powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (LI)
listopad 2005

W sercu ciemności
David Drake, Eric Flint
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Belizariusz obejrzał się przez ramię i zobaczył, że kłusuje w ich kierunku mała grupka Radżputów, która oderwała się od oddziału konnych. Na czele grupy jechał przywódca eskorty – jeden z wielu drobnych książąt, z jakich składała się górna warstwa radżpuckich wielmożów, będących wasalami Malawian. Ten akurat należał do klanu Chauhar, jednego z najznamienitszych pośród radżpuckich rodów. Nazywał się Rana Sanga.
Obserwując nadjeżdżającego Sangę, Belizariusz czuł się rozdarty pomiędzy dwoma odczuciami.
Z jednej strony złościło go to, że Radżputa przerwie im rozmowę. Eskorta, postępując zgodnie z rozkazami Malawian – co do tego Belizariusz nie miał wątpliwości – pilnowała, żeby Rzymianie nie podchodzili zbyt blisko do pola bitwy i nie przypatrywali się zbyt długo magicznej broni Imperium. Pomimo tych ograniczeń, Belizariusz był w stanie wywnioskować bardzo wiele obserwując oblężenie Ranapuru. Ale z pewnością byłby w stanie nauczyć się znacznie więcej, gdyby pozwolono mu podejść bliżej i gdyby czas obserwacji był nieco dłuższy niż tylko kilka minut.
Z drugiej jednak strony…
Prawdę mówiąc, Belizariusz w miarę upływu czasu żywił do Rana Sangi coraz większy szacunek. I nawet, w jakiś dziwaczny sposób, zaprzyjaźnił się z nim, mimo, że radżpucki pan miał zostać w przyszłości jego przeciwnikiem.
Przeciwnikiem, którego należy się obawiać, pomyślał generał.
Pod każdym względem, może z wyjątkiem jednego aspektu swojej osobowości, Rana Sanga był typowym przedstawicielem narodu Radżputów. Mężczyzna był bardzo wysoki, wyższy nawet niż Belizariusz, i bardzo dobrze zbudowany. Łatwość i gracja, z jaką dosiadał konia, świadczyła nie tylko o doskonalej kondycji fizycznej Sangi, ale przede wszystkim wskazywała na to, że świetnie opanował tajniki jazdy konnej – podobnie zresztą, jak wszyscy Radżpuci, których Belizariusz do tej pory poznał.
Ubiór i dodatki, jakie nosił Rana Sanga, również były typowe dla Radżputy, chociaż wykonano je staranniej i z lepszych materiałów. Radżpuci preferowali zdecydowanie lżejszą zbroję i uzbrojenie niż katafrakci czy perscy kopijnicy – nosili wzmocnione metalem kaftany sięgające do połowy uda, ale pozostawiające odkryte ramiona, hełmy nie zakrywające twarzy i obcisłe spodnie wpuszczane w wysokie, sięgające kolan buty. W skład ich uzbrojenia wchodziły lance, łuki i sejmitary. Właściwie Belizariusz nigdy nie widział, żeby Sanga miał przy sobie jakąkolwiek broń, ale nie miał najmniejszej wątpliwości, że był on ekspertem, jeżeli chodzi o ich użycie.
Tak, idealny portret Radżputy, w każdym calu, z jednym tylko wyjątkiem…
Sanga był teraz zaledwie kilka metrów od grupy Rzymian. Belizariusz uśmiechnął się do niego i z ledwością ograniczył powitalne gesty do grzecznościowego minimum.
Radżputa w każdym calu – z wyjątkiem tego cudownego, ironicznego poczucia humoru.
– Obawiam się, że muszę prosić ciebie, generale Belizariuszu, i twoich ludzi o opuszczenie pola bitwy – powiedział Radżputa zatrzymując konia nieopodal Rzymian. – Wkrótce zacznie się tutaj robić gorąco, jak mniemam. Jak zwykle, musimy dbać o bezpieczeństwo naszych gości i stawiać je na pierwszym miejscu, ponad wszystkim innym.
W tym właśnie momencie, jakby przywołany słowami Radżputy, na niebie nad Ranapurem pojawił się jakiś obiekt. Belizariusz przypatrywał się pociskowi – prawdopodobnie wyrzuconemu przez katapultę skrytą gdzieś za murami miasta – lecącemu w kierunku szeregów oblegających miasto Malawian. Nawet z tak dużej odległości widział malutkie iskierki, spadające z tlącego się lontu.
– Widzicie, zagrożenie jest duże – oznajmił Sanga.
Lont, jak spostrzegł Belizariusz, był zbyt krótki. Ładunek eksplodował w powietrzu, znacznie wcześniej, nim dotarł do zamierzonego celu, czyli do pierwszej linii rowów okalających miasto. Które zresztą wykopano w miejscu odległym o co najmniej półtora kilometra od pozycji zajmowanej aktualnie przez Rzymian.
– Śmiertelne zagrożenie – rozwodził się dalej Sanga.
– W rzeczy samej – powiedział w zamyśleniu Belizariusz. – To prawdopodobnie najbardziej niebezpieczna chwila w całym moim życiu. Chociaż właściwie nie. Zajmuje raczej drugą pozycję po tym okropnym wydarzeniu, kiedy moja siostra terroryzowała mnie łyżką do zupy, gdy miałem osiem lat.
– Ach, te siostry to brutalne stworzenia – zgodził się natychmiast Sanga. – Ja sam mam trzy, a każda z nich jest okrutna nie do pojęcia. Łyżka w ich rękach to śmiertelne narzędzie. Więc nie mam wątpliwości, że tamta chwila była odrobinę bardziej niebezpieczna, niż obecna. Ale ciągle nalegam, żebyście stąd odjechali. Bezpieczeństwo naszych czcigodnych rzymskich gości jest największą troską naszego imperatora. Najmniejsze zadrapanie na czcigodnych obliczach wysłanników imperatora Justyniana położy się niezmywalną plamą na honorze naszego władcy.
Twarz Radżputy przybrała uroczysty wyraz, ale Belizariusz nagle pokazał zęby w szerokim uśmiechu. Spór z Rana Sangą nie miał najmniejszego sensu, gdyż Belizariusz szybko się zorientował, że pod uległą grzecznością Radżputy kryje się iście stalowa silna wola.
Belizariusz szarpnął za wodze swojego konia, zatoczył koło i zaczął oddalać się z terenu walk. Jego katafrakci natychmiast podążyli za nim. Cała radżpucka eskorta, prawie pięciuset konnych, szybko zajęła swoje miejsca. Większość Radżputów jechało w pewnej odległości za grupką Rzymian, ale spora część oddziału zajęła pozycje flankujące. Niewielka gromadka kłusowała przed obcymi, pełniąc funkcję przedniej straży tej małej armii, przebijającej się przez kotłujący się tłum malawiańskich żołnierzy i niewolników.
Rana Sanga jechał obok Belizariusza.
– Robisz bardzo duże postępy w hindi, generale – zauważył Radżputa grzecznościowo po dłuższej chwili milczenia. – To zdumiewające, jak szybko nauczyłeś się tego języka. I obcy akcent zniknął już prawie z twojej wymowy.
Belizariusz powstrzymał się od wykrzywienia twarzy i w duchu przeklął swoją głupotę. Oczywiście, potrafił mówić płynnie w hindi, kiedy tylko zechciał, bez choćby nawet najlżejszego śladu akcentu. Ta prawie magiczna zdolność do uczenia się języków była jedną z wielu umiejętności, jaką zapewniała mu obecność Doradcy. Belizariusz już wielokrotnie korzystał z pomocy klejnotu przy nauce nowych języków.
Jednakże ten talent był przydatny tylko i wyłącznie wtedy, kiedy stanowił absolutną tajemnicę dla przeciwnika.
Belizariusz leciutko westchnął. Zdążył się już przekonać, że ze wszystkich trudnych rzeczy, jakim człowiek musi stawić czoła na tym świecie, prawdopodobnie najtrudniejsze jest udawanie, że jest się kiepskim w języku, którym w rzeczywistości włada się perfekcyjnie.
Belizariusz odchrząknął, żeby oczyścić gardło.
– Bardzo miło mi to słyszeć. Sam tego nie dostrzegam.
– Tak mi się wydawało – odparł Sanga. Radżputa obejrzał się przez ramię. – W związku z tym, że twój hindi, generale, staje się tak dobry, czy nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy rozmawiali od tej pory po grecku? Moja greka, jak zapewne wiesz, pozostawia wiele do życzenia. Bardzo bym się cieszył, gdybym mógł się trochę podciągnąć.
– Oczywiście – zgodził się Belizariusz, przechodząc na język grecki. – Sprawi mi to niekłamaną przyjemność.
Rzymski generał pokazał ręką za siebie, w kierunku miasta Ranapur.
– Jestem ciekaw jednej rzeczy, Rana Sango. Zauważyłem, że rebelianci nie mają ani jednego działa, podobnego do waszych, ale jednocześnie posiadają ogromne zapasy prochu. Czy to nie dziwne, że mają jedną rzecz, nie posiadając drugiej do kompletu?
Radżputa przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Belizariusz z całą pewnością mógł stwierdzić, że Rana Sanga w duchu wyznacza sobie granice tego, co może powiedzieć obcemu generałowi.
Ale chwila ta była bardzo krótka. Sanga nie wahał się zbyt długo. To była jedna z wielu drobnych cech charakteru tego człowieka, pomyślał Belizariusz, która wskazywała na jego umiejętności i zdolności nie tylko jako dowódcy wojsk.
– To wcale nie jest takie dziwne, generale Belizariuszu. Działa pozostają pod ścisłą kontrolą malawiańskich kszatryjasów i nigdy się ich nie przydziela do garnizonów w prowincjonalnych miastach. Jeżeli już o to chodzi, takie same przepisy obowiązują względem prochu. Ale działa są bardzo trudne do wykonania i wymagają specjalistycznych surowców i sprzętu. Prawo zabrania sytuowania manufaktur, wykonujących działa, poza obrębem naszej stolicy, miasta Kausambi. Z drugiej strony proch jest znacznie łatwiejszy do zrobienia. A przynajmniej tak mnie poinformowano. Ja sam, oczywiście, nie znam sekretu jego produkcji. Nikt go nie zna, z wyjątkiem kapłanów Mahwedy. Ale cały proces nie wymaga skomplikowanych urządzeń. Więc jeżeli ktoś posiada odpowiednie składniki…
Radżputa przerwał, wzruszywszy lekko ramionami.
– …których oczywiście, nie muszę chyba mówić, nie…
Gadanina, pomyślał Belizariusz. Wątpię, czy zna dokładnie cały proces, ale jestem pewien, że tak dokładny obserwator jak Sanga, zna trzy składniki prochu i chociaż przybliżone proporcje, w jakich się je miesza.
– …i z niezbędną wiedzą proch może być wykonany. Nawet w oblężonym mieście.
– Jestem zdumiony, że kapłani Mahwedy przyłączyli się do powstania przeciwko imperatorowi Skandagupcie – zauważył Belizariusz. – Miałem raczej wrażenie, że malawiańscy bramini są ślepo oddani sprawom waszego Imperium.
Sanga parsknął.
– Och, nie mam wątpliwości, że ich współpraca została wymuszona. Bez wątpienia większość kapłanów zginęła, kiedy doszło do rewolucji w całej prowincji, ale z pewnością władca Ranapur pozostawił sobie kilku przy życiu. Prawdą jest, że kapłani Mahwedy przysięgają popełnić samobójstwo, zanim zostaną ostatecznie zmuszeni do wyjawienia sekretów wedyjskiej broni, ale…
Radżputa zacisnął usta.
– Ale kapłani nie są prawdopodobnie całkowicie wolni od słabości, podobnie jak my, maluczcy. A już szczególnie, gdy stają się ofiarami przymusu, zamiast…
Nagle zamilkł. Belizariusz w myślach sam dokończył zaczęte zdanie.
Zamiast stać po drugiej stronie jako nadzorcy, pilnujący swoich oprawców mahamimamsa przy pracy.
Ze wszystkich rozmów, jakie prowadził Belizariusz z Rana Sangą, ta właśnie najbardziej zbliżyła się do tematu tajemniczej broni Malawian. Generał postanowił sprawdzić, co jeszcze uda mu się wyciągnąć z Radżputy.
– Zauważyłem, że powiedziałeś o tych waszych niesamowitych urządzeniach militarnych, jako o broni wedyjskiej. Moi ludzie skłaniają się raczej ku poglądowi, że działanie tych armat to wynik czarnoksięskich mocy.
Tak jak się spodziewał, ostatnie słowa uraziły Radżputę.
– To wcale nie są czary! Tak, broń jest magiczna. Ale to odrodzona potęga naszych wedyjskich przodków, a nie jakieś podejrzane sztuczki nowoczesnych barbarzyńców.
Taka była właśnie oficjalna wersja, dotycząca nowej broni, utrzymywana przez Imperium Malawy. Urządzenia pochodziły ze starożytnych czasów Wedów – odkryli je ponownie dociekliwi kapłani, należący do nowo powstałego kultu Mahwedy. Belizariusz był zdumiony widząc, jak szybko ta wersja została przyswojona nawet przez radżpucką szlachtę.
Ale może, pomyślał, to wcale nie jest aż takie zaskakujące. Żaden inny naród Indii, o czym Belizariusz wiedział, nie był tak dumny z dziedzictwa wedyjskich przodków, jak właśnie Radżpuci. Duma była tym większa, a raczej lepszym słowem byłoby tutaj zaciekła, że wielu Hindusów, nie mających radżpuckiego pochodzenia, odmawiało Radżputom prawa do tego dziedzictwa. Twierdzili oni, że Radżpuci przybyli do Indii całkiem niedawno jako nomadzi z centralnej Azji. Miało się to wydarzyć zaledwie kilka generacji temu. Podbili część północno-zachodnich Indii i natychmiast zaczęli się wywyższać. I to jak! Słowo „Radżputa” samo w sobie oznacza syna króla, którym jakoby miałby być każdy z Radżputów.
To było zdanie większości ludności Indii, nie pochodzącej z narodu Radżputów. Ale, jak zauważył Belizariusz, mówiono o tym jedynie pokątnie. I nigdy w obecności samych zainteresowanych, czyli Radżputów.
Belizariusz naciskał dalej.
– A więc to tak? Ja sam nigdy nie miałem okazji studiować wedyjskich tekstów…
Kiepskie kłamstwo. Belizariusz spędził wiele godzin, rozszyfrowując pisane sanskrytem manuskrypty, kiedy jego niewolnik Dadadżi Holkar uczył go pisać i czytać w języku Hindusów.
– …ale nie słyszałem, żeby wedyjscy herosi walczyli za pomocą jakiejkolwiek innej broni, poza tą, którą każdy z nowoczesnych ludzi uważa za dobrze znaną.
– Sami herosi oczywiście nie. A przynajmniej nieczęsto. Ale bogowie i półbogowie także brali udział w tych starożytnych bitwach, Belizariuszu. A oni nie mieli takich ograniczeń.
Belizariusz spojrzał szybko na Sangę. Radżputa nachmurzył się wyraźnie.
Jeszcze tylko trochę, tak myślę.
– Musisz więc być szczęśliwy, widząc jak te boskie siły znów zstępują na ziemię – zauważył niewinnie generał.
Rana Sanga nie odpowiedział. Belizariusz znowu na niego spojrzał. Chmurna mina znikła, pozostały tylko zmarszczone brwi.
Chwilę później zmarszczone brwi także znikły i Rana Sanga lekko westchnął.
– To jest oczywiste bez mówienia, Belizariuszu – powiedział miękko. Rzymianin nie omieszkał zauważyć, że Radżputa po raz pierwszy nazwał go jego imieniem, nie dodając żadnych oficjalnych tytułów typu generał.
– To jest oczywiste bez mówienia. Jednakże, z pewnych względów, wolałbym, żeby okruchy wedyjskiej chwały pozostały częścią przeszłości. – Znów na chwilę przerwał. – Chwała – powiedział jakby do siebie. – Ty sam jesteś żołnierzem, Belizariuszu, więc tym samym lepiej rozumiesz, co kryje się pod słowem chwała. Antyczna bitwa pod Kurukszetrą, na przykład, może być opisana jako chwalebna. O tak, w rzeczy samej była bardzo chwalebna.
Do obozu Rzymian było już zaledwie kilkadziesiąt metrów. Belizariusz widział kuszańskich żołnierzy, zbierających się wokół pawilonów, w których mieszkali Rzymianie i ich etiopscy sprzymierzeńcy. Kuszanie byli wasalnymi żołnierzami, których Malawianie przydzielili jako osobistą i nad wyraz gorliwą ochronę zagranicznych podróżników.
Jak zwykle, Kuszanie radzili sobie ze swoimi obowiązkami gładko i bez problemów. Ich dowódca nazywał się Kungas, a cała trzydziestka żołnierzy-strażników, z których składał się niewielki oddział, należała do jego klanu i związana była z nim więzami krwi – z łatwością więc utrzymywał wśród nich żelazną dyscyplinę. Kuszanie pod każdym względem należeli do elitarnych żołnierzy. Nawet Walentynian i Anastazjusz z niechęcią to przyznawali, więc z pewnością Kuszanie byli co najmniej tak dobrzy, jak traccy katafrakci.
Kiedy zatrzymali się przed namiotem, w którym mieszkał Belizariusz wraz ze swoim niewolnikiem Dadadżim Holkarem, natychmiast pojawił się marathański sługa, aby przejąć wodze generalskiego konia. Belizariusz zsiadł, jego katafrakci także.
Stojąc już na ziemi, Belizariusz wpatrywał się nadal w Rana Sangę.
– Wydaje mi się, że nie dokończyłeś swojej myśli – powiedział cichym głosem.
Rana Sanga na chwilę odwrócił wzrok.
– Bitwa pod Kurukszetrą była ukoronowaniem potęgi Wedów, Belizariuszu – odezwał się w końcu, ponownie spoglądając na generała. – Cała Bhagawadgita1) z Mahabharaty2) jest jej poświęcona. Kurukszetra to największa bitwa, jaką kiedykolwiek stoczono w historii świata. Napisano o niej niezliczoną ilość rozpraw, próbując pojąć jej dwojakie znaczenie – jej przesłanie filozoficzne i religijną ważność.
Twarz Rana Sangi – ciemna, przystojna, z bujną brodą – wyglądała teraz jak maska wycięta z jednego kawałka drewna.
– Napisano także, że w tej bitwie zginęło osiemnaście milionów zwykłych ludzi.
Radżputa szarpnął za wodze i zawrócił konia.
– I nie zapisano imienia nawet jednego z nich.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

29
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.