Nad małżeńskimi kłopotami Anakina, długością noszy, sensownością dobijania rannych i innymi problemami wynikłymi z filmu zastanawiają się: Ola i Sławek (doświadczone małżeństwo Sithów), Kasiopea i Silvana (założycielki KENOBI – Komisji Ekstremalnego Nieuznawania Odprysków Bo Idiotyczne), Achika i Cranberry (Jedi ukrywający się na naszej planecie przed pogromem) oraz Karolina (przypadkiem tolkienistka).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dorota: Mimo trochę posępniejszej i poważniejszej atmosfery nadal był to film dla małych dzieci. Pod naciskiem elementów wstawianych głównie po to, żeby się przypodobać widzowi gubi się idea całych „Gwiezdnych wojen”, czyli opowieść o ludzkich dramatach, o ratowaniu lub upadku wartości. Sławek: Wydaje mi się, że mamy z Dorotą chyba zupełnie różne opinie w temacie, cóż to takiego film dla dzieci, do tego jeszcze małych. No bo chyba nie przesądza o zakwalifikowaniu go do takowegoż obecność gadżetów, co do których można rzec, że dzieciakom się będą podobały. A jeśli już o to chodzi, to w samym IV epizodzie znalazłbym więcej „dziecięcych” rekwizytów, niż w III. Tam też były roboty, robociki i robociątka (w transporterze Jawów, na Gwieździe Śmierci), zabawne ludki, odrażające kreatury i inne dziwne stworzenia duże i małe, z których większość naprawdę niewiele wniosła do fabuły, chociaż niosły posmak kosmicznej egzotyki i jakoś wtedy nie raziły. Ale wróćmy do tematu, czyli do filmu dla małych dzieci. Już na początku dwóch dobrych ratuje dzielnie jednego poczciwego, i oni są dobrzy, i to się dzieciom podoba, tylko, eee… ten jeden dobry posłuchał szlachetnych podszeptów (zimny i bezwzględny głos był pewno ze strachu pod wpływem przebytych wydarzeń) biednego porwanego i chlast, a główka złego pana turlu, turlu, potoczyła się po podłodze. A biedny porwany pochwalił młodszego i dobrego… A dalej też mamy samą sielankę dla małych dzieci – ten dobry po walce wewnętrznej staje po stronie tego złego i: pomaga najbardziej złemu zabić dobrego mistrza; wyrzyna padawaniątka i paru innych Jedi; wyrzyna niepotrzebnych sojuszników; cała rzesza dobrych zostaje podstępnie i zdradziecko wymordowana; dobrzy dostają w dupę na całej linii i to nawet w starciu największy z dobrych kontra wielki zły; młody dobry z żądzą mordu w oczach rzuca się na najlepszego przyjaciela, walkę przegrywa, traci kilka kończyn, niemal spala się doszczętnie i wykrzykuje do niedawnego przyjaciela „Nienawidzę cię!” (choć oczywiście dla niektórych ta jego kwestia podobnie jak inne była naturalnie źle zagrana) i cudem przeżywa z dołatanymi protezami i zakuty w kupę stali, wreszcie dowiaduje się o zejściu ukochanej. No po prostu bajka na dobranoc, żeby dzieciom się lepiej spało. Kasiopea: W każdym razie wiem, że muszę E3 zobaczyć jeszcze raz. To ciekawe, że po jednorazowym oglądaniu zostało mi we wspomnieniach kilka mrocznych ujęć wnętrz i pstrokata bitwa w kosmosie. Nawet nie ma takich scen, które jakoś szczególnie chciałabym obejrzeć jeszcze raz. Ktoś napisał w sieci, że Vader krzyczący: „Nooo!” na wieść o tym, że Padme nie żyje, jest kalką Homera Simpsona i w związku z tym rozpaczliwie nie do oglądania. Rzeczywiście coś w tej scenie jest przerysowanego. Teraz już zawsze będę widzieć Homera doprowadzonego do furii przez Barta. Achika: Tam było konkretnie napisane, że Vader „wyje jak Homer Simpson, któremu ktoś zjadł ostatniego pączka”. Uśmiałam się. A poważnie: mnie też nie podoba się krzyk Vadera w tej scenie, a szczególnie jego gestykulacja. Przybrał pozycję otwartą, a la zdobywca Wszechświata, tymczasem człowiek zrozpaczony odruchowo się kuli. No i taki krzyk pasuje mi raczej do sytuacji, kiedy coś się dzieje na oczach krzyczącego (np. Qui-Gon przeszyty mieczem), ale to już szczegół. Karolina: Ale zauważ, że był już wtedy pół-robotem. Człowiek zrozpaczony, człowiekiem zrozpaczonym, a kiedy niewiele z ciebie zostało i wsadzono cię w maszynę, do której nie zdążyłeś się jeszcze przyzwyczaić, ani opanować jej tak, żeby się sprawnie poruszać…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Sławek: Poza tym tak by się może zachował chłop z wioski Takowa Bida, gdyby zły samuraj Ryki Ohyda zabrał mu ostatnią kurę. W tamtej scenie zaś rozpacz była jedną z emocji, których naraz doświadczał Anakin, a z pewnością była tam wściekłość, prawdziwa furia z powodu tego, co zaszło i czego nie dało się cofnąć. Przecież tego pękania w szwach składników otoczenia chyba nie spowodowała sama rozpacz Anakina. W tej scenie raczej wydawał się on mi niczym wściekły samuraj, któremu znienawidzony sąsiad zarżnął ukochaną kurtyzanę w czasie, gdy ten udał się ze swym panem na wyprawę wojenną, a który teraz za chwilę dostanie takiego ataku szału (drżyjcie okoliczni wieśniacy), że wyrżnie pół wioski. Ola: Film ma sceny wielkie i żenujące… Od chwili, gdy Palpatine’owi zmienia się twarz, wszyscy miłośnicy Imperium powinni wziąć głęboki oddech… Starałam się te sceny oglądać z zamkniętymi oczami. Cranberry: Nie wiem, czy ci chodziło o samą twarz Palpatine’a (że to na niego nie można patrzeć), czy o inne aspekty następnych scen z jego udziałem, ale jeżeli chodzi o mnie, to przemiana Sidiousa mnie lekko dobiła. Tak mi się podobał w wersji „dobrotliwy dziadek z miłym głosem” przez poprzednie 2,5 filmu! Ola: Ale rozmowy świetne (jak opowiadał o uczniu, który nauczyciela udusił, czyli sam o sobie – miodzio i pączuszek w jednym). Kasiopea powiedziała, że z Palpatine’a wesoły człowiek – wszyscy chodzą tacy ponurzy, a on się cieszy albo rechoce… Tendencja polegająca na pokazywaniu zła w sposób groteskowy jest głupia. Potworki i robociki Lucasa też. Ale jak Anakin ocalił Kenobiego przed strasznymi robotami-bzykaczami… Wiecie, co mu mogły zrobić?! Achika: Gdzieś przeczytałam, że Lucas, jako miłośnik filmów o pilotach z II wojny światowej, zainspirował się legendami o gremlinach uszkadzających samoloty. Mnie też bitwa przyprawiła niemal o zeza, ale ten sam problem mam praktycznie z każdym obecnie kręconym filmem przygodowym: strasznie szybki montaż. Cóż, nie jesteśmy pokoleniem MTV i ja osobiście mam chyba za wolną akomodację oka. A teksty Anakina i Obi-Wana wcale nie były takie złe, a niektóre całkiem fajne („Oblazły mnie!”), chociaż sprawiały wrażenie, jakby Lucas musiał wyrobić jakąś normę humoru w filmie i wolał umieścić wszystkie zabawne odzywki na początku, żeby druga połowa filmu była mroczna. Poza tym w scenie walki w kosmosie widać wreszcie jakieś współdziałanie Anakina z mistrzem i to, że młody jest do niego przywiązany. Bo w Epizodzie II to się głównie kłócili. Cranberry: Głupie robociki mi się podobały. I już po raz kolejny pomyślałam, że nowa trylogia ma tę zaletę nad starą, że można śmiało agitować naszych bohaterów do wybijania w pień przeciwników, bo są robotami. Np. bardzo mi się podobała scena, w której statek rozpada się na pół (w ogóle całe to awaryjne lądowania podobało mi się strasznie, a akcja odbijania Palpatine’a była tak rozkosznie niepoważna; no i jak z R2D2 wyszła bestia i po przeciwnikach zostały tylko zgliszcza :-)), więc rozpadanie się statku na pół nie stanowiło problemu, bo przecież poza trójką naszych bohaterów nie było na nim żadnych ludzi. Silvana: Ja mam jedno pytanie: po co tam w ogóle był ten cały generał Grievous? Ta postać jest w ogóle niepotrzebna, równie dobrze mógłby to być na przykład Dooku. Sławek: No, niezupełnie, bo Anakin zabił Dooku od razu na samym początku, a Grievous był jeszcze potrzebny jako dowódca armii separatystów. Silvana: Nie do końca rozumiem ten wątek z separatystami… Achika: Ja też. Tło polityczne w tym epizodzie jest dla mnie najmniej jasne ze wszystkich trzech. Prawdopodobnie więcej szczegółów jest wyjaśnione w nowelizacji, komiksach i tak dalej, ale to nie świadczy najlepiej o filmie, że bez „materiałów pomocniczych” jest dla widza niezrozumiały. Jeszcze a propos zabijania Dooku, to ktoś z Was – nie pamiętam, kto – zwrócił uwagę na powtarzające się kwestie: najpierw Palpatine każe Anakinowi zabić Dooku, mówiąc, że jest on zbyt niebezpieczny, potem to samo mówi Mace Windu o Palpatinie i wreszcie bodaj Yoda o Anakinie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kasiopea: Jak Lucas mógł pozwolić na to, żeby Obi-Wan zostawił rannego, konającego Anakina i po prostu poszedł? To nieludzkie! I tak postępuje rycerz Jedi?! Achika: No właśnie… Ja sądziłam, że to będzie wyglądało tak, że coś się będzie waliło lub wybuchało i Obi-Wan ucieknie, żeby ratować swoje życie. Nie wierzę w to, żeby mógł zostawić swojego ucznia, o którym sam mówi, że był dla niego jak brat, i nie dobić go choćby z litości. Sławek: Wyszedł na zimnego drania. Achika: W nowelizacji jest napisane, że oddalił się, widząc nadlatujący statek Sidiousa. To ma odrobinę sensu, ale niedużo – w sumie do dobicia wystarczyłaby mu sekunda… ale się wdaję w dywagacje!… Ola: Siedzi banda intelektualistów, którzy zabili co najwyżej komara (przypomniała mi się scena z Polconu, kiedy do pokoju wleciała komarnica, my z Kasiopeą powiedzieliśmy jednym głosem: „Zabić!”, a Achika ją wyniosła w dłoniach białych) i mówią: Dobić go powinien! Achika: Chyba jedynym rozsądnym argumentem jest to, że bohater pozytywny po prostu nie ma prawa w filmie nikogo dobić, nieważne, jak humanitarne by to było. Cranberry: Scena okaleczenia Vadera była POTWORNA i że chyba Lucasowi czas coś wreszcie uciąć, bo jak na mój gust facet przesadzał z ucinaniem już wcześniej, ale teraz to przeszedł sam siebie (w sumie ostatnie okazja, więcej filmów już nie będzie). Dodam jeszcze, że właściwie to zapalenie się ubrania od zbyt blisko przepływającej lawy jest logiczniejsze od wrzucenia do lawy, w którym ciągle się mówiło, bo to już byłby kompletny absurd. Co nie zmienia postaci rzeczy, że mogli sobie darować pseudorealizm w postaci makabrycznych krzyków, no i tego ucinania. Wiem, że miecz świetlny to taki rodzaj broni, że człowiek zraniony nim będzie na 100% kaleką, ale w „Gwiezdnych wojnach” jest na tyle dużo rzeczy nielogicznych, że można by zachować większą „powściągliwość w pokazywaniu scen walki” jak to pochwalono w jakiejś gazecie któryś film, a mnie to określenie bardzo przypadło do gustu. Bo to właśnie było to, czego zabrakło. I na koniec ostatnia szpila, bo mnie Lucas sceną okaleczenia rozwścieczył do białości. Otóż Sidious przywozi rannego Vadera na Coruscant. Scena świetna, bardzo w moim klimacie i być może dlatego oglądałam ją z upodobaniem i wyłowiłam dwie ślicznostki. Pierwsza myśl: ale ten deszcz klimatycznie pada, super. Moment, Jezu, to oni muszą tego poparzonego nieszczęśnika (już nie mogłam patrzeć na to coś, co miało być rannym) nieść na deszczu tak LUZEM??? To, na litość boską, nie ma jakiejś pokrywy do tych noszy? Druga myśl: RANY BOSKIE – te nosze pasują do tego czegoś DŁUGOŚCIĄ. Czyli że Imperator przewidział w swej wszechwiedzy nawet to, na jakiej dokładnie wysokości Kenobi utnie Vaderowi nogi! Długo się zastanawiałam, jak mogło dojść do tak pijanej scenograficznej sytuacji. Jedyne rozwiązanie, które mi się wydaje logiczne to, że rekwizyt „ranny Vader na noszach” był wykonany po prostu jako całość, bo przecież gdyby ktoś robił kukłę, a ktoś inny nosze, to przecież musiano by temu od noszy powiedzieć „Hmmm… No zmierzmy, jakiej one mają być długości… O rany, przecież nie możemy mierzyć kukły, bo ona nie ma nóg! No zrób standardowe 2m, nie wygłupiaj się!”. Wiem, że tu czepiam się przesadnie, ale to w ramach zemsty za dawkę makabry, jaką nam Lucas w związku z Mustafarem zafundował. Ten film miał być MROCZNY, nie obrzydliwy!  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ola: Muzyka była super. A Grievous jest żałosnym nieporozumieniem i o nim nie będziemy rozmawiać. Cranberry: No proszę, jakie mamy różne gusta w tej kwestii. Mnie się Grievous bardzo podobał, może poza sceną, w której ma cztery ręce, ale potraktowałam to jako autoironię (po Dooku z dwoma mieczami). Nawet jego gruźlica mi się podobała, chociaż to kompletne wariactwo, żeby robot kaszlał, ale w „Gwiezdnych wojnach” nie takie rzeczy bywały. A scena z czterema mieczami i w ogóle tej walki z Obi-Wanem nasunęła mi myśl, że jakiś Sith, po wymordowaniu wszystkich Jedi, nie mający z kim ćwiczyć walki na miecze w sumie mógłby sobie kazać skonstruować takiego Grievousa. A co do żałosnych nieporozumień – wiecie, że ja tak skutecznie przez te trzy lata nie dopuszczałam do swojej świadomości istnienia Dooku, że jak go zobaczyłam, to się zdziwiłam? A teraz nadal go do swojej świadomości nie dopuszczam, w końcu nie żyje, co nie? ;-) Ola: Ta scena, kiedy Vader pierwszy raz wstaje i za Frankensteina robi, jest kiepska. Sławek: A co, może miał skakać w górę z radości patrząc na swoje kończyny i przywrócony do stanu używalności całokształt krzyczeć „To żyje!”?! Wiem, że to za bardzo się kojarzyło z Franusiem, ale mnie jakoś nie raziło, za to podobało mi się, że pierwszą kwestią, którą poruszył Vader było, czy wszystko w porządku z Padme. Strasznie to romantyczne, mimo bólu umęczonego i poharatanego ciała oraz w świetle jatki, której dokonał tu i ówdzie, myśli Anakina biegły w kierunku ukochanej. Cranberry: A tak przy okazji: SKĄD niby Imperator wiedział, że Vader zrobił w złości coś, co mogło Padme zaszkodzić???? Ten tekst jest super, ale niestety zieje tam wielka logiczna dziura. A szkoda. Ola: No, a jak ją dusił romantycznie! Jaskiniowcy za włosy ciągnęli, a Sithowie duszą z emocji?! Cranberry: Anakin w przypływie wściekłości nie chce Padme zabić (to wynika jasno), ale traci panowanie nad sobą i załatwia sprawę tak, jak się ostatnio nauczył – przemocą. Obawiam się, że to bardzo realistyczne w kontekście tego, kim się stał. Ola: A żonę ze skomplikowaną ciążą to się prowadzi do lekarza, pardon, robota medycznego, a nie od razu zmienia pracę. Statki są, miecze są, a antykoncepcji, badań prenatalnych niet. Oczkami niech zamruga i USG zrobi, jak taki najlepszy w te klocki. Karolina: A kto powiedział, ze ona miała skomplikowaną ciążę? We śnie nie były podane powody dla których Amidala umiera, wiadomo tylko że w połogu. Przyczyn mogło być masę – jak się w końcu okazało umarła, bo chciała umrzeć i żaden lekarz nic nie pomógł, choć fizycznie zdrowiuteńka była i ona, i dzieci. Poza tym – jaki lekarz, gdzie on ją miał zaciągnąć, skoro ukrywali swój ślub przed całym światem? Skoro ślub, to pewnie ciążę też… Wiem, kupy się to nie trzyma, ale w tym filmie logika leży i kwiczy…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Cranberry: Rozważałam na wszystkie strony sprawę śmierci przy porodzie i doszłam do wniosku, że Anakin, który już miał niecały rok wcześniej wizję, która się spełniła, mógł mieć bardzo silne przekonanie, że i ta się spełni niezależnie od prawdopodobieństwa, z jakim na Coruscancie umierają przy porodzie królowe (nawet byłe). Poza tym myślę, że w sumie on mógł się uczyć o porodach w kontekście kursów pierwszej pomocy, czyli w jego wykształceniu wszelkie technologiczne cacka nowoczesnej medycyny mogły występować dość mgliście jako coś, czego właśnie zabraknie, gdyby to on musiał ratować jakąś rodzącą podczas wojny czy klęski żywiołowej i wtedy już cofamy się w rozwoju medycyny do poziomu, kiedy przy porodzie umrzeć było stosunkowo łatwo. Sławek: A co do samej zasady, to ja jeszcze jestem w stanie zrozumieć taką Amidalę, że świadomie nie robi USG (czy raczej jakichś dodatkowych specjalistycznych badań), by dopiero przy narodzinach poznać płeć i ilość ewentualnych potomków, dziś na całym świecie robi tak ponoć wiele kobiet. Ale w to, że obdarzony super zmysłami Jedi Anakin nie wyczuje dwóch istot, a nie jednej, to raczej wiary nie daję. Oczywiście dochodzi tu jeszcze niekonsekwencja Lucasa w pokazaniu upływu czasu w filmie, bo nadal nie jest jasne, czy w chwili, w której Amidala po raz ostatni widzi męża jest ona w 4, 5, 6 itd. miesiącu ciąży. Ola: Amidala kiepska, co za cielę bez charakteru! W poprzednich częściach jeszcze w niej życie było, a tu daje się tak traktować! A Anakinowi to chyba jeszcze nikt kompotu na głowę nie wylał (moja mama) ani o ścianę w okolicach jego głowy nie cisnął (ja)… Sławek: Taaa, jak to szło? Coś tam… mężczyźni są z Marsa… Chyba z tego na żaglowcu!!! OLA (wyjaśniająco): Mars to bocianie gniazdo. Nie, nie wiem… Skoro przywykł do słuchania mistrzów, może dałby się nakłonić do słuchania żony. A w ogóle to nie nawiedza się męża bez uprzedzenia w pracy! SMS trzeba wysłać. A mogło być tak pięknie! Wulkany, ogniska, Obi-Wan na grillu… WSZYSCY (tłumiąc nieprzystojny chichot): Olu!!! |