Jego słowa odniosły zamierzony skutek. Na twarzy starszaka pojawił się gniew, jednak nie wykonał żadnego groźnego ruchu. – Może nie jesteś karaluchem – odpowiedział chłodno, grożąc palcem – ale odezwij się do mnie tym samym tonem, a będziesz musiał sobie hodować nowe zęby. Skinął ręką na swoich towarzyszy. Przeszukali go szybko, lecz dokładnie; nie robili tego po raz pierwszy. Iwen zapamiętał kilka ciekawych możliwości ukrywania drobiazgów. Nie miał przy sobie wiele, nic, co miałoby jakąś wartość dla kogokolwiek poza nim samym. W plecaku trzymał proste przyrządy, z jakich korzystał w ziemskich szkołach, oraz kilka zapasowych kart pamięci – w tej szkole te rzeczy były zbędne. Zrozumiał, dlaczego tylko jajcogłowi nosili plecaki – za bardzo krępowały ruchy. Postanowił, że od jutra przestanie go nosić. Przeszukanie rozczarowało starszaków. Znaleźli ledwie kilka drobiazgów i jego kartę identyfikacyjną. Iwen najbardziej obawiał się o robota-zabawkę wielkości małego palca, ukrytego w wewnętrznej kieszonce spodni. Rodziców nie stać było na wyszukane zabawki, więc ojciec starał się to nadrobić, składając je ze swoich części. Małe, często zabawne maszynki, proste w budowie, lecz posiadające zaskakująco dużo możliwości, były dla Iwena po stokroć cenniejsze niż najdroższe zabawki. Na dole pokazywał je swoim kolegom, wkupując się do ich kręgu, lecz tutaj jakoś nie potrafił się przekonać do tego pomysłu. Jak zwykle w takich chwilach, najgorsze stało się faktem. Któryś ze starszaków wymacał zawartość kieszonki. Iwen szarpnął się gwałtownie, byle tylko uwolnić rękę, byle sięgnąć do kieszeni. Ledwie zdołał objąć przedmiot swoimi palcami, gdy jeden ze starszaków wprawnie złapał go za nadgarstek. Plastalowy uścisk zmusił Iwena do rozwarcia palców, jego ręka została brutalnie wyszarpnięta z kieszeni. Drugi starszak natychmiast przygniótł ją do ściany. – Chyba coś mamy! – oświadczył swojemu szefowi. – Hej, oddawaj! – Iwen napiął mięśnie, lecz starszak mocno go trzymał. – Złodziej! Chłopiec wsadził rękę do kieszeni Iwena. Wyciągnął rękę i rozwarł dłoń, ukazując zdobycz. Jej widok rozczarował całą trójkę. – Zabaweczki jajcogłowych? – zaśmiał się ten, który trzymał go za rękę. – A nie wygląda… – Ciebie to łatwo nabrać! – Nie jestem jajcogłowym! – odparł wściekle Iwen. – Nie? Więc to nie będzie ci potrzebne, prawda? – nim Iwen zdążył coś powiedzieć, starszak upuścił zabawkę i rozgniótł ją obcasem. – Może zrobisz sobie nową? Wszyscy trzej roześmiali się niczym z dobrego żartu. – Szczury! – Iwen szarpnął się najmocniej jak potrafił. Popełnił błąd, pokazał, że mu zależy. Gdyby nie zareagował, nie zwróciliby na nią uwagi. A tak… Cios w brzuch przypomniał mu w jakim był położeniu. Przestał stawiać opór, obiecując sobie, że jeśli tylko istnieje sposób na odpłacenie za to, co zrobili, zrobi wszystko, by tak się stało. Starszaki kontynuowały przeszukiwanie. Gdy skończyły, przycisnęły go do ściany. – Świetliście. Ten nowy to jakaś beksa – zauważył jeden z nich. Chłopiec z czupryną jak kropla wody wzruszył ramionami. – Znaleźliście coś? – Same śmieci. Ma tylko kartę. – Zobaczmy… Może mały szczur coś na niej ma i pójdziemy na zakupy – ich szef wyciągnął z kieszeni miniaturowy czytnik i sprawdził stan jej zawartości. Z lekcji historii Iwen pamiętał, że kiedyś było coś takiego jak pieniądze. Można je było wziąć do ręki i zapłacić, a sieć bankowa nie miała o tym pojęcia. Jednak ostatnie pieniądze nie znikły z powodu banków, kradzieży, przez identyfikatory, karty elektroniczne czy próby śledzenia impulsów przez rządy, lecz przez zarazę, która z pomocą plastykowych pieniędzy przeskakiwała z jednego miejsca w Układzie na drugie, omijając wszelkie bariery. Teraz pieniądze były tylko impulsami w sieci, a pamięć identyfikatora służyła do ich lokalnego przechowywania. Była obrazem stanu konta, służącym do szybkich rozliczeń i opłat. Bez tłumaczenia zrozumiał, co znaczą zakupy. Przekazanie każdego impulsu było rejestrowane; dorośli łatwo by zauważyli, że niektórzy starsi chłopcy zbyt często otrzymują wpłaty od młodszych dzieci. Starszakom nie były potrzebne impulsy jako takie, lecz konkretne rzeczy, jakie można było za nie dostać. No to się rozczarujecie, pomyślał z satysfakcją, nie mam ani impulsu. Gdybyśmy byli bogaci, zostalibyśmy na Ziemi i nie musiałbym patrzeć na taką żałosną, cuchnącą stertę śmieci jak ty i twoi kumple. – Pusta! – przywódca starszaków ze złością wziął identyfikator w dwa palce. Iwen odruchowo odwrócił głowę i zamknął oczy. Plastikowa karta uderzyła go płasko w policzek i spadła na ziemię. Gdy spojrzał na starszaka, ten uderzył go grzbietem dłoni w twarz. Iwen zatoczył się do tyłu. – Za co? – spytał. Policzek palił go żywą plazmą. – Nic nie mam… – Właśnie za to, szczurze! Zapamiętam cię i jeszcze wrócę – machnął w jego stronę. – Przywitajcie nowego w szkole i nauczcie, by nie zapominał o podatkach! Nauczyli go. Szybko, lecz dokładnie obili cały jego tors. Już wiedział, po co tutejsze dzieci noszą zbroje. Gdy znikali na schodach właśnie wstawał z podłogi, próbując siąść. Wciąż był zgięty wpół, odruchowo przyciskał lewą rękę do boku. Znowu odezwały się wczorajsze obrażenia. Zrozumiał, co to znaczy być bitym na poważnie. Rzeczywiście, było gorzej. Inni uczniowie nie zwracali na niego uwagi, jakby go nie było. Tylko młodszaki gapiły się chwilę, ale gdy tylko spojrzał na takiego, natychmiast pośpiesznie się oddalał. Więc wciąż wyglądam groźnie, uznał. Nie jest ze mną tak źle, jak się czuję. Niepewnym ruchem ręki podniósł identyfikator i wsunął go do kieszeni. Kolejna lekcja, nigdy nie chodzić z pustym identyfikatorem. I nie kłócić się ze starszymi od siebie. Zgarnął resztki robota, wierząc, że ojciec zdoła go naprawić. Znowu usłyszy, że nie powinien obnosić się z rzeczami, na których mu zależy, ale tym razem zapamięta to na zawsze, bez jego pomocy. Pocieszył się, że mogło być gorzej. Mogli zabrać jego zabawkę. Miejsce takie jak to szybko uczyło jak odzwyczaić się od posiadania czegokolwiek na własność. To, czego mógł być pewien w tej szkole, to podatków. Że będą się powtarzać. Przesłanie było oczywiste – im mniej ma, tym mniej straci, lecz gdy nie ma nic… Jak znaleźć złoty środek? Kolejna z rzeczy, których musiał szybko się nauczyć.
Reszta chłopców czekała pod salą. Do zajęć pozostało kilka minut. Iwen zabrał Orfiusa na bok i opowiedział, co mu się przydarzyło. Wiedział, że to się rozniesie. Orfius opowie o tym innym, jednak Iwen był zbyt wściekły, by myśleć jak odbije się to na jego wizerunku w grupie. – Nic ci nie zabrali? – jego historia nie wywarła na Orfiusie wielkiego wrażenia. Przypominał mu ojca martwiącego się zepsutą windą. Nie działa? Trudno, przejdzie kilka korytarzy do następnej. – Nie mieli czego – wyjaśnił. O robocie nie wspomniał. Nie chciał wyjść na dziecko. – Nie mam nawet jednego impulsu. – To niedobrze. Gdyby coś dostali, skończyłoby się na kopniaku. Nie martw się, Nowy. Zajmiemy się twoim podatkiem. Przynajmniej jakaś pomoc. Ale nie na to liczył. Liczył na zemstę. – Myślałem, że jesteśmy grupą by się bronić. – Bo tak jest! Ale to nie są sprawy dla grupy. Z takimi rzeczami każdy musi sobie radzić sam. Oni są silniejsi. – Ale gdybyśmy zaatakowali ich razem… – I co? Chciałbyś mu odebrać to, co twoje? A może pobić? – Moglibyśmy spróbować. – Nie to, żeby Iwen o tym nie marzył, ale to były tylko dziecięce marzenia. Nawet on zdawał sobie z tego sprawę. – To nie takie proste. Grupy biją się z grupami, a wojownicy z wojownikami. Gdyby było nas trzy razy tyle co tamtych, pewnie byśmy im dołożyli, ale wtedy ich kapitan miałby prawo wypowiedzieć nam wojnę. Nikt nie chce wojny ze starszakami. Zresztą, chcesz chodzić wszędzie całą grupą, nawet aby się wysikać? Tak się nie da. Od czasu do czasu każdy z nas zostaje sam, a tamci by tylko na to czekali. Reguły są po to, by był porządek w szkole. Tak, reguły. Starszaki robiły z nimi co chciały. Mógł zapomnieć o zemście. – To żadne reguły! Takie to są wszędzie! Nikt nie musi ich przestrzegać… – To nie tak – Orfius stanowczo zaprotestował. – Nie rozumiesz. One są po to, by ukrywać szkołę przed dorosłymi. Są tak samo dla nas, jak dla starszaków. Gdyby każdy robił co chce pewnie wszyscy wylądowalibyśmy w akademii. Łamanie reguł szkodzi wszystkim, całej szkole. Chciałbyś trafić do akademii, Nowy? Czy chciałby? Skąd miał wiedzieć? – Nie wiem nic o tej akademii – przyznał. – Uwierz mi na słowo, nie chciałbyś się tam znaleźć. Tam jest sto razy gorzej niż tutaj. – To możliwe? – nie chciał tego powiedzieć, ale pytanie samo przeszło z głowy do ust. – Nowy, taka jest szkoła – pocieszył go Orfius. – Gdy już się przyzwyczaisz, sam zaczniesz rządzić tymi, którymi możesz i unikać tych, którzy rządzą tobą. Nie jesteśmy słabi, ale nie jesteśmy ani tak wysocy, ani tak silni, by stawiać się starszakom. Wiedzą, że nie możemy im dorównać. – Bo nie próbujecie… Orfius się zdziwił. Popatrzył na niego z niepokojem. – A chciałbyś spróbować? Możesz odszukać któregoś z tych, co cię pobili i wyzwać go na pojedynek. Pewnie by się zgodzili, bo oni lubią rozwalać takich, co nie okazują szacunku – Orfius położył prawą dłoń na lewej piersi. – Wtedy, przysięgam ci, jak tu stoję, na własne życie, jak go pokonasz, to zrobię wszystko, by przekonać Arto do wojny. Iwen spuścił głowę, zażenowany. Zrozumiał, co Orfius chciał powiedzieć. Jakim prawem żądasz tego, czego sam nie możesz dokonać? – Do próżni z takimi regułami! To nie w porządku… – niesprawiedliwe, tak chciał powiedzieć, lecz czym tutaj była sprawiedliwość? Czy ktokolwiek znał to słowo? – Musisz to zrozumieć – Orfius przyjacielsko poklepał go po plecach. – To nie ma sensu. Po to jesteśmy grupą, by było mniej silniejszych chłopców, którzy nie baliby się nas bić. Jeśli grupa jest silna, to walczy z drugą, która bije tych, którzy do niej należą. Jak wygra, sama może bić tych z pokonanej grupy, a tamci już im nie oddadzą. Takie są reguły. Gdybyś był sam, bez grupy, wtedy byłoby ci jeszcze gorzej. Wiesz, jest kilku takich samotnych starszaków. Nikt się ich nie boi. Nawet młodsze grupy robią z nimi co chcą. Trojaki śmieją się z nich i wyzywają od karaluchów. Wstyd na to patrzeć. Nowy, gdyby któryś spróbował tak ze mną, chyba bym go zapuszkował. Iwen chwilę milczał. – Czyli to jest normalne? – spytał w końcu. – Siódmaki, ósmaki i inni mogą nas… opodatkować i bić, ale za to wy bijecie młodszaki, by wam płacili? – A jak myślisz? – Orfius odpowiedział pytaniem na pytanie. – Skąd my będziemy mieć na podatek dla starszaków? Nie każdy ma tak bogatych rodziców by mu dawali impulsy, nie pytając na co. Jeśli dasz coś starszakowi, on będzie zadowolony i może nawet cię nie uderzy. Ale jak nie masz nic, to… sam już wiesz co wtedy. Iwen w myśli przyznał mu rację. Tylko silny decyduje, słaby musi słuchać. Jak w życiu. Tylko dorośli nazywali siłę władzą. Nie chciał, nie lubił, być słaby. Nie uważał, by taka szkoła była sprawiedliwa, lecz uzmysłowił sobie, że tu nie będzie miał wyboru. Albo będzie robić to wbrew sobie, albo będzie bity przez starszych uczniów. – Wszyscy tak robią? – Prawie – Orfius przekrzywił głowę. – Arto jest genialny, silny i w ogóle… ale ma swoje dziwactwa. Jest trochę… inny niż my. – To zauważyłem. – To nie tylko to. Rzadko kiedy ściga młodszaki. Nie wiem, nie chce czy myśli, że nie warto, po prostu pozwala nam robić to za niego. – Naprawdę? – notowania Arto na liście wartościowych osób Iwena poszły punkt w górę. – Naprawdę. Sam woli ich straszyć i wie jak to robić. Widziałem trojaka, który raz złamał jego polecenie. Nie uderzył go ani razu, ale gdy przed nim stanął, tamten od razu posikał się ze strachu. To działa, więc myślę, że to chyba dobry sposób. Bezpieczniejszy, bo dorośli, nawet jak to zobaczą, nie mają się czego czepić. Pół punktu mniej. Iwen poczuł się rozczarowany. Miał cichą nadzieję, że Arto jest lepszy niż inni, lecz on był tylko bardziej wyrachowany. Wciąż, pomyślał, lepiej straszyć niż łamać kości. – Więc co mam zrobić? – spytał bezradnie. – Mam łapać młodszaków by mieć na podatek? Myśl o pobiciu i okradzeniu młodszego chłopca zdała mu się obrzydliwa. Zaczął rozważać inne rozwiązanie. Mógłby poprosić rodziców o kilka impulsów, ale zaraz spytaliby go na co ich potrzebuje. Musiałby kłamać, a i tak było to tylko chwilowe rozwiązanie. Nie wiedział jak często starszaki pobierają swoje podatki. Powinien się zapytać, lecz bał się, że Orfius pomyśli, iż boi się starszaków. – Tu też są reguły – odparł Orfius. – Są starszaki, które mają nas prawo czyścić. Są naszymi właścicielami, za to my posiadamy młodsze klasy. Gdy wyczyści nas wojownik, który nie należy do grupy naszych właścicieli, to będzie miał z nimi do czynienia. Oni sami zatroszczą się by więcej tego nie robił, wystarczy im powiedzieć. – A jeśli ten wojownik będzie starszy od tych… właścicieli? – Wreszcie chwytasz – Orfius uśmiechnął się. – Starsi mogą robić co chcą, jak długo są silniejsi od właścicieli. My, Nowy, jesteśmy silniejsi od czworaków – wydął wargi. – Nie zwracamy uwagi na to kto i jak dzieli się tą drobnicą. Dzielimy się trojakami i czworakami z innymi grupami w naszym wieku, ale z tymi młodszymi robimy, co chcemy. Możesz zapolować na jakiegoś dwojaka, ale nie wiem czy zdążysz – machnął ręką. – Oni i tak nic nie mają. Na taki wypadek mamy wspólną kasę. Każdy dokłada się jak coś ma, dla dobra grupy. Inne grupy płacą silniejszym za ochronę, ale my tak nie musimy robić. Jesteśmy najsilniejsi. To nam płacą za ochronę. Iwen pojął, że poza zwykłym systemem przynależności istnieje także możliwość opłacania najemników. Nie był zdziwiony. Gdzie ludzie się biją zawsze znajdzie się ktoś, kto zgodzi się płacić za ochronę. Tak samo było z jajcogłowymi, tylko oni nie płacili impulsami, lecz swoją wiedzą. Szkoła aż za bardzo przypominała wilcze stado. Najsilniejszy pożywia się jako pierwszy, następni dostają resztki, a ci na samym dole zwykle obywają się smakiem i głodują. – Kapitan… nie używa tej kasy? – spytał niepewnie. – Arto? Nie, on nie – Orfius energicznie zaprzeczył. – Inni kapitanowie tak robią, ale nie on. Jak coś ma, dokłada się, jak wszyscy. – Też będę, tylko nie mam z czego. Od rodziców dostaję tylko na jedzenie, ale dzisiaj już wydałem… – Z jedzenia nie możesz rezygnować, bo osłabniesz. Coś wymyślimy. Możesz powiedzieć rodzicom, że potrzebujesz impulsów na coś do szkoły. Ale… wiesz, myślę, że na razie Arto pozwoli płacić twoje podatki z naszej kasy. Dla niego takie rozwiązanie było tak samo tymczasowe, jak proszenie rodziców o impulsy. Co z tego, że czasem oszukiwał ich na Ziemi, tu nie chciał tego robić. Ale jaki miał wybór? Albo kraść od młodszaków, albo się zdać na łaskę grupy. W ten sposób nie zdobędzie niczyjego szacunku. Zajęcia dobiegły końca, lecz Iwen nie udał się prosto do domu. Nawet to miało się zmienić. Każdego dnia po zajęciach grupa zbierała się na treningi. To było coś nowego. Jego ciekawość walczyła z obawą co taki trening może dla niego oznaczać. Razem z grupą zagłębił się w labirynt korytarzy sekcji. Nie znał stacji tak dobrze jak oni, ledwie pobieżnie przyjrzał się ogólnemu schematowi i trochę dokładniej planowi sektora, w którym mieszkał, lecz było tego dość, by zrozumieć, że trafił do podsekcji magazynów i pomieszczeń technicznych. Nie był to plac zabaw, niemniej jego koledzy sprawiali wrażenie, że wiedzą co robią. Skrzętnie omijali strzeżone części sekcji. Pół godziny później dotarli do dziwnie pofałdowanej ściany. Idąc wzdłuż niej znaleźli stare, na wpół zasunięte drzwi, wygięte na zewnątrz i tak mocno zdeformowane, że żaden siłownik nie zdołałby ich zamknąć. Bez trudu weszli do pogrążonego w głębokim półmroku wnętrza. Z początku Iwen widział jedynie wąski snop sączącego się z tunelu słabego światła. Bardziej czuł niż widział, że znaleźli się w dużej i pustej hali. Ktoś ustawił lampę; jej słabe światło pozwoliło mu rozejrzeć się po pomieszczeniu. Wykonane z mocnego, grubego na ramię tworzywa ściany pokrywały deformujące je wypukłości. Tylko sufit i podłoga wciąż były płaskie, lecz chyba tylko dlatego że zrobiono je ze znacznie grubszych płyt. Zatrzymał się, rozglądając ze zdumieniem. – Co to za miejsce? – spytał przechodzącego obok Orfiusa. – Najnowsza sala treningowa. Cała nasza – zatoczył ręką szeroki łuk. – Podoba ci się? – Jakaś dziwna… – Nie trudno zauważyć, prawda? – Orfius roześmiał się w odpowiedzi. Jak na szkołę, często się uśmiechał. – To magazyn. Teraz jest porzucony, bo jakieś trzy lata temu wybuchł tu pożar. – Pożar? Na stacji? Myślałem, że to niemożliwe… – Bo to jest niemożliwe. Wszystko tutaj jest z niepalnego tworzywa. Ściany, ubrania, łóżko… Masz tu plastik lekki i ciężki, twardy i miękki, nieprzewodzący i przewodzący, przezroczysty i nie… I każdy z nich jest niepalny. Cała stacja to wielki kawał plastiku. – Myślałem, że Delta Komet to jedna z tych starszych stacji i jej część wciąż jest metalowa. Orfius przecząco pokręcił głową. – Nawet jeśli tak było, dorośli dawno to wymienili. Pamiętaj, Nowy. Na stacji tylko metal lub to co go zawiera może coś ważyć. Metal jest, ale w tak małych kawałkach, że go nie zobaczysz. Jak coś nie musi być z metalu to zamienia się to na plastik, bo jest trwalszy. – I tylko on pozostał? Podobno kiedyś używano też betonu, szkła i drewna… – Nowy, nie w kosmosie! Nie wiem, co to jest ten beton… ale drewna to chyba nawet moi rodzice w życiu na oczy nie widzieli. Jedynie na promenadach rosną drzewa, ale to wszystko. Gdzieniegdzie zdarzają się kawałki czystego metalu, ale reszta… Może w muzeum stacji? Więc nawet tutaj wszystko było z plastiku. Więc nie tylko Ziemia. Druga rewolucja przemysłowa, plastikowa rewolucja, to wtedy się zaczęło, dawno temu. Dlaczego plastik? – spytał ktoś kiedyś. A dlaczego nie? – odpowiedzieli inni. Węgla, azotu, tlenu czy wodoru, nawet siarki, w kosmosie wszędzie jest pod dostatkiem, a metalu nie zawsze. Wraz z powstaniem pierwszych reaktorów H-He-N ludzie nauczyli się wytwarzać te pierwsze ze zwykłej wody, a tych drugich jeszcze nie mogli. Zaczęli używać plastików niemal do wszystkiego. Łatwo dawały się przetwarzać i kształtować, zaś zużyty bez trudu rozkładał się na pojedyncze cząsteczki, gotowe do ponownego złożenia. Podobno od tego czasu wszystko stało się jeszcze tańsze, lecz po cenach w sklepach na stacji Iwen wcale tego nie widział. – Na stacji nic nie może się palić, tak? – Tak musi być. Ogień przy sztucznym ciążeniu to koszmar. Jest jak woda, przyczepia się do wszystkiego i wypełnia całe powietrze, dlatego dorośli tak się go boją. Wtedy musieli tu trzymać coś, co mogło się palić i jakoś się zapaliło… a jak już się zaczęło, to wszystko trwało moment. Cale pomieszczenie wypełniła kula ognia, widziałem to na projekcji. To był widok! Obsługa stacji niewiele mogła zrobić. Gdybyśmy byli bliżej powierzchni, pewnie wyssaliby powietrze na zewnątrz, ale jesteśmy kilkadziesiąt poziomów w głębi kadłuba i musieliby wyssać je z całej sekcji. Odcięli magazyn od wentylacji i poczekali, aż ogień sam zgaśnie. Potem weszli tam w skafandrach, uprzątnęli resztki, wywietrzyli i tak to zostawili. Teraz magazyn jest pusty. Dorośli się tu nie kręcą i nie zadają pytań. – Czy to bezpieczne? Drapiąc się po głowie, Orfius spojrzał najpierw na sufit, a potem na podłogę, oceniając ich wytrzymałość. – Czy ja wiem? – wzruszył ramionami. – Gdyby coś miało się zawalić, dorośli już dawno by się tym zajęli. Orfius odszedł, dołączając do stojących na środku sali towarzyszy. Jajcogłowi zebrali się nieco z boku. Kręcił się przy nich jeden z wojowników, chłopiec, którego Iwen jeszcze nie znał. Wciąż stał blisko drzwi. Nikt nie powiedział mu co ma robić, nie kazał przyłączyć się do innych, więc uznał, że poczeka i popatrzy co się będzie działo. Zaczął myśleć nad sposobem zdobycia prawdziwej akceptacji w grupie. W wielu ziemskich klasach podlizywanie się osiłkom było skutecznym sposobem na akceptację. Póki zadowalanie najważniejszych nie zamieniało się w bezczelne nadskakiwanie, było dobrym wyjściem do uzyskania własnej pozycji, bez konieczności bicia się z kimkolwiek. Iwen nigdy nie musiał tak postępować, lecz wraz z odkrywaniem „uroków” nowej szkoły zaczął rozważać nawet takie wyjście – aż do chwili, gdy zrozumiał, że tutaj wzbudziłoby to jedynie wzgardę. Tu walczyło się o swoje miejsce. Arto zakazał walk miedzy sobą, pozostawały więc walki na zewnątrz grupy, z innymi dziećmi. Na to nie czuł się jeszcze gotowy. Jak mógł zrekompensować brak siły? Oczywiście, sprytem. Tylko jak stworzyć odpowiednią sytuację? Chłopcy zebrali się wokół tłumaczącego im coś Żimmiego. Iwen ledwo co słyszał, widział jedynie jak pokazuje dłońmi na uda i biodra. Stanął w rozkroku i wyrzucił w górę prawą nogę, utrzymując ją pionowo w górze. Obrócił się na stopie, przesuwając rękę wzdłuż łydki jednej nogi do uda drugiej, objaśniając coś pozostałym dzieciom. Iwen uważnie obserwował jak pewnie kontroluje ciało, utrzymując je w równowadze przez balansowanie całym torsem. Jego ruchy były niebywale precyzyjne. Jak długo musiał ćwiczyć, by to osiągnąć? I po co? Żimmy dociągnął nogę do tułowia, zgiął ją, opuścił na ziemię i odszedł na bok. Słuchający go wojownicy ustawili się w trzy luźne szeregi. Jeden z nich pozostał przy Żimmym. Wciąż o czymś rozmawiali, lecz Iwen nie zwracał już na nich uwagi. Nagle coś go uderzyło. To Arto miał być najlepszym wojownikiem w grupie. Logiczne było, że to on powinien prowadzić zajęcia. Dlaczego robił to za niego jego zastępca? Dopiero teraz zauważył, że kapitan gdzieś się zapodział. Spróbował sobie przypomnieć, kiedy go widział po raz ostatni. Jeszcze na zajęciach dostrzegł w nim jakąś zmianę. Był mniej uważny niż wczoraj i trochę zamyślony, choć rozmawiając z innymi chłopcami nie sprawiał takiego wrażenia. Nie było go z nimi przez całą drogę do magazynu. Musiał zniknąć wcześniej… – Szukasz kogoś, Nowy? – chłopiec, który przed chwilą rozmawiał z Żimmym, stał teraz obok niego. Patrzył na Iwena pewnym siebie wzrokiem, lecz brakowało w nim tej czujności, jaką miał Arto. Iwen nie znał go z imienia, ale wiedział, że jest jednym z chłopców z tylnych rzędów, kimś znacznie ważniejszym niż Orfius czy Bebre. Większość dzieci w klasie miała skórę równie jasną jak Iwen, czasem wręcz bladą, lecz u tego wojownika była ona zupełnie ciemnobrązowa. Jego czarne włosy niemal skręcały się w pierścienie. Aż dotąd, w trakcie wszystkich przeprowadzek, w żadnym z miejsc Iwen nie spotkał Afrykańczyka, który byłby tak bardzo… afrykański. To chyba na historii usłyszał, że kiedyś żyli ludzie, których skóra była prawie czarna, zanim ich przodkowie wymieszali się z innymi. – Kapitan nie trenuje? – spytał. – Trenuje – odparł chłopiec. – Sam prowadzi ćwiczenia. Czasem tylko ma te swoje rozjaśnienia, jak dzisiaj. – Swoje rozjaśnienia? Chłopiec zmieszał się. Arto miał swoje wady, a oni nie lubili o nich mówić. – Czasami nas zostawia i każe Dziadkowi nas ćwiczyć. Nikt nie wie, gdzie wtedy idzie i lepiej nie próbuj się tego dowiadywać. Kapitan ma oczy z tyłu głowy. Zawsze wie, kiedy ktoś próbuje go śledzić i bardzo tego nie lubi. Już wcześniej Arto zdał się Iwenowi bardzo czujny. W jakiś sposób zawsze wiedział, co się dzieje, nawet gdy wydawał się nie uważać. Czy to go nie męczyło? Ciemny chłopiec mówił pewnym, zdecydowanym głosem, choć nie aż tak zdecydowanym i pewnym jak kapitan. Wypowiadał wyrazy trochę szybciej niż inni, mówił krótkimi zdaniami, z jakimś lekkim, dziwnym akcentem. Różnice były niewielkie i większość mogła na to nie zwrócić uwagi, lecz ucho Iwena było wyczulone na takie drobiazgi. Spojrzał na rozgrzewających się chłopców. – Często trenujecie? – spytał. – Bardzo często. Ty też będziesz musiał, nawet częściej. Arto kazał mi cię uczyć. Nazywam się Grejgy. To była dobra i zła wiadomość. Dobra, bo Iwen chciał nauczyć się ich sposobów walki. Zła, że musiało się to stać właśnie w taki sposób – jego lekcje nie były dobrowolne. Były poleceniem od kapitana. Nie pozwolił mu wybrać nauczyciela, poprosić kogoś samemu. Iwen zacisnął zęby. Arto pokazał, kto tu rządzi. – Będziesz moją drugą niańką? Aż tylu nie potrzebuję. Spróbował zażartować, ale chłopiec ani się nie uśmiechnął, ani nie przytaknął. Zdawał się być poważny, najpoważniejszy w grupie. Odwrotnie niż Orfiusa. – Tylko podczas treningów – odpowiedział. – Nie będziesz ćwiczył z innymi, tylko ze mną. Nie licz na to, że będę cię oszczędzał. Musisz szybko nas dogonić. Jestem Grejgy. – Postaram się – Iwen kiwnął głową. Wytrzyma. Dostosuje się. Inni mogą, może i on. Nie jest gorszy. Spojrzał na grupkę jajcogłowych. Leżeli na ziemi, próbując robić pompki, ale nie wychodziło im to za dobrze. Nad nimi stał jakiś wojownik. Co rusz przyciskał któregoś stopą do podłogi, zmuszając do większego wysiłku. Widział jak bardzo im się to nie podoba, lecz robili to, czego od nich wymagał. Pełne posłuszeństwo. Pełna lojalność. Żadnych pytań, żadnych wątpliwości. Żadnych „ale”. – Jajcogłowych też trenujecie? – spytał. – Myślałem, że oni nie walczą. – Tak jest na lekcji i na przerwach – przyznał Grejgy – ale nie podczas bitew. Wtedy walczy każdy. Takie są reguły. Iwen nie musiał widzieć tutejszych bitew, aby wyobrazić sobie na czym polegają. – Bez sensu – uznał. – Jeśli nie potrafią się bić, to jaka z nich korzyść? – Reguły każą by walczyła cała grupa. Reguł się nie zmienia, reguły się uznaje. Jajcogłowi to słaby punkt każdej grupy. – Nie rozumiem. Skoro tylko przeszkadzają, to po co się nimi zajmować? Mogą stać z boku… – Nie po to bronimy ich w szkole, by pozwolić bić podczas walki. Jak dostaną za mocno, przestają uważać na lekcji. Byle kopnięcie i zaraz zaczynają płakać. To ich byle kopnięcie, jak Iwen zdążył się przekonać, doprowadziłoby do płaczu niejednego osiłka z ziemskiej szkoły. W tym jego. – I kapitan chce nauczyć ich walczyć? – Nauczyć ich walczyć? Grejgy szczerze się roześmiał. Iwen odruchowo też się uśmiechnął, choć myśl nie była dla niego aż tak zabawna. Jego trener był jednym z tych dzieci, które poświęcały się całkowicie jednej rzeczy. Tylko pytania kogoś, kto nie miał o niczym pojęcia były w stanie ich rozbawić. – Nowy, to nie miałoby sensu. Popatrz na nich – Grejgy machnął niedbale ręką w ich kierunku. – Oni nie nadają się do walki. Nie chcą tego i nie potrafią, ale Arto uznał, że w bitwie mają pilnować się sami. – Wskazał ręką na chłopca musztrującego jajcogłowych: – Żor nie uczy ich walczyć tylko znosić ciosy, by nie jęczeli z byle powodu. – Ściszył nieco głos: – Dla mnie to strata czasu. Oni już się przyzwyczaili, że są słabi. Gdy my przegramy bitwę, oni też będą mieć kłopoty, dlatego myślę, że to może mieć sens, ale nie taki jak myśli Arto. Jakiś sens ma na pewno, uznał Iwen. Nie raz widział słabszych chłopców, którzy, przyciśnięci do muru, rzucali się na swoich napastników. Dostawali lanie, lecz następny raz podchodzono do nich z większą ostrożnością. Grupa pod kierunkiem Żimmiego wykonała skok, robiąc wykop z półobrotu. Nie wszyscy zachowali równowagę przy lądowaniu; kilku się zachwiało, lecz nikt się nie przewrócił. Ćwiczyli równo i płynnie, w jednakowym rytmie. Iwen odniósł wrażenie, że trafił do prawdziwej armii, takiej z dawnych projekcji, gdzie dorośli maszerowali równo obok siebie. Nic dziwnego, że zachowanie Arto tak do nich pasowało. Oni byli żołnierzami, on – ich dowódcą. Tak po prostu. – Ze mną będzie łatwiej – zapewnił. – Dam z siebie wszystko. – Mam nadzieję. Szkoda tracić czasu. Zachowaj pytania na koniec. Skup się na tym, co masz robić. |