Iwen nie mógł nie zauważyć jak perspektywa bitwy ożywiła jego towarzyszy. Jajcogłowi jak zwykle pozostali obojętni, za to wojownicy wpadli w podniecenie. Jeśli chodziło o niego, przeżywał oczekiwanie na bitwę tak samo jak oczekiwanie na amputację nogi. Nieustannie przyspieszone bicie serca, płytki, dławiący oddech, który ukrywał przed innymi, niekończący się ścisk w gardle, miękkie nogi, dziwne uczucie w okolicy podbrzusza i niepokój zbliżającej się nieuchronności… To nie będzie zwykła, ziemska bójka. Tu w zwykły dzień mógł oberwać gorzej. Dwa dni później Arto był już pewien, że nie poniesie konsekwencji swojego eksperymentu. Cieszyła go skuteczność zdobytego aparaciku. Nigdy więcej obaw o podążające jego śladem automaty, szpiegujące go bez jego wiedzy. Wszystko szło dobrą drogą. Pozostało czekać na okazję, na kolejny przełom w realizacji swoich zamierzeń. Póki co miał jeszcze jeden ciekawy problem do rozwiązania. Nowy. Obserwacja Nowego była bardzo wdzięcznym i interesującym, wręcz pociągającym zajęciem, rzadką i cenną okazją, by podpatrzeć jak ktoś z zewnątrz próbuje przywyknąć do stacji. Błędy, jakie popełniał pomagały mu wyobrazić sobie życie na Ziemi oraz poprzednią szkołę Nowego. Nie odkrył przez to nowych sposobów radzenia sobie ze starymi problemami, ale zaczął rozumieć, skąd brała się u dorosłych tak beznadziejna naiwność. Wszyscy, których znał, włączając w to rodziców, urodzili się i wychowali na Ziemi. Chodzili do takich samych szkół jak Nowy. Niby gdzie mieli nauczyć się porządnie kłamać i oszukiwać? W takich chwilach był dumny z tego, czego się tu nauczył, choć zaraz potem myślał, że byłoby ciekawie poznać jak tam jest. Inność Nowego była oknem na ziemskie szkoły. Udowadniała, że szkoła może być inna. Czy lepsza? Niekoniecznie. Nowy wyglądał trochę gorzej niż przed dwoma tygodniami. Zaczął poznawać prawdziwe oblicze szkoły. Jego zadziorność ułatwiała mu tylko jedno – wpadanie w kłopoty. To, co potrafił mogło wystarczyć na dole, lecz tutaj jego szczęście się skończyło. Na początku zachowanie Nowego wzbudzało jego poważny niepokój. Widział wyraźnie niczym przez plaszkło, do czego zmierzał. Co gorsza, robił to z niepokojącą wprawą. Szybko poradził sobie ze słabszymi wojownikami, problemem byli ci silniejsi. Najbardziej ze wszystkiego Arto obawiał się, że Nowy da sobie z nimi spokój i poprzestaną na traktowaniu się nawzajem jak powietrze. Postępując w ten sposób, nigdy nie zintegrowałby się z grupą. Jako kapitan nie mógł do tego dopuścić. Już teraz niektórzy sarkali, że przyjęli do siebie beksę. Zadaniem Arto było przekonanie ich, że się mylą. Wiedział, jak trudno będzie przystosować się Nowemu do szkoły. Nowy musiał ją poznać, nie dając się przy tym zniszczyć – i Arto musiał mu w tym pomóc jako kapitan. Przetrwanie zależało od nich obu, od współpracy, o której wiedział tylko on. Nie znał się na psychologii, nie potrafiłby ubrać tego w słowa ani wytłumaczyć, jak to działa, tak samo skąd wiedział co i dlaczego powinien robić, jednak utrzymywał wokół Nowego delikatną równowagę – pozwalał mu zetknąć się z dostateczną dawką codziennej przemocy, by zrozumiał ją i zaczął się bronić, by wyzwoliła w nim chęć walki, lecz nie z taką ilością, która by go przeraziła, skłaniając do ucieczki i poddania się. Czuł, że otaczanie go pełną opieką byłoby błędem – zaakceptowałby ją i pozostał odizolowany niczym jajcogłowy, ale gdyby pozostawił go zdanego tylko na własne siły, Nowy przepadłby zupełnie. Choć tego nie wiedział, ocalenie Nowego było takim samym wyzwaniem dla jego kapitana, co dla niego samego. Arto znał tylko jedno wyjście – pozwolić mu uwierzyć, że jest zdany tylko na siebie, dawać do zrozumienia, że liczy na niego, jednocześnie dyskretnie chroniąc go przed najgorszym. To, oraz sama szkoła, musiało skłonić Nowego do wejścia do grupy. Arto był przekonany, że prawdziwe kłopoty są tylko kwestią czasu. Pozostało mu wierzyć, że gdy do nich dojdzie, Nowy będzie już gotowy. Że gdy dotrze do niego, czym naprawdę jest to miejsce, gdy zrozumie, że zostanie w nim na dobre, sam zmieni swoje nastawienie. Jak każdy z nich potrzebował grupy, tylko musiał się o tym przekonać na własnej skórze. Jego zadaniem było dopilnować, by po odebraniu tej lekcji Nowy pozostał użyteczny.
Teraz, po kilku rozjaśnieniach, jego zamiary zdawały się przynosić skutek. Nowy zrozumiał gdzie jego miejsce i odtąd radził sobie całkiem nieźle. Nie skarżył się, sam starał się wszystko poukładać po swojemu. Pasował tutaj, nieważne co mówił o nim Żimmy. Nie brakło mu woli walki jedynie umiejętności, a te, jak mówił Twardy, zyskiwał imponująco szybko. Arto odczuwał zadowolenie, że tak dobrze potrafił oceniać ludzi. Lecz co zrobić z Nowym? Jaką funkcję mógłby mu przydzielić? Najbardziej brakowało medyków. Grupa miała ledwie dwóch, jednak umiejętności Sandżira wystarczały najwyżej do opatrywania niezbyt poważnych obrażeń, pozostawiając Żo z rękami pełnymi roboty. Plusem dla Nowego było to, że jego matka miała ukończone studia medyczne. Na pewno czegoś się od niej nauczył, lecz to nie mogło zastąpić pięciu lat doświadczenia. Był zbyt obiecującym wojownikiem, by zostać handlarzem czy kurierem, zresztą nie znał się na starszakach. Potrafił obserwować, niestety nie był dość spostrzegawczy, by zostać zwiadowcą. Wprawdzie zrozumiał, że pytanie, jakie mu zadał na treningu było próbą – i znalazł właściwą odpowiedź, co zdarzało się dość nielicznym – lecz zrobił to zbyt późno. Może wabik? Odgrywający ich rolę wojownicy byli zbyt dobrze znani wśród strażników. Arto był zmuszony wybierać na ich miejsce mniej doświadczonych chłopców. Czy Nowy da sobie radę z rodzicami? Czy przekona ich do swojej wersji wypadków, gdy wróci do domu pod eskortą policji? Nie powierzy mu tej funkcji bez testu, a do tego wciąż brakowało okazji. Nowy nie był przyzwyczajony do bicia, do starszaków i bólu. To go rozpraszało. I jeszcze to jego dziwne podejście do kradzieży… Wszystko przez tę jego ziemską szkołę. To ona była problemem. Nie nauczyła go niczego. Na projektorze otworzyło się okienko rozmowy z Dertem. Innym członkom grupy pozwalał pisać do siebie tylko w ważnych sprawach – jego zastępcy mogli to zrobić zawsze. Dzięki temu nie nudził się zbytnio lekcjach. Kapitanowi nie wypadało zaczynać pogaduszek, lecz mógł odpisywać. „Nie czytasz kanału grupy” – pytał Dert – „zupełnie się nie odzywasz”
„Coś się stało”
„Tak myślałem nic nie wiesz znowu zmienili nam wychowawcę trzeci raz w tym miesiącu”
Arto cicho westchnął. Informacja nie była może na wagę życia i śmierci, jednak była ważna. Wychowawca był niczym komputer – by spełniał oczekiwania, najpierw trzeba go było rozpracować i dostosować. Inni nauczyciele po prostu przychodzili i odchodzili – tylko wychowawca miał ich stale na oku. Taka zmiana oznaczała dużo dodatkowej pracy. Musieli poznać jego słabości, zainteresowania i zwyczaje, poznać go tak dobrze, by wiedzieć, jak najskuteczniej odwracać jego uwagę. Ich stary wychowawca był najlepszy ze wszystkich. Arto dobrze go wspominał. Był z nimi od pierwszej klasy. Nie czepiał się, gdy się spóźniali czy opuścili kilka lekcji. Nie wtrącał się w ich sprawy. Nie zmuszał do wyjaśnień, gdy zdarzały się drobne wpadki. Niestety miał już ze sto lat. Zdecydowano, że musi odejść. Szkoda. Może ten zostanie na dłużej. „Wiedziałem że ta nowa nie zostanie długo” – napisał – „była zbyt miękka i zadawała za dużo pytań”
„Podobno kosa coś na nią wywąchała by się wyniosła nie podobała się jej tak mówią inni nauczyciele sam podsłuchałem ale aż do teraz w to nie wierzyłem”
„Ze stacji się nie wynosi no i czego mogliby od niej chcieć”
„Wiem tylko że wróciła na ziemię może zajmowała się czymś co ich zainteresowało”
„Albo wrobił ją któryś ze starszaków jak lewana on też wiele pytał”
„Wtedy chodziło o wypadek a lewan za bardzo się tym interesował pewnie starszaki które to zrobiły same się nim zajęły w końcu stał za tym anhelo teraz wiem tylko tyle że to nie jest robota żadnej grupy ta nowa nikomu nie przeszkadzała”
„Wiec co wrobili ją bo liczyła że ktoś coś jej powie”
„Akurat arto nawet rodzicom niczego nie mówię a co dopiero jej żo miałby przy mnie stertę pracy mam polecić rejkertowi aby poszukał czegoś w sieci”
Wzmianka Derta o rodzicach sprawiła, że poczuł się dziwnie. Inni chłopcy nie patrzyli na swoich rodziców tak jak on. Dla nich byli… Kim? Nie wiedział, nie chciał nawet pytać, lecz nie byli już tym, kim byli dla niego. Widział to po ich oczach. Kolejny problem na głowie, choć użyteczny, bo zapewniał im dom i trzymał z dala od akademii. Nie rozumieli, że tak jest źle. Bał się, że stanie się taki jak oni. Wszystko przez szkołę, przez kłamstwa, pod jakimi musieli ją skrywać. To ich zmieniało. Próbował zachować równowagę, lecz czuł, że pewnego rozjaśnienia może przegrać. Otrząsnął się z ponurych myśli. „Jeśli to robota kosy to musiałby się włamać do jej plików a tego jeszcze nie potrafi ale może poszperać w innych miejscach może coś znajdzie”
Uznał, że problem jest ciekawy. Czyżby ktoś coś odkrył i zaczął interesować się szkołą? Tylko kto i po co? Kosa zajmowała się wyłącznie pilnowaniem stacji i koszeniem uciekinierów. Policja nie miała o niczym pojęcia. Więc może Rząd i Protektorzy? Mieli swoje pluskwy i nie interesowali się szkołą. A może to Opiekunka szukała nowego sposobu, by łapać dzieci do akademii… To mogło być niebezpieczne. Gdyby dorośli się dowiedzieli… Opiekunka mogłaby zapełnić nimi kilka akademii. Szkoła musiała się przed tym bronić. Ale to już zmartwienie tych, co nią rządzą, uznał. Czyli starszaków. Oni pierwsi by coś wiedzieli. Nim zdecydował się odpisać, na obrazie projektora otworzyło się kolejne okienko. Obwódka była żółta – nie zielona jak przy rozmowach grupowych, czy niebieska dla rozmów prywatnych w grupie. Żółta, czyli rozmowa prywatna z kimś z zewnątrz. Zamknął okno rozmowy z Dertem. „Mamy sprawę” – informowała wiadomość z sygnaturą Pilpa – „wiesz jaką musimy porozmawiać”
Zdziwiło go, że odezwał się tak późno. Wierzył, że Dziki Pazur uzna ich wyższość i wycofa się, nie ryzykując walki. W ostatnich rozjaśnieniach doszło między nimi do kilku niezbyt poważnych utarczek, informujących, że rządy Pilpa nad tamtymi dwojakami dobiegły końca. Wierzył, że to wystarczyło. Mylił się. Przedwczoraj doszło do ostrej walki, w której jego wojownicy odpędzili wysłanników Dzikiego Pazura od młodszaków. To też nie wystarczyło. Teraz Pilp chciał rozmawiać. Nie zamierzał odpuścić. Pokonany nie umawiał się na rozmowę tylko po to, by przyznać się do porażki. Po prostu odchodził, pozostawiając łup zwycięzcom. Młodszaki średnio wywiązywały się ze swojej części umowy. Widział to po niezbyt obfitych plonach, jakie zdobył Nowy. Prawda, opłacili haracz. Próbowali oszukiwać, jak większość młodszaków, więc Żimmy, Dert i Alsza musieli im dołożyć. Nic niezwykłego. Płacili nieźle jak na dwojaków, lecz nie dość, by się bić o tak niewielki zarobek. Tymczasem Pilp był gotów na walkę. Też musiał przeczuwać zbliżający się kryzys. Arto dobrze go rozumiał. Bezwiednie dotknął prawej piersi. Słabo wyczuwalny guzek na jednym z pośpiesznie zaleczonych żeber wciąż przypominał mu o poprzednim kryzysie, o tym jak słabo starał się zadowolić starszaków. Teraz wszystko się powtórzy. Starszaki nie będą z niczego rezygnować tylko dlatego, że dostaną mniejsze kieszonkowe. Nie było przeproś – trzeba się było wykupić. Trzeba było się za co wykupić. Odczekał dwie minuty, przypominając Pilpowi czyja grupa stoi wyżej w hierarchii. Jako silniejszy miał także prawo i obowiązek wybrać miejsce. „Na następnej przerwie parter przy prawej łazience” – zamknął okno.
Z listy połączeń wybrał konsole Żimmiego i Derta. Otworzył nowe okno. „Na przerwie mam spotkanie” – napisał. Wiedzieli, co to oznacza. Mają iść z nim.
„Dziki pazur” – odgadł Dert – „chcą bitwy”
„Żimmy powiedz innym niech się przygotują”
„Myślisz że już dzisiaj tak od razu” – spytał Żimmy
„Pilp nie lubi czekać”
„Tym razem powinien” – wtrącił Dert – „wczoraj mieli ostre starcie ze starszakami i pewnie jeszcze się z niego nie wylizali nawet nie myślałem że zechcą ciągnąć tę sprawę z 2b”
Starcie… To wyjaśniało pośpiech Pilpa. Pewnie poszło o mizerny podatek lub zaległy haracz. Dert się mylił. Właśnie dlatego będą to ciągnąć. Tracili źródła utrzymania, nie tylko podopiecznych z 2b, i nie mieli czym opłacić starszaków. Niemal żałował, że nie dowiedział się o tym, zanim przyjął propozycję Karrosa, choć dziwiło go, dlaczego Pilp, zwykle przestrzegający umowy, nagle zaczął dusić swoich podopiecznych. Pilp nie miał wyjścia, lecz gdy Arto wszedł w ten interes, nie mógł się z niego wycofać. Oddając mu teraz młodszaków, tak po prostu, straciłby twarz. Gorzej, jeśli dojdzie do bitwy, nie będzie mógł ich oddać nawet po ustaniu kryzysu, z tego samego powodu. „Zobaczymy co powiedzą” – odpisał – „jednak powinniśmy być gotowi”
„Czy i tym razem dasz im czas” – to przyszło od Żimmiego.
Wiedząc, że przeciwnik jest osłabiony, jak teraz, Arto czasami dawał mu trochę czasu na powrót do sił. Żimmy tego nie lubił. Dla niego liczyło się tylko zwycięstwo, w miarę szybkie i pewne. Arto zwykle się z nim zgadzał, lecz dla niego liczył się także sposób, w jaki zwycięża. Pokonanie słabego przeciwnika nie przyniosło by im szacunku, pozostawiając wątpliwości co do siły Jeźdźców Smoków. „Tylko starszak kopie leżącego” – odpowiedział – „dert wiesz coś więcej o tej bójce bardzo oberwali o co poszło”
„Słyszałem trochę plotek popytam się i napiszę za kilka minut”
Pierwszy wyłączył się Żimmy. Minęła dobra chwila, nim Arto uświadomił sobie, że mógł źle zrozumieć jego odpowiedź. Zezłościł się na to, co napisał. Żimmy był jednym z nich, nie traktowali go jako starszaka, nawet jeśli czasem zachowywał się jak oni, lecz on pamiętał. Arto nie zapomniał, w jakiej grupie był jego pierwszy zastępca, nim do nich dołączył. Bitwa… Tylko o to mogło chodzić Pilpowi. Dawno nie walczyli, z braku chętnych. Tęsknił do tego, lecz wiedział, że każda bitwa, nawet zwycięska, osłabia całą grupę. Siniaki po korytarzowych utarczkach łatwo było maskować, jednak gojenie ran wymagało czasu. Z dwóch rzeczy wolał, gdy okresy spokoju stawały się dłuższe, nawet jeśli on i jego wojownicy nie byli z tego zadowoleni. Rozumiał ich. Lubił się sprawdzić, lubił udowadniać innym grupom, że wciąż są najlepsi. Szkoła to walka, nie tylko unikanie starszaków. W zwycięskiej walce czuł, że rządzi. Poza tym był to doskonały moment, by wypróbować Nowego. Oto twoja szansa, Nowy, pomyślał. Pokaż nam, co potrafisz. Iwen z niedowierzaniem przeczytał płynącą przez okno wiadomość. Po raz pierwszy, odkąd używał systemu, zdążył ją odczytać, nim przeniosła się na górę. „Wkrótce dojdzie do bitwy może jeszcze dzisiaj przygotuj się nowy”
To było wszystko. Nadał ją sam kapitan, co już było niezwykłe. A jeszcze ta treść… Kolejna, trzecia, próba, pomyślał od razu. Być może już dziś. Nie czuł się gotowy. Co z tego, że trenował, potrzebował więcej czasu – miesiące, rok, może nawet dwa, aby stać się tak dobry jak inni. Lecz nie mógł się spierać z kapitanem. Nie wierzył, że jest zdolny do sprowokowania bitwy tylko po to, by go sprawdzić. Zaczął pilnie obserwować kanał ogólny, mając nadzieję dowiedzieć się więcej o tych bitwach. Sam nic nie pisał, nie chcąc wyjść na kopalniaka. Łatwo by się domyślili, że nie ma o nich pojęcia, lecz nie chciał im tego przypominać. Inni już wiedzieli. Zaczęli wspominać poprzednią bitwę i chwalić się, jakich to rzeczy dokonali, ilu przeciwników powalili, kto najmniej oberwał i dlaczego. Powoli zaczął sobie budować obraz takiej bitwy. Starał się zapamiętać jak najwięcej informacji, nawet jeśli ich relacje były przesadzone, lecz szybko wspomnienia zamieniły się w zwykłe pojedynki na przechwałki. Szybko uznał, że nie znajdzie w nich nic wartościowego. Zauważył, że kilku chłopców prawie nie udzielało się w dyskusji. Wszyscy byli z pierwszych ławek, jak on – wojownicy zbyt słabi, by dokonać jakichś wielkich czynów, co zresztą wiązało się z ich miejscem. Nie mieli o czym pisać. Wśród nich był Orfius. Wywołał go. „O co chodzi z tą bitwą” – spytał.
„To przez podatki” – Orfius nigdy nie dawał mu długo czekać – „pamiętasz młodszaków którymi się zajmujesz oni są z grupy którą odebraliśmy innej teraz tamci chcą ich odzyskać”
„Przez moje podatki” – nie do końca rozumiał układy między grupami. Do dziś sądził, że takie relacje są albo stałe, albo zawiązują się w inny sposób.
„Tak kazał arto my tylko wykonujemy jego rozkazy bijemy tych których nam wskaże”
Jak w wojsku, pomyślał Iwen. Czy to szkoła, czy już akademia? Ta nagła myśl zaskoczyła go. Czym właściwie się różni szkoła od akademii? Nawet teraz na samo wspomnienie rozmowy z Bebrem, ciarki szły mu po plecach. Jednak, mimo grozy, był ciekaw, czy i tam klasy są podzielone na walczące ze sobą grupy. „Mamy się bić o to kto będzie ich okradał”
„Takich bitew jest pełno na pewno wygramy jesteśmy silniejsi”
Silniejsi jako grupa, stwierdził. Ale ja mocno oberwę, niezależnie od wyniku. Nie zależało mu tyle na tym, kto wygra, ile na wyniesieniu z tego starcia własnej skóry, możliwie jak najmniej posiniaczonej. Z drugiej strony, mogła to być szansa, by pokazać grupie swoją użyteczność. Tylko w czym, oprócz przyciągania uwagi wroga? Ściąganie uwagi… „Na pewno dzisiaj” – spytał.
Odpowiedź nie nadeszła od razu. „Kapitan dopiero będzie się umawiał na wszelki wypadek ostrzega już teraz ale bitwa może też być pojutrze nie sądzę aby później”
Oby później. Mógłby potrenować, sprawdzić, czy jego pomysł da się wykonać. Minęły już trzy tygodnie. Czy wciąż potrafił to, co dawniej? „Jak wygląda taka bitwa co mam robić”
„Na początku masz słuchać dowódców a potem bić innych tak aby ciebie nie zbili proste nauczysz się zobaczysz pogadamy na przerwie wtedy dowiemy się więcej”
„W bitwie też walczymy bez pancerza”
„Takie są zasady nowy w bitwie tak samo jak w pojedynku”
Orfius zamknął okno rozmowy, lecz Iwen wiedział już wszystko, co chciał wiedzieć. Zabrał ze sobą tylko swoich zastępców; po części by pokazać, że Pilp i jego eskorta nie stanowią dla niego żadnego zagrożenia, po części dla towarzystwa i poświadczenia zawartej umowy. Bo bitwa była rodzajem umowy, prostej i uczciwej, przynajmniej o tyle że nie znając zwycięzcy, żądania obu stron nie były wygórowane. Każdy mógł stracić i każdy mógł zyskać, zaś po bitwie rzadko kto miał ochotę na rozmowę, raczej na wizytę u medyka. Arto wierzył, że zwycięży, lecz pamiętał, iż nawet najlepsi mogli czasem zawieść. Pilp również zabrał ze sobą tylko zastępców. Kiedyś byli partnerami, teraz – wrogami. To także się zmienia. Stali z założonymi rękoma, w dobrze wykalkulowanej odległości. Miejsce nie należało do ustronnych, lecz ich postawa sprawiała, że wokół nich utworzyła się spora wolna przestrzeń. Nauczone doświadczeniem, młodszaki przezornie trzymały się z daleka. Zgodnie z rytuałem zeszli się tak, by żadna ze stron nie oczekiwała na drugą. Zastępcy zatrzymali się nieco wcześniej, zachowując dystans. To Pilp chciał się spotkać. Arto pozwolił mu zacząć. – Przeszkadzacie nam zabierać co nasze – początek był ostry. – Dwojaki z 2b to nasz teren. Ich impulsy należą do nas! – Już nie. Zaniedbywaliście ich, Pilp – odpowiedział ze spokojem, unikając wywyższania się czy prowokowania. – Zamiast chronić czyściliście ze wszystkiego. Nie moja wina, że popełniliście błąd. Ich przywódca poprosił nas o ochronę, a ja zgodziłem się na ich cenę. To zwykły interes. Arto mógł traktować młodszaka jak kapitana, lecz w oficjalnej rozmowie ten tytuł mu się jeszcze nie należał. Sympatie sympatiami, reguły regułami. – Dlatego wywołaliście nam wojnę bez uprzedzenia, tak? Szkoda siły na korytarzowe przepychanki – Arto poważnie skinął głową. – Nie jesteśmy słabsi! Mamy tyle samo uczniów, ale większość z was to jajcogłowi. O beksie nie wspominam. Arto puścił obelgę mimo uszu. Dziecinna, nieudana próba urażenia jego dumy, choć słowa informowały, że Pilp chce grać twardo. – Myślisz, że twoi jajcogłowi udający wojowników dadzą nam radę? – odpowiedział jego tonem, nadając głosowi chłodny, ostrzegawczy spokój. – Wy zaczęliście. Naprawa konsoli była kosztowna. Jeśli nie umiesz twardo trzymać swoich wojowników, to musisz nauczyć się za nich płacić. Jeśli chcesz, ja cię tego nauczę. Twarz Pilpa zaczerwieniła się ze złości. Łatwo wpadał w gniew. Zacisnął prawą pięść i podsunął ją Arto pod nos. Arto nawet nie mrugnął. Nie odsunął twarzy nawet o milimetr. Nigdy nie pojął jak Pilp mógł stać się tak dobrym kapitanem z tak wyraźną wadą. – Nie damy się wyrzucać z tego, co nasze! – syknął Pilp. – I nie zgodzę się na pojedynek. Nie chcę walczyć z tobą. Chcę bitwy albo dam ci taką wojnę… Arto nigdy nie odkrył, czy jego oczy zdradzały zamiary, lecz nawet jeśli, nie dały Pilpowi dość czasu. Patrząc mu w oczy, bez jednego mrugnięcia błyskawicznie pochwycił go za nadgarstek i z całej siły zacisnął dłoń. Ochrona Pilpa poruszyła się, niepewna co robić, ale że Arto stał dalej nieruchomo, uznali, iż nie powinni przeszkadzać. Wiedział, że swoim działaniem nie zaszkodzi Pilpowi fizycznie, jednak mógł złamać ich pewność siebie. Pilp sam był sobie winien. Sam zaczął. – Boisz się pojedynku, bo wiesz, że jestem najsilniejszy – odparł spokojnie. Pilp nie odpowiedział. Grymas gniewu zmienił się w zawziętość, a ta przeszła w desperację. Zrozumiał, że to rodzaj pojedynku, kwestia zachowania twarzy. Lekkim, ledwo dostrzegalnym ruchem ręki sprawdził w jak silnym znajduje się uścisku. Jego próba była niewidoczna dla jego towarzyszy, lecz Arto wyczuł napięcie jego ścięgien. Pilp poznał, że nie wyrwie się z uścisku – nie bez upokarzającej pomocy swojej drugiej ręki, nie bez żałosnego pokazu bezradności i wściekłości, jednak nie zamierzał się poddawać. Chciał pokazać, że potrafi to znieść, że Arto nie jest tak silny, by zmusić go do jęku. Mylił się. Arto trzymał go tak długo, ściskając coraz mocniej, aż Pilp syknął ze złością. Wtedy go puścił. Pilp odskoczył do tyłu jak oparzony. – Jestem najsilniejszy ze wszystkich piątaków – twardo powiedział Arto. – Nie jesteś tak głupi, by o tym zapomnieć, po prostu jeszcze się nie nauczyłeś, że mi się nie grozi. Żimmy dał krok do przodu. Towarzysze Pilpa spojrzeli niepewnie na niego i na Derta, nie wiedząc, czy zastępcy Arto nie zechcą ich teraz pobić. Dobrze wiedzieli – i widzieli – że Żimmy jest starszakiem i że to nie on jest kapitanem. Choćby dlatego Arto był sławny. Czekał. Reguły zabraniały bić posłów i nie zamierzał ich łamać. Nie jestem starszakiem, pomyślał, nie znęcam się nad słabszymi. Mam swój honor, nawet jeśli inni go nie mają. Pilp pomasował zaczerwieniony nadgarstek. Poruszył zdrętwiałymi, lekko sinymi palcami, rzucając Arto spojrzenie pełne złości. Lecz teraz towarzyszyła jej obawa. Oto w jaki sposób ich kontroluję, pomyślał. Łamię ich, zanim oni złamią mnie. – Więc teraz wynajmujecie się byle dwojakowi za garść nędznych impulsów. – Pilp mógł jedynie rzucać obelgami w twarz. – Możesz mieć układy ze starszakami, ale w bitwie to się nie liczy. Nie liczy! – syknął. – Nie chcę wojny z twoimi sojusznikami. Chcę uczciwej bitwy. Miał rację. Bitwa była uczciwym rozwiązaniem sprawy. Każda grupa miała znajomości i sojusze. Jeśli wojna przypominała napaść starszaków, to bitwa była odpowiednikiem pojedynku. O wyniku decydowała wyłącznie siła stron; nikt z zewnątrz nie miał prawa się wtrącać. Znał Pilpa od dawna. Kiedyś tak się nie zachowywał. Tylko prawdziwe kłopoty, a może rozpacz, mogły go do tego zmusić. Widząc, jak nisko zaczął upadać, poczuł, że jest mu go troszeczkę żal, lecz takie było życie. Silniejszy zwycięża i bierze, co zechce. Pilp sam nie postąpiłby inaczej. Szanował go. Pilp był zawzięty i uparty, mimo to był niezłym wojownikiem. Dotrzymywał obietnic i nie był głupi. Potrafił wyczuć silne miejsca wroga i wybrać rozwiązanie, które dawało największe szanse na zwycięstwo. Miał rację. Słabością Smoka była zbyt duża liczba jajcogłowych. Lecz Pilp popełnił dwa błędy – mówił mu o tym i wierzył, że nie są dość silni, by pozwolić sobie na taką słabość. – Więc jesteście gotowi bronić tych samych marnych impulsów w bitwie? – odparł. – Dobrze. Będziesz miał swoją szansę, Pilp. Będziesz miał bitwę, kiedy tylko zechcesz. – Załatwmy to szybko. Dzisiaj! Nie odpowiedział od razu. Potwierdziły się jego domysły, że przyczyną potyczki Pilpa ze starszakami było niezadowolenie z haraczu. Co więcej, Dziki Pazur stracił także kilka innych klas. Gdyby wiedział o tym wcześniej, bez wahania odrzuciłby propozycję dwojaka. Dla Smoka była to zwykła wojna o dochody, które już teraz zaspokoiłyby od biedy ich potrzeby. Arto mógł wybierać, Pilp już nie. Jeśli przegra, będzie musiał poszukać innego celu do łupienia i bić się o niego z kimś innym, lecz po bitwie ze Smokiem nie będzie to takie łatwe. Albo zwyciężą, albo spadną w hierarchii. Wtedy dawni wrogowie ich zniszczą. Czy Pilp wierzył, że zdoła wygrać? Jeśli tak, był głupcem. Nie impulsami Jeźdźcy Smoków wykupili sobie spokój u wielu starszaków. Wyświadczane im przysługi i zawarte umowy sprawiały, że jego podopieczni nie byli ścigani i bici tak często jak inni. Ledwie garstka kapitanów potrafiła zrozumieć, jaką przewagę w wytrzymałości daje mu to niewidzialne wsparcie. Arto nauczył się, jak posłużyć się strategią, by zwyciężać na poziomie taktycznym. Robił co mógł, aby ułatwić mu jego ciężką sytuację, nie tracąc przy tym twarzy, lecz Pilp sam odpychał podaną mu dłoń. Tylko on mógł się wycofać, jednak wolał własnymi słowami sklecić swojej grupie puszkę. Dziki Pazur słabł w oczach, stając się pierwszą ofiarą nadciągającego kryzysu. – Dzisiaj? – Arto pozwolił sobie na lekkie zdumienie. Baczniej przyjrzał się towarzyszom Pilpa. Ukrywali to jak mogli, lecz jego czujne oczy zauważyły, że są zbici i zmęczeni. – Dla mnie może być jutro, nawet pojutrze… – Wypchaj się swoją łaską! – warknął Pilp, celując w niego palcem. – Zachowaj ją dla młodszaków. Załatwimy to dzisiaj wieczorem, w pustej hali transportowej. Wiesz gdzie. Arto w milczeniu kiwnął głową. Niech będzie po twojemu, Pilp. Pilp bez słowa odwrócił się i odszedł wraz z towarzyszami. Jego prestiż ucierpiał przez demonstrację siły. Cóż, powinien się przyzwyczajać. Pewne rzeczy wkrótce ulegną zmianie. Pilp wolał działać szybko. Może to i lepiej? Każde rozjaśnienie zwłoki narażało ich na kolejne ataki starszaków. Musiał odzyskać swoją własność, póki miał na to siłę. Lecz nawet u szczytu formy Dziki Pazur nie miał jej dość, by pokonać Smoka, tym bardziej teraz. Czuł, że niedługo medycy Dzikiego Pazura będą mieć wiele pracy. Już miał odejść, gdy zauważył obserwującego go starszaka. Nie jakiegoś zwykłego starszaka, lecz Żółtoskórego, o długich czarnych włosach, wiele starszego od niego. Był sam, co już było dziwne. Nieodgadniony wyraz twarzy podpowiedział Arto, iż widział całe zajście i nie było mu ono obojętne. Widząc, że go zauważył, Żółtoskóry odwrócił się i odszedł. Stał zbyt daleko, Arto nie przyjrzał mu się dobrze, lecz zauważył, że miał dziwne oczy. Był pewien, że dotąd się nie spotkali, przynajmniej tak mu się wydawało, a jednak nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż już kiedyś widział tę twarz, dawno temu. Wspomniał Daela. Miał podobne włosy, choć nie był Żółtoskórym. Był wtedy w podobnym wieku co ten starszak, lecz cała reszta była inna. Przypadek. Wzruszył ramionami i wrócił do towarzyszy. Mieli bitwę do stoczenia. |