powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (LI)
listopad 2005

AutorAutor
Jesień z Verne’em
Konrad Wągrowski: Listopad to miesiąc wyjątkowo ciężki na wymyślanie tematu rozmowy. Z jednej strony zwykle niewiele się w nim dzieje (wszyscy zbierają siły na Święta), z drugiej za wcześnie na świąteczne tematy i podsumowania roku, z trzeciej zaś – paskudna pogoda nie zachęca do inwencji. A przecież nie możemy po raz nie wiadomo który rozwodzić się nad naszym redakcyjnym jubileuszem czy zapowiadanymi zmianami w „Esensji”. O czym więc pogadamy tym razem? O jesiennym spleenie?
Artur Długosz: Jesień to dobry temat. W sumie to zapowiedź jeszcze dłuższych, zimowych wieczorów, będących dobrą okazją do nadrobienia takich czy innych zaległości. Sterta książek i komiksów do przeczytania urosła u mnie w ciągu tego roku do niebotycznych rozmiarów, nie wspominając o nierozpakowanych jeszcze grach. Filmy daje się stosunkowo szybko nadrabiać, bo to jednak dość bierna forma i nie tak czasochłonna. Pozostaje mieć nadzieję, że wieczory faktycznie będą długie… Co nieodmiennie kojarzy mi się z czytaniem książek. Od czego z kolei niedaleko jest do wydarzenia, o którym aż wstyd, że nie napisaliśmy wcześniej. Otóż obchodzimy w tym roku 100. rocznicę śmierci Juliusza Verne’a, uważanego wszakże przez wielu za ojca fantastyki naukowej. I naszego ulubionego pisarza, prawda?
KW: Gdybyś mnie o to zapytał 20-25 lat temu, nie miałbym wątpliwości. Dziś pewnie musiałbym się chwilę zastanowić… Przyznam jednak, że rzeczywiście jednym z najfajniejszych wspomnień z dzieciństwa jest powrót do domu z biblioteki, z kolejną książką Verne’a, którą mogłem się cieszyć cały wieczór. Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy pochłaniałem „Dzieci kapitana Granta” (wówczas chyba moją ulubioną), „Tajemniczą wyspę”, „20000 mil podmorskiej żeglugi”, „Pietnastoletniego kapitana”, „Z ziemi na Księżyc” czy „Dwa lata wakacji”. Oczywiście cały czas w domowym atlasie śledząc uważnie miejsca, w których bywali bohaterowie tych książek. Och, wtedy piętnastoletni Dick Sand wydawał mi się taki dorosły.
AD: Tak, to było coś. Pamiętam, że latem 1987 roku „Świat Młodych” zorganizował „Wakacje z Verne’em”, do tej pory trzymam wycinki z tej gazety. To były świetnie przygotowane materiały. W każdym numerze znajdowała się jedna strona pełna artykułów poświęconych kolejnym książkom pisarza. Czytało się je z zapartym tchem, bo przecież nie było żadnych innych źródeł, z których można byłoby czerpać podobne informacje. Inicjatorem akcji był dziś już nieżyjący Winicjusz Łaciński, człowiek, którego całe życie ukształtowała fascynacja Verne’em. Na koniec tamtych wakacji powstał Klub Miłośników Juliusza Verne’a, a ja byłem o krok od zapisania się do niego.
KW: Tak, to dobre wspomnienie na jesień – bo rzeczywiście ta pora roku kojarzy mi się z tego typu lekturami. Wchodząc znów, jak co wstępniak, w tetryczny ton (w końcu w sumie mamy 64 lata) przyznam, że strasznie brak mi uczucia, jakie towarzyszyło lekturze tych książek. Całkowitego zapadnięcia się w lekturę, porzucenia całego zewnętrznego świata, czytania do świtu, aż książka będzie skończona… Verne’a nie dawało się inaczej czytać. A dziś i czasu mniej, i umysł zajęty innymi sprawami…
AD: Ale do Verne’a zawsze można wrócić. Cieszy mnie, że wciąż wydaje się jego książki, bo to pozwala sądzić, że jednak dzisiejsze nastolatki czytają go. Ciekawe tylko, jak jest odbierany? Pewnie zupełnie inaczej niż przez pokrewne nam generacje… Wszakże tyle się zmieniło, tyle innych środków pozwala zadowolić młodzieńcze pragnienie przygody.
KW: Zastanówmy się więc, co Verne daje czytelnikowi. Inne światy, dzikie krainy, nowe wynalazki… Czy wiesz, jak wiele elementów z podróży na Księżyc zostało później, świadomie czy nie, wykorzystane przez Amerykanów?
AD: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale założyłbym się, że sporo. Bo Verne to był jednak rzemieślnik. I przygotowywał się do swoich powieści naprawdę solidnie.
KW: Startują z Florydy, załoga liczy 3 osoby, lecą wokół Księżyca i lądują na Oceanie Spokojnym. Toż to prawie scenariusz lotu załogi Lowella, Apollo 8 czy 9…
AD: Zbieg okoliczności? Czy fizyka? Fifty-fifty…
KW: Kapitalne było śledzenie budowania cywilizacji na „Tajemniczej wyspie” i myślenie „to aż tak proste"? Ale z drugiej strony w takich „20000 milach” Verne dość mocno pofantazjował.
AD: Które zresztą nosiły początkowo zupełnie inny tytuł – „Podróż pod wodą” – i pisane były na wodzie, na statku Verne’a „Saint Michel”. Ale tak, tutaj autor popłynął, używając młodzieżowej nomenklatury. Wiesz, Verne charakteryzował się tym, że bardzo wierzył w myśl ludzką, w naukę – i tutaj mu po prostu nie wyszło. Okazało się, że jednak morskie głębiny nie upoważniają do takiego optymizmu.
KW: Ale myślę, że jeszcze przyjdzie czas na szczegółowe analizy jego książek na łamach „Esensji”, prawda?
AD: Nawet nie próbuj tego ode mnie wyciągnać. Naobiecywaliśmy już tyle rzeczy, że wstyd robić kolejną. Choć nikt pewnie by nie zauważył, gdyby do tej listy obiecanek dodać jeszcze jedną… Inaczej. Kto z Was lubi Verne’a, niech napisze jak wspomina lektury jego książek.
powrót do indeksunastępna strona

3
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.