Alarm! Alarm! Futrzasty potwór atakuje warzywa! Portrety na ścianie świecą oczami, a talerzyk z serem jest używany w charakterze budzika! …Nie, nikt tu nie oszalał ani nie pisze dadaistycznego poematu. Po prostu takie rzeczy zdarzają się w filmach z serii „Wallace i Gromit”. Tym razem kogoś dopadła KLĄTWA KRÓLIKA…  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Gdzieś w małym miasteczku w Anglii, w sielskich latach 60. ubiegłego wieku, mieszka sobie pan Wallace z psem, który właściwie tylko tym różni się od człowieka, że nie mówi. Umie gotować, majsterkować, prowadzić samochód i wyciąga swego pana z przeróżnych tarapatów. Zgrana ta para przeżyła już kilka niezwykłych przygód, które oglądaliśmy w filmach „Wściekłe gacie” oraz „Golenie owiec”. Wallace konstruuje dziwaczne i przekombinowane, acz nadspodziewanie skuteczne wynalazki – ma na przykład maszynę do budzenia, która wytrząsa go z łóżka prosto w ubranie i zrzuca specjalną pochylnią za nakryty do śniadania stół, a jeżeli tyjący Anglik nie mieści się w otworze spustowym, pies uruchamia wmontowany w ścianę ogromny młotek. Cudaczne pomysły wyspiarskiego wynalazcy (na przykład zmyślnego systemu alarmowego w ogródkach działkowych) były dla mnie główną zaletą tego filmu. Akcja, choć pełna przygód, jest dość przewidywalna, szczególnie że pełnymi garściami czerpie z klasyki filmów o wilkołakach, Frankensteinach i tym podobnych istotach. Oczywiście, nawiązania te są źródłem komizmu, jednak zaczynam tęsknić za przyzwoitą animowaną komedią, która nie będzie jednym wielkim nawiązaniem do wszystkiego. Obecnie żaden „Shrek” czy „Rybki z ferajny” nie mogą się obejść bez piętrowych aluzji do każdego z możliwych filmów, od „Ojca chrzestnego” po „Top Gun”. Jeszcze trochę i dojdzie do tego, że widz nieznający przebojów kasowych ostatnich kilkunastu lat nie będzie miał czego szukać w kinie. Oprócz cudacznych wynalazków Wallace’a w „Klątwie królika” jest kilka naprawdę zabawnych momentów. Szczególne wrażenie robi scena pościgu przy użyciu samolocików-zabawek z wesołego miasteczka (notabene kojarząca się z pogonią wagonikami kolejki w filmie „Indiana Jones i Świątynia Zagłady”) – w pewnym momencie pojazdy zatrzymują się, bo trzeba wrzucić kolejne monety, więc naparzający się zajadle wrogowie przerywają walkę i zgodnie grzebią po kieszeniach… Być może film podobałby mi się bardziej, gdybym była w stanie choć trochę przywiązać się do głównego bohatera. Niestety, Wallace jest tak stereotypowo nudnym, nijakim i nieśmiałym Angolem (nie przymierzając jak Adrian Mole), że nie potrafiłam w żaden sposób przejąć się jego losami i bardziej kibicowałam psu. Jeżeli ktoś stwierdzi, że w animowanych komediach nie chodzi o to, by przejmować się bohaterami, odpowiem, że przeciwnie – tacy na przykład Shrek i Fiona są postaciami w jakiś sposób bliskimi sercu i zdecydowanie ich losy nie są nam obojętne. Film, oglądany w polskiej wersji językowej, wywołuje mgliste wrażenie, że część humoru mogła zniknąć w tłumaczeniu. W zabawnych scenkach, w których dynie na wystawie rolniczej kadrowane są w taki sposób, że wyglądają jak kolosalny biust stojącej za bohaterami kobiety, dialogi brzmią tak, że nasuwa się myśl, iż w wersji angielskiej również były dowcipne. Rozmowa myśliwego i pastora na temat złotych naboi, którymi można zastrzelić królikołaka, również jest poprowadzona w sposób, który sugeruje, że w oryginale było tam coś niezwykle dwuznacznego. „Klątwa królika” jest filmem bardzo dobrym w swojej kategorii, jednak z powyżej podanych powodów pozostawia wrażenie niedosytu.
Tytuł: Wallace i Gromit: Klątwa królika Tytuł oryginalny: The Wallace & Gromit Movie: Curse of the Wererabbit Reżyseria: Steve Box, Nick Park Zdjęcia: Tristan Oliver, Dave Alex Riddett Scenariusz: Nick Park, Bob Baker, Steve Box, Mark Burton Muzyka: Julian Nott Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Wielka Brytania Dystrybutor: UIP Data premiery: 14 października 2005 Czas projekcji: 85 min. Gatunek: animacja, przygodowy Ekstrakt: 80% |