powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LIII)
styczeń-luty 2006

AutorAutor
Halo, chciałbym nawiązać dialog: Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa
‹Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa›
Dawno, dawno temu, kiedy Sztybor grał Keysera Soze, Dobry robił bobry, a Swinton sikała na stojąco, powstał epicki dialog, któremu może i brak było sensu i morału, ale na pewno nie serca. W dzisiejszym odcinku: „Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa”. Piotr Dobry ocenił film na 80%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 60%.

Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego.

Zawartość ekstraktu: 70%
‹Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa›
‹Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa›
Bartosz Sztybor: Wybrałem „Opowieści z Narnii”, bo chciałbym się dowiedzieć, co Cię w tym filmie zauroczyło. Przyznaję, że to jest dobry, nawet bardzo dobry film, ale niestety marna bajka, a ja tego oczekiwałem. Czego Ty oczekiwałeś i co się spełniło?
Piotr Dobry: Dwóch godzin oderwania od rzeczywistości. I nie dość, że film mi się spodobał, to jeszcze idealnie trafił w czas – w Narnii panowała wieczna zima i w Polsce też można było ostatnio odnieść to samo wrażenie.
BS: I pewnie jeszcze mi powiesz, że niby Tilda Swinton to monsieur Kaczyński, tak?
PD: Kaczyński do pięt jej nie dorasta. I dosłownie, i pod względem robienia wrażenia swoją rolą czarnego charakteru.
BS: No, to fakt, ale dla Ciebie jej demoniczność była chyba zaskoczeniem, bo jej rola w „Constantine” raczej Cię nie obeszła. A dla mnie była w „Narnii” świetna, ale jednak w adaptacji „Hellblazera” troszkę lepsza.
PD: Jej demoniczność nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem, bo ta kobieta ma w sobie coś niebezpiecznego w każdym jednym filmie. Taki typ po prostu. W „Constantine” mi się podobała, ale faktycznie nie rzuciła na kolana. Dobra rola, ale przy Keanu Reevesie nietrudno błyszczeć. Będę się upierał, że w „Narnii” była jednak trochę lepsza.
BS: Jest to taka kobieta, przy której raczej nie zostawisz podniesionej klapy w sedesie. I, jak mówisz, zawsze ma w sobie coś niebezpiecznego. Ale tylko „Constantine” dał jej możliwość androgynicznego wyzwolenia, co było świetnym motywem. Wolę Davida Bowiego niż zimowego Kaczyńskiego.
PD: Subtelność Twoich metafor znów mnie powala. No cóż Ci mogę odpowiedzieć? To dwie różne role na podobnym poziomie, to wszystko. Dwóch Davidów Bowiech mi nie trzeba.
BS: Dobra, zaznaczyłem ptaszkiem w swoim notesiku, że temat Tildy Swinton można już zamknąć. Kolejna kwestia to dzieciaki. Panie przodem…
PD: No, nie był to poziom młodocianej ekipy ze „Stand By Me”, ale poradzili sobie bardzo przyzwoicie. Ze wskazaniem na świetną, najmłodszą z grona Georgie Henley. Jakiś amerykański recenzent napisał, słusznie zresztą, że przy niej nawet Dakota Fanning wypada jak android.
Oto współczesna baśń dla najmłodszych: wojna…
Oto współczesna baśń dla najmłodszych: wojna…
BS: Dla mnie najlepszy był jednak młodszy z chłopców, czyli Edmund. Łucja była druga w kolejności, ale nie robiłbym z niej takiego dziecięcego geniusza. Od Dakoty nie trudno zagrać lepsze dziecko, bo ta raczej małej dziewczynki nigdy nie grała.
PD: Oczywiście, że grała. Gra zresztą cały czas, bo jest tylko rok starsza od Georgie. Nie wiem, co Ty bredzisz, ale mniejsza o to. Nie chodzi mi o żaden aktorski geniusz Henley, ale o jej uroczy, niewinny wdzięk dziecka. Poruszyła mnie nim tutaj mocniej niż spece od efektów swoimi najzręczniejszymi zabiegami.
BS: No i właśnie chodzi mi o ten wdzięk dziecięcy. Dakota Fanning nigdy go nie miała i dlatego zawsze gra jak dojrzała już kobieta. Pokazywała świetny warsztat, ale nie dało się w niej zobaczyć dziecka. Przynajmniej ja nie mogłem. Dlatego potrafię przyznać, że Georgie fajnie zagrała dziecko, ale ogólnie jej gra mnie nie powaliła. Zacząłeś coś mówić o efektach. Dzieciaki zaznaczyłem ptaszkiem, więc kontynuuj wątek wizualny.
PD: Dakota pokazała dziecięcy wdzięk w „Człowieku w ogniu”, więc tak źle z nią nie jest. Jeśli chodzi o wizualność, to sam wiesz, że po trylogii Jacksona ciężko się już czymkolwiek zachwycić. Najbardziej podobała mi się inscenizacja finałowej walki i animacja wilków, choć tu także, oczywiście, przełomu nie było. W sumie może to i dobrze, bo przed premierą najbardziej obawiałem się właśnie dominacji efekciarskich popisów komputerowych nad resztą. No i mile się rozczarowałem.
BS: Świetny był Aslan i bobry. To było mistrzostwo animacji. W ogóle powyższe zwierzaki poruszały się, jakby złapano rzeczywistego odpowiednika i zmuszono go do uczestniczenia w motion-capturingu. Wilki były niezłe, choć pamiętam, że w „Pojutrzu” były znacznie lepsze. W ogóle psy w „Hulku” były tysiąc razy lepsze. Niestety, nieszczęsny lis to tragedia nad tragedie. Dlatego pewnie nie było dominacji efektów, bo pomysły się wyczerpały. Ale serio, to zabrakło mi trochę takiej wizualizacji bajkowego świata. Nie było tutaj zbyt wielu rzeczy stwarzających pozory nierealności. A jeszcze wracając do efektów, to paź Królowej był beznadziejnie pokazany w zestawieniu z osobami wyższymi. Magiczne sztuczki też były kiepawe, a i kilka potworów było do bani.
…wyśmiewanie kalectwa…
…wyśmiewanie kalectwa…
PD: Bobry były fajne, ale bardzo shrekowate. Z pewnością mniej przypominały prawdziwe bobry niż wilki prawdziwe wilki. No i nie miały okazji tak się wykazać, jak wilki w znakomitej, trzymającej w napięciu scenie pościgu. Kilka potworów było do bani, to fakt, ale że było ich tutaj około 60 gatunków, specjalnie mnie to nie mierzi. Wręcz mi się podobało, że w paru przypadkach Adamson postawił na kostiumy zamiast na komputer. Dodało to klimatu staroświeckiej bajki.
BS: Ale ja nie mam pretensji do kostiumów, tylko chodzi mi głównie o potwory made by home PC. Mnie to jednak mierzi, bo jakoś rzucało mi się to w oczy. A ja raczej nie zwracam uwagi na takie rzeczy, bo na przykład w „Gwiezdnych wojnach” kantyna Mos Eisley jest dla mnie nadal genialna. Coś więc było w „Narnii” z tymi efektami nie tak. Wracając do bobrów, to kiedy jeden z nich pojawił się pierwszy raz, to myślałem, że to prawdziwy zwierzak. Wilki mnie już tak nie zmyliły. Dobra… ptaszek… hmm… dubbing. Dajesz.
PD: Wilki Cię nie zmyliły, bo od razu wskoczyły na pierwszy plan. Bóbr z daleka wyglądał realistycznie, ale to akurat żadna sztuka… Nie wydaje Ci się, że ta dyskusja przez swoją dotychczasową wątłość emocjonalną i poruszanie się od punktu do punktu, będzie zwyczajnie nudna i mało ciekawa dla czytelników?
BS: Jak zrobisz bobra, który będzie wyglądał z daleka realistycznie, to dam Ci cały swój majątek i będę oddawał wszystkie zarobione pieniądze. Jeśli chodzi o samą dyskusję, to przekazuję pałeczkę. Jedziesz.
PD: Ja nie jestem od robienia bobrów. Na tej samej zasadzie mógłbym Ci oddać cały majątek, gdybyś realistycznie zagrał Keysera Soze. Jeśli zaś chodzi o dubbing, to był beznadziejny. W porównaniu do zupełnie niezłego dubbingu w nowym „Harrym Potterze” czy „Charliem i fabryce czekolady”, to duży krok w tył.
BS: Ale jak się mówi, że coś „nie jest żadną sztuką”, to trzeba to jakoś udowodnić. A Sozego zagrałbym lepiej niż Spacey, więc nie kozacz. Dubbing był kompletnym dnem i dlatego się dziwię, że nadal urzekł Cię ten film. Ja nie potrafiłem się przebić przez całą blokadę audio, bo oprócz dubbingu siermiężne były dialogi.
PD: Część z nich raziła infantylizmem, to prawda. Ale na seans założyłem skórę dziesięciolatka, więc niespecjalnie mi to, szczerze mówiąc, przeszkadzało. Z tym tekstem o potrzebie udowadniania, to żeś pojechał. W stylu forumowiczów Onetu. Albo polskich raperów. Dziwię się, że z takim światopoglądem piszesz recenzje.
…gołe fauny-pedofile…
…gołe fauny-pedofile…
BS: I tym razem się z Tobą wcale nie zgadzam. Nie chodzi tu o infantylizm i zakładanie skór dziesięciolatków, co i tak brzmi dość pedofilsko. Chodzi o to, że to nie był taki infantylizm i dydaktyzm, który pozwoli dzieciakom wynieść jakiś morał. W „Narnii” było widać, że Adamson właśnie założył skórę dzieciaka zamiast nim być. Nie rozmawiałem z najmłodszymi o wrażeniach po seansie, ale nie sądzę, by trafiły do nich te wątłe teksty. Źle też trafiłeś z tą potrzebą udowadniania, bo nie ma to nic do światopoglądu. Chodzi o to, że napisanie „to żadna sztuka” nie jest żadnym argumentem. Na takie stwierdzenie każdy Ci może odpowiedzieć „to zrób lepiej”. Bo to zabrzmiało, jakbyś pozjadał wszystkie rozumy i umiejętności.
PD: „To zrób lepiej” jest ulubionym argumentem nieudaczników. A mój „to żadna sztuka” wcale nie miał być argumentem, tylko najnormalniejszym stwierdzeniem, w którym ni stąd ni zowąd dopatrzyłeś się wywyższania. Mamy rok 2006 i stworzenie na komputerze realistycznego bobra nie powinno być dla speców od efektów żadnym wyzwaniem. Czy wszystko trzeba Ci aż tak dokładnie wyłuszczać, abyś zrozumiał? Sądzę, że do dzieciaków trafiłyby jednak te wątłe teksty, bo pod dzieciaków były pisane. Dość powiedzieć, że do mnie – obleczonego pedofilsko w skórę dziesięciolatka – trafiły. Ty oglądałeś „Narnię” z pozycji zarozumiałego dziewiętnastolatka, więc że do Ciebie nie trafiły, to jasne.
BS: Jeśli mówisz, że stworzenie bobra nie jest żadnym problemem i tak niby łatwo go zrobić, to pokaż mi innego tak dobrze zrobionego bobra. Pewnie zaraz mi napiszesz, że inne filmy nie musiały się posiłkować bobrami. Ja Ci wtedy przyznam rację, ale powiem, że w takim razie jest to jednak jakaś sztuka, bo nikt tego wcześniej nie zrobił albo nie zrobił tak dobrze. A wracając do tekstów… znowu się wywyższasz. Fakt, że do Ciebie trafiły, zgadzałby się z moją teorią, że Ty i Anderson przywdzialiście skórę dziesięciolatka zamiast nim być. To jest tylko marny substytut i mi się to nie podobało. Jeżeli jednak trafiły do dzieciaków, to przeproszę i posypię głowę popiołem. A ja oglądałem „Narnię” z pozycji zwykłego widza, bo ten świat nie dał mi możliwości wcielenia się w dzieciaka. Dlatego będę się spierał, bo nie uważam, by te teksty były pisane pod dzieci.
PD: A pod kogo?
BS: W tym problem, że pod nikogo.
PD: Nie można pisać pod nikogo.
BS: To pogratuluj scenarzystom geniuszu, bo właśnie tego dokonali.
…uwodzenie nieletnich…
…uwodzenie nieletnich…
PD: „Pod nikogo” czy „dla nikogo” to najczęstszy argument tych, co nie potrafią wymyślić najprostszego argumentu za lub przeciw. O „Charliem i fabryce czekolady” też pisano, że to film dla nikogo. A dla mnie jednak był, choć nie jestem nikim. Nikim to był taki undegroundowy producent hiphopowy.
BS: I co? Popłakałeś się?
PD: Kiedy?
BS: Jak były Szwedy… Ale głupie pytanie.
PD: Całkiem normalne pytanie w odpowiedzi na głupie pytanie.
BS: To nie było głupie pytanie, tylko wskaźnik, że walnąłeś tekst-użalacza.
PD: Nie walnąłem żadnego użalacza, tylko zasugerowałem Ci delikatnie, że z braku argumentów walisz na prawo i lewo jakimiś durnymi formułkami. Powtórzę pytanie: pod kogo, jeśli nie pod dzieci był pisany scenariusz „Narnii”?
BS: Pod nikogo.
PD: W swoim zadufaniu stajesz się przewidywalny. Wiedziałem, że tak właśnie odpowiesz. Cóż, Mistrzem Ciętej Riposty to Ty nie jesteś…
BS: To po co zadawać pytanie, jeśli się zna odpowiedź? Czy było to pytanie retoryczne, próbny eksperyment czy może inteligentnie przemyślana akcja, by mi ubliżyć?
PD: Eksperyment. Jakiś niewielki procent mnie jednak miał nadzieję, że na chwilę porzucisz swoje narcystyczne skłonności do przekomarzania się i odpowiesz inteligentnie.
BS: Przekomarzanie się i narcyzm wykluczają się.
PD: Dlaczego?
BS: Bo przekomarzanie się angażuje drugą osobę i to w sposób emocjonalny.
PD: No i? Nadal nie widzę tu wykluczenia narcyzmu. Przekomarzasz się narcystycznie, bo czerpiesz z tego radość, po zripostowaniu czegoś Twoja twarz przybiera wyraz typu „ale go zażyłem, ale jestem mądry” i obrastasz w pawie piórka.
…i dziecięca prostytucja.
…i dziecięca prostytucja.
BS: Nie mierz mnie, proszę, swoją miarką.
PD: Nie mierzę. To nie ja usiłuję Cię zbyć półsłówkami, to nie ja migam się od sensownych odpowiedzi.
BS: Ale to Ty mi ubliżasz.
PD: Od kiedy to się zrobiłeś taki wrażliwy…
BS: Zaraz po Tobie.
PD: Kolejny popis błyskotliwości. Od „Narnii” odeszliśmy już spory kawał. Nie bardzo mam ochotę ciągnąć ten bezproduktywny dialog, bo jak Ty już się uprzesz, to nie ma chuja we wsi. Masz coś jeszcze do dodania odnośnie filmu?
BS: Chyba tak. Po prostu zawiodłem się trochę na „Narnii”, bo nie dał mi właśnie tego ważnego poczucia dzieciństwa, które miałem nawet w bardzo słabym „Kurczaku Małym”. Oprócz tego to, o czym już wspominaliśmy. Kompletnie beznadziejny dubbing i prostackie dialogi, w których mówi się np. o wyjściu na dwór dziesięć razy zanim się na ten dwór wyjdzie. Jakoś nie mogłem też „Narnii” przeżywać, nawet jako filmu dla dorosłych. Brakowało takiego ładnego patosu. Irytacja jest dobrym słowem na skomentowanie większości elementów produkcji. No i to truchło Aslana było niesmaczne.
PD: Widok trupa przeważnie nie jest smaczny. To w końcu zirytowało Cię tu prawie wszystko? Bo pierw mówiłeś tylko o dialogach. No i dubbingu, ale to już idzie na konto polskiego dystrybutora.
BS: Może nie wszystko, ale prawie we wszystkim były irytujące elementy.
PD: I ani przez chwilę nie poczułeś tu klimatu starej Narnii, tej z serialu?
BS: Byłbym kłamcą, gdybym tak powiedział. Poczułem, ale była to odrobina. Scena przejścia przez szafę była świetna za każdym razem. Podobnie sam Aslan miał coś w sobie ze starego lwa. Ale to chyba tyle. W ogóle już słabo pamiętam film.
PD: A ja wciąż bardzo dobrze. Choć pewnie – do „Władcy Pierścieni” to się, mimo wszystko, nie umywa. Po prostu dobre kino familijne na poziomie czwartego „Pottera”. Tylko tyle i aż tyle.
BS: A widzisz, „Pottera” pamiętam doskonale i mam w głowie piękne sceny, a „Narnia” bladziutko… Oj, bladziutko.
PD: Przesadzasz. Gdyby było aż tak bladziutko, nie dałbyś tetrycznej szóstki.
BS: Bo nie jest aż tak bladziutko, ale jest bladziutko. Jest bladziutko na tetryczną szóstkę.
PD:Czyli tylko oczko niżej tego, czego oczekiwałeś.
BS: Tak jest.
PD: Czyli wielkiego rozczaru nie ma.
BS: Wielkiego nie.
PD: Czyli dyskusję można uznać za zakończoną.
BS: Oczywiście.
PD: To może na koniec zaserwujesz chociaż jakiś dowcip?
BS: Może Alanowy?
PD: Może być.
BS: Ok. Żył sobie pewien facet. Miał on straszne problemy ze szczurami. Zjadały mu całe zapasy żywieniowe i obsikiwały cały dom. Mężczyzna postanowił więc wybrać się na bazar, by kupić coś, co mogłoby mu pomóc w walce z gryzoniami. Przechadzał się dłuższy czas po targu, aż usłyszał jednego ze sprzedawców. „Maść na szczura! Maść na szczura!” – krzyczał charakterystyczny sprzedawca. Desperat podszedł do niego i spytał, jak działa ta magiczna maść. Na co ten mu odpowiedział: „Najpierw trzeba złapać szczura. Później należy go posmarować maścią. W końcu należy go wypuścić i po tygodniu szczur powinien zdechnąć”. Potencjalny kupujący, trochę zdziwiony, zapytał: „No, ale nie łatwiej będzie z pułapką na szczury?”. „Można i tak, można i tak. Maść na szczura! Maść na szczura!” – zakończył sprzedawca.
PD: (śmiech)
BS: (zdejmuje spodnie i macha ptaszkiem)



Tytuł: Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa
Tytuł oryginalny: The Chronicles of Narnia: The Lion, the Witch & the Wardrobe
Reżyseria: Andrew Adamson
Zdjęcia: Donald McAlpine
Scenariusz: Andrew Adamson, Christopher Markus, Stephen McFeely, Ann Peacock
Obsada: Georgie Henley, William Moseley, Skandar Keynes, Anna Popplewell, Tilda Swinton, James Cosmo, Jim Broadbent, Liam Neeson, Ray Winstone, Rupert Everett
Muzyka: Harry Gregson-Williams
Rok produkcji: 2005
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Forum Film
Data premiery: 6 stycznia 2006
Czas projekcji: 140 min.
WWW: Strona
Gatunek: familijny, fantasy, przygodowy
Ekstrakt: 70%
powrót do indeksunastępna strona

94
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.