Osłona antyradiacyjna gwiazdolotu miała pozostać nieukończona. Główne moduły komputera każdego statku znajdowały się w sterówce, posiadającej niezależne zabezpieczenia przed promieniowaniem. Co nie szkodziło ludziom, mogło zaszkodzić elektronice – i na odwrót. Zresztą, ludzi na pokładzie być nie powinno. Jeśli by się jacyś znaleźli, sami byliby sobie winni. Teoretycznie. Zaś praktycznie…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Zastanów się dlaczego nie dobrze zapłacę naprawdę ” „Nie umiesz czytać piszę że nie to nie to nie są zabawki dla młodszaków pogadamy za dwa lata szczylu jak ci jaja urosną jeśli się do tego czasu nie odczepisz to oberwiesz ” Arto nie zamierzał się poddać i nie zamierzał czekać dwóch lat. Obrywał mocno, z o wiele bardziej błahych powodów, a ten był dla niego ważny. Chciał mieć to urządzenie, a Aristo, starszak z 7a, z grupy zwanej Tygrysami, był w jego posiadaniu, choć go nie potrzebował. Aristo bał się, że w rękach Arto przyrząd stanie się źródłem poważnych kłopotów, które, gdy urządzenie wpadnie w nieodpowiednie ręce, spadną także na niego. Mylił się. Arto nie uważał się za zwykłego młodszaka. Był pewien, że potrafi z niego korzystać bez wzbudzania podejrzeń dorosłych. Tylko jak przekonać do tego Arista? Dobra cena wydawała się rozsądnym argumentem, lecz jego partner w interesie za bardzo bał się dorosłych. Zaoferował mu wszystko, co miał, niemniej Aristo nie reagował. Potrzebował czegoś lepszego. „A jeśli pomogę ci zdobyć dowództwo nad twoją grupą ” Każdy chłopiec w szkole, może za wyjątkiem jajcogłowych, marzył o tym, by zostać kapitanem. Nie sądził, żeby Aristo był wyjątkiem. Nie był dość silny ani sprytny by sięgnąć po nie samemu, lecz był jednym z silniejszych wojowników Tygrysa. Gdyby już został kapitanem, z powodzeniem utrzymałby swoje stanowisko – przez jakiś czas, jednak to już nie było jego zmartwieniem. „Zaraza ty naprawdę chcesz oberwać jak taki mały pryszcz mógłby mi pomóc może mi powiesz że pokonasz siódmaka daj mi spokój z kopalnianymi żartami bo sam wybiję ci je z głowy tak że zobaczysz gwiazdy do dwudziestej wielkości ” Kopalniane żarty oznaczały głupie żarty. Dawno temu, gdy nie było tylu inteligentnych maszyn, w kopalniach zastępowali je niewykształceni robotnicy. Określenie „głupi jak kopalniak” szybko rozwinęło się w szereg różnych, równie znaczących porównań. Słowa starszaka subtelnie dawały do zrozumienia, co sądzi o Arto. Nie doceniasz pryszczy, pomyślał Arto. Czytając wiadomość zrozumiał, że tekst mówił jedno, lecz to jak został napisany, że w ogóle został napisany, świadczyło o czymś innym. Może cię to śmieszy, Aristo, ale jesteś ciekaw, czy naprawdę mogę to zrobić. Nawet starszaki mawiały o Arto, że zna różne sztuczki. Nie były to sztuczki, jedynie zwykły spryt, choć i tego, jak odkrył, brakowało bardzo wielu kapitanom. Czy młodszak naprawdę mógł mu pomóc? Ten wierzył, że mógł. Ten nie był głupi. „Nie żartuje mogę ci pomóc ale coś za coś potrzebuję tego urządzenia i dobrze zapłacę ” „Niech ci będzie jak zostanę kapitanem to porozmawiamy o cenie ale nie wierzę by głupi młodszak miał wpływ na to kto będzie rządził tygrysem ” „Nie musisz wierzyć tak osłabię twojego kapitana że dasz radę go pokonać unikaj walki zachowaj siły na potem masz kogoś kto pomoże ci zrobić rozłam ” „Takie małe ścierwo miałoby go osłabić chcecie go rozśmieszyć na śmierć ” „Nie wierzysz to zapomnij o sprawie ” – Arto poczuł złość. „Rób jak chcesz chciałbym to zobaczyć nie moja sprawa jak ty go osłabisz ale jak ci się to uda to ja jestem kopalnianym szczurem pamiętaj jeśli stracę przez ciebie pozycję to zachowam dość siły by cię wpakować do puszki ” – rozłączył się. Aristo mógł być złośliwy, jak każdy starszak, lecz zżerała go zbyt wielka ciekawość, by się wycofać. Mimo poważnej groźby, Arto uznał to za zgodę. I miał już pomysł. Zamyślił się. Aristo nie byłby złym kapitanem. Nie był najgłupszy, nie zapomniałby tak łatwo, co mu zawdzięczał ani tego, iż skoro młodszak uczynił go kapitanem, mógł go także stamtąd zdjąć. Jasne, jako starszakowi nigdy nie przyszłoby mu to do głowy, lecz jakaś cząstka jego umysłu pamiętałaby o wszystkim. By wykonać swój zamiar, Arto potrzebował dobrej wymówki. Przypomniał sobie próbę wyczyszczenia Nowego. Czemu nie? Smok był własnością Marsjan, z klasy 8o, którymi dowodził Egino. Nazwano ją tak od przezwiska pierwszego, dziś byłego, kapitana, który urodził się na jednej z marsjańskich stacji. Przeprowadził się tu, gdy miał jeszcze trzy lata, lecz ktoś się o tym dowiedział i przezwisko pozostało. Jako właściciele, Marsjanie mieli wyłączne prawo do pobierania podatków. Starsze starszaki i tak robiły, co chciały i Egino nie mógł nic na to poradzić, a czasem zdarzało się wręcz, że wojownicy z innych grup łapali ich i czyścili, lecz to były ledwie pojedyncze przypadki. Wiedział jedno – to nie Marsjanie chcieli wyczyścić Nowego. Nie był to także nikt z Tygrysa. Ci, którzy to zrobili byli o rok starsi, nie przejmowali się Eginem i nie znali Nowego, tak samo, jak nie znali go jeszcze Marsjanie, lecz zawsze mógł się tłumaczyć, że to jego wojownicy źle mu donieśli, a jego przy tym nie było. Po kilku minutach plan był gotów. Odszukał konsolę Egina. „Przepraszam że przeszkadzam czy mogę zadać pytanie ” „Czego znowu chcesz nie masz komu przeszkadzać mam dać ci lekcję ” W rozmowie z nim Arto musiał być podwójnie ostrożny. Znał ten rodzaj starszaków. Egino brał, dużo i często. To czyniło go silniejszym i sprawniejszym, lecz także nieobliczalnym. Tacy jak on potrafili nagle wybuchnąć i pójść na całość. Takich bali się wszyscy młodsi lub słabsi. Także Arto. Z Eginem i jego wojownikami nie było mu wygodnie. Byli silni, bronili ich przed konkurencją, lecz często posuwali się za daleko, zupełnie bez powodu. Gdyby tylko znalazł coś, co pozwalałoby działać… Dzięki Daelowi znał cenę za tę siłę – była nią utrata kontroli nad swoim życiem. Arto nie pozwalał się kontrolować, nikomu. Nieraz widział Egina po szkole. Był panem, jak długo działał narkotyk, bez niego stawał się słaby niczym dwojak i bredził kopalniane głupoty. Bez narkotyku był nikim, więc musiał go brać, stale, by utrzymać pozycję. To uzależniało go nie tylko od tego, co brał, lecz także od dostawcy. Musiał jechać na nich nawet w domu, bo gdy przestawał, pękał i rozsypywał się niczym rzucona o ścianę kula zamarzniętej wody. Arto poprzysiągł sobie, że nie popełni tego błędu. Nie chciał się kryć po domu, by każdego ranka pakować w siebie kolejną dawkę i liczyć, że zacznie działać nim rodzice coś zauważą. Czuł się źle już przez samą zbroję. W jego grupie tylko Żimmy próbował brać regularnie, po swojej przegranej walce, lecz gdy ich stosunki w końcu się ułożyły, szybko zapomniał o wszystkim. Rejkert, jako jedyny, brał coś od czasu do czasu, jak mówił, na wyostrzenie myśli -poza tym jego grupa była czysta. Narkotyki były zbyt drogie dla młodszych grup. Jednak Arto zawsze pamiętał, jaką siłę daje handel takim towarem. Spłukane starszaki były skłonne zrobić niemal wszystko w zamian za kolejną działkę. Narkotyki były potężną bronią i kiedyś, gdy podrośnie, zamierzał ją wykorzystać, by kontrolować takich jak Egino. „Wybacz wiem że jesteście dość silni by nie zawracać sobie głowy takimi drobiazgami lecz czy nie prowadzicie teraz wojny z tygrysami ” Zastanawiająca chwila wahania. Marsjanie mogli mieć kłopoty. Postanowił to sprawdzić. Jeśli byli osłabieni, była to szansa dla Smoka by zmienić swojego właściciela, zaraz po tym, jak Aristo zostanie kapitanem. „Kpisz sobie my i wojna z młodszakami chcesz mnie obrazić ” „Jak mógłbym o tym myśleć ale ostatnio wyczyścili kilku moich wojowników myślałem że może jest wojna albo nas im sprzedaliście ale to chyba tylko pomysł ich głupiego kapitana na pewno dacie mu dobrą nauczkę ” Minęła chwila czasu nim Egino odpisał. Zastanawiał się. „Niech ci będzie ale następny raz pisz o tym od razu a nie dopiero kiedy już was wyczyszczą to dla waszego dobra inaczej oberwiecie za brak impulsów czy to jasne ” „Jasne staram się tylko pomóc ” – zaczekał aż Egino się rozłączy i zamknął okno. Egino powinien uwierzyć, że Mira, obecny kapitan Tygrysa, a więc i Arista, próbuje po cichu wykraść należny Marsjanom podatek, być może nawet przejąć Smoka. Uwierzy tym łatwiej, jeśli Marsjanie naprawdę mają kłopoty. Pomyśli, że Mira wykorzystuje sytuację. Arto wpadł w głębokie samozadowolenie. Egino był urodzony do tego, żeby nim manipulować. Silny, lecz niezbyt bystry, zbyt głupi by zadawać pytania, by cokolwiek podejrzewać. Zdobędzie to urządzenie. Zawsze dostawał to, co chciał. Pytanie nigdy nie brzmiało „czy”, lecz – „kiedy” i „w jaki sposób”. Wilan był przy swojej drugiej pracy. Wcześnie skończył, co do niego należało. Teraz, pod koniec zmiany, gdy prawie nikt nie kręcił się po doku, mógł w spokoju zająć się połączeniem układów statku do podzespołów, które jakiś czas temu zainstalował w tajemnicy na drugim pokładzie. Długo zastanawiał się jak to zrobić. Ustawienie i ukrycie kilkunastu przekaźników było łatwiejsze od maskowania przewodu, który musiałby się ciągnąć przez setki metrów tuneli. Lecz nie o wygodę chodziło, tylko o bezpieczeństwo. Przewody były rozwiązaniem nieco staroświeckim, jednak czasem skutecznym. Osłona antyradiacyjna gwiazdolotu miała pozostać nieukończona. Główne moduły komputera każdego statku znajdowały się w sterówce, posiadającej niezależne zabezpieczenia przed promieniowaniem. Co nie szkodziło ludziom, mogło zaszkodzić elektronice – i na odwrót. Zresztą, ludzi na pokładzie być nie powinno. Jeśli by się jacyś znaleźli, sami byliby sobie winni. Teoretycznie. Zaś praktycznie… Pomieszczenie, które wybrał miało w przyszłości służyć jako laboratorium. By zwiększyć sprawność czułych instrumentów należało odizolować je od wszelkiego rodzaju promieniowania. Nawet pole sztucznego ciążenia mogło wpływać na wyniki ich pracy. Dodatkowa warstwa ekranująca osłaniała je równie dobrze przed polem magnetycznym jak i wiązką skanującą, jaką omiatano świeżo zbudowane statki przed wypuszczeniem w kosmos. Pomieszczenie było już dawno wykończone, nikt nie miał tam czego szukać. To tu Wilan zamierzał umieścić komory. Niestety, komputer i ekranowane pomieszczenie dzieliła przestrzeń, która zaraz po opuszczeniu doków miała zostać wystawiona na działanie promieniowania kosmicznego. Niektóre pasma mogłyby przeniknąć przez warstwę skały, a połączenie musiało być całkowicie odporne na zakłócenia transmisji danych. Od tego mogło zależeć ich życie. Teraz jego uwaga koncentrowała się na wtapianiu przewodu w ścianę. Niewielkim ogrzewaczem plazmowym roztapiał wierzchnią warstwę, by zanurzyć w niej kolejny metr zwiniętej w szpulę struny, grubości nie większej niż kilka splecionych włosów, lecz równie wytrzymałej jak molekularne włókno. Powoli przesuwał po ścianie długi na dłoń i gruby na dwa złożone palce ogrzewacz, wzdłuż przyłożonego do niej drugą ręką przewodu. Twarda, skalna ściana topiła się niczym żel wszędzie, gdzie tylko zbliżył przód ogrzewacza. Gdzieś na środku przyrządu znajdował się grzebień, wciskający w głąb skały nanizany weń przewód. Po przejściu ogrzewacza rozgrzana, półpłynna masa była formowana i schładzana, zaś odzyskane ciepło powracało do przedniej części przyrządu. Szczególnie dużo uwagi poświęcał temu, by po zakończeniu operacji świeżo roztopiona i schłodzona powierzchnia skały wyglądała tak, jakby nie była ruszana od chwili, gdy wycięto w niej korytarze. Było w tym coś ze sztuki – skomplikowane fałszerstwo na wagę powodzenia. Zupełnie mimochodem, w odruchu nabytym przez lata pracy, zauważył, że grubość wewnętrznej powłoki korytarzy była zawyżona. Nic dziwnego, że za każdym razem, gdy wchodził na pokład czuł, że staje się lżejszy. Aż do dziś myślał, że to tylko zwykłe, ludzkie odczucie. Błąd jak ten, z pozoru błahy i na rękę, gdyż ułatwiał Wilanowi ukrycie dokonanych modyfikacji przed skanowaniem, mógł wpływać na działanie innych systemów. Obiecał sobie, że w wolnej chwili sprawdzi inne korytarze. Zamierzał powierzyć temu statkowi losy swojej rodziny i musiał wiedzieć o wszystkim, co się z nim działo. Od wycięcia korytarza nikt tu nie pracował. Surowe wnętrza tonęły w ciemnościach. By coś widzieć, Wilan musiał użyć skanera widma, w codziennej pracy pomagającego mu dostrzec nieciągłości struktury w elementach. Nie użył lampy, to mogłoby kogoś zwabić. Skaner był pasywny, lecz energia topionej ściany sprawiała, że dla niego było jasno jak w rozjaśnienie. Człowiek bez skanera ujrzałby najwyżej niewielki rozżarzony punkcik w miejscu pracy ogrzewacza. Gdyby ktoś tu wszedł, prosto z oświetlonej części statku, prędzej wpadłby na Wilana, niż dostrzegł, co tu robił. Mimo to co kilkanaście sekund Wilan rozglądał się czujnie dookoła, nasłuchując. Za każdym razem wydawało mu się, że w pobliżu dostrzega ruch. Jak teraz. Jakieś nieuchwytne poruszenie, ledwie dostrzegalne, znikające niemal natychmiast, gdy tam spojrzał. Znowu to samo, pomyślał. Jestem zbyt zmęczony albo zaczynam mieć manię prześladowczą. Albo obie rzeczy naraz. Jeśli ktoś by coś zauważył, już bym siedział w areszcie. Mój zespół nie składa się z durniów. Czas, jaki zmarnował wypatrując duchów wystarczył, by skała zestaliła się wokół nieaktywnego ogrzewacza. Puścił tkwiący w ścianie przyrząd, robiąc przerwę. Wygasił skaner, zdjął go z twarzy i przetarł oczy. Dookoła panował ten sam cichy mrok, towarzyszący mu od początku pracy. Chwilę węszył, ale nic nie poczuł. I dobrze. Po wstępnym przetopieniu wierzchniej warstwy, podczas wycinania tuneli, wszelkie dodatki, jakie wcześniej znajdowały się w masie asteroidy, dawno uleciały z powietrzem. Nie pozostało w niej nic, co mogłoby nadać lawie zapach topionej skały. Nikt nie powinien niczego zauważyć. Odetchnął powoli, głęboko. Już nie myślał o duchach. Jego umysł zajął inny problem. Czy będą potrzebować regeneratora powietrza? O zdobyciu skafandrów nawet nie marzył. Pilnowano ich lepiej niż bank swoich impulsów. Będzie musiał polegać na powietrzu zawartym wewnątrz kadłuba. Komory inercyjne mają swoje własne regeneratory, ale kiedyś będą musieli je otworzyć i przejść do śluzy, by opuścić statek. Co wtedy? Kadłub był uszczelniony. Wszelkie otwory, które w przyszłości miały prowadzić na zewnątrz, teraz były zatkane twardą pianką. Objętość przestrzeni statku była ogromna. Jeśli pozostanie tu atmosfera, wystarczy jej na całe dni przebywania poza kapsułą. Z drugiej strony… Przypomniał sobie rozkład czynności, tych wykonanych i tych dopiero planowanych. Korytarze były świeżo wydrążone; ledwie parę miesięcy temu ukończono wytapianie ostatnich odcinków. Wszystko to wykonano w próżni, nim asteroida została doczepiona do doku. Wprawdzie topiona skała była natychmiast przedmuchiwana tlenem, lecz robiono to zbyt szybko – dość by ulotniły się tylko najbardziej reaktywne pierwiastki. Nie planowano głębokiej transformacji i przekrystalizowania jej struktury. Ściany miały na zawsze pozostać takie, jakie były teraz, utleniając się w sposób naturalny, podczas przelotu. Czasem, by ułatwić oddychanie ścian, kadłub wypełniano powietrzem o składzie pół na pół tlenu i azotu. Nie wątpił, iż część tlenu zostanie związana przez powierzchnię skały. Jaka – tego nie wiedział. Uznał, że nie będzie musiał się martwić o pełne odtwarzanie składu powietrza, jednak chciał pozostawić możliwość jego uzupełniania. Wystarczy jeden filtr atomowy by uzdatnić powietrze ze spalin reaktora. Na wszelki wypadek. Filtry były małe, a ich konstrukcja tak prosta, że nieomal nie do zepsucia. Nikt go nie zauważy, a nawet jeśli, nie zwróci na to uwagi. Takich małych, tanich elementów było wszędzie pełno. Były częścią wielu urządzeń codziennego użytku. Miały go nawet destylarki. Dodał zdobycie i zainstalowanie filtru do pojutrzejszych zadań. O takich drobiazgach też musiał pamiętać, lecz było ich tak wiele, że sama myśl o przeoczeniu choćby jednego nigdy nie dawała mu spokoju. O czym jeszcze powinienem pamiętać? – pytał siebie, aktywując ogrzewacz. Kolejno wyliczał w myśli pozostałe do zrobienia modyfikacje, podczas gdy ręce same wykonywały dobrze wyuczone czynności. Powoli, lecz systematycznie, przewód znikał pod powierzchnią skały. |