Informacje o budowie i działaniu lokalizatora nie były jawne, lecz wiedza o zabezpieczeniach przed usunięciem była powszechna. Lokalizator wykrywał pulsowanie krwi i spadek temperatury poniżej trzydziestu sześciu stopni. Analizował zmianę składu swojego otoczenia i alarmował, jeśli nie zgadzała się ze składem żywej tkanki. Gdy coś go uaktywniło, wysyłał sygnał alarmowy, niezależny od sieci czujników. Wtedy wyruszała nagonka – automaty przeszukujące, żelboty, psy Kosiarzy oraz policja.  | Ilustracja: Rafał Kulik |
– Arto, posłuchaj mnie. Posłuchaj uważnie. Być może widzimy się po raz ostatni. Odchodzę ze szkoły, tak jak mówiłem wcześniej. Być może już nigdy więcej o mnie nie usłyszysz. Dlatego słuchaj i zapamiętaj jak najwięcej. – Ale dlaczego? Dlaczego ja? Rozmawiałeś ze swoim zastępcą? – On się nie liczy. Nic nie rozumie. Ty jeszcze nie jesteś taki jak oni, jeszcze możesz… Och, gdybym tylko miał jakieś wyjście, kogoś, kto mógłby… Ale w twoim wieku… Nie potrafisz jeszcze rozpoznać… – Mam prawie siedem i pół! I nie ukradłem nic od pół roku! – Wiem, Arto. Umiesz patrzeć. Pewnego rozjaśnienia, wierzę, że tak się stanie, pewnego rozjaśnienia sam dojdziesz do wszystkiego. Zabronią ci pytać, ale znajdziesz odpowiedzi. – Odpowiedzi? Mówisz o tamtych…? – Nie tylko o tym. Pamiętasz? Mówiłem ci, że to jest złe. Wielu dorosłych, gdyby wiedziało, powiedziałoby to samo, ale to my musimy z tym walczyć, bo to my jesteśmy w środku, bo dorośli nie mogą wiedzieć, bo Rząd ma w tym swój cel i… i jeśli go nie osiągnie, zawsze maskuje swoje pomyłki. Gdyby nie to, że mamy rodziny, że jest nas tak wielu… Dlatego to trwa już tyle dziesiątków lat. To zbrodnia, Arto, zwykłe, powolne morderstwo umysłów. Musisz to zobaczyć, zrozumieć i wybrać mądrego młodszaka, by mu to pokazać, jak ja pokazałem to tobie. Ja nie mam czasu, by to dokończyć, ale… Bądź dla niego tym, kim ja nie zdążyłem być dla ciebie. Bądź nauczycielem. – Ale ja nic nie widzę! Nie jestem taki mądry jak jajcogłowi. – Jesteś, Arto, jesteś, tylko masz dość siły by walczyć, by się nie poddać i nie być jednym z nich. By być dobrym kapitanem. – Więc dlaczego nie wiem tego co ty? Wiem tylko, że szkoła jest zła, bo starszaki… – Nie tylko dlatego. Ważne jest to, co szkoła robi z nami, rozumiesz? – Chyba… nie… Jeszcze nie, ale zrozumiem, zobaczysz! Naprawdę! Pamiętam co mówiłeś i… Gdy będę miał tyle, co ty, gdy będę miał piętnaście lat, to na pewno zrozumiem. Tylko nie odchodź, Dael, proszę, sam się przekonasz… – Ale muszę, Arto. Inaczej to się nigdy nie skończy. – Dlaczego? Gdzie chcesz iść? Chcesz uciec? – Nie. Stąd nie da się uciec, zresztą, nie miałbym dokąd. Idę do akademii. – Do akademii? Nie wiesz, co tam robią z dziećmi? Nie możesz tam iść! Jesteś już stary, prawie dorosły! Jeszcze trzy lata i skończyłbyś szkołę. I… i za dużo wiesz, nie nauczą cię przestać myśleć… Będą próbować przez rok, ale im się nie uda, wiem to, i wtedy… – Arto, to wszystko bzdury. Sprawdziłem to. Nie byłem tam ciałem, ale widziałem przez oczy komputerów, że to nieprawda. To kłamstwa, kolejne kłamstwa dorosłych z Rządu, które mają nas tu trzymać jak niewolników. A my w nie wierzymy, bo jesteśmy dziećmi i wierzymy we wszystko. Wiesz, kim jest niewolnik, wiesz, czym jest? – Mówiłeś mi. Ale ci z akademii cię zabiją! Dlaczego nie wierzysz mi tak jak ja tobie? – Przyrzekam ci, że tak się nie stanie. W akademii ginie mniej dzieci niż na stacji, a jest ich tam znacznie więcej. Nie wiem, czy jeszcze się spotkamy, czy będę miał szansę… Czy będziesz mnie jeszcze pamiętał… – Nigdy cię nie zapomnę! – Zapomnisz. Jesteś za młody, by zapamiętać. To tylko kwestia czasu. Pięciu, dziesięciu, piętnastu lat… Nieważne. Zapomnisz mnie, ale zapamiętasz to, co mówiłem, co teraz ci mówię. Słowa, treści, może jakieś fragmenty, to wystarczy. To będzie tylko… zapalnikiem. Będziesz pamiętać, bo uwierzysz, że w ten sposób mnie nie zapomnisz. – Dlaczego mi mówisz takie rzeczy? Nie rozumiem… – Nie musisz. Jeszcze nie teraz. Wystarczy, że zapamiętasz i będziesz sobą, nie poddasz się, nie dasz się złamać. Czuj i ufaj swoim uczuciom, by pozostać człowiekiem. Inni są ledwie zwierzętami walczącymi o życie. Ty musisz być czymś więcej. Zresztą, sam się przekonasz. To wyjdzie z ciebie samo. Może to znienawidzisz… może będziesz z tym walczył, bo cię to przerazi, ale potem to pokochasz, bo dzięki temu będziesz wolny. Nauczyłbym cię tego sam, ale nie mogę. Wiesz, co się stało, wiesz o moich rodzicach. – Wiem… – Mam mało czasu. Muszę zadecydować teraz, inaczej oni zadecydują za mnie. – To żadna różnica! Wtedy też trafisz do akademii… – Ale nie tam, gdzie chcę, lecz tam, gdzie oni mnie wyślą. Wtedy zawiodę. Zostawiam ciebie, bym nie zawiódł tutaj. Ty dokonasz tego, czego ja nie zdołałem. Wierz mi, niewiele dzieci będzie w stanie zrozumieć o co chodzi. Nawet tych starszych dzieci. Oni już się zmienili, sami. Złamali się, nim obudziła się w nich świadomość tego kim są i kim mogliby być. Trudno mi to wytłumaczyć. Już dawno przestałem być dzieckiem, nawet myślę inaczej. Dlatego… Potraktuj nasze rozmowy jako wskazówki na później. Gdy sam zaczniesz myśleć w ten sposób. – Tak szybko odchodzisz… A moglibyśmy… Moglibyśmy zostać przyjaciółmi. – Nie, Arto. Przyjaciółmi nie bylibyśmy nigdy. Tutaj nikt nie ma przyjaciół i nigdy ich mieć nie będzie, gdyż oznacza to strach, zazdrość i ból – prawdziwy ból, którego nikt nie zniesie. Prawdziwa przyjaźń nas odsłania, wystawia na ból, otwiera szczeliny w zbroi, jaką budujemy wokół siebie od pierwszego rozjaśnienia w szkole. Ulepszamy ją, z roku na rok, by chroniła nas przed bólem, lecz coś takiego potrafi ją rozbić i uczynić nas zbyt wrażliwymi by to znieść. Arto, prawdziwa przyjaźń wymaga poświęcenia, a nawet ja nie potrafiłbym się poświęcić dla ciebie. To jest możliwe, póki zbroja jest niekompletna. Gdy już się zamknie… wtedy jest za późno. Wiem, że już się nie spotkamy i ty o tym wiesz, a jednak nasze oczy są suche. Rozumiesz? Masz ledwie siedem lat i już oduczyłeś się płakać. To nie jest normalne, nigdy nie było, tylko tu… A ja mógłbym… Gdyby mnie zmusili, gdybym nie miał wyjścia, mógłbym cię nawet zabić, tak po prostu. Myślałbym tylko o sobie. Nauczyli mnie wszędzie widzieć wrogów, nawet we własnych rodzicach. Właśnie to zrobiła mi szkoła, zniszczyła mnie i za to chcę się zemścić. Nie zdołałem jej zmienić, nie starczyło mi czasu, więc zrobię coś innego. Przetrwam akademię, będę się krył, będę udawał, aż w końcu znajdę właściwy moment i rozbiję to wszystko od środka. Muszę spróbować. I nawet jak mi się nie uda, to umrę szczęśliwy, wiedząc, że widziałem, rozumiałem i spróbowałem to zmienić. I że nigdy się nie poddałem.
Arto Waspers mógł nie lubić szkoły – i nie lubił. Mógł jej szczerze nienawidzić – i czasami tak było. Mógł myśleć, że jest głupia i bez sensu – tak było zawsze. Mimo to musiał do niej chodzić, bo tak kazali dorośli i ich prawo. Więc chodził. Jako dziesięciolatek nie miał wielkiego wyboru. Lecz czasem szkoła mogła być miejscem ciekawych wydarzeń nawet dla ucznia z piątej klasy – piątaka czy pętaka, jak czasem mówili złośliwie starsi chłopcy. I wszystko zapowiadało, że tak będzie dzisiaj. „Mówię ci arto nie mamy co czekać ” – na projektorze, przez okienko rozmowy, przewinęła się informacja od Żimmiego, jego pierwszego zastępcy – „dwa rozjaśnienia to już dwa rozjaśnienia inni nie daliby mu jednej lekcji ” „On jest z ziemi ” – odpisał szybko – „niech pozna jak jest u nas ” Trzymał dłoń tuż nad czterema niewielkimi, ułożonymi jeden nad drugim, płaskimi, wyrysowanymi światłem w powietrzu, wirtualnymi panelami. Każdy miał szesnaście klawiszy, rozmieszczonych w cztery kolumny, po jednej dla każdego palca, oprócz kciuka – ten służył do uaktywniania wybranego panelu. Pisywali do siebie dużo i często – dla wielu było to jedynym zajęciem na lekcji. Tak jak jego koledzy, sprawnie posługiwał się projektorem i klawiaturą. Potrafił błyskawicznie wystukać i wysłać dowolnie długą wiadomość. Lecz potrafił znacznie więcej niż dobry wojownik w jego wieku. Potrafił myśleć – i oceniać. „Więc dzisiaj ” – po chwili nadeszła odpowiedź. „Dzisiaj albo jutro ” – wystukał. – „jajcogłowi już go sprawdzają gdy skończą ostatni test wtedy zdecyduję ” „Mamy pięciu na dwudziestu ośmiu po co nam jeszcze jeden ” Jego zastępca nie wliczył Nowego do grupy. To było oczywiste. Nie wiedzieli, czy jest wart zostania jednym z nich. Fakt, że dorośli przyłączyli go do jego klasy dla nich nie oznaczał niczego, najwyżej tyle że, w najgorszym razie, niechcący skazali go na bycie wyrzutkiem. Lecz o tym dorośli wiedzieć nie mogli. „To dodatkowa darmowa głowa ” – napisał. „I nowy kłopot skąd weźmiesz dodatkowego wojownika aby go chronić ” Arto zawahał się. Żimmy miał rację. W grupie musi być równowaga, sam to powtarzał. Z drugiej strony, szkoda mu było spisywać kogoś na straty, nie poznawszy jego możliwości. Może Nowy do czegoś się przyda? A może próbuję na siłę znaleźć mu miejsce, nie potrafiąc go wyrzucić? Nie. Przed samym sobą musiał być szczery. Nie robił tego dla Nowego, lecz dla grupy. „Nie sądzę aby się nadawał na jajcogłowego ” – odpisał po chwili. „Na wojownika też nie wygląda. ” „Wielu nie wygląda i co z tego aby tylko chciał walczyć ” „Nie wygląda na beksę chociaż nas unika ” Uśmiechnął się do siebie. Też to zauważył, lecz jego autorytet nie pozwalał przyznawać racji podwładnemu, nawet gdy był o rok starszy od niego. „Jeśli napiszą że się nie nada sam zajmę się resztą ” „Więc dzisiaj po szkole powiem innym ” – jego zastępca skończył rozmowę; okno dialogu zamknęło się. Bycie kapitanem grupy miało swoje dobre strony. Miał zastępców i wojowników. Mógł im rozkazywać, lecz jako przywódca był za nich odpowiedzialny. Według niego, przywództwo nie było nagrodą – jak myślała większość wojowników – a funkcją, najważniejszą ze wszystkich, wymagającą szczególnej uwagi. Grupa darzyła go zaufaniem, a on odpłacał się rozwagą w działaniu. Problemy grupy były jego problemami. Nie musiał kończyć czternastu lat, by to zrozumieć. Teraz jego funkcja wymagała podjęcia wciąż odkładanej decyzji – co mają zrobić z Nowym. Powinien zdecydować o tym dzisiaj. Nie, Żimmy miał rację. Powinien podjąć ją od razu, lecz zwlekał i nawet nie wiedział dlaczego. Od chwili kiedy się pojawił, Nowy był jedynym tematem wiadomości, jakie chłopcy wymieniali między sobą na kanale grupy. Jaki on jest? Czy go przyjmą, czy zostanie pozostawiony samemu sobie jako wyrzutek? Ostatnie pytanie powracało jak kometa. Ilu z nich zdawało sobie sprawę, że ich kapitan wciąż pozostawiał to pytanie bez odpowiedzi? Lecz dobry kapitan musiał sprawiać wrażenie, że jest pewny każdej swojej decyzji, nawet gdy się waha. Nie wypadało pytać się o radę. Czy Nowy jest coś wart? Niektórzy zdążyli porobić zakłady. Rzadko kiedy mieli tak dobrą okazję. Choć założone przedmioty były cenne, Arto nie brał w tym udziału. Myśl, że los Nowego może się sprowadzić do krótkiego, rzuconego w triumfie: „A nie mówiłem?” i zgarnięcia wygranej, przyprawiała go o dziwny ucisk w brzuchu. Wątpliwości jak ta czasem pojawiały się w jego głowie, lecz pozostawiał je tylko dla siebie. Nie dzielił się nimi z nikim, nigdy. Zaś chłopiec, który wzbudzał w nich taką ciekawość, ani o tym wiedział, ani interesował się innymi uczniami w swojej nowej klasie. Dokładniej mówiąc, unikał ich jak tylko mógł. Unikał wszystkich uczniów w szkole, a to niepokoiło grupę. Wieczne unikanie innych dzieci nie było tu możliwe. Zwłaszcza starszych dzieci. Kanał ogólny grupy wiele mówił o myślach innych chłopców. W jego grupie wszyscy byli wobec siebie szczerzy. Z wymienianych wiadomości Arto łatwo odczytywał niecierpliwość, z jaką oczekiwali na próbę Nowego. Pochodził z dołu, z Ziemi. Nie znali takich dzieci, więc nikt nie wiedział czego się po nim spodziewać. Życie na powierzchni planety zdawało się im miłe, spokojne i bezpieczne. Każdy, kto stamtąd przybywał, automatycznie był uznawany za bezwartościowego słabeusza, nie wiedzącego co to trudności i prawdziwa walka. Wielu uważało, że Nowy to zwykła beksa i mazgaj. Jego spokój i odsuwanie się od klasy brali za oznakę ukrywanego strachu. Arto sądził inaczej. Nowy unikał ich, bo chciał, by go zostawili w spokoju. Może nawet lubił być sam. Z polecenia kapitana to zachowanie miało się wkrótce skończyć. Dla jego dobra, dla dobra grupy. Jako kapitan, zajmował uprzywilejowane miejsce w klasie – na samym końcu, w środkowym rzędzie. Miał stąd doskonały widok na całe pomieszczenie. Spojrzał na Nowego, jak robił to niemal na każdej lekcji, bacznie obserwując jego zachowanie. Nowy miał krótkie, zaczesane do góry, jasnobrązowe włosy i duże, szaroniebieskie oczy. Nie wyróżniał się wzrostem ni budową. Wyglądał jak przeciętny dziesięciolatek; wydawał się trochę słabszy i spokojniejszy od swoich nowych kolegów, ale na Ziemi mogło to być normalne. Przestrzeń jedna wiedziała, jakie były szkoły na dole. Nowy nie próbował się rozglądać. W każdej klasie wolne były tylko dwa boczne miejsca w pierwszym rzędzie – najgorsze ze wszystkich. Drzwi znajdowały się po prawej stronie sali, ale Nowy siadł na stanowisku po lewej, tak daleko od nich, jak tylko mógł. Według Arto, ten wybór nie był przypadkowy. W obcym otoczeniu każdy odruchowo wybierał miejsce jak najbliższe drogi ucieczki. Postępując inaczej, Nowy chciał im pokazać, że się ich nie boi, lecz Arto wiedział, że ten spokój jest sztuczny. Nowy siedział jak gdyby nigdy nic, udając zamyślenie. Z niewielkim powodzeniem próbował udawać lekcją. Nie odwracał się, nie patrzył się na nich, jakby nic go nie obchodzili, lecz lekkie drżenie mięśni pod skórą na jego karku i zjeżone porastające go krótkie, dziecięce delikatne włoski, mówiły, że czuje na sobie spojrzenia innych uczniów i się ich obawia. Arto z daleka wyczuwał jego lęk; czuł go w swoich nozdrzach, węszył niemal jak drapieżnik, wyczuwający krew swojej przyszłej ofiary. Bo tak naprawdę Nowy bał się ich wszystkich. Nieważne, jak bardzo starałby się tego nie okazywać, Arto i tak by to wykrył. Strach prowokował. Każdy uczeń szybko uczył się go wykrywać – tak samo jak maskować swój własny. Najwidoczniej, Nowy tego nie potrafił. Dla wielu dwa rozjaśnienia oczekiwania, jakie dał nieświadomemu tego faktu Nowemu, to było zbyt wiele. Chłopcy z grupy zaczynali się niecierpliwić. W okienku ogólnego kanału rozmów ich grupy wciąż przewijały się zgadywanki i złośliwości pod adresem Nowego. Przestał zwracać na nie uwagę, lecz sam fakt ich istnienia wciąż zajmował miejsce w jego świadomości. Dla twojego własnego dobra, Nowy, próba powinna się odbyć już dzisiaj. Dość obserwowania szkoły, czas byś stał się jej częścią. Bo oni byli szkołą – jej uczniowie: starszaki i młodszaki, a nie nauczyciele, którzy… – Arto! – do jego świadomości dotarł głos nauczyciela. – Arto Waspersie! Czy ty mnie słuchasz? Natychmiast spojrzał w jego stronę. Stał się czujny. Mogli nie uważać na lekcjach, lecz każdy z nich reagował na dźwięk swojego imienia jak na alarm. – Tak, proszę pana? Przypomniał sobie, że tematem lekcji, która w założeniu miała ich nauczyć podstaw chemii, były jakieś molekuły. Dokładniej, ich budowa i reguły łączenia się atomów w cząsteczki, lecz, jak większość uczniów w szkole, nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Zwykle to nauczyciel był tym, który mówił, zaś jajcogłowi – jedynymi, którzy się tym interesowali. Tylko oni z nim dyskutowali, pracowali nad schematami i odrabiali zadania, na bieżąco przesyłając wyniki do konsol swoich podopiecznych. W końcu to była ich funkcja w grupie – sprawiać wrażenie, że wszyscy pilnie się uczą i dbać o to, by mieli dobre stopnie. I, pomyślał ze złością, pilnować, by nauczyciel nie zwracał na nas uwagi. A zwykle robił to właśnie wtedy, gdy coś było nie tak. Rzucił szybkie, gniewne spojrzenie na Rejkerta. Siedział nieco z przodu, w prawym rzędzie. To on był jajcogłowym, który miał się nim opiekować podczas zajęć. Rejkert posłał mu przepraszające spojrzenie, lecz Arto już skupił swoją uwagę na nauczycielu. Wymiana spojrzeń zabrała im ledwie chwilę. – Co mi możesz powiedzieć na temat węgla? Atomu węgla? – nauczyciel podszedł powoli w jego stronę. Oby tylko nie stanął obok mnie, pomyślał Arto, albo za mną. Wtedy system śledzący zmieni obraz na moim projektorze na taki, który ma pokazywać, że wykonuję ćwiczenia, choć wcale tego nie robię. A zmiana obrazu odetnie mnie od pomocy. Wtedy naprawdę będę miał kłopoty. Na szczęście nauczyciel stanął przed projektorem, uważnie wpatrując się w swojego ucznia. Wszystkie otwarte okienka toczących się rozmów pozostały widoczne. Arto na moment przeniósł spojrzenie z nauczyciela na projektor, ale nie na pomniejszony schemat cząsteczki, jaki po drugiej stronie wypełniał niemal całą przestrzeń holograficznego obrazu, lecz na otwierające się właśnie okienko z czerwoną obwódką, które pojawiło się prawie natychmiast po zadaniu pytania – i którego, mimo przezroczystości trójwymiarowej projekcji, nauczyciel nie mógł zobaczyć. Szybko przebiegł wzrokiem otrzymaną wiadomość. – Więc… – zaczął po chwili wahania – atom węgla ma cztery… elektrony walencyjne, dlatego oddaje je równie łatwo jak przyjmuje nowe – zakończył pewnym siebie głosem. – A zatem, ile może tworzyć wiązań? – Cztery – odpowiedział szybko, nawet nie patrząc na podpowiedź. Nauczyciel wydawał się na coś czekać. Arto nie reagował, nie wiedząc o co chodzi. Sam nie mógł się zorientować, a Rejkert dopiero analizował sytuację. W końcu nauczyciel uznał, że się nie doczeka. – Więc dlaczego na twoim modelu numer drugi ma tylko trzy? – spytał. – Nie wygląda mi to na wiązanie podwójne. – Wodór nie tworzy wiązań podwójnych. Nie w naturalnych warunkach. – Arto zrobił minę zagapionego ucznia, który dopiero teraz zauważył swoja pomyłkę. Rejkert dostrzegł pułapkę i w porę napisał właściwą podpowiedź. – Mój błąd, zamyśliłem się – dodał od siebie. – Podobnie jak twoi dwaj koledzy spod ściany – nauczyciel dziwnie, niemal podejrzliwie, spojrzał na chłopców, Żimmiego i Derta, siedzących z nim w jednym rzędzie. – Kolejny zbieg okoliczności, jak sądzę. Poprawcie to, proszę. Wszyscy. Arto niedostrzegalnie odetchnął i skinął głową. Nauczyciel odwrócił się, by powrócić do swojej konsoli. Arto sięgnął do pulpitu, lecz nie po to by cokolwiek poprawić. Nawet gdyby miał taki zamiar, nie wiedziałby jak to zrobić. Otworzył nowe okno na kanale prywatnym, łącząc się z konsolą Rejkerta. „Uważaj ” – ostrzegł go krótko. Gdyby konsola mogła przekazywać emocje, Rejkert padłby przed nim na kolana. Wiedział że Arto czasem potrafi być tak wściekły, że musi wykorzystywać całą swoją wolę, by się opanować. – „On coś podejrzewa. ” „Przepraszam ” – dostał odpowiedź – „sam chciałeś abym sprawdzał nowego chyba zaraz będę miał wyniki nic się chyba nie stało ” „Tym razem ” – odpisał – „opiekujesz się tylko nami trzema to niewiele inni mają więcej i nie sprawiają problemu postaraj się bardziej ” „Mówiłem że potrzebuję tego modułu sprawdzającego błędy mówię ci jeszcze raz że sam nie dam rady skonstruować poprawnego algorytmu powinieneś się tym wreszcie zająć to by mi ułatwiło pracę jak mam jednocześnie uważać i wypełniać rozkazy poza tym gdyby was trzech obsługiwali różni jajcogłowi to nie zauważyłby niczego ostrzegałem aby podopieczni nie siedzieli obok siebie ” „Jesteś najlepszy i musisz obsługiwać najważniejszych a co do modułu zastanowię się nad tym ” – odpisał szybko i zamknął okno. Rejkert strasznie się rozpisał. Naprawdę musiało mu zależeć na tym nowym module. Lecz jego uwaga była słuszna. Tylko głupi kapitan nie przyzna sam przed sobą racji podwładnemu, gdy ten ją ma. Nie powinien grupować obok siebie chłopców korzystających z pomocy tych samych jajcogłowych. Tyle że oni sami tak chcieli, a on głupi, głupi – powtórzył sobie w myślach – zgodził się na to zamiast powiedzieć, że tak być nie może. Następnym razem musi być stanowczy. Takie bezsensowne upieranie się przy swoim narażało bezpieczeństwo całej klasowej sieci, a może nawet sieci szkolnej w ogóle. Jeśli dorośli połapaliby się w tym co robią na lekcjach, nawet najtęższy jajcogłowy nie byłby w stanie przewidzieć co by zrobili ani odtworzyć tego, co by zniszczyli. Żaden nauczyciel nie miał pojęcia o istnieniu ich tajnej sieci komunikacyjnej przełamującej zabezpieczenia, które, teoretycznie, powinny nadzorować przepływ informacji między stanowiskami. Pojedynek, jaki toczyli z nauczycielami, musiał być równie stary jak sama szkoła. Dorośli starali się przekazać im swoją wiedzę, a oni unikali tego jak tylko mogli. Zmieniały się sposoby, zmieniały urządzenia, lecz rezultat był ten sam – zawsze byli o dwa kroki przed dorosłymi. Nie powinienem się tak złościć, pomyślał. Znowu się zaczyna. Czasami z byle powodów wpadał w gniew. Zwykle w porę się opanowywał, przynajmniej, jeśli chodziło o jego towarzyszy, niemniej obawiali się go, gdy stawał się właśnie taki. Być może mieli rację. Dobrze, że zdarzało się to tak rzadko. Słyszał o wspomnianym przez Rejketa module. Jakiś czas temu pojawił się wśród najstarszych klas. Łączył się kodowanym kanałem z bazą danych szkoły i automatycznie sprawdzał poprawność wykonanego ćwiczenia. Była to jedna z tych rzeczy, których konsole szkolne nie miały prawa robić, lecz robiły, jeśli wiedziało się jak je do tego zmusić. Skoro twierdził, że ten program jest tego wart, to warto spróbować go zdobyć. Tylko jak wyciągnąć coś od starszaków? Musiałby mieć coś na wymianę, lecz nic nie przychodziło mu do głowy. Szybko puścił wypadek w niepamięć. Rejkert był dzisiaj zajęty bardziej niż zwykle. Z jego polecenia, wraz z innymi jajcogłowymi z grupy, od rana poddawał Nowego próbie, mającej określić jego wiedzę i spryt w rozwiązywaniu szkolnych problemów. Nowy nie mógł wiedzieć, że jajcogłowi podglądali wszystko, co robi na swojej konsoli. W sobie tylko znany sposób zablokowali sygnały płynące ze stanowiska nauczyciela – wyniki ćwiczeń, jakie widział, nie pochodziły od Nowego, lecz od nich. Sami w tym czasie podsyłali mu własne zadania, bacznie obserwując jak je rozwiązuje. Sądząc po komentarzach, Nowy nie będzie dobrym jajcogłowym. To nawet lepiej, pomyślał, wracając do rozważań na jego temat. Żimmy miał rację. W grupie dość już mieli jajcogłowych. Prawda, im było ich więcej, tym na każdego przypadało mniej uczniów do opieki i ich oceny stawały się lepsze. Lecz klasy miały mniej więcej po tyle samo dzieci. Zbyt duża liczba jajcogłowych, to zbyt mała liczba chłopców, którzy potrafią się bić. Uznanie nauczycieli nie osładzało miejsca na dole hierarchii. Tylko od siły zależało, czy inni będą się z nimi liczyć. Słabi się nie liczyli. Byli tylko mięsem, jak młodszaki. Na projektorze pojawił się sygnał nowej wiadomości. Otworzyło się okno. Znowu Rejkert. „Chyba już wiemy co wie ten nowy ” – poinformował. Zwrot typowy dla jajcogłowych. Prawie nigdy nie pisali „na pewno”. Zawsze „chyba” albo „być może”. Arto nigdy nie zdołał rozstrzygnąć, czy to brak pewności siebie sprawił, że stali się jajcogłowymi, czy było odwrotnie. Potrafili wszystko odgadnąć w lot, lecz, przy całym swoim sprycie, tego jednego nie potrafili – nie mogli się przełamać. „Nada się do was ” – zapytał. Rejkert, jako szef jajcogłowych, miał tu decydujące zdanie. „Na siłę nie wydaje się głupi i sporo wie ale myślę że nie dość by był dla nas przydatny jeśli zechcesz mogę go poduczyć ale myślę że lepszy byłby z niego wojownik niż jajcogłowy ” Po tej wiadomości Rejkert rozłączył się. Nie musiał pisać nic więcej. A zatem próba. Żaden kapitan nie chciał wyrzutka w swojej klasie. Jego grupa miałaby o jednego chłopca mniej. Ale niezależnie od tego co Arto chciał a czego nie, nie zamierzał przyłączać do grupy kogoś, kto będzie wymagał ochrony, nie dając nic w zamian. Zasady były surowe, a ich było stać na to, by go nie wziąć. Obiecał sobie, że jeśli Nowy okaże się być taki jak myślą inni chłopcy, nie będzie miał wyrzutów. Porzuci go, pozostawiając zdanego na własne siły. Włączył okno przeszukiwania i zaczął wyszukiwać swoich informatorów. Starsze roczniki miały ten przywilej, że ich lekcje nie zaczynały się z samego rana. Wielu użytkowników nie było aktywnych, niemniej zdołał zlokalizować kilku starszaków, którzy mogli mu pomóc. |