powrót do indeksunastępna strona

nr 8 (L)
październik 2005

 Kšatrápavan
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
3.
“Arwena – cóż to w ogóle za imię?” – zastanawiał się Adrian w drodze na lotnisko. Jeszcze przed wyjściem z hotelu postanowił, że pojadą osobno, dwiema taksówkami. Nie bezpośrednio na terminal jednak, aby nie zostawiać za sobą śladów, ale do centrum handlowego. Teoretycznie tam właśnie powinno być najłatwiej się ukryć, kto jednak mógł wiedzieć, ilu mieszkańców stolicy zechce wziąć udział w uroczystościach, których – stało się to już tajemnicą poliszynela – największą atrakcją miała być koronacja urzędującego prezydenta na cesarza Kserksesa.
Obawy Adriana okazały się uzasadnione. Miasto było niemal wymarłe. Nawet taksówkarz, słuchający w radiu transmisji z uroczystości, nie był początkowo zbyt chętny do wzięcia kursu. Dopiero gdy w dłoni pasażera dostrzegł całkiem imponujący zwitek szeleszczących banknotów, postanowił na pół godzinki odesłać swoje patriotyczne uczucia do lamusa.
– Dokąd pan sobie życzy? – spytał uniżenie.
– Do centrum! – odparł Adrian, próbując grać nieco roztrzepanego turystę.
– Na zakupy?
– Uhm – przytaknął.
– To nie dzisiaj. Źle pan trafił – stwierdził taksówkarz, uśmiechnąwszy się pod nosem. Bawili go tacy pasażerowie. Zamiast zwiedzać zabytki, łyknąć trochę miejscowego folkloru, oni woleli tułać się po zatłoczonych, choć akurat nie dzisiaj, centrach handlowych, które w każdym zakątku wszechświata wglądają dokładnie tak samo. A i kupić w nich można niemal te same towary.
– Naprawdę? – udanie zdziwił się Adrian.
– Co pan, radia nie słucha, prasy nie czyta? – Irytacja taksówkarza powoli sięgała zenitu.
Na twarzy Adriana zagościło ogromne zaskoczenie.
– Ech, wy – machnął ręką od niechcenia kierowca. – Turyści – dodał, a słowo to w jego ustach zamieniło się w najstraszniejsze przekleństwo.
Na szczęście jednak – zarówno dla Adriana, jak i zapewne siebie samego – było to przedostatnie słowo, jakie powiedział taksówkarz głośno. Ostatnim było „dziękuję”, kiedy – żegnając go na parkingu przy jednym z największych, oczywiście tego dnia nieczynnych, supermarketów w stolicy – odbierał z jego rąk plik banknotów.
Dopiero gdy samochód zniknął za rogiem ulicy, Adrian pozwolił sobie na ironiczny uśmieszek. Spojrzał na zegarek. Zgodnie z planem, za piętnaście minut dwie przecznice dalej powinna podjechać druga taksówka, z Arweną w środku. Poszedł w umówione miejsce i gapiąc się z zainteresowaniem w sklepowe witryny, cierpliwie czekał, kątem oka uważnie obserwując całą długość ulicy.
Przyjechała niemal punktualnie. Niemal, bo przecież dwie, trzy minuty spóźnienia nie grają tutaj żadnej roli. Czasu i tak mają, jak do tej pory, w nadmiarze. Wysiadła, po czym przez uchyloną przednią szybę podała kierowcy dwa banknoty i chwilę odczekała, aż ten, zapewne przeklinając gówniarę w myśli, odda jej resztę co do ostatniego grosika. Zostawszy na ulicy sama, szybko zauważyła Adriana i podążyła za nim. Szli tak, wydawałoby się, że bez celu, prawie dwadzieścia minut. Dopiero w jednej z bocznych uliczek, Adrian przystanął, czekając, aż go dziewczyna dogoni.
– Wszystko w porządku? – przywitał ją.
– Zgodnie z planem, dowódco! – odparła.
– Nie żartuj sobie. I jeśli już, to zwracaj się do mnie raczej per stryju, bo na twojego starszego brata też raczej nie wyglądam – wyjaśnił oschle.
– Ja nigdy nie miałam rodzeństwa – odpowiedziała tak żałosnym głosem, że zrobiło mu się jej żal. Nie potrafił jednak zdobyć się na żaden inny gest, jak zwykłe poklepanie jej po ramieniu. Nie umiał opiekować się nastoletnimi panienkami i nikt, nawet ta cholerna Alisa, nie powinna mieć o to do niego żalu.
“Poza tym mam jej uratować życie, a nie rozpieszczać” – pomyślał i od razu zrobiło mu się lżej na duszy.
– Co teraz będziemy robić? – spytała Arwena, wyrywając Adriana z zamyślenia.
– Musimy poczekać, aż zacznie się ściemniać – odparł. – Dopiero wtedy dostaniemy się na lotnisko.
Dziewczyna spojrzał na zegarek.
– To mamy jakieś dwie godziny czasu, a ja… – przerwała na moment, jakby bojąc się, że to, co zaraz powie, nie spodoba się jej opiekunowi – jestem głodna.
Miała rację, bo zareagował przekleństwem. Bardziej miał jednak żal do siebie, aniżeli do małej.
“Powinienem o tym pomyśleć i zabrać coś z hotelu” – skarcił się w myśli.
Głośno zaś zapytał:
– Nie wytrzymasz?
– Może – odpowiedziała niepewnie i dokładnie w tej samej chwili zaburczało jej w brzuchu tak głośno, że aż on usłyszał.
– Poczekasz tu na mnie, a ja przejdę się i skołuję coś do żarcia.
Wolał nie zostawiać jej samej, ale co miał innego do wyboru – pozwolić umrzeć jej z głodu i nigdy nie zobaczyć obiecanych przez Alisę pieniędzy?
Znalazł bar kilkadziesiąt metrów dalej. Speluna mieściła się w podziemiach, ale przynajmniej była otwarta. Barman i nieliczni o tej porze i tego właśnie dnia goście oglądali telewizję, a w niej – przemawiającego prezydenta Dariusza.
Szczerbaty staruszek, będący w jednej osobie barmanem, kucharzem i właścicielem speluny, z ociąganiem przyjął zamówienie, stwierdziwszy uprzednio, że i tak „zaproponować” może tylko gorghu. Miejscowa potrawa przypominała mocno posiekany kotlet schabowy i wyglądała bardzo nieapetycznie.
Arwena patrzyła nań przez dłuższy czas z niedowierzaniem.
– Gdzie ci to wcisnęli? – spytała.
– Nikt cię nie zmusza do jedzenia – odparował, przeklinając w duchu wielkopańskie maniery dziewczyny. Jej śmiech rozładował jednak sytuację. Podzielili porcję na dwie części i – choć trudno powiedzieć, że zrobili to z apetytem – zjedli.
Kiedy Arwena wytarła chusteczką usta, nagle sobie o czymś przypomniała i ni to stwierdziła, ni to spytała:
– Ciekawe, czy już jest po wszystkim?
Adrian domyślił się, że chodzi jej o dzisiejszą uroczystość.
– W barze oglądali transmisję. – Nic nie powiedziała, ale jej pytające spojrzenie spowodowało, że kontynuował: – Akurat przemawiał wasz prezydent, ale na jego głowie nie widziałem jeszcze żadnych cesarskich insygniów.
Wydawało mu się, że odetchnęła z ulgą, ale mogło to być tylko złudzenie. Przecież i tak nie jest w stanie zapobiec niczemu zapobiec. Po cóż więc się dodatkowo dręczyć? Żal mu się zrobiło dziewczynki, która wbrew sobie wciągnięta została w wir wielkiej politycznej intrygi, której zapewne ani nie rozumiała, ani nawet nie chciała zrozumieć.
– To nie jest dobry dzień na wyrzuty sumienia – stwierdziła, patrząc mu, czego wcześniej nie dostrzegł, od dłuższej już chwili prosto w oczy.
– Żaden dzień nie jest dobry na wyrzuty sumienia – uzupełnił. “Ale co ty możesz o tym wiedzieć?” – dodał w myśli.
Powoli zaczęło zmierzchać.
– Czeka nas teraz kawałek drogi na piechotę – powiedział. Podał jej dłoń i pociągnął za sobą. Wyszli na wciąż tak samo wymarłą ulicę. Instynktownie przyspieszał kroku. Wolałby siedzieć już w kabinie swego stateczku, mając pewność, że przygłupi robol zatankował wczoraj bak do pełna.
Droga zajęła im prawie godzinę. Port był pusty; tylko przy jednym z okienek siedziała znudzona kobieta w średnim wieku. Ona również oglądała w malutkim, zapewne sprowadzonym z Terry, telewizorze transmisję z uroczystości państwowych.
Adrian zostawił dziewczynkę w pustej poczekalni i ruszył do holu. Odgłos kroków na korytarzu przykuł uwagę urzędniczki. Ze zdziwieniem otaksowała wzrokiem przybysza. Całkiem możliwe, że był tego dnia pierwszym klientem.
– Chciałbym zapłacić za tankowanie i postój – wyjaśnił, znalazłszy się przy okienku. Podał nazwę statku. – Meldowałem się wczoraj – dodał.
– I dzisiaj chce pan odlecieć?
– Jeśli tylko bak jest pełen…
– Dzisiaj w zasadzie lotnisko nie pracuje – stwierdziła kobieta – ale… – Cóż, ten mężczyzna jej się spodobał. Dlaczego nie miałaby uczynić dla niego wyjątku? Przecież i tak nie jest mieszkańcem Kserksesa.
Wpisała coś do komputera i chwilę odczekała na wydruk.
– Proszę, oto rachunek – podała mu kartkę papieru.
Rzucił okiem na rząd cyfr i zapłacił. Odchodząc od okienka z odebraną od urzędniczki kartą dostępu do statku, spojrzał jeszcze odruchowo w ekranik telewizora. Prezydent Dariusz stał właśnie na trybunie honorowej, a kamera zrobiła najazd na insygnia cesarskie, rozłożone na długim obitym złotym suknem stoliku.
– Stanie się – powiedział.
– Cały naród na to czeka – odparła kobieta w okienku.
Zdążył odejść parę kroków, gdy nagle za jego plecami rozległ się krzyk – krzyk przerażenia, krzyk rozpaczy, nie potrafił zdefiniować tego dźwięku. Odwrócił się natychmiast, oczekując najgorszego. Ale zobaczył tylko wystraszoną twarz kobiety wbitą w ekran odbiornika.
– Zabili go! – krzyknęła w jego kierunku.
– Kogo? – spytał, podbiegając.
– Prezydenta!
Z obrazu na ekranie trudno było wywnioskować, co się w rzeczywistości stało. Panowało tam ogromne zamieszanie, ktoś biegał, ktoś inny chował głowę w ramionach, jakaś kobieta krzyczała, a mężczyzna w mundurze celował do kogoś – choć zapewne sam nie wiedział do kogo – z karabinu. Dopiero po chwili, która, takie miał wrażenie, trwała całą godzinę, kamerzysta zrobił zbliżenie człowieka, który w kałuży krwi leżał na podeście.
To był Dariusz.
– Zabili, zabili prezydenta! – powtarzała w kółko kobieta.
Nie zastanawiając się dłużej, Adrian wybiegł z holu. Arwena czekała, tak jak ją zostawił, w poczekalni; z twarzą przyklejoną do okna, spoglądała na płytę lotniska. Gdzieś tam w ciemnościach stał jego statek; statek, którym miał wywieźć ją z Kserksesa.
Podbiegł do dziewczyny i mocno pociągnął za sobą; z trudem utrzymała się na nogach. Zacisnął zęby, a jego twarz nie wyrażała nic innego poza wściekłością.
“Ktoś nas wrabia” – pomyślał.
Przebiegli przez hol, potem przez kolejny długi korytarz, na końcu którego znajdowały się drzwi prowadzące na lotnisko. Modlił się, aby nie były zamknięte. I Bóg, ku jego ogromnemu zdziwieniu, wysłuchał modlitwy.
– Co się, do cholery, stało?! – spytała Arwena, kiedy znaleźli się na dworze. Do twarzy jej było ze złością, chociaż słowa, których użyła, z pewnością nie pasowały do manier, jakie powinna reprezentować.
– Ktoś zabił prezydenta!
– Zabił?! – powtórzyła z niedowierzaniem.
– Zastrzelił – dopowiedział. – Podczas uroczystości!
– Ale kto?
– Ty nie wiesz? – spytał odruchowo.
– Ja? – wzruszyła ramionami. – A skąd ja mam to wiedzieć?
“Czy mówi prawdę? – pomyślał. – Może mówić, przecież jest tylko małą dziewczynką…”
– Daję głowę, że to któryś z twoich przyjaciół – stwierdził. – Albo z przyjaciół Alisy…
– Dlaczego… dlaczego mieliby go zabijać?
– Dla władzy, malutka – odparł. – Dla władzy zabija się najbliższych, a co dopiero tych, których się nienawidzi…
Zamilkła. Może poczuła się odpowiedzialna za tę śmierć, a może nawet już za to, do czego ta zbrodnia doprowadzi w najbliższej przyszłości.
– Ja nie chcę tak – wyszeptała tylko, ale Adrian nie mógł słyszeć jej słów. Szedł, potem niemal biegł, przodem. Jego krypa stała gdzieś na uboczu, wbita pomiędzy kilka innych, znacznie większych, jednostek. Dopadł do trapu i wsunął plastikową kartę do elektronicznego czytnika. Zadziałało. Drzwi otworzyły się, uruchamiając windę.
Przepuścił dziewczynę przodem i wsiadł za nią. Komputer pokładowy, rejestrując jego obecność, automatycznie włączył zasilanie. Korytarz rozświetlił się, a z głośników popłynął miły, ciepły głos Johna Forsythe’a:
– Miło mi pana widzieć. Od opuszczenia przez pana statku minęło dokładnie… – Dalej nie słuchał; ta wiadomość akurat do niczego nie była mu potrzebna.
– Miły głos – stwierdziła Arwena. – Kto to taki?
– I tak nie znasz – mruknął, kierując się do kabiny nawigacyjnej.
To, co tam zastał, musiało go zaskoczyć. Trzech mężczyzn w nienagannie skrojonych ciemnych garniturach, trzymających w dłoniach broń, która zdecydowanie budziła respekt.
– Jest nasz bohater! – powiedział nienaturalnie głośno, siląc się na rubaszność, jeden z nich, najwidoczniej najwyższy rangą w tym towarzystwie. – I nasza mała również… Zapraszam cię, dziewczynko, do środka.
Arwena powiodła wzrokiem po nieznajomych. A może ich znała? Brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony, nawet zaskoczenia, dawał wiele do myślenia.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
4.
Noc spędzona w ciemnej celi na zimnym i wilgotnym betonie miała nakłonić Adriana do mówienia. Rano został wezwany na przesłuchanie. Czekało na niego trzech mężczyzn; jednego z nich znał, był to ten, który wczoraj przywitał go na statku. Dzisiaj nie ubrał wprawdzie tego samego garnituru i na dodatek założył okulary, ale Adrian rozpoznał go natychmiast.
– Gdzie jest mała? – zapytał, kiedy już usiadł na podsuniętym mu krześle.
– O nią się nie martw – odparł śledczy. – Lepiej martw się o siebie.
– O siebie? – udał zdziwienie. – Przecież nic nie zrobiłem!
– Zabicie prezydenta kraju uważasz za nic? – spytał mężczyzna w okularach.
– Przecież wiecie, że to nie ja go zabiłem – powiedział nadzwyczaj spokojnym tonem; dokładnie takim, jakim zwykło się wygłaszać prawdy oczywiste.
– Więc kto?
– Może John Forsythe…? – przyszło mu na myśl i powiedział to głośno.
– Kto?
– Nieważne – machnął ręką. – W każdym razie nie ja…
– Pytanie tylko, czy potrafisz nas o tym przekonać?
– Pytanie tylko, czy będziecie chcieli dać się przekonać – odparował bez chwili zastanowienia.
Pozostali dwaj, do tej pory w milczeniu stojący przy oknie, usiedli teraz na krzesłach dostawionych do biurka. Tylko trzeci z nich, najważniejszy, stał przez cały czas i swymi świdrującymi świńskimi oczkami przewiercał Adriana na wylot.
– Prezydenta zastrzelono dokładnie kwadrans po osiemnastej – powiedział śledczy, zaglądając w papiery. – Ty zostałeś aresztowany piętnaście minut później…
– Na drugim końcu miasta – wtrącił Adrian.
– To nie stanowiło problemu, jeżeli skorzystałeś z jakiegoś samochodu albo flyera…
– Ale wy… – przerwał na chwilę, po czym, chrząknąwszy, dokończył: – …czekaliście na mnie.
– Wiedzieliśmy, kogo szukać – wyjaśnił śledczy.
– To znaczy, że ktoś mnie wystawił – to było stwierdzenie, nie pytanie.
Oficer przemilczał to oświadczenie; od niechcenia zajrzał w jakieś dokumenty i czekał. Może miał nadzieję, że świadomość zdrady spowoduje, iż Adrian się załamie i zacznie sypać? Ale on nawet nie wiedział, kto go zdradził. Co miał im powiedzieć? Na kim się zemścić? Na Alisie, o której nie wiedział nic ponad to, jak ma na imię i że jest dobra w łóżku…?
“A może tak naprawdę to wcale nie mnie zdradzono, lecz Arwenę? – pomyślał. – Zabójstwo prezydenta, wbrew pozorom, wcale nie otwiera jej drogi do władzy! Wręcz przeciwnie, zamyka ją i to, jak się wydaje, raz na zawsze!”
Ktoś – ktoś trzeci! – postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. On był tu tylko pionkiem na szachownicy, którego postanowiono poświęcić na samo otwarcie partii. Zastrzelono króla, skompromitowana została królowa – któż więc mógł teraz sięgnąć po władzę? Któryś z gońców czy któraś z wież? Bo że walka toczy się o władzę, wątpliwości nie miał najmniejszych…
Alisa – ona stanowiła klucz do całej zagadki. By ją rozwiązać, należałoby najpierw odnaleźć Alisę. Ale nie uda mu się to, jeśli będzie siedział w celi pod kluczem. Czy więc nie byłoby lepiej dogadać się z policją i wspólnie poszukać nici, które doprowadzą ich do kłębka?
– Co tam się w tej twojej głowie kotłuje? – spytał, przerywając ciszę, oficer w okularach.
– Czy możemy zostać sami? – spytał Adrian.
– Sami? – zdziwił się śledczy.
– Bez świadków.
Po chwili wahania, oficer rzucił znaczące spojrzenie w kierunku swoich podwładnych i ci bez słowa opuścili pomieszczenie.
– Gadaj!
– Pan doskonale wie, że nie ja zabiłem prezydenta, prawda? – zaczął Adrian; śledczy milczał, więc ciągnął dalej: – Jedyne pytanie, jakie sobie teraz zadaję, brzmi: Czy pan chce odnaleźć sprawców zamachu? Prawdziwych sprawców! Nawet nie tego, który pociągał za spust, ale tych, którzy go do tego namówili…
– Go? Zakłada pan, że to był mężczyzna…?
– Nie wiem – odparł, ale jakoś nie potrafił sobie wyobrazić Alisy czającej się w oknie wieżowca i celującej do prezydenta z karabinka snajperskiego. Ostatnimi czasy jednak przeczucie myliło go tak często, że niczego już nie powinien być pewien.
– Co pan zatem proponuje? – spytał oficer.
– Mam pewien trop i chcę go sprawdzić, ale by to zrobić, muszę stąd wyjść…
– Nie mam żadnej pewności… – zaczął śledczy, ale Adrian przerwał mu, wiedząc, co tamten chce jeszcze powiedzieć.
– Ma pan pewność! Przecież Arwena jest w waszych rękach.
– Kim dla pana jest ta dziewczynka?
– Kim? – Długo ważył w myślach odpowiedź, aż wreszcie powiedział: – Ja jestem za nią odpowiedzialny.
– W pana zawodzie? Chwila słabości…? – Nawet jeżeli miało to zabrzmieć ironicznie, Adrian nie odebrał słów oficera w ten sposób.
– Są takie sytuacje, kiedy nawet największy skurwysyn staje się ludzki…
Oficer wstał i wolno, zapewne bardzo intensywnie przy tym myśląc, dwukrotnie obszedł dokoła gabinet. Ważył wszystkie „za” i „przeciw”. Adrian przyglądał mu się z zainteresowaniem, doskonale zdając sobie sprawę, że jest zdany na łaskę bądź niełaskę tego człowieka.
– Nawet jeśli się zdecyduję na przyjęcie pańskiej propozycji, nie będę mógł puścić pana samopas – wyjaśnił policjant.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Przydzielę panu swojego człowieka…
– Czy to będzie jeden z tych dwóch? – Adrian odruchowo wskazał głową drzwi, za którymi przed chwilą zniknęli pomocnicy oficera, milczący, nieprzyjaźni. Zdecydowanie wolałby nie mieć żadnego z nich u swego boku.
– A co, spodobali się panu? – spytał z lubieżnym uśmieszkiem na ustach.
– Ludzie o mentalności rzeźników – stwierdził na to bez ogródek Adrian – a ja…
– Pan potrzebuje prawdziwego fachowca i… – oficer na moment zawiesił głos, po czym dodał: – …dostanie go! – Włączył interkom i wezwał kogoś o nazwisku Burke.
Czekali w milczeniu, aż ktoś delikatnie zapukał do drzwi.
“Jak nie facet – zdążył pomyśleć Adrian, nim drzwi uchyliły się i stanęła w nich kobieta. – No, no! – Z wrażenia aż zagwizdał”.
– Przedstawiam panu kapitan Burke – powiedział oficer. – Choć, jak sądzę, państwo się już znają.
– Znamy? – odparł Adrian. – Owszem, można tak powiedzieć – dodał, kiedy już, uścisnąwszy dłoń… Alisie, opadł z powrotem na krzesło.
Alisa Burke – kapitan policji na Kserksesie, kto by pomyślał?
Kobieta obeszła biurko dokoła i stanęła obok okularnika. W mundurze była nie mniej zgrabna niż w erotycznej bieliźnie.
“Zawsze byłem fetyszystą” – skonstatował Adrian, przyglądając się niecodziennemu, jak uważał, ubiorowi niedawnej kochanki.
– Kiedy już przestaniesz rozbierać mnie wzrokiem, możesz pokusić się o zadanie kilku pytań, które na pewno cię nurtują – stwierdziła Alisa, bezbłędnie odgadując jego spojrzenie.
– I tu cię zaskoczę – odpowiedział głosem nie zdradzającym żadnych emocji; długo nad tym pracował, ale cel udało się osiągnąć. – Nie mam zamiaru o nic pytać.
– I nie jesteś zdziwiony?
– Zacznę się dziwić, kiedy coś z tego wszystkiego zrozumiem.
Oficer przysłuchujący się dialogowi Adriana i Alisy, podszedł w tym czasie do okna i ze spokojem obserwował parking przed siedzibą policji. Kobieta usiadła na biurku i założyła nogę na nogę. Czubkiem buta niemal dotykała uda pilota.
– Powiem ci, kogo szukamy – stwierdziła, szturchając go lekko.
– Wiem kogo – odparował – zabójcy prezydenta.
Ku jego zaskoczeniu, pokręciła przecząco głową.
– Prezydent żyje i ma się dobrze – oznajmiła to takim tonem, jakby właśnie informowała męża, że kupiła paczkę soli kuchennej. Za to na twarzy Adriana musiało odmalować się ogromne zdziwienie, o czym pośrednio świadczyły uśmiechy Alisy i jej szefa.
– Kt-kto w takim razie zginął? – spytał, kiedy już odzyskał mowę.
– A czy to ważne?
– Dla niego, chyba tak!
Okularnik znów spojrzał w rozłożone na stole papiery i odczytał:
– Humbert Lasagne, podrzędny aktor, statysta w stołecznym teatrze.
– To wy tu macie teatr? – zdziwił się Adrian.
Alisa zignorowała jawną impertynencję pilota, ale w oczach okularnika przez moment zatańczyły ogniki. Z trudem powstrzymał się przed złośliwym komentarzem, zdając sobie sprawę, iż niekontrolowany wybuch gniewu zapewne tylko by ucieszył aresztowanego. Kiedy sytuacja wróciła do normy, pilot zwrócił się do kobiety:
– Możesz mówić!
Alisa odruchowo delikatnie przesunęła dłonią po udzie i zawiesiła ją na swoim biodrze.
– Dawno już dotarły do nas pogłoski, że szykowany jest zamach na prezydenta. Nie wiedzieliśmy jednak, kto i kiedy go dokona, wzięliśmy się więc ostro do roboty i udało nam się ustalić termin. Ale… – na moment zamilkła – tylko termin.
– To już sporo – wtrącił Adrian. – Wiedząc kiedy to się stanie, mogliście zamiast prawdziwego prezydenta podstawić jego sobowtóra, czy tak?
– Tak sądziliśmy – w tej chwili do rozmowy włączył się oficer śledczy. – I taką informację puściliśmy w obieg, zakładając, że w końcu dotrze ona do tych osób, do których jest adresowana…
– Czyli do organizatorów zamachu? – upewnił się Adrian.
Alisa przytaknęła.
– Tu jednak pojawił się problem – dodał okularnik.
– Nie znaleźliśmy na Kserksesie nikogo, kto choćby w najmniejszym stopniu przypominałby fizyczną budową i wyglądem prezydenta – wyjaśniła kobieta. – Poza tym byliśmy przekonani, że poufna informacja o zamianie osób wystarczy, aby zamach został odwołany.
– Ale nie został – stwierdził Adrian. – Czy to znaczy, że…? – chciał spytać po chwili, ale nie znalazł w sobie tyle odwagi, żeby dokończyć to pytanie.
– Że prezydent, którego o niczym wcześniej nie poinformowaliśmy, pojawił się jednak na trybunie, a zamach został dokonany – przyznał się wreszcie oficer, rozpaczliwie załamując ręce. – Humbert Lasagne tak naprawdę nigdy nie istniał, mimo że nasi specjaliści przez miesiąc tworzyli jego legendę…
– Stąd wyciągnęliśmy wniosek – kontynuowała Alisa – że za zabójstwem stoi ktoś z najbliższego otoczenia prezydenta…
– Niekoniecznie – przerwał jej Adrian. – Z tego, co mówicie, wnioskuję, że wystarczyłoby, aby osoba ta posiadała swoją wtyczkę w tym budynku.
– Taką ewentualność także bierzemy pod uwagę – przyznał, choć z dużym ociąganiem i niezadowoleniem w głosie, okularnik.
– Jaki więc cel miało wciąganie mnie w tę grę?
– Miałeś być tylko i wyłącznie zasłoną dymną! Naszym ubezpieczeniem! Mordercą, którego mieliśmy złapać, gdyby w ogóle było konieczne jego szukanie – wyjaśniła Alisa.
– A Arwena? Kim jest dziewczynka?
– W linii prostej ostatnim żyjącym potomkiem Założyciela Cesarskiego Rodu – odparła kobieta, a Adrian nie mógł pozbyć się wrażenia, że już kiedyś – całkiem niedawno – słyszał to zdanie.
– Nie kłamiesz?
– W całej tej mistyfikacji, ta jedna rzecz była akurat od samego początku znana – stwierdził okularnik. – My naprawdę chcieliśmy się pozbyć jej z Kserksesa.
– A więc to tak! – starał się objąć swym rozumem całość intrygi Adrian. – Do zamachu miało nie dojść, a Arwena, jako potencjalny pretendent do władzy, miała zostać przeze mnie wywieziona, by nigdy już tu nie wrócić?
– Zgadza się – przytaknęła Alisa.
– Prezydent, który o niczym nie został przez was poinformowany, wziął udział w uroczystości, podczas której ktoś jednak do niego strzelił i zabił go. Ktoś, kto nie dał się nabrać na bajeczkę o sobowtórze i miał pewność, że strzał zostanie oddany do właściwej osoby.
– Zaskakujesz mnie swoją inteligencją – stwierdziła kobieta w ściśle opinającym jej ciało mundurze policjanta.
De facto więc to wy jesteście odpowiedzialni za jego śmierć! – podsumował Adrian. Alisa i okularnik spojrzeli na siebie znacząco, ale nic nie powiedzieli. Pilot kontynuował: – Jeżeli chcieliście pozbyć się dziewczynki, dlaczego nie pozwoliliście nam odlecieć?
– Po zabójstwie sytuacja zmieniła się diametralnie – zauważył oficer.
– Wyobraź sobie, że doszliśmy do podobnych wniosków, co i ty – dodała Alisa. – Że za całą sprawą stoi wysoko postawiona osoba, która na dodatek przez cały czas może nas mieć na oku. Dlatego…
– …stwierdziliśmy, że może nam się pan przydać w nieco innym charakterze – ostatnie słowa okularnik powiedział już niemal przymilnie.
– Ja mam go dla was odnaleźć!
Lekkie szturchnięcie w udo przekonało Adriana, że i tym razem przeczucie go nie myliło.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

46
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.