powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LII)
grudzień 2005

Fan
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Sprawdził. W pierwszej znalazł oprawiony na czerwono notes, wciąż jeszcze opakowany w przejrzystą folię. Druga skrywała ładnie zatemperowany ołówek, z gumką na końcu. Na tym znaleziska się skończyły.
– Oto narzędzia twojej pracy, Piotrze Galicki – powiedziała pompatycznie Gówniara. – Mam nadzieję, że wiesz jak ich używać?
– Wyglądam na durnia?
– Nie, ale zaufaj mi, tacy też tu trafiają.
– Mam pisać? Fajnie. Tylko co?
Wskazała na ziemię.
– To.
– Trochę szczegółów, jeśli łaska.
– Spójrz w kałuże.
Posłuchał i stwierdził, że nie patrzy w kałuże, a w okna na świat. Pokazywały różne sceny. Ukucnął nad pierwszą z brzegu, z fascynacją obserwując falujący obraz. W mętnej, pobudzonej pływającymi liśćmi wodzie ukazana była naga dziewczyna. Siedziała w hotelowym pokoju, na brzegu łóżka, oświetlona prześwitującymi przez żaluzje paseczkami światła i płakała, skrywając twarz w dłoniach. Jej ramiona drgały w rytm bezgłośnego szlochu.
Gdzieś indziej można było podziwiać miotającego się po brudnym zaułku chłopaka. Chodził w kółko, trzymając się za głowę, a niedaleko niego, pod ścianą, leżała starsza kobieta. Na cegłach, tuż nad ciałem, widniała krwawa smuga.
W kolejnej kałuży, jakiś brodacz siedział nad drinkiem w barze. W innej młody chłopak opierał się o balustradę balkonu, a pod nim rozpościerał się widok spowitego nocą miasta. W jeszcze innej, para nastolatków uprawiała seks.
– To są miejsca twojej pracy – wyjaśniła Gówniara – i jest ich nieskończenie wiele, więc roboty ci nigdy nie zabraknie. Jak się zmęczysz, to sobie odpoczniesz, już ci mówiłam.
Piotr chwilę kontemplował kałuże, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi. Jakoś nic nie mogło mu wpaść do głowy.
– Co mam robić?
– Wybrać sobie kałużę, znaczy się zadanie. Jak już to zrobisz, automatycznie znajdziesz się gdzie trzeba. Oczywiście nie cieleśnie, bo ciała już nie masz. Przeniesienie następuje jedynie duchowo. Gdy znajdziesz się na miejscu, zrobisz wywiad ze wskazaną osobą. Pytania pojawią się na odpowiedniej stronie w notesie. Przeczytasz je na głos, odpowiedzi zapiszesz. Kiedy zadanie dobiegnie końca, wrócisz tutaj, wybierzesz kolejną kałużę i tak dalej. Rozumiesz?
– Tak jakby.
Poklepała go po plecach.
– No to ja spadam. Pogadamy jak zapełnisz notes.
– Czekaj, mam kilka pytań…
Nie poczekała. Po prostu zniknęła.
Piotr został sam, ze stosem pytań w głowie. Spojrzał w kałuże i zaczął się zastanawiać. Ukazywane sceny miały wspólny mianownik – podglądani czegoś żałowali. Jedni, jak dzieciak w zaułku, robili to zupełnie wyraźnie; inni, jak starzec nad drinkiem, po prostu milczeli.
Piotr powoli odpakował czerwony notes z folii.
– A co mi tam. Nie dowiem się, dopóki nie wybiorę.
Długo się nie namyślał. Zdecydował, że odwiedzi szalejącego po zaułku chłopaka. Stanął nad odpowiednią kałużą, zastanawiając się, jak to wszystko będzie wyglądać. Nie zdążył sobie niczego wyobrazić. Zaczęło się niespodziewanie. Uczucie było dziwne, kałuża pokryła się z jego polem widzenia. W jednej chwili przestały istnieć brzegi, tak jakby woda okręciła się dookoła głowy. Obraz się wygładził, później przyszedł dźwięk, a po nim zapach.
A raczej smród, wydobywający się z parującej studzienki ściekowej. Piotr popatrzył nieprzychylnie na szalejącego po zaułku chłopaka. Dzieciak miał mocno podkrążone oczy. Pewnie kilka ostatnich nocy spędził na piciu albo ćpaniu. Miał na sobie markowe, znoszone ciuchy. Dresy, puchową kurtkę i adidasy. W dłoni ściskał kobiecą torebkę.
– Ja pierdolę… – łkał, wpatrując się w ciało – przecież to nie tak… przecież… ja pierdolę…
Piotr chwilę wpatrywał się w zasmarkaną, załzawioną twarz młodocianego przestępcy. Wreszcie zebrał się w sobie i przeniósł spojrzenie na ciało. Staruszka leżała na brzuchu w kałuży krwi. Nietrudno było zauważyć skąd owa krew wyciekła. Na ścianie, nad ciałem, widniał szkarłatny zawijas; krople utworzyły na cegłach poplątany ornament, który kończył się tuż nad głową kobiety. Siwe włosy zlepił bordowy skrzep, a unurzana we krwi twarz patrzyła martwymi oczami w jakiś odległy punkt.
Piotr zamknął oczy, sądząc, że to pomoże mu wytrzymać. Nic z tego. Nie pomogło. Wściekłość przyszła, jak ten deszcz na cmentarzu – bez zapowiedzi, zupełnie nagle. Rzucił się na dresiarza, chcąc schwycić go za kurtkę. Niestety, przeleciał przez chłopaka, jak duch przez ścianę. To było do przewidzenia, ale Piotr nie chciał przewidywać, miał ochotę dowalić mordercy. Druga próba, tak samo nieudana, tylko podjudziła gniew. Nie mógł nawet przywalić w mur. Bezsilnie zacisnął pięści i wypluł z siebie serię przekleństw.
Gdy zabrakło mu słów, poczuł ulgę. Uchwycił się tej metody i powtórzył litanię inwektyw od nowa. Dzięki temu powoli oswoił gniew.
Piotr Galicki, człowiek bez pamięci, któremu niedawno zakomunikowano, że umarł, stał w brudnym zaułku, patrzył na miotającego się mordercę i nagle zapragnął wrócić na cmentarz. W porównaniu z tym miejscem, sąsiedztwo ustawionych w rządki grobów wydało mu się sympatyczne – wręcz przytulne.
Nerwowym ruchem wyjął z kieszeni notes. Otworzył go i rzeczywiście, na pierwszej stronie znalazł krótką listę pytań, oznaczoną numerem. Przebiegł wzrokiem po tekście i zaczął się śmiać.
Nareszcie zrozumiał o co chodzi.
• • •
Wyszedł z kałuży tak samo nagle, jak w nią wszedł. Przywitał go przytulny cmentarz, pełen czyściutkich, błyszczących od deszczu grobów. Nie zważając na wilgoć, usiadł na najbliższym pomniku i jeszcze raz przeczytał zapisane w notesie odpowiedzi. Młodociany morderca udzielił je dziwnym, duchowym głosem. Wystarczyło, by Piotr przeczytał pytanie na głos: pierwsze, drugie, trzecie… Później już tylko słuchał myśli gnojka, bo ten ust nie otwierał, odpowiadał jakby z głębi siebie. W jego zachowaniu nic się nie zmieniło, wciąż łaził w kółko po zaułku, zszokowany własnym postępkiem. Po udzieleniu odpowiedzi na ostatnie pytanie, uciekł. Rzucił torebkę za siebie i popędził w ciemność.
Okolica się rozmyła, powoli uformowała w znajome, zasiane grobami pole.
Takim oto sposobem Piotr Galicki wrócił na przytulny cmentarz. Siedział teraz na nagrobku i czytał swój pierwszy wywiad. Uśmiechał się. Nie czuł radości, ale satysfakcję. Bo wreszcie zrozumiał. Miał notować wyrzuty sumienia. Żeby tylko – miał być sumieniem. Zadawać bolesne pytania, zapisywać odpowiedzi.
Miał być sadystą.
Schował notes do kieszeni, spojrzał w kałuże i zaczął wyliczać:
– Ene, due, like, fake…
• • •
Z początku myślał, że ma przyjemność uczestniczyć w przypadku beznadziejnego samobójcy. W kałuży widział siedzącego za kółkiem bruneta o zaciętej twarzy. Nie zdziwił się więc, gdy przeniesienie umieściło go na przednim siedzeniu samochodu, tuż koło wściekłego kierowcy. Fura była niczego sobie. Nie znał marki, ale tapicerka, lakier, a przede wszystkim warkot silnika i wynikająca z tego szybkość, prezentowały się zupełnie przyzwoicie. Czerwony kabriolet pędził pośród nocy otoczoną lasem ścieżką, nie podejrzewając nawet, że jego właściciel dostał świra i nie zamierza zwalniać na zakrętach, a co dopiero na prostych.
Piotr – nim otworzył notes – postanowił dokładnie przestudiować warunki kolejnego zadania. Poprzednie przypadki pokazały, że przydzielono mu niezgorszą fuchę. Odwiedzał różnorodne miejsca, trafiał na ciekawych ludzi, bo nieciekawych sumienie rzadko gryzło. A to mąż, który sprał żonę i córkę, po czym uciekł do całodobowej knajpy, by utopić sumienie w alkoholu; albo przerażona swoim postępkiem małolata, dla której „pierwszy raz” równał się piętnu wyciętemu scyzorykiem na czole. Zdarzył się nawet samobójca w typie „uratujcie mnie”. Niepozorny urzędniczyna na balustradzie balkonu, wydzierający się do telefonu komórkowego: „Zabiję się! Słyszycie?!”. Ta sprawa była o tyle wyjątkowa, że dała Piotrowi nauczkę. Stał na tym balkonie, słuchał krzyków desperata i czekał na rozwój wypadków. To było jak film, który skończył się śmiercią głównego bohatera. Piotr z zainteresowaniem obserwował lecącą z pięćdziesiątego piętra postać. Błękitna koszula samobójcy wydęła się jak spadochron, ale nim nie była, więc życia uratować nie mogła. Gdy było po wszystkim, zajrzał do notesu. Zobaczył listę pytań i zrozumiał, że nawet w zaświatach „nowi” potrafią spaprać robotę. Mówi się trudno.
Dlatego tym razem jedynie chwilę zastanawiał się nad przyczyną furii bruneta. Mężczyzna był przystojny, ubrany szykownie, jednym słowem: pasował do swojego samochodu. Musiało chodzić albo o pieniądze, albo o kobietę. Stawiał na to drugie.
Czerwony pocisk z wizgiem opon pokonał kolejny zakręt i wypadł na prostą. Jednocześnie deszcz zaciął o przednią szybę, a reflektory oświetliły metaliczny kształt na drodze – wielki, trąbiący i będący zbyt blisko. Brunet zaklął, zakręcił panicznie kierownicą, a Piotr podobnie panicznie dorwał się do notesu. Przekartkował zapisane stronice, trafił na odpowiednią i ze zdziwieniem stwierdził, że jest pusta. W tym samym czasie czerwony kabriolet odbił się od boku ciężarówki, jak tenisowa piłka od rakiety, i popędził w aut, czyli na pobocze. Silnik dokończył żywota na pniu drzewa, a brunet wyfrunął z przedniego siedzenia i zawisł na postrzępionych resztkach maski. Na przedniej szybie zostawił skórzany but i morze krwi.
Z powodu swojej bezcielesności Piotr nie ucierpiał w żaden sposób. Spojrzał raz jeszcze na pustą stronę w notesie i pokręcił głową.
– Gdzie twoje sumienie, stary? – mruknął w stronę trupa.
W chwilę później rzeczywistość zwilgotniała i zaczęła falować. Najwyraźniej zadanie uznano za wykonane.
• • •
Po zakończeniu pracy nie musiał długo czekać. Pojawiła się tak, jak wcześniej. Wyszła zza grobu i wyszczerzyła się, prezentując nową, nieco subtelniejszą wersję makijażu. Ubrana była identycznie jak poprzednio, tylko sukienkę zamieniła na czarną.
– Co jest, umarł ktoś? – zapytał Piotr kpiąco.
– Widzę, że humor ci się poprawił – stwierdziła, przeskakując nad pustą kałużą. – A może to satysfakcja z dobrze wykonanej roboty?
– Może – wyjął z kieszeni zapełniony notes.
– Schowaj. Oddasz jak będziemy na miejscu.
– A co, idziemy gdzieś?
– Idziemy. Przygotuj się na przygodę swojego ży… wybacz, bzdury plotę.
Chichocząc ruszyła za ten sam nagrobek, zza którego wyszła. Na płycie wygrawerowano najpowszedniejsze imię i nazwisko – Jan Kowalski, a nad tym wszystkim umieszczono spory krucyfiks. Gówniara zniknęła za grobem. Zaintrygowany Piotr zajrzał za płytę i odkrył, że także zdoła zniknąć. Stał naprzeciwko zejścia pod ziemię – żadnej tam krypty – ot, wąziutkich, kamiennych schodków. Aż za ładnych, nawet jak na tak porządny cmentarz.
W tunelu panowała szarość, jak o zmierzchu. Piotr bezproblemowo dostrzegał małą postać swojej przewodniczki oraz stopnie, dzięki czemu nie spadł i nie złamał sobie karku (o ile po śmierci można było to zrobić).
– I jak ci się podoba robota? – zagaiła, przeskakując po dwa schodki.
Chciał się uśmiechnąć, ale tego nie zrobił. Coś za dużo się uśmiechał, jak na trupa.
– Może być. Zależy od przypadku.
– Na monotonię nie możesz narzekać, co? Wy od sumienia macie fajnie, różnorodnie.
– Powiedzmy. Ciekawią mnie tylko dwie rzeczy.
– Pytaj.
– Zdarzyło mi się, że w notesie nie pojawiły się pytania. Czemu?
– Nie domyślasz się? No coś ty, przecież na durnia nie wyglądasz, sam to powiedziałeś.
– Poproszę mniej przekory, a więcej konkretów.
– To przecież proste. Brak pytań, równa się brakowi sumienia. Wbrew pozorom nie wszyscy je mają. Niektórzy nie czują żalu, nie wyrzucają sobie niczego.
– Tak myślałem. No, to powiedz mi jeszcze po co i dla kogo te wywiady?
– Cha, cha! – zaśmiała się, dając wielkiego susa, równego czterem stopniom. – Chciałbyś wiedzieć, co?
– Chciałbym.
– Dowiesz się, ale dopiero na miejscu.
– I tak się domyślam.
Gówniara potknęła się nieszczęśliwie na schodku. Chwilę balansowała na obcasie i wymachując rękami, próbowała odzyskać równowagę. Piotr schwycił ją za kołnierz i pomógł uratować resztki godności.
– Dzięki – powiedziała i podjęła wędrówkę – a wracając do tematu: dla kogo może i się domyślasz, ale po co, to nie sądzę.
– Czemu tutaj wszystko musi być takie tajemnicze?
– Mówiłeś, że ciekawią cię tylko dwie rzeczy? To trzecia.
– Kiepsko liczę. No więc czemu?
– Żeby nie było nudno – odparła z rozbrajającą szczerością. – Wiedzieć wszystko jest równoznaczne z nudą.
– Myślałem, że po śmierci…
– Rozwiążesz zagadkę wszechświata? Poznasz niepoznane? – parsknęła śmiechem. – Jasne, a ja jestem Belzebub.
– Może jesteś. Nic o tobie nie wiem.
– No to jedno już wiesz, bo nie jestem.
Szli chwilę w milczeniu. Korytarz przez całą wędrówkę nie zmienił się ani trochę. Wciąż było szaro, można rzec czarno-biało, a schodki nie miały końca. Piotr wciąż próbował przebić wzrokiem szarość tunelu. Wreszcie zrezygnował i zadał kolejne pytanie:
– Dlaczego na cmentarzu zabroniłaś mi wzywać… no wiesz?
– Diabła?
– No.
– Nie uwierzysz.
– Może jednak.
– Dla jaj.
– Rzeczywiście. Nie wierzę.
Zrobiło się jasno. Nie stopniowo, ale nagle, tak jakby ktoś otworzył drzwi do oświetlonego pokoju.
Tylko, że zamiast do pokoju, trafili do fabrycznej hali, a przynajmniej tak pomieszczenie zdefiniował Piotr. Sufit majaczył gdzieś wysoko ponad solidnym, żeliwnym belkowaniem, a ściany, co było do przewidzenia, ginęły we mgle.
Piotr prychnął z pogardą. Ktoś najwyraźniej nie umiał, albo nie chciał być oryginalny.
– Wybacz wtórność – Gówniara zakręciła loczka na palcu – ale użyteczność przede wszystkim. Nieskończoność jest wielce wygodna.
– Jasne.
Ruszyli pomiędzy szafki, które zapełniały pomieszczenie. Ustawione w równych, karnych szeregach, drewniane i niewzruszone niczym w bibliotece. Wyglądały jak niekończące się domino. Ich szufladki podpisano literami wszystkich znanych na świecie alfabetów. Oprócz tego szeregi oznaczono tabliczkami. Na przykład „Przyczyny” albo „Skutki”.
Gówniara lawirowała pomiędzy szafkami, prowadząc Bóg wie dokąd. Podskakiwała swoim sposobem, tak że niekiedy zza mebli widać było tylko grzywę czarnych loczków. Kilka szafeczek zaszczyciła kopniakiem, tu i ówdzie stanęła na palcach i zdmuchnęła kurz. Zaczęła nawet podśpiewywać. Piotr podążał za nią, znosząc te ekscesy w milczeniu. Wreszcie dotarli do rzędu opatrzonego tabliczką „Wyrzuty sumienia”. Odszukali literę G, a później szufladkę z nazwiskiem Galicki.
Gówniara wysunęła szufladki w sąsiedniej szafce i wspięła się po nich, jak po schodkach. Zdmuchnęła kurz, usiadła na meblu i zabębniła nogami o drewno.
– Teraz już wiesz do czego potrzebne ci nazwisko? Śmiało, otwórz.
Piotr pociągnął za metalową gałkę. Okazało się, że wewnątrz jest pełno ponumerowanych teczek. Przyjrzał się dokładniej cyfrom i zmarszczył brwi.
– Dlaczego nie są po kolei?
– Bo nie tylko ty zajmujesz się wyrzutami sumienia. Z całej puli spraw wykonałeś zaledwie kilka. Ale nie martw się. Teczki powinny być w takim samym porządku, jak zapiski w twoim notesie.
Piotr wyjął zeszycik i sprawdził. Pierwsze zadanie – młodociany morderca z zaułka – nosiło numer 45320, identyczny co pierwsza teczka.
– Co mam robić?
Gówniara położyła się na szafce i założyła ręce za głowę.
– Odwalić papierkową robotę, a coś myślał? Wyrwij kartki, przydziel gdzie trzeba i spadamy.
– Pomożesz mi?
– Zastanowię się? – powiedziała i zamknęła oczy.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

28
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.