powrót do indeksunastępna strona

nr 8 (L)
październik 2005

 Kšatrápavan
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
11.
Wyjechali za miasto. Adrian, z powodu zmęczenia i wielu wrażeń, zdrzemnął się na tylnym siedzeniu. Obudziła go Rebeka, lekko szturchając w ramię.
– Jesteśmy na miejscu – poinformowała.
Z trudem odemknął powieki i nieprzytomnym jeszcze wzrokiem rozejrzał się po okolicy. To, co zobaczył, nie napawało nadzieją. Z jednej strony szosy ogromne, ciągnące się hen aż po horyzont pustkowie, z drugiej natomiast kilka zabudowań. Nad jednym z domków widniał neon informujący, że mieści się tutaj motel.
Mężczyzna z trudem wygramolił się z wozu. Noga spuchła w kostce, co skutecznie utrudniało mu poruszanie się. Szedł, opierając się na ramieniu kobiety. Ta zaś poprowadziła go od razu do jednego z niedużych domków; składał się on z dwóch pokoi, niewielkiej kuchni i toalety. Adrian z błogością na twarzy rzucił się na miękki i wygodny tapczan.
– Muszę odpocząć – mruknął, niemal niedosłyszalnie dla Rebeki.
Kobieta jednak i tak zostawiła go samego i wyszła, być może załatwiać sprawy meldunkowe.
Nie potrafił stwierdzić, jak długo spał. Tym samym nie był w stanie dociec, jak daleko odjechali od miasta. Na dworze już zmierzchało, ale pomny swych wcześniejszych przygód z upływem czasu, wolał nie zgadywać, ile godzin minęło od chwili, kiedy opuścili stolicę. Ziewnął i przewrócił się na lewy bok; w tej pozycji ból nogi dokuczał w znacznie mniejszym stopniu. O niczym nie marzył bardziej, niż o śnie – śnie, który przyniósłby ukojenie, zabierając go daleko, bardzo daleko od tego zakątka Wszechświata.
Gdy jednak tylko zaczął się zagłębiać w objęcia Morfeusza, Rebeka ponownie szarpnęła go za ramię. Wściekły poderwał się i już chciał na nią krzyknąć, ale – na widok tego, kto przed nim stoi – głos zamarł mu w gardle.
– A-ar-wena? – wystękał z niedowierzaniem.
Dziewczynka miała jak zwykle bardzo poważny wyraz twarzy, ale za wszelką cenę starała się uśmiechać do niego. I jego stropioną minę rozjaśnił błysk radości. Wyciągnął do niej ręce, a ona padła w jego ramiona.
– Co… co się z tobą działo? – spytał, kiedy zakończyli pokaz czułości.
– Musiałam się ukrywać – odpowiedziała dziewczynka.
– A jak… jak udało ci się uciec?
Arwena zaśmiała się głośno i przez ten moment wydała mu się znacznie starsza niż w rzeczywistości; miał wrażenie, że już kiedyś, i to całkiem niedawno, słyszał ten śmiech.
– To akurat było najłatwiejszą rzeczą, jaką udało mi się zrobić – odpowiedziała tajemniczo, a on był tak zaaferowany jej nagłym pojawieniem się, że dłużej nie drążył tego tematu.
– To Rebeka ci pomogła?
– Taaak, ona również – stwierdziła Arwena po chwili zastanowienia.
Adrian na moment zapomniał o bólu, poderwał się z tapczanu i stanął na obu nogach. Skręcona kostka jednak natychmiast o sobie przypomniała – mężczyzna zatoczył się i niewiele brakowało, a upadłby na podłogę. Z pomocą przyszła mu Arwena.
– Dziękuję – wyszeptał.
Dziewczynka nic nie odpowiedziała. Krzątała się po pokoju, jakby szukając dla siebie bezpiecznego miejsca. Adrian uznał, że to syndrom człowieka, który zmuszony jest do ciągłej ucieczki i ukrywania się – obojętnie, gdzie się znajdzie, nie czuje się bezpiecznie i chciałby uciekać dalej. Obserwował ją uważnie, na co – zdawało się – wcale nie zwracała uwagi.
– Co teraz zrobisz? – spytał, przerywając wreszcie trochę już nieznośne milczenie. – Nie mam możliwości opuszczenia Kserksesa… – dodał usprawiedliwiająco.
– Sytuacja powinna się niebawem wyjaśnić, a wtedy będę mogła wrócić do domu.
– Naprawdę jesteś córką prezydenta?
Podrapała się po głowie (gdzieś już ten gest widział, ale nie mógł sobie teraz przypomnieć, u kogo), co miało zapewne oznaczać, że zastanawia się nad odpowiedzią.
– Tak mówią – stwierdziła.
– A ty nic nie pamiętasz?
– Pamięć to najmniej istotny element tej układanki. Jest jak kochanka, która to odchodzi, to znów wraca. Niekiedy można ją nawet zmusić, aby wróciła… – Ta perora wywołała na twarzy Adriana niemałe zdziwienie.
“A skąd ty to możesz wiedzieć, mała?” – pomyślał.
– Co więc jest od niej ważniejsze?
– Bezpieczeństwo – odparła, a po chwili uzupełniła: – Chciałbyś wrócić do domu, w którym nie czujesz się bezpiecznie?
– Twój ojciec…? – nie dokończył. Z trudem stał, przenosząc cały ciężar ciała na sprawną nogę. Na jego obliczu malowało się wzburzenie.
“Jakąż to tajemnicę skrywa ta poważna nad wiek dziewczynka?” – zastanawiał się.
Arwena podeszła do niego i pogłaskała po głowie.
– Usiądź – poprosiła.
Posłuchał jej prośby. Teraz posłuchałby jej, nawet gdyby wydała mu rozkaz.
– Nie porwano mnie, ja sama uciekłam i związałam się z tymi ludźmi – wyjaśniła.
– To znaczy… z Alisą? – upewnił się.
– Alisa mnie odnalazła po dwóch tygodniach nieobecności w domu. Chciała mnie odwieźć do ojca, ale się sprzeciwiłam…
– Dlaczego?
– Bo to jest zły człowiek! – powiedziała to z taką agresją w głosie, że aż ciarki przeszły mu po plecach. – Ta kobieta, którą pokazała ci Rebeka, nie jest moją macochą, jest… moją matką.
Kolejny pozór, kolejna gra! Ile jeszcze czeka go niespodziewanych odkryć kart?
– Co jej się stało?
– To ojciec doprowadził ją do takiego stanu, a potem rzucił, odbierając prawa rodzicielskie – wyjaśniła Arwena. – Kiedy zaczął robić karierę polityczną, a jego znaczenie rosło, postarał się, aby matkę zamknięto w szpitalu psychiatrycznym. To, co widziałeś, to jej królestwo. Świat stworzony tylko i wyłącznie na jej potrzeby. Świat, który w rzeczywistości nie istnieje. Nigdy nie miała takiego domu i takiej rodziny…
Dziewczynka stała przy oknie. Patrzyła na złowrogie pustkowie, za którym – takie można było odnieść wrażenie – nie kryło się nic. “Może tak właśnie wygląda piekło? – pomyślał Adrian. – Pustka, cisza i nieskończona nuda. – Jeśli tak, to właśnie zaczął tęsknić za spędzeniem kilku dni w takim miejscu!”
– Co się potem działo? – pytanie mężczyzny pchnęło ich rozmowę na nowe tory.
– Pierwotnie nie wiedziałam, co oni planują – Arwena mówiła o Alisie i stojących za nią oficerach wywiadu i policji bezpieczeństwa. – Nie mówili mi wszystkiego, ale ja nie jestem taka głupia – to, co powiedziała dziewczynka, zabrzmiało bardzo hardo, ale przecież, Adrian złapał się na tej myśli, miała absolutną rację. – Oni zaplanowali zamach, w którym miał zginąć mój ojciec. A na to nie mogłam pozwolić…
– I pomieszałaś im szyki…
Arwena drgnęła, bo ktoś zapukał do drzwi.
– To pewnie Rebeka – zauważył Adrian.
– Nie, raczej nie – odparła dziewczynka i poszła otworzyć drzwi.
W progu stał starszy, mocno zarośnięty mężczyzna; w ręku trzymał tacę, a na niej gorące jeszcze jedzenie. Rozejrzał się ciekawie po pokoju. Gdy dostrzegł Adriana, poczuł się raźniej, wszedł do środka i postawił tacę na stoliku.
– Ta pani, pańska żona – na myśli miał zapewne Rebekę – prosiła o kolację.
– Dziękujemy – odpowiedziała Arwena.
– A właśnie – zagadnął Adrian – nie widział pan, dokąd poszła?
Staruszek zamyślił się.
– Owszem, wychodziła. – stwierdził – Ale żeby wracała, to rzeczywiście nie widziałem. Na spacer może poszła…
“A gdzie tu można spacerować?” – pomyślał Adrian, głośno zaś podziękował. Chciał, żeby starzec już sobie poszedł, głodny bowiem był nie tylko dalszego ciągu historii Arweny, ale i mięsa, które parując na półmisku wyglądało bardzo apetycznie i swym zapachem drażniło wyczulone nozdrza.
Staruszek życzył smacznego i rakiem wyszedł z domku.
– Zjedzmy – zaproponowała dziewczynka. – Na pewno jesteś bardzo głodny.
– Konia z kopytami bym zjadł – powiedział z uśmiechem.
– Konia? – zdziwiła się.
– To takie… ziemskie zwierzę.
– Smaczne?
– W zasadzie to… – zamyślił się – koni się nie je. To tylko powiedzenie, którego używa się, kiedy się jest bardzo, ale to bardzo głodnym.
– A ty jesteś?
– Jestem!
Jedzenie szybko znikało z półmiska. Dopiero gdy niemal do cna ogołocili przyniesione przez starca talerze, Adrian przypomniał sobie o Rebece.
“Gdzie ona się szwenda? Wszystko jej wystygnie!”
Chociaż miał jeszcze ogromną ochotę na kawałek kotleta (wolał jednak nie dopytywać się, co to za mięso), odsunął talerz daleko od siebie. Arwena spojrzała na niego ze zdziwieniem, na co odparł:
– Rebeka też na pewno jest głodna…
Reakcja dziewczynki zaskoczyła go niepomiernie. Roześmiała się bowiem tak głośno, że aż szyby w okiennicach zadrżały.
– Ty naprawdę niczego jeszcze nie rozumiesz? – spytała.
– Nie rozumiem? – powtórzył. – Czego nie rozumiem?
– Poczekaj chwilę!
Arwena wytarła ręce w serwetkę i wybiegła z pokoju do łazienki. Po chwili wyszła stamtąd… Rebeka. Adrian przetarł oczy, nie dowierzając własnym zmysłom. Gdyby nie obolała kostka, na pewno wpadłby teraz do łazienki i przetrząsnął całe pomieszczenie w poszukiwaniu dziewczynki. Której – tego był już pewien – nie znalazłby tam.
– Za-zaczynam ro-rozumieć – wyjąkał.
Rebeka podeszła do niego i usiadła na tapczanie, tuż obok. Dotknął jej ramienia, policzka, dłoni. Istniała, nie była jedynie zjawą z pogranicza snu i jawy.
– J-jak ty to r-robisz?
– To proste – odparła. – W zasadzie proste, jeśli znasz się choć trochę na inżynierii genetycznej. – Chwyciła go za rękę i przysunęła ją do swojej szyi. – Dotknij – poprosiła.
Skórę miała bardzo delikatną, w dotyku przypominała atłas. Opuszkami palców głaskał jej szyję. W pewnym momencie Rebeka cicho jęknęła i spytała:
– Czujesz?
Rzeczywiście, wyczuł pewne zgrubienie.
– To jest to miejsce – wyjaśniła.
Rozsunął jej włosy, by przyjrzeć się bliżej temu miejscu, ale Rebeka uprzedziła go:
– Nic tam nie znajdziesz.
– Co to jest?
– Implant, który pozwala mi dowolnie zmieniać osobowość.
– Dowolnie?
– Oczywiście, pod warunkiem, że wcześniej wprowadzono doń pewne dane. Wiek, wygląd i wiele, wiele innych, które składają się na naszą osobowość.
Siedziała przed nim kobieta, która miała skórę, kości, niezaprzeczalnie także duszę, ale nie miał pewności, czy jest prawdziwą kobietą, prawdziwym człowiekiem. Dotykał jej, kochał się z nią, ale czy w rzeczywistości nie robił tego z jakąś wirtualną postacią? Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
Rebeka chyba odgadła, co go w tej chwili trapi, bo odsunęła się na bok, następnie wstała i przeszła się po pokoju, jedynie kątem oka zerkając na Adriana.
– Ile masz w sobie osobowości? – zapytał.
– Sześć!
– Ile z nich poznałem?
– Jedną.
– To… – ponownie głos odmówił mu posłuszeństwa. Wolałby pytania tego nie zadawać, ale musiał przecież poznać prawdę, przekonać się, wytłumaczyć sobie, pogodzić się z tym, by móc dalej normalnie żyć. – To… Rebeka?
Jak bardzo pragnął, aby ona teraz zaprzeczyła, ale – wiedział to doskonale, przeczuwał – byłoby to jedynie kłamstwo. Kobieta, bezgłośnie poruszając wargami, potwierdziła.
Spoglądał na nią tępym wzrokiem. Co czuł? Żal, niechęć, trudną do ukrycia wrogość; z drugiej zaś strony – litość. Mieszały się w nim te uczucia. Przecież była jedynie kilkunastoletnią dziewczynką, której – wbrew niej samej – przyszło odegrać główną rolę w spektakularnym widowisku; o rolę tę zaś wcale się nie prosiła.
Kim jest? I jak ogromne spustoszenia emocjonalne musi w niej rodzić to rozbicie osobowości?! Drżał na samą myśl o tym, jakie może to mieć dla Arweny skutki w przyszłości.
– Byłam zwierzątkiem doświadczalnym – wycedziła przez zęby.
– Dlaczego oni, dlaczego on – poprawił się, mając na myśli ojca dziewczynki – pozwolił ci to zrobić?
– Zrobił to… – zająknęła się – dla mojego dobra. Tak twierdził.
– Nie zastanawiał się nad konsekwencjami?
– Ja… ja się na to zgodziłam!
– Byłaś dzieckiem. Nie mogłaś wiedzieć, z czym to się wiąże…
– Wiedziałam – odparła na to stanowczym tonem Rebeka. – Wiedziałam – powtórzyła, ale już ciszej, mniej pewnie, jakby chciała przekonać samą siebie, że tak właśnie było. – I miałam rację – dodała po chwili. – Bo dzięki temu teraz żyję.
– Żyjesz, bo Bóg tak chciał – zaprzeczył Adrian.
– Boga nie ma!
– Może tutaj, na waszej planecie – zrobił szeroki gest ręką – On rzeczywiście się nie pojawia, ale tak w ogóle to jest. Jest! – krzyknął niemal, gapiąc się w jej otępiałą, niechcącą przyjąć do wiadomości oczywistych prawd, twarz.
Zamilkli teraz oboje. Adrian czuł, że posunął się za daleko. Nie powinien był na nią krzyczeć; nie zasłużyła na to, była dzieckiem, a nie dorosłą kobietą, której postać przyjęła.
– Czy mogłabyś wrócić do swojej prawdziwej osobowości? – spytał prosząco.
Rebeka bez słowa dotknęła dłonią miejsce, w którym wprowadzono do jej ciała implant. Chwilę później Adrian mógł zaobserwować, jak wygląda owa zmiana osobowości. Twarz kobiety, przed momentem jeszcze bardzo wyraźna, zaczęła się rozmazywać. Na jej miejscu pojawiło się inne, dziewczęce oblicze Arweny. W podobny sposób przeobrażeniu uległa cała postać.
– Czy ty pamiętasz, co robisz będąc kimś innym? – zainteresował się.
– Pamiętam wszystko – odpowiedziała Arwena. – Mamy wspólną psychikę.
– I to, co robiłaś ze mną, także?
Doskonale wiedziała, o co pyta, ale chciała się z nim trochę podroczyć.
– Co masz na myśli?
– No, wiesz! – Nie bardzo wiedział, jak ubrać to w słowa. – Gdy byłaś Rebeką…
– Byłam wtedy dorosłą kobietą – stwierdziła krótko. Słowa te miały go uspokoić, może też pozbawić wyrzutów sumienia, lecz on tego nie odczuwał.
Miał dosyć ich obu: i Arweny, i Rebeki. Najlepiej wsiadłby w samochód, o ile byłby w ogóle w stanie poprowadzić go, i odjechał w przysłowiową siną dal. Jego problem polegał jednak na tym, że wciąż jeszcze potrzebował pomocy Rebeki. Rebeki, nie Arweny!
– Co chcesz teraz zrobić? – spytał, odwracając wzrok ku oknu. Nie chciał patrzeć na dziewczynkę, z którą, jak się okazało, kilka dni temu wylądował w łóżku. Nijak nie mogło mu poprawić nastroju jej przekonywanie, że tak naprawdę baraszkował z kimś zupełnie innym.
– Chciałabym, abyś pomógł mi opuścić Kserksesa, czyli nic ponad to, do czego zobowiązałeś się już wcześniej – oznajmiła, wprawiając go tymi słowami w spore zdumienie. – Zrobiłabym to pewnie sama, ale… nie potrafię pilotować statku.
– A twój ojciec?
– Niech się tu sami nawzajem pożrą! – wybuchła. – Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Jak na dziewczynkę, miała w sobie sporą dozę pewności siebie. A może była to cząstka którejś z pozostałych pięciu czy sześciu osobowości, które się w niej przenikały?
– Późno już – stwierdził Adrian, spoglądając za okno. Jeżeli tym razem czas nie wyczyniał żadnych harców, trwała już noc. – Porozmawiamy o tym jutro, dobrze?
Zgodziła się, po czym oznajmiła:
– Pójdę spać do drugiego pokoju!
Zabrała ze sobą poduszkę oraz koc i wyszła, nie życząc mu nawet dobrej nocy.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

51
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.