powrót do indeksunastępna strona

nr 7 (XLIX)
wrzesień 2005

 Co widzą umarli
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Powiedział to tak spokojnie, że Ehndar w pierwszej chwili w ogóle się nie przestraszył. Jeźdźcy spadną; cóż, zdarza się. Widać jest to nieuniknione. Chwilę później jednak zrozumiał, co to znaczy. Spojrzał na brata. Znał go już dobrze i wiedział, że zaraz zacznie mówić dalej. Czy i teraz wyjaśni mu, jaką to zagładę szykują Jeźdźcy?
I wyjaśnił. Opowiedział mu więcej, niż chciałby nawet usłyszeć.
– Jeźdźcy są jak bogowie – mówił. – Spadają jak cienie z nieba i zabierają dusze ludzi, by je na zawsze uwięzić. Niszczą wszystko, co tylko napotkają, każdy przejaw życia. A ostatnio coraz częściej im się to udaje. Wygląda na to, że Kronikarz jest po ich stronie, a to oznacza naprawdę duże kłopoty.
Kronikarz! Wspomniał o nim tak, jakby Ehndar znał go od urodzenia. Niestety, podczas tych kilku lat, kiedy podróżowali razem szukając Pani, Ehndar wielokrotnie wytykał bratu, że nie wyjaśnia mu wielu rzeczy, uznając je za oczywiste. Naturalnie, zaraz zapytał brata, kim jest Kronikarz.
– Kronikarz spisuje dzieje świata. – odrzekł Ranhal, nieco zniecierpliwiony. – Jego słowa mają moc sprawczą; co napisze, to będzie. Nie jest bogiem. Ale może słuchać bogów i istot boskich, jakimi są Pani i Jeźdźcy. Zasadniczo powinien być neutralny, ale jeśli któraś ze stron go przekona…
– Jest nieśmiertelny? – przerwał młodszy brat.
– Nie. Ale nie może umrzeć, jeśli w pobliżu nie ma jego zastępcy. A zastąpić go może tylko ktoś, kto wierzy w jakiegoś boga. Albo boginię. W naszym przypadku – w Panią. Problem w tym, że ostatnio Kronikarz jest chyba po stronie Jeźdźców…
I dalej mówił o Jeźdźcach i o tym jak pojawili się na ziemi. O walce Pani z nimi i o tym jak wielu ludzi poległo dla Niej. Jak wiele dusz zabrali ze sobą do swojego upiornego królestwa, które podobno wciąż rośnie w siłę wśród czarnych chmur. Dlatego niebo w ciągu kilku lat przestało być błękitne. Dlatego deszcze i wiatry powodują coraz większe zniszczenia, a noce są coraz ciemniejsze i niebezpieczne. Dlatego powoli ludzie przestają widzieć słońce. Wszystko to jest sprawką Jeźdźców.
Wtedy też Ranhal oznajmił bratu, że muszą odnaleźć Panią.
– Nie siadaj na ziemi, bo cię mgła pochłonie – mruknęła oschle staruszka.
Ehndar nie miał ochoty zaprzeczać. Mgła rzeczywiście sięgała mu do kolan i gdyby usiadł, z pewnością zostałby wchłonięty i zgubiłby się na zawsze. Niebo było już całkiem czarne i chłopiec z trudem dostrzegał swą towarzyszkę. Słyszał jednak jej narzekania i ciężkie kroki, a to pozwoliło mu nie zgubić się wśród drzew. Wciąż zastanawiał się, dokąd właściwie idą i kiedy dojdą wreszcie do celu. Stara kobieta nie zatrzymywała się ani na chwilę. Ehndara powoli zaczynały boleć nogi. Jednak wciąż przedzierał się przez krzaki i przeskakiwał przewalone pnie, nie chcąc stracić z oczu swej towarzyszki.
Zastanawiał się teraz czy Ranhal mógł mieć rację co do Kronikarza. Uświadomił sobie, że niewiele wie o świecie. Nie znał nawet własnego kraju; cóż dopiero mówić o kontynencie! A jednak czuł, że w ostatnich latach świat chylił się ku upadkowi. Każdy dzień był ciemniejszy od poprzedniego. Ludzie rodzili się coraz słabsi i brzydsi. Kimkolwiek był Kronikarz, mógł przejść na stronę Jeźdźców; było to nawet prawdopodobne. Zastanawiał się, czy można jeszcze temu zaradzić. Jeśli wierzyć Ranhalowi, Pani mogłaby jeszcze ocalić świat. Tylko że najpierw trzeba Ją odnaleźć…
Stara kobieta zatrzymała się i ścisnęła boleśnie ramię Ehndara.
– Co…? – zaczął, lecz drugą dłonią zatkała mu usta i nie mógł powiedzieć nic więcej.
– Cicho bądź, smarkaczu! – syknęła. – Słyszysz?
Serce Ehndara zamarło. Gdzieś w pobliżu hulał wiatr. Wiatr, który z każdą chwilą zbliżał się coraz bardziej.
– Jeźdźcy – szepnęła. – Zdaje im się, że są sprytni.
– Zasadzka? – zapytał, kiedy zabrała dłoń z jego twarzy.
Kiwnęła tylko głową i pociągnęła go gwałtownie za rękę.
Dopiero teraz dostrzegł jak wiele pozostało w niej siły. Jak zwinna i szybka była, dużo szybsza niż on, dużo młodszy od niej chłopak. Niemal nie nadążał za nią w biegu. Biegł na ślepo, kalecząc ręce i twarz o cierniste krzaki. Słyszał już z oddali dźwięk, który zawsze napawał go przerażeniem. Konie. Kopyta. To nie były zwyczajne konie, jakich ludzie używali do transportu. To były przerażające konie Jeźdźców, ich nieodłączna część. Same spojrzenia tych zwierząt-cieni potrafiły zmrozić serce. Skoro są tak blisko – niemożliwe, by po prostu przejeżdżali nad nimi. Staruszka miała rację, to była zasadzka. Być może już od opuszczenia wioski byli obserwowani; może nawet wcześniej.
Zauważył, że jego towarzyszka zwolniła, aż w końcu zatrzymała się zupełnie. Odgłos Jeźdźców był coraz bliższy. Dał się słyszeć szyderczy śmiech, a ogromnie cienie spadły na ziemię wprost z czarnej paszczy nieba. Mgły wezbrały – sięgały Ehndarowi już do pasa. Chłopiec odruchowo wtulił głowę w ramię staruszki.
– Cóż, mały, bywa – rzekła spokojnie. – Trzeba się uciec do ostateczności.
A potem wszystko potoczyło się tak szybko, że Ehndar ledwie uwierzył.
Nagle mgły się rozwiały, a ziemia rozbłysła światłem tak białym, że na chwilę oślepiło ono chłopca. Wiatr ucichł zupełnie, cisza niemal wciskała się do uszu, do nosa, do gardła. Nawet czarne niebo rozjaśniło się nieco. Szyderczy śmiech Jeźdźców zamienił się w bolesny jęk, a potem ucichł całkowicie. Wszystko to trwało zaledwie kilka chwil. Ehndar trzymał się kurczowo ramienia swej towarzyszki, widział wyraz jej twarzy i nagle – w jednej chwili – zrozumiał. Zrozumiał wszystko. Patrzył w jej oczy, teraz całkiem białe i płonące jakimś niesamowitym ogniem. Zrozumiał. Wiedział już. Nabrał tchu i zaczął krzyczeć, ale jego krzyk utonął w ciszy i Ehndar zamilkł, zaskoczony i wciąż przerażony.
A potem znów nastała ciemność.
– Dlaczego od razu mi nie powiedziałaś? – zapytał po długim, bardzo długim czasie, kiedy jego oddech wreszcie się uspokoił, a serce znów biło normalnie. – Mogłaś mi się przecież objawić, jak Ranhalowi.
– Nie mogłam – odpowiedziała – Nawet bogów obowiązują pewne zasady. Jedną z nich jest to, że wyznawców można pozyskiwać wyłącznie przez kapłanów lub innych wyznawców.
– Nic dziwnego, że tak mało ludzi w ciebie wierzy – prychnął. – Ciekaw jestem, od kogo w takim razie dowiedział się twój pierwszy kapłan?
– Są pewne wyjątki – odrzekła tonem bezmiernej wyższości. – Na przykład, kiedy człowiek otrze się o śmierć, kiedy jest na jej granicy. Wtedy bogowie mają pole do popisu, kto pierwszy, ten lepszy. Tak właśnie dorwałam Ranhala. Był sprytny, pojętny i bardzo odważny. Ale popełnił zasadniczy błąd przy tobie; zbyt wiele czynił cudów. Zbyt wiele przedstawiał ci dowodów. Dzięki niemu wiesz, ale nie wierzysz. A jeśli nawet wierzysz, to twoja wiara jest skażona wiedzą.
– Świetnie – mruknął. Ehndar. – A zatem, skoro już jestem ostatnim twoim wyznawcą, co prawda skażonym wiedzą, ale zawsze jakimś… to jakie masz teraz plany?
– Musimy jak najszybciej znaleźć mur i Kronikarza. – odrzekła. – Oni będą nas ścigać. Od dawna mnie już ścigają. Przekupili Kronikarza – nie pytaj tylko czym, sama chciałabym to wiedzieć – i sterują światem. A to oznacza ostateczne zniszczenie.
– Po co go przekupili? – wzruszył ramionami chłopiec. – Przecież mogli go zabić i podstawić swojego wyznawcę.
– Nie mogliby – pokręciła głową. – Oto właśnie chodzi; oni nie mają wyznawców. Wyznawca to wolny człowiek. Oni mają tylko więźniów, którzy czczą ich ze strachu. Dlatego żaden z nich nie mógłby zostać Kronikarzem. Przekupili więc obecnego. Siedzi gdzieś pod murem; ten mur to właśnie granica życia i śmierci. Umarli już go nie widzą, ale ci, którzy byli bliscy śmierci, owszem.
– Ale Ranhal go widział! – zaprzeczył Ehndar.
Jej oczy znowu pobielały.
– W takim razie – powiedziała wstając. – Jest już bardzo źle. Musimy natychmiast iść. Jak najszybciej. Wstawaj! Jeśli umarli widzą mur, świat może już być stracony.
– Wspaniale. – mruknął Ehndar. – Bardzo mnie pocieszyłaś.
…wtedy w wiosce wybuchła zaraza. Ludzie marli jak muchy, matka nie wypuszczała młodszego syna z chaty. Ranhal leżał w gorączce, bez szans na przeżycie. Rodzice zabronili Ehndarowi wchodzić do izby, w której leżał. Wszyscy bali się zarazy. To były smutne dni, pełne rozpaczy i strachu.
Lecz kiedy miejscowy znachor orzekł, że Ranhal jest umierający, Ehndar wymknął się do niego. Brat miał oczy szeroko otwarte, a na jego czole błyszczały krople potu. Był bardzo blady i ledwo oddychał.
Ehndar chwycił jego dłoń. Była bardzo zimna, ale nie to go przeraziło. Wiedział, że brat nie patrzy na niego, ani na nic, co znajdowało się w tym świecie.
– Ranhal – wyszeptał. – Co widzisz?
A Ranhal odpowiedział tylko jednym słowem.
– Mur.
Mur. Szli teraz wzdłuż niego, coraz szybciej i szybciej, z niecierpliwością przeczesując każdy kąt, każdą wnękę. Bez skutku. Pani spoglądała na Ehndara, Ehndar na Panią; oboje mieli w oczach ten sam strach. Oto, jak upadają bogowie, myślał chłopiec ponuro. Jednocześnie zastanawiał się, co zrobią, gdy już znajdą Kronikarza. Przekupią go? Nie mają przecież czym. Przekonają po dobroci? Mało prawdopodobne. Co zrobiłby Ranhal? Ehndar nie musiał nawet się nad tym zastanawiać. On posłuchałby Pani.
Gdzie teraz są Jeźdźcy? Czym przekupili Kronikarza? Jak wiele zdążył namieszać w dziejach świata, nim Pani zaczęła interweniować? Chłopiec westchnął. To wszystko działo się za szybko. Ledwie minęła Burza, ledwie zginął Ranhal. Dopiero poznał tę starą kobietę, a ta już okazała się Panią i ocaliła go od Jeźdźców. A teraz szukają Kronikarza. Ehndar nie nadążał za wydarzeniami. Czuł, że przytłacza go to wszystko. Dopiero teraz uświadomił sobie, że zajął miejsce Ranhala – on, głupi dzieciak, który o niczym nie miał pojęcia. Co widzą umarli?
Mur. Zadziwiające. Widział teraz to samo, co Ranhal w chwili śmierci. Z początku zdziwił się, że mur znajduje się na ziemi, ale Pani wyjaśniła – o ile tę zagadkową odpowiedź można było nazwać wyjaśnieniem – że „nie wszystko, co wygląda na część twego świata, znajduje się w nim”. Mur. A zatem to tutaj właśnie spotykali się ludzie i bogowie. To stąd Jeźdźcy porywali dusze umarłych. To tutaj. Tutaj Pani czekała na swoich wyznawców i z goryczą obserwowała, jak Jeźdźcy zabierają jej ich sprzed nosa.
– Jest – powiedziała nagle. – Tam.
Ale Ehndar dostrzegł go już chwilę wcześniej.
Siedział tam, na wysokim fotelu. Chuda dłoń trzymała pewnie pióro, kiedy pochylony zapisywał w wielkiej księdze dzieje świata. Na głowie miał błękitny kaptur, dlatego jego twarz nie była widoczna. Ehndar pomyślał sobie, że wcale nie chciałby jej zobaczyć. Zadrżał. Oto więc doszli; co teraz się stanie?
Kronikarz nie oderwał wzroku od księgi nawet wtedy, gdy zbliżyli się do niego na odległość kilku kroków.
Ale Pani dobrze wiedziała, co robić. Podeszła do niego i chwyciła zdecydowanym ruchem za kaptur.
– Zdrajco – szepnęła i w jednej chwili w jej dłoni został tylko jego błękitny płaszcz.
Po prostu. Ehndar zamarł w czymś pomiędzy podziwem a smutkiem. Jak niewiele było potrzeba, by zabić Kronikarza – zabić tego, który spisywał dzieje świata!
– Zabiłaś go – powiedział.
– To prawda – przyznała. – Nie było innego wyjścia. Wiesz, że przecież…
– Wiem, wiem – machnął dłonią. – Nie podważam decyzji bogów – uśmiechnął się lekko.
Wszystko stało się tak szybko… ledwie wczoraj zginął Ranhal. Teraz było już po wszystkim. Jego zadanie zakończyło się wreszcie. Zdrajca zniszczony, Pani ocalona, świat znów wróci do normy. Jak niewiele było potrzeba. W gruncie rzeczy Pani mogłaby poradzić sobie sama. Ehndar odwrócił się od muru. Nie chciał na niego patrzeć. Nie teraz. Słońce po raz pierwszy od dawna pojawiło się na niebie. Gdzieś tam, daleko, czekał świat – prawdziwy, dawny świat. Zdrajca nie zrobi już nikomu krzywdy.
Zaraz…
– Kronikarz spisuje dzieje świata – odrzekł Ranhal, nieco zniecierpliwiony. – Jego słowa mają moc sprawczą; co napisze, to będzie. Nie jest bogiem. Ale może słuchać bogów i istot boskich, jakimi są Pani i Jeźdźcy. Zasadniczo powinien być neutralny, ale jeśli któraś ze stron go przekona…
– Jest nieśmiertelny? – przerwał młodszy brat.
– Nie. Ale nie może umrzeć, jeśli w pobliżu nie ma jego zastępcy. A zastąpić go może tylko ktoś, kto wierzy w jakiegoś boga…
Odwrócił się z powrotem. Spojrzał w jasnoszare oczy Pani. Jeszcze nie rozumiał, lecz same podejrzenia napawały go przerażeniem.
– Skoro… zabiłaś go… – przełknął ślinę. – Nie mogłaś go zabić… nie mając jego zastępcy!
– Owszem – odrzekła spokojnie. – To prawda.
– A zatem… – spojrzał na błękitny płaszcz, który trzymała w ręku. Wydawał mu się o wiele za duży i za ciężki. – Oszukałaś mnie.
– Nie oszukałam, Ehndarze – powiedziała łagodnie. – Mogłeś się tego domyślić.
– Ale ja nie mogę go zastąpić! Ja nie umiem! Nie potrafię! – zawołał. – Jak mogłaś… jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć!
– Cóż, trzeba brać, co życie daje. – wzruszyła ramionami. – Nie moja wina, że Ranhal nie dożył tej chwili. Możesz być pewien, że gdyby żył, to na niego spadłoby to zadanie. A jednak popełnił błąd! Widzisz? Zbyt wiele przedstawił ci dowodów. Jesteś skażony wiedzą. Nie wierzysz. Nie potrafisz mi zaufać.
– Nie zrobię tego! – zaprotestował, ale słabo; jak słaby się czuł teraz, kiedy wreszcie zrozumiał prawdę! – Ja… – szepnął. – Ja się boję…
– Nie przejmuj się. Każdy Kronikarz to przechodzi; nie takie reakcje już widziałam – uśmiechnęła się. – Przecież życie jest wyzwaniem.
Chłopiec spojrzał w jej oczy, znów białe na tle ciemnej, pomarszczonej twarzy. Coś się zmieniło. Wiara… nie, nie wiara. A może? Czym w ogóle była wiara? Pani miała rację; tego Ranhal go nie nauczył. Nikt go tego nie nauczył i nikt nie mógł; wiara przychodziła sama. Albo nie przychodziła. Do niego przyszła. Wziął płaszcz z Jej rąk i założył. Był rzeczywiście ciężki, lecz jedno Jej spojrzenie wystarczyło, by zgasić w nim płomień niepewności i strachu. Wiara… tak, wierzył w Nią. A Ona wierzyła w niego.
Wdrapał się na wysoki fotel. Przed nim leżała prastara księga – cały los świata. Teraz należał do niego. Teraz to on miał władzę nad wszystkim. Ujął pióro. Wydało mu się bardzo ciężkie, lecz nie odłożył go. Zajrzał do księgi, zatopił się w słowach. Słowach, które kierowały światem od początku jego istnienia.
– Wszystko w twoich rękach, Ehndarze – powiedziała Pani, odwracając się. – Pamiętaj o wiedzy, lecz nie zapomnij o wierze. Świat wierzy w ciebie.
Świat we mnie wierzy, pomyślał Ehndar. Oczywiście. Czy nie tak samo wierzył w poprzedniego Kronikarza, i jeszcze poprzedniego? A zresztą – czy zwykły człowiek wiedział w ogóle o wszystkich tych zmianach? Żył z dnia na dzień, wiedząc, że wszystkim kieruje ten, który siedzi pod murem i pisze. To wystarczyło. Dawało szczęście. Wiara.
Znów zatopił wzrok w księdze, a z każdym kolejnym słowem w jego głowie kiełkowało tysiąc kolejnych. Przesuwał palcami po cienkich stronicach, chłonąc historię świata, jakby była to jego własna historia. Tam, w świecie z dala od muru, słońce wschodziło i zachodziło. Umarli pojawiali się i znikali, zabierani przez swoich bogów. Nie widzieli ani jego, ani muru, ale on widział ich – szczęśliwych i oczekujących. Ludzie umierali, ludzie się rodzili. A on, Ehndar, siedział na wysokim fotelu pod murem.
Wciąż pisał.
powrót do indeksunastępna strona

12
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.