powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LII)
grudzień 2005

Więzień układu – część 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
• • •
Iwen powoli zaczynał rozumieć jak działa szkoła. Tydzień, jaki minął od pojawienia się w nowej klasie, obfitował w nowe, ważne informacje, które starał się zapamiętać i poukładać. Wciąż nie wiedział wszystkiego, lecz szybko się uczył. Wciąż obserwował.
Inni chłopcy, nie tylko z jego grupy, byli zwykle równie poważni jak dorośli. Dziwne dzieci, uznał. Prawie nie kontaktowali się z rówieśnikami z innych klas, robił to tylko kapitan i wyznaczeni chłopcy. Szybko zrozumiał to, co oni wiedzieli od początku – każda informacja, jaką mógł bezwiednie zdradzić, mogła być wykorzystana przeciwko nim. Dzieci spoza grupy były potencjalnymi wrogami. Jeśli nie chciał być źródłem kłopotów, musiał nauczyć się myśleć jak inni.
Iwen przyznawał przed samym sobą, że nigdy dotąd nie został przyjęty do klasy tak szybko i tak łatwo. Arto twierdził, że jego obecność wzmocni grupę i to wystarczyło, by większość go zaakceptowała. Kilku chłopców nawet zdążył polubić – jak Orfiusa, który chyba jako jedyny poza nim naprawdę lubił i potrafił się śmiać i któremu Iwen, choć był słabszy od niego, imponował wiedzą, zachowaniem i niezależnością. Lecz większość nie odnosiła się do niego z sympatią.
Wielu było obojętnych, a kilku wręcz niechętnych. Prawie wszyscy z tych ostatnich zajmowali miejsca w tylnych rzędach. Nie lubił tego, lecz w duchu przyznawał im rację. Byli najlepszymi z najlepszych i nie mieli powodów by traktować go jak swojego. Trzymali się z daleka, gdy był w pobliżu, swoją postawą wyraźnie dając mu do zrozumienia, że na razie jest dla nich nikim. Owszem, może kiedyś coś z niego będzie, lecz póki co marnował tylko powietrze i czas przydzielonych mu nianiek i opiekunów.
Nie taki był plan Iwena. Nie obchodziła go grupa, nie zamierzał angażować się w ich sprawy, chciał tylko, by dali mu spokój. Wszyscy. Dlatego starał się zdobyć sympatię najważniejszych wojowników. Arto był najważniejszy, lecz – na razie – nieosiągalny. Zaczął więc szukać kogoś, kto był na tyle blisko kapitana, by samą swoją znajomością z Iwenem wpływać uspokajająco na każdego, kto próbowałby dobrać się do jego skóry. Szybko odkrył, że nikogo takiego nie było. Ci z góry chętniej widzieliby jego porażkę niż sukces. Na Ziemi to Iwen był tym poważniejszym, sprytniejszym i mniej dziecinnym. Tu było odwrotnie.
Przez chwilę miał nadzieję, że znajdzie pomoc u Derta, drugiego zastępcy, lecz to, co przez porównanie z innymi wziął za życzliwość, okazało się obojętnością. Właściwie, było gorzej – Dert nie zwracał na niego uwagi, jakby nie istniał. Za to Żimmy, pierwszy zastępca, oraz trzech innych – ci wyraźnie za nim nie przepadali i bardzo chętnie mu o tym przypominali. Jak dzisiaj.

Program zajęć w nowej szkole różnił się od programu, jaki obowiązywał na dole. Jednych zajęć było mniej, innych więcej, a pewnych lekcji nie było wcale, jak rysunku. Były za to takie, których nie znał, jak te związane z kosmosem i podróżami. Lekcje historii były trochę inne, pełniejsze. Na dole więcej mówiono o historii Ziemi i zjednoczeniu Układu, tutaj doszła historia kolonizacji i odkryć światów Obcych, początki eksploracji kosmosu. Tu po raz pierwszy usłyszał o Tułaczach. Na Ziemi byli jedynie wzmianką, informacją, że taki to a taki Tułacz dokonał czegoś jako pierwszy. Tu dowiedział się, kim byli – ludźmi, którzy poświęcili się badaniu odległych gwiazd. Wiedzeni wizją mistycznego kosmicznego porządku, czując kosmos całym swoim umysłem, spędzali lata w samotności lub w towarzystwie drugiego Tułacza, przemierzając nieznany wówczas kosmos, od jednej gwiazdy do drugiej, badając je i opisując. W zwykłych okolicznościach Iwen uznałby to za fascynujące, może na tyle, by samemu poszukać dodatkowych informacji, lecz nowa szkoła nie zachęcała do marnowania czasu na naukę. Ograniczył się do tego, co wpadało mu przypadkiem do ucha na lekcji, gdy akurat nie potrafił sobie znaleźć zajęcia, pozwalając, by jajcogłowi odwalali za niego całą robotę. Jeszcze nigdy nauka nie nudziła go tak bardzo jak przez ostatnie dni.
Jedynymi zajęciami, na których nie potrzebowali pomocy jajcogłowych, były zajęcia ruchowe. Było ich więcej niż w szkołach na Ziemi. Z początku obawiał się tych zajęć. Po zdjęciu stroju kompensacyjnego latałby po sali, niezdolny do ćwiczeń, lecz nauczyciel pozwolił mu w nim zostać.
Przebierając się, inni chłopcy dokładali wszelkich starań, by ukryć swoje zbroje. On nie musiał, więc siedział i czekał aż inni skończą. Znowu się wyróżniam, pomyślał, jestem inny. Najbardziej ze wszystkiego złościło go to, że nic nie mógł na to poradzić. Mógł tylko czekać.
Nie był pewien, czy podoła tutejszym ćwiczeniom. Tutejsze dzieci były niezwykle silne i zadziwiająco wytrzymałe, bał się, że nauczyciele wymagają od nich proporcjonalnie więcej wysiłku. Na szczęście tak nie było. Odkrył nawet, że jest najlepszy w bieganiu. Zawsze kończył wyścigi jako pierwszy. Nauczyciel go pochwalił, lecz po niechęci bijącej w spojrzeniach kolegów zrozumiał, że szybkość nie jest powodem do dumy. Bardziej do wstydu. Zrozumiał to dopiero, gdy wrócili do szatni.

Gdy brali prysznic, mógł ocenić jak niepozornie, mimo treningów, prezentowali się jajcogłowi wobec wojowników. Niepozorność była względna – nie wyglądali gorzej od rówieśników z Ziemi, lecz dzieci na dole nie miały tej masy mięśni i tak wyprostowanej sylwetki. W porównaniu z kolegami jajcogłowi byli wyraźnie niedotrenowani. Iwen z zadowoleniem stwierdził, że nie wygląda przy nich źle – ktoś z zewnątrz mógłby go wziąć za średniej klasy wojownika – jednak nie zamierzał na tym poprzestać.
Siedział sam, na ławce pod ścianą, czekając aż inni skończą się przebierać. Arto wciąż był w szatni, a instynkt Iwena podpowiadał mu, by trzymać się blisko niego. Dookoła uwijały się małe automaty, chwytacze wody, wyszukując i wyłapując latające kuleczki wody, by po napełnieniu swoich zbiorniczków opróżnić je w małych otworkach w ścianie. Kabiny pryszniców były szczelne, lecz podczas ich otwierania trochę cieczy zawsze wydostawało się na zewnątrz. Patrząc na nie pomyślał, że powoli zaczyna się przyzwyczajać do tych dziwnych pryszniców. Gdy wychodził z kabiny, nie rozlewał tyle wody, co dawniej.
Patrząc na wysokie, wysmukłe, lecz muskularne ciało Żimmiego, Iwen nie miał wątpliwości, kto był najbardziej niebezpieczny. Był dobrze zbudowany, mimo to nie wyglądał na powolnego osiłka. Czuło się w nim niebezpieczną proporcję siły i szybkości, w ruchach czaiła się agresja, każde napięcie mięśni świadczyło o zwinności i dobrej koordynacji ruchów. Gdy Żimmy i Arto, nadzy, stanęli obok siebie, mijając się przy kabinach, wydało mu się niemożliwe, by Arto, wyraźnie niższy i nie tak dziki, mógł go zwyciężyć.
Kapitan bynajmniej nie wyglądał na ułomka. Sam jego wygląd mówił, iż nawet Grejgy, najbardziej muskularny wojownik, nie byłby dla niego wyzwaniem. Jednak przy Żimmym Arto nie wyglądał na szczególnie niebezpiecznego przeciwnika. Jak Arto zdołał go pokonać i podporządkować? Czy sprawiła to wola walki, o której tyle mówił? A może dwa lata temu różnice między nimi nie były aż tak duże? Żimmy był w okresie, gdy chłopiec zaczyna szybciej rosnąć, Arto jeszcze nie.
Skończywszy prysznic, większość wojowników zajęła się swoim wyglądem. Pieczołowitość, z jaką zwracali uwagę na kosmetyczne detale była dla Iwena kolejną zdumiewającą, nową rzeczą. Przypominali w tym jego siostrę. Plamka na włosach Żimmiego była tylko jednym z wielu sposobów na wyróżnienie się. Dert na przykład, miał pod prawym okiem niewielki znaczek, jakby przecinek. Wyglądał jak naturalny pieg, lecz czasem był jaśniejszy, a raz ciemniejszy. Zaplatał też kosmyk włosów na prawej skroni w niewielki, jednak efektownie wyglądający warkoczyk. Wyglądał niczym wpleciony w jasnożółtą czuprynę admiralski epolet, mimo to pasował do wyglądu, podkreślając bijącą od niego pewność siebie.
Obserwując jak Arto i kilku innych chłopców męczy się nad włosami, zmuszając je by sterczały tak jak powinny, zamiast tak jak same tego chciały, Iwen zrozumiał, że każdy miał tu rodzaj własnego znaku, może kodu. Dotyczyło to także innych grup. Uczesanie, przystrzyżenie, barwne plamki, czasem nawet kolczyki. Niektórzy, choć nie Arto, modelowali włosy żelmasą – półpłynną galaretowatą substancją, zestalającą się pod wpływem impulsu elektromagnetycznego. Jej stosowanie przez dzieci trochę go zaskoczyło. Na Ziemi jedynie kobiety modelowały włosy.
Wojownicy stosowali przeróżne sztuczki by wzbogacić swój wygląd, lecz tleniona plamka Żimmiego wydała się Iwenowi najoryginalniejsza. Prosta, choć elegancka. Z początku myślał, że bardziej ekstrawaganckie ozdoby są zarezerwowane dla wyższych rangą, jednak później uznał, że to raczej wina rodziców. Silniejsi nie musieli wyglądać wyzywająco, wystarczy, że byli silni. W ozdabianiu się wszyscy byli równi. Tylko jajcogłowi nie zwykli nosić takich ozdóbek, jakby nie chcieli się wyróżnić. To także była walka. Bardziej imponujący wygląd wzbudzał większy respekt. Postanowił, że musi wymyślić coś dla siebie.
Ubierając się, Żimmy i Dert zaczęli cicho rozmawiać. Łatwo było zgadnąć, na jaki temat.
– Pewnie to zwykły karaluch i beksa – Żimmy powiedział to głośniej, nakładając zbroję. Specjalnie stanął odwrócony plecami do Iwena. – Kto inny biega tak szybko? I to w takiej ciężkiej zbroi? Dobry wojownik tego nie robi.
Rzucił uwagę niby od niechcenia, lecz Iwen wiedział, kto miał ją usłyszeć. Gdyby nie zwrócił na to uwagi, jego złośliwość by się zmarnowała.
Dert umilkł. Nie patrzył w jego stronę. Większość chłopców wciąż brała prysznic w szczelnych kabinach albo czekała przy wejściu. Niewielu usłyszało uwagę Żimmiego, mimo to kilku wojowników zaczęło się uśmiechać i szeptać do siebie. Przynajmniej nie mówili głośno, co sobie myślą, pocieszył się Iwen, lecz i tak wszystko się rozniesie. Sytuacje takie jak ta wciąż mu się przydarzały. Przypominały mu, kim jest w oczach ważnych chłopców.
Choć próbował im to wyjaśniać, wiedział, że większość nie rozumiała, dlaczego nosi tę swoją zbroję. W końcu przestał tłumaczyć. Oni i tak wiedzieli lepiej lub, jak Żimmy, myśleli, że nosi ten głupi, wyróżniający go strój tylko dlatego, że się boi pobicia.
Poczuł się dotknięty jego uwagą. To nic, że Żimmy był silniejszy i starszy, nie powinien tak o nim mówić. Już miał odpowiedzieć, że nie jest karaluchem, lecz się rozmyślił.
– Chcesz, by Nowy się sprawdził, Żim? – spytał jakiś chłopiec, chyba Żor. – Może ma się rzucić na starszaka?
Kilku chłopców się roześmiało. Iwen nie od razu zrozumiał ukryty sens tych słów.
Miał tego dość. Wyprostował się, oparł plecy i tył głowy o ścianę i zamknął oczy. Jeszcze na Ziemi nauczył się, że najlepszy sposób na docinki to nie zwracać na nie uwagi. Zaczął się zastanawiać czy gdyby wybrał Żimmiego do swojej walki, teraz zachowywałby się inaczej i czy dodatkowy ból byłby tego wart. Doszedł do wniosku, że mógłby go traktować jeszcze gorzej. Wtedy by wiedział, że jest słaby. Tacy jak on lubili dominować.
Nie wiedział dokładnie ile tak siedział, lecz gdy otworzył oczy, zrozumiał, że za długo. Był sam, jedynie Arto stał przy wejściu do korytarza i bacznie mu się przyglądał. Iwen zerwał się na nogi.
– Jak się będziesz odłączał spotka cię krzywda – ostrzegł go kapitan. – Nie mam czasu cię pilnować. Nie jestem twoją niańką.
Krzywda spotyka mnie i bez odłączania się, pomyślał.
Nic nie denerwowało go bardziej niż obojętność Arto. Owszem, ingerował, gdy zaszła taka potrzeba, lecz Iwen nie miał złudzeń – przez większą część dnia kapitan zapominał, że Nowy istnieje. Pamiętał o nim o tyle, o ile przedstawiał sobą szansę na coś, w przyszłości. Innym Iwen przynajmniej przeszkadzał, jak Żimmiemu. Dla nich przynajmniej istniał. Reagowali na jego obecność.
Na szczęście były też chwile jak ta, gdy sobie przypominał.
– Żimmy chyba mnie nie lubi – powiedział. Iwen był dla niego nikim. Nic nie przypominało mu o tym bardziej jak takie uwagi. Żimmy musiał dobrze o tym wiedzieć.
– I co z tym zrobisz? Będziesz go unikał? Wczołgasz się do kąta? Poprosisz mnie bym im rozkazał, by cię polubili? Jeśli chcesz, by to się skończyło, musisz im pokazać, dlaczego ma się skończyć.
Cóż, kapitan nie był od okazywania sympatii. Iwen przełknął to w milczeniu. Znów miał rację. Gdyby Arto powiedział innym, by mu nie dokuczali… Na Ziemi byłby to najlepszy sposób sprowokowania innych do znęcania się. Tu pewnie tak by się nie stało, lecz w ich oczach stałby się przez to słabeuszem.
– Jak?
– Nie wiem. Wymyśl coś, zaczekaj na okazję…
Iwen nie wątpił, że okazja się nadarzy. Tyle, że może go przerosnąć.
– Czy zawsze taki był? – spytał, ruszając powoli do wyjścia. – Znaczy, w swojej starej grupie?
– Nie. Tam było zupełnie inaczej. On też był inny. Był nikim – powiedział to bez pogardy i Iwen pomyślał, że nawet taka prawda nie jest tu tajemnicą. – Czuje się ważny, bo pokonał mnie w walce o przyjęcie do grupy.
Iwen się zdumiał. Żimmy wygrał…? Czyżby się pomylił? Właściwie, tak powinno być. Widział jak się różnili, po prostu… aż dotąd Iwen nie wyobrażał sobie, by Arto mógł przegrać. Nie z kimś ze swojej grupy. Dla niego był zawsze zwycięzcą.
– Był waszym kapitanem? Nie wiedziałem…
– On, kapitanem? – Arto uśmiechnął się ironicznie. – Nie nadawał by się. Wtedy mógł wygrać, ale nie mógł mnie wyzwać póki nie był w grupie, więc wynik się nie liczył.
– Ale pozwoliłeś, by z tobą walczył! – zauważył.
– Myślisz, że potraktowałbym cię inaczej niż Bebre? Ja, Nowy, byłbym jeszcze twardszy. Żałowałbyś tego, a Żim i tak by się czepiał. Ze starszakami różnie bywa. Musiałem wziąć go na siebie. Ty… po prostu schodź mu z drogi i nie odpowiadaj. Jest starszakiem i patrzy się na ciebie jak starszak, ale mu to przejdzie, zobaczysz.
Wszyscy mówili, że Żimmy zachowuje się jak starszak, a on wciąż nie rozumiał, co to znaczy. Rozumiał tylko, że był inny, lecz inaczej niż Arto. Kapitan był inny na swój wyjątkowy sposób. Żaden wojownik nie mówił i nie myślał jak on. Żaden nigdy nie starał się zrozumieć. Oni po prostu przebijali się siłą do przodu.
– Dlaczego oni cię szanują? – zapytał.
Arto nie od razu zrozumiał.
– To proste. Nauczyłem ich współpracować zamiast walczyć ze sobą. Uczyniłem grupę silną.
– Nie pytam, dlaczego grupa cię szanuje. Chcę wiedzieć, dlaczego oni to robią. Każdy z nich.
– Każdy z nich coś mi zawdzięcza – usłyszał po dłuższej chwili milczenia. – Nie lubią o tym mówić, ale… Żimmy wie, że po walce dałem mu szansę. Dert… kiedyś dałem się spisać zamiast niego. Jajcogłowi… traktuję ich jak innych. Wszyscy wiedzą, że mogą mi zaufać i potrafię im pomóc. Nawet jeśli tego unikają, pamiętają. Stoją za mną zamiast gryźć się między sobą i myśleć jak mogą wskoczyć na moje miejsce.
– A ja?
– Ty? Nie musisz mnie szanować. To nie obowiązek. Chcesz zostać, to musisz być przydatny. Masz mnie słuchać albo pokonać. Sam wybierz.
– Nie chcę twojego miejsca. Nie potrzebuję go.
– Więc trenuj, nabieraj sił i unikaj kłopotów. Jesteś w grupie i nikt cię nie zostawi. Nawet Żimmy ci pomoże.
– Jak pokażę, co jestem wart.
– To normalne. Musisz pokazać, dlaczego mają dla ciebie nadstawiać głowę.
Odwrócił się i wyszedł. Iwen ruszył za nim. Rozumiał dobrze to, czego Arto nie dopowiedział – kiedy już dostaniesz okazję, lepiej żebyś jej nie zmarnował.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

31
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.