Wojownicy bez charakteru
Film niezwykły, zawierający świetne sekwencje przeplatane zupełnie nieudanymi, z papierowymi bohaterami psującymi wizję baśniowego świata wykreowaną przez producenta Tsui Harka, który zdążył nas przyzwyczaić do swych pomyłek. Przeznaczony głównie dla miłośników gatunku.  |  | ‹Wojownicy krainy Zu› |
Pomiędzy Niebem a Ziemią istnieje magiczna kraina Zu. Zamieszkuje ją nieśmiertelna rasa wojowników nieznających ludzkich ograniczeń, potrafiących latać na swych mieczach, gonić wiatr i gwiazdy przez wieki. Dusza opuszczająca ciało nieśmiertelnego poddaje się prawom reinkarnacji. Jednemu z wojowników jednak nie wystarczyła ta droga i zapragnął wiecznego życia w jednym ciele. Żywiąc się duszami pobratymców stał się demonem. Onyx, bo tak go nazwano, wszczął wojnę, pragnąc zniszczyć zawieszone w powietrzu góry Zu i ich obrońców. Czterech z nich stanęło na jego drodze: Szary Żuraw, Czerwony Sokół, Śnieżna Lisica i jej partner, Srebrny Orzeł. Taki jest w skrócie scenariusz tego filmu. Do tego dochodzi wiele, nie zawsze dobrych, efektów specjalnych oraz doskonałe sekwencje walk, charakterystyczne dla produkcji Tsui Harka (m.in. wspaniała seria „Dawno temu w Chinach” z Jetem Li, czy nieudane, hollywoodzkie „Za ciosem” z Van Dammem). Nad ich choreografią czuwał mistrz w swym fachu, Yuen Wo-Ping. Podstawowym chyba błędem reżysera oraz scenarzysty, czyli samego Harka, jest zbytni chaos myślowy – nie jest go w stanie rozgonić nawet towarzysząca fabule narracja. Największym atutem filmu staje się więc wykreowany w nim świat. Choć brakuje mu wiele, mimo wszystko zachwyca i wciąga. Bardziej niż sami bohaterowie – jednowymiarowi, papierowi, w których na próżno szukać nieśmiertelności. Z czystym sumieniem wydanie to można polecić miłośnikom azjatyckiego kina kopanego. Na przeciętnych widzach obraz nie wywrze dużego wrażenia – stracą oni tylko 77 minut ze swego cennego czasu. Dyskowi niewiele można zarzucić, jeśli chodzi o obraz – choć nie jest wzorowy, pozostaje czysty i ostry. Natomiast dźwięk DTS ES nie wyróżnia się niczym szczególnym, podobnie jak wojownicy z krainy Zu. Szkoda, bo imponujące brzmienie mogłoby dodać filmowi kilka punktów. Polscy dystrybutorzy w dużej części swych wydań pomijają jakiekolwiek dodatki. I tym razem nie jest inaczej. Na płycie, poza ofertą innych filmów wydanych przez firmę SPI, nie ma niczego, nawet zwyczajowo dodawanego zwiastuna.
Tytuł: Wojownicy krainy Zu Tytuł oryginalny: Shu shan zheng zhuan Reżyseria: Hark Tsui Zdjęcia: Hang-Sang Poon, Herman Yau, William Yim Scenariusz: Man Choi Lee, Hark Tsui Obsada: Ekin Cheng, Cecilia Cheung, Louis Koo, Patrick Tam, Kelly Lin, Ziyi Zhang Muzyka: Ricky Ho Rok produkcji: 2001 Kraj produkcji: Chiny, Hong Kong Czas projekcji: 104 min. Parametry: DTS, Dolby Digital 5.1; format 2,35:1 Gatunek: akcja, fantasy Ekstrakt: 40%
Niewidoma legenda...
…krocząca drogami średniowiecznej Japonii, władająca mieczem jak nikt, zawitała i do nas, przynosząc mieszankę brutalności i komedii, niepodobną do innych, której towarzyszy znakomity obraz i dźwięk dzięki uprzejmości polskiego dystrybutora.  |  | ‹Zatoichi› |
Reżyser i aktor Takeshi Kitano (m.in. „Hana-bi”, „Brother”, „Lalki”), od pewnego okresu niezwykle ceniony i lubiany także poza Japonią, postanowił nie tylko zmierzyć się z legendą – niewidomym tułaczem, samurajem bez pana, o dźwięcznym imieniu Zatoichi – ale wręcz na nowo ją stworzyć. Wymieszał elementy komediowe z widowiskową brutalnością, przy okazji zmieniając japońskiemu bohaterowi kolor włosów na… blond. Mamy więc wszystko to, co skutecznie powinno przyciągnąć młodą publiczność do tej zapomnianej przez nich postaci, a z drugiej strony odrobinę filmowej nostalgii dla starszych widzów wychowanych na tej legendzie. Powstała wspaniała mieszanka pozwalająca oderwać się od teraźniejszości, idealnie wyważona i – co ważne – niewydumana, ale niezmiernie naturalna. Sama fabuła jest prosta i, ogólnie rzecz biorąc, bardzo przewidywalna – jest więc tajemniczy samuraj przybywający znikąd, o którym niewiele wiemy i niewiele się dowiemy. Nasza wiedza sprowadza się jedynie do faktów zaobserwowanych w czasie rozwijającego się biegu zdarzeń, reszta pozostaje w sferze przypuszczeń. Bohater przypomina bardziej zjawę niż rzeczywistego człowieka, choć sfera jego słabości jest bardzo wyraźnie eksploatowana przez reżysera, niemniej jednak wydaje ona się jedynie zręcznym chwytem mającym zmylić wrogów samego Zatoichiego, a nie oszukać widza. Już w pierwszych scenach widzimy, że jego starczy chód, a tym bardziej ślepota, nie są jego wrogami, a wręcz niekiedy sprzymierzeńcami w walce i zarobku (stary samuraj zarabia grając w kości). Zaitochi napotyka na swej drodze szumowiny, niegodne daru życia, które na swych barkach noszą ciężar zbrodni sprzed lat, a obecnie są postrachem biednych mieszkańców niewielkiej wioski. Nie do końca świadomie angażuje się w walkę w ich imieniu oraz ukaranie niesprawiedliwych. W walce tej oczywiście okaże się nie tylko bezwzględny, ale i szlachetny, choć bez zbytniej przesady. Bezwzględność oznacza tu tryskającą krew, a szlachetność chwilę, którą oczekujemy na jej pojawienie. Nie tylko jednak samym mocnym uderzeniem film żyje, więc Takeshi Kitano zadbał również o samego bohatera, czyniąc go niezwykle interesującym i, było nie było, czasem także poruszającym. Stworzył obraz prawdziwego człowieka, i to wydaje się być najbardziej interesujące. Postać wykraczającą poza ramy rozrywki, choć także głęboko w niej tkwiącą. Nieprzytłaczającą, będącą w symbiotycznej zależności z rozwojem akcji, czasem jej trwania, a co więcej nie stanowiącej przeciwieństwa legendy. Zmienić, rozwinąć, uwspółcześnić, ale nie obalić – to jest sztuka – nie naruszając podstaw dać nowe życie. W tym miejscu należy się uznanie samemu dystrybutorowi, który pozwolił nam odetchnąć atmosferą średniowiecznej Japonii, umieszczając na dysku świetnie brzmiącą, oryginalną ścieżkę dźwiękową z obowiązkowymi napisami w języku polskim oraz, co zaskakujące, równie dobrze brzmiącego lektora. W dodatkach – wydawałoby się na pierwszy rzut oka skromnych – znalazło się miejsce na tradycyjny zwiastun oraz na pozycję „o filmie”. Jest ona, trwającym 40 minut, dokumentem z planu zawierającym kulisy realizacji filmu, wypowiedzi aktorów i samego reżysera. Niewiele tu zresztą ciekawych rzeczy i gdzieś po dwudziestu minutach zaczyna wiać nudą, niemniej jednak, jak na polskiego dystrybutora, to i tak krok naprzód. Na płycie znajduje się również ciekawy wywiad z Takeshi Kitano, z którego możemy dowiedzieć się o wiele więcej o samej produkcji i osobistej wizji reżysera, scenarzysty i aktora w jednej osobie.
Tytuł: Zatoichi Tytuł oryginalny: Zatôichi Reżyseria: Takeshi Kitano Zdjęcia: Katsumi Yanagishima Scenariusz: Takeshi Kitano Obsada: Takeshi Kitano, Tadanobu Asano, Yui Natsukawa Muzyka: Keiichi Suzuki Rok produkcji: 2003 Kraj produkcji: Japonia Data premiery: 7 stycznia 2005 Czas projekcji: 116 min. Gatunek: akcja, dramat Ekstrakt: 70%
Niezwykły agent w zwykłej szpiegowskiej historii
Michael Caine, w charakterystycznych okularach, jako Harry Palmer – niezwykły agent stworzony przez pisarza Lena Deightona – powraca z klasą na ekrany. W filmie wyreżyserowanym przez weterana bondowskiej serii, Guy′a Hamiltona.  |  | ‹Pogrzeb w Berlinie› |
Rosyjski generał o nazwisku Stok (idealnie pasujący do tej roli Oscar Homolka) zgłasza chęć ucieczki na zachód przez berliński mur, którego istnienie dotychczas nadzorował. Całą akcję ma przeprowadzić były kapral, a teraz agent, Harry Palmer (w tej roli Michael Caine). Ot, zwyczajna historia szpiegowska. Wyreżyserował ją Guy Hamilton – twórca najlepszych „Bondów” i pamiętnej „Bitwy o Anglię”. Historia jest nie tylko zwyczajna, ale i niesamowicie przewidywalna, pełna dziur jak szwajcarski ser, niestanowiąca żadnego wyzwania dla inteligentnego widza. Wszystko odkrywamy przed samym agentem, co i nas, zdaje się, mogłoby uczynić niezłymi w jego roli. Fakt ten można by uznać za wadę, gdyby nie pewien paradoks zdarzający się czasem w kinie: otóż wada ta daje nam okazję do skupienia się na głównym bohaterze, który ma wdzięk i styl obcy dzisiejszym produkcjom. Stworzony przez pisarza Lena Deightona bohater szeregu popularnych książek szpiegowskich, Harry Palmer, jest szpiegiem niezwykłym i na pewno nietuzinkowym. Inteligentny, zabawny, niezależny. Dla niego broń i marnie płatna praca jest złem koniecznym. Nie przepada za nimi, ale też nie umie robić nic innego, a co ważniejsze, trzyma go to z dala od więzienia. „To jedynie praca” – mawia. Uwielbiamy takie postacie, zwłaszcza, gdy grają je właściwi aktorzy. Michael Caine wydaje się być do tej roli nie tylko właściwy, ale wręcz idealny. Tworzy jedną z najlepszych kreacji w swej karierze, nadając wszystkim tym uwielbianym przez nas cechom odpowiednią twarz. W jego ustach zabawne i chwytliwe dialogi – solidnie napisane, jak na Anglików przystało – brzmią nadal świeżo i błyskotliwie, nie tracąc nic w przeciągu tych, było nie było, prawie 40 lat. To już trochę stare, szpiegowskie kino polecam nie tylko tym, którzy pamiętają czasy muru berlińskiego. Dyskowi niewiele można zarzucić – choć nie jest wzorowy, pozostaje czysty i ostry, prezentując się dobrze na ekranie telewizora. Dźwięk tu i ówdzie szwankuje, wyraźnie dając widzom odczuć wiek produkcji. Niemniej jednak, to i tak w sumie niezła robota. Jak to zwykle bywa w przypadku starszych filmów Paramount Pictures na płycie znajduje się jedynie zwiastun, co oczywiście oznacza oszczędność czasu spędzonego przed ekranem.
Tytuł: Pogrzeb w Berlinie Tytuł oryginalny: Funeral in Berlin Reżyseria: Guy Hamilton Zdjęcia: Otto Heller Scenariusz: Evan Jones Obsada: Michael Caine, Paul Hubschmid, Oskar Homolka, Eva Renzi, Guy Doleman Muzyka: Konrad Elfers Rok produkcji: 1966 Kraj produkcji: Wielka Brytania Czas projekcji: 102 min. Parametry: Dolby Digital 5.1; format 2,35:1 Gatunek: sensacja Ekstrakt: 60%
Belmondo w tle muzyki
Historia agenta wywiadu francuskiego - zdradzonego żołnierza, która zostaje w pamięci jedynie dzięki charakterystycznej kreacji Jean-Paula Belmondo i ciągle żywej muzyce Ennio Morricone. Dobre kino sensacyjne, choć była szansa na więcej.  |  | ‹Zawodowiec› |
Joss Baumont (Jean-Paul Belmondo) to agent i żołnierz - człowiek honoru, który zostaje na skutek gierek i prostych kalkulacji politycznych zdradzony i pozostawiony na pewną śmierć w jednym z państw afrykańskich. Miał tam zabić dla dobra nie tylko Francji, ale i tamtejszego ludu, prezydenta Njaja. Teraz – po dramatycznej ucieczce - wraca do ojczystego kraju z zamiarem doprowadzenia zadania do końca i ukarania odpowiedzialnych, wśród których znajdują się nawet dawni przyjaciele. Czy doprowadzi wszystko do końca? Jak tego dokona? Czy przeżyje? Wszystkie te pytania znajdują odpowiedzi w czasie „drogi zemsty” naszego bohatera, pokazanej w interesujący i wiarygodny sposób, do jakiego przyzwyczaiło nas francuskie kino z pod znaku sensacji. Znajdzie się na niej miejsce na zaskoczenie, celne słowne riposty, odpowiednią dawkę sprytu oraz dozwolonej i niezbędnej dla tego typu kina brutalności. Wszystko to otrzymało silne wsparcie w jak zawsze naturalnej kreacji Jean-Paula Belmondo oraz aktorów drugoplanowych, wśród których prym wiedzie Robert Hossein (idealnie beznamiętna twarz emanująca złem) jako przebiegły i brutalny komisarz Rosen. Największe jednak wrażenie na widzu, jak zwykle, wywiera muzyka Ennio Morricone (nominowana do Cezara), która, zwłaszcza w początkowych sekwencjach, wydaje się być większa niż sam film, dokonując jednak w finałowej scenie niezwykłego pojednania. Mimo tych wszystkich pewniaków pozostaje pewien nieskrywany niedosyt, wynikający może z braku porozumienia miedzy początkiem opowieści a jej końcem, znajdujący odzwierciedlenie nie tylko we wspomnianej muzyce. Ogromnie wyczuwalny jest zupełny brak tragizmu w sylwetce głównego bohatera, zwłaszcza w środkowej części filmu, która niekiedy zbytnio zbliża się do komedii, pozostając w wyraźnej sprzeczności z ogólnym kierunkiem obranym przez Baumonta. Zakończenie winno wyznaczać drogę, nanosząc na nią swój wyraźny cień - to gdzie zmierzamy, to gdzie dążymy, to czego chcemy dokonać musi nosić wyraźne znamię celu i ceny, jaką poniesiemy za jego osiągnięcie. Na brak tej konsekwencji można jednak przymknąć oko, bo w końcu jest to dobry kawałek kina sensacyjnego z początku lat osiemdziesiątych. Była jednak szansa na więcej i to o wiele więcej – troszkę szkoda. Szkoda również nierównego jakościowo obrazu i dźwięku w tym wydaniu, które pod względem technicznym pozostawia wiele do życzenia. Przepiękna muzyka nie brzmi należycie, a na ekranie często widać wyraźne zanieczyszczenia. Monolith wydaje się ignorować w większości swych wydań jakiekolwiek dodatki i tym razem nie jest inaczej. Na płycie nie ma nic, nawet zwiastuna. To duży minus większości wydań tego dystrybutora.
Tytuł: Zawodowiec Tytuł oryginalny: Le Professionnel Reżyseria: Georges Lautner Zdjęcia: Henri Decaë Scenariusz: Georges Lautner, Michel Audiard Obsada: Jean-Paul Belmondo, Elisabeth Margoni, Jean Desailly, Robert Hossein, Michel Beaune, Cyrielle Claire, Jean-Louis Richard Muzyka: Ennio Morricone Rok produkcji: 1981 Kraj produkcji: Francja Czas projekcji: 109 min. Parametry: Dolby Digital 2.0; format 1,85:1 Gatunek: sensacja Ekstrakt: 50% |