powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LII)
grudzień 2005

Więzień układu – część 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Arto spojrzał na Żimmiego. Wyraźnie swędziała go ręka. Uśmiechnął się w myśli. W przeciwieństwie do Żimmiego, rozmowa zaczynała go bawić. Chłopak był całkiem bystry i dość zawadiacki, lecz nie starał się być bezczelny. Pamiętał, że Arto przewyższa go co najmniej o półtorej głowy. Wyważona zuchwałość malca zwyczajnie go śmieszyła, zwłaszcza gdy tamten, stojąc tuż przed nim, śmiało patrzył mu prosto w oczy, zadzierając głowę niemal tak bardzo, jak tylko mógł ją unieść. Zupełnie jak on, gdy był w jego wieku.
Pokręcił lekko głową. Żimmy był wyraźnie rozczarowany, Dert trochę mniej. Młodszak wiedział kogo wybrać. Jeśli naprawdę mieli taką sumę, nie mogliby jej lepiej wydać. Wiążąc się umową ze Smokiem, zapewniali sobie ochronę aż do połowy szóstaków włącznie. Oczywiście, jeśli Smok się zgodzi, zaś Smok to Arto.
Czy się zgodzi?
Normalnie, zastanowiłby się czy warto marnować siły na dwojaków. Smok zwykle nie obsługiwał drobnicy. Grupa o ich pozycji nawet nie chciałaby się na nich wysikać. Starsi uczniowie czyścili ich ze wszystkiego, nie oglądając się na nic, nawet na terminy. Pierwszaki i dwojaki były najniższą i najsłabszą warstwą w szkole, niedoświadczoną i całkowicie niezorganizowaną. Drobnica mówiła, że dobrze zapłaci, lecz ich podatek mógł okazać się zwykłą fikcją. Nawet jeśli mieli jakieś impulsy, kto inny mógłby je łatwo sprzątnąć sprzed ich nosa.
Jednak był jeden silny argument za przyjęciem oferty – pogłoski o nadchodzących zmianach. O kryzysie.
Zmiany jak ta zawsze nadchodziły nagle. Te najgorsze zawsze z zewnątrz. Nikt nie miał na nie wpływu. Dorośli znów mówili o trudnościach. Zarządzająca stacją korporacja planowała obniżyć pensje podstawowe, a Arto wiedział, że gdy tak mówią, to tak się stanie. Znowu zaczną się zwolnienia. Wkrótce skutki tych działań dotkną także szkołę. Dorośli będą miej zarabiać i mniej dadzą dzieciom. Starszaki zaczną ich częściej nachodzić z podatkami. Smok był silny, nie musieli kupować protektoratów, lecz lepiej mieć za dużo niż za mało. Sam, jako uczeń i wojownik, nie miał się czego obawiać. Miał dużo znajomych, rodzice dawali mu niewielkie impulsy, gdy tylko poprosił, o nic nie pytając. Nie zauważyłby, że coś się zmieniło – w przeciwieństwie do reszty grupy.
Pamiętał też o module dla Rejkerta. Rozumiał jak bardzo pomógłby on jajcogłowym, lecz nie miał z kim i za co się wymienić. Jedynym wyjściem byłby zakup za impulsy, lecz ceny starszaków były wysokie, a on nie chciał w takiej chwili opróżniać kasy.
Nie liczył, że dwojaki są w stanie zdobyć takie fundusze, a jednak coś musiały zdobywać. Jeśli zaś, jak przypuszczał, klasa tego młodszaka była już zorganizowana choćby częściowo, dochód mógł być odpowiednio większy, a i praca przydzielonej im ochrony byłaby łatwiejsza, bo dzieciaki trzymałyby się razem zamiast bezładnie włóczyć się po całej szkole. Z zebranych przez Derta informacji wynikało, że 2b różniła się od rówieśniczych grup. Była gotowa do interesów. W oczach Arto malec już teraz zasługiwał na prawdziwy tytuł kapitana. Dobrze zorganizowana grupka mrówek byłaby niezwykle użyteczna.
– Zapomniałeś o haraczu – powiedział po chwili milczenia.
Był to rodzaj zwyczajowej, pierwszej dużej wpłaty na przyszłą umowę. Podatek można było spłacać w ratach, lecz haracz był płacony od razu. Rzadko kto miał taką sumę na starcie, tym bardziej dwojaki, jednak młodszak nawet nie mrugnął.
– Dwa razy tyle w towarze co za jeden podatek, od każdego z nas – powiedział. Niedużo, uznał Arto, lecz jak na dwojaków to całkiem sporo.
– Musisz się lepiej postarać by mnie zainteresować, jasne? – stwierdził. – Jeźdźcy Smoków traktują swoich podwładnych poważnie. Nie jesteśmy jak inne grupy i nie zadowalamy się byle czym. Cztery razy tyle.
– Zgadzacie się?
Żadnej chwili namysłu. Dzieciak był całkiem zdecydowany, a jego grupa – dziwnie bogata. Zbyt bogata, by nikt nie próbował tego wykorzystać.
– Należycie do kogoś? Gadaj prawdę! I tak się dowiem, a wtedy…
Młodszak się zmieszał. Nerwowo przełknął ślinę.
– Do Dzikiego Pazura… ale cisną nas zbyt mocno! – dodał szybko, z przejęciem. – Nie grają uczciwie! Wcale nas nie chronią i biorą więcej niż się umówiliśmy. Nie możemy płacić tyle ile chcą!
– Więc chcecie się od nich wykupić przez nas, tak?
– Nigdy bym nie śmiał! – Karros odparł szybko, lecz Arto wyczuł, że ma rację.
Młodszaki chciały zmienić właściciela.
Dziki Pazur… 5d, grupa druga pod względem siły, zaraz po nich, choć to nie znaczyło, że byli równie silni. Byli po prostu lepsi od pozostałych. Ich kapitan, Pilp, był całkiem niegłupi. Kiedyś robili ze sobą wiele świetnych interesów, byli nawet sojusznikami, jednak ostatnio stosunki między nimi znacznie się ochłodziły. Jeszcze nie wchodzili sobie w drogę, niemniej Arto zdążył już usłyszeć, że Pilp miał jakieś problemy. Zwykle dobrze dbał o swoją własność. Musiał mieć dobry powód by bezlitośnie obdzierać swoich podwładnych, pozostawiać ich bez ochrony i do tego bawić się w ochronę dwojaków, nieważne jak bardzo bogatych.
Czy warto tracić dla nich sojusznika? Lepiej na jakiś czas pokłócić się z Pilpem niż ze starszakami, uznał. Starszaki trudniej zapominają, a Pilp pozłości się trochę, lecz bić się nie będzie, nie ze Smokiem. Wiedział jak kosztowna byłaby taka walka. Arto uznał, że warto ich pożyczyć na czas kryzysu, w zamian za zniszczoną konsolę. Sporo go kosztowała. Jeśli Pilp potraktuje to jako nauczkę by lepiej opiekować się podwładnymi, to tym lepiej dla szkoły.
Słowa Karrosa musiały być tylko wymówką. Pilp wydusił z nich więcej niż się umówił, co nie przeszkodziło im słono opłacić Smoka. Arto wiele by dał, aby dowiedzieć się ile Pilp zdołał już z nich ściągnąć. Owszem, dzieciak mógł okazać się spłukany i obiecywać mu impulsy na projekcji byle tylko zrzucić Pilpa z gardła, lecz w takim wypadku Karros mógł być pewien, że rozboje Pazura wydadzą mu się wypoczynkiem w porównaniu ze smoczym gniewem. Pożałował, że sam nie mógł tak łatwo wykupić się spod Egina do innej grupy. Niestety, im wyżej, tym układy stawały się bardziej skomplikowane i kosztowne w zamianie. Bardzo kosztowne, pomyślał, dotykając końcem języka gojącego się rozcięcia nad wargą.
Marsjanie ograniczali swoją ochronę do doglądania stada, broniąc ich najwyżej przed co upartymi i słabszymi napastnikami. Tak naprawdę umowa o ochronę służyła jedynie uzgodnieniu prawa do ściągania podatku. Reszta była tylko dobrą wolą silniejszego, a dobra wola była zwykle oznaką słabości. Arto nie podobała się taka ochrona. Wolał być niezależny, lecz w tym przypadku nie mógł nic zrobić. Gdyby spróbował się wyzwolić, przyszedłby ktoś silniejszy i zmusił go do posłuszeństwa. Na niezależność mogły sobie pozwolić tylko najstarsze klasy.
Arto wiedział aż za dobrze, że czasem właściciele potrafią być gorsi od całej reszty. Znali swoje ofiary, wiedzieli, gdzie ich szukać. Więcej było z nimi kłopotu niż pożytku. Co innego płatny protektorat, ale taki nie trwał długo i sporo kosztował. Jednak Smok swoje obowiązki traktował poważnie. Bezpieczny młodszak szybciej zarabiał na podatek niż taki, którego ciągle bito i grabiono. Lecz zapewnienie stałej ochrony wszystkim podwładnym było niemożliwe. Było ich za dużo. Jak inni, musiał się ograniczyć do pilnowania czy nie nękają ich inne grupy. Reszta zależała od sprytu samych podopiecznych.
– Mogę się zgodzić… na razie – powiedział z nieudawanym namysłem. Nieważne czy Karros uzna, że mówi prawdę, czy tylko podbija cenę, powinien być ostrzeżony. – Nie obiecuję potem, że nie oddam was Pilpowi.
Karros kiwnął głową, jednak się nie poruszył. Wciąż na coś czekał.
– Chcesz jeszcze czegoś? – Arto nie krył irytacji.
– Chciałbym… Znaczy, jeśli można, możemy zrobić jeszcze jeden interes – tym razem młodszak na krótko spuścił wzrok.
– Wyduś to! – zachęcił go łagodnie.
– Jeśli się zgodzicie… Zapłacimy wam za zrobienie systemu dla mojej… klasy.
System dla dwojaków? Wcześnie zaczynali. Co więcej, było ich na to stać, mimo zawartej umowy o haracz. Arto aż korciło, by ich zwyczajnie ograbić, bez patrzenia się na umowy czy cokolwiek innego, lecz to było dość krótkowzroczne podejście. Nie zamykało się kolonii przynoszącej impulsy. O ile przynosi impulsy…
– A co, wyczyściliście bank? – Splótł ręce na piersi. – Zresztą, dwojaki nie mają systemu.
Młodszak spojrzał mu hardo prosto w oczy.
– Mamy skąd brać impulsy, czyste – powiedział. – A mówią, że Smok miał system zanim nazwał się Smokiem. W drugiej klasie.
– Jakbyś słuchał tego, co mówią, to wiedziałbyś, młodszaku, że zrobiliśmy go sami. Nie kupiliśmy go od nikogo.
Nie kłamał. Musieli go zrobić sami, bo nikt nie chciał go sprzedać. Razem z innymi udało mu się połączyć konsole tak, by nauczyciele tego nie zauważali. System był słaby, bez porównania z tym, co mieli obecnie, nawet bez układu podwójnej projekcji. Z ledwością nadawał się do ukradkowej rozmowy i przesyłania podpowiedzi – ale był.
– O tym wie każdy – w głosie chłopca Arto usłyszał szczere uznanie – i że byłeś jajco…
Prawa ręka Arto wystrzeliła w stronę gardła młodszaka. Zacisnął ją, przysunął go do siebie i podniósł kilka centymetrów, zbliżając do swojej twarzy, zmuszając, by stanął na palcach. Wszystkie mięśnie młodszaka napięły się niczym włókna. Żimmy i Dert podeszli bliżej.
– Uważaj, co mówisz! – syknął chłodno przez zęby.
– Chcecie zarobić czy nie? – wycharczał. Uwiesił się rękoma na trzymającej go ręce, lecz nie próbował się wyrywać. Był bardziej pewny zgody Arto niż sam Arto.
Pchnął go w stronę zastępców. Złapali go chętnie i wykręcili obie ręce do tyłu, zmuszając, by ukląkł. Obaj aż się palili, żeby odpłacić mu za bezczelność, lecz dał im znak, by zaczekali. Młodszak się wystraszył. Czy Arto to lubił? Gdyby go ktoś spytał, pewnie nie wiedziałby, co odpowiedzieć, poza tym, że prawdziwą satysfakcję dawał mu dobrze zrealizowany plan czy spełnione zamierzenie. Jeśli straszenie młodszych dzieci było narzędziem jego realizacji, pewnie potwierdziłby, że tak, że sprawia mu ono pewną przyjemność – radość na raty z wykonania zamysłu.
– Zastanowię się – oświadczył tym samym chłodnym głosem. – Zależy ile zapłacicie.
– Ile tylko zechcecie! – Choć młodszak klęczał, w jego głosie słyszał nie strach, lecz podniecenie. Albo był doskonałym kłamcą, albo miał fortunę. Postawienie prostego systemu było dobrym zajęciem dla Ubera – Arto niemal widział jak się zdziwi, gdy mu o tym opowie – tylko czy takie dzieciaki zdołają go utrzymać? Wzruszył ramionami. Nie widział powodów, dla których nie miałby na nich zarobić, skoro byli za głupi by zrobić wszystko samemu. Ciekaw był na ile jajcogłowy wyceni im swoją pracę. Starczy na nową konsolę?
– Jutro podam moją cenę. Naucz się trzymać język za zębami, póki je masz.
Młodszak kiwnął głową. Dert i Żimmy puścili go z widocznym rozczarowaniem. Karros z obawą podszedł do Arto i wyciągnął rękę. Uścisnęli dłonie, pieczętując umowę o ochronę. Arto nie pożałował mu ręki. Uścisk nie trwał długo, lecz słyszał jak coś cicho trzasnęło w małej rączce Karrosa. Chłopiec skrzywił się. Gdy go puścił, odszedł, próbując udawać, że nic się nie stało, jednak drugą dłonią mocno przyciskał tę prawą do brzucha. Drobne napomnienie nowego pana, choć należało mu się więcej. Sam nie wiedział, dlaczego go puścił.
– Powinniśmy go zlać – powiedział Żimmy. – Jesteś zbyt miękki dla młodszaków. Mamy ich uczyć szacunku, a nie… robić coś takiego. Za jajcogłowego to bym mu przyłożył, i to zdrowo.
Tak, powinienem, przyznał w myśli, lecz dzieciak miał rację. Machnął ręką.
– Ty nas nie uczysz szacunku, Żim – zauważył wesoło. – Nie martw się, czuję, że niedługo dadzą nam okazję.
Żimmy wzruszył ramionami. Najwyraźniej nie widział w tym nic zabawnego.
Arto musiał przyznać, że młodszak mu zaimponował. Mógłby go wcielić do swojej siatki mrówek, lecz wpierw musiał go dobrze poznać. Najpierw reguły. Mógł mu dać protekcję, jak długo będzie ich na nią stać. A potem… Cóż, potem sam zobaczy, do czego może mu się przydać taki hardy dwojak. Teraz był dla niego tylko źródłem impulsów. Niczym więcej.
Interesem.
• • •
Iwen rozumiał, że zdarzenia, jakiego wczoraj padł ofiarą, były tu normalne. Nie bez powodu rzadko kto chodził samotnie po szkole, nawet starsi chłopcy. Widok grupek uczniów stał się dla niego tak naturalny, że przestał zwracać na nie uwagę. Za to zaczynał się przyglądać, gdy dostrzegał samotnego chłopca starszego niż siedem lat. Gdy przyłapał się na tym po raz pierwszy, pomyślał z zadowoleniem, że jednak się dostosowuje. Mógł myśleć jak jego towarzysze, a mimo to zachować coś z dawnego siebie.
Grupa dawała ochronę. Liczył, że wśliźnie się do niej, zyska zaufanie i w końcu dadzą mu spokój. Zapomniał tylko, że jest Nowym, w dodatku słabeuszem, a to sprawiało, że każda dotycząca go informacja rozchodziła się po grupie z prędkością błyskawicy. Już na następnej lekcji wiedzieli o tym wszyscy. Tym razem zadziałało to na jego korzyść. Orfius towarzyszył mu chętniej niż poprzednio, dołączył doń także Kerell.
Nikt nie miał nikogo, kogo mógłby nazwać przyjacielem, niemniej wielu uczniów łączyły relacje ściślejsze niż z pozostałymi członkami grupy. Jak Kerella i Orfiusa. Byli niemal nierozłączni. Kerell okazał się wiecznie żywym i energicznym chłopcem, zawsze czujnym i niesamowicie spostrzegawczym, o jasnych, podgolonych włosach, sprawiających, iż wyglądał jakby cały czas nosił na głowie ochronny kask.
Obaj opiekunowie, jak ich w myśli nazywał, byli najniższymi chłopcami w klasie. Nie był najwyższy, a i tak przerastał ich o ponad pół głowy. Siła i pewność siebie wydawały się iść w parze ze wzrostem, z dwoma wyjątkami – jego samego i Arto. Lecz Iwen nie próbował się oszukiwać. Gdyby przyszło mu z nimi walczyć, rozsmarowaliby go na ścianie równie łatwo jak Bebre. Wyglądałoby śmiesznie gdyby jego niżsi towarzysze musieli go bronić – o ile by spróbowali. Czuł, że granice pomocy, jakiej są skłonni udzielić, wciąż są bardzo wąskie, lecz jak bardzo – tego nie chciał wiedzieć. Taka lekcja mogła okazać się wyjątkowo bolesna.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

34
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.