powrót do indeksunastępna strona

nr 8 (L)
październik 2005

 Przeciw wszystkim
Elizabeth Moon
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Tak, kilka dni temu pracowała w starej kuźni nad złamanym wędzidłem.
Po plecach Cecelii przebiegł zimny dreszcz. Nie wyobrażała sobie, że Miranda potrafi sama naprawiać wędzidła.
– Jeszcze nigdy nie widziałam starej kuźni – powiedziała niedbale. – Gdzie ona jest?
– Tam, na tyłach. – W gestach Neila wyczuła nagłe napięcie. – W tej chwili to tylko pomieszczenie robocze. Przypuszczam, że poszła tam, żeby mieć chwilę spokoju od tego faceta.
To nie spokoju szukała tam Miranda, pomyślała Cecelia.
Stara kuźnia wyglądała jak każdy dobrze utrzymany warsztat metalurgiczny. Równe rzędy narzędzi, kilka małych koksiaków, półka butelek z etykietkami. Podeszła, by im się lepiej przyjrzeć. Odczynniki chemiczne, których w większości nie znała. Na blacie zobaczyła parę ostróg wstawionych w imadło i puszkę z różnej wielkości sprzączkami, a obok tego proste kleszcze, garść hufnali i pudełko rogowych okładzin do uchwytów, a także misę z różnymi strzępkami i wiórami. Cecelia zamieszała w niej palcem, nie do końca pewna, co spodziewa się znaleźć. Palec natrafił na coś ostrego. Był to mały, zakrzywiony kawałek dziurkowanego metalu; wyglądał na sporo starszy niż reszta.
Cecelia zaczęła się zastanawiać, co to może być. Na pewno nie jest to fragment końskiej uprzęży, wygląda raczej jak kawałek skorupki bardzo dużego jaja, ale z dziurkami… Wsadziła to do kieszeni i wróciła na plac, gdzie Neil stał i przyglądał się dwóm koniom rozgrzewającym się na długiej linie. Jak zwykle widok pięknie poruszającego się konia zahipnotyzował ją.
– Tu jesteś! – Miranda, w nienagannych bryczesach i bladoniebieskiej koszuli, nabrała w chłodzie poranka rumieńców i wyglądała teraz jak elegancka i opanowana pani na włościach. – Powinnam była wiedzieć, że tu przyjdziesz przed śniadaniem.
– Przyzwyczajenie… Ale oczywiście to nie sezon i nikt nie spodziewał się, że tak wcześnie będę chciała jeździć.
– To co, chcesz się tu pokręcić przy koniach czy masz ochotę na śniadanie?
– Byłam… Neil powiedział, że kilka dni temu byłaś w starej kuźni.
– Doprawdy? – Oczy Mirandy skierowane były na kasztanka.
– Nigdy wcześniej jej nie widziałam – powiedziała Cecelia. Dostrzegła nagłe napięcie mięśni na karku Mirandy. – To miły warsztacik.
– Tak, to prawda. Używamy go teraz do naprawiania uprzęży.
– Tak właśnie powiedział Neil. Ja sama nigdy tego nie robiłam… no, oprócz skóry. Powiedział, że pracowałaś nad wędzidłem i że on je dokończył. Znalazłam tam coś takiego… – Wyciągnęła z kieszeni kawałek metalu.
– O rety, ciekawe, co to jest. Wygląda na dość stare.
– Nie przypomina uprzęży, raczej jakąś osłonę. – Cecelia wsadziła przedmiot z powrotem do kieszeni. – Jak się dziś czujesz?
– Jestem wstrząśnięta. Nie potrafię… Zbyt wiele się stało i zbyt szybko. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Śniadanie z obowiązkowymi pogaduszkami było straszne. Cecelia dłubała w jajkach na szynce, a Miranda w swojej porcji płatków. W końcu służąca zabrała talerze.
– Znów muszę się spotkać z oficerem milicji – powiedziała Miranda. – Nie mam pojęcia, co robić, a Kevil jest niesprawny…
– Mirando, musisz sobie z tym poradzić.
– Jak? – Jej niebieskie oczy były pełne łez. – Jak mam sobie poradzić ze śmiercią Bunny’ego, Harlisem, który próbuje nas oszukać, i Pedarem…
Powiedz prawdę, pomyślała Cecelia, i ruszyła za Mirandą długim korytarzem, którego ściany obwieszone były obrazami. Przechodząc obok gablotki, w której przechowywano starą broń, zatrzymała się gwałtownie. Oczywiście gablotka była częściowo opróżniona; w miejscach, gdzie wisiała broń i maski użyte przez Mirandę i Pedara, pozostały niewielkie odbarwienia.
Spojrzała na solidny metalowy hełm… z takimi samymi otworami, jak w kawałku metalu, który trzymała w kieszeni. Zacisnęła na nim dłoń.
– O co chodzi? – zapytała Miranda, zawracając.
– Mirando, jestem pewna, że to… – wyciągnęła kawałek metalu – pochodzi z maski. Że coś z nią zrobiłaś. Gdybym się na tym znała i zbadała chemikalia w kuźni…
Miranda milczała.
– Nie możesz oczekiwać, że tak to zostawię…
– Nie. – Głos Mirandy był stłumiony, jakby płakała. – Wiem, że będziesz chciała poznać nawet najbardziej niewygodną prawdę.
– To znaczy, że ty…
Miranda uderzyła pięścią w stół.
– Oczywiście, że to zrobiłam. Niech cię diabli, Cecelio. Ten człowiek kazał zabić mojego męża, a jego kretyńskie spiski jako ministra spraw zagranicznych zagrażały nam wszystkim… włącznie z moimi dziećmi. I zmuszał mnie, żebym go poślubiła. Był podłym, nikczemnym, oślizłym draniem…
– A teraz ty jesteś morderczynią.
– Zabójczynią – poprawiła ją Miranda. – Morderstwo to definicja prawna.
– Nieważne, jak to nazwiesz. Obie wiemy, że nie możesz z tym żyć… w naszym społeczeństwie.
– Och, świetnie. Pedar może kazać zabić mojego męża i dostać ministerstwo, ale ja…
– Przestań. – Cecelia nawet nie próbowała ukryć pogardy w głosie. – Miałaś już dowody na Harlisa. Mogłaś poczekać i dopaść Pedara zgodnie z prawem.
– Obawiałam się, że ujdzie mu to na sucho.
– Nie możesz się zachowywać tak, jakby nic się nie stało. Nie możesz. To będzie miało wpływ na życie twoich dzieci, wnuków, ich pozycję w Familiach… Brun jest na Castle Rock. Gdybyś tylko mogła ją zobaczyć, Mirando. To jakby… – Ugryzła się w język, zanim powiedziała „jakby Bunny wrócił”. – Dojrzała, naprawdę dorosła. Ma wielki talent…
– Oczywiście, że ma – stwierdziła Miranda, odwracając wzrok. – To moja córka… i Bunny’ego. Gdyby tylko trochę wcześniej dorosła, wyszła za mąż…
– Ona nie musi wychodzić za mąż. Bardzo dobrze radzi sobie sama. I nie potrzebuje też żyjącej obok niej matki morderczyni, która stanowi świetny cel ataku wrogów.
– Buttons…
– Buttons ma swoje własne życie. I choć ma wiele twoich i Bunny’ego zalet, brak mu błyskotliwości Brun. Poza tym nie powstrzyma ludzi, którzy będą chcieli użyć ciebie przeciwko Brun. – Uparty wyraz twarzy Mirandy tak zirytował Cecelię, że wybuchła. – Boże, Mirando, już wiem, skąd się u niej wzięła ta lekkomyślność i upór w działaniu po swojemu, niezależnie od wszystkiego.
– Ja nigdy…
– Z pewnością to nie był pierwszy raz. – Pod wpływem gniewu pamięć podsunęła jej sytuacje, które do tej pory tkwiły w otchłani zapomnienia. – Nie zawsze byłaś zimna i wyrachowana… jak choćby na tym przyjęciu urodzinowym, kiedy wepchnęłaś Lorrie do fontanny.
– Och, przestań. – Miranda, zaczerwieniona z gniewu, po raz pierwszy od czasu śmierci Bunny’ego była tak ożywiona. – Byłam jak każde dziecko, szybka i porywcza. Ale już wyrosłam z tego.
– Biorąc pod uwagę fakt, że wsadziłaś Pedarowi w oko ostrze, nie powiedziałabym, że wyrosłaś. – Cecelia nabrała powietrza. – Słuchaj, jeśli tu zostaniesz – chociaż to mało prawdopodobne, żeby tu po ciebie przylecieli – co się stanie z innymi ludźmi na Sirialis? Co z twoimi dziećmi? Chciałaś tego wszystkiego dla nich, pamiętasz?
– W takim razie powiedz mi, co mam robić.
– Opuść Familie. Poleć do… och, nie wiem, może do Republiki Guerni. Spróbuj się wyleczyć z tego, co sprawiło, że mogłaś z czystym sumieniem zabić człowieka. Zostań tam przez dłuższy czas…
– I daj się po drodze zaaresztować. Bądź rozsądna, Cecelio.
– Ja cię zabiorę – rzekła, pewna, że będzie tego żałować, ale poczucie obowiązku nakazywało jej to zrobić.
– Ty! Ty mnie nienawidzisz, uważasz, że jestem morderczynią. Zresztą nie ma miejsca na tym małym jachcie, którym teraz podróżujesz.
– Wcale cię nie nienawidzę. I nie boję się ciebie. A co do statku, to przekonałam się, że nie lubię być zupełnie sama przez tak długi czas. Statek jest mały, ale wystarczy na dwie osoby.
– A… co zamierzasz powiedzieć naszemu kapitanowi milicji?
– Odpowiem dokładnie na pytania, które mi zada. A to już jego sprawa, co z tym zrobi.
Pytania dotyczyły w dużym stopniu tych samych spraw, co dzień wcześniej. Kiedy przybyła, co zobaczyła, co powiedziała i zrobiła Miranda. Cecelia rozpoznała w kapitanie milicji człowieka, który woli nie myśleć o tym, co naprawdę mogło się wydarzyć, jeśli tylko pojawia się wystarczająco dobre wyjaśnienie.
– Czy pani znała nieboszczyka?
– Trochę – odparła i wydęła wargi. – Mój koń pokonał jego konia na wyścigach Wherrin, zaraz po tym, jak Bunny… lord Thornbuckle został zabity.
– Był tam?
– Pedar? Oczywiście. Uważał, że może wygrać.
– Jechał osobiście?
– Nie, miał dżokeja. Pedar nigdy nie był… szczególnie zainteresowany ponoszeniem ryzyka.
– A jednak lady Thornbuckle powiedziała, że poprosił o stary sprzęt do szermierki. – Kapitan milicji spojrzał na nią ostro, jakby ją na czymś przyłapał.
Cecelia wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, jakim był szermierzem. Ja nie fechtuję, tylko jeżdżę konno. – Przesłuchujący ją uśmiechnął się i kiwnął głową. Wszyscy tutaj o tym wiedzieli.
– Ser Orregiemos był dobrym szermierzem, milady. Według lady Thornbuckle, w młodości wygrał wiele turniejów. Nie była pewna, kiedy ostatni raz brał udział w zawodach, ale przy wielokrotnym odmładzaniu mogło to być całkiem niedawno. – Urwał. – Kiedy rozmawiałem z lady Thornbuckle, powiedziała mi, że przyleciała tutaj, gdyż pragnęła samotności. Byliśmy więc wszyscy zaskoczeni przybyciem ser Orregiemosa.
– Cóż, podobnie jak ja, kiedy dowiedziałam się, że tutaj jest. To odrażająca pluskwa.
– Pani go nie… nie lubiła. – To nie było pytanie.
– Nie. Nikt z nas – to znaczy koniarzy – nie uważał go za szczerego człowieka.
– Ale nie zna pani żadnego powodu, dla którego… to znaczy… nie było jakichś tarć między nim i lady Thornbuckle?
– O niczym takim mi nie wiadomo. Powiedziałabym, że lubił ją trochę bardziej niż ona jego, ale to Bunny… lord Thornbuckle naprawdę go nie znosił. To się zaczęło jeszcze w czasach polowań, jakieś dwadzieścia lat temu. Uparł się, że powinien mieć szybkiego konia, a potem wjechał na psy…
– Och. – Kapitan stracił zainteresowanie. Spór w trakcie polowania przed dwudziestu laty nie mógł mieć związku z morderstwem.
– To trudna sprawa – powiedział, stukając stylusem po rejestratorze. – To jest prywatna planeta. Wprawdzie to ja stanowię tutaj prawo, ale zawsze było ono naginane do woli lorda Thornbuckle’a.
– Miranda chciałaby, żeby postąpił pan właściwie – zapewniła go Cecelia.
– Prywatne posiadłości nie podlegają nawet inspektorom Familii, ale… widzi pani, problem w tym… że to minister. Osoba publiczna. Ja… – odchrząknął. – Czy mogę panią zapytać o plany?
– Razem z lady Thornbuckle planujemy podróż do Republiki Guerni. Ona martwi się, że z jakichś powodów medycznych nie mogła zatrzymać pchnięcia, kiedy złamało się ostrze. Boi się, że może być w jakimś stopniu odpowiedzialna za śmierć Orregiemosa. A ponieważ ostatnio pojawiły się plotki o nieudanych odmłodzeniach… zamierza poddać się badaniom w ich klinikach.
– Aha. – Postukał się stylusem w brodę. – Oczywiście. Nie pomyślałem o tym, ale plotki dotarły nawet tutaj. To faktycznie dobry pomysł, milady.
– Ale tylko pod warunkiem, że pan to zaakceptuje – powiedziała Cecelia.
– Myślę, że tak. Mamy wszystkie zapisy skanu. Jeśli można, milady, sugerowałbym szybki odlot. – Zanim wieści dotrą do reszty Familii, zanim krewni i przyjaciele Pedara zażądają przeprowadzenia niezależnego śledztwa.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

73
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.