powrót do indeksunastępna strona

nr 8 (L)
październik 2005

 Korespondencja
Szanowni Państwo,
jestem tłumaczem powieści Juana Eslava Galana, zrecenzowanej w „Esensji” piórem pana Eryka Remiezowicza. Co naturalne, z zainteresowaniem śledzę recepcję książki, bo przecież spędziłem nad nią ładnych kilka miesięcy translatorskiej pracy, a ponad to to ja zaproponowałem ją wydawcy, uznając, że jest to tekst znakomity. Równie naturalne jest to, że wszelkie recenzje negatywne są mi nie w smak – można zarzucać mi stronniczość… – ale artykuł pana Remiezowicza wydaje mi się jakąś kolosalną pomyłką.
Książka może się nie podobać i dobrym prawem recenzenta jest uczciwie poinformować czytelnika o swych odczuciach. Nie zamierzam więc dowodzić, że pan Remiezowicz powinien mieć inne zdanie, natomiast nie ulega wątpliwości, że zupełnie nie zrozumiał tej powieści. Jakie bowiem stawia zarzuty?
Po pierwsze: zdania są za długie i „nieprzyjemne w czytaniu”.
Zdanie muszą być długie, bo powieść stylizowana jest na średniowieczną relację spisaną przez jej bohatera, ma to dać efekt prawdopodobieństwa, podkreślony przez rzekomo oryginalny dokument dołączony do tekstu. Dlatego też język jej i styl są archaizowane: długie zdania, odmienna składnia, słownictwo. Można oczywiście nie trawić takiej stylistyki, ale potępienie jej w czambuł oznacza także potępienie Garcii Marqueza czy Jerzego Andrzejewskiego („Bramy raju”) itd. Średniowieczna stylizacja umożliwa także słowne zabawy, opisy afrykańskiej przyrody czy obcych obyczajów ujęte w słowa dziwiącego się im człowieka to istotny element tej historii.
Po drugie: nuda i nic się nie dzieje, tylko jadą i jadą.
„W poszukiwaniu…” to średniowieczna powieść podróżnicza, toteż linearna fabuła jest tu jedyną logiczną możliwością. Nie ma tu zawiłych intryg, bo i być nie może, tylko dramatyczne losy ludzi rzuconych w obcy świat i opis dawnej Afryki widzianej oczyma dawnego Europejczyka.
Po trzecie: centralna postać tej książki, Juan z Olid, to „bohater nieistniejący”.
O ile obserwacje Afryki to sól owej powieści, to losy bohatera są jej podstawą. Juan wyrusza na misję jako dziarski młodziak, z głową nabitą rojeniami rodem z rycerskich romansów. Ale im dalej w głąb czarnego lądu, tym mniej tego chojrakowania. Eslava Galan opowiada los człowieka, który de facto zmarnował swoje życie, zapłacił straszną cenę za czyjś kaprys. Przez 250 stron Juan przechodzi ewolucję, a zmiany w nim zachodzące – jako że on jest narratorem – czytelnik postrzega w niebezpośredni sposób.
Tyle znalazłem w recenzji argumentów, reszta to impresje, których komentować nie warto, albo sprawy związane z gustem, a gusta z recenzentem mamy różne. Całość sprawia wrażenie, jakby ktoś krytykował „Władcę pierścieni” za to, że to takie baśniowe i strasznie długie albo „Inne pieśni” Dukaja, że tam takie trudne słówka są. Krytkować, nawet ostro, można, ale trzeba to jeszcze sensownie uzasadnić.
Byłbym zobowiązany, gdyby czytelnikom „Esensji” umożliwiono zapoznanie się z jakąś rzetelniejszą opinią na temat tej książki.
Z wyrazami szacunku,
Tomasz Pindel
Od redakcji:
Oczywiste jest, że opinie na temat książek są różne, jednak opinia p. Pindela, sformułowana dość zdecydowanie, sugeruje, że recenzję mego autorstwa należałoby zastąpić godniejszą. Myślę, że tłumacz powieści „W poszukiwaniu jednorożca” przyjął parę nieprawdziwych założeń, nie do końca sobie to uświadamiając, i stąd taka pewność jego wypowiedzi.
Pierwsze takie założenie brzmi następująco:
„Dlatego też język jej i styl są archaizowane: długie zdania, odmienna składnia, słownictwo. Można oczywiście nie trawić takiej stylistyki, ale potępienie jej w czambuł oznacza także potępienie Garcii Marqueza czy Jerzego Andrzejewskiego („Bramy raju”) itd.”
To jest nieprawda. To, że istnieją znakomite powieści stylizowane na średniowieczny dokument (z przyjemnością dorzucę tu Witolda Jabłońskiego i jego cykl „Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer”), wcale jeszcze nie oznacza, że każda taka powieść od razu musi być uznana za wyśmienitą.
Jest gdzieś granica, trudna do wyczucia, poza którą stylizacja przestaje być przyjemna dla czytelnika, a bawi jedynie specjalistę, który raduje się tropieniem podobieństw między współczesną powieścią a średniowiecznym dokumentem. Otóż Juan Eslava Galan tej granicy nie wyczuł i posunął się w swej stylizacji poza nią, tworząc książkę, której nie chce się czytać.
Drugie bardzo podstawowe założenie, które p. Pindel czyni, to brak uznania dla jednej prostej zasady, którą pozwolę sobie następująco sformułować: książki służą do czytania. Autor, który pisze po to, aby popisać się swoją znajomością epoki, jest niepoważny. Czytelnik głodny dawnych realiów może poczytać sobie takiego Galla Anonima, który, zapewniam, świetnie stylizuje swoje kroniki na średniowieczną relację. Dużo lepiej niż Juan Eslava Galam. Archaizacja może być bardzo pożytecznym narzędziem, czego najlepszym dowodem są książki Andrzeja Sapkowskiego, ale nie może być celem, dla którego autor tworzy.
Trzecie niejawne założenie – linearna fabuła musi być podobna tej z „W poszukiwaniu jednorożca”. Nieprawda. Można ukryć w niej zagadki, można zderzyć ze sobą charaktery postaci, można próbować zawikłać intrygi, można starać się pokazać inny, niezwykły świat… Można wiele, wcześniej przywołany Witold Jabłoński to umie. Galan nie. Uwięziła go stylizacja, posłuszny jej kanonom nie próbuje zainteresować czytelnika, liczy że ten wykona jego pracę i dopisze brakujące warstwy powieści. Dlatego nie mogę się zgodzić z tym, że losy Juana z Olid są dramatyczne. One mogły by takimi być, ale autorowi nie zależało, aby je takimi uczynić. Zamiast starać się pokazać, choćby minimalnie, podziw jaki Afryka budzi w Hiszpanach i ich reakcje na ten nowy świat, zamiast poszukać zmian, jakie wieloletnia wędrówka spowodowała w charakterach, Galan więzi nas w marzeniach Olida, który nieustannie wraca myślami do ojczyzny. Tego typu zachowanie mogłoby być do przyjęcia w krótszej książce, zwłaszcza że dobrze komponuje się z końcówką, ale 150 z górą stron wypełnionych tym samym – odrzuca.
Tu mała dygresja – p. Pindel tłumaczył książkę, która, pomimo linearności fabuły była wielką literaturą. Książkę, której streszczenie obiecuje jedynie marny cień tych doznań, które sugeruje okładka „W poszukiwaniu jednorożca” i która jasno dowodzi, że dobry pomysł to dopiero początek tworzenia powieści. Mowa tu o „Kroplach światła” Rafaela Marina. Interesujący koncept Galana nie przełożył się na dobrą powieść, Marinowi się to powiodło.
A Juan z Olid nie istnieje. Istnieje postać, która myśli tylko o jednym, a odrywa się jedynie po to, aby podupczyć. To nie człowiek, to rekwizyt jedynie, posłuszna marionetka autorskiej pracy nad średniowieczną stylizacją. I nieprawdą jest, że Juan z Olid mądrzeje wraz z zagłębianiem się w Afrykę. Dopiero na samym końcu tej książki przestaje żyć marzeniem – i to jest jej najmocniejszy punkt.
Tyle mej odpowiedzi. Jeśli recenzji brakło wyrazistości w uzasadnieniu, to mam nadzieję że niniejsze wyjaśnienie usatysfakcjonuje jej czytelników.
Eryk Remiezowicz
powrót do indeksunastępna strona

143
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.