 | Ilustracja: Łukasz Matuszek |
Sędzia chciał zagwizdać. – No co? – wrzasnął Konrad – Przecież stoi! I zabrał się za dalsze metodyczne wgniatanie przeciwnika w grunt. Blachy wreszcie puściły i Niemiec ściekł na ziemię. Sędzia zwyczajowo policzył do dziesięciu i dał znak na sługi. Pachołkowie z pietyzmem zebrali szufelkami resztki walające się na ziemi, wrzucili na taczkę i odjechali. Przypatrujący się temu grabarz drapał się w głowę z zakłopotaniem, zastanawiając się pewnie, czy od razu nie dać sobie spokoju z przygotowaniem ciała do pogrzebu i zamiast niego nie umieścić w trumnie odpowiednio ucharakteryzowanej dmuchanej lali. Konrad natomiast w glorii zwycięzcy z uniesionymi wysoko rękami zszedł z pola. Kiedy przechodził koło trybun, książę Ryszard rzucił mu pod nogi kwiatek, co bardzo wzruszyło naszego rycerza. Na pokrytym piaskiem placu trwały następne pojedynki. Mniej więcej pół godziny później wywołano nieustraszonego Godfryda. Wyszedł z namiotu z donośnym chrobotem blach pancerza, zbliżył się do czwórki przeciwników. Ci rozwinęli się w półkole. Rozległ się gong i doskoczyli kupą, ufni w przewagę liczebną. Zaświszczał ciężki miecz Godfryda i posypały się głowy. Trwało to tylko moment, ale tak niesamowitych efektów kolorystycznych nie powstydziliby się impresjonistyczni mistrzowie pędzla. Tym razem pachołkowie mieli trochę więcej zajęcia. Godfryd wracał z pola wyraźnie zdegustowany. – Prosiłem, parami, bo mi się spieszy – mówił do odpoczywającego w chłodzie namiotu Konrada – Ale od razu całą czwórką? Zbytni pośpiech psuje cały efekt. No, Tristan, zbieraj się. I pamiętaj, jakby co, to cię pomszczę. Nasz bohater niemrawo, powłócząc nogami ruszył na plac boju. Stanął pośrodku i rozejrzał się dookoła, omiatając wzrokiem błękitne niebo, ciemnozielone lasy, majaczące na horyzoncie wyniosłe góry, otarł łezkę. Może to ostatni raz – pomyślał. Zjawił się przeciwnik. Dwieście kilogramów naładowanych anabolikami mięśni opakowane w najlepszy, podwójny pancerz z chromo-wanadowej stali, całość sterowana trzema szarymi komórkami, odpowiedzialnymi za żarcie, wydalanie i machanie mieczem. Zagrały surmy i pojedynek mógł się zacząć. Czarny rycerz obnażył miecz i postąpił trzy kroki do przodu; trzęsienia ziemi kompletnie zniszczyły Macedonię i Ultima Thule. Wzniósł broń ponad głowę szykując się do pierwszej w historii próby rozmnożenia człowieka przez podział. Tristan zbladł straszliwie zastanawiając się, czy powinien zasłaniać się mieczem; po co niszczyć dobrą broń, może przydać się innym. I nagle poczuł przeszywający ból w prawym boku, mniej więcej dziesięć centymetrów nad prawym jajcem. Odetchnął z ulgą i padł jak długi. Po trzech minutach sześciokonna karetka z wyciem syren odwoziła go do pobliskiego szpitala. Czarny rycerz był zawiedziony, ale nie okazywał tego po sobie; po prostu zabrał manatki i powędrował w siną dal w poszukiwaniu dalszych przygód. Nie mógł protestować – ostatecznie atak wyrostka to rzecz święta i jest jedynym akceptowanym oraz nie przynoszącym poważniejszej ujmy na honorze powodem nie przystąpienia do pojedynku. Około południa, gdy zakończyły się wszystkie starcia, jurorzy ogłosili finałową walkę. Do boju miał stanąć dzielny Godfryd, którego styl mordowania wręcz powalił na kolana wszystkich sędziów, oraz Oorgh-mdredh, pikto-cymeryjski wojownik, okrutnie sprawny w walce toporem. Wyszli na plac. Godfryd założył swą najlepszą, czarno oksydowaną lekką zbroję, nie chcąc tracić na szybkości w starciu z nieobciążonym pancerzem przeciwnikiem. Barbarzyński Pikt był półnagi, jego ciało pokrywały dziwaczne fioletowe tatuaże, w których Godfryd, mający smykałkę do języków, rozpoznał absolutnie bluźniercze przekleństwa, zapisane starożytnymi runami zaginionych kapłanów Eru. Główny sędzia dał znak i ruszyli na siebie. Godfryd ruszył do przodu uderzył nisko w kolana Oorgh podskoczył topór świsnął koło głowy niebezpiecznie blisko miecz spadł głucho na drewnianą tarczę obitą skórą ostrze topora zadźwięczało o metal Godfryd zamarkował uderzenie z góry zawinął mieczem gdy tarcza Pikta uniosła się celował w brzuch by wypruć flaki topór leciał wprost na głowę unik naramiennik wgiął się paskudnie ostrze ugrzęzło w drewnie jakim cudem osłonił się Oorgh pociągnął niemal wyrwał miecz z ręki Godfryd potknął się broń Pikta wyszczerbiła tarczę z czego jest ten topór ani śladu na ostrzu Oorgh nie zdążył czerwona krecha przez pierś wściekle zaatakował Godfryd cofał się czekając na jakiś błąd uderzenia w tarczę w pancerz znów w tarczę i znów i znów że też mu ręka nie zdrętwieje cholerny topór na drewnianym trzonku cholerna drewniana tarcza boję się tej tarczy stracę miecz muszę go załatwić bum! tak żeby im włosy bum! stanęły dęba żeby pamiętali ten dzień do końca życia w nocnych koszmarach ten Pikt mruży lekko oczy gdy topór spada na tarczę to jednak musi boleć kolejna czerwona pręga na włochatym kolorowym torsie widzę wyraźnie że przeszkadza ci ta zbroja przeszkadza ci ten wielki kołdun spocisz się spasły świniaku zmęczysz to cię załatwię te kreski nic nie znaczą odsłania się wali raz za razem no jeszcze trochę łup! to zabolało barbarzyńco chyba już nie da się wyklepać hełmu znowu koszty no rusz na mnie Oorgh zadał kolejny cios w tarczę wychylił się niebezpiecznie do przodu potężny zamach Godfryd ustawił tarczę skosem topór ześliznął się Pikt próbował odzyskać równowagę odskoczyć czubek miecza trafił go w szyję w tętnicę krew zbryzgała wszystko dookoła Pikt zawył aaargh! wypuścił broń tarczę przycisnął ręce do rany próbując zatamować strumień szkarłatu to koniec wyje erka biegną sanitariusze w bieli będzie żył poskładają go do kupy zwyciężyłem chyba złamał mi rękę.
Jestem z ciebie dumny – rzekł książę, ściskając Godfryda obarczonego ogromnym złotym pucharem, inkrustowanym wielkimi rubinami – Zaraz pojedziemy do szpitala, tam założą ci gips. I odwiedzimy tego tchórzliwego sukinsyna, Tristana. A potem na ucztę. Żarli, chlali, bzykali. Przepili wszystkie oszczędności, wyczyścili do zera Platynową Kartę Kredytową króla Aleksandra, potem sprzedali Żydowi puchar Godfryda. Kiedy karczmarz stanowczo odmówił dalszego dawania na krechę oraz zagroził, że poszczuje ich psami i policją, zabrali Tristana ze szpitala i ruszyli w dalszą wędrówkę. Temu ostatniemu pozostały dwie pamiątki po turniejowej niedoszłej walce: gustowna, prawie niewidoczna blizna powyżej i na prawo od pachwiny oraz możliwość dalszej egzystencji. Aha, i jeszcze jedno. Miano tchórzliwego sukinsyna.
Nie ujechali daleko. Niby nic się nie stało, Uryna nie wyczuła ani śladu magii, a jednak. Drogę blokowała barykada z krowiego nawozu, smród niemal zwalał z nóg. Za barykadą stała grupa chłopów pomieszana z postaciami w bieli płci obojga, ubranymi na czarno, usmolonymi facetami i garstką wychudłych osób w tanich, wytartych na łokciach garniturkach. Wykrzykiwali niezrozumiałe hasła i przygotowywali się do spalenia kukły przedstawiającej jakiegoś nadętego bubka z pychą wypisaną na twarzy. – Co jest? – wydarł się książę na policjanta stojącego w pobliżu. – Strajkują – odezwał się tamten i wzruszył ramionami – Wszyscy strajkują. Rolnicy, lekarze, emeryci, renciści, pielęgniarki, górnicy, zbrojeniówka, hutnicy, nauczyciele. I blokują drogi. Nic nie wiecie? To się nazywa: reformy ustrojowe. Nawet nie próbujcie, co kilometr to samo. Tędy nie dacie rady, ale pokażę wam niezły objazd, przez Węgry. Nie zdążył tego zrobić, bo w jednej chwili wszystko zniknęło, barykada, protestujący i sam policjant. Znów stali na pustej, niczym nie wyróżniającej się drodze. – Merlin znów próbuje – odezwał się Ryszard – Na bogów, cóż to był za koszmar?
Konie szły stępa. Tristan nadal był dotknięty powszechnym ostracyzmem, który mocno nasilił się po nieudanej turniejowej walce, nikt się do niego nie odzywał, z wyjątkiem jednego Johna O’Merry. Poeta zupełnie nie przejmował się, jak to nazywał, nie poddającymi się jednoznacznej interpretacji wyczynami Tristana. Jechali więc we dwójkę, zawsze na końcu kolumny. Tristan miał gdzieś, co myślą o nim inni, już dawno zasłużył na opinię outsidera i kontestatora. Nie pragnął tego zmieniać. Cieszył się jednak, że O’Merry ma odmienne zdanie, bo miło jest móc otworzyć do kogoś gębę. Akuratnie rozmawiali o sensie życia. Ich życia. – Dlaczego ta powieść musi mieć dwanaście ksiąg? – pytał Tristan – Czy to nie może wyjaśnić się już w ósmej? – Dwanaście to liczba magiczna – odparł O’Merry – Wszystkie ważniejsze dzieła epickie mają dwanaście ksiąg. Apostołów było dwunastu. Godzin jest dwanaście. Kto był parszywy? Ano dwunastka. To prastary system – i nie tylko sumeryjski. Część ludów przedindoeuropejskich też opierała liczenie na dwunastce. Nie wiem dlaczego. Może mieli po dwanaście paluchów? Tuzin, gros, kopa – wszystko oparte na dwunastce. Inaczej być nie może. – Ale temu gościowi kończą się pomysły! Na to stary ślepiec nie znalazł odpowiedzi. Przez dłuższy czas jechali w milczeniu. Na czele pochodu Ryszard rozmawiał z Uryną przyciszonym głosem. – Jestem coraz bardziej przerażony Tristanem – mówił władca – Cholera, żadnej dyscypliny, żadnego posłuchu. Sądziłem wcześniej, że wpłynę na niego. Myślałem, to tylko dzieciak, który narobił bałaganu, uciekł, a teraz, w porządnym towarzystwie, zmieni się na lepsze. I nic! Z równym skutkiem mógłbym uczyć profesora myślenia! Teraz żałuję, że przyjąłem go do Drużyny. Jest nieobliczalny. To skończy się katastrofą. Co robić? – Wyobrażasz sobie, do jakiego bajzlu by doszło, gdyby tamta druga Drużyna zaatakowała? – zapytała Uryna – Co stałoby się, gdyby dwa światy się pomieszały? Merlin liczył na to, jestem pewna. A Tristan? Czy cokolwiek do niego dotarło? Czy zdaje sobie sprawę ze skutków rozmowy z samym sobą, której nawet nie chce nam powtórzyć? I jeszcze coś: nie ma żadnego szacunku dla starszych, dla czarów i średniowiecza. Ale to przede wszystkim twoja wina – rozpuściłeś go, pozwoliłeś mu strzelać z tego przeklętego karabinu. Powinniśmy spróbować go odebrać. – Spróbuj – odrzekł Ryszard – Tylko poinformuj mnie o tym wcześniej, żebym zdążył uciec wystarczająco daleko. – Też racja. Jednym słowem Tristan stał się niepożądany, a my nie potrafimy mu nic zrobić. – Otóż to – zakończył książę.
Usłyszeli warkot silnika, gdzieś ponad nimi. Uryna podniosła głowę, wypatrując czegoś na niebie. – Samolot! – krzyknęła, wskazując paluchem stary dwupłatowiec krążący nad lasem. Tristan spiął konia i podjechał do nich. – Przeklęty szpieg Merlina – rzekł do czarownicy wyciągając broń – Nie pogniewacie się, jeśli go zestrzelę? Pociski smugowe przecięły powietrze, kierując się nieomylnie w stronę celu. Silnik zakaszlał i zamilkł, samolot zaczął tracić wysokość, ciągnąc za sobą gęste kłęby czarnego, oleistego dymu. – Nic nie mów, wiedźmo – zimno powiedział Tristan. – Przecież nic nie mówię! – warknęła Uryna. – I nie dziękujcie. I tak macie mnie w dupie – Tristan zawrócił i ruszył z powrotem do starego ślepca.
Na samym szczycie wysokiej skarpy, ukryty wśród gęstwiny krzaków siedział Vanderfert, płatny morderca do wynajęcia. Złorzeczył pod nosem, przeklinając niemożliwy upał, kompletny brak wiatru i trzycalowe kolce sterczące z krzewów, ostre jak cholera, bez trudu przebijające gruby skórzany kaftan przy każdym poruszeniu. Pocił się obficie, więc wokół niego wirowała czarna chmura much i komarów, złaknionych świeżej krwi. Dokładnie tak jak ja – pomyślał rozgniatając kolejnego owada, gdy zauważył na drodze biegnącej pod skarpą jeźdźca, szczupłą kobietę na białej klaczy, z mieczem na plecach i kuszą przy łęku siodła – Hej, wygląda na to, że opłacało się tu czekać tyle godzin. Vanderfert bezszelestnie naciągnął kuszę, założył bełt, przyłożył broń do policzka i spojrzał przez lunetę celowniczą. Myślał o zapłacie, obiecanej przez zleceniodawców. Dużo, bardzo dużo, jak na taką prostą robotę. Co takiego mogło być w tej dziewce, że potężny czarownik nawet nie mrugnął okiem, gdy Vanderfert wymienił sumę czterokrotnie przekraczającą zwykłą stawkę? Nigdy się tego nie dowie, a szkoda. Czerwony laserowy punkcik zamigotał na sylwetce kobiety. Jeszcze chwila. Niech podjedzie bliżej. Szczycił się swoimi strzałami prosto w oko, gdy specjalnie odchylony promień celownika laserowego zatrzymywał się pośrodku czoła, na ułamek sekundy przed wypuszczeniem bełtu. Miał nadzieję, że taki będzie ten strzał. Niespodziewanie powietrze przeszył narastający, wibrujący dźwięk, gwizd, zbliżający się z każdą chwilą. W Vanderferta uderzył kłąb poskręcanego metalu wgniatając go w ziemię. Kłąb miał skrzydła i wyglądał zupełnie jak zniszczony ostrzałem samolot.
Izolda wzdrygnęła się, gdy na pobliskim wzgórku nagle coś pieprznęło. Meteor? – myślała, uspokajając konia – Blisko. Cholernie blisko. Rozejrzała się po okolicy, jednak poza płonącymi krzakami i kłębem dymu nie dostrzegła niczego niepokojącego. Po chwili namysłu zdecydowała, że nie będzie sprawdzać, co to było. Niech to pozostanie kolejną niewyjaśnioną tajemnicą. Spięła konia i ruszyła gościńcem w dalszą drogę.
Drużyna stanęła na noc na niewysokim, obszernym wzgórzu o płaskim szczycie, które osobiście wybrała Uryna, twierdząc, że to miejsce jest całkowicie zabezpieczone przed wszelkim atakiem magicznym, a to dzięki szczególnym właściwościom rosnących tu roślin. Okolica była tak wyludniona, że nie zawahano się rozpalić ognia. Pojedynczy szpieg, jeśli jest takowy, i tak dobrze wie, gdzie jesteśmy, a wielką armię wypatrzymy z daleka – myślał Ryszard. Jak zwykle, było kilkanaście dużych ognisk – i jedno małe, na uboczu, przy którym grzało się tylko dwóch ludzi – Tristan i O’Merry. Ryszard nie wyszedł z namiotu, szukając pocieszenia w butelce whisky, którą nie chciał dzielić się z innymi, natomiast jego Rada – poza Tristanem – zasiadła przy jednym z ognisk. – Wodzu, właściwie dlaczego opuściłeś Stany i przybyłeś do Starego Świata? – zapytał książę Henryk. Indianin Puł Muzgó, aktualny Wódz, zastanawiał się przez chwilę. – To nie była łatwa decyzja – zaczął – ale tam naprawdę nie dało się normalnie żyć. Bardzo mądrzy biali ludzie wymyślili nowe zasady, żeby chronić swobody demokratyczne. Nazwali to poprawnością polityczną. Kiedyś napadli na nas przebrani za traperów skurwiele, żądni naszych kobiet i naszego złota. Nie docenili nas, choć było ich trzykrotnie więcej. Rozprawiałem się właśnie z jednym z nich, a on nagle sypnął mi piachem w oczy, odwrócił się i zaczął uciekać. Krzyknąłem za nim: wracaj, tchórzu! – i już miałem na karku gliniarzy. Przesiedziałem w pierdlu pół roku, wycyckali mnie na pół miliona dolarów za nazwanie tamtego tchórzem, zamiast odważnym inaczej. Poprawność polityczna. No dobra. Z ciężkim sercem, ale pogodziłem się z tym. Lecz kiedy pewien skurwysyn, chciałem powiedzieć mający bardzo zapracowaną mamę, podpierdolił mi samochód i konno ruszyłem za nim w pościg, no i dostałem trzy mandaty – za przekroczenie prędkości, nie zatrzymanie się na znaku stop oraz brak aktualnego przeglądu technicznego – a zaraz potem czwarty, już zasłużony za znieważenie funkcjonariusza na służbie – powiedziałem sobie: dość! No i jestem. – Ale tu ci dobrze? – Taaa… tu mnie wręcz rozpieszczają. Rasizm i te wymyślne demokratyczne bzdury jeszcze nie dotarły do Europy. Ale nie martwcie się. Wszystko jeszcze przed wami. Henryk i Marek pokiwali w zadumie głowami. Wszyscy wrócili do jedzenia i picia, rozmowa się nie kleiła. Natomiast przy ognisku Tristana – wręcz przeciwnie. Poza tą dwójką w obozie była jeszcze jedna para, która świetnie się bawiła mimo przeciwności losu, mianowicie Konrad Wallenrod i Wanda. Wyglądało na to, że połączyła ich wzajemna niechęć do Niemców – i, jak można było wywnioskować z okrzyków dobiegających nocami z ich namiotu, podobne preferencje i możliwości seksualne. Tu i ówdzie cicho szeptano o naszej bohaterce: Wanda, Co Niemca Nie Chciała, Ale Konradowi Dała Ciała.
A Ryszard Lwie Serce siedział sam i dumał o swoim psim losie. Może nie doszedłem jeszcze do siebie po dwutygodniowej pijatyce i stąd ten paskudny nastrój? – myślał – A jednak nic mi się nie podoba. Nie chcę siedzieć przy ognisku i patrzeć na te same obrzydliwe gęby. Jutro się napatrzę do woli. Jutro będzie dokładnie tak samo, Merlin z Graalem będą wyczyniać sztuczki i cudeńka, Drużyna będzie się gapić z rozdziawionymi paszczami, a ratować nas będzie głupek z karabinem. Pochrzaniony burdel w tej Brytanii. Pięć królestw anglosaskich, sześć celtyckich, cztery norweskie, dwa duńskie, trzy piktyjskie i dwa obszary, na których sądzą, że w Rzymie nadal panuje cesarz i to jemu oddają cześć i podatki, ku uciesze miejscowych skurwysynów poborców. To ma być podstawa do zbudowania mocarstwa światowego? Wszakże czeka nas jeszcze najazd normański. Dobrze o tym wiem. Sam przecież jestem pieprzonym Normanem. I wciąż nie ma spokoju w Drużynie. Tristan jest na mnie wściekły jak jasna cholera, sądzi, że go nienawidzę i chcę go wyeliminować z naszej paczki. To jeszcze dzieciak. Ile on ma lat? Dwadzieścia cztery? Dwadzieścia sześć? Na pewno nie więcej. A kiedy profesor dostał od przemytnika nową porcję pornoli i zaraz przyleciał do mnie pokazać film, w którym zauważył aktorkę przypominającą Izoldę, to kto odebrał kasetę, walnął go w czachę i obiecał urwać łeb przy samej dupie, jeśli komukolwiek choć o tym wspomni? Kto na radach bronił Tristana przed Uryną, która chciała potajemnie stuknąć go ciemną nocą i wrzucić ciało do najbliższej rzeki? Dużo się jeszcze musi nauczyć o ludziach i świecie ten nasz młodzieniec. Jeśli go ktoś wcześniej nie powiesi, czeka go wspaniała przyszłość. Ach, chrzanię to wszystko. Idę spać. Jutro trzeba wreszcie znaleźć sposób, by utemperować Tristana. Lepiej byłoby dla moich skołatanych nerwów, gdyby nadal chędożył Izoldę. O wiele lepiej. Tylko bez niego i jego karabinu nie byłoby już Drużyny i mnie przy okazji. To nierozwiązywalny problem. Ryszard westchnął rozdzierająco i szczodrze nalał sobie whisky.
|