Oto wstrząsająca historia dla odważnych. Jeśli nie boicie się opowieści, których lektura swoją brutalnością sprawia fizyczny ból, przed wami szokujące wyznanie. Polski czytelnik może nareszcie spotkać się Rubenem Gallego i jego książką „Białe na czarnym”.  |  | ‹Białe na czarnym› |
Niebezpieczeństwo w kontaktach z książkami autobiograficznymi polega na tym, że czytelnik stając czasami wobec rzeczy napisanej miernie i bez polotu, ale przekazującej ważną prawdę, opowiadającej wstrząsającą historię, doświadczać może pewnej ambiwalencji uczuć. Łatwo zaciera się granica między książką a życiem – i nie wiadomo już, co tak naprawdę się ocenia. Całe szczęście „Białe na czarnym” Rubena Gallegi to proza znakomita i – jeśli tylko autor będzie potrafił napisać coś jeszcze, coś niezwiązanego z własną biografią – wiele obiecująca. Krytycy mówią o laureacie rosyjskiego Bookera, że jest nadzieją rodzimej literatury. Być może sporo prawdy jest w stwierdzeniu, że przyczyna popularności, jaką zdobyła sobie konfesyjna książka Rubena Gallegi, leży w tym, że autor był wychowankiem radzieckich domów dziecka. Argument ten w ustach oponentów służyć ma zdeprecjonowaniu znaczenia „Bialego na czarnym”, ale jednocześnie wskazuje na ciekawy trop, pozwalający na odczytanie książki na szerszym, społeczno-politycznym tle. Kontekstem dla dojmującej samotności bohatera jest życie w ZSRR, a w szczególności niedola więźniów łagrów – czasami Gallego używa stosowanej przez nich terminologii. Wielokrotnie wyobcowany nawet z grona innych mieszkańców rosyjskich „biduli” – przez swoje kalectwo, przez obco brzmiące imię i nazwisko, przez ciemniejszy kolor skóry – mógł stać się, o czym wspomina już na początku, albo bohaterem albo trupem. Mottem kolejnych dni była myśl: „(….) nie chcę umierać przed śmiercią”. Na taki los był bowiem skazany. Dzieci niemogące samodzielnie chodzić radziecki system opieki po przekroczeniu przez nie ustalonego wieku wysyłał z domu dziecka prosto do domu starców, gdzie po kilku tygodniach, pozostawione same sobie, umierały. Tylko łaskawy przypadek sprawił, że losy Gallegi potoczyły się inaczej. Narrator rwanej, składającej się z dziesiątków epizodów i kadrów opowieści, nie skarży się, nie lamentuje, a zaistniałe sytuacje pozostawia niemal bez komentarza. Bo czy można dodać coś do sceny, w której dziewczynka pyta się Rubena, gdzie są chłopcy i powtarza swoje pytanie, jego samego traktując jak powietrze? Z powodu niepełnosprawności został potraktowany jako życzliwy manekin, nieuznawany za odpowiedniego partnera chociażby do rozmowy. Studentka odbywająca na oddziale Gallegi praktyki nie mogła wyjść z podziwu dla zdolności intelektualnych przykutych do łóżek chłopców, ale co z tego, skoro dla przetrwania miały one małe znaczenie? „Białe na czarnym” przez swoją skrótowość robi wrażenie jeszcze większe – to literatura bardzo surowa i chłodna, oszczędna w środki wyrazu, maksymalnie lapidarna. Tytuł „Białe na czarnym” nawiązuje do pierwszych zdań, opisujących białe litery, które nocami widział pełzające po suficie autor książki. Poza tym prostym wytłumaczeniem istnieje też drugie – Gallego widzi jasne strony potwornej rzeczywistości, w jakiej przyszło mu żyć. Opowiada nie tylko o ludzkiej znieczulicy i własnym cierpieniu, ale wspomina także o dobrych nianiach, o przyjaźniach, jakie nawiązał, opisuje jedzenie, które było największą przyjemnością jego dzieciństwa. Ma żonę i dziecko, był w Ameryce – zderzenie dwóch krajów jest niesamowicie przedstawione – ma plany na przyszłość. Do swojej opowieści udało mu się przemycić kilka kropli optymizmu. „Białe na czarnym” to małej objętości porcja prawdziwej literatury wyrosłej na skrzyżowaniu fikcji i dokumentu. Lektura debiutu Gallegi może stać się naprawdę mocnym przeżyciem. Pisarz częstuje swoich czytelników smakiem poniżenia i strachu, nie pozostawia go jednak pozbawionym nadziei.
Tytuł: Białe na czarnym Tytuł oryginalny: Черным по белому Autor: Ruben Gallego Tłumaczenie: Katarzyna Maria Janowska ISBN: 83-240-0523-4 Format: 202s. 124×195mm; Cena: 29,— Data wydania: 16 lutego 2005 Ekstrakt: 80% |