Wit Szostak stacza się w rozum. „Ględźby Ropucha” to zaduma i dyskursy, choć towarzyszą im szachy z Losem i zapasy z bogami. Wszystko, nawet cuda chodzą w kieracie filozoficznej debaty.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Ględźb Ropucha” streścić nie sposób, a i zrecenzować je niełatwo. Zbiorek liczy szesnaście opowiadań, pozornie spojonych wyłącznie jednością świata, w jakim się dzieją. Każde inną ma fabułę, w każdym różni są bohaterowie i miejsca (choć zdarza się niektórym grać epizody w więcej niż jednym tekście), wymowę ciężko im jednaką przypisać. Tymczasem po zakończeniu lektury jest się pewnym, że połączenie ich w jedną całość nie jest przypadkiem, że wszystkie one mówią o czymś podobnym i podobną opisują historię. Podstawowym zadaniem, stojącym przed czytelnikiem, jest zatem odgadywanie. Całe „Ględźby Ropucha” są jedną wielką zagadką – grą, jaką autor toczy z czytelnikiem, a bohaterowie z Losem i bogami. I tak jak Nadprzyrodzone włącza się do rozgrywek, odpowiadając na ruchy postaci, tak czytelnik zaproszony jest do szachownicy, na której autor ustawił swoje szesnaście opowiadań. Grę rozpatrywać trzeba na dwóch poziomach. Na pierwszym z nich, mierzymy się z tekstem. Świat, gdzie rozgrywają się Ropuchowe ględźby nie jest – na pierwszy rzut oka – fantastyczny. Zazwyczaj dopiero pod koniec zdarza się cud, coś niezwykłego, powodującego całkowity zwrot akcji. Z czasem, kiedy czytelnik oswaja się z niezwykłościami książki Szostaka, czar pojawia się w tekście coraz wcześniej, jest coraz wyrazistszy, jednak końcowa niespodzianka jest czymś stałym. I za każdym razem to zakończenie nadaje opowiadaniu dodatkowe znaczenia, zaskakuje i frapuje, prowokując do poszukiwania nowych interpretacji. Gra toczy się także na poziomie całego zbioru. Liczba opowiadań, ich ustawienie, kolejne przejścia, symetrie – również wydają się być elementami zagadki, następnej, która prosi się o rozwiązanie. Jednak gra, w jaką wdaje się Szostak, jest dla czytelnika. Nie chodzi tu o autorskie brylowanie elokwencją i zdolnością do wikłania fabuł – autor stara się, aby nawet niechętni zbyt głębokiej lekturze nie odkładali książki na bok, znużeni ciągłym kręceniem. Cała zagadkowość jest jednak podstawą do tego, co chyba w „Ględźbach Ropucha” najważniejsze – do filozoficznego dyskursu. Opowiadania wydają się być wariacjami na lube sercu autora tematy, różnymi wersjami odpowiedzi na pytania, które Wit Szostak najbardziej sobie w filozofii ceni. Bohaterowie, stawiani są w obliczu niezwykłych miejsc i wydarzeń, co powoduje, że ich słowa i czyny nabierają wagi argumentów w toczonych od zarania świata dyskusjach. Swoje zagadki i debaty opakował Wit Szostak w niezwykły język. W tej najmniej uczuciowej z jego dotychczas wydanych książek jest najwięcej zabaw językiem. Wiele tu zagrań rodem z poezji Leśmiana, wiele nowych słów, zbitek. Autor próbuje się z językiem polskim, wyciska z niego nowe brzmienia i wplata je w swoją opowieść, dodając jej uroku. „Ględźby Ropucha” nie są książką lekką. Urokliwy język skrywa zawiłe zagadki i kawał solidnych przemyśleń, a całość prowokuje do rozważań i ponownych lektur. Nie każdy znajdzie czas, aby się w tym zanurzyć, nie każdy też ma ochotę nurzać się w takich deliberacjach. Jednak miłośnicy literatury nieco mocniej angażującej czytelniczy umysł, z radością poświęcą czas na szachy z filozofem.
Tytuł: Ględźby Ropucha Autor: Wit Szostak Cykl: Smoczogóry ISBN: 83-89595-17-6 Format: 224s. 125×185mm Cena: 25,50 Data wydania: 23 maja 2005 Ekstrakt: 90% |