Historia wymyślona przez byłego psychiatrę Siergeja Łukianienkę, opisana w jego bestsellerowej powieści „Nocny patrol”, do skomplikowanych nie należy. Mamy współczesną Moskwę, a w niej dwie siły – światła i ciemności, które jako Straż nocna i Straż dzienna patrolują siebie nawzajem za obopólną zgodą, pilnując, by jakiś znudzony tysiącletnim już rozejmem cwaniak nie zechciał czasem nieco nawywijać. I taki ktoś oczywiście się pojawia, ale nie jest to byle filut, a sam Ten Wielki. Od tego, po czyjej stronie się opowie, zależy los ludzkości.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Schemat, jak widać, sięga czasów biblijnych. Łukianienko miał tego świadomość (inne jego dzieła poruszają tematy równie wyeksploatowane), toteż w książce postawił głównie na klimat, lekki styl i pogłębione psychologicznie postaci. Bekmambetow, reżyser i scenarzysta filmu, ma priorytety zgoła odmienne, a podstawowym jest kariera w Fabryce Snów. Dlatego materiał wyjściowy dostarczony przez rodaka interesuje go o tyle, że podsuwa garść wielokrotnie wypróbowanych w hollywoodzkich blockbusterach składowych. Obserwujemy więc w „Nocnej straży”, jak Mroczni (wampiry, czarownice) walczą z jasną stroną (spece od morfingu i czytania w myślach) o duszę człowieka. Treściowo nie wykracza to poza młócki wampirów i dhampirów z „Blade’a” czy „Underworldu”. Jest za to niestety niebo bardziej pretensjonalne, bo traktowane z powagą i ambicjami wychodzącymi ponad stan. Tam gdzie Wesley Snipes przed zrobieniem z adwersarza sita rzucał krótkim, dowcipnym one-linerem, tak tutaj przeciwnicy przed każdym starciem wygłaszają niekończący się, płomienny monolog, którym usiłują przekonać tego z opozycyjnego obozu o wyższości swojej idei. Wizualnie jest jeszcze gorzej. Bekmambetow, znany do tej pory przede wszystkim jako twórca reklamówek dla amerykańskich koncernów i projankeskiej żenady pod znamiennym tytułem „Gladiatrix”, dość nieudolnie operuje zarówno językiem MTV, jak i quasi-dokumentalną estetyką. Wychodzi z tego ciężkostrawny koktajl, z jednej strony męczący psychodeliczno-frenetycznym stylem, z drugiej nudzący przydługimi ujęciami kręconymi z ręki. Całości dopełniają nieumiejętnie poprowadzeni, w większości kiepscy aktorzy. No i okrzyczane efekty specjalne. Tak bezczelnie skserowane, że widz, który spóźni się na seans, może mieć nie lada problem z odgadnięciem – w zależności na którą scenę trafi – czy ogląda „Matrixa”, „Blade’a”, „Blair Witch Project” czy teledysk Radiohead. Oczywiście w wersjach znacznie uboższych – szwy łączące sekwencje realne z CGI są w wielu miejscach widoczne aż nadto. Nie powiem, jest tu kilka całkiem intrygujących, oryginalnych animacji – jak np. lalka na pajęczych nogach – tyle że są one wsadzone zupełnie od czapy, niezależnie od toru wydarzeń i chyba po to tylko, by pokazać, że rosyjscy graficy też potrafią być cool. Cały film zresztą bardzo chce taki być. I dla Rosjan jest, o czym świadczy gigantyczny zysk w wysokości 18 mln. USD i status najbardziej kasowego przeboju wszech czasów. Bekmambetow może być z siebie dumny. W kraju cieszy się obecnie uznaniem większym niż prezydent Putin. Sam Nikita Michałkow nazwał go „rosyjskim Tarantino” (co jest na dowodem na to, że Michałkow nigdy nie widział żadnego filmu Tarantino). Cóż, każdy chce mieć swojego „Matrixa”, jaki by ten „Matrix” nie był. Wszak bliższa ciału koszula. Nawet śmierdząca.
Tytuł: Straż nocna Tytuł oryginalny: Nocznoj dozor Reżyseria: Timur Bekmambetov Zdjęcia: Sergei Trofimov Scenariusz: Timur Bekmambetov, Siergiej Łukjanienko Obsada: Konstantin Khabensky, Vladimir Menshov, Valeri Zolotukhin, Mariya Poroshina, Galina Tyunina Muzyka: Yuri Poteyenko Rok produkcji: 2004 Kraj produkcji: Rosja Data premiery: 14 października 2005 Czas projekcji: 115 min. Gatunek: SF Ekstrakt: 20% |