powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LII)
grudzień 2005

Kto się śmieje ostatni
Opowieści o Brune Keare zwanym Krzyczącym w Ciemności są już właściwie klasyką polskiej fantasy. Z dumą prezentujemy kolejne przygody żmija.
– No dobrze, a tamten czarny mag, swego czasu na tyle ważny, że własnej córce zleciłeś pilnowanie go. Wspomniałeś, że jest zdolny.
– Niezły. Ale…
Oczy Jaharilah rozbłysły.
– Nadałby się.
And the winds they sweep my manic funereal ground
Some deranged and some devour
to haunt me down in my darkest hour
Yet another mind of the Devil’s design

(Sirenia)
Achice
z podziękowaniem za uwagi
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
1. Szkatułka
Lis, który węszył w wysokiej trawie w poszukiwaniu ptasich gniazd, uniósł łebek i pisnął ze zdziwienia. Szkarłatna łuna rozlewała się coraz szerzej po pociemniałym niebie, odbijając się w strugach i jeziorkach; posępny krajobraz Wiedźmich Bagien w tym świetle wyglądał jak ze złego snu. Nastąpiło zachwianie Ekwilibrium – coś zakłóciło delikatną równowagę prądów Zmroczy, oddzielających świat materialny od sfer zamieszkanych przez demony i duchy. Oczywiście lis o tym nie wiedział i nie mógł wiedzieć, a jedyne pytanie, jakie na widok łuny pojawiło się w jego mózgu, brzmiało – uciekać czy czekać?…
Czerwień przygasła, przechodząc w purpurę, potem w smugi ponurego fioletu. Powiał lodowaty wiatr, niosąc dziwne szepty, westchnienia i szlochy. Spłoszone ptaki zerwały się chmarą… Ogarnięty przerażeniem lis umknął w zarośla.
• • •
Wiele mil na południowy wschód od Wiedźmich Bagien to samo zachwianie było na tyle silne, żeby w mieście Kang nad Zatoką Snów wywołać umiarkowany zamęt. Instrumenty w pracowniach magów i alchemików wariowały. Na podwórzu za domem sklepikarza Lagata suszące się pranie nagle buchnęło płomieniem i spaliło się, zanim patrzący zdążyli ochłonąć ze zdumienia. Na głównej ulicy konie ciągnące wóz z drewnem spłoszyły się, gdy tuż przed nimi zmaterializował się skrzydlaty duch z głową psa, który natychmiast spadł na ziemię i rozpłynął się w świecącą kałużę ektoplazmy. Lekko nawiedzony żebrak, który dzień w dzień zaczepiał ludzi na placu targowym, przepowiadając rychły koniec świata, na widok łuny tak się przeraził, że zaczął uciekać na oślep, wpadł na stragan z owocami i oberwał kijem po plecach od rozsierdzonej przekupki.
Nad dzielnicami biedoty, znanymi jako Labirynt Łez, jak zwykle wisiała mgiełka dymu. Tu mało kto przejmował się kolorowymi smugami na niebie. Nikt też nie zwracał uwagi na nędzarza, który utykając wlókł się pomiędzy budami i lepiankami. Ktoś, kto przyjrzałby mu się baczniej, dostrzegłby, że jego pokryte zaschniętym błotem łachmany jeszcze niedawno stanowiły kompletny strój. Teraz skórzane spodnie były porwane, przy kaftanie brakowało guzików, zaś koszula została w całości przeznaczona na opatrunki na ramieniu, szyi i udzie. Brudne płótno plamiła zaschnięta krew. Mężczyzna powłóczył w pyle bosymi nogami, na których ukąszenia owadów pozostawiły jątrzące się rany, a równie pokaleczonymi rękoma przyciskał do piersi coś owiniętego w szmaty.
Przed lepianką wyglądającą jeszcze marniej od innych siedział otulony kocem staruszek z siwą kozią bródką. Na widok zbliżającej się postaci przemówił:
– Wejdź, synu. Czekają na ciebie.
W ciemnym wnętrzu cuchnęło. Bzyczące muchy obsiadły stojącą na ziemi miskę z resztkami strawy. Przestąpiwszy próg, obdarty skłonił się niezgrabnie.
– Chwała Pani Kwiatów!
– Czołem, bracie – odparł niedbale gruby człowieczek, siedzący na rozkopanym barłogu. – Niech skonam, ależ piękne zachwianie spowodowałeś. Trochę czasu upłynie, zanim srebrni sobie z tym poradzą. Gdzie szkatułka? Ach, przyniosłeś, widzę. Rozwiń, chcę ją obejrzeć.
– Tutaj?
– Pewno. Nie ma strachu, dopóki Jhurri pilnuje drzwi.
Obdarty zaczął rozplątywać zawiniątko. Przychodziło mu to z trudem, bo palce miał pokaleczone i zesztywniałe. W końcu spod szmat ukazało się wieko hebanowej szkatułki. Grubas zatarł ręce, nie kryjąc radości.
– Wyśmienicie, wyśmienicie! Ależ jej wysokość się ucieszy. – Obrzucił przybysza wzrokiem, jakby po raz pierwszy zauważając stan jego odzienia, krew na opatrunkach oraz oczy błyszczące gorączką w zarośniętej twarzy. – Ciężko było?
– Wasza jadowitość… Tego się nie da opisać. – Spojrzenie mężczyzny stało się błędne, jakby na nowo przeżywał wszystkie trudy, ból i strach. – Nigdy nie widziałem w jednym miejscu tylu czarów pułapkowych. Płonące mury, rzeźby plujące trucizną, w samym skarbcu klątwa na klątwie… Później byłem za słaby, żeby się od razu tu przenieść, kilka dni i nocy spędziłem na bagnach… słuchając wycia zmor… – Głos załamał mu się. Grubas poklepał go po ramieniu gestem, który w zamierzeniu miał dodawać otuchy, ale sprawił jedynie, że obdarty syknął i gwałtownie się cofnął.
– Głowa do góry, bracie. Mam tu coś, co ci wynagrodzi z nawiązką wszystkie kłopoty. Jej wysokość w swej hojności dorzuciła do podstawowej sumy jeszcze premię. Ręczę, że starczy ci i na leki, i na hulanki.
Zważył w ręku wypchany skórzany mieszek, po czym z uśmiechem wręczył go obdartemu. Ten z okrzykiem radości podrzucił zapłatę do góry, a następnie – niezdarnie, lecz z gorączkowym pośpiechem – rozplątał rzemyki i wydał kolejny okrzyk na widok złota. Jednak nie było mu dane długo się cieszyć. Zaledwie dotknął monet, jego twarz wykrzywiła się w okropnym grymasie. Upuszczając sakiewkę, oburącz chwycił się za gardło, po czym padł na ziemię, wijąc się w drgawkach i charcząc. Jego oczy wyszły z orbit, usta wypełniła piana. W końcu znieruchomiał.
Staruszek, który w międzyczasie wsunął się do lepianki, gwizdnął z cicha.
– Klątwa Zatrutego Złota, Sona-Tadana… Słyszałem o niej. Uaktywniła się w momencie kradzieży, a zabiła go w momencie, gdy przyjął wynagrodzenie.
– A niech to sępy i harpie! – Grubas z wściekłością uderzył pięścią w barłóg. – Niech to czarny Flereus spali! Jej wysokość będzie ze mnie pasy darła!
– Spokojnie, Khis, nie gorączkuj się. – Starzec z niezmąconym spokojem przykucnął, żeby wyzbierać rozsypane dukaty. Jego szata nieco się przy tym podwinęła i można było dostrzec, że zamiast jednej stopy ma końskie kopyto. – Wytłumaczę jej wysokości, że to nie twoja wina. Ostatecznie Sona-Tadana to skażona magia, kto by się jej spodziewał w skarbcu srebrnych?
– Niby racja, ale… Do kroćset, Jhurri! To już siódmy agent stracony w związku z tą sprawą. Wszystko po to, żeby zdobyć… – Grubas popatrzył na szkatułkę, po czym starannie zawinął ją z powrotem. – Dobra, nie nam oceniać. Widocznie jej wysokość uważa, że warto.
– Nie nam oceniać – przytaknął Jhurri, chowając mieszek w zanadrzu. – No, zabierajmy się, nic tu po nas.
– Chwila, a co z tym tu? Zostawimy go tak? Jeszcze ktoś rozpozna, i co wtedy?
Starzec pogrzebał po kieszeniach, wyciągnął kilka obłych, czarnych ziaren. Wsunął jedno do ust trupa, a pozostałe umieścił na jego piersi, pod ubraniem. Zamknąwszy oczy, zaintonował jękliwą, dziwną pieśń.
Nasiona zakiełkowały. Sinozielone pędy rosły w oczach, rozgałęziając się, aż całe zwłoki pokryła sieć pulsujących ni to łodyg, ni macek. Po chwili ciało złodzieja zaczęło ciemnieć i rozpadać się, przemieniając się w brunatną maź.
Jhurri z lubością wciągnął w nozdrza woń rozkładu, po czym popatrzył na grubasa.
– Patrz i ucz się, Khis. Nie ma jak olotah, gdy trzeba szybko posprzątać. A teraz zabieramy się stąd.
Stanąwszy ramię przy ramieniu jednocześnie wypowiedzieli kilka chrapliwie brzmiących słów. Zasyczało, otoczyła ich chmura dymu. Gdy opar się rozwiał, w cuchnącym wnętrzu lepianki nie było już nikogo.
• • •
Władczyni Doliny Kwiatów nie lubowała się w mroczności.
Niebo w jej królestwie emanowało rozproszonym, ciepłym światłem, niczym lampa z bursztynowego szkła. Łagodnie falujące wzgórza porastała srebrzysta trawa. Płochliwe białe sarny pasły się w cieniu cyprysów.
Ziemskie pory roku nie miały tu znaczenia. Na łąkach kwitły obok siebie kalie, złotogłów, maki i chryzantemy. Śmigały nad nimi ważki i czarne motyle. Lekki wiatr niósł mieszankę odurzających woni oraz odległe echa jęków.
W wąskiej, lecz głębokiej dolince pod rozłożystymi drzewami zalegał półmrok. Mech porastał leżące tu i ówdzie spękane marmurowe tablice, na których wyryto imiona potępionych i grzechy, którymi się splamili. Na dnie dolinki szemrał strumień, zaś nad strumieniem wznosił się łukowaty kamienny mostek.
Jaharilah oparła się o rzeźbioną balustradę w pozie aż proszącej się o to, by jakiś mistrz uwiecznił ją na portrecie. Miała na sobie suknię ze złotej lamy o prostym kroju, podkreślającym smukłość sylwetki. Za uchem zatknęła kwiat lilii o płomiennożółtych płatkach, pięknie kontrastujących z atramentową czernią loków, spływających kaskadą na plecy. Pióra jej skrzydeł były ciemnobłękitne.
– Spójrz, Favill, prawda, że piękne narcyzy? Pożerają dusze tych, którzy zgrzeszyli pychą.
Jej towarzysz odmruknął coś uprzejmie, zaledwie rzuciwszy okiem we wskazanym kierunku. Rozmiłowany w pylistych pustkowiach, mało dbał o uroki przyrody, nawet tak nietuzinkowej.
Niewielu widywało Spalonego Władcę bez hełmu i zbroi. W swoim własnym dominium ukazywał się podwładnym zawsze jako czarna, przerażająca istota zakuta w spiż. Ale zjawienie się w obcej Dolinie pod królewską postacią stanowiłoby głębokie uchybienie przeciwko dobrym obyczajom Otchłani. Dlatego stał teraz przed obliczem Jaharilah jako szczupły, blady mężczyzna o zimnych niebieskich oczach, odziany w czarną szatę o szerokich rękawach. Jego włosy oraz skrzydła miały barwę popiołu.
– A gdzież się podziały owe urocze striks, których śpiew podziwiałem, gdy byłem tu ostatnim razem?
– Świętują na równinie pospołu z twoimi żołnierzami. Jest się z czego radować, skoro przepędziłeś monstra Doliny Jęków sprzed moich wrót. Piękne zwycięstwo! Jestem ci winna wdzięczność, kuzynie.
– I trzydzieści tysięcy dusz – przypomniał władca Doliny Popiołów, nie odwzajemniając uśmiechu.
– Wiem.
Zapadło niezręczne milczenie, przerwane pojawieniem się trzech czy czterech dziwnych stworzeń, które ziewając wylazły z wielkiej dziupli w pniu pobliskiego drzewa. Miały ciała małpek, lecz twarzyczki dzieci. Ledwie znalazły się na gałęzi, zaczęły się kotłować w pozorowanej walce, pokrzykując na siebie skrzekliwie.
– Cóż to za pajace? – zdziwił się demon o szarych skrzydłach.
– Ach, moje cudne maleństwa. – Jaharilah uśmiechnęła się z niemal macierzyńską dumą, obserwując ich harce. – Nieco zmodyfikowane pithekulusy. Dałam się przekonać alchemikowi, że warto sprawdzić, co się stanie, jeśli do nasienia małpy, z którego powstają, domieszamy kroplę mojej krwi. W rezultacie mam z tymi stworzeniami więź. Gdy zechcę, mogę widzieć to, co one, rozkazywać im samą myślą, no i oczywiście krew stanowi najlepszą gwarancję ich wierności. Świetny patent na szpiegów, jeśli tylko uda się wyhodować ich więcej.
Wciąż się przekomarzając, pithekulusy zwinnie wspięły się na sam czubek drzewa. Spalony Władca obserwował je sceptycznie.
– Nie ufałbym zanadto więzom krwi. Wierz mi, różnie z tą wiernością bywa.
Pani Kwiatów posłała mu bystre spojrzenie spod długich rzęs.
– Powtarzasz teorie czy mówisz z własnego doświadczenia?
– Z własnego doświadczenia. Jedna z moich córek niedawno zdradziła Dolinę Popiołów.
Jedna z jego córek. Zaiste, przykry cios. Jaharilah dobrze pamiętała szarowłose demonessy, gromadzące się wokół jego tronu podczas istotniejszych uroczystości, a na co dzień wysyłane z trudnymi misjami do świata ludzi. Na przestrzeni wieków spłodził ich dziesiątki, jeśli nie setki, licząc, że okażą się najwierniejszymi służkami, jakie mógłby sobie zafundować.
Tak, ta zdrada musiała boleć.
– Dała się przeciągnąć na stronę innej Doliny?
– Gorzej. Lata temu oddelegowałem ją, by strzegła pewnego śmiertelnika, początkującego czarnego maga, którego zapragnąłem uczynić agentem. Był niegłupi i utalentowany, rokował nadzieje. Trochę mnie martwiło to, że stara się postępować moralnie, ale dołożyłem starań, by go umieścić w odpowiednio zgniłym otoczeniu – wiesz jak to zwykle działa na ka-ira.
– Wiem, mi też paru służy.
– Ten okazał się wyjątkiem od reguły. Och, wyćwiczył się w czarach, ale na tym koniec. Nie zachłysnął się darem, nie pokochał zabijania. Czekałem, zakładając, że potrzebuje po prostu więcej czasu, że w końcu skażony talent i wpływ świata zrobią swoje… Aż wreszcie wyszło na jaw, że moja córka, krew z mojej krwi… – głos Spalonego Władcy na moment zdusiła wściekłość – dla tego marnego kuglarza zdradziła Otchłań.
– Chcesz powiedzieć, że zakochała się w nim?
– Może nie w ludzkim znaczeniu tego słowa. Ale wyszło na jaw, że chroniła go przez lata – w zgoła inny sposób, niż założyłem. To dzięki niej nie stał się dumnym sługą mroku, lecz zaledwie – demon skrzywił się sarkastycznie – narkomanem, który wypełnia moje rozkazy jedynie pod ordynarnym przymusem. Ustrzegła przede mną jego duszę, Jaharilah! No, w pewnym sensie.
– I co ty na to?
– Rozprawiłem się z nią – wzruszył ramionami Spalony Władca. – Dostała, na co zasłużyła.
– A on?
– Nadal żyje. Wiem, to głupie z mojej strony. Powinniśmy go zlikwidować, w taki czy inny sposób. Na Ogniste Wzgórza, nawet nie trzeba byłoby się zanadto wysilać… Wystarczyłoby zdjąć czar, który mu uniemożliwia targnięcie się na własne życie.
– Czemu dotąd tego nie uczyniliście?
Demon o szarych skrzydłach uśmiechnął się krzywo.
– Tyle starań, tyle wysiłków po to, żeby teraz się go pozbyć, tak ot? Wiesz, że to sprzeczne z moją naturą. Wróćmy do meritum, kuzynko. W jaki sposób zamierzasz spłacić dług?
Jaharilah zagwizdała melodyjnie. Spomiędzy gałęzi najbliższego drzewa sfrunął chochlik o motylich skrzydłach, dźwigający czarną aksamitną poduszkę, prawie tak dużą jak on sam. Na poduszce spoczywała hebanowa szkatułka, którą Pani Kwiatów ostrożnie zdjęła, po czym ruchem dłoni odprawiła chochlika. Poczekała, aż zniknął w oddali i dopiero wówczas przemówiła.
– Poświęciłam siedmiu dobrych agentów, żeby zdobyć ten drobiazg ze świata ludzi, ukryty w sercu Wiedźmich Bagien, strzeżony przez najpotężniejsze czary, na jakie stać srebrnych magów. Tylko troje śmiertelników znało jego tajemnicę i dwoje z nich nie żyje, a trzeci jest po naszej stronie.
– Co jest w środku?
– Coś bardzo cennego, kuzynie. Jakżeby inaczej. Coś, co mi pozwoli w krótkim czasie uregulować należność.
– Pozwól mi zgadnąć. Relikwie jednego z Potężnych?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

20
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.