– Wiem, że mówią o mnie różne rzeczy. Być może prawdziwe, być może bajki, zależy, kto opowiada. O mnie mogą tak mówić, bo jestem dość silny, by dać sobie radę z tymi, co tak mówią. Ale ty nie możesz sobie na to pozwolić. – Wiem to. – Nie sądzę, abyś rozumiał… – Wiem to – twardo powtórzył Nowy. Arto coś tknęło. Tak, mógł to wiedzieć. Przyjrzał mu się. Nie wyglądał najlepiej, choć minęło sporo czasu od bitwy… – Słuchaj, Nowy. Coś się z tobą dzieje. Nie jestem ślepy. O co chodzi? – Nic takiego. Nie ma o czym mówić. Ty przyzwyczajałeś się do szkoły pięć lat. Ja nie mam tyle czasu. Ze mną… – przymknął oczy i pochylił głowę. – Wszystko będzie dobrze, muszę się tylko przyzwyczaić. Jeśli Arto miał wątpliwości, teraz je porzucił. Co ten Nowy ukrywa? – Nie zgrywaj twardego – uprzedził. – Nie dasz rady. Cokolwiek się dzieje… – To nic takiego. Mogę zbierać podatki, mogę walczyć i będę chronił tego malucha. Nie osłabiam grupy! – Nowy odwrócił się odszedł. Więc to dlatego, pomyślał. A myślałem, że już się nauczyłeś, że tajemnice nie pomagają grupie. Nie wszystkie tajemnice, poprawił się natychmiast, lecz tę będę musiał wyjaśnić, jak tylko znajdę czas. Wciąż były ważniejsze rzeczy do zrobienia. „Masz robaka” – nagła wiadomość od Rejkerta zupełnie go zaskoczyła. To była pierwsza rzecz, jaką do niego napisano na następnej lekcji.
„Robaka o czym ty mówisz”
„Robak to taki program szpiegujący sieć taka mrówka w komputerze znalazłem ją gdy wczoraj cię nie było wiesz kiedy”
Poczuł nagły strach. Dlaczego teraz? Czy miało to jakiś związek z tym, co robił? „Ktoś ją wczoraj założył”
„Nie nie wczoraj i to jest dziwne po wzajemnym ułożeniu plików mogę powiedzieć że jest w naszym systemie co najmniej od tygodnia ale myślę że jest tu dłużej aktywuje się gdy wprowadzasz swój kod i zaczyna obserwować połączenia z twojej konsoli ale nawet gdybyś zmienił kod on by to zauważył i poszedł za tym nowym”
„I dopiero teraz to zauważyłeś” – zezłościł się.
„Nie moja wina zrozum dopiero przedwczoraj poznałem taką nową sztuczkę i spróbowałem wykorzystać na innych grupach wtedy zobaczyłem że ktoś już ją wykorzystuje na nas”
„Kto i po co mnie podgląda masz jakieś ślady”
Chwila przerwy. Rejkert się wahał. Nie wiedział, co robić, czy chodziło o coś innego? Nie powinien się teraz bawić systemem, miał ważniejsze rzeczy do zrobienia, lecz tym razem jego zabawy okazały się przydatne. Póki wyrabiał się z pracą, kapitan pozwalał mu na wszystko. „Nie mam pojęcia nie rozumiem tego robaka wolałem nie bawić się z nim może leżał tu od tygodnia a może od roku naprawdę nie mogę sprawdzić fragment odpowiedzialny za śledzenie pliku w sieci który zawiera takie rzeczy jak daty został z niego usunięty nie zostawił żadnych śladów wiem tylko że to bardzo sprytny program i że zrobił go ktoś kto się na tym dobrze zna prześledziłem jego transmisję robak prowadzi do kogoś kto nazywa się janus nie ma takiego użytkownika ale transmisje nie wracają nie sądzisz że to dziwne”
Arto czuł, że wie kto i dlaczego chciałby go podsłuchiwać, jednak nie zgadzał się sposób. Jak długo tam leżał, jak długo go obserwował? Od kiedy przetestował urządzenie do oszukiwania automatów poszukujących? A może od rozjaśnienia, kiedy przekroczył tunel? Ale to było dwa lata temu! Kosiarze nie czekaliby tak długo! Zem? Wszystko zdawało się wskazywać na niego. Nie taka była ich umowa, nie miał prawa tego robić! Poczuł złość. „Myślę że to konto było bazą dla robaka z twojej konsoli odkryłem że na to samo konto wchodzą także inne informacje ale ich źródeł nie potrafię wyśledzić tak samo jak nie potrafię znaleźć niczego co by stamtąd wychodziło”. Nie tylko ja, pomyślał. Siatka szpiegowska? Ktoś podglądał młodszaków? Po co? „Usuń to” – napisał. Nieważne czy zrobiły to jakieś bezczelne siódmaki, Protektorzy, czy nawet sam Zem, nikt nie będzie podkładał robaków do jego systemu!
„Już to zrobiłem ale jest coś jeszcze u nowego też znalazłem robaka podobnego ale innego też jest tam co najmniej tydzień ale chyba nic ich nie łączy”
Coraz lepiej. Dwa robaki, tego samego rozjaśnienia. Kto mógłby śledzić Nowego? Chyba że… „Nie prowadzi do tego janusa”
„Przecież piszę że chyba nic ich nie łączy tych transmisji nie potrafię wyśledzić”
„Nikt więcej ich nie ma”
„Tylko wy dwaj jego też usunąłem”
„Jesteś pewien sam powiedziałeś że do dziś o niczym nie wiedziałeś”
„Nie jestem głupi dowiedziałem się więcej o ich wykrywaniu w naszym systemie nie ma już nic co byłbym w stanie znaleźć”
„Obserwuj czy nie pojawią się nowe nie mów nikomu i znajdź tego janusa”
„Oczywiście kapitanie”
Rejkert mógł się pozbyć problemu, mimo to obawy pozostały. Nigdy dotąd nie mieli robaków, lecz istniało sto powodów, dla których jeden mógłby się znaleźć w jego konsoli i ledwie kilka, dla których miałby trafić do konsoli Nowego. Przez połowę dnia czuł uporczywe ssanie w żołądku. Był głodny. Starszaki znowu wyczyściły go ze wszystkiego, a nie czuł się gotowy, by odbić stratę i zapolować na młodszaka. Jakby tego było mało, na przerwie Arto powiedział mu o robaku. Przeszywające uczucie chłodu, choć na chwilę pomogło zapomnieć o głodzie. Wiedział co nieco o robakach, a także kto chciałby mu jeden podłożyć. Urząd Emigracyjny wciąż im się przyglądał, mogli to wsadzić, by przez niego dotrzeć do ojca i wysłać ich z powrotem na dół. Chwilę rozważał, czy na to pozwolić. Szkoła ostatnio była ciężka, lecz twardo postanowił, że musi wytrzymać. – Nowy, przyznaj się – głos Arto był surowy. – Nie przynieśliście ze sobą kłopotów z dołu? – Kłopoty mamy tutaj! – odparł z nutą złości. Opowiedział w skrócie o starych kłopotach, o przeprowadzkach i o tym, dlaczego się przeprowadzali. Nie mówił więcej, niż musiał, dość by odwrócić jego uwagę od tego, kto naprawdę chciałby go śledzić. Gdy skończył, Arto nie wydawał się być zły. Rozczarowany, może, lecz nic więcej. – Powinieneś mnie uprzedzić! Nowy, takie coś naraża całą grupę! Dlatego nic nie mówiłem, pomyślał Iwen. Bałem się, że mnie wyrzucicie. – Nic na to nie poradzę! – powiedział głośno. – Co chcesz żebym zrobił, opowiedział ci o całej mojej rodzinie? Nie mam o czym! Sami robicie rzeczy sto razy gorsze. Rejkert to wykrył, więc to nie była Kosa. Nie jest aż tak dobry. – Dlatego myślę, że to przez te twoje problemy. Iwen nie wiedział co odpowiedzieć. O tym nie pomyślał, choć teraz wydało mu się to całkiem logiczne. Czy starszak mógł podłożyć robaka, by go śledzić? Czy przez to mógł narazić grupę? Chyba nie, skoro robak został usunięty. Czy Arto też miewał takie kłopoty? Jak on by sobie z nimi poradził? Lecz Arto nic o tym nie wiedział. Nie miał powodów, by kojarzyć pluskwę ze starszakiem. Iwen zamierzał dopilnować, by tak pozostało. – Tego nie wiem – odparł wreszcie. – Ale to moja sprawa. Jeśli to przeszkadza grupie, to mnie wyrzućcie! – odwrócił się i odszedł. To było jedyne, co przyszło mu na myśl. Miał nadzieję, że Arto nie weźmie jego słów poważnie. Odszedł od grupy, by ochłonąć i przemyśleć wszystko, co usłyszał – lecz to nie było mu dane. Oparł się o ścianę, gdy nagle cos twardego uderzyło go w lewe ucho. Pojaśniało, przed oczami rozbłysły dziesiątki gwiazd. Zatoczył się, zamroczony. Ból był ogromny, przysiągłby, że cokolwiek go trafiło, zgruchotało czaszkę i wbiło się w mózg. Złapał się za ucho. Między palcami poczuł sączącą się gęstą, ciepłą, lepką ciecz, spływającą powoli do jego rękawa. – Dwa do dwóch! – Odwrócił się. Zamglonym wzrokiem odszukał sprawców. Kilkanaście metrów dalej rechotała trójka starszaków. Zamrugał, próbując odzyskać ostrość widzenia i odpędzić zbierające się w oczach łzy. – Przynieś! – zawołał któryś. Iwen zacisnął zęby i wolną pięść, co sprawiło mu dodatkowy ból. Gdy był na Ziemi, na ból zawsze reagował agresją. Jak tam, w tej chwili było mu prawie wszystko jedno jak mocno oberwie, byle tylko rzucić się na pierwszego z trójki, który się nawinie i zetrzeć mu z gęby ten sadystyczny uśmieszek. Było mu prawie wszystko jedno, gdy uświadomił sobie, że dla nich to tylko gra, że miał po prostu pecha i wściekłość mogła mu przynieść jeszcze więcej bólu. Nie był już na Ziemi. Tu, nie tak jak na dole, starszy zawsze znaczyło silniejszy. Jaki miał wybór? Albo odnieść im pocisk, jak kazali, albo… W milczącym upokorzeniu odebrał swoją lekcję pokory. Wciąż zaciskając zęby, z ręką przyciśniętą do krwawiącego ucha, rozejrzał się za ciśniętym w niego obiektem. Odrzucił go, tłumiąc chęć, by wymierzyć plastikową kulkę prosto w oko jednego z nich. Odwrócił się i odszedł na sztywnych nogach w stronę najbliższej łazienki, chusteczką ścierając ślady krzepnącej krwi. Nigdy więcej nie pozwoli sobie na nieuwagę. Nigdy więcej nie pozwoli się zaskoczyć. Będzie ćwiczyć refleks, aż tacy jak oni nigdy więcej nie zdołają go trafić.
Drżącą ręką doprowadził się do porządku. Po kilku minutach zdołał dojść do siebie. Wciąż tłumił bezsilną wściekłość, przeklinając się za to, co zrobił. Powinienem ich zaatakować, bez względu na wszystko, powtarzał sobie. Powinien pokazać, że nie da sobą pomiatać. Może teraz by go pobili, lecz na przyszłość zostawiliby w spokoju. Przyrzekł sobie, że więcej się nie wycofa bez walki, postawi się bez względu na konsekwencje. Ból ucha nie minął prędko. Mimo opatrzenia przez Żo, na następnej przerwie bolało go tak samo mocno jak na poprzedniej. A jednak myślał już tylko o znalezionym robaku. Arto zbyt często i zbyt znacząco przyglądał mu się podczas lekcji, by mógł go zignorować. Jeśli to był on, myślał, będzie próbował mnie dopaść. Dla niego każdy powód był dobry. Tacy jak on na Ziemi znęcali się nad zwierzętami, lecz tutaj złapanie przypadkowego ucznia było prostsze od schwytania szczura. Nawet jeśli nie mogli się bawić głupotą swojej ofiary… Zaczął trzymać się grupy, lecz niewiele to pomogło. Dwie przerwy potem przechodzili korytarzem, gdy coś go nagle złapało i pociągnęło do tyłu. Towarzysze odeszli, nawet nie zauważywszy co się dzieje. To był starszak. Na jego widok Iwen znów zaczął się bać, lecz tym razem nie starszaka. Bał się, że Arto zbyt wiele się domyśla i spróbuje na własną rękę sprawdzić, co się dzieje, dowie się o wszystkim i cała grupa przekona się, jaki jest słaby. – I co, młodszaczku? – starszak, wraz z dwójką swoich pomocników, zbliżył się do Iwena ze złośliwym uśmiechem. – Gotów na spotkanie z akademią? Iwen zagryzł wargi. Tak się cieszysz, że znowu będziesz miał się na kim wyżyć? Nie tym razem! Pokaże mu, że łatwo się nie poddaje – i do próżni z tym, co mówił Orfius! Nie był przygodną ofiarą, był regularnym celem. Pewnie nie wygra, na pewno nie wygra, lecz może starszak wreszcie zostawi go w spokoju. Gniew, lęk, wściekłość i poniżenie pchnęły go do działania. Na twarz starszaka i jego towarzyszy nałożyły się wykrzywione grymasem śmiechu twarze starszaków z poprzedniej przerwy. Nie popełni tego samego błędu drugi raz tego samego dnia. Nie będzie więcej posłuszny! Pocisk, który go dziś dosięgnął, przeważył szalę gniewu. – Mam dość! – oznajmił tak stanowczo, na ile potrafił, choć nie bez strachu. – Nie masz prawa mnie bić! Uśmiech starszaka stał się jeszcze bardzie szeroki i jeszcze bardziej złośliwy. – I co z tym zrobisz, młodszaczku? – spytał lekceważąco. Młodszaczek w jego ustach brzmiał jeszcze obraźliwiej niż planetarianin. Jakby był kimś gorszym, nawet… nawet od dwojaka! Dał się ponieść rozpalającej go od wewnątrz wściekłości. Wyprostował się, zacisnął pięści. – Nie pozwolę ci się bić! – oświadczył stanowczo. Czasami same słowa wystarczyły, lecz nawet przez chwilę nie wierzył, że tak będzie tym razem. Nie byli na Ziemi, a starszak nie był jego rówieśnikiem. Iwen był na jego terytorium. – O! Chcesz mi dołożyć? Odsuńcie się! Młodszaczek będzie walczył! – starszak odprawił towarzyszy gestem ręki. – Dajmy mu szansę. No, mały, dalej! Pokaż, co potrafisz. Iwen zacisnął zęby. Przygotował się. Pokażę ci, obiecał sobie. Więcej mnie nie uderzysz. Starszak spokojnie czekał, z tym swoim uśmieszkiem. Iwen zaatakował, czując przemożną ochotę, by go zetrzeć. Spróbował go kopnąć, jak uczył go Bebre. Unik starszaka był szybki i pewny. Odsunął się. Iwen wciąż trzymał jedną nogę w powietrzu, gdy wbił mu kolano w brzuch. Iwen zdążył jeszcze zamachnąć się pięścią. Starszak ją złapał i wykręcił do siebie, pozwalając, by siła obrotu ciała napastnika zrobiła resztę. Nikt dotąd nie wyrywał mu stawów, lecz poczuł się tak jak gdyby ktoś mu to właśnie zrobił. Starszak zmusił go, by odwrócił się plecami do niego. Skręcił rękę mocniej, rzucając Iwena na kolana. Poczuł mocne kopnięcie w bok klatki piersiowej. Próba skulenia się przyprawiła go o jeszcze większy ból w ramieniu. Starszak trzymał go sztywno, nie pozwalając na żaden ruch. Sekundę po kopnięciu mocne uderzenie kantem dłoni w kark zwaliło go na podłogę. Poczuł kolano, wbijające się w kręgosłup. Bolało jak nigdy dotąd, dopóki starszak nie uderzył go łokciem w nasadę karku. Mięśnie Iwena zwiotczały niezależnie od jego woli. Na krótką chwilę jego ciało ogarnął paraliż. Gdy minął, kolano wciąż boleśnie przygniatało go do podłogi. Rozpaczliwie machnął wolną ręką, starając się złapać starszaka za koszulę, lecz ten nadepnął na nią z całej siły i wykręcił mu jeszcze mocniej drugą rękę, tak bardzo, że Iwen myślał, że tego nie wytrzyma. Lecz najgorsze miało dopiero nadejść. Widząc, że przestał ruszać wolną ręką, starszak przeniósł nogę na tę wykręconą, dociskając ją do pleców. Naparł całym ciałem; przenikliwy ból promieniował z obu miejsc ucisku. Starszak pociągnął jego rękę, zmuszając by uniósł ciało. Objął wolnym ramieniem jego szyję i obrócił głowę. Iwen poczuł silny ból w karku; bał się poruszyć głową, każde drgnięcie mięśni, napiętych do granic wytrzymałości, zwiększało ból jeszcze bardziej. Łzy gniewu, bezsilności i bólu skapywały na podłogę. Za bardzo się bał, by czuć upokorzenie. Rozszerzonymi źrenicami wpatrywał się w mijające ich dzieci. Dlaczego nie reagowały? Aż tak bardzo starały się nie dostrzegać tego, co się działo? – Boli, młodszaczku? – cichy szept, tuż nad jego uchem, zmroził krew w jego żyłach. – Mogę zrobić tak, by przestało. Wystarczy, że obrócę kilka milimetrów więcej, rozumiesz? Żyjesz, bo ja tak chcę. Nie zapominaj o tym, nawet na chwilę. Nie podskakuj. Puścił jego szyję. Iwen padł z powrotem na podłogę. Drżał cały, z bólu i przerażenia. Bał się podnieść czy choćby ruszyć, by tamten nie wypełnił swojej groźby, a gdyby nawet chciał, wstrzymałby go paraliżujący, pierwotny strach. Starszak wykonał szybki ruch. Ból, towarzyszący chrupnięciu przeszył całą rękę, od barku aż po czubki palców. Coś odgięło ją w górę, w miejscu złamania, i zatoczyło pełny okrąg, potęgując jego cierpienia. Strój kompensacyjny był zbyt elastyczny, by temu zapobiec. Starszak go puścił, lecz Iwen wciąż leżał na podłodze. Łzy sprawiły, że niemal przestał cokolwiek widzieć. Jęczał cicho, czuł jak boląca ręka wygina się boleśnie pod nienaturalnym kątem. – To na pamiątkę, kopalniany szczurze – usłyszał. – Byś znał swoje miejsce. Tak go zostawili. Arto szybko przypomniał sobie o rozmowach z Nowym. Przypomniał sobie, bo Nowy nie zjawił się na lekcji. Nie było też Żo. Nawet najgłupszy starszak wiedziałby, co to oznacza. Nowy znowu miał „problem”. Tylko te jego problemy były już tak poważne, że do ich rozwiązania potrzebował medyka. Pierwszy raz zdarzyło się to pomiędzy lekcjami. Nie było łatwo wymyślać wiarygodne usprawiedliwienia nieobecność Nowego, nie mając pojęcia co się dzieje. To się staje zbyt podejrzane, a ja znowu coś przegapiam, uznał. Co ze mnie za kapitan, że nie wiem, co się dzieje z moimi wojownikami? Nie wiedział, czy jest jakiś związek między tym zdarzeniem a robakiem, między jednym a drugim minęły niecałe trzy lekcje, ale potrafił czytać w Nowym jak w projekcji. Nowy wierzył, że taki związek istniał, lecz był tak samo zaskoczony jak i on. Co wspólnego miał z tym Janus? Kim on właściwie był? Przed jego oczami wyskoczyła wiadomość od Rejkerta. „Myślę że chyba powinienem się upewnić” – przeczytał – „na przerwie żimmy wziął skaner zema wiesz coś o tym”
Najlepsze z „zabawek” grupy były pod opieką Rejkerta. Znał się na nich najlepiej. Tylko on i kapitan znali skrytki, gdzie trzymali najcenniejsze narzędzia. Nie odpisał od razu. Dlaczego Żimmy zabrał skaner i to bez zezwolenia? Potem znów pomyślał o Nowym i znów o Żimmym. I o robaku. Poczuł się skołowany. „Nie powiedział po co”
„Nie powiedział oddał go na następnej przerwie”
„Na następny raz przyślij go do mnie i nic mu nie dawaj dopóki tak nie powiem i nie mów o tym nikomu”
„Jasne”
Arto chciał napisać coś jeszcze, lecz zauważył, że ktoś otworzył drzwi do klasy. Nowy i Żo. Spojrzał na zegarek – byli w połowie lekcji. Zamknął okno rozmowy. Obaj spóźnialscy przeprosili nauczyciela i jakby nigdy nic siedli na swoje miejsca. Arto nie mógł nie dostrzec jak Nowy dziwnie sztywno trzyma przy boku prawą rękę. Jeśli to było to, o czym myślał – a o niczym innym myśleć nie mógł, patrząc na tę rękę – to Nowy będzie ją tak trzymał jeszcze przez dwie lub trzy kolejne lekcje. Zaczął nabierać wprawy. Nie było nic po nim widać – nic, co zauważyłby dorosły. Spróbował złapać wzrokiem jego spojrzenie, gdy siadał. Nowy to spostrzegł, lecz odwrócił się, nie patrząc w jego stronę. „Więc to nic takiego” – napisał do Nowego – „gdzie byłeś”
„Miałem problem” – Nowy powoli wystukał odpowiedź. Szło mu to z wyraźnym trudem – „musiałem się pomalować”
„Żo nie maluje tylko składa widzę twoją rękę nie kłam”
„To nic z czym nie dałbym sobie rady daj mi spokój”
„Mogę ci pomóc naprawdę”
„Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc to mi nie pomagaj”
Okno się zamknęło. To już zaszło za daleko, nawet jak na szkołę. Mógł sądzić, że Nowy miał złe rozjaśnienie, lecz teraz… Ile razy na tydzień można potrzebować medyka i to nie licząc bitwy, w której Nowy wcale tak bardzo nie oberwał? Co takiego robił, że było z nim gorzej niż wtedy? Ostatnimi rozjaśnieniami rzadkością było by Nowy nie stał się nagle przygnębiony, a zaraz potem właśnie taki jak teraz – milczący, zacięty i zamknięty w sobie. Każde skierowane do niego słowo traktował jak atak. Gdzieś znikał, a gdy wracał nie był już taki jak przedtem. Za każdym razem wyglądał gorzej i nigdy nie chciał o tym rozmawiać. Ostatni raz był sobą po bitwie. Wtedy stać go było na pomysł ze skakaniem. Lecz już wcześniej nie wyglądał najlepiej. „Żo co tym razem nie rozumiesz że możecie mieć przez to kłopoty” – napisał.
„Złamanie kilka zmiażdżeń i stos siniaków zużywa maść jak reaktor wodę z nim coś się dzieje coś więcej niż zwykłe napaści w to nie uwierzę”
„To już wiem pytałeś go o to”
„Nie chce mówić ale źle z nim naprawdę źle jeszcze trochę a moja pomoc mu nie wystarczy wtedy lepiej by było gdyby charon naprawdę istniał i nowy w porę do niego trafił”
To nie zabrzmiało dobrze. Gdy Żo wspominał o Charonie, Arto zawsze przechodziły ciarki. Wspominał o nim rzadko, lecz gdy to robił, to zawsze na poważnie. „Aż tak źle”
„Za każdym razem jest gorzej ciało nie jest z plastali a nawet ona może pęknąć tak samo może pęknąć coś w środku a tego nie potrafię poskładać wtedy albo pójdzie do lekarza albo umrze”
Żo mógł sobie myśleć, że legendarny Charon, lekarz, który wie i nic nie mówi, naprawdę istnieje, lecz on nie wierzył w bajki, zwłaszcza takie piękne. Poza bitwami i pojedynkami, złamania były rzadkością. Trudniej je było ukryć przed dorosłymi. Nawet starszaki nie chciały tak ryzykować; starały się zadać ból, zwykle nic więcej. Lecz Nowy wyglądał jakby obrywał wszędzie, bez patrzenia, z jakim skutkiem. Jego malunki mogły oszukiwać dorosłych, lecz nie kapitana. Zbyt dobrze znał wszystkie sztuczki. Możesz sobie grać twardziela, Nowy, pomyślał. Możesz milczeć, ale ja muszę wiedzieć, dla naszego i twojego dobra. Takie rzeczy się zdarzały, choć, jak dotąd, nie jemu. Wolał nie myśleć, co powinien zrobić, jeśli to było to, czego się obawiał. Spytał na kanale ogólnym, czy nikt nie widział, co się działo z Nowym na przerwie. Nie obchodziło go, że on także to przeczyta. Rozmowy zatrzymały się. Wszyscy pisali to samo. Dowiedział się gdzie był wtedy każdy z nich. To nic nie dało. Nowy po prostu zniknął. Mieli protektorat. Na grzbiecie dłoni każdego z nich widniał znak Gwiezdnej Flary, lecz ktokolwiek się dobierał do Nowego, niewiele sobie z tego robił. Arto wiedział jak ważne jest zadanie sobie właściwego pytania. Tym razem brzmiało ono prosto – kto czuł się na tyle silny, by lekceważyć pozycję Zema? Lecz czy ktoś taki zwracałby uwagę na taki drobiazg jak jakiś piątak? Gdyby nie zbiór podatku, Smok mógłby dla nich nie istnieć. Ale Zem się nami interesował, przypomniał sobie. Zem i jego dziwne zamówienie… Może to przez niego? Podczas wojny chłopcy pod protektoratem bywali ofiarą wroga… lecz to nie grupa była celem, tylko Nowy – i trwało to o tydzień dłużej niż ich protektorat. Kolejną, niemal odruchową i na wpół dziecinną myślą było pytanie, dlaczego Gwiezdna Flara do tego dopuszcza. Dwa rozjaśnienia od zawarcia umowy Nowy znowu został pobity. Kusiło go, by zapytać o to Zema, lecz to by była obelga. Musiałby mieć dowód, że choć jeden z wojowników Flary widział zdarzenie i nie zareagował. Nowy mógł im uciec, co nie było trudne. To w interesie Smoka leżało, by każdy wojownik znajdował się w pobliżu Flary, nie na odwrót. Arto nie mógł oczekiwać, że Zem rzuci wszystko i każe łazić za nimi. Lecz, z drugiej strony, nie miał co posądzać go o złośliwość. No i gdyby komuś zależało na zaszkodzeniu Jeźdźcom Smoków, wybrałby kogoś bardziej wartościowego, jak kapitan. Gwiezdna Flara nie miała z tym nic wspólnego. To była sprawa między Nowym, a… kim? „Wy też nic nie wiecie” – napisał do Orfiusa i Kerella.
„Mówiłem mu sto razy żeby trzymał się razem z nami” – wytłumaczył Orfius – „ale on wciąż robi swoje”
„Albo się trzyma całej grupy albo znika na dobre” – dodał Kerell – „odchodzi i mówi że nie chce byśmy za nim szli że ma własne interesy”
„Więc od teraz macie dbać nie o jego interesy tylko o jego skórę macie przykleić się do niego nie obchodzi mnie co będzie mówił powiedzcie mu że to mój rozkaz”
Oboje potwierdzili. Rozłączył rozmowę, mając niejasne przeczucie, że coś jest bardzo nie tak. Dlaczego Orfius i Kerell byli razem, we dwójkę, z dala od grupy, akurat wtedy, gdy zniknął Nowy? Na wszelki wypadek przydzielił Nowemu ochronę z silniejszych wojowników. Protestowali, lecz ktoś musiał na niego uważać, donieść, co się dzieje. Z czymś takim miał do czynienia po raz pierwszy. Dotąd tylko o tym słyszał. |