powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (LI)
listopad 2005

Król Lisów
Raymond E. Feist
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Otworzył drzwi, za którymi czekała gromadka pałacowych służących. Kiedy paź przecisnął się obok nich, do pokoju wniesiono bagaż arystokraty. Wszedł kolejny pokojowiec niosąc na tacy drobne przekąski, małe ciasteczka i kiście świeżych winogron. Inny sługa przyniósł całą baterię pucharów schłodzonego wina rozcieńczonego owocowymi sokami i kamionkę z ciemnym piwem, otoczoną wianuszkiem dwunastu kufli.
Kiedy wszyscy już wyszli, rozpoczęła się parada młodych chłopców, którzy nieśli wiadra parującej wody. Kierowali się prosto do łazienki. Talwin czekał, aż skończą i odejdą, a potem udał się do pomieszczenia, żeby zobaczyć, co takiego tam robili.
Łazienka okazała się prywatną łaźnią. Na środku rozpościerał się kamienny basen, wyłożony ceramicznymi płytkami. Tal zanurzył rękę w wodzie.
– Ostygnie do odpowiedniej temperatury, zanim się rozbiorę – doszedł do wniosku. – Amafi, przygotuj moje najlepsze ubranie na dzisiejszy wieczór. Brązowo-czarną tunikę, szare nogawice i czarne buty do kostki ze złotymi klamrami. Wezmę także rapier ze srebrną rękojeścią i czarny filcowy kapelusz z piórem jastrzębia.
– Tak, wasza miłość – rzekł Petro i zaczął rozpakowywać bagaże. Wybierał z nich odpowiednie ubrania, podczas gdy Tal zrzucał z siebie podróżny strój.
Kiedy młodzieniec wszedł do wanny, zobaczył, że nad jego głową wisi nieznany mu, dziwny mechanizm. Składał się on z mosiężnej rury o szerokim końcu, pokrytym rzędami małych dziurek. Obok wisiał łańcuch z rączką. Talwin usiadł i pociągnął za nią. Natychmiast oblał go deszcz zimnej wody. Wrzasnął zaskoczony i szarpnął za rączkę ponownie, przerywając niespodziewany prysznic.
Słysząc krzyk, Amafi prawie natychmiast wpadł do łazienki ze sztyletem w ręku. Zobaczył go, siedzącego w wannie i odgarniającego mokre włosy z czoła.
– Wasza wielmożność, co się stało? – zapytał zdumiony.
– Nic – odparł jego pan ze śmiechem. – Nie byłem przygotowany na ulewę. To ma służyć do spłukania po kąpieli. Ale woda jest raczej zimna. – Na brzegu wanny znalazł wielką kostkę pachnącego mydła i zaczął się namydlać. – Kiedy skończę, zostawię ci wodę, Amafi. Nie będzie jeszcze bardzo brudna, więc możesz skorzystać z wanny.
– Jesteś bardzo uprzejmy – odrzekł Queganin.
– I przenieś mi trochę wina, proszę – powiedział jeszcze i chwilę później służący powrócił ze schłodzonym pucharem.
Szlachcic skończył się myć i usadowił się z winem, aby chwilę odpocząć. Rozmyślając, o ile bardziej luksusowe muszą być apartamenty samego króla, uśmiechał się do siebie.
– Jak to wspaniale być królem, nieprawdaż? – mruknął.
• • •
O ile Tala zachwycił dwór królewski w Roldem, o tyle sala tronowa, w której zasiadał król Wysp, oszołomiła go tak, że niemal postradał zmysły.
Jako jeden z towarzyszy Kaspara mógł wejść tuż za księciem, ale nie dokonywano żadnej oficjalnej prezentacji jego osoby. Stał po jednej stronie halu, podczas gdy król witał władcę Olasko i jego siostrę.
Król Ryan był młodym mężczyzną; miał nie więcej niż dwadzieścia trzy lata. Jego ojciec, król Patryk, zmarł niespodziewanie kilka lat temu, kończąc tym samym dość niespokojny etap w rządach Królestwa. Patryka cechował ognisty temperament. Nie zawsze był sprawiedliwy. Dwaj królowie rządzący przed nim, Liam i Borik, stanowili jego zupełne przeciwieństwo. Patryk władał w Krondorze podczas niespokojnego okresu odbudowy Zachodniego Królestwa po zniszczeniach na skutek koszmarnej wojny, zwanej Wojną z Wężowym Ludem. Mitologia i historia pozostawały w sprzeczności, ale bazując na najbardziej wiarygodnym źródle, można było sądzić, że kapłani Pantathian, kreatury z dawnych mrocznych legend, przeprowadzili straszliwy atak na Królestwo, mierząc głownie w Krondor. Przypłynęli z drugiego końca świata flotą liczącą tysiąc albo więcej statków. Podczas swego panowania w Krondorze Patryk musiał także dwukrotnie zmierzyć się z Keshem. Kiedy umarł jego ojciec, król Borik, Patryk był już starym i zmęczonym człowiekiem. Jego rządy nie należały do najszczęśliwszych.
Ryana postrzegano jako jedną wielką niewiadomą, więc wizyta Kaspara miała na celu niejakie rozeznanie się w sytuacji panującej w królestwie. Jeden z kapitanów księcia, Janos Prohaska, stał tuż obok Talwina.
– Król musi się nieco obawiać naszego pana – szepnął.
– Dlaczego tak mówisz, kapitanie? – spytał Tal, także szeptem, gdyż uroczystość prezentacji była w pełnym toku.
– Czy nie znasz arystokratów, którzy mieszkają w twoim własnym kraju? – zapytał cicho Janos Prohaska.
– Na pewno nie z widzenia – przyznał kawaler.
Po obu stronach króla znajdowało się pół tuzina mężczyzn. Monarcha, jeszcze nie żonaty, siedział na pojedynczym tronie ustawionym na podwyższeniu. Kaspar stał przed nim i dziękował mu za miłe powitanie, a sześciu ludzi taksowało go wzrokiem.
– Obok króla stoi lord Vallen – mówił dalej Prohaska – książę Rillanon, a dalej lord James, książę Krondoru. Król ma obok siebie swoich dwóch najpotężniejszych możnych. Rządzą Zachodnimi i Wschodnimi Królestwami zgodnie z jego wolą. Jeżeli w Krondorze braknie władcy, James pełni także funkcję Regenta Zachodu.
Tal przyjrzał się wymienionym mężczyznom. Byli podobni z wyglądu, obaj podstarzali, ale ciągle wysocy i potężni, o czujnych oczach i spokojnej pewności siebie, cechującej ludzi dzierżących w swoich dłoniach władzę od dziesiątków lat. Za księciem Krondoru zajął miejsce kolejny mężczyzna, nieco młodszy. Mówił coś cicho do księcia.
– Ten człowiek, który rozmawia z lordem Jamesem to lord William Howell – objaśniał dalej Janos. – Pełni funkcję królewskiego Ministra Finansów i Skarbu. Jest księciem jedynie tytularnym, ale ma władzę porównywalną do dwóch poprzednich. Uważa się, że to najsprytniejszy finansista świata. Widzisz za nim tych dwóch starszych żołnierzy?
– Tak, widzę – Tal kiwnął głową.
Jeden z mężczyzn był w średnim wieku. Jego postawa wskazywała na wieloletniego wojaka. Nosił na sobie królewski czerwony tabard. Za to drugi żołnierz miał barwy księcia Jamesa, czyli niebieski kaftan z jasnobłękitnym kołem na piersi, w którym wyszyto orła wznoszącego się ponad górskimi szczytami. Wyglądał na człowieka dobiegającego osiemdziesiątki. Talwin uznał, że kiedyś musiał być bardzo silny i potężny. Mięśnie osłabły z wiekiem, lecz kawaler wciąż zaliczyłby go do niebezpiecznych przeciwników.
– To pan Lawrence Malcolm, królewski dowódca Armii Wschodu, a obok niego stoi Eryk von Darkmoor, dowódca Armii Krondoru. A z tyłu widzisz admirała królewskiej Floty Wschodniej, Daniela Marksa, i jego adiutanta. Gdyby to nie była uroczystość powitalna księcia Kaspara, powiedziałbym, że obserwujemy naradę wojenną.
Młodzieniec przyjrzał się wymienionym mężczyznom z uwagą i doszedł do wniosku, że jego rozmówca ma rację. Ludzie ci nie zachowywali się w najmniejszym stopniu jak oficjalne osobistości zaproszone na powitalną galę. W Roldem podobnym uroczystościom towarzyszył na ogół lekki, niezobowiązująco swobodny nastrój, zupełnie nieobecny tutaj.
Kiedy książę odszedł wreszcie od tronu, wystąpił naprzód mistrz ceremonii i uderzył okutą metalem laską, oznaką pełnionej funkcji, w kamienną podłogę.
– Moi panowie, panie i zaproszeni goście. Jego wysokość zaprasza, abyście postąpili naprzód i przeszli do wielkiego halu, gdzie podano obiad.
Hawkins poszedł za innymi i z pomocą pazia znalazł miejsce. Tutaj także panował bardzo oficjalny nastrój, inny niż ten, którego doświadczył w Roldem. Ludzie zajęli się rozmową. Szybko został wciągnięty w lekką konwersację z lokalnymi pomniejszymi szlachetnie urodzonymi. Panowała tutaj cisza, przerywana jedynie cichą grą małej orkiestry w kącie sali, inaczej niż na dworze króla Karola, gdzie goście byli zabawiani muzyką, poezją i sztuczkami magików.
Jedzenie smakowało doskonale, podobnie jak wino, ale Talwin nie potrafił pozbyć się złych przeczuć. Kiedy już kończył jeść, u jego boku pojawił się pałacowy goniec.
– Panie, król domaga się twojej obecności.
Wstał, nie mając pojęcia, dlaczego akurat jego towarzystwo jest tak pożądane, ale poszedł za paziem wzdłuż stołu, aż dotarli do przerwy i skręcili w kierunku królewskiego podium. Młodzieńca odeskortowano na miejsce i stanął bezpośrednio przed obliczem króla. Znalazł się nagle pod ostrzałem badawczych spojrzeń całej monarszej świty.
Król zajmował wysokie krzesło, a po jego prawicy zasiadał książę Kaspar jako honorowy gość. Po lewej usadzono lady Natalię, która, o ile Tal mógł cokolwiek wywnioskować, całkowicie oczarowała władcę. Inni arystokraci Królestwa Wysp zajmowali miejsca, odpowiednio do swej pozycji, wzdłuż obu krawędzi stołu.
– Wasza wysokość, kawaler Talwin Hawkins – przedstawił go paź.
Szpon ukłonił się najlepiej, jak potrafił, ledwo trzymając nerwy na wodzy. Udało mu się jakoś ukryć zdenerwowanie, lecz nie mógł nic poradzić na to, że w środku był całkiem roztrzęsiony. W innych krajach bez trudu udawał pośledniego szlachcica z Królestwa, ale teraz stanął w obliczu „swego monarchy”, który przecież nie był jego prawdziwym władcą. Co gorsza, kilka krzeseł dalej siedział książę, któremu jego tak zwany kuzyn zawdzięczał bogactwo i rozliczne dobra. Tal zmusił się do spokojnego oddechu.
Król miał jasną cerę i włosy w kolorze piasku. Przypatrywał się Talwinowi z uwagą ciemnymi brązowymi oczami. Młodzieniec pomyślał, że władca wygląda na inteligentnego człowieka i nawet gdyby nie był królem, kobiety z pewnością uznałyby go za atrakcyjnego i godnego głębszych uczuć.
– Witamy, kawalerze – powiedział monarcha z uśmiechem. – To dla nas zaszczyt.
– Wasza wysokość jest nadto łaskawa – odparł Hawkins.
– Nonsens – zaprzeczył król. – Przynosisz zaszczyt Wyspom jako zwycięzca turnieju w Akademii Mistrzów. Już dawno chcieliśmy ci pogratulować, ale ciągle przebywasz poza swoim królestwem.
Książę James przyjrzał się bacznie młodemu mężczyźnie.
– Twój krewniak, baron Seljan Hawkins, nie miał pojęcia, gdzie cię szukać. – W jego głosie zabrzmiała fałszywa nuta i Szpon zrozumiał, że książę żywi w stosunku do niego podejrzenia.
Tal skinął głową.
– Wasza wysokość, wasze miłości, muszę przyznać, że jestem najmniej znaczącym z kuzynów barona, choćbym nawet chciał, żeby było inaczej. Sądzę, że nie wiedział nawet o moim istnieniu, dopóki nie dotarły do niego wieści o moim zwycięstwie w turnieju. Jego dziadek i mój byli braćmi, więc mamy wspólne rodowe miano. Używam tytułu kawalera tylko dzięki memu ojcu, który miał pewne wpływy w Urzędzie Heraldycznym, a przynajmniej tak zrozumiałem z jego opowieści.
Książę wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Innymi słowy, twój ociec kogoś przekupił.
Hawkins odwzajemnił uśmiech i wzruszył ramionami.
– Nigdy tego nie powiedział wprost, a ja nie pytałem. Wiem tylko, że ziemie, do których ojciec rościł pretensje, składają się głównie z bagien leżących w pobliżu Ylith i nigdy nie zobaczyłem nawet miedziaka z rzekomego dochodu.
Słowa kawalera wywołały falę śmiechu przy całym stole. Humorystyczny akcent i ironiczne podejście do samego siebie nieco rozluźniły atmosferę.
– Cóż, nawet jeżeli twój ojciec naciągnął nieco prawo w tej materii, ja muszę uznać twój tytuł i status, nawet jeżeli twe ziemie są bezużyteczne – oznajmił król. – Jesteś zwycięzcą turnieju Akademii Mistrzów i już choćby z tego powodu winieneś zostać nagrodzony.
Władca dał znak ręką i zbliżył się paź niosąc szkarłatną poduszkę, na której spoczywał miecz niezwykłej piękności. Miał osłonę dłoni zrobioną ze srebra, a ostrze wykuto z najlepszej stali, jaką Tal kiedykolwiek widział.
– Miecz pochodzi z naszej manufaktury w Rodez – rzekł monarcha. – Mówi się, że wykonują tam najwspanialsze ostrza na całym świecie i pomyśleliśmy, że taka broń w sam raz nadaje się dla mistrza.
Tal wziął miecz i ozdobną pochwę, którą dotąd trzymał drugi paź.
– Wasza miłość, przytłaczasz mnie tym darem.
– Rozumiemy, że wstąpiłeś na służbę do naszego przyjaciela, księcia Kaspara.
– Tak, wasza wysokość, wstąpiłem.
Król Ryan oparł się wygodniej i uśmiech zniknął z jego twarzy.
– A więc służ mu dobrze, ale jeżeli kiedyś los rzuci cię z powrotem do ojczyzny, kawalerze, wiedz, że czeka tu na ciebie miejsce. – Spojrzał na księcia Kaspara. – Z wielką przyjemnością zatrudnimy tak wspaniałego szermierza, a już szczególnie zwycięzcę turnieju.
Talwin kiwnął potakująco głową i odszedł, odprawiony gestem króla. Szedł za paziem z powrotem do swego stołu. Słowa władcy stłumiły swobodniejszy nastrój.
Kiedy siadał, ponownie rozważył słowa Prohaski i musiał się z nimi zgodzić. To nie było przyjęcie powitalne. To była narada wojenna.
powrót do indeksunastępna strona

56
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.