Z Konradem Walewskim, współredaktorem wydanej właśnie antologii „Kroki w Nieznane”, tłumaczem, teoretykiem i krytykiem science fiction, rozmawia Aleksandra Winnik.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Aleksandra Winnik: Co najbardziej cenisz i lubisz w fantastyce, a czego nie? Jak Twoje osobiste preferencje wpłynęły na wybór tekstów zamieszczonych w antologii? Konrad Walewski: Trudno jest mówić o tym, co lubię, a czego nie lubię w fantastyce – to ogromna przestrzeń literacka, wypadałoby więc najpierw ustalić jakieś kryteria… Poza tym słowo „lubić” jest z mojego punktu widzenia bardzo mało precyzyjne. Z kolei ocena tekstu to zupełnie inny problem. Przyjemność obcowania z utworem literackim i jego ocena merytoryczna, która przecież ma duże znaczenie w przypadku fantastyki, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z jej potencjałem spekulatywnym, to w zasadzie dwie różne rzeczy, choć w oczywisty sposób powiązane. Najogólniej mówiąc to, co lubię w fantastyce można by określić mianem a sense of wonder (co w języku polskim najlepiej oddaje wyrażenie poczucie zdumienia). Jest to coś, co leży tak naprawdę u źródeł fantastyki. Tekst musi być oczywiście bardzo dobry literacko, wykazywać wysoki poziom warsztatowy, musi spełniać pewne kryteria językowe, a jednocześnie niezmiernie ważne jest dla mnie poczucie czegoś niesamowitego, zdumiewającego, zadziwiającego… Chodzi o świadomość, czy też poczucie tego, że jakiś aspekt mnie samego lub rzeczywistości wokół mnie zostaje mi nagle objawiony podczas lektury. Ta właśnie objawicielska moc fantastyki jest dla mnie ogromnie ważna, może najważniejsza. Z tym, że wybierając teksty do antologii nie kierowałem się aż tak bardzo własnymi upodobaniami; chodziło mi raczej o to, by przedstawić te opowiadania, które, przynajmniej w moim odczuciu, mówią o czymś istotnym, poruszają jakieś ważkie problemy naszego życia, a jednocześnie wyróżniają się w taki czy inny sposób na tle tego, co się obecnie pisze. AW: A jeśli chodzi o kryteria czasowe, sięgasz chętniej wstecz – do rzeczy starszych, czy w przód – do najnowszych? KW: Okazuje się, że bardzo wiele tekstów fantastycznych znakomicie znosi próbę czasu. Zatem opowiadania pisane czterdzieści, pięćdziesiąt czy nawet sto pięćdziesiąt lat temu świetnie czytają się również i dziś. W tym względzie nie waham się sięgać do rzeczy starszych. To jest raczej kwestia warsztatowa, kwestia specyfiki autora niż konkretnego czasu. Lubię najnowsze rzeczy, najnowszych pisarzy, to, co obecnie dzieje się w fantastyce, która od jakichś dwudziestu lat przeżywa kolejny okres intensywnego rozwoju. Pisarze sięgają coraz głębiej nie tylko do nauki, ale czerpią inspirację z wielu innych rzeczy, co jest w jakimś sensie konsekwencją rewolucji nowofalowej (czyli lat sześćdziesiątych minionego stulecia), kiedy to wielu pisarzy odrzuciło przymus poprawności naukowej – tworzenia światów wyłącznie w oparciu o zasady fizyki czy astrofizyki – i zaczęło szukać gdzie indziej: w filozofii i religioznawstwie (Philip K. Dick, Roger Zelazny), w językoznawstwie (Samuel R. Delany), w socjologii i psychologii (John Brunner, Thomas M. Disch), antropologii (Ursula K. LeGuin) czy rodzącym się wówczas feminizmie (James Tiptree, Joanna Russ). To wszystko znalazło się w Niebezpiecznych wizjach pod redakcją Harlana Ellisona (pełne polskie wydanie ukazało się dopiero w 2002 roku), antologii, która stanowiła jak gdyby podsumowanie tego rewolucyjnego okresu fantastyki. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pojawiło się bardzo dużo ciekawych tekstów, wyewoluowała i dojrzała na przykład fantastyka feministyczna, pojawił się cyberpunk oraz literatura post-cyberpunkowa, czy wreszcie zaczęła wyzierać na powierzchnię nowa fantasy, która z niezrozumiałych dla mnie względów jakoś nie przemawia do polskiego czytelnika (mam tu na myśli takie utwory, jak choćby Małe, duże Johna Crowleya, Dworzec Perdido Chiny Miéville’a czy Rok naszej wojny Steph Swainston). Jedyne wyjaśnienie tego smutnego zjawiska, jakie przychodzi mi do głowy, to to, że Polacy najwidoczniej nie akceptują różnorodności w literaturze, jej bogactwa, wielości wizji. Kiedy raz pozwolili już sobie wbić do głowy, że fantasy to wyłącznie Tolkien, Sapkowski i może jeszcze ze dwóch pisarzy, to nic, co choćby w najmniejszym stopniu odbiega od tej umęczonej tolkienowskiej formuły, nie trafia do nich i jest automatycznie odrzucane. Niemniej jednak od tamtych czasów aż do dzisiaj następuje stałe poszerzanie spektrum problematycznego fantastyki; coraz więcej rzeczy interesuje pisarzy fantastycznych i coraz lepiej piszą – dziś w sumie fantastyka w żadnym stopniu nie ustępuje tzw. „literaturze głównego nurtu”; wyśrubowane kryteria warsztatowe stały się w zasadzie normą, a przy tym fantastyka niezwykle szybko i gładko przeszła „modernizację”, a następnie „post-modernizację”, jeśli mogę się tak wyrazić, toteż dziś wzajemne przenikanie się tych dwóch przestrzeni literackich jest czymś zupełnie normalnym. Powraca tylko pytanie czy aby ta ogromna różnorodność współczesnej literatury jest do strawienia dla czytelników fantastyki w Polsce, bo jeśli popatrzymy na to, co dzieje się na naszym rynku, to, wyłączając kilku naprawdę znakomitych rodzimych twórców (których pisarstwem od pewnego czasu usiłuję zainteresować redaktorów i wydawców amerykańskich i miejmy nadzieje, że w końcu coś z tego wyjdzie), większość publikacji zieje sztampą, zwłaszcza jeśli chodzi o fantasy, a wysokie miejsca list bestsellerów okupują tak żałosne produkty rynkowe, jak Eragon Paoliniego. AW: Jak wyglądała i na czym polegała Twoja redakcyjna współpraca z Lechem Jęczmykiem? KW: Najpierw odbyliśmy spotkanie wstępne, na którym każdy z nas przedstawił swoje upodobania odnośnie najnowszej fantastyki. Rozmawialiśmy o tym, co chcielibyśmy w nowej edycji Kroków w nieznane umieścić, jakie tematy, jakie problemy powinny się w niej znaleźć. W zasadzie cały projekt koordynował Lech Jęczmyk, ale dał mi dość dużą swobodę działania. Mogłem wybierać teksty, które mnie od dawna fascynowały, a które z rozmaitych względów nie trafiły nigdy do polskiego czytelnika. Są w antologii chyba ze dwa opowiadania, które nie bardzo przypadły mu do gustu, ale uszanował mój wybór… To bardzo miłe z jego strony i świadczy o wielkim zaufaniu, jakim mnie obdarzył, za co, rzecz jasna, jestem mu ogromnie wdzięczny. AW: Co odgrywało w selekcji do najnowszej antologii największą rolę? Sukces i znaczenie tekstów czy może jakaś konkretna problematyka, jakieś wątki tematyczne? KW: Oczywiście zależało mi na tym, żeby antologia poruszyła kilka tematów, które moim zdaniem są szalenie aktualne w Polsce w chwili obecnej. Biorąc na przykład pod uwagę kontrowersje związane z marszami równości, jak i kwestię homofobii, chciałem pokazać, że podobne problemy fantastyka stawia już od bardzo dawna (np. Greg Egan i Michael Blumlein). Podobnie jeśli chodzi o antyglobalizm i korporacjonizm (np. China Miéville) czy post-humanizm (np. Paul Di Filippo), itd. A przy tym zależało mi na tym, żeby wyeksponować jeszcze jeden niezwykle istotny aspekt fantastyki, mianowicie to jak znakomicie radzi sobie ona z komponentami, które już dawno powinno się odesłać do lamusa, jak choćby z motywem obcego… Jest w Krokach w nieznane kilka opowiadań, które wykorzystują ten topos, a każde z nich uderza oryginalnością. Zatem to, co odgrywało najważniejszą rolę podczas dokonywania wyboru, to z jednej strony pewne współczesne bolączki, z drugiej zaś specyfika samej fantastyki, jej systematycznie pojawiające się coraz to nowe oblicza. Jeśli przez sukces rozumiesz nagrody, to muszę przyznać, że praktycznie nie brałem tego czynnika pod uwagę. Nie ma nic łatwiejszego niż publikowanie tych opowiadań, które dostają nagrody; nie trzeba sobie wówczas w ogóle zadawać trudu śledzenia tego, co dzieje się w fantastyce – wystarczy raz na jakiś czas sprawdzić jakie opowiadania zostały nominowane do najważniejszych nagród i jakie je otrzymały… Tyle, że z całego bogactwa literatury fantastycznej co roku nagradzanych jest zaledwie kilkanaście tekstów, podczas gdy wiele innych wcale nie ustępuje im oryginalnością, warsztatem czy pomysłem… I tu wkracza redaktor, który winien takie rzeczy nieustannie wychwytywać; tak właśnie działają redaktorzy na Zachodzie, tacy jak Ellen Datlow, Gardner Dozois czy Gordon Van Gelder. Podam ci jeszcze taki przykład: przebywałem akurat w Nowym Jorku, kiedy ukazał się najnowszy zbiór opowiadań Kelly Link – pisarki, której pierwsza książka, tom opowiadań pod tytułem Stranger Things Happen, zrobiła na mnie ogromne wrażenie i koniecznie chciałem zaprezentować jakieś jej opowiadanie polskiemu czytelnikowi – który oczywiście błyskawicznie przeczytałem, a przy okazji wziąłem udział w wieczorze autorskim pisarki. Mimo, że jeszcze wcześniej ustaliłem z Kelly, że w niniejszej edycji Kroków ukaże się jej nagrodzone World Fantasy Award opowiadanie „The Specialist’s Hat”, które w dodatku przełożyłem, to po przeczytaniu opowiadań z nowego zbioru, Magic for Beginners, zdecydowałem się odłożyć je „na później” i zamieścić nienagrodzony tekst „Wielki rozwód”, którego specyfika w moim odczuciu o wiele bardziej pasuje do całości i nieco lepiej wprowadza czytelnika w światy, jakie tworzy pisarka. Chodzi mi zatem o to, że nie tyle nagroda ma znaczenie, co klimat tekstu, jego przesłanie, problem jaki stawia. AW: Jak widzisz przyszłość Kroków w nieznane? Jaką rolę ma spełniać ta antologia na polskim rynku? KW: W tej chwili wydawnictwo SOLARIS zaprosiło mnie do zredagowania kolejnego tomu, który ukaże się w przyszłym roku. Znaczenie i rola Kroków w nieznane na polskim rynku funkcjonują jakby na dwóch płaszczyznach: przeszłości i przyszłości. Jest bardzo wiele znakomitych tekstów, które z różnych przyczyn do Polski nigdy nie dotarły i myślę, że warto sięgać również po takie opowiadania, ale bez wytraty tempa, czyli bez uciekania od tego, co obecnie dzieje się w fantastyce. Taka właśnie była moja filozofia w przypadku obecnej edycji Kroków; kilka tekstów jest dość starych, ale moim zdaniem warto było je przedstawić. Na przykład tekst Micheala Blumleina „Szczurze mózgi”, który właściwie zajmuje się tym, czym zajmuje się, czy też zajmowała, teoria feministyczna, stawia pytania dotyczące tego, gdzie tkwi różnica między kobiecością i męskością. Jest to zagadnienie, które okupuje dzisiaj ogromną przestrzeń na uniwersytetach, na tak zwanych gender studies. Inny tekst, który mi się szalenie podoba, to opowiadanie Suzy McKee Charnas pod tytułem „Koncert muzyki Brahmsa” – jest dosyć stary, bo ma już ze dwadzieścia lat (choć dla mnie osobiście wiek tekstu nie ma żadnego znaczenia, o ile, rzecz jasna, artykułowany przez niego problem czy wykorzystana technika narracyjna nie uległy dezaktualizacji), ale stawia pytania, które się w zasadzie nie starzeją. Myślę, że w przyszłości Kroki powinny iść w tym właśnie kierunku, czyli kompilować rzeczy, które nie trafiły do Polski, a które są bardzo dobre i opierają się próbie czasu – nadal świetnie funkcjonują, nadal świetnie się je czyta – oraz to, co się dzieje w fantastyce w chwili obecnej, a dzieje się naprawdę bardzo dużo.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
AW: Dodałbyś do najnowszego tomu jakiś tekst, który się w nim z jakichś powodów nie znalazł? Czy ta antologia wyczerpuje w pewien sposób temat, wypełnia podjęte zadanie? KW: Dodałbym bardzo wiele tekstów, ale podstawowe problemy pojawiają się na gruncie technicznym – fizycznie nie można było zamieścić już więcej tekstów w jednym tomie, i nie chodzi wyłącznie o możliwości drukarni, ale również o czynnik czasu, kosztów, także tych, które będzie musiał ponieść kupujący książkę czytelnik. Już w tej chwili mam wiele tekstów przygotowanych na przyszłość (włącznie z prawami autorskimi), są to opowiadania pisarzy, którzy pojawiali się w Polsce w takiej czy innej formie – niektóre ich powieści lub opowiadania były już tłumaczone – bądź takich, którzy jak dotąd nie mieli tego szczęścia… Jeffrey Ford, M. John Harrison, Marc Laidlaw, Lucius Shepard, Michael Swanwick, James Patrick Kelly, Jack Womack – to zaledwie kilku… W sumie wielu pisarzy nie znalazło się w niniejszym wyborze nie dlatego, że są gorsi od tych, których opowiadania zostały zamieszczone, ale głównie dlatego, że nie wystarczyło miejsca, czasu… Mam na myśli i pisarzy najnowszych, takich jak Justina Robson, Tony Ballantyne czy Neal Asher, ale i tych trochę bardziej klasycznych, jak Edward Bryant, Samuel R. Delany, Thomas M. Disch czy Rudy Rucker. AW: Ale nie ma takiego tekstu, który nie przeszedł z jakichś konkretnych powodów, oprócz objętości antologii? KW: Nie. Nie było czegoś takiego jak cenzura czy jakaś niezgoda. Rzeczywiście były obiekcje w stosunku do tekstu Michaela Blumleina, bo jest tam kilka drastycznych scen, ale z drugiej strony fantastyka już dawno przestała być literaturą dla dzieci. To jest literatura dla dorosłych i stawia bardzo dojrzałe, „dorosłe” problemy – jednym z nich jest nasza seksualność. Opowiadanie to nawiązuje do podobnych kwestii, jakie bada się na gender studies, czy jakie porusza współczesny feminizm. AW: Jak wyglądałyby Kroki zapełniające przepaść pomiędzy starymi a nowymi tomami? Gdybyś w jednej książce miał zebrać najważniejsze utwory tych lat – co byś wybrał? Jakie tytuły, jakich autorów? KW: To bardzo dobre pytanie, bo jeśli popatrzymy na spisy treści tomów poprzednich, to Lech Jęczmyk robił wówczas dokładnie to, co ja pragnąłem zrobić już od jakiegoś czasu, starał się mianowicie sięgać do przeszłości, do lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, a równocześnie wychwytywać rzeczy, które działy się wtedy na bieżąco. Wydaje mi się, że dobra antologia powinna właśnie tak wyglądać – trochę historii, trochę współczesności. Od tamtej pory – trzydzieści lat to bardzo długi okres czasu, to ogromna przestrzeń czasowa nie tylko w sensie ludzkim, ale też w sensie literackim – pojawiło się bardzo wielu nowych pisarzy, pojawiły się nowe trendy, nowe sposoby artykułowania problemów, a wreszcie nowe problemy i z tego wszystkiego warto wychwytywać rzeczy, które z jakichś tam powodów do nas nie dotarły. Głównie dlatego, że są pomijane, nie przyciągają uwagi ludzi, którzy redagują czasopisma – nie wiem czy jest to po prostu brak oczytania, czy też świadome odrzucanie niektórych pisarzy… Trudno tu o kluczowe nazwiska czy teksty – od lat zdumiewa mnie nieobecność w czasopismach takich twórców, jak John Crowley, M. John Harrison, Kathleen Ann Goonan, China Miéville czy Paul Park. Przy tym jeśli przyjrzymy się bliżej rynkowi powieściowemu, to zagadką minionego stulecia pozostaje dla mnie fakt, że wiele znakomitych utworów nigdy nie zostało opublikowanych w Polsce, choćby powieści Joanny Russ, Thomasa M. Discha, Johna Brunnera i wielu innych. Podobnie rzecz się ma z publikacją opowiadań – wielu świetnych pisarzy po prostu nie trafia do Polski, powiedzmy sobie szczerze: nie trafia do „Nowej Fantastyki”, bo to obecnie jedyny tytuł w kraju, który wciąż systematycznie publikuje opowiadania zagraniczne. Jest ponadto pewien pisarz, który należy do moich ulubionych i cieszę się, że mam możliwość pracowania z jego tekstami, choć dopiero od niedawna (nie zdradzę chyba żadnej tajemnicy, jeśli powiem, że wkrótce ukaże się jego najsłynniejszy cykl powieściowy nakładem wydawnictwa SOLARIS) – dwie jego książki pojawiły się kilka lat temu w Polsce, ale czy to z przyczyn marketingowych, czy też innych, nie zyskały jednak u nas wielkiej popularności, tymczasem jest to jeden z najważniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich. Mam na myśli Johna Crowleya – chciałbym, żeby jego opowiadania ukazywały się w przyszłych Krokach systematycznie, a przynajmniej w najbliższym wydaniu. Ogromnie przemawia do mnie również twórczość Kelly Link, Teda Chianga, Grega Egana, Paula McAuleya, Jeffrey’a Forda – cieszyłbym się, gdyby kolejne tomy Kroków zawierały ich opowiadania… AW: Co sądzisz – podsumowując – o starych sześciu tomach Kroków? Jakie jest ich znaczenie dla polskiej fantastyki? KW: Myślę, że spełniały one niezmiernie ważne zadanie publicystyczne czy edytorskie, jeśli mogę tak powiedzieć, pokazywały co się mniej więcej wtedy działo w fantastyce, w bardzo ciekawy sposób ukazywały ewolucję gatunku. Lech Jęczmyk starał się wówczas trafiać w problemy, które w tamtych czasach fantastyka chciała podejmować. Pamiętajmy o tym, że fantastyka to literatura, która podlega ewolucji tak samo, jak wszystko inne. Również zainteresowania fantastyką u ludzi ulegają zmianom. To nie jest tak, że fantastyka naukowa to wyłącznie literatura o nauce i konsekwencjach jej rozwoju czy zastosowania. Nauka się zmienia, świat się zmienia, zamieniają się też podejścia pisarzy do rzeczywistości. Pozwolę sobie podać przykład, o którym wspomniałem w posłowiu do nowego wydania Kroków: otóż kobiety zarówno jako pisarki, jak i bohaterki pojawiły się na szerszą skalę w fantastyce w latach sześćdziesiątych i był to bardzo ważny moment w historii gatunku, ponieważ one zaczęły wprowadzać zupełnie inną tematykę i zaprezentowały zupełnie inne podejście do tego, czym wówczas była fantastyka. Takich momentów zwrotnych było znacznie więcej. Myślę, że to, co Lech Jęczmyk starał się wtedy osiągnąć, to wyeksponowanie tej zmienności, otwartości fantastyki na różne problemy, różne podejścia. I to właśnie chcieliśmy zrealizować tym razem. AW: Prowadzisz zajęcia z literatury w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, m.in. zajęcia zatytułowane „American Science Fiction Literature in the 20th Century”, które co roku cieszą się dużym powodzeniem wśród studentów. Jak wygląda pozycja fantastyki na polskim uniwersytecie? KW: SF wciąż traktowana jest po macoszemu przez większość ośrodków akademickich w Polsce i wydaje mi się, że jest to związane z niezmiennie pokutującym przekonaniem, że stanowi ona paraliteracką produkcję dla dzieci, ot, bajdy o małych zielonych ludzikach, latających talerzach i Bóg wie czym jeszcze… Pomijam fakt, że mamy kilku wyśmienitych badaczy fantastyki, takich jak choćby Antoni Smuszkiewicz, ale biorąc pod uwagę sytuację ogólną, nie wygląda to zbyt różowo… Tyle, że ja, paradoksalnie, miałem to szczęście, że trafiłem na wyjątkowych ludzi – mam tu na myśli dyrekcję i pracowników OSA – których otwartość, niezwykle szerokie, a zarazem dogłębne podejście do współczesnej literatury sprawiło, że Ośrodek stał się jedną z pierwszych instytucji naukowych w Polsce, gdzie prowadzone są regularnie zajęcia z historii literatury fantastyczno-naukowej i literatury operującej elementami fantastycznymi w ogóle. Podejrzewam, że na bardzo wielu polskich uniwersytetach nie miałbym szans poprowadzenia takich zajęć, choć muszę przyznać, że powoli, lecz systematycznie zaczyna się to zmieniać i literatura, która do tej pory była marginalizowana i lekceważona, teraz coraz bardziej zyskuje na znaczeniu, coraz bardziej przyciąga uwagę badaczy – przypomnę tylko, że w USA regularne zajęcia z fantastyki i pierwsze poważne prace naukowe na jej temat pojawiły się jeszcze w latach siedemdziesiątych, a więc w okresie publikacji pierwszych tomów Kroków w nieznane… Pod wieloma względami OSA to najdynamiczniej rozwijające się centrum amerykanistyczne w Polsce, o czym świadczy właśnie niezwykle szerokie spektrum propozycji tematycznych i dążenie do jak najszerszego ujmowania zjawiska, jakim jest USA. Dla mnie największą gratyfikację stanowi fakt, że wielu studentów, którzy zapisują się na moje zajęcia robi to z czystej ciekawości, nie mając w gruncie rzeczy zbyt dużej wiedzy na temat fantastyki i nie czytując jej regularnie. Tymczasem już w trakcie zajęć odkrywają, że jest to pisarstwo, które mówi im bardzo wiele o nich samych i o świecie w jakim żyją, uwrażliwia ich na rozmaite sprawy, obok których do tej pory przechodzili obojętnie. Wówczas dyskusje na temat przeczytanych tekstów stają się naprawdę fascynujące; mam na myśli również to, jak wiele młodzi ludzie potrafią z fantastyki wynieść, jak wiele potrafią w niej dostrzec i jak bardzo motywuje ich to do czytania, do sięgania po kolejne powieści i opowiadania. To bardzo budujące. AW: Miejmy nadzieję, że antologia Kroki w nieznane będzie kolejnym krokiem w poznawanie i rozumienie fantastyki w Polsce. Dzięki za rozmowę. |