powrót do indeksunastępna strona

nr 8 (L)
październik 2005

 Here’s… „Esensja”!
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Sebastian Chosiński
Rocznik 1969, rówieśnik LED ZEPPELIN, BLACK SABBATH i DEEP PURPLE. Zafascynowany muzyką lat 70., a w szczególności rockiem progresywnym (czego powinien się wstydzić, bo ów zachwyt dla staroci świadczy dobitnie, że to wymierający gatunek). Nie mniejszą estymą darzy Neila Younga i Marca Almonda, NIRVANĘ i DEINE LAKAIEN, Boba Marleya i MARILLION z Fishem, jak również Władimira Wysockiego, Bułata Okudżawę, Aleksandra Rozenbauma i Jacka Kaczmarskiego.
Z wykształcenia historyk, rozkochany w dwóch biegunach dziejów ludzkości – starożytności i historii najnowszej. Admirator Hannibala, Cezara, Oktawiana Augusta i Józefa Piłsudskiego.
Literatura? Głównie jednak klasyka: Fiodor Dostojewski i Lew Tołstoj, Isaac Bashevis Singer i Erich Maria Remarque, Józef Mackiewicz i Tadeusz Konwicki, Philip K. Dick i Siergiej Łukianienko, Stanisław Ignacy Witkiewicz i Agatha Christie. Na prywatną listę grafomanów, dla których szkoda czasu, wpisał natomiast Andrzeja Sapkowskiego, Paolo Coehlo, J. K. Rowling i całą masę młodych gniewnych polskich prozaików mainstreamowych.
Czy powinien się wstydzić swojej miłości do Clinta Eastwooda, Seana Connery’ego (na samą myśl o starych Bondach ciarki przechodzą mu po plecach) i Charlesa Bronsona?
Czasami wychodzi z niego zwierzę. Zwłaszcza podczas oglądania meczów piłkarskich. Ilość przekleństw, które z siebie wówczas wyrzuca, potrafiłaby przerazić. A zdarzało się nawet niszczenie sprzętów. Do czasu jednak, gdy stwierdził, że kupno nowego telewizora niebezpiecznie narusza budżet domowy.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Artur Chruściel
Od „Esensji” jestem starszy o dwadzieścia lat, ale chociaż jej dotychczasowy żywot mieści się w moim pięciokrotnie, nie uważam, żebym miał z tego tytułu jakąkolwiek przewagę. Zwłaszcza że trafiłem do niej drogą „od czytelnika do autora” i nie mogę szczycić się przynależnością do grona Ojców Założycieli.
W chwilach takich jak ta (czyli w czasie pisania różnego rodzaju autoprezentacji) pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to że zupełnie się do tego nie nadaję. Dlatego proszę o wybaczenie, że będzie sztampowo, krótko, a mimo to nudno. Więcej o mnie mówi to, co czytam i to, co piszę, niż te kilka faktów poniżej.
Zatem… Można powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem, bo jak na razie udaje mi się robić w życiu to, co lubię, w części swoich zamiłowań realizując się zawodowo, w części – prywatnie. Z wykształcenia jestem informatykiem i właśnie jako informatyk pracuję w Krakowie. Nie jestem jednak rodowitym krakusem, a jedynie rezydentem, i myślę, że nawet do dziesiątych urodzin „Esensji” nie będę umiał odróżnić wszystkich otaczających Rynek uliczek ochrzczonych imionami świętych.
Kiedy nie pracuję, to – nie ma czego kryć – czytam, oglądam, słucham lub zaopatruję się w materiały do czytania, oglądania i słuchania. Jestem przez to człowiekiem, który ma o wiele więcej do powiedzenia o tym, co przeczytał, obejrzał lub wysłuchał, niż o sobie samym.
Co się zaś tyczy okoliczności przyrody, to lubię wszelkie nierówności terenu, przy czym nie muszą to być Himalaje, Alpy ani nawet Tatry. Ot, parę pagórków i widok na korony drzew w zupełności wystarczają.
Co mnie wlasciwie kreci w tej (pop)kulturze? Jakie dziela, zjawiska, trendy?
Powiem krótko – uwielbiam ten rzadki (coraz rzadszy) moment, kiedy staję oniemiały i zachwycony przed dziełem innego człowieka, kiedy po raz kolejny, po długim czasie posuchy, znajduję skarb w postaci książki, filmu, komiksu, o którym będę długo myślał, który będę długo wspominał. Człowiek, któremu brakło talentu by tworzyć, jest skazany na to, by podziwiać. Jednak życie kapłana nie ma sensu bez boga, którego mógłby czcić.
Gdzie biją źródła mojego zachwytu?
W genialnych strofach Jacka Kaczmarskiego, który uczył mnie, jak myśleć, nie ucząc – co myśleć. Którego twórczość to jedna wielka brama do sztuki, historii, polityki – i ludzkiej duszy.
W twardej, najeżonej pomysłami SF Jacka Dukaja, która jest tak dobra jako fantastyka, że nawet sam autor chyba nie zawsze widzi, jak doskonałe psychiki bohaterów udaje mu się zarysować cieniem sugestii, urywkiem zdania.
W dygresyjnej, błyskotliwej prozie Neala Stephensona, która jest (a raczej – do czasu „Quicksilvera” – była) wielkim popisem nieprawdopodobnego talentu i kapitalnej wyobraźni.
W historycznej fantasy Guya Gavriela Kaya – bo wreszcie realizuje się w niej gigantyczny potencjał drzemiący w gatunku przeżartym konwencjonalnością i schematami. Bo po ponad roku od przeczytania „Sarantyńska Mozaika” tkwi we mnie tak mocno jak pierwszego dnia.
W historycznej (lecz inaczej) niemal-nie-fantasy Georga R.R. Martina, który przypomniał mi „Pieśnią Lodu i Ognia”, że podstawowym sensem literatury jest opowieść. I że jeśli opowieść jest dobra – to w zupełności wystarczy.
W narracyjnych perełkach i cudnych dialogach cyklu wiedźmińskiego Andrzeja Sapkowskiego, który jednak zapomniał już, że erudycyjne popisy są ozdobą, nie zaś głównym sensem prozy.
W „Strażnikach” i „V jak Vendetta” Alana Moore′a – człowieka, który wynosi swoje dzieła ponad swoje poglądy.
W „Odysei kosmicznej 2001” Stanleya Kubricka, która pokazała możliwości fantastyki jako gatunku kina artystycznego.
We „Władcy Pierścieni” Petera Jacksona, który dał fantastyce jej najlepszy film. Dzięki któremu z czystym sumieniem możemy pokazać gest Kozakiewicza różnym nędznym wyrobnikom i cierpliwie czekać na lepsze czasy dla fantastycznego kina. Może nadejdą.
W „Leonie” Luca Bessona – bo jest naprawdę świetny.
To nie wszystko. Ale to wciąż za mało.
Jakie dzieło (film, komiks, książka, gra) podoba mi się, choć według powszechnej opinii powinienem się tego wstydzić i dlaczego mi się podoba?
Oj, to raczej pytanie pozwalające na rozpisanie się wszelkim Klubom Miłośników Złych Filmów, bo ciężko znaleźć dzieło, które w powszechnej opinii byłoby beznadziejne, a jeszcze miało szansę się podobać. Dowiadywałem się już, że powinienem się wstydzić czytania Sapkowskiego, Pratchetta i publicystyki Ziemkiewicza.
Podejrzewam, że wielu uzna za niezrozumiałe moje ciepłe uczucia dla „Ośmiornicy” (chyba że już wszyscy zapomnieli ten włoski serial) albo zachwyt jaki wzbudzają we mnie co bardziej nieprawdopodobne sceny z kina akcji (tu rządzi oczywiście Bond z myśliwcem zestrzelonym katapultowanym fotelem czy pomyślnym lądowaniem po skoku bez spadochronu).
Ale bezdyskusyjnie najbardziej „kichowate” rzeczy, które oglądałem, to „Świat według Bundych” (nie mylić z tym g…nym klonem, który w Polsce wyprodukowano) i (to już niemal ekshibicjonizm, że się do tego przyznaję) „DragonBall Z”. „Bundych” lubiłem za solidne obśmianie tego, co obśmiać należało i za Eda O′Neilla. „DragonBalla” – po prostu nie wiem, za co. Co się zaś tyczy sitcomów w ogólności, to szczerą, głęboką i dozgonną miłością darzę tylko jeden – „M.A.S.H.-a”. No ale to przecież nie była żadna kicha.
Kiedy miałem lat 10-12, podobały mi się horrory Guya N. Smitha. Obecnie już mi się nie podobają, ale nie żałuję czasu, który z nimi spędziłem. Nie cierpię dzięki nim na dziwaczny przesąd, że horror służy do straszenia i do grozy podchodzę tak jak do każdego innego rodzaju twórczości.
Jakie dzieło (film, komiks, książka, gra) według powszechnej opinii będące arcydziełem, uważam za kichę i dlaczego?
Tu będzie o wiele, wiele łatwiej. Nigdy nie dałem rady obejrzeć w całości „Rejsu” – moje podejście do sprawy jest takie, że złe dialogi krytykujemy przy użyciu dobrych dialogów. Nie „złe – złych”, nie „dobre – złych”, nie „dobre – dobrych”. To kuriozum jakieś. Dialogi mają być dobre i kropka.
Z kolei „Blade Runnera” Ridleya Scotta nie uważam za film zły, ale też nie dostrzegam w nim arcydzieła.
Za kichę straszliwą uważam „Targi Nieśmiertelnych” Enki Bilala, który jest (w tym przynajmniej komiksie) absolutnym przeciwieństwem Alana Moore’a. Naiwna wizja świata podzielonego na faszystów i komunistów reprezentuje niższy poziom, niż to, co mieliśmy okazję poczytać w prasie przed wyborami.
Niezrozumiałą rzeczą jest dla mnie atencja dla „Usagiego Yojimbo” Stana Sakai. Co prawda nie czytałem z tej serii wiele, ale właśnie dlatego, że w tym, co przeczytałem, nie znalazłem zupełnie nic godnego uwagi.
Obojętnym, jeśli nie znudzonym pozostawił mnie „Ubik” Philipa K. Dicka. Może przeczytałem go dziesięć lat za późno, a może dziesięć za wcześnie, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jego analizatorzy i apologeci wkładają do tej książki znacznie więcej, niż w niej naprawdę jest.
A jeśli już cytujemy Lema, to i mój szacunek do „Władcy Pierścieni” J.R.R. Tolkiena bierze się bardziej historii literatury niż z serca.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Miłosz Cybowski
Dane eksperymentu
Imię: Miłosz
Nazwisko: Cybowski
Przydomek: Piotr „Pielgrzym” Wysocki
Rasa: człowiek
Płeć: mężczyzna
Oczy: niebieskie
Włosy: zmierzwione
Wzrost: 179 cm
Waga: 56 kg
Wygląd: nie do opisania
Znak szczególny: binokle
Miejsce urodzenia: Galicja (wbrew pozorom nie Kraków)
Ranga: redaktor działu RPG
Sprzymierzeńcy: zakonspirowani
Majątek: skromny
Zaburzenia psychiczne: nie zaobserwowano
Zalety: płodność, pomysłowość, poczucie humoru
Wady: arogancja, czasem także ignorancja, poczucie humoru
Najgorszy koszmar: utrata kolekcji książek i podręczników
Przydatność: do zbadania
Co mnie właściwie kręci w tej (pop)kulturze? Jakie dzieła, zjawiska, trendy?
Kręcą mnie szczególnie długonogie i niebieskookie elementy popkultury. Poza tym od ponad siedmiu lat zjawisko znane pod nazwą RPG, które do tej pory mi się nie znudziło (te długonogie i niebieskookie elementy też, więc może jest między nimi jakieś podobieństwo?), a także wszystko bardziej lub mniej powiązane z nim. Przyznam szczerze, że ani z literaturą współczesną, ani kinem, ani też komiksem zbyt wiele wspólnego nie mam.
Jakie dzieło (film, komiks, książka, gra) podoba mi się, choć według powszechnej opinii powinienem się tego wstydzić i dlaczego mi się podoba?
„Obcięli ci włosy razem z jajami”.
Powinienem się wstydzić swoich gustów filmowych, bowiem za najlepszą polską komedię wcale nie uważam „Seksmisji”, ale „Vabank”. Dlaczego? Po pierwsze: lubię dwudziestolecie międzywojenne, a jego klimat w tym filmie jest doskonale oddany. Po drugie: niezapomniana muzyka jazzowa, którą uważam za jeden z najlepszych słyszanych przeze mnie motywów filmowych (ale słyszałem ich niewiele). Po trzecie, czwarte i dziesiąte: całokształt do mnie przemawia bardziej od innych. Bo „Vabank” najlepszym filmem jest.
Jakie dzieło (film, komiks, książka, gra) według powszechnej opinii będące arcydziełem, uważam za kichę i dlaczego?
„My precioussss…”
Tutaj też będę przewrotny i powiem „Władca Pierścieni”. Już widzę te rzesze fanów i listy gończe na ulicach mojego miasta. Ale prawda jest taka, że najpierw miałem olbrzymie trudności z lekturą tego dzieła (udało mi się dopiero za piątym bodaj podejściem), a gdy skończyłem, poczułem się bardziej nim rozczarowany niż zachwycony. Kilka razy starałem się też przeczytać „Władcę” ponownie. Bezskutecznie. Niewyszukana fabuła, świat, główny zły, powolny rozwój akcji (w pierwszym tomie aż do Morii nie ma nic godnego większej uwagi) i temu podobne. Chyba nie poczułem Tolkienowskiego klimatu, ale nic na to nie poradzę.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Artur Długosz
Pozwolę sobie wykręcić od opowiadania o sobie własnymi słowami i posłużę się w tym celu paroma odpowiednio spreparowanymi cytatami z różnych lektur. Owszem, są monotonne, ale prawdziwe jak życie. A na dodatek znaleziony kiedyś gdzieś rysunek Charlesa Bukowsky’ego. Równie trafny.
„Ta książka jest dzieckiem rozpaczy i wściekłości. Czas nie chce się zatrzymać, każdy upływający dzień postarza mnie, a ja wciąż szukam tego, czego szukałem rok temu, dziesięć lat temu i dwadzieścia lat – bezskutecznie. Świat pędzi, ja zaś stoję w miejscu biegnąc za chimerami i coraz mniej wierzę, iż można je doścignąć. Nie ma bezinteresownych uczynków i uczuć, nie ma prawdy, przyjaźni i wierności, nie istenieją idee bez skazy i przysięgi bez pułapek, jest tylko zgorzknienie, które odkłada się we krwi, niczym słoje trującego drzewa.”
(Waldemar Łysiak, „Wyspy bezludne”)
„To zaczyna się niepostrzeżenie, przeważnie od porażenia banałem.
Któregoś dnia – ile wtedy masz lat? kilkanaście? – zdajesz sobie sprawę, że nigdy już nie będziesz młody. Nie przeżyjesz po raz drugi ani godziny, ani minuty z tego czasu. Już zatrzasnęły się zwrotnice, wszystko zaprzepaszczone. Szansy. Jak funkcja falowa – ze wszechmożliwości kollapsujesz do jednego jedynego stanu. Takie i tylko takie dzieciństwo poniesiesz w sobie aż do wieczności. Przegrywasz z każdym dniem.
Niby wszyscy dobrze o tym wiemy – ale ty nagle pojmujesz ostatnie konsekwencje, asymilujesz tę nieuchronność do samego rdzenia swej duszy, i nogi się pod tobą uginają, kręci ci się w głowie, siadasz na ziemi, przerażony, zrozpaczony, serce bije mocno, powoli. Liczysz, raz-dwa, trzy-cztery, pięć-sześć, to są kroki śmierci, tak się skrada, tak odmierza, zegar atomowy wszechświata, metronom rozpadu połowicznego, klepsydra entropii.
Żeby się wydobyć, trzeba rzeczy małych: smaku świeżego jabłka, zapachu nocy, śmiechu twej małej siostry… Wstaniesz, w końcu wstaniesz, wszyscy wstajemy. Za tobą, na ziemi, cień-pokurcz: zwłoki dziecka.”
(Jacek Dukaj – „Extensa”)
„Jest tylko jeden problem filozoficzny prawdziwie poważny: samobójstwo. Orzec, czy życie jest, czy nie jest warte trudu, by je przeżyć, to odpowiedzieć na fundamentalne pytanie filozofii. Reszta – czy świat ma trzy wymiary, czy umysł dziewięć, czy dwanaście kategorii – przychodzi później. To są gry; wpierw trzeba odpowiedzieć. […] Można założyć w zasadzie, że postępowanie człowieka, który nie oszukuje, powinno być określane przez to, co uważa za prawdziwe. A zatem jego postępowanie powinno wynikać z wiary w absurdalność istnienia. […] Z absurdu wyprowadzam więc trzy konsekwencje, to znaczy mój bunt, moją wolność i moją pasję. Samą świadomością przekształcam w regułę życia to, co było zaproszeniem do śmierci – i odrzucam samobójstwo. Ale znam jego głuchy podźwięk, który przebiega przez życie. I jedno mogę tylko powiedzieć: jest konieczny.”
(Albert Camus – „Eseje”)
Co mnie właściwie kręci w tej (pop)kulturze? Jakie dzieła, zjawiska, trendy?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jedna rzecz mnie kręci – dobra opowieść. Na nic nie jestem tak podatny, jak na wciągająca historię. Daleko mi do eskapizmu, nie w tym rzecz. Ja po prostu od dziecka lubiłem słuchać opowieści, potem je tworzyłem na różne sposoby, a teraz przekroczyłem już chyba pewien próg, bo mało rzeczy mi się podoba. A kultura masowa, w odróżnieniu od wysokiej i masawej ma to do siebie, że jest idealnym materiałem do snucia historii. Przełknę formalne eksperymenty pod warunkiem, że przysłużą się fabule, że wydobędą z niej emocje, które są nieodzownym elementem każdej opowieści. Medium to sprawa drugorzędna, każde rządzi się własnymi prawami, lepiej lub gorzej nadającymi się do opowiadania określonych rzeczy. Innymi słowy, jeśli nie ma w komiksie, filmie, muzyce, książce, sztuce czy grze opowieści, to rzecz nie warta jest uwagi. I wcale nie musi być to historia nowa. W końcu wiadomo, że wszystkie są wariacjami jednej i tej samej opowieści pierwotnej – opowieści o miłości.
Jakie dzielo (film, komiks, ksiazka, gra) podoba mi sie, choc wedlug powszechnej opinii powinienem sie tego wstydzic i dlaczego mi sie podoba?
Francuski film „Dobermann”. Ponoć epatuje nieuzasadnioną przemocą i promuje wykolejony sposób życia. To są dobre powody do wstydu. A ja ten film mogę oglądać na okrągło, bo to przede wszystkim świetnie skrojona i dobra opowieść. Reszta to gadżety, które tylko nadają tej historii jakiś tam klimat.
Jakie dzielo (film, komiks, ksiazka, gra) wedlug powszechnej opinii bedace arcydzielem, uwazam za kichę i dlaczego?
Nie wiem, czy to podpada pod określenie arcydzieło, ale powieściowy cykl Andrzeja Sapkowskiego o Geralcie to dla mnie kicha. Ten autor pozostanie dla mnie na zawsze mistrzem krótkiej formy – „Mniejsze zło” jest tu wzorem niedoścignionym. W dłuższych formach Sapkowski ma tendencję do mnożenia bytów, komplikowania prostych spraw, wodotrysków i innych wypełniaczy. I słabo się to czyta. Trochę podobnie było z Robertem Sheckleyem, trzymając się fantastyki.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

30
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.