powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LIII)
styczeń-luty 2006

Powietrzne okręty
Martha Wells
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Marthy Wells „Powietrzne okręty”. Książka, będąca drugim tomem trylogii „Upadek Ile-Rien”, ukaże się nakładem wydawnictwa MAG.
Tytuł: Powietrzne okręty<br/>Tytuł oryginalny: The Ships of Air<br/>Autor: Martha Wells<br/>Wydawca:  <A href='http://www.mag.com.pl' target='_blank'>MAG</A><br/>Cykl: Upadek Ile-Rien<br/>ISBN: 83-7480-017-8<br/>Format: 504s. 115×185mm<br/>Cena: 29,—<br/>Data wydania: 11 lutego 2006<br/><a href='http://www.merlin.com.pl/frontend/cart/1,441886?skad=ikoymhuviz' target='_blank'><font color='#CC0000'><b>Kup w Merlinie (27,—)</b></font></a><br/><br/>Ile-Rien czeka nieuchronny upadek. Niegdyś kwitnący, kraj ten stał się obecnie obiektem ataków Gardier, tajemniczego nieprzyjaciela, którego statki powietrzne pojawiają się nie wiadomo skąd i uderzają bez ostrzeżenia. Wszystkie rodzaje broni, jakie mieli w swym arsenale najlepsi czarnoksiężnicy Ile-Rien okazały się bezużyteczne… te, w których wykorzystuje się magię zostają natychmiast wykryte przez wroga i pozbawione mocy, zaś konwencjonalne uzbrojenie ulega autodestrukcji. Ostatnią nadzieją oblężonego królestwa magii staje się dziecinna zabawka.<br/>Niewielki ten przedmiot został wykonany ku rozrywce dwunastoletniej wówczas Tremaine Valiarde przez jej wuja Arisilde, największego z czarnoksiężników Ile-Rien. Jednak mag ów, który, razem z niesławnym ojcem Tremaine, Nicholasem, odkrył nadchodzące zagrożenie ze strony Gardier, i stał się ich pierwszą ofiarą, zdołał przekazać kuli moc dającą możliwość pokonania najeźdźcy. A teraz, po kilkunastu latach urządzenie to znalazło się w rękach młodej kobiety, nie posiadającej ani odpowiedniej wiedzy, ani umiejętności, które pozwoliłby jej skorzystać z tej magicznej potęgi.<br/>Pierwsze próby dają katastrofalne rezultaty, gdyż dziewczyna trafia do innego świata, różniącego się od tego, co kiedykolwiek widziała lub mogłaby sobie wyobrazić. W tym strasznym, ale też niezwykłym miejscu, gdzie wiedza magii znajduje się daleko w tyle za Ile-Rien, szlachetni wojownicy walczą ze złymi czarnoksiężnikami, wygłodniałe demony krążą w poszukiwaniu żeru, a Gardier szykują się do kolejnych ataków… Tremaine musi zgłębić tajemnice kuli… zanim zakończy się powolny proces budzenia się zła.<br/><i>Pisząc wciągającą powieść przygodową, Martha Wells nie zmarnowała szansy, a w konstrukcji świata wykazała się podstawową umiejętnością, to jest konsekwencją w rozwijaniu przyjętych założeń.</i> (…) — Jacek Dukaj „Nowa Fantastyka”<br/>
Tytuł: Powietrzne okręty
Tytuł oryginalny: The Ships of Air
Autor: Martha Wells
Wydawca: MAG
Cykl: Upadek Ile-Rien
ISBN: 83-7480-017-8
Format: 504s. 115×185mm
Cena: 29,—
Data wydania: 11 lutego 2006
Kup w Merlinie (27,—)

Ile-Rien czeka nieuchronny upadek. Niegdyś kwitnący, kraj ten stał się obecnie obiektem ataków Gardier, tajemniczego nieprzyjaciela, którego statki powietrzne pojawiają się nie wiadomo skąd i uderzają bez ostrzeżenia. Wszystkie rodzaje broni, jakie mieli w swym arsenale najlepsi czarnoksiężnicy Ile-Rien okazały się bezużyteczne… te, w których wykorzystuje się magię zostają natychmiast wykryte przez wroga i pozbawione mocy, zaś konwencjonalne uzbrojenie ulega autodestrukcji. Ostatnią nadzieją oblężonego królestwa magii staje się dziecinna zabawka.
Niewielki ten przedmiot został wykonany ku rozrywce dwunastoletniej wówczas Tremaine Valiarde przez jej wuja Arisilde, największego z czarnoksiężników Ile-Rien. Jednak mag ów, który, razem z niesławnym ojcem Tremaine, Nicholasem, odkrył nadchodzące zagrożenie ze strony Gardier, i stał się ich pierwszą ofiarą, zdołał przekazać kuli moc dającą możliwość pokonania najeźdźcy. A teraz, po kilkunastu latach urządzenie to znalazło się w rękach młodej kobiety, nie posiadającej ani odpowiedniej wiedzy, ani umiejętności, które pozwoliłby jej skorzystać z tej magicznej potęgi.
Pierwsze próby dają katastrofalne rezultaty, gdyż dziewczyna trafia do innego świata, różniącego się od tego, co kiedykolwiek widziała lub mogłaby sobie wyobrazić. W tym strasznym, ale też niezwykłym miejscu, gdzie wiedza magii znajduje się daleko w tyle za Ile-Rien, szlachetni wojownicy walczą ze złymi czarnoksiężnikami, wygłodniałe demony krążą w poszukiwaniu żeru, a Gardier szykują się do kolejnych ataków… Tremaine musi zgłębić tajemnice kuli… zanim zakończy się powolny proces budzenia się zła.
Pisząc wciągającą powieść przygodową, Martha Wells nie zmarnowała szansy, a w konstrukcji świata wykazała się podstawową umiejętnością, to jest konsekwencją w rozwijaniu przyjętych założeń. (…) — Jacek Dukaj „Nowa Fantastyka”
Dla Rory’ego Harpera

1
Przygotowaliśmy się zatem do opuszczenia Wyspy Burz, w nadziei, że nigdy więcej nasza stopa tam nie postanie.
— „Podróż »Rawenny« do Nieznanych Ziem Wschodnich”
Tłumaczenie: V. Madrais
Tremaine ostrożnie stawiała kroki na wąskim występie skalnym, mając po jednej stronie zgniłozielony, cuchnący kanał, a po drugiej kamieniste zbocze, porośnięte gęstym, ciemnym listowiem. Ledwo szła i bolały ją stopy; była też wściekła.
– Wystarczy, że dotrą do statku. Czy to naprawdę musi być takie trudne? – spytała gniewnie.
– To przez te oczy – odparł mętnie Giliead. Razem z Iliasem podążali tuż przed nią i szło im to o wiele lepiej. Ze śmierdzącej, nieruchomej wody wyrastały chwasty, a faunę reprezentowały wyłącznie jaskrawo ubarwione węże. Skalistą wyspę przecinała sieć kanałów, stanowiących połączenie między kamiennymi budynkami, w których znajdowały się wejścia do opuszczonego, zatopionego miasta, ukrytego w głębokich jaskiniach. Dawni budowniczowie wyłożyli brzegi kamieniami o długości dwudziestu do trzydziestu stóp, układając je jeden na drugim niczym pnie drzew; w ten sam sposób wznosili podziemne mury i mosty.
– Ten statek nie ma oczu. – Tremaine wlokła się, pocąc się w wilgotnym powietrzu. Nad kanałem zwieszały się pokręcone gałęzie o ciemnych liściach, a silne zachmurzenie powodowało, że panował tu prawie półmrok. Przez wiele lat wyspa stanowiła pułapkę dla statków morskich i ich załóg; wydawało się, że zgnilizna, jaką przesycone były podziemne jaskinie przedostaje się na powierzchnię przez korzenie karłowatej dżungli.
– Na tym polega problem – powiedział Giliead, odwracając się do niej i odsuwając gałąź. – On wygląda…
– Jak ślepy olbrzym – podsunął Ilias, zręcznie balansując na śliskich kamieniach. Obaj byli Syprianami, tubylcami w tym świecie po drugiej stronie wrót w eterze, prowadzących z Ile-Rien. Byli też braćmi, chociaż tylko w wyniku adopcji jednego z nich i każdy wyglądał zupełnie inaczej. Ilias był krępy i muskularny, miał grzywę jasnych włosów, teraz związanych w opadający na plecy koński ogon. Nosił sfatygowane ciemne spodnie, wysokie buty i błękitną koszulę bez rękawów, obszytą skórkowym warkoczem. Gliead cechował się wyższym wzrostem: górował nad Iliasem prawie o głowę, kasztanowate włosy miał zaplecione w warkocz, a odziany był w ciemnobrązową koszulę i skórzany kaftan. Obaj nosili więcej ozdób niż od dawna już uważano za właściwe dla mężczyzn w Ile-Rien… miedziane kolczyki i opaski na ramiona zdobione tarczkami z tego samego metalu. Ilias miał też na twarzy srebrny znak w kształcie półksiężyca, ale to akurat nie stanowiło dekoracji.
Tremaine westchnęła ze zniecierpliwieniem, pochylając się pod ciężką kurtyną liści o ostrym zapachu. Była wśród nich jedyną kobietą; miała krótkie ciemnoblond włosy i opaloną skórę. Również była ubrana w sypriański strój: luźną błękitną tunikę drukowaną w złote i zielone wzory, i spodnie z miękkiej skórki. Jej ubranie też trochę się już zniszczyło, ale i tak było w lepszym stanie niż tweedy, które bez najmniejszego żalu zostawiła w Ile-Rien.
Wszyscy troje pokryci byli licznymi siniakami, zadrapaniami od pazurów wyjców oraz plamami z błota i szlamu, pochodzącego z podziemnych korytarzy. Przez ostatnich kilka dni cały czas walczyli, uciekali, pływali, przewracali się, a Tremaine marzyła tylko o tym, żeby wszystkim udało się dostać się na statek i żeby wreszcie mogli stąd odjechać. Włożyła bowiem wiele wysiłku, żeby ukraść „Królową Rawennę” właśnie w tym celu i chciała, żeby statek spodobał się jej nowym przyjaciołom. Jak na razie uporczywie odmawiali podzielenia jej entuzjazmu. Nawet Ilias, który już przez krótki czas podróżował tymże okrętem.
– Wszystko jedno jakiej ten statek jest wielkości, jeżeli napędzany jest zaklęciami – stwierdził bez ogródek Giliead. – Nigdy się do tego nie przyzwyczają.
Tremaine wiedziała, że pewnie ma rację, ale nie była jeszcze gotowa przyznać tego na głos. Cywilizacja sypriańska znajdowała się na znacznie niższym stopniu niż kultura Ile-Rien, więc ludzie Syprianie uważali wszelkie przedmioty mechaniczne, poczynając od lamp elektrycznych po zegarki, za wytwory magiczne. Co gorsza, nienawidzili magii, gdyż wszyscy ich czarnoksiężnicy byli krwiożerczymi szaleńcami. I tak zakrawało na cud, że zechcieli rozmawiać na ten temat z kobietą, która w Ile-Rien przyjaźniła się z czarnoksiężnikami. Bez wątpienia pomógł w tym fakt, że byli to ludzie morza, obznajomieni z innymi kulturami.
– Ale „Rawenna” nie wykorzystuje magii – wytknęła. – Silniki parowe… – Urwała, stwierdziwszy, że dwa ostatnie słowa powiedziała po rieńsku. Jeżeli nawet istniał syrnajski ekwiwalent na „silnik parowy”, to zaklęcie tłumaczące, które dało Tremaine znajomość tego ostatniego języka, nie uznało za stosowne go wykorzystać. – Tam są kotły, do których nalewa się wody i pali się węgiel albo ropę, czy coś jeszcze, a potem para wodna sprawia, że statek płynie. To nie jest żadna magia – dokończyła bez przekonania.
Giliead i Ilias wymienili spojrzenia; ze strony Gilieada wyrażało ono powątpiewanie, a Iliasa, ironię.
– Zawsze tak twierdzą – wtrącił się Ilias. Spędził prawie cały dzień w Ile-Rien i teraz uważano go za eksperta. – Wozy bez koni, magiczne światła, magiczna broń, na wszystko mają jakieś wyjaśnienie.
Gilieas pokręcił głową i ruszył dalej.
– Jeżeli tylko w ten sposób możemy opuścić tę wyspę, to czeka nas niejeden kłopot.
– Mnie jest wszystko jedno, i tak jestem naznaczony – stwierdził obojętnie Ilias, kiwając głowa. Znak, o którym mówił był to ów mały srebrny półksiężyc na jego policzku. Zgodnie z sypriańskim prawem coś takiego musiał nosić każdy, na kogo jakiś czarnoksiężnik rzucił zaklęcie. – Gil nie podlega prawu, ponieważ jest Naczyniem Wybranym, ale ja się niepokoję o innych. Ale gdyby ich zobaczono ich w porcie w Cineth jak zsiadają z tego statku, staliby się wyrzutkami albo jeszcze gorzej. Tymczasem część młodzieży pochodzi z całkiem dobrych domow i mogliby mieć szansę na małżeństwo.
Tremaine zastanawiała się nad tym, marszcząc czoło. Było jeszcze wiele rzeczy, których nie wiedziała o Syprianach. Pod wieloma względami ich społeczność przypominała matriarchat; mężczyźni obejmowali oficjalne stanowiska takie jak dowódca wojenny albo prawodawca, ale nie wolno im było nic posiadać na własność, a status rodziny bardzo się liczył. Andrien, dom, w którym urodził się Giliead, i do którego adoptowano Iliasa, przeżywał wzloty i upadki, głównie ze względu na to, że Giliead został Naczyniem Wybranym ich miejscowego boga. Trzy dziedziczki rodziny zostały zamordowane przez czarnoksiężnika Ixiona, co spowodowało, że w wypadku śmierci Karimy, matki Gilieada, Andrien mógł utracić swe ziemie.
– Koniec końców zostaną wyrzutkami – zgodził się Giliead. – Ale i tak przedtem należy ich skłonić, żeby weszli na pokład. – Widać było, że nie zapatruje się na to zbyt optymistycznie.
Jednak w tej chwili istniała tylko jedna możliwość opuszczenia wyspy, a Tremaine nie miała zamiaru nikogo tutaj zostawiać.
– Więc nawet nie jesteś ciekaw, jak to wygląda w środku? – spytała, próbując z innej beczki. – Ilias widział.
Giliead tylko na nią popatrzył.
Ilias prychnął, zręcznie przeskakując przerwę między kamieniami.
– Nie miałem wyboru.
Tremaine wiedziała, co on ma na myśli; „Rawenna” stanowiła dla niego jedyną możliwość powrotu, razem z grupą ratowniczą, do własnego świata. Miała nadzieję, że Syprianom statek się spodoba, albo, że przynajmniej się do niego przyzwyczają. Z ich wcześniejszego zachowania wywnioskowała, że jednostki pływające odgrywają w ich życiu dosyć ważną rolę. Ilias po trosze oswoił się z „Rawenną” ale on i Giliead byli znacznie bardziej otrzaskani z dziwnymi widokami i magią niż większość Syprian.
– Jakoś nie zauważyłam, żebyś był szczególnie bezradny – stwierdziła sucho Tremaine.
Zamiast jej na to odpowiedzieć, Ilias uśmiechnął się tylko i podtrzymał ją, kiedy się pośliznęła.
Odzyskawszy z jego pomocą równowagę, Tremaine doznała pewnej ulgi, że nie wpadła głową naprzód do kanału, gdyż gdyby zamoczyła ubranie, nie zdołałaby się samodzielnie wydostać, a to już byłoby wyjątkowo żenujące.
– Nikt ich przecież nie musi widzieć – stwierdziła niechętnie. – Możemy was wszystkich zawieźć w jednej z szalup i wysadzić na brzeg blisko miejsca przeznaczenia ale nie na widoku. – Tremaine trochę się obawiała wysuwać tę propozycję, biorąc pod uwagę to, co jej zdaniem sądził Ilias na ten temat. Wiedziała, że kiedy został zaklęty przez Ixiona, nikt poza nim samym i Giliaedem o tym nie wiedział, a mimo to uparł się, żeby to zgłosić i uzyskać znamię klątwy. – W ten sposób moglibyście ostrzec miasto, że nadpływamy, zanim się pojawimy w porcie.
– To może się okazać najlepszym rozwiązaniem. – Giliead musiał przykucnąć, żeby przedostać się pod zwisającymi pnączami. Zatrzymał się i podniósł je, aby mogła przejść pod nim Tremaine. Rzucił przy tym Iliasowi niepewne spojrzenie, jakby uważał, że on też nie jest co do tego przekonany.
Ale Ilias powiedział po prostu:
– Tak, to nam oszczędzi problemów.
Pochylając się pod pnączami Tremaine z roztargnieniem obserwowała grę mięśni Iliasa, który podciągnął się na grubszej gałęzi, żeby przerzucić ciało nad kolejną przerwą między kamieniami. Nie była pewna czy „oszczędzi problemów” dałoby się uznać za realistyczne postawienie sprawy. Ale bez względu na to, co się wydarzy, Rawenna wkrótce opuści te okolice, ograniczając swą podróż po nieznanych wodach tego świata do czasu, kiedy będzie można bezpiecznie otworzyć wrota eteryczne i przeprowadzić statek do portu w Kapidarze, jednego z nielicznych sojuszników Ile-Rien, który jeszcze nie został pokonany.
Nadal wiedzieli o wiele za mało na temat nieprzyjaciela, poza tym że wywodził się z jakiegoś miejsca w tym świecie. Gardier używali zaklęcia tworzącego wrota eteryczne aby docierać do celów w Ile-Rien i Aderze, i nikt sobie z tego nie zdawał sprawy dopóki Arisilde Damal i ojciec Tremaine, Nicholas Valiarde nie zdołali w jakiś sposób ukraść im tego zaklęcia. Po zniknięciu obu mężczyzn czarnoksiężnicy z Instytutu Villera musieli stracić lata na odkrycie, w jaki sposób otwiera się wrota i skąd pochodzą Gardier.
Zaklęcie wymagało dwóch rzeczy, żeby utworzyć wrota do innego świata: kręgu tajemnych symboli, których nikt dokładnie nie rozumiał i czarnoksiężnika używającego jednej z kul Villera. Posiadanie kręgu na pokładzie pozwalało „Rawennie” łatwo przenosić się z jednego świata do drugiego. O ile zaś wiedzieli, Gardier nie mieli tego rodzaju urządzeń na swoich statkach morskich ani powietrznych, więc mogli tworzyć wrota tylko wtedy, gdy znajdowali się odpowiednio blisko baz, w których znajdowały się kręgi. Tremaine i jej towarzysze zniszczyli krąg Gardier na tej wyspie i być może dzięki temu statki Gardier blokujące wybrzeże Ile-Rien nie przedostaną się za nimi przez wrota. Ale wciąż groził im na atak ze strony Gardier znajdujących się w tym świecie.
Okrzyk, który dobiegł z góry sprawił, że Tremaine drgnęła nerwowo.
– A to co znowu?
Znajdowali się już tak blisko przynajmniej chwilowo bezpiecznego miejsca, a ona była już taka zmęczona. Idący z nią mężczyźni rzucili się do przodu, bryzgając zastałą wodą. Dotarli już bliżej niż myślała; zaledwie kilka jardów przed nimi znajdował się otwór w skale a za nim prymitywne schody, które prowadziły w górę stromym, zarośniętym zboczem.
Tremaine dotarła do schodów i wgramoliła się na górę za Gilieadem i Iliasem, którzy już prawie osiągnęli wierzchołek. Gęste, karłowate drzewa i kolczaste pnącza czepiały się jej ubrania, kiedy wciągała swe zmęczone ciało po ubłoconych głazach. Schody wiodły do kamiennego budynku o płaskim dachu, gdzie w chwili obecnej kłębił się tłum uciekinierów; niektórzy coś do siebie naszeptywali gniewnie albo ze strachem, a inni zachowywali pełne lęku milczenie. Tremaine weszła w lukę między ludźmi, utworzoną przez idących przed nią mężczyzn i wkrótce wyszła przez kwadratowe drzwi na plac.
Dwie kamienne budowle kuliły się na skraju urwiska, z którego rozciągał się widok na zamglone morze. Powstały najprawdopodobniej w tym samym czasie co podwodne miasto; skarłowaciałe drzewa i gęsty dywan roślinności miały dosyć czasu, żeby zająć spore partie bruku. Drugi budynek o płaskim dachu stał pod kątem prostym; krył w sobie szyb, prowadzący do jaskiń.
Większość z uwolnionych więźniów trzymała się blisko ciemnych murów. Wszyscy pochodzili z krain znajdujących się tak samo jak Ile-Rien po drugiej stronie wrót eterycznych: byli wśród nich Majutańczycy i mieszkańcy innych wysp Mórz Południowych, Parscyjczycy oraz nieliczni Rieńczycy. Zostali oni porwani i sprowadzeni do tego świata przez Gardier jako niewolnicy, mający pracować w ich bazie ulokowanej w jaskiniach wyspy.
Na bruku leżało, zawinięte w płócienną płachtę, chwilowo nieaktywne ciało byłego pana jaskiń, czarnoksiężnika Ixiona. Tremaine zerknęła ostrożnnie na nieruchomy kształt, zastanawiając się, czy Ixion zdecydował się wrócić do żywych i dlatego wszyscy są tacy zdenerwowani. Jednak Giliead i Ilias stali razem z Anderem, Florian i grupą rieńskich żołnierzy oraz sypriańskich żeglarzy, którzy poprowadzili atak na bazę i wszyscy patrzyli w kierunku morza. Po krótkiej chwili Tremaine zobaczyła, co przykuło ich uwagę: mniej więcej trzysta jardów od brzegu przez mgłę przesuwał się bezszelestnie niski, ciemny zarys kanonierki Gardier.
O, nie, pomyślała Tremaine, odczuwając niemiłe ściśnięcie żołądka. Podeszła do pozostałych. Statek nie przybył tu z portu Gardier, znajdującego się po drugiej stronie wyspy, nawet ona potrafiła to stwierdzić. Ta łódź była dłuższa i miała drugie działo na dziobie.
– Jak długo…?
Florian rzuciła jej spojrzenie pełne rozpaczy.
– Zauważyliśmy go zaledwie przed chwilą. – Była to młodsza od Tremaine drobna dziewczyna o krótkich, rudych włosach, ubrana w poplamione pumpy koloru khaki i ciemny sweter. Tremaine, Gerard, Florian i Ander jako pierwsi przedostali się przez wrota eteryczne, mając za zadanie przeprowadzić wywiad w bazie Gardier i ich statek uległ tu katastrofie. Gerard znajdował się teraz w zatoczce, gdzie miały przybić szalupy „Rawenny” i zabrać stamtąd ich wszystkich na pokład.
Giliead chyba już zdążył poinformować Andera o zaistniałej sytuacji, gdyż ten ostatni odwrócił się gwałtownie do Tremaine i zapytał:
– To „Rawenna”? Widziałaś ją?
Ander Destan był wysoki, ciemnowłosy i przystojny w utartym rozumieniu tego określenia. Liczył sobie tylko kilka lat więcej niż Tremaine, ale osiągnął już rangę kapitana w Wojskowej Służbie Wywiadowczej Ile-Rien, albo tym, co z niej zostało. Nigdy do końca nie obdarzył Syprian pełnym zaufaniem, tak jak to uczynili Tremaine, Florian i Gerard, ale teraz widać było, że w grę wchodzi coś innego niż powątpiewanie w prawdomówność Gilieada. Słowa te stanowiły raczej wyraz ulgi, gdyż na widok kanonierki możliwość ucieczki wydawała się niewiarygodnym szczęściem. Tremaine szybko pokiwała głową.
– Gerard jest tam razem z Nilesem, a szalupy będą na nas czekały w tej zatoczce, gdzie spotkaliśmy „Szybkiego”. – Zamachała rękoma. – Musimy się ruszać!
Nikt ze znajdujących się w pobliżu Syprian nie rozumiał po riensku. Tremaine usłyszała, jak Ilias szybko wyjaśnia sytuację Halianowi. Ten ciemnowłosy, siwiejący mężczyzna o ogorzałej twarzy był ojczymem Gilieada i kapitanem “Szybkiego”, a także najstarszym wiekiem z Syprian oprócz Gyana. Odwrócił się teraz do byłych członków swojej załogi, skupionych wokół niego z niepokojem i powiedział:
– Podzielcie ich na grupy i poprowadźcie ich wzdłuż kanału. Przy Martwym Drzewie czekają łodzie.
Florian przepchnęła się do przodu, doganiając rozpraszających się mężczyzn.
– Będę im tłumaczyć. – Ona i Ander jako jedyni, oprócz Gerarda i Tremaine, potrafili mówić po syrnajsku, czyli językiem używanym przez Syprian. – Aha, masz. – Wróciła pośpiesznie i podała Tremaine podniszczoną skórzaną torbę, w której przechowywano kulę.
Tremaine wzięła ją z roztargnieniem i przewiesiła przez ramię, obserwując jak Syprianie rozchodzą się, by poprowadzić grupki oswobodzonych niewolników do kanału. Aby przetrwać do tej pory, więźniowie Gardier musieli cechować się dobrym zdrowiem, ale niektórzy doznali szoku i stracili rozeznanie po długim okresie przebywania w podziemiach i szybkim, nieoczekiwanym wyzwoleniu. Niektórzy nie znali też rieńskiego, co dodatkowo utrudniało sytuację. Skłonienie ich do wejścia na motorowe szalupy, czekające w zatoczce nie sprawi większej trudności: kiedy ci ludzie zobaczą łodzie z pewnością zrozumieją, iż to najlepsza droga ucieczki. To z Syprianami mogą pojawić się problemy. Nikogo tu nie zostawiam, pomyślała Tremaine, ostro wciągając powietrze. Nie tym razem.
Oddział żołnierzy Andera otaczał jedenastu pojmanych Gardier. Tremaine podeszła do nich. Więźniowie siedzieli ponuro na popękanych i omszałych kamieniach bruku. Ręce mieli skrępowane tymi samymi łańcuchami, których używali dla własnych więźniów. Ze swą bladą cerą i krótko ostrzyżonymi włosami wszyscy wydawali się Tremaine tacy sami. Jednakowe brązowe kombinezony, ciężkie buty i obcisłe czapki nie pomagały ich od siebie odróżnić. Ich obecność stanowiła dodatkowy problem. Przyjrzawszy się im przez chwilę, Tremaine uznała, że najlepiej rozwiązałoby go użycie jedenastu pocisków.
– Co z radiem? – zapytał jeden z rieńskich żołnierzy imieniem Basimi, odwracając się do Andera.
Mrużąc oczy, Ander przyjrzał się urządzeniu, dzięki któremu odebrali sygnał z „Rawenny”.
– Weźcie aparat, a zostawcie antenę.
Rozciągnięto ją między dwoma kamiennymi budowlami i zdjęcie jej wymagałoby za wiele zachodu. A Gardier i tak wiedzieli o ich obecności, więc usuwanie jej na nic by się nie zdało.
Ander zbliżył się do więźniów, obserwując ich z uwagą. Ujął tłumaczący medalion Gardier, który miał zawieszony na szyi i powiedział:
– Wstawajcie, idźcie spokojnie za nami, a nic złego się wam nie stanie.
Zdobyli kilka takich tłumaczy, małych srebrnych wisiorów zawierających w sobie kryształy z umieszczonymi w nich zaklęciami, przetwarzającymi słowa mówiącego na język Gardier. Tłumaczyły tylko rieński, ale niestety nie obsługiwały syrnajskiego.
Większość więźniów popatrzyła w milczeniu na Andera, ale jeden z nich przemówił szybko wysokim, głosem, a medalion przetłumaczył jego słowa:
– Uwolnijcie nas i poddajcie się. Zostaniecie dobrze potraktowani…
Tremaine, cały czas mająca na oku długi, ciemny zarys kanonierki, przeorywującej szare morze, nagle poczuła, że dłużej tego nie zniesie. To już za wiele, żeby ten Gardier, zakuty w łańcuchy, otoczony przez Rieńczyków, miał jeszcze czelność dyktować im warunki. Wszystko stanęło jej jasno przed oczami: niewolnicy, uciekinierzy z Vienne, świadomi, że utracili kontrolę nad własnym losem, zdrada nieszczęsnego Rulana, i to co Gardier zrobili Arisilde.
Dopiero co Basimi odstawił zdobytą na Gardier strzelbę, gdyż musiał zająć się pakowaniem radia. Tremaine przeszła przez plac i sięgnęła po broń. Zajęty swoją pracą Basimi uznał, że dziewczyna chce go uwolnić od noszenia tego ciężaru, nie poświęcił jej większej uwagi.
Tremaine w zadumie zważyła strzelbę w ręku. Broń wydała się jej dosyć dziwna i brakowało w niej też bezpiecznika. Wracając do Gardier, wprowadziła nabój do komory. Zatrzymawszy się obok Andera, wymierzyła strzelbę w rzecznika Gardier. Na twarzy mężczyzny, wyrażającej dotąd stoicką pogardę, pojawił się strach, a ciemne oczy rozszerzyły się. Bardzo dobrze, pomyślała Tremaine. Za nic w świecie nie chciałabym cię zaskoczyć. Ale zanim zdążyła nacisnąć spust, zza jej pleców wysunęło się czyjeś długie ramię i chwyciło za lufę.
Należało do Gilieada. Tremaine usiłowała utrzymać broń, ale musiała dać za wygraną, gdy niewiele brakowało, aby palce wplątały się jej w osłonę spustu. Ander przyglądał się temu, oniemiały. Z drugiej strony placu rozległ się krzyk Iliasa:
– Tremaine, przestań!
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

27
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.