Zamieszczamy fragment powieści Raymonda A. Feista zatytułowanej „Król Lisów”. Książka, będąca drugim tomem cyklu „Konklawe Cieni” ukaże się na rynku nakładem wydawnictwa ISA.  | Tytuł: Król Lisów Tytuł oryginalny: King of Foxes Autor: Raymond E. Feist Wydawca: ISA Cykl: Konklawe Cieni ISBN: 83-7418-083-8 Format: 384s. 115×175mm Cena: 29,90 Data wydania: 9 grudnia 2005 WWW: Polska strona
Szpon, ostatni z plemienia Orosinich, przy pomocy Konklawe Cieni zmienił się z ufnego chłopca w przebojowego młodego arystokratę Talwina Hawkinsa, pierwszego szermierza w królestwie Roldem i nie tylko. Tytuł zdobyty przed obliczem króla w Akademii Mistrzów, doprowadził go o krok bliżej do tego, czego pożąda najbardziej na świecie. Pragnie pomścić śmierć swoich rodaków. Własnoręcznie pozbawił życia już dwóch uczestników masakry. Porucznik Campaneal padł pod ostrzem jego miecza podczas pojedynku na turnieju Akademii Mistrzów, a Raven, kapitan najemników, zginął w trakcie nieudanego ataku na wioskę Orodonów, których miał zniszczyć podobnie jak współplemieńców Tala. Ale pragnienie zemsty Szpona nie zostanie zaspokojone, dopóki nie odkryje powodów rzezi i nie ukarze prawdziwego sprawcy. Konklawe domaga się wypełnienia zobowiązań. Zadaniem Talwina jest zdobycie informacji o Leso Varenie – jednym z najniebezpieczniejszych ludzi na świecie – magu dysponującym potworną mocą i niesamowitymi umiejętnościami. Aby to zrobić, musi zaciągnąć się na służbę do władcy Leso Varena, czyli księcia Kaspara z Olasko. Tym samym musi złożyć przysięgę lojalności człowiekowi, który nakazał unicestwienie wszystkiego, co Tal kiedykolwiek kochał. Hawkins musi teraz stawić czoła dylematowi służenia dwóm panom, dwóm śmiertelnym wrogom: Kasparowi z Olasko i Konklawe Cieni. |
„W służbie Cezara wszystko jest dozwolone.” Pierre Corneille „La Mort de Pompee” Ptak wzbił się ponad miasto. W tłumie na nabrzeżu wypatrzył samotną figurę, mężczyznę, który tkwił nieruchomo w ciżbie wypełniającej szczelnie port i doki. W tej najruchliwszej godzinie dnia ludzie spieszyli tam i z powrotem w sobie tylko znanych sprawach. Miasto Roldem, port, a zarazem stolica wyspiarskiego królestwa o tej samej nazwie, było jednym z najbardziej tłocznych miejsc na Morzu Królestwa. Codziennie przewijali się przez nie handlarze, kupcy i podróżnicy z Imperium Wielkiego Keshu, Królestwa Wysp i co najmniej tuzina mniejszych księstewek i społeczności. Mężczyzna, stojący na nabrzeżu, nosił się jak szlachcic. Jego ubranie uszyto z mocnych materiałów, które łatwo dawały się czyścić, a różnorakie zapięcia umożliwiały komfort przy każdej pogodzie. Odziany był w krótki kaftan, zaprojektowany tak, że właściciel mógł go nosić na lewym ramieniu – prawe pozostawało wolne na wypadek konieczności użycia miecza. Na głowie nieznajomego znajdował się czarny beret, ozdobiony srebrną szpilą i pojedynczym szarym piórem. Na nogach miał solidne buty. Właśnie wyładowywano jego bagaże, by następnie je zanieść pod wskazany adres. Mężczyzna podróżował sam, bez służącego – rzecz nietypowa dla szlachty, ale też nic niezwykłego, gdyż nie wszyscy arystokraci posiadali wystarczającą ilość pieniędzy, aby pozwolić sobie na zbytki. Szlachcic stał przez chwilę rozglądając się wokoło. Mijali go spieszący w swoich sprawach ludzie: dokerzy, marynarze, rybacy i tragarze. Wolno przetaczały się wozy, załadowane tak wysoko, że ich koła wyglądały, jakby miały zaraz odpaść na boki. Przewoziły ładunki z portu i na nabrzeże. Czekały tam portowe barki, które transportowały towary na statki stojące na redzie. Roldem było bardzo ruchliwym portem. Dostarczano tutaj wszelkie dobra przeznaczone dla miasta, ale także przeładowywano towary na inne statki i rozsyłano po całym Morzu Królestwa. Roldem stanowiło niekwestionowaną handlową stolicę całego akwenu. Wszędzie, gdzie patrzył, młody człowiek widział tylko handel. Ludzi targujących się o cenę towarów, które potem zostaną sprzedane na jakimś odległym rynku. Mężczyzn negocjujących z tragarzami wynagrodzenia za rozładowywanie barek albo ubezpieczających towar na wypadek spotkania z piratami czy niebezpieczną morską pogodą. Agentów konsorcjów handlowych chciwie wyłapujących wszelkie plotki i informacje potencjalnie przydatne ich mocodawcom, rozsianym po całym świecie. Jedni siedzieli w swoich składach w Krondorze, inni znajdowali się w Kantorze Handlowym, który leżał nie dalej niż jedną przecznicę od miejsca, gdzie stał młodzian. Kupcy rozsyłali posłańców z listami i poleceniami do swoich agentów, czekających na informacje o towarach oraz ładunkach, i próbowali wyczuć nadchodzące zmiany na rynku, zanim sprzedadzą lub nabędą jakiekolwiek dobra. Młodzieniec ruszył przed siebie, wymijając zgrabnie bandę uliczników, pędzących alejką i zaabsorbowanych chłopięcymi sprawami. Z trudem powstrzymał się przed złapaniem za sakiewkę, gdyż wiedział, że ciągle tkwi na swoim miejscu. Ponadto zawsze istniała możliwość, że urwisy były na usługach gangu kieszonkowców, obserwujących z bezpiecznego miejsca reakcje przechodniów, by wyłapać co zasobniejszych. Młody człowiek rozglądał się czujnie na boki, wypatrując ewentualnego zagrożenia. Widział tylko piekarzy i ulicznych sprzedawców, podróżnych i przechadzających się parami strażników miejskich. Nie zauważył niczego, czego nie spodziewałby się w tłumie kłębiącym się na ulicach Roldem. Spoglądając z nieboskłonu, unoszący się wysoko ptak zobaczył, że w ciżbie, wypełniającej wąskie uliczki, porusza się także inny człowiek, a jego trasa jest zadziwiająco zbieżna z torem młodego szlachcica. Ptak kołował i obserwował drugiego mężczyznę. Człowiek wyglądał na podróżnika. Był wysoki i miał czarne włosy. Poruszał się jak drapieżnik, z łatwością podążając za zwierzyną. Krył się zwinnie za plecami przechodniów i bez wysiłku wymijał uliczne stragany, nie spuszczając z oka młodego arystokraty, lecz także nie podchodząc zbyt blisko, aby śledzony nie mógł go spostrzec. Dobrze urodzony miał jasną skórę, ale był dość mocno opalony. Mrużył niebieskie oczy w obronie przed ostrym, przedpołudniowym słońcem. W Roldem właśnie kończyło się lato, mimo to poranne mgły i opary dawno już znikły, zastąpione przez czyste, błękitne niebo. Upał łagodziła nieco chłodna bryza od morza. Szlachcic rozpoczął wspinaczkę na wzgórze górujące nad portem gwiżdżąc pod nosem nieznaną piosenkę. Szedł do swojej starej kwatery, trzypokojowego mieszkania nad lombardem. Wiedział, że jest śledzony, gdyż należał do bardziej uzdolnionych łowców na świecie. Szpon Srebrnego Jastrzębia, ostatni z Orosinich, sługa Konklawe Cieni, powrócił do Roldem. Tutaj uchodził za Talwina Hawkinsa – odległego kuzyna lorda Seljana Hawkinsa, barona na książęcym dworze Krondoru. Szpona tytułowano także kawalerem, dziedzicem ziem nad rzeką Morgan i Bellcastle oraz baronetem Srebrnego Jeziora – choć posiadłości te nie przynosiły praktycznie żadnego dochodu. Był wasalem barona Ylith. Jako dawny porucznik straży pałacowej pod dowództwem hrabiego Yabonu, Tal Hawkins zajmował dość wysoką pozycję społeczną, ale nie posiadał żadnego majątku. Przez prawie dwa ostatnie lata znajdował się poza sceną swego najdonioślejszego publicznego triumfu, którym było zwycięstwo turnieju w Akademii Mistrzów. Zdobył tytuł największego szermierza na świecie. Tal, cyniczny mimo młodego wieku, patrzył na swój sukces z dystansem. Wiedział, że był najlepszy spośród kilku setek rywali, przybyłych na zmagania do Roldem, ale miał świadomość, iż nie jest najlepszy na świecie. Nie wątpił, że na dalekich bitewnych polach znajdzie się żołnierz, co nie da mu szansy na zwycięstwo, albo najemnik, który jednym cięciem z zaskoczenia może pozbawić go życia. Na szczęście jednak tacy jak oni nie brali udziału w salonowych potyczkach. Przez krótką chwilę Tal zastanawiał się, czy los pozwoli mu wziąć udział w następnym konkursie za trzy lata i czy obroni swój mistrzowski tytuł. Miał dwadzieścia trzy lata, więc tylko zbieg okoliczności mógł mu przeszkodzić w powrocie do Roldem. A jeżeli uda mu się tu przybyć, żywił nadzieję, że turniej odbędzie się z mniejszą ilością nieprzewidzianych wypadków niż ostatni. Podczas zmagań zginęło z jego ręki aż dwóch zawodników. Śmierć na tym turnieju stanowiła bardzo rzadkie i raczej nieoczekiwane wydarzenie. Jednakże Talwin nie czuł żalu z powodu ich śmierci. Jeden z szermierzy był odpowiedzialny za zagładę jego narodu, a drugiego – płatnego zabójcę – wysłano, aby go zabił. Wspomnienia o mordercy zwróciły myśli Hawkinsa ku człowiekowi, który podążał jego tropem. Mężczyzna także wsiadł na statek w Saladorze, jednak udało mu się w jakiś sposób uniknąć bezpośredniego kontaktu mimo panującej na pokładzie ciasnoty. Podróż trwała prawie dwa tygodnie, a żaglowiec nie należał do największych. Ptak zatoczył krąg nad głową Tala, następnie pofrunął do góry, trzepocząc skrzydłami; podkulił nogi pod siebie i wyprostował ogon, jakby wypatrywał zwierzyny. Później wrzasnął przeciągle, oznajmiając wszystkim, że właśnie nad miastem pojawił się drapieżnik. Słysząc znajomy krzyk, Talwin uniósł głowę, a potem zawahał się przez chwilę, gdyż po niebie szybował srebrny jastrząb. Ptak był jego przewodnikiem duchowym. To jastrzębia zobaczył w wizji podczas rytuału dorosłości, kiedy dostał nowe imię. Przez chwilę wyobrażał sobie, że patrzy w oczy stworzenia i widzi w nich pozdrowienie. Później drapieżnik zatoczył koło i odleciał. – Widziałeś to? – zapytał tragarz, idący tuż za nim. – Nigdy nie widziałem, żeby ptak się tak zachowywał. – To tylko jastrząb – odparł Tal. – Nigdy nie widziałem jastrzębia o takim upierzeniu. A przynajmniej nie w tej okolicy – mruknął tragarz. Mężczyzna spojrzał jeszcze w stronę, w którą odleciał drapieżny ptak i z powrotem złapał za bagaże. Szlachcic kiwnął głową, a potem ruszył dalej, przedzierając się przez tłum. Srebrny jastrząb występował w jego ojczyźnie, daleko na północ za ogromnym Morzem Królestwa i, o ile się nie mylił, na wyspie królestwa Roldem nie można było go spotkać. Poczuł niepokój, teraz nie tylko z powodu człowieka podążającego jego tropem od Saladoru. Tak długo grał rolę Tala Hawkinsa, że zapomniał o swojej prawdziwej osobowości. Może ptak miał być ostrzeżeniem. Wzruszył w duchu ramionami i pomyślał, że może obecność drapieżnika to tylko zbieg okoliczności, nic nie znaczący przypadek. Chociaż w głębi duszy pozostał Orosinim, został zmuszony do całkowitego porzucenia zwyczajów i wierzeń swego ludu. Ciągle w jego sercu żył Szpon Srebrnego Jastrzębia – dorastający w wiosce, wychowywany zgodnie z historią i kulturą swego plemienia, chłopiec. Los jednak zadecydował inaczej i rzucił go pośród obcych, którzy ukształtowali go na swój sposób, więc chłopiec Orosinich był tylko odległym wspomnieniem. Przedzierał się z mozołem przez miejską ciżbę. Wszedł właśnie do bogatszej części miasta, gdzie kupcy wystawiali przed sklepami kolorowe tkaniny i stroje. Żył na wystarczającym poziomie, by przekonać wszystkich, że jest skromnym szlachcicem. Czarującego zwycięzcę turnieju w Akademii Mistrzów zapraszano do najlepszych domów w Roldem, lecz jego ubóstwo usprawiedliwiało fakt, iż nie jest zbyt częstym gospodarzem przyjęć. Kiedy dotarł do drzwi domu lichwiarza, pomyślał z lekką drwiną, że w swoim skromnym apartamencie mógłby ugościć co najwyżej pół tuzina najbliższych przyjaciół. Z pewnością jednak nie był w stanie zrewanżować się znamienitym rodzinom, regularnie zapraszającym go do własnych pałaców. Zapukał lekko do drzwi, a potem wszedł. Biuro Kostasa Zenvanosa składało się z malutkiego stołu, który i tak wypełniał niemal całą przestrzeń w pomieszczeniu, więc ledwie można było się wcisnąć. Sprytnie umieszczony zawias pozwalał na uniesienie blatu i zapewniał tym samym przejście do dalszych części domu. Około metra za stołem wisiała zasłona, dzieląc pokój na dwie części. Tal wiedział, że za nią znajduje się mieszkanie Zenvanosa i jego rodziny, czyli salon z małą kuchnią, sypialnie oraz przejście do ogródka na tyłach. Pojawiła się ładna dziewczyna i jej twarz natychmiast rozjaśniła się w powitalnym uśmiechu. – Kawalerze! To wspaniale, że wróciłeś. Svieta Zenvanose, gdy Talwin widział ją po raz ostatni, była czarującą siedemnastolatką. Minione dwa lata nie uczyniły jej żadnej szkody, po prostu zmieniły ładną, nieco dziecinną pannę w olśniewająco piękną młodą kobietę. Miała liliowo białą skórę, zaróżowione, zdrowe policzki i oczy w kolorze chabrów. Jej włosy natomiast były tak czarne, że mieniły się błękitem i fioletem, kiedy padał na nie promień słońca. Nazbyt szczupła figura dojrzała z wiekiem, więc Hawkins patrzył na dziewczynę z zachwytem, uśmiechając się w odpowiedzi. – Moja pani – powiedział z lekkim ukłonem. Svieta zaczerwieniła się, jak zawsze gdy musiała stawić czoła Talowi Hawkinsowi, kawalerowi z książęcego dworu. Nie odważyłby się na głębszy flirt z panną Zenvanose. Pozwalał sobie jedynie na niewinne przekomarzania, aby nie dawać jej ojcu powodu do niepokoju. Kostas nie mógł mu bezpośrednio zagrozić, ale był bogaty, a pieniądze pozwalały mu na wynajęcie najlepszych płatnych morderców i zbirów. Sam ojciec pojawił się kilka minut później i Tal jak zwykle zdziwił się, że tak paskudny człowieczek mógł spłodzić tak cudowne stworzenie jak Svieta. Kostas wyglądał na bardzo mizernego i schorowanego, lecz Talwin wiedział, że lichwiarz ciągle jest pełen sił i wigoru. Starzec miał bystre oko i smykałkę do interesów. Wyminął zgrabnie córkę i stanął pomiędzy nią a swoim najemcą. Uśmiechnął się szeroko. – Witaj kawalerze. Przygotowaliśmy twoje pokoje, tak jak sobie życzyłeś i mam nadzieję, że wszystko jest w porządku. – Dziękuję ci. – Tal uśmiechnął się uprzejmie. – Czy pojawił się już mój służący? – Mam nadzieję, bowiem w przeciwnym razie na górze jest intruz. Hałasuje już od wczoraj, słyszałem go cały dzień i dzisiejszy ranek. Podejrzewam, że przesuwa meble, żeby odkurzyć i umyć podłogę. To raczej Pasko, a nie żaden złodziej. Młody mężczyzna kiwnął głową. – Czy moje rachunki są w porządku? Jakby za pomocą magii lichwiarz wyciągnął skądś księgę rachunkową. Zajrzał do środka, przejeżdżając kościstym palcem po pożółkłej stronnicy. W końcu sapnął cicho i kiwnął głową. – Najwyraźniej wszystko jest uregulowane. Twój czynsz jest zapłacony na trzy miesiące naprzód. Hawkins zdeponował przed odjazdem pewną sumę w złocie, aby gospodarz trzymał dla niego mieszkanie, aż powróci z podróży. Ocenił, że jeżeli nie pojawi się po dwóch latach, będzie to raczej oznaczać jego śmierć, a kiedy skończy się złoto, Kostas wynajmie pokoje komuś innemu. – Dobrze – powiedział Tal. – Nie będę ci więc przeszkadzał i pójdę do siebie odpocząć. Spodziewam się zabawić w mieście jakiś czas, więc kiedy upłyną trzy miesiące, przypomnij mi, żebym zapłacił ci za następny okres wynajmu. – Bardzo dobrze, kawalerze. Svieta zatrzepotała rzęsami. – Dobrze widzieć cię znów w domu, kawalerze. Talwin odpowiedział na ten ewidentny przejaw flirtu lekkim ukłonem i skrzywieniem warg; z trudem powstrzymał się od nagłego wybuchu śmiechu. Pokoje na piętrze nie były ani trochę bardziej jego domem niż królewski pałac. Nie miał domu, a przynajmniej nie miał go od czasu, kiedy książę Olasko wysłał swoich żołnierzy i najemników, żeby zniszczyli kraj Orosinich. O ile potrafił stwierdzić, był jedynym ocalałym z masakry tego narodu. Hawkins wyszedł z biura. Obrzuciwszy ulicę błyskawicznym spojrzeniem, zorientował się, że człowiek, śledzący go od momentu, gdy wsiadł na statek, zniknął z zasięgu wzroku. Szybko wspiął się więc na schody tuż obok wejścia i stanął przed drzwiami do swego apartamentu. Złapał za klamkę, po czym odkrył, że nie są zamknięte na klucz. Wszedł do środka i znalazł się twarzą w twarz z surowym mężczyzną o dużych brązowych oczach oraz zwisających nisko wąsiskach. – Panie! A więc jesteś! – wykrzyknął Pasko. – Czy nie miałeś przybyć z porannym przypływem? – W rzeczy samej – odparł Tal podając kubrak i podróżną torbę swemu służącemu. – Ale niestety nie mam wpływu na pewne rzeczy i rozkaz przybicia do brzegu jest warunkowany czynnikami, o jakich nie mam pojęcia. – Innymi słowy właściciel statku nie przekupił kapitanatu portu, a przynajmniej nie dał im wystarczającej ilości pieniędzy, aby pozwolili mu przybić z rana. – Najprawdopodobniej. – Talwin usiadł na otomanie. – Spodziewam się, że bagaże przyniosą nieco później. Pasko kiwnął głową. – Pokoje są bezpieczne, panie. Nawet kiedy byli sami, Pasko pilnował formalnych stosunków, jakie cechują sługę i jego pana, pomimo że od wielu lat Tal był wychowankiem i podopiecznym pozornego służącego. – Dobrze. – Hawkins wiedział, co Pasko miał na myśli. Mężczyzna zabezpieczył pomieszczenia czarami, które miały chronić przed magicznymi podglądaczami, a także bardziej przyziemnymi szpiegami, co polegają na zmysłach słuchu i wzroku. Szanse na to, że ich wrogowie zidentyfikują Tala jako agenta Konklawe Cieni były raczej niewielkie, ale należało się z nimi liczyć. Konklawe nie zwykło lekceważyć przeciwników, również dysponujących sporymi możliwościami. Od czasu zwycięstwa nad Ravenem i jego najemnikami, odpowiedzialnymi za masakrę Orosinich, Talwin mieszkał na Wyspie Czarnoksiężnika i leczył rany, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Uczył się także pilnie o polityce Wschodnich Królestw oraz odpoczywał. Jego edukacja podążała różnymi drogami. Pug i jego żona, Miranda, czasami dawali mu instrukcje i wskazówki dotyczące obszarów magii, ponieważ mogły mu się kiedyś przydać. Nakor, Isalanin, co mienił się hazardzistą i graczem, choć był kimś więcej, uczył go sztuczek określanych mianem „niepewnego interesu”, czyli oszukiwania w kartach i identyfikowania konkurencyjnych szulerów, okradania przechodniów, otwierania zamków oraz innych niegodziwości. Ze swoim starym przyjacielem Kalebem chodził na polowania. Spędził wtedy najszczęśliwsze chwile od momentu, kiedy był świadkiem rzezi swych rodaków. W tym czasie pozwolono mu wejrzeć w tajemne sprawy Konklawe i wiedział teraz znacznie więcej, niż dopuszczał to jego status. Ze strzępków informacji wywnioskował, że stowarzyszenie ma setki, jak nie tysiące, agentów rozsianych po całym świecie oraz ludzi, którzy z różnych względów z nimi współpracują. Wiedział, że wpływy Konklawe sięgają nawet do serca Imperium Wielkiego Keshu, do zamorskiego kraju Novindus, jak również przez międzywymiarową szczelinę do ojczystego świata Tsuranich, zwanego Kelewan. Odkrył, że w rękach Konklawe spoczywa wielkie bogactwo, gdyż zawsze to, czego potrzebowali, pojawiało się w określonym miejscu i czasie. Fałszywe świadectwo szlachectwa, które Tal nosił stale przy sobie wśród osobistych rzeczy, kosztowało małą fortunę. Był tego pewien, ponieważ w Królewskich Archiwach w Rillanon znajdował się także podrzucony sprytnie „oryginał”. Nawet jego „odległy kuzyn”, lord Seljan Hawkins, z zachwytem powitał odnalezionego krewnego, zwycięzcę turnieju w Akademii Mistrzów, a przynajmniej tak mówił Nakor. Talwin nie czuł się na tyle pewnie, by osobiście zawitać w stolicy Królestwa Wysp. Obawiał się, że podstarzały baron, który uwierzył w historyjkę o swoim dalekim kuzynie i jego dziecku, tak uzdolnionym w szermierce, zacznie rozmowę o przodkach i krewniakach. Nie miał dość siły, aby odbyć tę konwersację, gdyż ryzyko potknięcia było zbyt wielkie. Jednakże czuł się bezpiecznie, mając świadomość, że ogromne możliwości Konklawe są w zasięgu jego ręki i przyjdą mu z pomocą, gdy zajdzie taka potrzeba. Przed nim leżała bowiem najtrudniejsza część zadania i osobistej misji, w której miał pomścić swoich współplemieńców. Musiał znaleźć sposób na zniszczenia księcia Kaspara z Olasko, człowieka odpowiedzialnego za masakrę narodu Orosinich. Zgodnie z wiadomościami, jakie uzyskał z różnorakich źródeł, książę Kaspar wydawał się jednym z najniebezpieczniejszych ludzi na świecie. |