powrót do indeksunastępna strona

nr 7 (XLIX)
wrzesień 2005

 Co widzą umarli
Obecna w Esensji jako autorka mrocznego „Powrotu” Natalia Kaszuwara proponuje tym razem nietypowe fantasy – świat, w którym „siły wyższe” mają bardzo bezpośredni wpływ na ludzkie życie.
– Jeźdźcy są jak bogowie – mówił. – Spadają jak cienie z nieba i zabierają dusze ludzi, by je na zawsze uwięzić. Niszczą wszystko, co tylko napotkają, każdy przejaw życia. A ostatnio coraz częściej im się to udaje. Wygląda na to, że Kronikarz jest po ich stronie, a to oznacza naprawdę duże kłopoty.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wiatr zajęczał głośno, zbudzony przez czyjś szybki oddech i tupot stóp. Na dole, pod chmurami, panował jeszcze do niedawna złowieszczy spokój, który nastąpił po niedawnej burzy. Burza, raz wyrwana ze snu, wciąż krążyła gdzieś w pobliżu. W ciszy i szarej mgle zmierzchu żadna żywa istota – jeśli jakaś jeszcze tu była – nie odważyłaby się dać znaku życia. Poza chłopcem; ten nie tylko oddychał głośno łapiąc gwałtownie powietrze, lecz i z głośnym trzaskiem uwalniał nogi spomiędzy desek, które musiały zwalić się na niego, gdy leżał nieprzytomny. Nie pamiętał tego miejsca, ale to akurat nie było dziwne – być może Ranhal przyniósł go tu jeszcze gdy trwała Burza. Jaka to różnica?
Ehndar rozejrzał się wokół, ale nie dostrzegł niczego niezwykłego. Tak zazwyczaj wyglądały wioski odwiedzone przez Burzę. Widok przykry, lecz ostatnio tak częsty, że chłopiec zdążył już się przyzwyczaić. Nigdy zresztą nie przerażały go trupy; kiedy miał pięć lat w jego rodzinnej wiosce umarł stary kapłan. To właśnie Ehndar go znalazł. Dobrze pamiętał szare, wyblakłe oczy patrzące… Na co właściwie patrzące? Chłopiec pytał o to ojca, ale on tylko pokiwał głową i powiedział, że umarli nie widzą. Ale Ranhal…
Jego myśli przerwał jakiś odgłos. Dźwięk wydany przez człowieka! Ktoś się krztusił. Gdzieś pośród potrzaskanych desek i popiołu tliło się jeszcze życie. Ehndar, nie zważając na swe sińce i otarcia, podczołgał się ostrożnie w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Domyślał się, że miejsce to służyło dawniej do trzymania zwierząt – może kur, może gęsi. Spod zawalonego kurnika dochodził wciąż ten sam dźwięk. Chłopiec rozejrzał się ostrożnie, po czym wstał – stanie nie było bezpieczne, lecz zaryzykował – i począł odwalać deski i kamienie. Wkrótce jego oczom ukazała się czyjaś ręka, bardzo poszarpana przez ostre drzazgi, lecz wciąż ciepła. Ehndar kopał dalej. W końcu, pod zawalonym dachem, wymacał czyjeś włosy. Pociągnął za nie z całej siły, nie zważając na krzyk właściciela i wydobywając na powierzchnię jego głowę. Na twarzy nie miał żadnych większych ran, jedynie z otwartych ust ciekła krew.
Ranhal, pomyślał Ehndar. Tak, to był Ranhal, jego brat. Krztusił się i patrzył z przerażeniem na Ehndara. Powietrza, powietrza, mówił bezgłośnie, lecz chłopiec nie znał sposobu, by dostarczyć bratu to, o co prosił. Pomyślał sobie, że coś ostrego przebiło płuco leżącego i że teraz umiera, dusi się – potrwa to kilka chwil, a potem…
Nagle Ranhal przestał się krztusić. Zamknął na chwilę oczy, otworzył je – i całkiem przytomnie spojrzał na brata. Ehndar zadrżał. Umierający tak nie patrzą.
– Pamiętasz… – szepnął brat, a z każdym wypowiedzianym słowem krew ciekła coraz bardziej, od brody przez szyję, aż znikała pod gruzami, tam gdzie znikała reszta ciała Ranhala. – Pamiętasz… co ci… powiedziałem…
– Wszystko – zapewnił Ehndar. – Wszystko, wszystko!
– Więc… uwierz… że tak… jest… – Ranhal spróbował się uśmiechnąć. – Głupie… że… zostawiłem cię… tu… a to ty… przeżyłeś, nie… nie ja…
Chłopiec nie odpowiedział. Nie lubił umierających; ich słowa zawsze miały znaczenie, którego Ehndar swoim szesnastoletnim umysłem przeniknąć nie potrafił. W duchu życzył bratu jak najszybszej śmierci, by przestał mówić i nie cierpiał więcej.
– Teraz… tylko ty… możesz… Ją znaleźć – wykrztusił brat. – Znajdź Ją… była niedaleko… gdyby nie… Burza… biegnij… – jego oczy nie patrzyły już na Ehndara, lecz na coś za nim. – Biegnij! Pamiętaj! Ona… jest… – spojrzenie znów było pełne strachu. – Na bogów, mur! Co znaczy… mur…!
Lecz ostatni haust powietrza nie wystarczył do skończenia zdania. Patrzył teraz, wciąż z obawą, gdzieś w dal, w niebo rozciągające się nad światem jak całun. Nie żył już; Ehndar od razu dostrzegł tę zmianę na jego twarzy. Dlaczego tak patrzy? Kogo widzi? Co za mur? Niechby go, zostawia go samego i jeszcze zagadki wymyśla! Zawsze taki był, po co w ogóle mówił Ehndarowi o Niej, o Jeźdźcach, po co opowiadał o Burzy?! Zginąłby wtedy w lesie i miałby to wszystko z głowy. Życie po śmierci, też coś! Przecież nie było życia po śmierci, od zawsze ojciec mówił…
Tak, ale ojciec – ojciec opierał się na tym, co słyszał od swego ojca, a ten słyszał to od swego i tak dalej. Ranhal zaś przedstawiał dowody.
Wtedy, kiedy Ehndar znalazł kapłana…
Nie, wtedy jeszcze nie wiedział. I nie dowiedział się, choć Ranhal próbował mu powiedzieć. Ale wtrąciła się matka, było dużo hałasu, jakaś kłótnia, może bójka – Ehndar nie pamiętał dokładnie, wszak był tylko dzieckiem. I byłby tylko dzieckiem pozostał, gdyby nie upór starszego brata.
W dniu szóstych urodzin Ehndara dom był od rana pusty. Matka pobiegła do swej siostry, by pomóc przy porodzie córki, ojciec natomiast zjadł śniadanie wcześniej i wyszedł w pośpiechu na targ, zostawiając synów samych. Ehndar przeczuwał, że Ranhal nie przepuści takiej okazji i skorzysta z nieobecności rodziców. Wtedy jeszcze naiwnie sądził, że brat kryje kolejną tajemnicę w rodzaju „znalazłem przepiórcze gniazdo” lub co najwyżej „widziałem kwiat paproci”. Jednak kiedy przy śniadaniu ugryzł pierwszy kęs chleba, Ranhal powiedział:
– Umarli widzą.
Po prostu, bez ogródek. Ehndar spojrzał na niego uważnie. Nie, nie żartował; przynajmniej nie wyglądało na to. Co odpowiedzieć na taki wstęp? Niech go, zawsze mówił zagadkami…
– Nieprawda. – odpowiedział z przekonaniem. – Umarli nie mogą widzieć, bo nie żyją.
– Głupiś. – odrzekł mu na to brat, a spokój w jego głosie sprawił, że Ehndar poczuł się nieswojo. – Wierzysz ojcu, bo co? Bo dziadek mu tak powiedział? Bo stary kapłan powiedział, że nie ma życia po śmierci, że dusza przepada, a ciało trzeba grzebać jak najbliżej domu, to przyniesie szczęście? Wierzysz w te zabobony, wierzysz, że nie istnieje nikt poza tymi, jak to oni mówią, mocami życia i śmierci?
Na to Ehndar wolał nie odpowiadać.
– Umarli widzą Panią. – ciągnął brat. – Jeśli oddawali Jej cześć przez całe życie, Ona zabiera ich do siebie. Jeśli nie, zostawia ich pod murem samych, na całe wieki. Może nawet na wieczność; nikt tego nie sprawdził, bo wszystkich zdążyli porwać Jeźdźcy.
Ale gdy Ehndar zapytał o Jeźdźców, brat nie odpowiedział. Jego wzrok mówił: „Wolałbyś tego nie wiedzieć”, a w samym milczeniu był chłód jakiś dziwny, który sprawił, że i Ehndar zamilkł. Siedział wtedy cały dzień bez słowa, do wieczora wysłuchując opowieści Ranhala o Pani. Zastanowiło go wtedy, że brat bardzo spieszył się z opowieścią. Często przerywał, spoglądał z niepokojem za okno i mówił: „zresztą nieważne…” i zaczynał znowu, szybciej i szybciej, nie zważając nawet na brata i jego milczące protesty.
Ranhal wiedział o Pani od kilku lat; nie chciał powiedzieć dokładnie od kiedy. Widział ją raz i to spotkanie zmieniło go na zawsze. Dowiedział się prawdy, która przeraziła go i zafascynowała jednocześnie. Nie mógł jej jednak odrzucić; Pani oznajmiła mu bowiem, że został przez nią wybrany.
– Od tej pory jestem właściwie kapłanem. – zakończył nie bez dumy. – I mogę robić cuda.
Ale kiedy Ehndar poprosił o cud, wróciła matka i wszystko się rozwiało.
Wiatr gwiżdżący wśród ruin ucichł szybko. Ehndar spojrzał w martwe oczy brata – wciąż zapatrzone w jeden punkt, gdzieś daleko, poza światem. Zadrżał. Wedle własnych opowieści, Ranhal powinien być teraz z Panią. Ale co w takim razie oznaczał ów mur? Chłopiec wzruszył ramionami. Jakie to ma teraz znaczenie? Trzeba zostawić trupa i ruszyć dalej, jak najszybciej. Nie ma co myśleć o zabawie w pogrzeb, nawet gdyby Ehndar nie musiał oszczędzać sił. W końcu, jeśli wierzyć Ranhalowi, ciało jest najmniej ważne…
Chłopiec wstał. Nadchodziła cicha, mglista noc. Cisza nie wróżyła nic dobrego. Szalejące wiatry oznaczały Burzę, ale świat po Burzy wcale nie stawał się bezpieczniejszy. Nadal roiło się w nim od różnych nawiedzonych wieszczów, głoszących koniec świata i zabijających każdą napotkaną istotę. Cisza zagłuszała myśli, przytłaczała, dusiła – toteż Ehndar wolał już wiatry.
Dopiero teraz zauważył jak prymitywny był strach zwykłych wieśniaków przed Burzą. Nawet nazwa – co to za nazwa, Burza? Ci, którzy ją przeżyli – a nie było ich wielu – dobrze wiedzieli, że zło, które spadało znienacka na ludność, nie miało nic wspólnego z pogodą. Z początku rzeczywiście zrywał się silny wiatr, który wyrywał z korzeniami drzewa i powodował zniszczenia w wioskach. Jednak niedługo potem dawał się słyszeć tętent kopyt i głośny śmiech – a odbijający się echem śmiech wzbudzał jeszcze większy strach niż wichura. Chwilę później pojawiali się Jeźdźcy – czarne cienie spływające z nieba wprost na ludzi. Czasem trwało to krótko, czasem nawet pół dnia; tak czy siak, niemal zawsze udawało im się zabić wszystkich mieszkańców wioski. Tylko przeoczeni szczęściarze, jak Ehndar, mieli szanse przeżyć.
Chłopiec zastanowił się chwilę. Co teraz powinien zrobić? Mógł, oczywiście, przeszukać wieś i sprawdzić czy w pobliżu nie ma czegoś do jedzenia. Mimo że brat nauczył go jak wytrzymać bez jedzenia nawet kilka tygodni, Ehndar wolał nie ryzykować utraty sił. Ale wioska wygląda na całkowicie zniszczoną, pomyślał spoglądając na zgliszcza. Nie zawsze budynki płonęły, często Jeźdźcy po prostu brali to, co chcieli i odchodzili wraz z Burzą, a domom brakowało jedynie dachów, jak po zwyczajnej wichurze. W tym wypadku jednak wyglądało na to, że w całym zamieszaniu ktoś zaprószył ogień i pożar rozprzestrzenił się po wsi, niegaszony przez nikogo.
Ehndar wstał. Cokolwiek zrobi, musi podjąć szybką decyzję. Każda chwila niosła ze sobą ryzyko spotkania jakiegoś wieszcza, a wtedy chłopiec będzie zgubiony. Dziki obłęd w oczach, wygolona głowa, kościste dłonie chwytające za gardło… i szybka, ale bolesna śmierć w ofierze wymyślonym bogom. Ehndar nie miał najmniejszej ochoty doświadczyć tego na własnej skórze. Otrzepał kolana i krzyknął głośno, bowiem w tym właśnie momencie czyjaś dłoń spoczęła na jego ramieniu.
Z początku nie oglądał się; Ranhal nauczył go jak zachować spokój w każdej sytuacji. Najpierw zerknął więc dyskretnie na tę dłoń. Była koścista i trupioblada, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Istota nie mogła być dużo wyższa od niego – nie wyglądało na to, by się schylała. A zatem, pomyślał Ehndar, mogę jeszcze mieć szansę. Trzeba tylko obmyślić stosowny plan, jakby to zrobił Ranhal…
– Nierozsądnie jest siedzieć samemu w pustej, spalonej wiosce. – odezwał się obcy głos i chłopiec ze zdumieniem odkrył, że należy on do kobiety. – Zwłaszcza, jeśli jest się tak młodym, jak ty.
Odwrócił się ostrożnie i doświadczył dziwnego uczucia ulgi, pomieszanego z zaskoczeniem. Stała przed nim niewysoka, chuda, stara kobieta, z twarzą pokrytą siecią zmarszczek, jasnoszarymi, niemal białymi oczami i siwymi włosami. Ubrana była nędznie, lecz ramiona miała okryte jakimś droższym szalem, zapewne skradzionym z którejś z opustoszałych wsi. Jej widok nie był zbyt przyjemny, ale nie przeraził Ehndara. Przeciwnie, chłopiec był zaciekawiony.
– Kim jesteś? – zapytał.
– To nie jest ważne. – odpowiedziała. Spojrzała w górę, ponad głową Ehndara, gwizdnęła głośno. – Dobrze. Jest echo. Burza się oddala.
– Pewno, że się oddala. – powiedział chłopiec z poczuciem wyższości; on sam nie musiał gwizdać, by się o tym przekonać, znał inne sposoby. – Ale skąd przyszłaś?
– To, skąd przyszłam, jest mniej ważne niż to, dokąd idę. – mruknęła pod nosem, jakby do siebie samej. – Jeśli chcemy zdążyć, musimy się bardzo pospieszyć, Ehndarze.
Chłopiec stanął jak wryty. Ta kobieta znała jego imię. Nie mogła go wcześniej widzieć – pamiętałby ją z pewnością. Znał wszystkich ludzi w swej dawnej wiosce, choćby z daleka. A zatem – mogła być wieszczką. Ale i tu coś nie pasuje. Wieszczów nie interesowały imiona, tylko ofiary, którymi mogliby przekupić swoich bogów. Spojrzał na nią podejrzliwie.
– Skąd znasz moje imię?
Prychnęła.
– Po prostu je znam. I wierzaj mi, wolałabym go nie znać. Mój plan był zupełnie inny. Ale cóż, trzeba brać, co życie daje. – wzruszyła ramionami. – Dam ci trochę chleba, jeśli ze mną pójdziesz.
– Po co? – spytał.
– Żebyś nie zdechł z głodu.
– Po co miałbym iść z tobą? – sprostował.
– Żebym ja nie zdechła – warknęła ostro. – Nie mamy czasu, smarkaczu. Bierz swoje skarby, to znaczy to, co ci Ranhal do łba nakładł i zwijaj się. Tylko to ci teraz będzie potrzebne. Jeśli za mną nie pójdziesz, źle skończysz. Za chwilę przybędzie tu banda wieszczów pod dowództwem kapłana ziemi, będą wykopywać trupy i je zjadać, a kogo znajdą żywego, tego dobiją i zrobią to samo. Nie pytaj, skąd wiem – podniosła dłoń. – Jeśliś ciekaw, chodź ze mną; ukryjemy się w krzakach i sam zobaczysz. Chociaż na twoim miejscu zaczęłabym więcej wierzyć.
Potok słów staruszki zalał Ehndara tak, że mimo woli chłopiec ruszył za nią. Zresztą kobieta mogła mieć rację; kapłani ziemi, którzy przeszli na stronę wieszczów, nie byli w tych stronach rzadkością. Nieraz uciekali z Ranhalem przed tymi szaleńcami. Wysuszona dłoń podała mu kawałek chleba. Ehndar przeżuł go z prawdziwą rozkoszą. Chleb nie był świeży, ale w tej chwili chłopcu wydawało się, że mógłby zjeść nawet chleb upieczony przed jego urodzeniem.
Krzaki nie były zbyt gęste, ale zarówno on, jak i stara kobieta zmieścili się w nich bez większych trudności. Ledwie jednak zdołali się tam usadowić, dosłyszeli jakieś nawoływania.
– W ostatniej chwili – szepnęła. – No, to sobie teraz popatrz, niedowiarku.
Rzeczywiście, zza ruin zaczęli wyłaniać się jacyś ludzie w łachmanach ledwie przypominających jeszcze płaszcze. Ich głosy były coraz bliższe i Ehndar zląkł się, czy nie zauważą jego i staruszki, skrytych w krzakach. Tak się jednak nie stało, bowiem za nimi dość szybko pojawił się wysoki, chudy człowiek, w którym chłopiec rozpoznał kapłana ziemi. Oczy wszystkich skierowały się na niego. Nie musiał nic mówić; dał tylko znak i ludzie natychmiast rzucili się z nożami na leżące wkoło trupy. W jednym z nich Ehndar dostrzegł swego brata.
– Wystarczy na dziś – powiedziała stara kobieta wstając. – Teraz, kiedy są zajęci, musimy szybko uciekać. Pójdziemy lasem, i tak pewnie niewiele istot pozostało tam przy życiu – wskazała chudym palcem połamane drzewa.
– Zaraz! – zawołał Ehndar. – Przecież lasem przeszła Burza. Najpierw zniszczyła wieś, potem las. To znaczy, że mamy iść za nią?
– Owszem – przytaknęła spokojnie kobieta.
– Nie wydaje ci się, że to niebezpieczne? – zapytał.
– Nie – odrzekła jeszcze spokojniej, a w jej wzroku było coś, co sprawiło, że Ehndar zamilkł.
Wstał; cóż innego miał robić? Wieszcze prędzej czy później skończą swój ohydny rytuał, a wtedy zapewne również podążą śladem Burzy. Kobieta szła bardzo szybko, tak, że Ehndar musiał niemal biec, by dotrzymać jej kroku. Dziwiło go to, ale nic nie mówił. Ostatecznie dużo lepiej było iść z nią, niż czekać samotnie na Jeźdźców.
– Dokąd idziemy? – spytał, choć nie liczył na odpowiedź.
– Tam, dokąd szliście z Ranhalem – mruknęła, jakby to było oczywiste.
– Znaczy, znasz Panią – jego pytanie zabrzmiało jak stwierdzenie.
– Można by tak rzec – powiedziała, a na jej twarzy pojawił się przelotny uśmiech.
Chłopiec ponownie zamilkł.
Spojrzał w górę; niewiele pozostało w lesie drzew, a i korony ocalałych nie przesłaniały ciemnego nieba. Mgła zbierała się u nóg, a sinofioletowe niebo stawało się coraz bardziej czarne; nadchodziła noc. Ciemna, mglista i niebezpieczna. Co on tu robił? Dlaczego nie pozostał przy Ranhalu? Wieszcze dobiliby go szybko. Mógłby umrzeć spokojnie. A tymczasem wciąż szuka Pani, o ile oczywiście kobieta to miała na myśli. Dlaczego szli za Burzą? To mogło być bezpieczne tylko do pewnego momentu. Przecież Jeźdźcy mogli w każdej chwili zawrócić. Ale ona była tak spokojna, jakby dawno przewidziała ich ruchy.
Westchnął ciężko. Jakoś dziwnie czuł, że kobieta nie powiedziała mu całej prawdy.
Nie minęło wiele czasu od jego szóstych urodzin, jak dowiedział się o Jeźdźcach. Po tamtej rozmowie sądził, że Ranhal nigdy mu tego nie powie, że być może jest to jakaś tajemnica kapłanów. Kapłanów! Wciąż zastanawiał się jak jego brat – zwykły, prosty wieśniak – może być kapłanem. Jaka bogini go wybrała? A jednak uwierzył mu. Musiał uwierzyć, bo od tamtej pory Ranhal często czynił cuda. Potrafił przegnać z nieba chmury, wywołać deszcz w środku słonecznego dnia. Raz, kiedy Ehndar chciał mu opowiedzieć po przebudzeniu swój sen, ten powstrzymał go gestem i sam go opowiedział, z najmniejszymi szczegółami. A brat wierzył coraz bardziej i coraz mniej zadawał pytań.
Toteż pewnego dnia, kiedy właśnie o nic nie pytał, a po prostu siedział na starym pniu obok Ranhala, brat odezwał się, jak zwykle nagle i bez ogródek.
– Myślę, że Jeźdźcy niedługo spadną na naszą wioskę.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

11
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.