmachem. Po drugie, niesamowite przerysowania, ludzie-pomniki, giwery wielkie jak armaty. No i wreszcie poruszająca historia z wystrzałowym finałem. Jasne, im więcej dobrych komiksów czytałem, tym z wyższego pułapu na tę serię patrzyłem, ale nadal uważam, że jest wielka i bardzo ją cenię. Pisać o „Sin City” zacząłem jeszcze wtedy, gdy większości serii nie znałem, swoją stronę budowałem na bieżąco wraz ze zdobywaniem kolejnych tomów. A teraz to ona tylko kurz zbiera.
TK: Czy można powiedzieć, ze zacząłeś od „Sin City” swoja karierę?
JO: No nie do końca od tego zacząłem, ale to była pierwsza rzecz robiona na poważnie. Wcześniej miałem tylko taką sobie stronę domową, która potem upadła całkiem i na razie nie może powstać.
TK: He, he, to taki twardziel polskiego serwisu informacyjnego, który wyrósł na bazie komiksów o twardzielach.
DG: Przyznam, że mnie też najmocniej kopnął „Żółty Drań”. Jest tam jeden fragment, który robi piorunujące wrażenie: jak Hartigan idzie uwolnić Nancy. Genialne są te wielkie panele z nadbudowaniem atmosfery.
JO: Tych paneli nie było w zeszytówce. Miller machnął je dla wypełnienia trade’a.
DG: No to mu wyszło, nie powiem.
TK: Pogadajmy tymczasem o tym, co jest w „Sin City” do chrzanu.
DG: Moim zdaniem do chrzanu jest to, że „widać, kiedy Millerowi się nie chciało i to aż bije po oczach!
JO: A moim zdaniem do chrzanu jest to, że „Sin City” już się nie ukazuje!
TK: Chcialbyś więcej? „Hell and back” jest podobno słabe, wiec może samemu autorowi już się to przejadło.
JO: Miller miał wielkie plany, pisał czego to on jeszcze nie zrobi, np. historię o Nancy i Marvie albo historię, której akcja toczy się kilkadziesiąt lat wcześniej, i nieoczekiwanie zrobił właśnie „Hell and Back”, gdzie w rolach głównych obsadził nowe postacie i podorzucał Manute, pannę w niebieskim, itp. W trakcie realizacji filmu Miller mówił, że pojawiło się tyle nowych pomysłów, a ja jakoś z niesmakiem to czytałem, bo skoro on przez tyle lat nic nie zrobił, to już mu nie wierzę, że coś zrobi.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

91
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.